Skocz do zawartości
Nerwica.com

Życiowy przegryw


Rebi

Rekomendowane odpowiedzi

Jestem facetem, liczę sobie 18 wiosen - niedużo. Jestem życiowym przegrywem, nienawidzę ludzi a zarazem czuje się okropnie samotny. Wieczorem lub w nocy często mam napady depresji i myśli samobójczych. Mam ochotę wyrwać się z tych czterech ścian, wejść do klubu, nawalić się a rano obudzić się w łóżku obok pięknej dziewczyny. Nie zrobię tego, jak już wspomniałem jestem przegrywem. Odkąd mieszkam tutaj od 9 lat, w pewnej dzielnicy Warszawy gdzie do centrum jedzie się godzinę, moje życie towarzyskie to kompletne dno. Kiedy jeszcze mieszkałem na Ochocie, miałem kolegów, co prawda zbytnio lubiany nie byłem, ale zawsze była ta grupka z którą się trzymałem a całe dnie przesiadywałem na podwórku. Po przeprowadzce praktycznie rzecz biorąc przez całą podstawówkę i gimnazjum miałem może jednego kumpla. Z innymi ludźmi po prostu się nie dogaduje. W podst. byłem obiektem żartów, nie ze względu na wygląd jak większość lecz po prostu miałem podły charakter i taki został mi do dziś, nie potrafię się dogadać z innymi ludźmi - NIE TRAWIĘ ICH. Od dziecka kierowałem się tylko i wyłącznie logiką, a jej mi brakuje w zachowaniu ludzi. To co mi przeszkadza bardzo niedyskretnie mimo wszelkich prób kamuflażu okazuje w swoim zachowaniu, jestem zgryźliwy i nieuprzejmy a wszelkie błędy wytykam z ogromną satysfakcją. Dokuczali mi aż do końca podstawówki, w gimnazjum jak to się dzieje zazwyczaj, zamiast spróbować nawiązać normalne kontakty wolałem naśmiewać się z innych i irytować ich na wszelki możliwy sposób nieprzyjemnymi żartami i ciągłym prowokowaniem. Ci którzy robili tak w podstawówce, gdy byłem ofiarą uznawani byli za tych "najfajniejszych", w gimnazjum jednak miałem miano błazna klasowego który swoje kompleksy chował za czasami zabawnym zachowaniem ocierającym się o jazdę po bandzie (czyt. żarty z innych ludzi). Chciałem być zaakceptowany, zostałem uznany za niepoważnego matoła który lubi palnąć coś śmiesznego a zarazem głupiego na czyiś temat. Całymi dniami przesiadywałem przed komputerem, bo nikt mnie nigdzie nie zapraszał. Na piwie byłem może raz na dwa miesiące z jedyną osobą która mnie jako-tako akceptowała - Krzyśkiem. Kiedy nadszedł czas Technikum znów postanowiłem się ogarnąć i spróbować zjednać sobie choć kilka osób w klasie. Byłem już przecież dużo starszy niż na początku gimnazjum i potrafiłem jakoś opanować swoją ogromną chęć do irytowania innych osób. Nic - po pierwszym tygodniu udało mi się ostro wkurzyć 3/4 klasy swoimi niewybrednymi sarkastycznymi uwagami. Nie byłem już jednak ani błaznem, ani pośmiewiskiem. Na początku odnosiłem wrażenie jakby co druga napotkana osoba chciała mnie pobić, w sumie to nawet nie bez powodu. Powoli jednak zaczęli się oswajać z moim zachowaniem i zaczęło ich to nawet bawić, zyskałem względny szacunek jednak mimo to wciąż nikt nie brał mnie na poważnie a wielu uważało po prostu za kretyna bo nie rozumiało mojego specyficznego humoru. To jednak właśnie w technikum poznałem mojego jedynego przyjaciela jakiego kiedykolwiek miałem, Łukasza. Zdawał się on kompletnie obojętny na wszelkie moje zboczenia, podchodził do wszystkiego z ogromnym dystansem i tak jak ja miał bardzo, ale to bardzo nieprzeciętne poczucie humoru. Nawet w naszych prywatnych rozmowach 3/4 tekstu to było wzajemne żartobliwe obrzucanie się mięsem. Technikum nawet jako-tako znosiłem i z Łukaszem wychodziłem jak to młodzież raz na tydzień w piątek lub sobotę się nawalić w plener i wrócić do domu. Mimo to właśnie jakoś w wieku 16 lat przez szkołę zacząłem mieć pierwsze stany depresyjne, przeważnie w zimę i niechęć do wszystkiego i wszystkich. Zdarzało mi się cały wieczór myśleć o swoich ocenach, motywować do pracy, ale wracałem do szkoły i było identycznie, przybierałem maskę wesołego świra a do nauki jak się zabrać nie mogłem wcześniej, tak nie mogłem i wtedy. Odbyłem wiele szczerych, często pełnych humoru rozmów na temat wszystkiego co nas otacza i tak jak ja miał często podobne stany, kompletnie tracił chęć do życia i mimo iż funkcjonował normalnie, to w środku (podobnie ja) miał kompletną pustkę. Stan ten jednak zdawał się na szczęście nie pogłębiać a my mimo kiepskich ocen przez brak chęci do nauki nie zdawaliśmy się tym zbytnio przejmować. Zamierzaliśmy skończyć liceum zaocznie w międzyczasie pracując a po dwóch kolejnych