Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ludzie nerwica to choroba ale da sie z niej wyjść !!!


AronFtv

Rekomendowane odpowiedzi

Sam pamiętam jak czytałem tutaj posty gdy ludzie pisali że wyzdrowieli.Ja sie wtedy tak nad sobą użalałem.Żyłem w amoku komputera zbierania informacji o nerwicy czytałem książki.Ale co robiłem? Nie robiłem nic...Tylko coraz wiece czytałem myslałem- analizowałem.Im więcej czytałem im więcej zródeł informacji sie pojawiało tym więcej było wątpliwości.A tu pisało tak a tutaj tak.W końcu zaufałem jednej metodzie.W większości pomogła www.moja-nerwica.republika.pl.Gosc opisał swoją walkę.Robiłem tak jak on.Działałem, wykluczyłem bierność.MIałem kontakt z kilkoma ludzmi którzy mnie wspierali w trudnych chwilach.Kryzysy przychodziły często.Ale z upływem czasu podnosiłem się coraz szybciej i coraz dłużej czułem się dobrze.Nie wstawałem rano i nie myślałem zwinięty w kłębek na łóżku ale robiłem śniadanie ustalałem plan dnia co mam zrobić co załatwić, może komuś pomóc.Wewnątrz cały czas heroiczna walka z samym sobą.W drodze do szkoły myśli.Wracam do domu myśli.Ale myśli te,ż stopniowo odchodzą.Na początku odrywałem się na 30 sekund.Póżniej na 5 minut.Póżniej z dziewczyną potrafiłem nie myslec o niczym nawet przez 6h.Przestałem przejmować się objawami(oczywiście nie z dnia na dzień) ale przestałem.Przerobiłem nerwicę od A do Z.Czy jestem zdrowy.Tak i wiem że nerwica mną nigdy nie zawładnie.Nawet kiedy się pojawia w chwilach stresu nerwów napięcia - wiem że to nic.Nawet gdy zaczę koncentrować się na biciu serca czy łapać oddech to nic.Szybko się czymś zajmuje.I tak powoli ujarzmiam to co mną zawładnęło.Wzmocniłem sie psychicznie.Jeszcze mam troche do zrobienia ale powinienem dać radę.Trzymajcie się wszyscy Nerwicowcy.Dacie radę.Zaakceptujcie waszą koleżankę.Olejcie objawy.Ona zacznie słabnąć aż w końcu wrócicie do normalnego życia ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LucidMan

 

Myślę ,że jednak wyciągasz pochopne wnioski. Nie krytykuję ludzi , którzy mają jakiekolwiek sposoby radzenia sobie z nerwicą. Pod warunkiem , że faktycznie tą nerwicę mają . Tak jak napisałam wcześniej krytykuję tylko przemądrzalców, którzy za przeproszeniem gówno na temat nerwicy wiedzą i udzielają cudownych rad: typu weź się w garść, zacznij pozytywnie myśleć albo zmień swoje życie , a wyzdrowiejesz. Zauważ , że często są to ludzie , którzy trafili tu na chwilę, bo mieli jakiś konkretny problem. Po rozwiązaniu ich rzekoma nerwica znika. Więc niech nie pieprzą ,że mają cudowny sposób na nerwicę. Tylko o to mi chodzi.

 

Zazdrość, owszem jestem zazdrosna , gdy komuś się udaje, to chyba naturalne. Kiedyś pisałam np o tym ,że bardzo zazdroszczę ludziom głęboko wierzącym, którzy potrafią w modlitwie znaleźć ukojenie, którym wiara pomaga w walce z chorobą. Ja nie potrafię.

 

Jeśli Ty i inni radzicie sobie bez leków, to gratuluję, ja niestety nie.

Nie mogę tylko zdzierżyć, wniosku w rodzaju: nerwica jest Ci do czegoś potrzebna, dlatego ją masz. Nie życzę nikomu ,żeby się przekonywał na własnej skórze , co znaczą leki paraliżujące przed każdym wyjściem, odbierające możliwość jakiegokolwiek funkcjonowania, wyjścia z dzieckiem do parku, a nawet do sklepu oddalonego o 50 m. Więc niech mi ktoś nie pieprzy ,ze ona jest mi potrzebna. A dla zarzutu ,że nic nie robię i narzekam: od tamtej pory : zrobiłam prawo jazdy, przejechałam kilkadziesiąt tysięcy km, prowadziłam kilka sklepów, kończę drugą szkołę , więc do cholery nic nie robię, tylko się użalam?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gdybym miał w jednym zdaniu zawrzeć co sprawiło, że nerwica lękowa w moim życiu to przeszłość i że już nie wróci - odrzekłbym bez dłuższego namysłu - "wewnętrzna przemiana, zmiana charakteru, sposobów myślenia, spojrzenia na własną osobę oraz sporo (choć wcale nie tak dużo) zmian zewnętrznych, w samym życiu które z tego wyniknęły". Podejrzewam, że to samo powie jakieś 90% jak nie więcej osób które podobnie jak ja uporały się z nerwicą lękową. Wiolu, rozumiem oburzenie względem osób których receptą jest "wziąść się w garść" gdyż doskonale pamiętam jak w okresie gdy tkwiłem w głębokiej nerwicy lękowej takie wypowiedzi doprowadzały mnie do furii na zmianę z depresją wywołaną faktem, że nikt nie rozumie co mi naprawdę jest. Jednakowoż - mając w pamieci wszystkie przykre objawy i sytuacje które opisują "lękowcy" a które sam po stokroć przerabiałem - nie mogę się nie dziwić nad losem ludzi, którzy w tym stanie tkwią latami i albo brak im determinacji albo ochoty by robić coś z tym więcej niż tylko wciągać leki i czekać na cud. Być może uznasz moje porównanie za nietrafione, ale taka postawa przypomina mi trochę postwę niektórych kobiet bitych przez mężów. Chodzi mi o schemat - dość powszechny - w którym kobieta owszem cierpi w takim związku z mężczyzną (noż trudno nie cierpieć) ale jednocześnie twierdzi że go kocha, że mąż tę miłość odwzajemnia i wytrwale wierzy w jego kolejne obietnice poprawy. W takich sytuacjach zwykło się mawiać, że na swój sposób ów fakt że facet ją regularnie leje ona akceptuje. Co prawda wiemy wszyscy, że działa tu pewien mechanizm psychologiczny i że kobieta swej postawy tak naprawdę nie wybiera świadomie i zdroworozsądkowo. Ale podobnie jest - moim zdaniem - z takimi osobami które nie wychodzą długo z nerwicy. U nich też działa pewien schemat myślowy, wpadają w taką pułapkę, która z zewnątrz wygląda jakby faktycznie akceptowali, pogodzili się z tym, co im się przytrafiło. Idąc dalej tym tokiem rozumowania (który - być może jest w jakimś stopniu błędny - są to przemyślenia moje własne, grafika komputerowego nie psychiatry ;)) tak jak kobietom brakuje odwagi by zerwać z dotychczasowym życiem, uniezależnić się od damskiego boksera i tym samym uwolnić się raz na zawsze od siniaków na całym ciele, tak nerwicowcom czasem pewnie brakuje odwagi, by stawić czoła przyczynom nerwicy, odwalić tę całą robotę nad swoim własnym ja, żeby stać się kimś innym - kimś, kto już nie musi się więcej lękać. I o ile ta "droga ku wolności" wydaje się kolejną błędną scieżką prowadzącą do nikąd gdy się w nerwicy tkwi po uszy, to jako osoba wyleczona - mówię dziś, że okazała się jedynym wyjściem, które dało pozytywny rezultat.

