Skocz do zawartości
Nerwica.com

Miłość = cierpienie?


Rekomendowane odpowiedzi

Zawsze pragnęłam miłości a dotyk drugiego człowieka jest dla mnie jak tabletka uśmierzająca ból. Od dwóch lat jestem sama. Poprzednie związki były udane lub bardzo toksyczne. W dzieciństwie nie dostałam miłości od rodziców, zamiast tego znęcanie psychiczne i fizyczne. Chodzę od 2 miesięcy na terapię, która jest ciężka ale nie poddaje się.

 

Od miesiąca spotykam się z kimś oddalonym ode mnie o 100 km. Widujemy się głównie w weekendy. Na początku nie traktowałam tego bardzo poważnie bo ostatnie dwa lata owocowały w krótkotrwałe "romanse" więc pomyślałam, że ten też pewnie się skończy. Mija 1,5 miesiąca naszej znajomości i zaczyna być coraz lepiej. W ostatni weekend zaprosił mnie do siebie, zrobił kolacje przy świecach i włączył naszą ulubioną muzykę. Spędziliśmy miło czas rozmawiając do późna w nocy. Wydaje mi się, że mamy wiele wspólnego.

Problem w tym, że zaczyna mi na nim bardzo zależeć. Miedze w domu i ryczę bo boje się odrzucenia. I już za nim tęsknie. Teraz nie spotkamy się szybko bo on ma rodzinną imprezę w przyszły weekend.

 

Mam strasznego doła, boję się...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Luktar, cześć.

 

Ja to widzę jak z loterią. Stawiasz małą stawkę, masz mało do stracenia, ale też wygrana nieciekawa. Stawiasz komputer z komunii, możesz dużo wygrać, ale jak przegrasz, pozostanie oglądanie TV.

 

Być może dziewczyna uczyniłaby mnie ciut szczęśliwszym, ale teraz nie czuję się na siłach na właśnie takie miłosne igraszki. Jestem dobity bez faktu dziewczyny, która mnie rzuca.

 

Jak jesteś dość pancerna to nie bój się związku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

monk.2000, cholernie boje się odrzucenia. Ostatni związek (1,5 roku) zakończył się z mojej winy ale wpadłam przez to w depresje. Wiem, że przez ojca muszę mieć ciągle jakieś negatywne bodźce, dlatego ciągnie mnie do złych. Ten nowy mężczyzna jest dla mnie bardzo dobry i to jest cudowne a jednocześnie przeraża bo boję się, że zrobię mu jakąś krzywdę. Chodzę na terapię i pracuję nad sobą ale nadal bardzo obawiam się odrzucenia, krzywd...

 

-- 23 wrz 2013, 20:44 --

 

monk.2000, czyli sam boisz się związków i odrzucenia tak jak ja?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Luktar, nie miałem nigdy w środowisku przykładu jak podchodzić do związku, więc to było dla mnie coś abstrakcyjnego. To jak człowieka z buszu wpuścić na Wersal. Nie umie się zachować.

 

Nawet posiadanie dziewczyny to dla mnie chłodna kalkulacja. Romantyczne, co nie?

 

Z pewnością boję się odrzucenia. Podchodzę geometrycznie do życia. Skoro dziewczyna może dać dużo szczęścia, to już na starcie zakładam, że nie ma nic za darmo. Z pewnością potrafi też dać wiele bólu.

 