latach, czyli już w wieku 20 lat wyjechać za granicę i razem zamieszkać (jako kumple rzecz jasna). Wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, powoli mimo braku promocji do 3 klasy zaczęło się układać a mnie bardzo satysfakcjonował fakt, że w końcu nie będę musiał użerać się z nauczycielami zarabiając własne pieniądze i nie będzie to babcijne 50 zł na miesiąc, ale ponad tysiąc zł. Moje życie mimo iż ciekawe nie było (bo wciąż przesiadywałem większość czasu przed komputerem) i raz na jakiś czas poszedłem się nawalić to napawało optymizmem i nadzieją na lepsze jutro. Lepsze jutro jednak nie nastało, odeszło jak z bicza strzelił i to jeszcze okropnie brutalnie wylewając mi na głowę kubeł zimnej wody a przy okazji dając jeszcze mocnego kopa w dupę. Łukasz niecałe dwa miesiące temu próbował popełnić samobójstwo, wcześniej zabijając swoją własną matkę. Wszystko co planowaliśmy znikło, czuję się jak kompletny śmieć, przegryw, który połowę swojego życia przesiedział przed monitorem a wtedy gdy zaczęło coś iść w dobrą stronę został boleśnie zrzucony z piedestału. Pierwsze pytanie - dlaczego? Czemu on to zrobił, czy nie myślał o swoim ojcu. Bardziej niż jego samego żal mi było jego taty którego jako-tako znałem i był to szalenie pozytywny człowiek, który zasługiwał na życie godne króla a nie stratę w ciągu jednej nocy żony i syna. Płakałem przez kilka tygodni, nad tym co Łukasz zaprzepaścił i nad tym jaką krzywdę wyrządził innym. Potem pomyślałem sobie jednak - kim ja jestem, przez całe życie potrafię tylko być chamski wobec innych, obrażać ich, nawrzucać własnym rodzicom, siostrę nazwać szmatą a jedyna osoba z jaką potrafię się dogadać zabija własną matkę. Za dnia moje ego sięga K2, uważam się za inteligentnego faceta z dystansem o specyficznym spojrzeniu na świat, natomiast innych traktuje jak zwykłych śmieci. Odkąd moje wieczorno-nocne stany depresyjne wróciły mam myśli samobójcze i w ciągu kilku godzin dnia ze skrajnej pychy moje poczucie wartości spada do kompletnego zera - czuje się jakbym przegrał życie. Próbuje się umawiać z innymi osobami z którymi mam jako tako dobre stosunki, ale to na nic. Nauczyłem się nie polegać na innych ludziach, nie cierpię ich. Traktują mnie oni bardzo pobieżnie, jak zbędny bagaż którym można się zainteresować, ale tak w sumie to nie warto. Proszę kogoś, aby napisał koniecznie sms'a o godzinie 19 co będzie z tym koncertem na który mieliśmy się wybrać, godzina 19:30 - cisza. I wiele bardzo podobnych sytuacji. Ludzie mają mnie po prostu w dupie. Nie dziwie im się. Wyobrażając sobie jak spotykam samego siebie mam po prostu ochotę sobie strzelić za przeproszeniem w mordę. Od dwóch miesięcy z domu wychodzę co najwyżej do delikatesów po dwie bułki i browara. Gdy mam większe doły, tak jak teraz popijam czystą starając się zapomnieć - to na nic. Jestem beznadziejny i mimo iż próbuje to za wszelką cenę zmienić to każda rzecz która mnie spotyka mówi "pieprz się" boleśnie sprowadzając na ziemię. Gdy wchodzę do toalety wstydzę się sobie spojrzeć w oczy w lustrze. Rano mówię sobie "chłopie, jesteś genialny! schudnij z 10 kilo, wypsiukaj się perfumem i idź w balet, poznasz dziewczynę i wszystko wróci do normy". Wydzwaniam i szukam czegokolwiek, zaczynam ćwiczyć, ale kiedy po 10 próbie telefonu i umówienia się z kimś, kiedy po 5 próbie powstrzymania się od zjedzenia czegoś innego niż ciemny chleb bez masła znowu nadchodzi wieczór i dochodzę do wniosku, że wszystko jest do dupy. Mam wciąż wakacje, do szkoły zaocznej nie zapisałem się, do pracy przyjmą mnie dopiero pod koniec października więc jedyne co mi pozostaje to trwać w tym błędnym kole przez następny miesiąc, dryfować pomiędzy prawdziwym mną - uczuciowym kolesiu który bezskutecznie poszukuje bratniej duszy a dwoma alter ego w którym jedno mówi "jesteś zajebisty" a drugie "jesteś niczym". Jest to cholernie męczące, próbuje się od tego oderwać używkami, dobrymi filmami, książkami czy piciem do lustra, ale to na nic. Niezależnie od tego jak zabawna była ta komedia, jak bardzo by mnie ta książka nie wciągnęła, jak bardzo bym się nie nawalił to i tak na moich ramionach tańcują Barney Stinson o przerośniętym ego, wybrednych żartach i specyficznym humorze oraz kompletny wrak człowieka płaczący nad samym sobą i rozważający samobójstwo. Różnica polega tylko na tym, że Barney śpi w nocy, natomiast wrak - w dzień.