W związku z powyższym, daleki jestem od wytykania palcami tych osób, które gorzej niż ja radzą sobie z nerwicą - zakładam bowiem, że być może oni mają więcej do zmiany i ich droga byłaby znacznie trudniejsza od mojej. Może - na ich miejscu - też nie miałbym odwagi by ją całą pokonać. Nie lubię jednak gdy niektóre osoby próbują podzielić nas nerwicowców (byłych i aktualnych) na dwie grupy - lekką nerwicę którą można wyleczyć i ciężką, którą się ma na całe życie. Neriwca to nerwica, Ci co z niej wyszli przechodzili to samo piekło co inni, a jestem nawet gotów zaryzykować stwierdzenie, że czasem nawet może większe - dlatego dostali większej determinacji do zmiany swojego stanu. Dwa lata męczyłem się tak samo jak niektórzy 10 - więc jeśli się uporałem, to zasługuję na jakiś kredyt zaufania i myślę, że Ci z "większym stażem" powinni posłuchać moich rad, nie zaś machać ręką - "co on tam wie, pewnie nie miał nerwicy skoro uporał się tak szybko."

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mogę tylko zdzierżyć, wniosku w rodzaju: nerwica jest Ci do czegoś potrzebna, dlatego ją masz

 

Tu sie niestety mylisz.Nerwica to czerwone światełko, że coś jest nie tak, coś trzeba zmienić.Jedni dochodzą do tego szybciej inni póżniej ale uwierz mi nerwica nie bierze się ot tak jak grypa...Uwierz mi na słowo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A w jaki sposób, wg jakich kryteriów oceniasz ludzi, czy mają nerwicę czy nie? Ktoś musi mieć tak silne objawy jak Ty, żeby być nerwicowcem i żeby nie być przemądrzalcem? Może i ci ludzie gówno wiedzą o nerwicy, ale to tylko na ich korzyść. Wiedza w tym temacie kompletnie nic nie daje.

Jesteś wyjątkowa uczulona na rady typu: weź się w garść itp. Pewnie często takie rady słyszałaś, co odbierałaś jako totalny brak zrozumienia Ciebie przez innych. Teraz rewanżujesz się na ludziach, którzy udzielają podobnych rad, a im bardziej podkreślają ich skuteczność, tym bardziej Cię to denerwuje.

Zauważ, że przerzucasz swoje własne problemy na innych, na zewnątrz. W moim przypadku, momentem zwrotnym w procesie zdrowienia było zrozumienie, że powinienem szukać przyczyn wewnątrz, a nie na zewnątrz. Problemy, których źródeł doszukiwałem się na zewnątrz (w ludziach) były po prostu odzwierciedleniem wewnętrznych trudności, niedoskonałości i niepoprawnych sądów.

Jest prosta zasada. Jeśli coś Cię w kimś denerwuje, to możesz być na 100% pewna, że to coś występuje również w Tobie i na dodatek się tego boisz. Ludzie są jak lustra, w których odbija się nasza osobowość, lecz czym jest nawet najlepsze lustro świata, jeśli przeglądający się w nim człowiek, nie potrafi rozpoznać własnego odbicia.

 

Kolejna rzecz, o której można pisać tomy, to celowość nerwicy. Jedni uważają, że mają pecha i mają ją z czystego przypadku. Inni winią sytuację życiową, rodzinę, innych ludzi - świat zewnętrzny, jednym słowem mówiąc. Nieliczni zauważają, że są projektantami, wykonawcami i użytkownikami własnej nerwicy. Co to znaczy? Nie będę się rozpisywał, bo to trzeba przeżyć na własnej skórze. Mogę zapewnić, że jest to tak mocno uzdrawiające, jak i niebezpieczne. Ale niebezpieczne tylko dla tych, którzy nie mają najmniejszej chęci rozstać się ze swoją nerwicą (żeby się poprawiło - to tak, ale rozstać !? Nigdy).

 

Osiągnięcia w świecie zewnętrznym? Niestety przeważnie rekompensata braku osiągnięć w sferze wewnętrznej. Nie mówię, że jest tak w Twoim przypadku, lecz łatwo to sprawdzić. Jeśli czujesz się dzięki temu lepiej - jest OK, jeśli tak samo albo gorzej - wiadomo.

