Skocz do zawartości
Nerwica.com

ERGOFOBIA -lęk przed pracą


ruda-grazyna

Rekomendowane odpowiedzi

Ozesek, a ktoś z Twoich bliskich wie o Twoim problemie? Może otrzymałabyś jakieś wsparcie finansowe + lekka, nie obciążająca praca, która w małym % pozwoli jakoś działać?

 

Ja na szczęście mam wsparcie rodziny i partnera. Zarówno te finansowe, jak i psychiczne. Moja matka też leczyła się na nerwicę, więc rozumie co czuję i zawsze mnie wspiera. No i mi pomaga ta myśl, że skoro jej się udało z tego wyjść (po urodzeniu mojego brata), to i mi też się uda :smile: Bez wsparcia, chyba bym się załamała. Są chwilę, kiedy obecność ludzi działa mi na nerwy i chcę być sama, ale wiem, że bez nich nigdy nie było by poprawy. Bo na lekach, jak już działają, nie jest źle, daje radę, nawet nosi mnie, żeby coś robić, pracować. Tylko, żeby ludzie byli inni. Szefowie próbują grać tyranów, a "koleżanki" z pracy jakby mogły to nóż by ci w plecy wsadziły. A ja nie chcę w tych cyrkach brać udziału. Chcę pracować, a nie zajmować się knuciem, plotkowaniem i szykanowaniem innych. U mnie najgorzej jest wtedy, gdy próbuje odstawiać leki, albo omykam jakieś dawki, no i jesienią i wczesną wiosną jest masakra. Też tak masz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, czytam wasze wpisy i jakoś mi raźniej, że nie jestem sama. Odstawiłam lek miesiąc temu, na początku było ok, ale od 2 tygodni wracają lęki i stany napięcia. Zawsze lubiłam moją pracę i uważałam, że to moje miejsce na ziemi, ale od w sumie początku września budzę się przed budzikiem co najmniej godzinę, sparaliżowana stresem. Nie mogę jeść ani spokojnie oddychać. Jak już jestem w pracy jest lepiej, później jak wrócę do domu to nie myślę o niczym innym jak o tym, że jutro idę do pracy... weekend to samo - zamiast się wyluzować to myślę o tym, że jeszcze tylko niedziela i do pracy... a przecież tak ją lubiłam. Sama już nie wiem, czy te napięcia to z powodu pracy, czy ogólnie reakcja organizmu po odstawieniu leków i wszystko się "uleży".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, czytam wasze wpisy i jakoś mi raźniej, że nie jestem sama. Odstawiłam lek miesiąc temu, na początku było ok, ale od 2 tygodni wracają lęki i stany napięcia. Zawsze lubiłam moją pracę i uważałam, że to moje miejsce na ziemi, ale od w sumie początku września budzę się przed budzikiem co najmniej godzinę, sparaliżowana stresem. Nie mogę jeść ani spokojnie oddychać. Jak już jestem w pracy jest lepiej, później jak wrócę do domu to nie myślę o niczym innym jak o tym, że jutro idę do pracy... weekend to samo - zamiast się wyluzować to myślę o tym, że jeszcze tylko niedziela i do pracy... a przecież tak ją lubiłam. Sama już nie wiem, czy te napięcia to z powodu pracy, czy ogólnie reakcja organizmu po odstawieniu leków i wszystko się "uleży".

 

Witaj :papa:

 