Nie mam pojęcia czemu to wszystko piszę, w głębi mam nadzieję, że jeśli wyrzucę z siebie to co we mnie siedzi od tylu lat coś zmieni. Może mam nadzieję, że wasze komentarze coś zmienią, wątpię. Podświadomie czuję jakbym łapał się już ostatnich desek ratunku. Ratunku może nie przed samobójstwem bo do tego jeszcze mi daleko, ale ratunku przed tym beznadziejnym stanem który nawiedza mnie od ostatnich tygodni.

Czytam to wszystko od początku i jest mi głupio, głupio z powodu jaką osobą się stałem, z pewnością gdybym kliknięcie "wyślij temat" zostawił na jutrzejsze południe, obudził bym się, przeczytał to wszystko jeszcze raz i stwierdził w myślach "ale ze mnie był kretyn" i kliknął "delete".

 

Taką właśnie wiadomość zostawiłem dokładnie jeden dzień temu na innym forum. Temat ma ponad 3 tysiące wyświetleń, zero odpowiedzi. Teraz, kiedy znów jestem w tym beznadziejnym stanie dochodzę do wniosku, że zależy mi na czyjejś opinii. To śmieszne, że przez całe swoje życia byłem zamknięty w sobie i wszystkie swoje głębsze myśli pozostawiałem tylko i wyłącznie dla siebie, a teraz kiedy zamierzam je z wyrzucić na zewnątrz to robię to w internecie. Nie mam nikogo z kim mógłbym normalnie porozmawiać, na pewno ani w rodzinie, ani tym bardziej w znajomych. Czuję się obrzydliwie samotny we wszystkim czego doświadczam. Dziś rano, kiedy wstałem, znów miałem w dupie wszystko co robiłem ostatniego wieczoru, normalnie umyłem się, ubrałem, bez oporu spojrzałem w lustro i powiedziałem do siebie w myślach "wyglądasz dziś świetnie". Nie wiem jak sobie z tym poradzić... chcę być prawdziwym sobą, ale nie potrafię. Kiedy staram się zachowywać tak jak podpowiada mi serce, mój organizm reaguje inaczej - w ten sam wyuczony, nieprzyjemny sarkastyczny sposób. Inaczej nie potrafię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rebi, cześć. Przeczytałem całe, bo w miarę zgrabnie napisane.

 

Chciałbyś coś zmienić? Bo jak nie wiesz co zmienić, to zmień stan niewiedzy.

 

Może warto zmienić nacisk z własnej osoby na otoczenie. Depresja może jest dobra, żeby przemyśleć swoje życie. Ale jak za długo trwa to staje się destrukcyjna jak gorączka powyżej 41*C.

 

Myślę, że wszystko zależy jak głęboko utknąłeś. Jeśli ci przeszkadza twój sarkazm, to co za problem traktować innych tak jakbyś chciałbyś być traktowany, to prosta metoda, a zwalcza poczucie winy.

 

Może sport, psychologia, odpowiedni dobór filmów i książek. Tu na forum jest wiele zdołowanych ludzi, ale część się spotyka nawet na żywo i się dogadują.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że wszystko zależy jak głęboko utknąłeś. Jeśli ci przeszkadza twój sarkazm, to co za problem traktować innych tak jakbyś chciałbyś być traktowany, to prosta metoda, a zwalcza poczucie winy.