 

Widać wyraźnie, że Yans i Qarius rozumieją co tu tak naprawdę jest grane ;)

"wewnętrzna przemiana, zmiana charakteru, sposobów myślenia, spojrzenia na własną osobę oraz sporo (choć wcale nie tak dużo) zmian zewnętrznych, w samym życiu które z tego wyniknęły"
Macie ludzie receptę na zdrowie. Jest trochę trudniejsza niż łyknięcie piguły. Może zająć kilka, nawet kilkanaście lat. Nikt nie powiedział, że praca nad sobą jest łatwa. Kluczowe jest tu: zmiany zewnętrzne, które wynikły ze zmian wewnętrznych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

AronFtv

 

Sorry , ale się we mnie zagotowało. Jeśli Ty miałeś nerwicę i przez rok o tym nawet nie wiedziałeś.. a po 2 tygodniach leczenia czujesz się wyleczony, to nie gadaj takich głupstw . Ty nie wiesz co to nerwica i ciesz się z tego.

 

pomijając, że jest to odpowiedź na dosyć dawny post to niestety ale podzielam zdanie Wioli...

Chciałabym mieć zaburzenie psychiczne jakim jest nerwica i lek i o tym nie wiedzieć. Bardzo bym chciała :)

Lucid w twoich postach jest bardzo dużo racji i zresztą to co opisujesz to są podejścia terapii, bardzo wiele z tego co piszesz, bądź xo można wywnioskowac z twoich wypowiedzi to sa elemnty terapii, którą stosowałam dwa lata temu, rok temu i do teraz. Wszystko jest pieknie i fajnie...

Oczywiście ja równiez wierzę, w wyzdrowienie z lęku poprzez prace nad sobą, myśleniem, utrwalonymi postawami.

Tylko czasem mnie osobiście denerwuje to, że niektórzy swoje wyleczenie z danego problemu uważają za sposób na nerwice dla innych. Co nie do końca jest prawdą. Bowiem nasilenie leku i zaburzeń jest przerożne. Oczywiście wyjście jest w sumie i tak to samo, praca nad sobą itd.

Tylko kurna co zrobić ma taka osoba, która nie ma tylko napadów paniki, ale ciągły cholerny silny lęk, objawy dysocjacji, napady paniczne i ciągłe objawy ze strony ciała i trwa to już od paru dobrych lat. Ta osoba pracowała, dawała z siebie wszystko ale kurwa ile można. Po 3-4 latach tego lęku czuje się wypalona, popada w stany depresyjne, z jednego powodu nie ma siły żyć z tym lękiem i objawami ciągłymi. Tak też się zdarza.

Nie zawsze wszystko jest proste i piękne a najlepiej jak cos nie wychodzi, to powiedzieć komuś, że za mało się starałeś bo ja jeździłem na rowerku i mi lęki przeszły bo skóra się dotleniła i wydziela kurwa witaminy. Taki przykład. Różne są oblicza lęku.

 

Broń Boże nie chce nikomu zabierać nadziei ale mnie też doprowadzają do pasji takie stwierdzenia, ze rok miałem nerwicę i nie wiedzałem że ją mam. O mój boże! Niemożliwe, powtórz pan to jeszcze raz!

 

 

:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wszystko po kolei, zaraz sobie ułożymy, wyjaśnimy co nieco.

 

Broń Boże nie chce nikomu zabierać nadziei ale mnie też doprowadzają do pasji takie stwierdzenia, ze rok miałem nerwicę i nie wiedzałem że ją mam. O mój boże! Niemożliwe, powtórz pan to jeszcze raz!
Jeśli ja powiem, że chorowałem ok 8 lat totalnie nie wiedząc co mi jest to też się nie kwalifikuję? Lekarze nie wiedzieli, bliscy nie wiedzieli (mało komu mówiłem), nie miałem internetu. Poza tym z każdym rokiem utwierdzałem się w przekonaniu: jestem uszkodzony, tak już będzie do końca życia. Nawet nie miałem zamiaru się specjalnie leczyć. Terapia? Phi, nigdy bym nie uwierzył, że mam coś z psychiką! Prędzej uszkodzenie mózgu.. O tak, uszkodzenie to najlepszy sposób by nawet nie szukać innych przyczyn. Na terapię trafiłem z zaawansowaną i głęboko zakorzenioną neurozą.

 

Co do reszty Twego posta, powiało trochę rezygnacją. Wiesz ile ja takich odczuć miałem? Mnóstwo. To wszystko jest część pracy nad sobą. Przejdź przez to, a nie pożałujesz włożonej pracy. Ja cały czas mam świadomość, że wiele przede mną. Mam uczucie, że coś bardzo ważnego, istotnego jest ukryte we mnie. To mnie motywuje do dalszej pracy, ale jednocześnie przeraża jak cholera.

 

psycho-logic, rzeczywiście nowy na forum nie jestem. Pierwszy wpis mam z grudnia 2006, pod nickiem: chory4 i od tamtego czasu jestem na forum. Aktywnie pod obecnym nickiem, od półtora roku. Kontynuowałbym pod starym nickiem, ale zapomniałem hasła :P Zresztą, chory4 to jak sama nazwa wskazuje był profil chorego, zagubionego człowieka. Teraz by nie pasował.

Mój pierwszy post to standardowy opis objawów. Otrzymałem rady w stylu: psychoterapia, za co jestem bardzo wdzięczny.

 

Zdaję sobie sprawę, że im więcej postów kieruję do jednej osoby, tym większy nacisk wywieram. Z drugiej strony doskonale rozumiem, że nie ma co ludzi przekonywać na siłę, a szczególnie do swoich racji. Staram się zachować złoty środek i niczego nie narzucać. Dlatego staram się nie udzielać rad, tylko mówić o tym co zaobserwuję, dzięki czemu osoby czytające post będą mogły spojrzeć na pewne sprawy z innego punktu widzenia.

