Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wyzdrowiałem/wyzdrowiałam... :)


roccola

Rekomendowane odpowiedzi

Myślę, że ja nigdy nie będę "zdrowa". Tzn. może być tak, że będę mieć jakieś przyjemności, jakieś cele związane z tym, żeby się "dobrze żyło", ale nie da się wyleczyć tego, co dostrzegam tzn. tego, że ten świat nie ma sensu i że nie jestem chora tylko to moja naturalna reakcja na to, czego doświadczyłam oraz na to co obserwuję i wnioskuję. Mało zależy ode mnie. Dzieciństwo zdeterminowało moje życie. Oczywiście można się starać jakoś temu zaradzić, można próbować. Mój rozum i postrzeganie świata nijak się ma do mojej wrażliwości i braków emocjonalnych. Za dużo wiem i za bardzo odczuwam innych i cały ten świat.

Filozoficznie, pewnie niezrozumiale, chciałabym, żeby ktoś powiedział, że rozumie i myśli podobnie. Czy ktoś też zauważa bezsens i śmieszność tego wszystkiego. Najbezsensowniejsze jest to, że Ci którzy nie myślą lub Ci, którzy nie są zbyt wrażliwi często są ludźmi bardzo szczęśliwymi.

 

Zarejestrowałem się na tym forum, żeby odpowiedzieć na tego posta. Powiedzieć, że rozumiem, to by było za mało. Sam bym nie umiał lepiej opisać swoich odczuć. Przeglądając to forum dochodzę do wniosku, że mnie to w zasadzie niewiele dolega w porównaniu z wieloma osobami piszącymi tutaj. Zaburzenia lękowe, epizody depresji, które psychiatra nazywa "łagodnymi". Psychoterapia od roku, krótka przygoda z leczeniem farmakologicznym, do którego zamierzam wrócić tylko w ostateczności. Raz jest lepiej raz jest gorzej, natomiast cały czas jest tak, że od dawna mam wrażenie posiadania takich właśnie "braków emocjonalnych". Przede wszystkim nie umiem odczuwać satysfakcji. Mój mózg wie, że wiele w życiu mi się udało i jest się z czego cieszyć, natomiast do mnie to nie dociera, po prostu nie umiem. Zawsze skupiam się na tym co złe, widzę tylko negatywne konsekwencje wszystkiego, nie umiem się cieszyć, za dużo widzę wszędzie wkoło zła. Zrobiłem się ogromnie przewrażliwiony, nawet czytając wiadomości w internecie potrafię się całkowicie rozstroić, gdy opisana jest jakaś tragedia czy wypadek. A gdy dotyczy jakiegoś dziecka od razu widzę na jego miejscu swoje dziecko. Moje myśli ciągną do rzeczy złych jak ćma do świecy, nie umiem się tego pozbyć i nad tym panować. Najgorsze dla mnie jest to, że właśnie mój rozum to wie, że dużo rozumiem z tego co się ze mną dzieje, że potrafię sobie to racjonalnie wytłumaczyć, ale to nie ma żadnego skutku. Tak jak u Ciebie: mój rozum ma się nijak do tego co odczuwam, nie ma żadnego połączenia. Nie umiem ostatnio myśleć pozytywnie o przyszłości, w zasadzie kojarzy mi się ona tylko z lękiem. Miewam stany lękowe, problemy ze snem, wydaje mi się, że nie dam rady wstać rano, iść do pracy, że coś mi się dzieje, sam się nakręcam tak, że w końcu faktycznie zaczyna mi się coś dziać. Z jednej strony rozumiem, jakie to jest bezsensowne, z drugiej znowu zrozumienie nie ma żadnego wpływu na to co czuję. Pani psycholog oczywiście przyczyny szuka w dzieciństwie. Ja już nie jestem pewny czy to wszystko można wytłumaczyć przeżyciami z dzieciństwa. Coraz częściej zazdroszczę ludziom, którzy umieją w coś wierzyć, albo takim, którzy jak piszesz nie myślą za dużo, albo nie są zbyt wrażliwi. Ja wszystko rozważam na 100 sposobów, widzę dziesiątki konsekwencji każdej decyzji, więc nie umiem podejmować żadnej, tylko rozkminiam i myślę i myślę aż kłębowisko tych myśli w głowie mnie po prostu wykańcza.