Skoro piszesz, że lubisz swoją pracę, to może problem nie leży wcale w niej. Ja też rzuciłam leki i wszystko znowu wróciło. I tak od tygodnia jestem na nowych prochach. Chyba po prostu nie potrafię już bez tego funkcjonować :bezradny: Nie namawiam cię dobrania nowych leków, ale jeśli taki stan będzie się utrzymywał, to nie dobrze dla psychiki, zdrowia i przede wszystkim nie dobrze dla twojego życia. Nie wiem jak bardzo silne masz te ataki, ale jeśli poczujesz, że nie dają ci normalnie funkcjonować, to pamiętaj, że to ten czas, kiedy warto zajrzeć znowu do lekarza ;) No i może z psychoterapią jeszcze spróbuj. Ja sama na nią pójdę, jak już zarobię :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jutro wracam do pracy. Jest godzina 8:23, a kilka razy wspomniałem już o tym. Pierwsze wspomnienie - sen. Świadomy jestem, że zazwyczaj pojawiające się sytuacje w snach zwiastują zbyt wielkie obłożenie mojego umysłu tym tematem. Już myślę w kategoriach "muszę przeżyć", "byle do piątku", "znowu będzie zjeba". Jutro zresztą muszę wyjść do pracy wcześniej, bo osoba, z którą współpracuję, wymaga ode mnie pracy w takim samym trybie, w jakim ona pracuje. Ja pracuję tam 3 miesiące, ona 1,5 roku. Nie potrafię pracować tak szybko, jak ona. I wiecie co jest najgorsze? To, że nadal nikt nie jest świadom, że praca z nią to jest istny koszmar, a jej uczenie mnie to wielkie kłamstwo. W piątek pytałem, czy pomoże mi w pracy, bo wysyłałem ważną rzecz, stwierdziła, że "nie, bo dzisiaj też coś wysyłam". A wiedząc, że się stresuję i muszę jeszcze sprawdzić nowe dokumenty nie zaoferowała wzięcia części pracy za mnie. I tak w piątek siedziałem przygwożdżony do krzesła przez bite 8 godzin, a ona zdołała obejrzeć katalog z kosmetykami, pójść na obiad, pięć razy zapalić i pośmiać się z jej fanstastyczną przyjaciółką. Mam serdecznie tego dość, muszę prosić o pomoc moją kierowniczkę, która też ma mnóstwo pracy. Nie wiem, czy jest ona świadoma tego, co się u mnie dzieje. Chyba nie, bo moja siła przebicia w tym środowisku jest trzy razy słabsza od siły "mojej teamowej". Niemniej jednak w tyle głowy wciąż mam ochotę szukać nowej pracy, bo pieniądze (duże, naprawdę takiej wypłaty w warunkach bezpremiowych się nie dostaje) może przynoszą mi radość, ale są obarczone kontaktami z jadowitymi ludźmi, których serdecznie nie znoszę, a psychicznie przez to wysiadam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cisza nastała, więc przerywam. Wygląda na to, że trochę mówię do siebie, ale może komuś to pomoże. Mnie pisanie takich rzeczy pomaga :)

Podjąłem decyzję o poszukiwaniu nowej pracy. Dzisiaj aplikowałem do dwóch miejsc, w tamtym tygodniu porozsyłałem trochę CV. Żyję zwolnieniem się z pracy i oczekiwaniem na zmiany. Jeśli nie przez znalezienie jej, to z własnej inicjatywy i z pomysłem na stworzenie czegoś swojego. Jeśli nie szukając, to tworząc. Innego wyjścia nie widzę. Nie zamierzam tracić swoich wolnych godzin i weekendów na rozmyślanie o tym, co czeka mnie w pracy. Nie tędy droga.

 

Jak Wam płynie czas i jak Wasze ewentualne zmiany?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cisza nastała, więc przerywam. Wygląda na to, że trochę mówię do siebie, ale może komuś to pomoże. Mnie pisanie takich rzeczy pomaga :)

Podjąłem decyzję o poszukiwaniu nowej pracy. Dzisiaj aplikowałem do dwóch miejsc, w tamtym tygodniu porozsyłałem trochę CV. Żyję zwolnieniem się z pracy i oczekiwaniem na zmiany. Jeśli nie przez znalezienie jej, to z własnej inicjatywy i z pomysłem na stworzenie czegoś swojego. Jeśli nie szukając, to tworząc. Innego wyjścia nie widzę. Nie zamierzam tracić swoich wolnych godzin i weekendów na rozmyślanie o tym, co czeka mnie w pracy. Nie tędy droga.