Jest w tym także pewna wartość dla mnie. Dzięki dialogom mam szansę przyjrzeć się swoim reakcjom, zachowaniom. Kontakt z innymi, czy to na żywo, czy przez neta wzbudza pewne uczucia, nieraz emocje, którym warto się przyjrzeć z bliska. Zasada lustra, o której pisałem post wyżej odnosi się tak samo do mnie.

Ostatnio ciężko pracuję, mam mało czasu na refleksje, jestem poza miejscem zamieszkania, a że mam dostęp do neta więc wykorzystuje to forum jako pomocne narzędzie w ciągłej pracy nad sobą.

Nie ma dla mnie znaczenia czy to co mówię trafi do kogoś. Istotne jest dla mnie, że uzyskuje tu odpowiedzi dla siebie. Jak ktoś zechce to skorzysta, jak nie to nie.

 

Być może granie na nerwach to nasza specjalność. Na pewno granie na uczuciach, zarówno czyichś jak i własnych. Każda myśl, każde słowo, czyn skierowany na zewnątrz, zawsze powróci w jakiejś innej formie do nas. To co nam się podoba lub nie w innych, to nic innego jak nasze własne odbicie.

Nie dziwmy się więc, jeśli obrzucając kogoś kamieniami, trafiamy nimi tylko i wyłącznie siebie ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ehh, nie do końca rozumiecie mnie , ja Was pewnie tez nie. Nie mnie oceniać kto nerwicę ma , a kto nie. Odniosłam się do jednego konkretnego przypadku, człowieka , który napisał ,że miał rok nerwicę o tym nie wiedząc ,a po 2 tygodniach leczenia czuje się zdrowy, więc wybaczcie , ale wniosek nasuwa się jeden. Nie jestem zagorzałą pesymistką, nie użalam się nad sobą i nie płaczę codziennie ,ze nie da się z tego wyjść. Od czasów kiedy miałam najgorsze objawy nastąpiła duża zmiana na lepsze. Pracuję nad sobą tak jak potrafię . Nie mam zamiaru się z nikim licytować czy moja nerwica jest słabsza czy silniejsza, czy miałam gorsze przeżycia czy też nie. Jeśli ktoś pisze,że miał nerwicę i z niej wyszedł, to mnie akurat cieszy bo daje nadzieję i dla mnie.

psycho -logic Rozumiem ,że mówiąc o tej zmianie, której ktoś nie chce , masz na myśli również mnie. Więc powiem Ci ,że się mylisz. Jeśli napiszesz mi konkretnie co mam zmienić i co pomoże chętnie to przeanalizuję, ale bez utartych sloganów, które tak naprawdę niczego nie wnoszą.

 

yans Piszesz mądrze i przekonująco, więc rad chętnie posłucham.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hehe Wiolu, wkopałem się trochę bo pisząc "swoje rady" nie miałem na myśli konkretnych wskazówek, których potrzebę udzielania odczywam akurat teraz, w tym temacie, chodziło mi raczej o sam fakt, wrażenie jakie czasem odnoszę z lektury forum (czasem, nie zawsze - nie popadajmy w przesadę) że się deprecjonuje dokonania tych, co z nerwicą uporali się szybko i mają ją za sobą. Dla mnie nerwica lękowa była koszmarem i jednym z powodów zarejestrowania się tutaj była chęć podzielenia się doświadczeniami i obserwacjami w celu pomocy tym, którzy są na etapie który ja mam za sobą (u mnie już dwa lata bez jakichkolwiek lęków!).

Zamiast porad, chciałbym się za to podzielić pewną obserwacją - czytając posty osób zmagających się z nerwicą dostrzegam wśród ludzi ogromną tęsknotę za przeszłością, chęć powrotu do dawnego siebie - bardzo często wesołego, zdrowego człowieka, któremu nic nie było. Mam nadzieję że wystarczająco podkreślam że moje słowa to nie wyrok, jedynie pogląd - być może w niektórych przypadkach mylny. Uważam jednak że jest to jedna z głównych przeszkód na drodze do wyleczenia. Podbnie jak kilka osób już w tym temacie napisało - uważam nerwicę za zaburzenie którego przyczyna leży w nas samych, nie zaś w czynnikach zewnętrznych lub (kompletnie kuriozalny moim zdaniem pogląd) że się przytrafiła jak zły los na loterii. Zatem szukając wyjścia z nerwicy powinno się działać właśnie odwrotnie - najprawdopodobniej jedynym kluczem do sukcesu jest "nowe ja", nowe spojrzenie na samego siebie, na własne życie. Zapewne dla wielu z nas to "nowe" jest tak naprawdę po prostu naszym prawdziwym ja, które nie miało do tej pory okazji się pokazać, którego nie mieliśmy okazji poznać osobiście ( ;) ). Uparte próby powrotu do przeszłości sprzed nerwicy nie doprowadzą do jej wyleczenia - bo to właśnie tamten człowiek, z przeszłości - doprowadził do jej powstania. Nie można mieć ciasteczka i zjeść ciasteczko. Wóz albo przewóz - albo nabieramy świadomości, że musimy stać się kimś innym niż do tej pory byliśmy, albo skazujemy się na nerwicę. Dziś wydaje mi się to oczywiste - ale 3 lata temu - wydawało się myślą rewolucyjną!