Jedyna szansa to znaleźć kogoś kto mnie nie skrzywdzi, tą jedyną. Ale to nie takie proste. Jedyna szansa to, że sam się zmienię i dopasuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Luktar, każdy, kto jest wrażliwy i mocno się zakochuje, czuje strach. Miłość to nie cierpienie, ale postawienie wszystkiego na jedną kartę. Dwa razy byłam zakochana na śmierć i życie i dwa razy skończyło się załamaniem nerwowym, co nie oznacza, że nigdy nie zaryzykuje. Nie da się inaczej. Poza tym uważam, że nie da się po prostu po raz trzeci wejść w takie bagno. Nie o mnie jednak miało być ;) Zastanawia mnie pewne zdanie w Twojej wypowiedzi: "Poprzednie związki były udane lub bardzo toksyczne." Nie rozumiem, dlaczego kończyły się te udane?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lux24, Lux skoro wiesz, jak to boli kiedy miłość kończy się załamaniem nerwowym, powinnaś rozumieć mój strach. Ale pracuję nad tym, żeby nie bać się bo jeśli ma się skończyć to świat nie runie. Na pewno nie pozwolę, żeby znów miał runąć. Za dużo życia, czasu i cierpienia to kosztuję. Staram się podchodzić do nowej znajomości na luzie i dać "popłynąć" kolejnym spotkaniom i emocjom z nimi związanymi.

Dziwne, że tak sformułowałam to zdanie, które przytoczyłaś. Nie ma ono sensu, prawda? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miłość = cierpienie? - dla mnie tak. I niezmiernie się cieszę, ze czuję wewnętrzną pewność, że moja ostania znajomość była tą ostatnią. A też zaczęła się jak Twoja autorko, niby mi nie zależało, wiedziałam, że jest duża szansa, że nic z tego nie wyjdzie, ale wszystko co robił, jak do mnie mówił i to o czym mówił zasiewało we mnie pewność, że zależy mu na tym, żeby to było coś poważnego. Tym bardziej, że nie był to człowiek "skaczący z kwiatka na kwiatek". Z dnia na dzień (dosłownie) wszystko mu się odmieniło, a ja zerwałam kontakt. Zabolało i to bardzo, bo widać wewnęrtrznie zagłuszałam głos, ze mi zależy. Teraz jestem sama i jest mi świetnie. Nie dlatego, ze mogę robić co chcę i nikt o nic nie pyta, czyt. argumenty typowego singla, ale dlatego, że czuję wreszcie głębokie i szczere przekonanie, że nie chce już próbować żadnych relacji. Nikt mi nie odda braku miłości w dzieciństwie, a i nie każdy musi znaleźć swoją drugą połówkę. Ja też bardzo bałam się odrzucenia, a kiedy ono następuje tracę nad sobą panowanie. Nie chcę już przez to więcej przechodzić. Tak mam i nie zmienię tego, nie widzę sensu z tym walczyć skoro można się pogodzić i zwyczajnie unikać takich sytuacji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Luktar, nie zawsze wszystko musi się skończyć źle. Życie jest (podobno) nieprzewidywalne. Po co się bać, jeśli coś zaczyna się układać.

 

MałaMi, zbyt często deklarujesz swoją postawę życiową, żeby w to wierzyć. Gdybyś naprawdę w to wierzyła, to pewnie nie byłoby Cię na tym forum, ani nie udzielałabyś się w takich tematach. Myślę, że sama nie przekreślasz się tak do końca, ale czasem wygodniej jest powtarzać takie deklaracje. może nawet w nie kiedyś uwierzysz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawsze pragnęłam miłości a dotyk drugiego człowieka jest dla mnie jak tabletka uśmierzająca ból. Od dwóch lat jestem sama. Poprzednie związki były udane lub bardzo toksyczne. W dzieciństwie nie dostałam miłości od rodziców,
Uzależnianie się od drugiego człowieka nigdy nie wróży nic dobrego. Partner powinien być uzupełnieniem Ciebie, a nie tabletką na przeszłość, z którą nic wspólnego nie miał. Obarczanie kogoś takim ciężarem nie jest wcale miłe.

 

Problem w tym, że zaczyna mi na nim bardzo zależeć. Miedze w domu i ryczę bo boje się odrzucenia. I już za nim tęsknie. Teraz nie spotkamy się szybko bo on ma rodzinną imprezę w przyszły weekend.

 

Mam strasznego doła, boję się...