 

Jak Wam płynie czas i jak Wasze ewentualne zmiany?

 

Hej :papa:

 

No to widzę, że myślimy podobnie. Ja też myślę o czymś własnym, bo nie o to chodzi, że unikam pracy. Ja właśnie chcę pracować, ale nie chcę być od nikogo zależna. Nie chcę myśleć w weekend i wieczorem, że następnego dnia znowu będę zmuszona oglądać i słuchać szefa tyrana, albo koleżankę czarownicę :roll: Chcę wiedzieć, że to czy zarobię i ile zarobię, zależy tylko i wyłącznie ode mnie. A nie, że będę musiała się przed kimś tłumaczyć, albo zbierać opierdziel za coś czego nie zrobiłam, bo i tak rzeczy się zdarzały :blabla:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłam umówiona dziś na pierwszy dzień szkolenia do nowej pracy. Miałam ok 20 minut jazdy autobusem do miejsca pracy. Usiadłam w kącie autobusu i zaczęłam płakać. Wpadłam w rozpacz, nie mogłam się uspokoić. Zadzwoniłam do Narzeczonego. Tłumaczył mi, że poradzę sobie. Wyszłam z autobusu, poszłam do parku w miejsce gdzie nikogo nie ma, usiadłam na murku i spytałam się Boga po co mi każe żyć. Napisałam kobiecie, która miała mnie szkolić, że przepraszam, ale muszę zrezygnować z pracy. Wsiadłam do autobusu i wróciłam do domu. Tak wyglądał mój pierwszy dzień szkolenia w nowej pracy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Anna, obawiam się, że natenczas musisz skupić się na psychoterapii, zamiast szukać pracy. Bo pójście pierwszy dzień do roboty zaowocuje silnym szokiem, który wprowadzi Cię w stan kompletnej szajby. Podobnie jak u osób, które dopiero zaczynają sobie wkręcać chore serce odradzam uprawiania sportu, dopiero jak w miarę poradzą sobie ze swoimi jazdami mogą zacząć się więcej ruszać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłam umówiona dziś na pierwszy dzień szkolenia do nowej pracy. Miałam ok 20 minut jazdy autobusem do miejsca pracy. Usiadłam w kącie autobusu i zaczęłam płakać. Wpadłam w rozpacz, nie mogłam się uspokoić. Zadzwoniłam do Narzeczonego. Tłumaczył mi, że poradzę sobie. Wyszłam z autobusu, poszłam do parku w miejsce gdzie nikogo nie ma, usiadłam na murku i spytałam się Boga po co mi każe żyć. Napisałam kobiecie, która miała mnie szkolić, że przepraszam, ale muszę zrezygnować z pracy. Wsiadłam do autobusu i wróciłam do domu. Tak wyglądał mój pierwszy dzień szkolenia w nowej pracy.

 

Rozumiem Cię kochana ;) Ja też za każdym razem cieszę się najpierw z pracy, jest euforia, a potem szok. Wielki zonk :shock: Uświadamiam sobie nagle, że ja po prostu ani fizycznie, ani psychicznie nie jestem wstanie przez to przejść. A najgorsze jest fakt, że nikomu nie mogę powiedzieć co się tak naprawdę ze mną dzieje, wytłumaczyć w jakiś sposób swoje zachowanie i znaleźć przy tym wsparcie. Tak, żebym mimo choroby mogła spokojnie pracować. No i te uczucie, że nie podejmując żadnej pracy, jestem ciągłym ciężarem dla rodziny :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

twarda jadwinia, praca w saloniku prasowym, samodzielne stanowisko. Nigdy w życiu nie pracowałam w handlu w bezpośredniej obsłudze klienta. Pasowała mi ta praca, ponieważ nie radzę sobie z pracą w grupie, dobrze czuję się sama. To miała być dla mnie szansa, żeby wyrwać się z marazmu, w którym tkwię. Nie ma znaczenia jaka to praca, boję się każdej, w której obok jest drugi człowiek.