To zaś prowadzi mnie do jeszcze innej obserwacji - mianowicie poglądów na terapię i zaangażowanie w nią. I znowuż - są to moje przemyślenia, celowo nie wskazuję nikogo palcem, nie chodzi mi o wytykanie komuś błędów. Mogę się przecież mylić. Wydaje mi się jednak, że część osób angażuje energię nie tam, gdzie potrzeba. Efektem tego może być przekonanie o ogromnej pracy wkładanej w walkę z nerwicą (całkiem słuszne) i towarzyszące mu poczucie zera korzyści. Prowadzi to w prostej drodze do wniosków że "tak tak, terapia jest super tylko że n-lat na nią chodzę, daję z siebie wszystko i nic z tego nie wychodzi" i dezaprobaty dla samej idei terapii jako jedynego sensownego sposobu pokonania nerwicy. Na ile jest to wina terapeuty, na ile nas samych - nie jest obiektem mojego zainteresowania w tej chwili. Ale posłużę się przykładem własnym, dla zobrazowania zjawiska:

Moje lęki miały naturę hipochondryczną, bałem się o swoje zdrowie i życie. Zdrowy rozsądek jak również jeden z terapeutów poznanych na mojej drodze do wyleczenia podpowiadał - że skoro owe obawy są irracjonalne, to muszę pracować nad ich "zracjonalizowaniem". Tak więc wizyty polegały na tym, że wspólnie dyskutowaliśmy nad tym co myślę, czego się obawiam - i ile z tego ma sens, ile zaś jest wyolbrzymione. Pomiędzy spotkaniami, w codziennej walce z nerwicą mozolnie próbowałem uspokoić swoją świadomość, czy to powtarzając w głowie że nic mi nie jest, czy to angażując uwagę w milion czynności, które miały mnie oderwać od myśli związanych ze zdrowiem i rychłą śmiercią. Byłem na skraju wyczerpania pod natłokiem tych działań i myśli zastępczych, jednocześnie nadal nie mogłem nawet na 10 minut spokojnie usiąść w ciszy sam ze sobą, bo pojawiał się lęk. Zasypianie stało się udręką i zaowocowało chroniczną bezsennością. W pełni szczerze mogę zaświadczyć, że pracowałem ciężko i z zaangażowaniem podczas tamtej terapii - ale gdybym chodził do tamtego człowieka 10 lat, dalej bym pewnie miał nerwicę lękową. Okazało się bowiem, że muszę stawić czoła zupełnie innym lękom - nierzadko takim, które dokuczały mi dawno temu w przeszłości. Ba, z wielu nie zdawałem sobie sprawy lub "udawałem" sam przed sobą, że nie istnieją. Ten proces znajdywania ich, oswajania z nimi i pokonywania poprzez konfrontację i zmianę własnych zachowań wywoływał ogromne zmiany w moim własnym charakterze. Musiałem szukać swojego prawdziwego ja, przeżyć wpierw ogromny dramat, rozczarowanie tym, kogo tam znalazłem, przewartościować swój pogląd na siebie i swoje dotychczasowe życie. Musiałem nauczyć się akceptować mnóstwo rzeczy - których wcześniej zaakceptować nie chciałem. Tak u siebie jak u innych. Spraw często tak odległych od zagadnienia "lęku o własne zdrowie" że autentycznie buntowałem się, że to nas zajmuje na terapii, za którą płacę ciężki grosz. Dziś stoję przed lustrem i stoi tam zupełnie inny człowiek jaki stał przed nim 4 lata temu i wcześniej. Na pozór ten sam - znowu wesoły, dowcipny, sympatyczny koleś, zdrowy i optymistycznie nastawiony do życia. Ja jednak wiem, że różnica - w środku, we mnie - dokonała się ogromna. Mogę wyraźnie wskazać parę gruntownych, głębokich zmian w mojej osobowości: większa odwaga, butność, fascynacja siłą (fizyczną jak i charakteru), większa gwałtowność, zdolność do wyładowywania emocji na innych a nie duszenia w sobie - nawet, jeśli nie do końca są słuszne, pozwalam sobie na "lekką utratę kontroli" i danie upustu frustracji. Zdecydowanie mniejsza uległość wobec innych - skłonny jestem do stawiania spraw na ostrzu noża i kłócenia się o wszystko (co dawniej nie miało nigdy miejsca - ileż ludzi się dziwiło co się ze mną dzieje ;)). Dalej - zadziorność, zdolność do bycia czasem brutalny i niemiły (gdy ktoś jest taki sam wobec mnie), asertywność. Mniejsza wrażliwość na krytykę, zamiłowanie do rywalizacji. Paradosalnie - większe zadowolenie z siebie, mimo uświadomienia sobie znacznej ilość wad, słabości i zdawania sobie sprawy że cofnąłem się w swoim życiu i zmarnowałem i marnuję nadal wiele szans. Jak więc widać - zmiany niekoniecznie pozytywne, trudno przecież powiedzieć bym stał się "doskonalszym" człowiekiem. Ale to jestem ja - prawdziwy, z takim sobą czuję się dobrze, pewnie - jestem nadal niezadowolny z wielu spraw w moim życiu, nadal posiadam sporo wad które nie pozwalają mi żyć tak, jakbym chciał. Ale jedno mogę powiedzieć - nie rzucając słów na wiatr - nerwicy lękowej się zwyczajnie nie boję, nie obawiam się że wróci, mogę sobie dyskutować o niej do woli, o jej objawach. Dziś nie lękam się o swoje zdrowie i nie myślę o śmierci. Jestem znowu zwykłym, szarym człowiekiem, który brnie dalej przez życie - tyle że już bez lęków. I sobie to chwalę.

 

[Dodane po edycji:]

 

Osobom które długo korzystają z terapii bez efektów chciałbym więc zadać pytanie: jakich gruntownych, fundamentalnych zmian w uosobieniu, charaterze (nie w nawykach czy wyćwiczonych odruchach) dokonaliście przez ten czas, dzięki terapii? Czy inni ludzie z Waszego otoczenia dostrzegli te zmiany (ja swoje dostrzegłem pod wpływem komentarzy bliskich - nie bo sobie wmawiałem że "udało mi się coś zmienić")? Jeśli bowiem ktoś - niekoniecznie na forum, ale sam przed sobą, szczerze - stwierdzi, że w sumie to żadne wielkie zmiany nie zaszły - to ma moim zdaniem odpowiedź, czemu i nerwica dalej rujnuje mu życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

yans

 

Dzięki za długą wyczerpującą odpowiedź. Pozwól ,że się odrobinę ustosunkuję. Nie będę pisała ogólnikami tylko napisze o sobie.