Może to wszystko zabrzmiało dosyć pesymistycznie, jednak nie jest tak źle. Przez sporo czasu czuję się całkiem normalnie, ostatnio wręcz te moje stany są jakby mniej intensywne. Nie wiem, może psychoterapia przynosi jakieś skutki. Ja wiem, że nie będę nigdy jak ludzie w tv, wiecznie uśmiechnięty i zadowolony. Jednak chciałbym osiągnąć po prostu stan równowagi. Bez irracjonalnych lęków, bez epizodów depresji. Skupiam się na takich jak piszesz, małych celach, przyjemnościach, które wiem że są w moim zasięgu, że jakoś poprawiają moje życie. Może na tym trzeba się skupić i nie szukać niczego więcej?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mówiąc "braki emocjonalne" miałam na myśli odczucia i doświadczenia emocjonalne z dzieciństwa, które każde dziecko powinno przeżyć, by móc potem normalnie funkcjonować (poczucie bezpieczeństwa, bezwarunkowej miłości itp). Na rozum wiem, że tych braków nie da się nadrobić, ale jednak wchodzę czasem w relacje, w których tego oczekuję i nie da się sobie przetłumaczyć, że nie nie możesz tego chcieć. Albo nie mówię o tym, co mi się w relacji nie podoba, żeby ktoś ode mnie nie uciekł, bo nawet zła relacja jest lepsza od samotności - przecież całe dzieciństwo byłam samotna i jak długo to jeszcze można znosić. Gdy jest jakaś trudniejsza sytuacja w życiu jak chociażby na jesieni, gdy chciałam zmienić stancję (z jednej strony chciałam zmiany i nie godziłam się na bylejakość ludzi na obecnej stancji a z drugiej strony przyniosło to wiele napięcia i chęć, żeby ktoś przytulił i się mną zaopiekował-dał poczucie bezpieczeństwa- właśnie w takich sytuacjach te braki się odzywają i dlatego nie mogę żyć w pełni). Rozum wie, że trzeba być twardym, nie przejmować się ludźmi, ale co z tego skoro czuję inaczej, rani mnie wiele rzeczy, niesprawiedliwość, ludzie oceniają, ranią, bo są mało wrażliwi i nie zastanawiają się nad innymi. Trudno mi zaakceptować świat takim, jakim jest. Czasami tak na to wszystko patrzę i myślę sobie: Serio, to tyle? (Seriousely, that's it?- po ang lepiej mi to oddać :)). Dzięki Marek za Twój komentarz ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mówiąc "braki emocjonalne" miałam na myśli odczucia i doświadczenia emocjonalne z dzieciństwa, które każde dziecko powinno przeżyć, by móc potem normalnie funkcjonować (poczucie bezpieczeństwa, bezwarunkowej miłości itp). Na rozum wiem, że tych braków nie da się nadrobić, ale jednak wchodzę czasem w relacje, w których tego oczekuję i nie da się sobie przetłumaczyć, że nie nie możesz tego chcieć. Albo nie mówię o tym, co mi się w relacji nie podoba, żeby ktoś ode mnie nie uciekł, bo nawet zła relacja jest lepsza od samotności - przecież całe dzieciństwo byłam samotna i jak długo to jeszcze można znosić. Gdy jest jakaś trudniejsza sytuacja w życiu jak chociażby na jesieni, gdy chciałam zmienić stancję (z jednej strony chciałam zmiany i nie godziłam się na bylejakość ludzi na obecnej stancji a z drugiej strony przyniosło to wiele napięcia i chęć, żeby ktoś przytulił i się mną zaopiekował-dał poczucie bezpieczeństwa- właśnie w takich sytuacjach te braki się odzywają i dlatego nie mogę żyć w pełni). Rozum wie, że trzeba być twardym, nie przejmować się ludźmi, ale co z tego skoro czuję inaczej, rani mnie wiele rzeczy, niesprawiedliwość, ludzie oceniają, ranią, bo są mało wrażliwi i nie zastanawiają się nad innymi. Trudno mi zaakceptować świat takim, jakim jest. Czasami tak na to wszystko patrzę i myślę sobie: Serio, to tyle? (Seriousely, that's it?- po ang lepiej mi to oddać :)). Dzięki Marek za Twój komentarz ;)

 

a czy w tych relacjach z innymi też masz tak, że mniej jesteś sobą, a bardziej starasz się dopasować do innych, zachować tak jak ktoś inny może oczekiwać, a nie żeby być sobą? U mnie to jest jakby automatyczne. Oczywiście rozum wie z czego to wynika (pewnie boję się odrzucenia w takich relacjach, tego że ktoś pozna jaki naprawdę jestem) ale to oczywiście nie ma przełożenia na moje zachowanie i odczucia. W efekcie to tylko potęguje samotność. Mam znajomych, ale nie przyjaciół. Nikt mnie naprawdę nie zna. Ale powoli zaczynam się uczyć to zmieniać i chyba jestem na dobrej drodze.