 

Tukaszwili, jestem po wielu terapiach. Nie widzę nadziei na zmianę. Umówiłam się na spotkanie z terapeutką, która mnie prowadziła przez pół roku w szpitalu i która zdiagnozowała u mnie zaburzenia osobowości, ale prawdopodobnie będzie to tylko jedna rozmowa. Żadna terapia nie okazała się skuteczna. Prawda jest jedna - nie nadaję się do życia.

 

ozesek, ja nie cieszę się z żadnej pracy. Unikam jej jak najbardziej mogę. Przez 3 miesiące "szukania" pracy wysłałam jedno cv. O lękach związanych z pracą rozmawiam z moim chłopakiem. On mnie wspiera jak może, ale wielu rzeczy nie rozumie. Nikt kto tego nie przeżył, tego nie zrozumie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

twarda jadwinia, praca w saloniku prasowym, samodzielne stanowisko. Nigdy w życiu nie pracowałam w handlu w bezpośredniej obsłudze klienta. Pasowała mi ta praca, ponieważ nie radzę sobie z pracą w grupie, dobrze czuję się sama. To miała być dla mnie szansa, żeby wyrwać się z marazmu, w którym tkwię. Nie ma znaczenia jaka to praca, boję się każdej, w której obok jest drugi człowiek.

 

Tukaszwili, jestem po wielu terapiach. Nie widzę nadziei na zmianę. Umówiłam się na spotkanie z terapeutką, która mnie prowadziła przez pół roku w szpitalu i która zdiagnozowała u mnie zaburzenia osobowości, ale prawdopodobnie będzie to tylko jedna rozmowa. Żadna terapia nie okazała się skuteczna. Prawda jest jedna - nie nadaję się do życia.

 

ozesek, ja nie cieszę się z żadnej pracy. Unikam jej jak najbardziej mogę. Przez 3 miesiące "szukania" pracy wysłałam jedno cv. O lękach związanych z pracą rozmawiam z moim chłopakiem. On mnie wspiera jak może, ale wielu rzeczy nie rozumie. Nikt kto tego nie przeżył, tego nie zrozumie.

 

Dla mnie też najgorsza jest myśl, że obok siedzą inni ludzie. W trakcie ataku mam ochotę uciec jak najdalej. A najgorsze, że jestem do tego zdolna :oops: kiedyś uciekłam ze szkoły, nikogo nie informując, że wychodzę. Były poszukiwania i zamartwiania. A ja po prostu spierdzieliłam do domu, tam gdzie czułam się najlepiej.

 

Anna102 nie myśl nawet o tym, że nie nadajesz się do życia. Skoro ty się nie nadajesz, to ja i reszta forumowiczów też :nono: To prawda, mamy straszne i przesrane życie. Ale są też ludzie, którzy nas wspierają. A to chyba ważne. Myślę, że skoro twój narzeczony teraz cię wspiera i rozmawia z tobą o tym co się dzieję, to znaczy, że cokolwiek się nie stanie, zawsze przy tobie będzie ;) Bierzesz jakieś leki? Sama terapia, bez leków nie wiele pomoże. A może i ty pomyśl o własnej działalności. Może jest coś w czym jesteś dobra? Z resztą uważam, że jak daleko nie zaszłabyś nawet z własną firmą, najważniejsze jest to, żeby próbować, działać coś, robić cokolwiek, pokazać światu, że ty też możesz, że potrafisz. W naszym przypadku, własna firma to chyba najlepszy wybór. Nie czujesz takiej presji nad sobą, wiesz, że jesteś zależna sama od siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ozesek, biorę leki od kilku lat. Na terapię w tym momencie nie chodzę. Pewnie jest to błąd. Po półrocznej terapii w szpitalu stwierdziłam, że nie chcę zaczynać znowu z innym terapeutą.