Zgadzam się zupełnie ,że przyczyna nerwicy jest w nas. Niemniej często przyczyny zewnętrzne powodują jej uaktywnienie. Tak było w moim przypadku. W krótkim czasie zdarzyło się kilka naprawdę traumatycznych przeżyć, których nie chcę tu dokładnie opisywać. Powiem tylko, że jako bardzo młoda osoba, otarłam się 2 razy o śmierć np. Na dokładkę okazało się, że jestem z tym wszystkim sama, osoby , które powinny mnie wspierać zupełnie nie znalazły się na swoim miejscu, a nawet przeciwnie, dokładały mi swoim zachowaniem. Myślę , więc, że owszem dzieciństwo i inne czynniki predysponowały mnie do nerwicy, ale gdyby nie zdarzyły się niektóre przeżycia, być może nigdy by się nie ujawniła.

Następna sprawa. Nie tęsknię do osoby , którą był przed nerwicą. Bo jako taka niewiele się chyba zmieniłam. Jestem ciągle wesoła i pełna życia, tak mnie przynajmniej postrzegają inni i często to słyszę. Tęsknię tylko za moją odwagą, której kiedyś maiłam sporo, ba może nawet była to niefrasobliwość. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych. Teraz ogranicza mnie lęk.

Miałam też lęki hipochondryczne , podobnie jak Ty. Z tym jednak się uporałam. Od dawna nie nie skupiam się na sobie tak bardzo jak przez jakiś czas, nie czytam wszystkiego co wpadnie mi w ręce. Wydaje mi się ,ze mam już do tego tematu "zdrowe " podejście. Co do terapii , trochę tego mam za sobą. Żadna jednak nie skupiała się na moich objawach i sposobach radzenia sobie z nimi. Przeszłam przez 2 grupowe i na pewno sporo z nich wyniosłam. W ogóle na pewno zrobiłam duże postępy , jednak zdrowa całkiem nie jestem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Masz rację Wiolu, na pewno muszą zajść pewne okoliczności które nas popychają ku nerwicy - w moim przypadku chodziło raczej o pewne wewnętrzne konfilkty które narastały przez lata i były tłumione skutecznie - niestety do czasu. Jednak nawet ja miałem okres znacznego pogorszenia samopoczucia i nasilenia objawów kiedy odeszła moja babcia - bardzo bliska mi osoba. Wyznam Ci też od razu, że mnóstwo swoich poglądów staram się korygować, biorąc pod uwagę doświadczenia innych ludzi, bo zdaję sobie sprawę że przyczyny mojej nerwicy nie muszą być wzorcem według którego rozwija się każde tego typu zaburzenia.

Refleksja nad Twoją sytuacją skłania mnie jednak do wniosku, że w jakimś sensie Twój przypadek pasuje pod moje obserwacje (czy mylnie - kto wie? może nawet przesadnie to podkreślam ale zależy mi na dyskusji dającej każdemu nowy wgląd w te sprawy, nie na ferowaniu wyroków i wciskaniu innym że wiem o nich coś czego sami nie wiedzą ;)). Mam tu na myśli fakt, że jak sama napisłaś - nie dostrzegasz w sobie jakiejś szczególnej zmiany. Można zatem zaryzykować stwierdzenie, że dużym nakładem pracy czy na terapii czy samemu - pokonałaś wiele przeszkód jakie rzuca nerwica, nadal jednak tkwi w twej podświadomości czynnik, lęk, niepokój, który objawia się gdy chcesz np wyjść z domu. Myślę że zgodzisz się ze mną gdy powiem, że cechą wpólną nerwic jest irracjonalność lęków, które im towarzyszą. Niezależnie od tego wokół czego powstają (obcowanie z ludźmi? obawa o zdrowie? popełnienie błędu w trakcie jakiejś czynności?) uważam że są one wtórne względem lęków, obaw, problemów które gryzą naszą podświadomość. Ich formę zawdzięczamy naszej świadomości, która sygnały z podświadomości próbuje jakoś zinterpretować - niestety błędnie (stąd irracjonalność właśnie). Do czego zmierzam? Posługując się Twoim przykładem - pozwolę sobie pofantazjować (bo przecież nie znamy się i musiałbym być niespełna rozumu by pisać że "Wiolu, tak jest w Twoim wypadku!" ;)):

