Skocz do zawartości
Nerwica.com

Przytulanie i bliskość mnie rozwalają


Rekomendowane odpowiedzi

Mnie koty pomogły trochę w oswajaniu się z dotykiem, bo po bolesnym leczeniu we wczesnym dzieciństwie panicznie unikałam dotyku, ale główne zasługi ma moja cierpliwa Druga Połówka. Trwało długo (w tym terapia) ale jest tak, jakby tych traum nie było.

 

Kalebx3- dosłowność bywa mało pociągająca dla niektórych z nas, takt dodaje uroku

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie wiem czy bym chciała introwertycznego inżyniera, w gruncie rzeczy jestem wybredna, ale to sobie akurat cenię - wolę być sama niż z pierwszym lepszym, więc albo jeden na milion albo nikt. z drugiej strony jestem też tolerancyjna i jak kogoś akceptuję to po całości, więc ten jeden na milion może mieć milion wad. ale nie wyobrażam sobie siebie z inżynierem, musiałabym być mocno zaślepiona miłością :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

veganka - podobnie jak ja po przemianie.

Bardzo, a to bardzo cenie sobie swoja niezaleznosc, samostanowienie i "wolnoc Tomku w swoim domku" ze nawet nie wyobrazam sobie kogos tutaj.

Byc moze nie doroslam/dojrzalam jeszcze do dzielenia sie przestrzenia.

W moim poprzednim zyciu wyznacznym toksycznymi zwiazkami (w tym dziecinstwem) moja przestrzen nie istniala a te resztki ktore z trudem sobie wydeptalam byly systematycznie naruszane.

Marzy mi sie taki uklad (choc to nie jest do konca zwiazek w tradycyjnym rozumieniu) ze ja u siebie, on u siebie - czesto sie spotykamy, wyjezdzamy czasami razem na wakacje, pomoc obustronna, przyjazn, zaufanie. To wszystko co w zwiazku stacjonarnym tylko bez mieszkania razem.

Nie zarzekam sie niczego bo nie wiemy co nas w zyciu spotka i jakie jeszcze niespodzianki ma w zapasie ;) Ale na dzien dzisiejszy moja opinia jest taka jak wyzej.

Inzynier nie dla mnie, jestem humanista, realista i pragmatykiem

:twisted:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Marzy mi sie taki uklad (choc to nie jest do konca zwiazek w tradycyjnym rozumieniu) ze ja u siebie, on u siebie - czesto sie spotykamy, wyjezdzamy czasami razem na wakacje, pomoc obustronna, przyjazn, zaufanie. To wszystko co w zwiazku stacjonarnym tylko bez mieszkania razem.

To jest bardzo fajny uklad i wiem co mowie bo w takim wlasnie jestem. Co prawda pomieszkujemy czesto razem ale jednak kazde z nas ma swoj wlasny osobisty kąt

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aardvark3, faktycznie mamy podobnie :) ja w dzieciństwie też nie miałam swojej przestrzeni, mieszkałam z matką w kawalerce, ojciec tylko wpadał w odwiedziny, przeżyłam koszmar, traumę i nie wiem jak to jeszcze nazwać, jak pewnego dnia, kiedy wyrosłam już ze swojego dziecinnego łóżeczka, po prostu mi je zabrali i byłam zmuszana do spania razem z matką na kanapie. kopałam ją przez sen, miałam w nocy wrażenie, że się duszę, nie mogłam przełknąć śliny, to był koszmar trwający kilka dobrych lat. brzydziłam się matki niesamowicie, nie chciałam jej nawet przypadkiem dotknąć. prywatność nie istniała, grzebała mi po wszystkich szafkach. musiałam się myć w kuchni w misce, bo w mieszkaniu nie było łazienki. wyparłam to z pamięci, przypomniało mi się dopiero po latach.