A co do poczucia bezpieczeństwa... mam podobnie. To jest chyba u mnie kluczowe. Nie wyniosłem tego z dzieciństwa. Ale nie w takim sensie, że nie miałem. Rodzice byli wręcz nadopiekuńczy, miałem bezpieczeństwa nawet za dużo. Nie wiem czy to kwestia wychowania, czy jakichś wad wrodzonych, ale tego poczucia bezpieczeństwa nie odziedziczyłem po nich ani trochę. Może zwyczajnie byli nadopiekuńczy. I nie ma go we mnie. Tym bardziej nie umiem go dać swojemu dziecku, czy komukolwiek innemu. Bezpieczeństwo kojarzy mi się tylko z dzieciństwem, po nocach śni mi się, że znów jestem dzieckiem i mieszkam z rodzicami, ciągle wracam myślami do przeszłości, a przyszłości się boję, ciągle mam potrzebę żeby ktoś mi powiedział co mam zrobić, bo sam nie wiem, żeby ktoś przytulił i powiedział że będzie dobrze. A ja nie mam już dwudziestu lat, jestem dorosłym facetem z żoną, dzieckiem, dobrą pracą i ogólnie dobrymi materialnymi warunkami życia. A ciągle się boję, nie umiem podejmować decyzji, nie umiem w ogóle się cieszyć tym co mam.

A to co piszesz że trzeba być twardym: nie trzeba moim zdaniem. Trzeba być sobą, ale czasami to jest takie cholernie trudne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam tak, że się dopasowuję -to cała ja niestety. Myślę, że nadopiekuńczy rodzice są tak samo szkodliwi jak ci, którzy się nie opiekują. Wtedy dziecko nie ma szans na autonomię i na stawianie samemu czoła pewnym sprawom, na podołanie im i poczucie, że daje radę i że potrafi. Pewnie wygodniej jest jak rodzice wszystko zrobią i tak powinno być do pewnego momentu, ale moja przyjaciółka ma w sobie dużo lęku przed nowymi rzeczami, zmianami (nadopiekuńcza mama jej to zaszczepiła). Zastanawia mnie jeszcze ten brak zadowolenia z jakichś dobrych rzeczy czy sukcesów..od kiedy tak masz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam tak, że się dopasowuję -to cała ja niestety. Myślę, że nadopiekuńczy rodzice są tak samo szkodliwi jak ci, którzy się nie opiekują. Wtedy dziecko nie ma szans na autonomię i na stawianie samemu czoła pewnym sprawom, na podołanie im i poczucie, że daje radę i że potrafi. Pewnie wygodniej jest jak rodzice wszystko zrobią i tak powinno być do pewnego momentu, ale moja przyjaciółka ma w sobie dużo lęku przed nowymi rzeczami, zmianami (nadopiekuńcza mama jej to zaszczepiła). Zastanawia mnie jeszcze ten brak zadowolenia z jakichś dobrych rzeczy czy sukcesów..od kiedy tak masz?

 

Nie wiem, chyba odkąd pamiętam. Już jako dziecko dużo się wszystkim stresowałem, to co mnie spotykało dobre po prostu mijało, a ja od razu zaczynałem myśleć o tym co znowu może się nie udać, albo co mnie może spotkać złego. I tak mi zostało do dziś, mimo że przez ten czas dużo udało mi się osiągnąć. Tylko to dociera do mojego mózgu, ale nie uczuć. Nadopiekuńczość moich rodziców wynikała z tego, że pierwsze dziecko im zmarło w wieku pół roku. W związku z tym przelali na mnie (czyli następne dziecko, które mieli) cały swój lęk i niepewność o to, żeby to się nie powtórzyło. I we mnie to zostało. Wydaje mi się, że do pewnego czasu jakoś sobie z tym radziłem. Aż nie urodził się mój syn. Jak był mały to miał trochę problemów zdrowotnych, dużo siedzieliśmy w szpitalach, miał operacje. Wydaje mi się że to mnie całkowicie rozstroiło. Od tego czasu (to już mniej więcej 7 lat) mam wrażenie jakby mój organizm, moje uczucia straciły jakąkolwiek barierę ochronną. Każde, najdrobniejsze negatywne wydarzenie wydaje mi się przerażające i ostateczne. Nie umiem myśleć pozytywnie, nie umiem myśleć o niczym innym, tylko o tym co mnie może jeszcze spotkać złego. Doprowadziło to w zeszłym roku do zdiagnozowanych zaburzeń lękowych, próby leczenia farmakologicznego, psychiatrów, psychologów i okropnego kłębowiska myśli w głowie.