Załóżmy że ktoś, po dwukrotnym otarciu się o śmierć czuje niedosyt współczucia i troski od osób bliskich. Jest to dla niego - całkiem słusznie - bolesne doświadczenie (ten nidosyt ma się rozumieć). Jednocześnie uważał się zawsze za osobę odważną, której byle co nie złamie - nie chce się rozstawać z taką postawą, więc nie walczy o to, co mu się od bliskich należy, ale raczej macha ręką, zaciska zęby i próbuje sobie z tymi wszystkimi emocjami poradzić samemu. Myślę, że dość prawdopodobne jest że człowiek ten odczuwać będzie wewnętrzny lęk, chociażby przed kolejną taką sytuacją - ponieważ boi się że sprawy ponownie potoczą się tak samo i znowuż nikt nie zaspokoi jego potrzeby bliskości, współczucia, możliwości dania upustu swoim emocjom. Boi się, że za 3-cim razem może nie dać rady sobie sam. Równie prawdopodobne jest, że ów lęk będzie tłumić i spychać głębiej, by mu "nie zawracał głowy". Ta osoba wraca do zdrowia/normalności i stara się żyć jakby nic się nie stało (bo jej życiu nic w tej chwili nie grozi). Niby wszystko jest w porządku, nie zdaje sobie jednak sprawy że jego życie podszyte jest tą obawą. Lęk zepchnięty głęboko karmi się każdą najdrobniejszą sytuacją, jaka choć trochę podobna jest do sytuacji, których się boi (jeśli np. raz był bliski śmierci po wypadku samochodwym, teraz lęk karmi się ilekroć jakiś kierowca zatrąbi gdy wychodzi na ulicę). Może minąć parę lat względnego spokoju, gdy nagle - niespodziewanie - pojawia się irracjonalna obawa, gdgy trzeba wyjść z domu po zakupy. W podświadomości, do której nie mamy dostępu, zbierało się od lat dużo śmiecia, który teraz wychodzi na wierzch. Tej osobie trudno jednak dostrzec cały mechanizm, który stoi za nowymi objawami. Długotrwały lęk wywołuje reakcje organizmu, które wpędzają człowieka w hipochondrię i kolejne lęki. Mamy więc typowego nerwicowca, którego życie zmieniło się w koszmar. Czy pomogą mu same leki? Czy pomoże wałkowanie tego, co ma robić, by nie bać się tak tych nieszczęsnych zakupów? Śmiem wątpić. Na pewno nie usuną przyczyny. Znając jednak całą tę historię, myślę że pomogłyby takiej osobie: uświadomienie sobie, że jest (lub stała się na skutek przeżyć) tchórzliwa i potrzebuje innych by ją wspierali, dodawali jej odwagi. Konfrontacja z bliskimi, wymuszenie na nich, by traktowali go inaczej, wywalczenie tego, na czym mu zawsze zależało. Tu się mogą zaś pojawiać nowe odkrycia - może bliscy stwierdzą, że np. jego postawa odpychała ich od niego. Może więc trzeba skorygować własny stosunek do bliskich, czyli wpierw obiektywnie spojrzeć, jaki on naprawdę jest? Nie brnąc dalej - widać wyraźnie że są to rzeczy kompletnie (na pozór) nie związane z problemem lęku przed wyjściem z domu czy o swoje zdrowie. Ale - i jako osoba która kompletnie wyzbyła się nerwicy i jej objawów - zaświadczam, że właśnie korekty tam, powodują zmiany tu. Nerwica znika kompletnie - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdzki.

Wracając więc na ziemię i kończąc fantazjowanie, myślę że w przypadku każdej nerwicy istnieją pewne przyczyny, które tkwią w naszej osobowości. Korekta więc charakteru, poglądów na samego siebie, nasze zachowanie - pozwala usuwać te przyczyny. Leki czy różne techniki łagodzenia objawów wspomagają w tym procesie (sam z nich korzystałem - jak również z akupunktury, hipnozy, masaży i masy innych rzeczy - tak byłem zdeterminowany ;)) ale same w sobie w najlepszym wypadku pozwalają uzyskać pewien akceptowalny poziom nerwicy, w którym człowiek żyje całkiem normalnie (tak jak chybaTy Wiolu? Jak myślisz?). I dodam też że niekoniecznie jest to fatalne rozwiązanie - więc jeśli je akceptujemy i dajemy jakoś radę, to nie koniecznie musimy za wszelką cenę majstrować przy swojej osobowości :] Ale może warto chociaż spróbować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmm mi się przypomniała pewna rzecz.Pamiętam początki mojej nerwicy.Dopiero sie rozkręcała.Miałem lekkie objawy ale się tego wszystkiego bałem,Chodziłem do szkoły i bałem się ale nie o to chodzi.Kiedy byłem na pierwszych wizytach u psychologa kobieta mówiła.Kiedy przychodzą objawy zajmij się czymś po prostu się czymś zajmij.Jakoś było dalej.O dziwo po 2 tygodniach przychodze do babki i mówie.Pani jestem zdrowy.No i dobra Za 2 miesiące- były to święta Bożego narodzenia-dużo wolnego czasu, nuda... Zaczęło mi szybciej bić serce.Przestarszyłem się.Z dnia na dzien było coraz gorzej nie spałem nie jadłem wszytsko naraz.Po prostu koszmar.Żegnałem sie juz z rodzicami...Błagałem o wyzdrowienie.Ale jak miałem wyzdrowiec gdy biegałem po 100 razy dziennie na orbitrek żeby sobie zobaczyc puls.A wiadomo jak sie o czymś myśli to jest jeszcze gorzej.Nastepne 2 miesiące to już na prawdę wyrwane z życia.Po prostu tragedia.Tylko nerwica i nerwica Tylko bóle i strach.Zapomniałem o całym świecie bo liczyła sie tylko choroba...Dlaczego było tak żle>? bo nic nie robiłem.Tkwiłem w tej bezczynności i bierności.Modliłem się płakałem i przeglądałem kolejne strony o nerwicy,bezsenności depresji i wszelkiego rodzaju chorobach.Żyłem tą chorobą.COdziennie dolewałem oliwy do ognia.I wtedy nastąpił przełom.Przypomniałem sobie słowa psychologa.Zajmę się czymś zacznę coś robić byle by nie tkwić.Pamiętam jak kazałem tacie kupić"potęgę podświadomości" .Leżąc w łóżku przeczytałem ją 2 razy.Uwierzyłem w to co było tam napisane.Nie wiem jak to się stało ale tego wieczoru byłem jak w transie.W kółko powtarzałem sobie wszystko będziedobrze,wcale nie umieram,wrócę do szkoły do znajomych zaczne znów żyć.To wszystko nakręcam sobie sam.To był chyba punkt zwrotny w moim życiu.Przestałem kutwić w miejscu narzekać obwiniac siebie i cały świat dlaczego mnie to spotkało.Przestałem błagać o pomoc lekarzy rodziców.Wziąłem sprawy w swoje ręce.W ciągu kilku kolejnych dni napięcie nerwowe znacznie sie zmniejszyło zacząłem normalnie spać.Był to 1 ogromny sukces.Zacząłem chodzić do szkoły, zajmować się czymś.W głowie wciaż siedziały przedziwne myśli i ten ciężar, psychiczny ciężar.W szkole też nie było łatwpo ale angazowałem sięa lekcjach rozmawiałem z kolegami, byle by zająć m,yśli.Z czasem sukcesów było coraz więcej.Objawy oczywiście wciaż mi towarzyszyły ale przyzwyczaiłem sie do nich.Przygarnąłem je do siebie i było coraz lepiej.Czasem przychodziły kryzysy.Wtedy było ciężko myślałem że wszystko co zrobiłem do tej pory runęło i znów od początku.Ale tak nie było .Czułem się coraz lepiej.Coraz lepiej dawałem sobie radę.