 

teraz sobie nie wyobrażam nie mieć własnego pokoju. wyjechałam z domu po maturze i wynajmuję mieszkanie, jakbym miała z kimś być na stałe to własny pokój to jest minimum. nie mam oporów przed wspólnym mieszkaniem, ale tradycyjnego podziału obowiązków bym nie zniosła. też sobie cenię wolność i niezależność. wychodzenie z domu bez tłumaczenia się gdzie idę i bez wypytywania gdzie on idzie. związek to nie więzienie.

 

byłam na święta u ciotki i mnie zachwyciło to, co tam zobaczyłam. wyobraź sobie, rodzinna kolacja, po kolacji ja z ciotką siadamy przed telewizorem, jej mąż nalewa nam wina a sam idzie myć gary. no szok. u mnie w domu to by było nie do pomyślenia. a później ciotka poszła do niego, dała mu buzi i powiedziała "dziękuję kochanie, że pozmywałeś". coś wspaniałego. chyba nie muszę mówić, że to ona przygotowała całą kolację a nakrywali do stołu wspólnie. pierwszy raz widziałam takie zgodne małżeństwo, które się szanuje i kocha. nie było tam złośliwości ani przytyków. są moim jedynym dobrym przykładem, szkoda że tak mało ich znam, bo mieszkają daleko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ladywind, "inni mieli gorzej" :(

Zgodnie z opinia moich rodzicow to ja zylam w raju i wiele dzieci daloby wszystko zeby miec to co ja.

Te slowa sprawily, ze uwierzylam ze jest mi super dobrze a narzekanie to grzech smiertelny i obraza boska!

Skoro byl to moj jedyny punkt odniesienia... Bywalam u kolezanek (bardzo rzadko) ale jak tylko probowalam jakichs porownan (bo Anka ma wlasny pokoj) to byla morda i "to idz do jej rodzicow niech ci dadza pokoj, tam ci bedzie lepiej".

Kilka takich tekstow i wiedzialam ze cokolwiek bym nie powiedziala, zrobila w najlepszym wypadku zostane zlekcewazona.

To i podobne sytuacje wytresowaly we mnie postawe: nie mam wplywu na nic, nie mam mocy sprawczej, moje slowa nie znacza nic. Czy czegos chce, czy nie chce - to nie ma znaczenia. Moge sie wypowiedziec na ten temat ale powinnam sie liczyc z atakiem, kara za upominanie sie o swoje, wyartykulowanie swoich opinii i potrzeb.

Tez w jednym pokoju z rodzicami, na szczescie we wlasnym lozku (jednak jest jakis plus ;) ) do 20 roku zycia. A byly w domu wolne pokoje zamkniete na klucz. Zreszta chyba juz o tym wspominalam, nie chce powtarzac sie jak stolec. I tez kontrola, grzebanie w rzeczach, otwieranie korespondencji (i odpytywanie kto to napisal, skad jest, jakich ma rodzicow - glownie znajomosci z kolonii) itp itd nie chce mi sie nawet pisac o tym bo znacie to pewnie z wlasnych doswiadczen.

 

Moj eks notorycznie naruszal przestrzen kazdego z domownikow, grzebal w rzeczach ale nie z potrzeby kontroli tylko bral sobie co mu pasowalo. Jak k*rwa w komunie. Doszlo do tego ze porzadniejsze rzeczy syna (bo glownie jego ciuchy sobie bral bez pytania) zaczelam trzymac u siebie w szafie bo tam nie zagladal. Jakas paranoja normalnie! Eksio wzial cudzy ciuch i go wyplamil, zniszczyl a ja musialam syna czystego i schludnego do osrodka wyprawic. Tak zniszczyl mu kurtke skorzana.

 

Teraz mam wrecz chorobliwa potrzebe przestrzeni zyciowej.