Chciałbym, ale jak wspomniałem - to nie jest dla mnie takie proste. To tak jakbyś całe swoje życie pił tylko i wyłącznie sok jabłkowy a ktoś nagle mówi "od teraz pij tylko i wyłącznie pomarańczowy, jest zdrowszy". Próbujesz się przemóc, zdajesz sobie sprawę, że to dla ciebie lepsze, ale w głębi czujesz, że to sok jabłkowy jest tym który ci na prawdę smakuje. Ciężko mi to obrać w słowa, chcę być normalną osobą, ale gdy tylko próbuje się zmienić to w środku aż rozsadza mnie, aby nie palnąć czegoś głupiego.

 

Może sport, psychologia, odpowiedni dobór filmów i książek. Tu na forum jest wiele zdołowanych ludzi, ale część się spotyka nawet na żywo i się dogadują.

 

Trenowałem kilka lat rugby, grałem w kadrze Mazowsza, trochę też sztuki walki, ale wtedy byłem młody, głupi i dopiero poznawałem świat. Problemy zaczęły pojawiać się nieco później, kiedy zaczynałem rozumieć, że moje życie to kompletne dno i nic z tym nie mogłem zrobić. Dobór filmów i książek... nie wiem, czytam to co mnie interesuje i nie ma to raczej większego związku bo są to lektury raczej lekkie typu biografie, fantasy, książki historyczne lub coś w stylu "Rok 1984". Jeśli chodzi o filmy to lecę z wszystkim co popadnie, potrafię w zwykły dzień (tak jak dzisiaj) obudzić się o 11, pogapić w sufit przez godzinę czekając aż wszyscy wyjdą z domu, potem wstać, z pozytywnym nastawieniem otworzyć piwo i do godziny 21 katować seriale w dobrym humorze. Większy dół mnie wieczorem nie łapie bo w myślach usprawiedliwiam się "jest poniedziałek, w poniedziałki wszyscy zamulają", ale nadchodzą następne dni i monotonia robi się coraz większa aż w końcu kiedy kończą się odcinki, wychodzę z pokoju i zdaję sobie sprawę, że jest godzina 22 w sobotę a ja przesiedziałem kolejny tydzień przed komputerem, łapie mnie kompletna załamka - skończyły się odcinki, na czytanie nie mam ochoty, nikt mnie nigdzie nie zaprosił, nie poszedłem na nikogo urodziny, do klubu nie pójdę - bo jak, sam? I to z 50 babcijnymi zł? Rly? A nawet jeśli to co? Pójdę, nawale się, poznam jakąś jednorazówkę lub potańczę, wrócę i co? Nadal to samo. Koło się zamyka. Nie mając znajomych, przyjaciół człowiek jest pusty - jego życie opiera się na pierwotnych instynktach "wstań, zjedz, wydal, idź spać". Przez tyle lat odkąd można powiedzieć, że jestem uzależniony nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie wiedziałem, że doprowadzi mnie to do kompletnej ruiny, ruiny która jedyne co potrafi to szybko klikać w klawisze i ładnie układać zdania. Człowiek to zwierze stadne, samotność doprowadza do zatracenia możliwości normalnego funkcjonowania emocjonalnego. W filmach, serialach widzę osoby którzy mają swoje problemy, przeżywają, płaczą, ale też cieszą się i odnoszą sukcesy. Ale WSZYSTKO to, powtarzam WSZYSTKO robią z innymi. Napiszę jeszcze raz - człowiek samotny nie funkcjonuje.