 

Własna działalność byłaby jakimś rozwiązaniem, ale: nie mam żadnych umiejętności, talentów, pomysłu i nie mam też pieniędzy na jej założenie. Jaką firmę chciałabyś Ty prowadzić Ozesek?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Anna ja skończyłam podyplomówkę z BHP, więc myślę o czymś pod tym kątem ;) Ale niestety mam związane ręce na razie, bo żeby mieć działalność jako samodzielny BHP-owiec muszę najpierw mieć rok praktyki, a ciężko cokolwiek znaleźć. Moja lekarka namawia mnie na wolontariat w BHP, ale obawiam się, że nie dość, że nic nie zarobię, to jeszcze dołożę do tego interesu, no bo trzeba dojechać :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzień dobry, jak Wam mija walka z ergofobią albo z pracą, w której jesteście?

U mnie mija szósty miesiąc od zatrudnienia się w korporacji. W dalszym ciągu nie znoszę prymitywnego klimatu zarabiania pieniędzy dla zarabiania jeszcze większych pieniędzy. Towarzystwo jest do szpiku przesiąknięte fałszem i kłamstwem, a widoki na zmianę pracy są widoczne gdzieś daleko, bardziej przy końcu niż początku roku.

 

Ale trzymam się, chyba się trzymam. I za każdym razem wypatruję widoki na piątkowe popołudnie ;)