 

I tutaj tez masz racje - potrzebny nam ktos duzo mniej zaburzony, niz my.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aardvark3, o jak ja Cię dobrze rozumiem. mi matka mówiła wiele razy, że mam "za dobrze", podobno jej znajomi z pracy radzili jej, żeby mnie częściej biła... i ona mi to powtarzała...że jest za dobra bo za mało mnie bije i że mam wszystko a inni nie mają nic. "wszystko" to dla mniej znaczyło: jedzenie, ubranie, książki/zabawki.

ZERO uczucia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Veganaka, aardvark3 opisałyście wyżej przejawy przemocy psychicznej i nie tylko -kiedyś w dzieciństwie i później. Po doświadczeniu w dzieciństwie totalnego braku prywatności i zaprzeczaniu przez rodzinę potrzebie posiadania własnego miejsca, które też są moim udziałem, niełatwo dopuszczać innych do swojej dorosłej enklawy, swojej przestrzeni, o której w końcu się samemu decyduje. Na pewno potrzeba czasu i tych lepszych doświadczeń, by móc poczuć się swobodniej w związku nawet z w miarę normalnym i wyrozumiałym partnerem. Pomyślności w próbowaniu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ketmia - przez wiele lat zartowalam, ze moja samochodowa pasja bierze sie z tego, iz mialam za malo zabawek w dziecinstwie ;)

Pewnie cos w tym jest, nie tylko sam zart.

Podobnie ze wszystkimi brakami i niedosytami z dziecinstwa, potrzebami, ktore nie zostaly (a powinny naturalna koleja rzeczy) zaspokojone.

Czlowiek smiejac sie nazywa to "infantylizmem wtornym" a w rzeczywistosci ma racje. Tylko cholernie glupio przyznac sie doroslej osobie, ze wlasnie nadrabia dziecinstwo.

Bo przeciez ci ciezko pracujacy, pierwsi po Bogu, wypruwajacy sobie zyly, poswiecajacy swoja mlodosc i kariere rodzice nie mogli byc zdolni do takich zaniedban!

Jak juz sie oczy otwieraja to mamy lepszy wglad w nasze wewnetrzne dziecko i to, czego nie otrzymalo.

A ze nie wiemy jak sie za to zabrac, czesto bladzimy po omacku i przesadzamy. Nadmierna dbalosc o swoja przestrzen chociazby, niechec do dzielenia jej, nieumiejetnosc wlasciwej koegzystencji. Uczymy sie metoda prob i bledow co zajmuje nam sporo czasu podczas gdy dzieci z rodzin zdrowszych (gdzie w domach bylo poszanowanie prywatnosci) maja gotowca zaraz na wejsciu w zycie.

No coz, jest jak jest.

 

Jako osoba zaburzona potrzebowalam normalnosci ale nie umialam jej szukac. Przy czym ustalmy ze "normalnosc" to pojecie umowne, oznaczajace minimum dysfunkcji i to, co dziecko powinno otrzymac od rodzicow.

Mala dygresja: gdzies czytalam (zdaje sie u Bradshawa) ze rodzice z wysokim poziomem leku sa najbardziej toksyczmy bo przenosza go na dziecko, ktore oprocz koniecznosci uporania sie ze swoim lekiem musi tez walczyc z przeniesionym na niego lekiem rodzicow.

Pisalam o moim sp pierwszym mezu i jego rodzinie. I jaka tam panowala atmosfera. I teraz powiem cos bardzo dziwnego - oni (rodzice i 4 dzieci) mieszkali przez lata w jednej izbie ok 30 m kw. Ale na tym malenkim skrawku kazdy mial swoje miejsce ktore nalezalo tylko do niego. To jest lozko/szafa/ksazka/zabawka Piotrka a to Antka. To jest mamy a to taty. Dla mnie bylo to jakies dziwne ze na takiej malej przestrzeni oni koegzystuja zgodnie i to sie czulo, to bylo widac! Paradoks?