Nie jesteś psychicznie gotowa na związek, gdyż własnie nie uporałaś się z przeszłością -> dlatego zaczynasz się wykańczać... a niebawem wykończysz psychicznie i faceta. Aby móc tworzyć przyszłość trzeba pogodzić się z tym, co było...bez względu na to, jaką miało siłę traumatyczną. Nie można jednocześnie czytać dwóch rozdziałów w książce. Można co najwyżej mieć poprzednie w pamięci przyjmując je do swojej świadomości. Jak sobie wyobrażasz bycie wzorem/autorytetem dla swoich przyszłych dzieci będąc w tak niestabilnym stanie psychicznym? Po raptem miesiącu spotykania się z facetem( tylko w weekendy <- policz ile ziarenek soli mogliście wspólnie dopiero spożyć) Ty już jesteś w strasznym dołku psychicznym. Czy to jest wg. Ciebie normalne/dojrzałe podejście do związku? Po co angażujesz się/rozpoczynasz coś, czego i tak wiesz, że jeszcze nie udźwigniesz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lux24, Lux skoro wiesz, jak to boli kiedy miłość kończy się załamaniem nerwowym, powinnaś rozumieć mój strach. Ale pracuję nad tym, żeby nie bać się bo jeśli ma się skończyć to świat nie runie. Na pewno nie pozwolę, żeby znów miał runąć. Za dużo życia, czasu i cierpienia to kosztuję. Staram się podchodzić do nowej znajomości na luzie i dać "popłynąć" kolejnym spotkaniom i emocjom z nimi związanymi.

Dziwne, że tak sformułowałam to zdanie, które przytoczyłaś. Nie ma ono sensu, prawda? :)

 

 

Rozumiem Twój strach, ale i widzę w tym poście bardziej pozytywne podejście, tak trzymać :)

Zdanie ma sens, można niszczyć i udane związki z pewnych powodów, zapytałam, żeby Cię lepiej zrozumieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jezeli milosc laczy sie z uzaleznieniem to chory uklad w zwiazku naturalnie,ze obie strony pragna swojej obecnosci ale nie sa swoimi niewolnikami.

 

oj niewolnikami od razu. to nie jest 5o twarzy greja...

fakt że na świecie ma się kogoś kto jest bardzo ważny, na kim zależy bardzo itp... jest dosyć ograniczający.

bez wielkiego patosu ani innych filozofii ale wydaje mi się że nie ma absolutnej 100 procentowej niezaleznosci i milosci naraz...

aczkolwiek... cóż ja tam wiem!? :) :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

EmInQu,

 

Uzależnianie się od drugiego człowieka nigdy nie wróży nic dobrego.

 

no a czy miłość nie łączy się zawsze z uzależnieniem?

brak kontaktu z obiektem miłości wywołuje tęskontę przecież i smutek.

Raczej partnerstwem, troską, zaufaniem, uzupełnianiem się, szacunkiem <- również i do przestrzeni prywatnej drugiej osoby, którą ludzie powinni mieć możliwość posiadać do śmierci. Każdy człowiek musi przy tym oddychać samodzielnie(nie pozbawiać powietrza drugiej osoby) i stać twardo na swoich nogach, a nie próbować wiecznie włazić na czyjeś. Człowiek niestabilny nie potrafi myśleć racjonalnie, więc nie potrafi też budować mocnych fundamentów związku. Z samej tęsknoty i płaczu jeszcze nikt nigdy niczego trwałego nie stworzył. Uzależnienie jest odgórnie pojęciem negatywnym. Bez względu na to czego dotyczy. Człowiek pasożyt nie uszczęśliwia drugiej osoby swoim zachowaniem, ale ją przytłacza. Świadomie wpływa na nią negatywnie by zaspokoić jedynie swoje potrzeby. Często to zaspokajanie wiąże się np. z szantażem emocjonalnym np. "zabiję się jak mnie zostawisz". A to jest już niestety twór patologiczny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

EmInQu,

Raczej partnerstwem, troską, zaufaniem, uzupełnianiem się, szacunkiem

 

jeśli mowa o miłości a nie przyjaźni to dochodzi też namiętność, której charakterystyczną cechą jest chęć przebywania z drugą osobą, co wcale nie znaczy, że cały czas i bez troski, skąd od razu wzięłaś świadome wpływanie negatywne? czy pragnienie bliskości musi się wiązać ze złośliwością?