Powiedzcie coś jak u Was to wygląda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lęk przed pracą to coś co stale mi towarzyszy. Najpierw lęk przed wysłaniem CV, później lęk przed odebraniem telefonu od rekrutera, następnie lęk przed pójściem na rozmowę kwalifikacyjną, a na końcu lęk przed pójściem każdego dnia do pracy. Ten lęk mogę próbować zagłuszać na różne sposoby, np. lekami, jednak jest on już tak mocno utrwalony, że to nie pomaga. Jeżeli przełamię się, wytrwam przy pierwszych, najtrudniejszych próbach, to później ten lęk maleje. Wysyłam CV kilka razy w ciągu dnia, odbieram telefony od rekruterów, chodzę na rozmowy kwalifikacyjne, uczęszczam do pracy - jeżeli jestem już w trakcie tego ‘biegu’ to opisane wcześniej sytuacje nie są już, aż tak przerażające. Dalej w pewnym stopniu są nieprzyjemne i problematyczne, jednak uważam, iż wtedy jest to stopień porównywalny do tego jaki występuje u przeciętnego człowieka. Nie jest to już wtedy stopień przerażenia powodujący zastygnięcie w bezruchu. Jednak jeżeli wypadnę z tego ‘biegu’ to wystarczy miesiąc lub dwa, aby przechodzić tą gehennę od nowa. Przerabiałem to za każdym razem. Myślałem, że już się wyleczyłem, bo odbieranie telefonów, chodzenie na rozmowy kwalfikacyjne czy tzw. small talk nie sprawiały mi, aż tak dużych problemów, jednak okazało się, że byłem jedynie chwilowo zaleczony ponieważ byłem ‘w biegu’. Po skończeniu biegu, wszystko wraca do swego stanu początkowego. Nigdy nie miałem problemu ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy. Wystarczyły max. 3 rozmowy kwalifikacyjne i przeważnie byłem zatrudniany. Największy problem był głównie z wprawieniem tej całej machiny w ruch (do tego jeszcze za chwilę powrócę). Jednak tu pojawia się kolejny problem, bo jeżeli już przełamię się, wycierpię i zostanę zatrudniony to później w tej pracy nie potrafię wytrwać dłużej niż kilka miesięcy. Bardzo szybko się nudzę, wypalam, poza tym przeszkadza mi również chyba coraz większa integracja, wzajemne poznawanie siebie. Boję się chyba, że ludzie mnie przejżą. Po prostu im dłużej pracuję w danej pracy tym oczywiście jest łatwiej, to naturalne, jednak pojawia się we mnie też coś takiego czego nie potrafię do końca określić, że muszę daną pracę zostawiać i stamtąd uciekać. Trwanie w takich warunkach staje się męką więc zawsze rzucam pracę w najgorszy z możliwych sposobów czyli uciekając z niej nawet w trakcie pracy prosto z zakładu, później trwam kilka miesięcy na bezrobociu dochodząc do siebie, a na końcu historia zatacza koło czyli znowu walczę, aby wprawić w ruch maszynę w celu znalezienia kolejnej pracy. Powracając do tej machiny to przed wprawieniem jej w ruch występuje u mnie jeden zasadniczny problem, otóż, przed rozpoczęciem szukania, a później przed pójściem do pracy mam nieustanną obawę, że zostanę ofiarą mobbingu czyli wyśmiewania, prześladowań, dokuczania. Ta obawa jest tak silna i wydaje się tak dobrze uzasadniona przez mój mózg oraz jest tak realna, że prowadzi wręcz do osłupienia. Jest to tak mocno wryte w psychikę, że nie potrafię tego zmienić. Notorycznie ciągnie się za mną obawa niesamowitych rozmiarów, że zostanę odrzucony i wyśmiany. Wiem jakie to ma przyczyny, w dzieciństwie na podwórku byłem odrzucony przez środowisko i każdego dnia mi dokuczano, obrażano i bito ponieważ różniłem się od rówieśników tym, że nie byłem do końca sprawny fizycznie z powodu przebytej ciężkiej operacji nogi oraz byłem bardziej wrażliwy, nieśmiały i wręcz użyję słowa, że w dużym stopniu zepsuty, ze względu na złą sytuację rodzinną i prawdopodobnie również geny (można te wątki ciągnąć bardzo długo). Gnębiono mnie również w gimnazjum. Jednak świadomość przyczyn swoich problemów nic tutaj nie pomoże, nawet gdy to się rozłoży na najmniejsze możliwe czynniki. Chciałem zaznaczyć, że każda praca w której dotychczas pracowałem obchodziła się ze mną bardzo delikatnie i z szacunkiem. Nigdzie mnie nie prześladowano, a wręcz przeciwnie, z góry chwalono mnie, a na dole wśród pracowników zawsze miałem z kim pogadać. Zawsze byłem tym zaskoczony, byłem zaskoczony, że ludzie mi nie dokuczają, tylko chcą nawet ze mną porozmawiać czy pomóc. Jednak tak jak pisałem na początku swojej wypowiedzi, wszystko i tak wraca do stanu początkowego więc to czy mnie w pracy akceptują i szanują nie jest istotne dla rozwiązania tego problemu. To co napisałem nie napawa optymizmem ponieważ rysuje wizerunek życia jako ciągłej walki o normalność. Zapomniałem jeszcze dodać, że ta obawa przed dokuczaniem jest stała, przez nią każdego dnia rano przed pójściem do pracy zawsze mam rozwolnienie, bóle brzucha i bardzo źle się czuję. Nawet jeżeli ta obawa tymczasowo spadnie na trochę niższy poziom z powodu bycia 'w biegu' to i tak jest okropna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Siedzę na bezrobociu, nie szukam w ogóle pracy. Podjęłam terapię na nfz u dawnego terapeuty ze szpitala, której jednym z warunków jest podjęcie pracy po określonym czasie. Spotkania odbywają się nieregularnie, co tydzień, co dwa, co trzy tygodnie. Po podjęciu pracy terapia będzie kontynuowana u tego samego terapeuty w trybie prywatnym. Terapeutka poinformowała mnie, że przy terapii zaburzeń osobowości potrzebne są spotkania 2 razy w tygodniu. Tylko przy takiej częstotliwości może nastąpić trwała zmiana. Terapia raz w tygodniu lub rzadziej będzie tylko terapią wspierającą. Terapia zaburzeń osobowości może trwać nawet kilka lat. Koszt 1 sesji w sytuacji, gdy nie mam pracy - 80 zł, po znalezieniu pracy - 100 zł. Jestem załamana tymi cenami. Kogo stać na to, żeby w sytuacji, gdy boi się pójść do jakiejkolwiek, najprostszej pracy, płacił terapeucie grube pieniądze? Załóżmy, że pójdę do pracy na produkcji - najniższa płaca, 1500 zł na rękę. Mam oddawać terapeucie ponad połowę swojej wypłaty?? To jest kurwa jakiś żart. To mnie nie motywuje do podjęcia pracy, tylko do rzucenia się pod pociąg.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam coraz większe poczucie beznadziejności swojej sytuacji i związane z tym myśli o śmierci. Już nie mam siły męczyć się ze sobą. Nie mam żadnych perspektyw w życiu. Myślę, że nie ma sensu, by człowiek bez perspektyw był przy życiu. Jestem całkowicie na utrzymaniu rodziców, wkrótce będę całkowicie na utrzymaniu męża. Nie chcę pasożytować na innych, a nie widzę opcji wyjścia z tej sytuacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Siedzę na bezrobociu, nie szukam w ogóle pracy.