Nasz dom byl duzy a nie bylo miejsca dla nikogo, chyba tylko dla matki bo ojca i tak nigdy prawie nie bylo. Ja zas mialam tylko jedna opcje - godzic sie na wszystko i podporzadkowac.

I chyba u wiekszosci z nas tak bylo. Stad nasze dylematy dzisiaj.

Ale pozniej wybieralam partnerow ktorzy mieli w dupie moja potrzebe przestrzeni, zagarniali ja dla siebie, probowali pokazac gdzie moje miejsce - jesli juz mnie wpuscilas na swoja przestrzen to dalas przyzwolenie na zagarniecie jej wiec nie miej pretensji. Jesli zas weszlas na moja przestrzen to pamietaj, ze jest moja a ty masz tylko warunkowe pozwolenie na korzystanie z niej.

Tak to odbieram patrzac wstecz.

Braklo zbalansowania i zdrowego podejscia.

 

-- 07 sty 2014, 09:28 --

 

Ketmia - ja jak Columbo nawracam ;)

Uzylas okreslenia: wyrozumialy partner. A ja sobie zadalam pytanie: wyrozumialy czyli jaki? Jaka ma byc jego postawa? Co ma robic a co nie bym mogla go nazwac wyrozumialym.

Dla osoby malo zaburzonej nawet nie ma pytania - wie z gory co to znaczy.

 

U mnie od dziecinstwa byl brak owej wyrozumialosci, oczekiwania i wymagania. Jak pojawily sie trudnosci - pozostawianie mnie w nich samej sobie, obwinianie o nie lub nawet kara.

Wszyscy odwracali sie wtedy ode mnie - bez wzgledu na to, czy bylam przyczyna tych trudnosci czy nie. Wystarczylo, ze byly, ze cos sie niedobrego, nieoczekiwanego zdarzylo.

Bo mialo byc wszystko jak w podreczniku. Zero problemow. Idealnie.

A jak nie jest idealnie to moze lepiej zamkniemy oczy i nie bedzie tego widac. I zastrzezemy sobie przyszla niewiedze - jak nie bedziemy wiedziec to tak, jakby problem nie istnial.

Dokladnie tak!

Patrzac wstecz - tylko to widze. I jeden wyjatek. Tylko jeden albo az jeden.

Przywyklam do tego, ze w problemach zostawiano mnie na pastwe losu i radz sobie sama my mamy swoje sprawy. Czasem dla lepszego samopoczucia interlokutora zostalam jeszcze opierd*lona ze sciagnelam na siebie niepowodzenie.

Tak w domu rodzinnym jak i w moich zwiazkach. A jesli juz jakas pomoc, wsparcie przyszla - to nie za darmo. Cena jak cena ale odsetki... Wymowki, krytyka, wypominanie, szantaz emocjonalny, wymuszanie czegos "bo ja pomoglem/am wtedy". Bylam cos warta tylko wtedy, gdy wszystko bylo w porzadku. Tylko wtedy nie bylo ryzyka odrzucenia.

I kiedy w bardzo powaznym problemie, ktory jego wogole nie dotyczyl - powiedzialam, ryzykujac ze strace tego czlowieka ktory juz byl mi bardzo bliski... On przy mnie zostal i ta wiez sie przez to wzmocnila. Powiedzal, ze skoro jestesmy razem to problemy tez sa wspolne niewazne kto popelnil blad. Naprawimy to razem.

Peka mi serce kiedy o tym wspominam. Czyli jeszcze jakies emocje we mnie sa.

Ale tamto bylo. Nie wroci. Jesli bedzie to cos innego - tylko bardzo bym chciala, zeby ten ktos mial podobna postawe. Nie zrazal sie byle niepowodzeniem a powazny problem pomagal rozwiazac bez moralizowania i krytykanctwa.

