Skocz do zawartości
Nerwica.com

dokąd dalej w terapii i czy to jest zaburzenie osobowości?


madseason

Rekomendowane odpowiedzi

hej,

zaglądam w różne wątki i czytam co tam się w nich dzieje. ale chyba potrzebowałam własnego. mam ostatnio potrzebę podsumowywania, robienia dla siebie klamr kompozycyjnych. żeby iść dalej. o ile jest jeszcze jakieś "dalej" dla mnie. o ile to nie jest kres, granica, koniec możliwości pomocy.

 

Byłam na dwóch oddziałach dziennych, czwarty rok jestem na indywidualnej. Na wypisie szpitalnym oznaczono mi zaburzenia osobowości i adaptacyjne. O ile te drugie mogę zrozumieć, jako chwilowe problemy związane z kończeniem studiów i nieumiejętnością znalezienia dla siebie nowych celów (do tej pory nie jestem w stanie uwierzyć, ze w ogóle znajdę sobie pracę, która będzie mi sprawiać przyjemność. a w gorszych chwilach wątpię nawet w to, czy życie kiedykolwiek jeszcze będzie mi sprawiać przyjemność. czy jestem w stanie być szczęśliwa albo chociaż zadowolona z siebie dłużej niż kilka minut zanim zacznę sobie w myślach dowalać autoagresją), o tyle zaburzenia osobowości są dla mnie wielką niewiadomą. Czytałam dużo na ten temat, ale nie zrozumiałam co to znaczy w moim wypadku? Na pewno mam tendencje ku depresyjności, ale nie depresję (dzisiaj mi to t. powiedziała po raz kolejny, podkreślając przy tym że jestem o wiele silniejsza niż sama przed sobą przyznaję. co to może znaczyć, też nie rozumiem). Jestem bardzo krytyczna, wymagająca i nigdy nie zadowolona z siebie (wewnątrz, na zewnątrz oczywiście nie daję poznać). Boję się bliskości w związkach i zwykle się wycofuję (najpierw mentalnie się zupełnie zamykam, potem czekam aż ktoś ze mną zerwie) jak robi się za poważnie dla mnie. Nie wiem jakiej jestem orientacji seksualnej i z kim powinnam się związać w przyszłości (wśród dalszych znajomych podkreślam wciąż swoją heteroseksualność, wśród bliższych określam się jako bi, przed samą sobą nie umiem tego rozstrzygnąć). Przyszłość widzę katastroficznie i bardzo się jej boję (że nie będę mieć dobrej pracy ani rodziny, bo przegapiłam swoje szanse.i że impulsy w stronę śmierci mają szansę zwyciężyć). W reakcji na stres codzienności (zwłaszcza związanej z kolejnymi studiami na których jestem a które nie prowadzą oczywiście ku żadnej pracy) pogrążam się w senności, porzucaniu wyzwań, słownej autoagresji i myślach samobójczych (mało poważnych, wszystkie fantazje są obliczone na to,ze jednak ktoś by mi pomógł). Moim głownym mechanizmem obronnym jest racjonalizacja. Wszystko sobie pięknie umiem wytłumaczyć w teorii, przeczytałam mnóstwo artykułów i trochę książek ale w żaden sposób nie wpływa to na moje emocje. Destrukcja nadal totalnie poza kontrolą ALBO właśnie kontroluję ją w taki sposób, że "lubię" czuć się zdołowana i beznadziejna. Mam pewnie dużo korzyści z "choroby", bo bardzo się denerwuję kiedy słyszę, że przecież sobie poradzę bo nic takiego się nie dzieje. Jestem wtedy wściekła tak bardzo, że to jeden z niewielu momentów kiedy w ogóle rozpoznaję w sobie to uczucie. Jednocześnie nie chcę żeby ktoś mi wmawiał "poważne zaburzenia", bo przecież inni ludzie mają znacznie gorzej.

 

W głębi siebie nie wiem nawet czy jestem w ogóle osobą wymagającą terapii czy tylko sobie tak wymyśliłam. Nie umiem ocenić również na ile sama na siebie ściągam te tygodnie dołowania a na ile ulegam emocjom nad którymi nie umiem zapanować. Jedyne co w miarę obiektywnie mi dolega to reakcje fizyczne od czasu do czasu - nerwobóle, zawroty głowy, drżenie. Zastanawiam się obecnie czy wrócić do brania leków czy sobie odpuścić i kto powinien o tym zdecydować.

 

pracowałam nad tymi wszystkimi wątkami na terapii i nadal nie czuję, żebym siebie rozumiała i umiała postrzegać rzeczywistość nieskrzywioną przez moje czarnowidztwo. ILE jeszcze mam rozmawiać o bieżących problemach, wracać do dzieciństwa, nastoletnich przeżyć ZANIM nie będę potrzebowała tych cotygodniowych rozmów? (wiem, że odpowiedź na to brzmi "nikt nie wie..." ale zadaję to pytanie, bo tracę nadzieję że w ogóle jest możliwa pomoc. i nie wiem również w czym najpierw powinnam ją uzyskać. ponieważ nie umiem zdefiniować co mi jest - wciąż "wierzę", że jakbym jednak wiedziała dokładnie jak to zdiagnozować to siłą intelektu bym zwalczyła szalejące emocje.)

 

więc ile jeszcze, ile może trwać ten proces. i czy w ogóle realistyczne jest ufać, że DA się aż tyle w sobie przebudować?