Ja siedzę już na bezrobociu z pół roku. Nie licząc może 2 miesięcy ‘pracy’ w 2017, to nawet chyba będzie już z ponad rok czasu na bezrobociu, jak nie więcej. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, że to już tyle czasu minęło. Nie che mi się po raz kolejny wprawiać całej maszyny w ruch, bo kosztuje to tyle sił, a zawsze na końcu się okazuje, że jest bezowocne. Ciągle jest tak samo, ten sam schemat, którego nie da się przerwać. Zero progresu, bo wszystko powraca zawsze i tak do swego stanu fabrycznego, więc nie ma co po się uczyć relacji społecznych. Przez połowę 2017 roku to prowadziłem jeszcze jakieś kulawe życie towarzyskie, ale i to porzuciłem. Prowadziłem takie życie towarzyskie jakie umiałem i na jakie było mnie stać, a ze względu, iż jakaś niewidzialna siła przyciąga do mnie toksyczne osoby i różne inne dziwactwa chodzące po tym świecie, to wspominam to jako uczestniczenie w jakiejś komedii. Uznałem, że w takim towarzystwie pełnym nerwów, intryg, manipulacji, oszustw i skrajnych emocji, to jedynie w dłuższej perspektywie można do końca zwariować, a nie osiągnąć coś pozytywnego. Z dzisiejszej perspektywy sam sobie się dziwię, że uczestniczyłem w czymś tak paskudnym i demoralizującym. Od pół roku przebywam głównie w swoim pokoju siedząc przed komputerem. Utrzymuje mnie mama, która sama pracuje za najniższą krajową. Utrzymuje też mojego brata, który również nie pracuje i nawet nigdy nie pracował, ale to już osobny temat. Niestety to bezpieczne zaszycie się w domu prawdopodobnie niedługo się skończy. Jestem poważnie zadłużony na tysiące złotych w wielu różnych firmach i jest to efekt głównie Paroksetyny. Sam nie wiem jak do tego mogło dojść. Nie spłacam tego w ogóle, bo nie mam zwyczajnie pieniędzy, nie mam ani grosza. Telefon ustawiłem na tryb odrzucania obcych połączeń ponieważ wydzwaniano do mnie z groźbami po kilkadziesiąt razy dziennie z przeróżnych numerów. Nie wiem jak to dalej się potoczy, czy przyjdzie komornik i zacznie wynosić ‘dorobek’ mojej rodziny, czy może przyjadą po mnie policjanci i wyprowadzą w kajdankach, czas pokaże. Staram się o tym nie myśleć, bo do reszty bym oszalał, tym bardziej, że nie byłem u psychiatry od roku czasu. Rok temu była moja ostatnia wizyta, pani doktor wypisała mi zapas Paroksetyny na pół roku i jakieś inne leki typu, np. alprazolam, no i z perspektywy czasu okazało się, że ten lek u mnie się nie sprawdził. Pod koniec stycznia mam najbliższą wizytę u mojej pani doktor i nie mogę się jej doczekać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To o czym Ty Anna102 piszesz jest NAPRAWDĘ przerażające i zgadzam się z Tobą, że poziom absurdu przekracza wszelkie normy. Nie ma żadnej oferty dla ludzi, których problemy wewnętrzne nie pozwalają podjąć pracy, a którzy natychmiast potrzebują pomocy. Dosłownie żadnej. Gdy jako licealista chodziłem do pani psycholog od spraw zawodowych, odkryła (zakładam), że moim problemem nie jest kwestia pracy, tylko zaniżonej samooceny i gruntownego znienawidzenia siebie. I prowadziła ze mną dłuuugie dyskusje. Pięknie wspominam to spotkanie.