 

Ostatnio pojawiają się też u mnie bardzo dziwne, nieciekawe sny. Ogólnie zawsze, od małego były one strasznie pokręcone, jednak zazwyczaj bywały raczej pozytywne, wręcz zabawne a w dodatku pojawiały się może raz na miesiąc. Od jakiegoś miesiąca miewam przeważnie smutne wizje różnych katastrof lub wybuchów broni chemicznej czy apokalips. Może to się wydawać głupie, ale wcześniej nigdy czegoś takiego nie miałem. Sny też baardzo, ale to bardzo często nie mają nic wspólnego ze znaną nam fizyką i rzeczy nierzadko zachowują się nieco inaczej niż w naszym świecie. Nie zamierzam wam ich opowiadać bo nadawało by się to bardziej na komedie. Co ciekawe zawsze po tych snach czuję się bardzo wyspany a w dzień mam dobry humor. Łukasz śnił mi się od jego zamknięcia kilka razy, w snach tych wszystko było w normie a te nieciekawe wydarzenia sprzed 2 miesięcy nie miały miejsca. Pierwszy raz było pozytywnie, normalnie gadaliśmy jakby nigdy nic popijając się w plenerze, był to chyba najprzyjemniejszy sen jakiego ostatnio doświadczyłem, w następnych nocach miałem różne dziwne jak to już wspomniałem wizje wybuchów bomb, katastrof, czy wielkiego krzyża na czerwonym niebie. Wczoraj jakby te kilka snów się połączyło w jeden, całe osiedle na którym mieszkał Łukasz było zrujnowane, zawalone jak po bombardowaniu. Szukałem z nim jego mieszkania i na chwile się rozłączyliśmy, wszedłem na pagórek i zauważyłem jak Łukasz wchodzi na piętro budynku a podłoga się pod nim zawala przygniatając go kamieniami. Po tym wszystkim wychodzi spod gruzów z jego charakterystycznym uśmiechem i wtedy sen się kończy. O dziwo dzisiejszy dzień był najlepszym w ciągu ostatnich paru miesięcy. Nie wiem jak mam to wszystko interpretować, od kiedy ludzie miewają koszmary i budzą się po nich jak nowo-narodzeni, chętni do życia?

 

Wybaczcie mi za te strasznie długie posty, w nocy miewam czasem dużą wenę a właśnie tylko w nocy nabieram odwagi aby wejść na forum i napisać co mnie gryzie. A jako iż staram opisywać się wszystko jak najlepiej wychodzi jak wychodzi. W dzień, jak już wspominałem wstydzę się tego i nie chcę o tym myśleć, mój umysł odrzuca od siebie myśl, że coś może być ze mną nie tak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rebi, czy dobrze rozumiem, że uważasz się za "życiowego przegrywa" tylko dlatego, że nie masz znajomych? Wartościujesz swoje życie ilością imprez i wypitych piw z kumplami? Serio?