Z samej tęsknoty i płaczu

 

a kto powiedział, że z samej? czy w tym sugerowanym przez Ciebie, zdrowym związku miłosnym, gdy powstanie okoliczność rozłąki, partnerzy nie powinni tęsknić za sobą?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapytaj 10(lub więcej) przypadkowych osób z ulicy, czy chciałyby wiązać się z kimś obsesyjnie zazdrosnym/czy czułyby się wtedy szczęśliwe. Czy chciałyby być przez partnera non stop psychicznie tłamszone i prześladowane. Czy uważałyby takie zachowanie za pozytywne wpływanie na drugą osobę. Wtedy może zrozumiesz o co mi chodzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

EmInQu

 

Zapytaj 10(lub więcej) przypadkowych osób z ulicy, czy chciałyby wiązać się z kimś obsesyjnie zazdrosnym/czy czułyby się wtedy szczęśliwe.

 

sugerujesz, że tęsknota za obiektem miłości i pragnienie przebywania z nim = obsesyjna zazdrość i tłamszenie?

 

Wtedy może zrozumiesz o co mi chodzi.

 

po to by zrozumieć zadałem konkretne pytania, odnośnie tez zawartych w Twoich wypowiedziach, dlatego zamiast chodzić i wypytywać ludzi o ich prywatne sprawy, ponawiam swoje pytania do Ciebie:

 

-czy pragnienie bliskości musi się wiązać ze złośliwością?

-czy pragnienie bliskości i tęsknota w przypadku rozłąki musi się wiązać ze świadomym szkodzeniu ukochanej osobie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miłość jest bezsensowna, bo nie istnieje. Naukowcy już dawno udowodnili, że miłość to bzdura. Miłość to jedynie współcześnie nazywana "chemia", czyli fetysz. Wiecie, też mogę powiedzieć, że kocham jeść, kocham przeglądać youtube, czy wreszcie kocham drugiego człowieka. Wszystko to ma taki sam wydźwięk i jest tym samym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pomimo tego pod koniec życia wolałabym stwierdzić: miałam dobre życie, bo kochałam (i byłam kochana), a nie:było zajebiście, ale się youtuba naoglądałam :D Może też dlatego, że o miłość nie tak łatwo, jak o inne zyciowe przyjemności :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

EmInQu

 

Zapytaj 10(lub więcej) przypadkowych osób z ulicy, czy chciałyby wiązać się z kimś obsesyjnie zazdrosnym/czy czułyby się wtedy szczęśliwe.

 

sugerujesz, że tęsknota za obiektem miłości i pragnienie przebywania z nim = obsesyjna zazdrość i tłamszenie?

Wskaż mi gdzie to napisałam, bo jak do tej pory nawiązuję jedynie do negatywnych odczuć partnera w stosunku do zachowań osoby z obsesyjną zazdrością. Do tanga(zdrowego związku) trzeba dwojga.

 

Wtedy może zrozumiesz o co mi chodzi.

 

po to by zrozumieć zadałem konkretne pytania, odnośnie tez zawartych w Twoich wypowiedziach, dlatego zamiast chodzić i wypytywać ludzi o ich prywatne sprawy, ponawiam swoje pytania do Ciebie:

 

-czy pragnienie bliskości musi się wiązać ze złośliwością?

-czy pragnienie bliskości i tęsknota w przypadku rozłąki musi się wiązać ze świadomym szkodzeniu ukochanej osobie?

Nie pisałam o złośliwości. To Twoje stwierdzenie, więc używaj go sama.

Wg. tego co ja cały czas piszę(nie Ty, bo Ty masz swój tor interpretacji) mogę jedynie odpowiedzieć, że zdrowe(nie obsesyjne i nie egoistyczne) pragnienie bliskości nie musi wiązać się z negatywnym zachowaniem względem partnera lub szkodzeniu mu .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niktita, naukowcy nie udowodnili, że miłość nie istnieje.