A może to kwestia stawiania sobie celów w terapii? Ma ktoś w sobie podobne rozważania albo problemy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ouć, czyli myślisz że to wygląda na granie ofiary. trochę żałosne, ale może coś w tym jest.

ciekawe na ile będę umiała sobie poprzestawiać zakresy masochizmu w głowie, żeby nie realizować go ciągłym upupianiem siebie, ale w jakiś inny akceptowalny sposób;P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

madseason, oczywiście, nie wiem co Ci dolega, ale kilka zwrotów, które użyte zostały w poście pierwszym może to sugerować (np. "że "lubię" czuć się zdołowana i beznadziejna")...poza tym myślę (będę wredny), że cały post "obliczony" był na zdobycie uwagi poprzez "dowalenie sobie"...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

napisałam tak jak w danej chwili się czułam a czułam się dość źle. po prostu chwilowo pogubiłam się we własnych celach w terapii, więc czułam potrzebę podsumowania i znalezienia kogoś kto miał podobnie, więc może się odnieść do tego co tu wrzuciłam. nie chcę jednak taplać się w smutku, teraz jest lepiej więc może inaczej bym opisała swoje cele i przemyślenia. świadomie nie chcę być ofiarą i dzięki za feedback, że brzmi to jak ściąganie na siebie uwagi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sporo odnajduję tu podobieństw. Katastroficzne widzenie przyszłości, wątpliwości co do tego, czy terapia jest mi w ogóle potrzebna. Satysfakcja z czucia się zdołowaną. Niezdecydowanie. Jedna wielka niewiadoma.

 

Kilka lat temu, kiedy chyba to "coś" zaczynało się tlić, pewien psychiatra - znajomy - zawyrokował mi borderline. Bardzo długo męczyłam się ze świadomością, że choruję na jedno z najpoważniejszych zaburzeń osobowości, co mnie niepokoiło i cieszyło jednocześnie - miałam stały punkt we wszechświecie, mogłam się do czegoś odnosić. Sprawy się trochę pokomplikowały, kiedy pojawiła się anoreksja. Tym już się tak chętnie nie dzieliłam (powiedzieć w towarzystwie "mam borderline" - to "wow", ale już "mam zaburzenia odżywiania" - bleh). Aktualna diagnoza to zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne, tzw. OCPD (które nie są nerwicą natręctw) - tzw. osobowość anankastyczna.

 

Hm... mój terapeuta ma parę takich słów-kluczy, Twój pewnie też, ale może jednak nie i może jakoś Ci to pomoże?

 

po pierwsze: najlepszym lekarstwem na obawy jest rzeczywistość

np. będzie katastrofa, bo stracę pracę i umrę - wtedy zachęca mnie do analizy tego, czy faktycznie utrata pracy oznacza u mnie śmierć głodową, czy może jednak ktoś mi rzuci groszem, czy ta praca jest może symbolem czegoś większego?

albo - nie potrzebuję terapii, inni mają gorzej - czy na pewno terapeuta wtedy kontynuowałby ze mną terapię? oczywiście mógłby, ale powinnam zaufać jego osądom, a skoro ufam, a on mnie na terapii trzyma - no to może jednak tego potrzebuję

 

a po drugie: nie mogę - czy nie chcę? np. się wyleczyć?

 

p.s. groźba śmierci głodowej to akurat kiepski argument dla anorektyczki, ale wiadomo o co chodzi :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzę właśnie na tym forum,że coś jest z tymi borderami - dużo się o tym właśnie zaburzeniu mówi i pisze. Z tego co czytałam to rzeczywiście trudno funkcjonować na takich emocjach, ale wszyscy dzielnie walczą co w sumie jest pocieszające. hope in humanity restored;P

ja nigdy nie podejrzewałam siebie o to zaburzenie; co najwyżej próbowałam zrozumieć dlaczego nie umiem określić w ogóle swoich uczuć (jeśli są pozytywne, na negatywne mam całą paletę barw) i zawsze jestem niepewna powodów dla których z kimś wchodzę w związek. czasami było to na zasadzie "żeby komuś nie było przykro" i "żeby kogoś nie zranić" co oczywiście kończyło się mało fajnie dokładając do tego moje ówczesne zamknięcie na jakąkolwiek komunikację; na szczęście już tak nie robię (choć jakieś elementy tego pozostały bo nadal stawiam czyjeś potrzeby ponad swoje) i jestem bardziej świadoma swoich celów...ale efekt jest taki, że jestem sama;P

 

zaczarowana no właśnie nie określili mi co to za zaburzenie; tylko 60.8 bez konkretów. czytam też co inni ludzie piszą w związku z potrzebą bycia określonym i chyba sama potrzebowałam mieć nazwę żeby wiedzieć z czym walczę. ale chyba jednak macie rację,że to niewiele da a może wręcz sprawić, ze się zidentyfikuję z chorobą, bo będzie mi tak wygodnie. zresztą, to nie powinien być ten etap żebym się użalała nad sobą, bo już za daleko poszłam naprzód żeby wracać w "oddawanie się pod opiekę". chwilowa (mam nadzieję) regresja nastąpiła:P

 

p.s. groźba śmierci głodowej to akurat kiepski argument dla anorektyczki, ale wiadomo o co chodzi :)

madfrog

xD zabiłaś mnie normalnie:D

ale fakt, trzeba się konfrontować z rzeczywistością i widzieć własne jej zniekształcenia. też się tego uczę, chociaż opornie. jak podkreślałam, świadomie nie chcę tak działać - mniej świadomie jednak się trzymam mechanizmów obronnych. i wtedy moja rzeczywistość jest bardziej rzeczywista, niż ta na którą światło próbuje mi rzucić terapeutka. ale to też zwyczajny element w terapii - opór przed zmianą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×