 

Dlaczego nie wychodzisz z domu, skoro w dzień czujesz się świetnie?

 

Może spróbuj bardziej zainwestować w swój własny rozwój - ogarnij sytuację ze szkołą, pracą, wymyśl jakiś plan na przyszłość. Postaraj poukładać te sprawy, które nie dotyczą innych ludzi i na które masz wpływ. Więcej działaj zamiast myśleć. O ile jesteś w stanie... bo przy objawach depresyjnych to bywa cholernie trudne, ale wtedy to już by należało odwiedzić specjalistę.

 

Ludzie zwykle bardziej lubią ludzi, którzy mają jakieś życie, jakieś hobby, jakieś plany. I przede wszystkim ludzie raz są, raz ich nie ma - życie towarzyskie to nie jest solidny fundament do budowania samooceny. ;) Ani dobry cel życiowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też miewałem często takie apokaliptyczne sny. Śniły mi się bitwy, naloty, wojny, wybuchy. Często to połączone z jakimiś grami komputerowymi. I częsty motyw to pociągi. Nie wiem o czym to może świadczyć. Ludzie od wieków wierzyli w koniec świata i być może to być taki motyw, który uwidacznia się podczas snu.

 

Jeśli chodzi o znajomych to sprawa jest względna. Raz są, raz ich nie ma. Aktualnie prowadzę ubogie życie towarzyskie. Ale to też wina okoliczności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć Rebi!

Wiem, ze zalozyles ten watek prawie 4 lata temu, ale mam nadzieje, ze nic Ci nie jest i, ze wejdziesz z powrotem na to forum. Cholernie mocno chce z Toba popisac, zalezy mi na tym, wiec jesli to przeczytasz, moglabym dostac jakis kontakt do Ciebie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od dziecka kierowałem się tylko i wyłącznie logiką

To znaczy, że nie przeżywałeś żadnych emocji:)?

 

Za dnia moje ego sięga K2, uważam się za inteligentnego faceta z dystansem o specyficznym spojrzeniu na świat, natomiast innych traktuje jak zwykłych śmieci.

 

Takie myślenie to czasem może być właśnie ucieczka od kompleksów.

 

Dużo napisałeś o swoich objawach ale w sumie ciężko coś stwierdzić, bo nie znam Twojego środowiska. Od zawsze miałeś takie objawy? Myślę, że żeby coś można było napisać na Twój temat, to trzeba by było lepiej poznać Twoje środowisko i twoją przeszłość, bo to może mieć duże znaczenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zapewne już tego nie czytasz, ale zostawię wiadomość i tak. Może komuś innemu się kiedyś przyda.

Myślę, że w sytaucji takiej jak ta powinieneś poszukać pomocy u innych ludzi, u organizacji. Tak jak mówiłeś człowiekowi trudno funkcjonować, gdy doświadcza samotności. Gdy traktujemy innych na równi, szanujemy to co reprezentują swoją osobą, prędzej czy później znajdziemy kogoś, z kim będzie można porozmawiać, bądź nawet zbudować jakąś relację. Samo siedzenie i rozpamiętywanie zła nie zmieni naszego życia. Do tego potrzeba jeszcze konkretnych kroków, postanowienia, że tym razem zmienimy tę konkretną rzecz (konkretu! :) tak tak, wiem, że się powtarzam), ustalenia sobie jakiegoś nawet "krótkodystansowego" planu i pracy nad sobą. Pracy, która pozwoli przemienić się w osobę jaką chcielibyśmy być.

Nie mówię, że od razu się uda albo że jesteś beznadziejny, gdy jesteś w stanie temu podołać.

Mówię, że jeżeli potrzebujesz zmiany to musi ona nastąpić w Tobie. Ale potrzebujesz też, albo przede wszystkim osoby, która będzie obok Ciebie. Kogoś bliskiego, kto Cię wysłucha i po prostu da Ci swój czas i swoją obecność. Albo grupy zrzeszającej ludzi, którzy są po to, by wspierać.