 

Teraz troche o przyczynach: Byłem uzależniony od komputera.Grałem bez opamiętnia zaniedbując szkołę i calą resztę.Gdy odchodziłem byłem wkurzony...Grałem i wiedziałem że marnuję sobie życie.DO tego byłem osobą ambitną wrażliwą i wielkim perfekcjonistą......

 

Na kartce spisałem sobie cele które muszę osiągnąć aby żyć w zgodzie z samym sobą.Przestałem od siebie dużo wymagać.Moje wielkie plany ... które konfrontowały się z ciągłą gra na kompie, wygasły.Powiedziałem sobie.Przecież nie można byc dobrym we wszystkim.Nie można byc pieknym wysokim inteligentnym super spiewac tanczyc i wszystko po kolei.

 

Nauczyłem się asertywności, pewności siebie,bardzo wydoroślałem.Mocno ograniczyłem komputer,zacząłem żyć wprowadzać zmiany w każdej życiowej sferze... i wprowadzam je dalej... Jakość Życia staje się coraz lepsza....

 

Nerwica pokazała mi co było żle i co trzeba zmienić.Tylko jak cokolwiek zmieniac skoro zycie z nerwicą to koszmar.Życie stało sie koszmarem bo wzięliśćie nerwice za życiowy problem.Jest dal was demonem.A ja teraz wiem że nerwicema każdy człowiek.Tylko że reszta się nią nie przejmuje.Zdenerwujesz się mocniej-może zaboleć serce przdusić cię.Nie jest tak?

 

tak samo jest z Nerwicą:Żyjesz w nie \zgodzie z sobą w ciągłym napięciu stresie ścigasz się z życiem a może jesteś niesmiały maszza niską samoocene błędy z dzieciństwa.No to do dzieła napraw to i żyj lepiej... ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

yans

 

Masz zapewne dużo racji. Powiem Ci nawet ,że bardzo podobne wnioski usłyszałam po 3miesięcznej terapii w IPiN. A konkretnie : mam się nauczyć prosić o pomoc. Wiele się od tamtej pory zmieniło, mówię o sytuacji "zewnętrznej". Ja zmieniłam swoje podejście do wielu spraw. Chociaż może to tylko moje subiektywne odczucie. Wiesz, tak jak napisałeś , jakoś sobie radzę i funkcjonuję, ale do pełni zdrowia na pewno mi daleko. Sama już nie wiem gdzie tkwi ta przyczyna. Jeśli chodzi o terapię, to już mi się po prostu nie chce. Mam za sobą kilka i wydaje mi się ,że już nic nie wniosą. Być może jestem (wbrew niektórym pozorom) za bardzo zamknięta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie chcę tutaj wtrącać w środku dyskusji wypowiedzi od czapy ale a propos tematu aż cisnie mi się na usta: najważniejsze jest to co myślimy :) ( na początku było słowo :D). Człowiek może i jest determinowany przez otoczenie, czynniki biologiczne etc etc, może kiedy cała jego psychofizyczna okazałość wpadnie w maszynę NERWICA jest cholernie cięzko z tego wyjść, ale w dalszym ciągu ma możliwość wpływania na swoją rzeczywistość poprzez myśli. Grund żeby sobie uswiadomić że jest się zakopanym w tych złych i podjąć decyzję: iść w dół czy iść w górę ( choć nogi bolą :)). Wziąć ster w łapy!

 

pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie całkiem ale cały czas sie poprawia :) Co jakis czas mam gorsze dni i doły ale generalnie juz sie prawie pogodzilam z zyciem i nie widzę sensu pławić się w stosie swoich ograniczen. Oczywiście mam sporo wewn konfliktow ale staram sie patrzec na nie z dystansu, mam nadzieję, że sie uda :)

Męczę się od 3 lat , choć objawy typu derealka miałam od jakis 7 lat... Nie brałam leków, nie chodziłam też na terapię, tylko na zwyczajne rozmowy z panią psycholog.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nerwica niestety sama nie przejdzie. Lekami to można zagłuszyć tylko "upierdliwe" objawy. Żeby coś z tym zrobić potrzebna jest praca nad sobą, najlepiej z dobrym psychoterapeutą. Parę lat temu miałam tak samo- lęki, bezsenność, strach, że zwariuje, albo już zwariowałam. To było straszne. Przyjaciel zaproponował mi żeby poszukać pomocy profesjonalnej, że to nic złego. Najpierw zaczęłam prywatnie (drogo), potem przyszła grupa terapeutyczna. Skończyłam ją niedawno. Jest teraz dobrze, cieszę się życiem, inaczej patrzę na świat. Lęki odeszły bez leków. Jeżeli masz odwagę popracować nad sobą intensywnie i wrócić z krainy lęku to polecam Szpital Wolski w Warszawie. Nie jest łatwo, terapia trwa 12 tyg. codziennie (dają L4), w grupie jest dwóch terapeutów i ludzie którzy przechodzą to samo co Ty. Chcesz to dzwoń (22)38 94 804. Można umówić się na rozmowę i dalszą terapie. :tel:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×