 

-- 02 paź 2013, 21:47 --

 

EmInQu,

 

Wskaż mi gdzie to napisałam, bo jak do tej pory nawiązuję jedynie do negatywnych odczuć partnera w stosunku do zachowań osoby z obsesyjną zazdrością.

 

no tak wynikło z kontekstu, gdy ja pisałem, że w zwykłej miłości jest element tęsknoty i checi bliskości z obiektem miłości, zaczęłaś pisać o obsesyjnej zazdrości.

właśnie nie wiem jak to połączyłaś dlatego spytałem :D

 

Nie pisałam o złośliwości. To Twoje stwierdzenie, więc używaj go sama.

 

ok no to świadome negatywne szkodzenie zamiast złośliwości.

Wg. tego co ja cały czas piszę(nie Ty, bo Ty masz swój tor interpretacji) mogę jedynie odpowiedzieć, że zdrowe(nie obsesyjne i nie egoistyczne) pragnienie bliskości nie musi wiązać się z negatywnym zachowaniem względem partnera lub szkodzeniu mu .

 

no a czemu mi odmawiasz takiego stanowiska, skoro ja go właśnie broniłem retorycznymi pytaniami?

 

 

ale pomińmy to, napisałaś, że:

pragnienie bliskości nie musi wiązać się z negatywnym zachowaniem względem partnera lub szkodzeniu mu .

o co mi właśnie chodziło, a skoro tak, to spójrz na moją pierwszą wypowiedź w tym temacie:

no a czy miłość nie łączy się zawsze z uzależnieniem?

brak kontaktu z obiektem miłości wywołuje tęskontę przecież i smutek.

 

więc jest sobie ta zdrowa miłość z pragnieniem bliskości i czy nie jest ona formą uzależnienia, pomimo, że nie ma negatywnego zachowania względem partnera i szkodzenia mu?

 

przecież skoro pragnienie bliskości to i tęsknota/smutek w sytuacji niezaspokojenia tego pragnienia, idąc dalej, czy gdy dany obiekt ma taki skrajny wpływ na naszą psychikę poprzez samą swoją obecność lub jej brak, to czy nie można tego nazwać uzależnieniem?

 

o to mi tylko chodziło, w pierwszej wypowiedzi, że nawet zdrowa miłość jest uzależnieniem od drugiej osoby, a dyskutowałaś z tym, pewnie źle zinterpretowałaś.

 

 

ps. nie wiem czemu zwracasz się do mnie jakbym był kobietą, przecież nick męski, moja pisownia też.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odnośnie płci to przepraszam. Nie przywiązywałam do tego wagi i często pisałam z rozpędu. Mój błąd.

 

Miłość z obsesyjnym uzależnieniem, o którym cały czas piszę? Jak dla mnie to dwa przeciwległe bieguny. To tak samo jak słyszy się o toksycznych rodzicach, którzy swoją obsesyjną miłością krzywdzą dzieci.

To ta druga strona jest w tym wypadku wyznacznikiem. Jeśli dzieci czują się źle z taką " miłością" to znaczy, że to nie jest doznanie pozytywne. A skoro nie jest pozytywne to nie może być miłością. Miłość tworzą bowiem dwa obiekty szczęśliwe, a nie jeden pasożytniczo/sztucznie uszczęśliwiony, a drugi psychicznie wykończony. Pojęcie miłości D - M dotyczy oczywiście tylko tych, co w tę abstrakcję wierzą.

Zdrowa miłość nie uzależnia, bo pojęcie uzależnienia jest(jak już pisałam) odgórnie pojęciem negatywnym. Zdrowa miłość potrafi być wyważona. Partnerzy się uzupełniają, tworzą jakąś tam harmonię, a nie uzależniają od siebie, jak od alkoholu. Z uzależnieniem się walczy, a nie je potęguje.

 

p.s Idę spać :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×