To Ty kierujesz swoim życiem i czasem jaki został Ci dany. Nie wiemy, kiedy nasz czas się skończy, więc warto przeżyć go dobrze. I dlatego też warto zawalczyć o swoje życie.

 

Twoje historie ze snami przypomniały mi moje. Pozwól jednak, że najpierw opowiem trochę o sobie.

Jako że w podstawówce byłam trochę inna i strachliwa, nie przebywałam w gronie tych "fajnych i lubianych". Można powiedzieć, że byłam w gronie tych "odrzuconych". Może faktycznie się ze mnie naśmiewali i nie lubili mnie. Taki już urok tego wieku. Ale to nauczyło mnie, że nie chcę, by ktokolwiek czuł się w taki sam sposób jak ja. Dzięki doświadczeniu odrzucenia, byłam w stanie zrozumieć jak czuje się taka osoba. I dzięki temu mogłam nawiązać naprawdę wartościowe relacje. Bo gdy jeszcze jesteś w szkole, w końcu zauważasz "wyrzutków". A z czasem, gdy się przełamiesz i zaczniesz rozmawiać, okazuje się, że nie wszyscy wyrzutkowie są tak beznadziejni jakbyś myślał. Wielu z nich jest inteligentnych i zabawnych, tylko po prostu potrzebują kogoś, kto zwróci na nich uwagę, nie będzie ciągle oceniał i z nimi porozmawia. Tak zwyczajnie, jak człowiek z człowiekiem.

Nie każdy jednak wychodzi w ten sposób z przykrych doświadczeń. Jeśli brakuje wsparcia w rodzinie, rodzicach, ludziach dookoła przy których wiesz, że masz wartość i godność bez względu na to kim jesteś i co zrobisz, to w pewnym momencie zaczynasz poszukiwać tej wartości w oczach innych. A gdy jej nie otrzymujesz, naturalnym odruchem staje się poniżenie tych dookoła, by samemu się dowartościować. Nie mówię, że tak było z Tobą. Mówię jak bywa w całokształcie tego co zaobserwowałam u siebie i innych. Poniżanie ludzi nie jest rozwiązaniem, bo raniąc ich stwarzamy nowe potwory, które będą ranić kolejnych. I jak w zamkniętym kole, cykl się powtarza.

 

Kiedyś zdarzyła mi się pewna sytuacja. Byłam na wyjeździe, gdzie w zasadzie rozmawiałam właściwie tylko z jedną dziewczyną na cały turnus. Nie jestem może najpiękniejsza, a i w tamtym czasie nie dbałam bardzo o swój wygląd, więc biorąc pod uwagę, że ludzie oceniają innych w pierwszych sekundach właśnie po wyglądzie, zapewne domyślasz się jak wyglądała moja sytuacja :) Nie przełamywałam barier, by z kimś porozmawiać, nie błyskałam też zabawnymi uwagami ani żartami, bo któż by chciał ich słuchać? Zaczęłam się izolować. Od wszystkiego i wszystkich. Powstała jakby bańka wokół mnie. Byłam ja i reszta ludzi, ja i reszta wspólnoty, ja i cały radosny wyjazd. Nie mam co prawda wielu dobrych wspomnień z tamtego czasu, ale jedna rzecz zmieniła całe moje podejście do tej obrzydliwej, radosnej gawiedzi, której szczerze nie cierpiałam.

Jednej nocy miałam sen - taki, jaki każdy człowiek w pewnym momencie swojego życia miał. Trwała wojna. Biegałam między pociskami, kryłam się i przyglądałam temu, jak po kolei ginęły wszystkie drogie mi osoby. Umarli moi przyjaciele, rodzina, ludzie których znałam. Każdej śmierci byłam świadoma, a wszystko było strasznie realne. Przycupnęłam za wielką metalową blachą, w którą uderzały pociski, widziałam jak ginęli ludzie z mojego wyjazdu, a na moich kolanach umierała ta jedna koleżanka, z którą rozmawiałam. W tamtym momencie zaczęłam błagać, prosić samego Boga, żeby cofnął czas i pozwolił mi wszystko naprawić - te głupie relacje z ludźmi, to, że ich tak nienawidziłam. Wiedziałam, że to nic nie pomoże, bo czasu nie da się cofnąć. I w tym momencie się obudziłam.