 

Po latach wiem, że nadal pracuje w tej samej poradni, ale gdy zadzwoniłem z pytaniem o kontakt, zostałem przez Panią sekretarkę powiadomiony, że owa pani psycholog prowadzi konsultacje wyłącznie z młodzieżą i tyle. Nic w stylu "inne poradnie" bądź "może tam niech Pan spróbuje dzwonić". Zero. Na szczęście o tyle jestem świadom, że nie uznałem tego za koniec mojej drogi poszukiwania ratunku, ale to jest absurd, ponieważ mnóstwo osób porzuciłoby w ich mniemaniu ostatnią nadzieję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Redwing, sprawa z tą moją terapeutką przybrała trochę inny obrót. Właściwą terapię, czyli sesje 2 razy w tygodniu zacznę dopiero w drugiej połowie roku w mieście, do którego się przeprowadzam, u innego terapeuty. Póki co, chodzę raz w tygodniu na fundusz na tzw terapię wspierającą. Temat terapii prywatnej za grube pieniądze jest więc trochę odwleczony, ale i tak w końcu ten czas nadejdzie. Postanowiłam sobie, że jak trochę uspokoi się mój życiowy syf, poświęcę jedno ze spotkań z moją aktualną terapeutką na dyskusję na temat finansowych wymagań terapeutów, bo bardzo mnie ta kwestia mierzi.

 

Ta sekretarka niestety albo nie jest nauczona jak postępować w takich sytuacjach albo nie ma w sobie tyle wrażliwości, aby udzielić pomocy. Myślę, że mógłbyś spróbować podejść do tej poradni i nacisnąć sekretarkę, że chciałbyś zamienić parę słów z tą panią psycholog. Jeśli psycholog nie zgodzi się na terapię/spotkania, to może udzieli wskazówki, gdzie możesz tej pomocy szukać.

 

Przypomniały mi się słowa mojej aktualnej super-psychiatry, nie z wyboru (moja poprzednia psychiatra przeniosła się gdzie indziej): "Musi Pani iść do pracy, przecież nie dostanie Pani renty". A potem recepta i dziękuję, do widzenia. I dziwią się, że wskaźnik samobójstw jest tak wysoki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też nie jestem zadowolona z tak wysokich cen różnych form pomocy psychologicznej, ale terapeuta też musi opłacić z czegoś rachunki i opłaty za prowadzenie działalności, a każdy klient by chciał zniżki dla siebie. Więc nie dziwię się im. Raczej nikt sobie od ust nie zabierze, by pomóc bezinteresownie innym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie męczą wszelkie "ograniczenia". Zawsze miałam problemy z chodzeniem do szkoły, pracy. Teraz jakoś ciągnę, samą pracę jako pracę lubię ale czuję czasami takie wypalenie, że już mam dosyć, że muszę odpocząć, nabrać sił, gdybym mogła pracować tak, że np. 3 miesiące pracy i 1 miesiąc urlopu byłoby lepiej a tak to żeby mieć "odetchnięcie" to muszę zmieniać pracę i robić przerwę, ale zwykle walczę do końca i doprowadzam się prawie do szaleństwa jak zbyt długo to trwa, uruchamia mi się jakiś mechanizm "ucieczki" przed całym światem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×