Z jednej strony dużo przez ten rok zrozumiałem, trochę udało mi się już zmienić, ale jeszcze dużo przede mną. Muszę nauczyć się tego, czego nie nauczyli mnie rodzice, samodzielności i pewności siebie. Tylko że to jest cholernie trudne po tylu latach.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powodzenia w takim razie. Mnie na pewno dobrze robi kontakt z ciepłymi, empatycznymi ludźmi. Tylko w depresji trudno o bycie zrozumianym, sama siebie nie rozumiem i nie wiem czego bym chciała i boję się odrzucenia więc się izoluję. Chyba czekam, aż trochę lepiej się poczuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powodzenia w takim razie. Mnie na pewno dobrze robi kontakt z ciepłymi, empatycznymi ludźmi. Tylko w depresji trudno o bycie zrozumianym, sama siebie nie rozumiem i nie wiem czego bym chciała i boję się odrzucenia więc się izoluję. Chyba czekam, aż trochę lepiej się poczuję.

 

Dziękuję. I wzajemnie Tobie również życzę powodzenia i wyzdrowienia. Nie wiem czy samo czekanie to jest dobry pomysł. Mnie się wydaje, że żeby było lepiej trzeba jednak coś w tym kierunku robić. Chodzisz na psychoterapię?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co miałem: ataki paniki z pustką w głowie, zapomniałem numerów, słów, jak wiązać buty, jak jeździć autem, jak narysować zegar, blokowało mi się przełykanie, wymawianie niektórych wyrazów, w mózgu trałowanie czyli czyszczenie (to chyba jakaś metoda obronną mózgu, kojarzy mi się z drzeniem), przelewanie i kłócie w mózgu, zaburzenia równowagi, drętwienie, skoki ciśnienia. Wydawało mi się że mam chorobę mózgu, że jestem bardzo stary, byłem u neurologa. Dwa razy leczyłem się tabletkami. Doraźnymi plus trójpierścieniowymi. Nawet to działało. Zrozumiem że nie każdy uwierzy ale pomogło mi: 1 tabletka kurkuma plus 1 tabletka omega3. Niby nic się nie czuje ale po 2 tygodniach przeszły mi najmocniejsze ataki a teraz po 2 miesiącach wydaje mi się że zawsze byłem zdrowy i o co mi chodziło. Myślę że trafiłem czego brakuje akurat mojemu organizmowi. Nie wiem który składnik zadziałał. Nie jest to pewnie panaceum bo każdy jest inny ale mi akurat pomogło więc specjalnie się zarejestrowałem na forum by się podzielić, może komuś pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba nigdy nie byłam chora.

Nie ma jednego szablonu ludzi "zdrowych" pod który warto by się podpinać. Akceptuję siebie taką jaka jestem :)

Czasami smutną, często radosną, energiczną, dociekliwą, łatwo się denerwującą, może zbyt głośną, zbyt kapryśną trochę władczą ale to przecież ja :) I lubię siebie taką :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje kroki do wolności były trudne , jak każdego z nas. Wiele razy choroba wracała..Na terapie nie chodziłam długo jestem typem samouka wieć duzo czasu spedzalam na dolsztalcaniu sie na temat nerwicy i podjęłam z nią walkę..wszystkie nawroty i ataki traktowałam jak próbę sprawdzenia moich możliwości i postępów . Ponad rok trwała moja choroba..Wiem krótko w porównaniu do niektórych tu na forum . Ale chce wam powiedziec ze ja ODRAZU zareagowałam . Tydzień po ataku juz bylam na terapii. Dwa tyg. po miałam stosy książek w domu. I wzięłam sie z wielkim zapałem do pracy nad sobą..Bo droga ku zdrowiu to nic innego jak praca nad sobą. Wyobrażcie sobie jak heroiczną walkę toczyłam w srodku mnie samej , kiedy nawet dla wyzdrowienia poswieciłam małżeństwo i luksus finansowy.Męża kochałam jak odchodziłam od niego więc wcale nie było to takie łatwe. Ale musiałam odejsc za bardzo mnie niszczył psychicznie..za bardzo pogłębiał moją nerwicę. Do dzis często sie z nim widze gdy odwiedza nasze dziecko. (wciąz jest diabelsko przystojny) ale ja juz podjełam decyzje. Teraz jestem z kims innym kto mnie kocha , szanuje, a ja ? no cóż nerwy mi zostały(umiem wpadac w szał) ale nie mam lęków , ataków. Życie znów rozbłysło tysiącem barw..Życzę Wam tego z całego serca: WRACAJCIE DO ZDROWIA...jak najszybciej...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×