Ogarniacie? XD Cała zapłakana, z poduszką mokrą od łez. Nie pamiętałam poszczególnych śmierci wszystkich, ale w dziwny sposób po przebudzeniu byłam świadoma, że każdy, dosłownie każdy z tego turnusu został zabity.

Z ręką na sercu, nigdy w życiu tak się nie cieszyłam na widok człowieka! I nie byłam tak zszokowana, że tu jest wszystko tak jak było - po staremu, nic się nie zmieniło. Przez pewien czas nawet do mnie nie docierało, że oni żyją. Wszyscy żyją, a nawet z humorem mówią, że za 10 minut pierwszy punkt programu i że prawie zaspałam. Dłuższą chwilę zajęło mi otrząśnięcie się z tego wszystkiego. Możecie się śmiać, ale ten sen był tak realny, że początkowo nie wierzyłam, że całego ludobójstwa po prostu nie było. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bezgranicznie szczęśliwa byłam, że ci denerwujący ludzie nadal żyją!

Ta sytuacja oczywiście jest zupełnie inna niż sny apokaliptyczne, po których masz świetny humor, bo ludzkość wyginęła, ale mimo wszystko.. tak mi się przypomniało. Zmieniłam w tamtym momencie swoje nastawienie do ludzi. I chociaż może nie z każdym się zaznajomiłam, to i tak byłam wdzięczna za to, że istnieją. 

Za to, że po prostu są. 

 

Ta sytuacja nauczyła mnie doceniać obecność ludzi wokół mnie. Dodatkowo zauważyłam, że warto wypracowywać w sobie postawę traktowania innych ludzi tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Brzmi jak utraty frazes. Ale to właśnie przez tę staroświecką radę zjednujemy sobie ludzi, bez względu na to w jakich czasach żyjemy. I nie ważne ile mamy lat, nigdy nie jest za późno, by zacząć się zmieniać.

 

Ja mogę powiedzieć tyle, że moje życie jest puste, a relacje nieuporządkowane, dopóki nie oddam ich Bogu. Jestem osobą wierzącą i tak czy siak, dla części ludzi będę tą "słabą wersją człowieka, który wierzy w bajki".

Ale wiecie, jeśli czucie, że się naprawdę żyje, wypełnienie wewnętrznej pustki, bycie szczęśliwym każdego dnia, możliwość doświadczenia przebaczenia, posiadanie Przyjaciela oraz odnalezienie celu i sensu w życiu oznacza bycie słabiakiem, to chyba chcę nim zostać :) Zresztą Bóg nie wejdzie w Twoje życie z butami, dopóki sam go nie zaprosisz.

 

Nie mówię, że jeśli masz depresję i problemy natury opisanej przez autora posta, to powinieneś omijać specialistów, którzy właśnie po to są, aby Ci pomóc. Oni są ważni, tak samo jak leki, jeżeli Twój stan to już nie tylko uczucie wewnętrznej pustki, ale prawdziwa depresja.

Mówię tylko, że jeżeli masz dzisiaj już dość albo właśnie szukasz sensu w tym całym natłoku wydarzeń i właśnie zawędrowałeś do tego komentarza, to warto zwrócić się do Tego na górze :)

 

Podeślę kilka słów kogoś, kto jest mądrzejszy niż ja. Może ktoś kiedyś na tym skorzysta, a może mój tasiemiec pozostanie nieprzeczytany do końca istnienia tej strony. 

Tak czy siak, wiedz że jesteś ważny, potrzebny na tym świecie i że kocha Cię sam Bóg - a to już trzy osoby! :D 

Noo, i pamiętaj, że zza drugiej strony monitora modli się za Ciebie taki jeden katoświr od dziwnych snów :P

 

https://m.youtube.com/watch?v=vSMJaEyOjaM

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×