Zebym sie nie obawiala mowic o tych problemach, o trudnosciach bo tak naprawde nie potrafie byc otwarta jesli o to chodzi. Mam tendencje do ukrywania gdy cos jest nie tak, pokazywania ze daje sobie doskonale rady (mam mniejsze ryzyko odrzucenia jak nie mowie o tym) a nawet jak jakas trudnosc sie przydarzy to spoko, dla mnie to tyle co dla byka ziemniak. Umniejszam w opowiadaniach skale problemow a w glebi duszy czesto ledwie daje rady i mam dosc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aardvark3, jakie to smutne co piszesz :( życzę Ci zdrowego związku, który chociaż trochę wyleczyłby traumy z dzieciństwa i faceta tak wyrozumiałego, że co dziennie od nowa trzeba przecierać oczy ze zdumienia :)

to straszne jak rodzice, z pozoru normalni, mogą spieprzyć życie dziecku. u mnie nie było jawnej patologii, a z zewnątrz to pewnie wyglądało na kochających rodziców i niewdzięczne dziecko :/ trzeba w sobie znaleźć siłę, bo jak nie to nic już nie zostanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pisalam o moim sp pierwszym mezu i jego rodzinie. I jaka tam panowala atmosfera. I teraz powiem cos bardzo dziwnego - oni (rodzice i 4 dzieci) mieszkali przez lata w jednej izbie ok 30 m kw. Ale na tym malenkim skrawku kazdy mial swoje miejsce ktore nalezalo tylko do niego. To jest lozko/szafa/ksazka/zabawka Piotrka a to Antka. To jest mamy a to taty. Dla mnie bylo to jakies dziwne ze na takiej malej przestrzeni oni koegzystuja zgodnie i to sie czulo, to bylo widac! Paradoks?

Bo tu nie chodzi ilosc miejsca czy ilosc dzieci tylko czy rodzice potrafia byc rodzicami i czy w rodzinie panuje wzajemny szacunek

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Candy - otoz to, otoz to!

Tam byl emocjonalny palac. I pamietam jak wieczorami jezdzilo sie do tesciow, kilkanascie osob zasiadalo przy ogromnym, okraglym stole i pomagalismy tesciowej w chalupnictwie. To byla rozrywka, czasem przekomarzalismy sie kto lepiej, szybciej zrobi, wiecej... Ale nie zlosliwie tylko sympatycznie, nikt sie nie obrazal tylko byla okazja do wspolnej pracy.

Wspolnej.

Mnie tego nie nauczono w rodzinnym domu. Jak sie za cos zabralam z ktoryms z rodzicow to bylo ze zle robie i albo odchodzili zeby na to nie patrzec albo odsuwali mnie od zajecia. I potem mowili ze ja sie do niczego nie nadaje.

Wywolanie ich zlosci czy niezadowolenia bylo pozniej roztrzasane na forum rodzinnym (ciotki, wujki i inne ch*jki). Co bym nie zrobila nie tak - wszyscy wiedzieli i albo mnie krytykowali, albo sie smiali. Przywyklam do tego ale jeszcze bardziej sie w sobie zamknelam.

Pisze to dlatego, ze zawsze obawialam sie podswiadomie tego w kontaktach z innymi ludzmi.

Co bedzie jak powiem albo zrobie cos co im sie nie spodoba, nie spasuje, bedzie wbrew ich oczekiwaniom albo nawet krzywdzace przez przypadek? Co bedzie, gdy ich opinia o mnie nagle stanie sie negatywna, niepochlebna? Mowi sie ze cudza opinia o nas nie ma znaczenia, ze ludzie i tak mysla swoje i maja swoje zdanie cokolwiek bysmy nie zrobili - ale w moim przypadku to nie bylo to co ktos o mnie mysli - tylko co moze zrobic jak mysli negatywnie, jak zrobilam cos nie po jego/jej mysli.

Teraz to mi sie wydaje glupie i bezsensowne, bo takie jest. Ale przez lata w to wierzylam i autentycznie sie obawialam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×