Skocz do zawartości
Nerwica.com

Koniec idealnego związku


Rekomendowane odpowiedzi

Nie chciałbym spamować, lecz o ile mój staż jako internauta jest naprawdę wielo, wieeeloletni, o tyle moje doświadczenie na wszelkich rodzajach forach jest praktycznie zerowe, więc jeśli powtórzyłem temat lub zły dział, proszę o pokierowanie.

 

W każdym bądź razie chciałbym uchylić rąbka tajemnicy moich dolegliwości, które w gruncie rzeczy nigdy nie były zdiagnozowane u żadnego lekarza, oraz ich podłoże.

 

Zaczęło się ponad półtora roku temu, gry z Ukochaną byliśmy na koncercie, na którym niefortunnie złamałem nogę. Zdarza się, trudno, zbytnio się tym nie przejąłem, wylizałem się w dość niedługim czasie. Miesiąc później pojawiły się na mojej szyi "dziwne grudki", jak można się domyśleć - powiększone węzły chłonne. Przez właściwie 2 tygodnie olewałem to, nie widziałem sensu, ot zwykłe przemęczenie pracą i brakiem snu. Jednak zdecydowałem się iść do lekarza, "grudki" były dość bolesne, ponadto dowiedziałem się, że może to być przyczyna wielu chorób. Po namowie dziewczyny i mamy, udałem się do lekarza pierwszego kontaktu, który niezwłocznie wypisał mi skierowanie do chirurga. Tu się zaczął dramat, bo (pomimo mojego uprzedzenia i braku zaufania do lekarzy) ów chirurg mnie zbadał i wypisał "tajemną karteczkę", której treść poznały mama i dziewczyna. W niej było zalecenie hospitalizacji, czego zawsze wystrzegałem się jak ognia i za wszelką cenę, buntowniczo przeciwstawiałem się. Wtedy obydwie kobiety mojego życia ukazały mi treść owej "karteczki". Na niej lekarz chirurg wypisał: "podejrzenie chłoniaka lub białaczki." Słabo znałem medycynę, ale wiedziałem doskonale, czym jest chłoniak lub białaczka. Moje życie zapadło się w mojej głowie, zacząłem sobie wyobrażać niestworzone myśli o czekającej mnie chemioterapii i szpitalu. U prywatnego onkologa zrobiono mi biopsję powiększonych węzłów chłonnych i zbadano je pod kątem zmian nowotworowych. Na wyniki czekałem z obolałą, zabandażowaną szyją 2 tygodnie. 2 tygodnie myśli o tym, że "stary, masz raka, albo tego nie przeżyjesz albo najbliższe lata spędzisz w łóżku nasycany chemią". Głupie, wiem. Ale tak wtedy było. Żeby oderwać się od przykrej rzeczywistości, w ciągu tych dwóch tygodni byliśmy z ukochaną na wycieczce, w ciągu której odciągała mnie od myśli o wynikach. Wracając z niej samochodem, z nadal bolącą szyją, niefortunnie przydarzyła nam się stłuczka. Przygnębiony przeciwnościami losu stawiłem jakoś i temu czoło, choć już wtedy pojawiły się pierwsze objawy ?nerwicy?. Kilka dni później pan chirurg, który wypisał podejrzenia o chłoniaku lub białaczce, został przeze mnie (być może niesłusznie) znienawidzonym człowiekiem, gdyż okazało się, że nie ma żadnych zmian nowotworowych ani wszelkich innych wirusowych, ot zwykłe przemęczenie organizmu. Lekko odżyłem.

 

Tu pojawia się kolejny etap mojego życia, gdy kilka tygodni po wynikach, dostałem wypłatę, w związku z czym postanowiłem zaprosić kilku kolegów (o czym wcześniej nie powiedziałem dziewczynie bo wiedziałem, że nie byłaby pocieszona) na "małe co nieco". Tego wieczoru upiliśmy się, o czym niestety ukochana się dowiedziała. Z moją (ledwo wtedy zauważalną) nerwicą zacząłem panikować, bo przestała się odzywać. Niewiele myśląc, wsiadłem do samochodu i... nie dojechałem do Niej. W zamian zatrzymała mnie policja. Straciłem prawo jazdy na równy rok, dostałem wyrok 10 miesięcy prac społecznych. W ciągu jednego wieczoru życie mi się posypało. Straciłem prawo jazdy, zaufanie kobiety i pracę. Potrzebowałem prawa jazdy aby dojeżdżać do Niej (mieszka/ła 20km od mojej miejscowości). Potrzebowałem go też do pracy, potrzebowałem go do uprawiania hobby jaką jest motoryzacja. Często się sprzeczaliśmy, kłóciliśmy, ja przez poczucie winy za utracone prawo jazdy nie mogłem ze sobą wytrzymać, stałem się nerwowy, wybuchowy, traciłem nad sobą panowanie. Ale jakoś nam się układało, bo mieliśmy siebie. Za bardzo Ją kochałem, by dopuszczać do większych kłótni. Ale jednak, moja nerwica wygrywała.

 

Po odzyskania prawa jazdy na początku tego roku, troche się zmieniło. Znowu mogłem jeździć do niej codziennie, choć nie zawsze było za co. Wreszcie znalazłem upragnioną pracę, ponownie jako kierowca. Ale nerwica połączona z utraconą umiejętnością doznawania przyjemności dała się we znaki. Wybaczała mi wiele, naprawdę wiele. Mimo że nigdy w naszym związku nie było miejsca na takie absurdy jak zdrada, moja nerwica podsuwała mi na myśl różne obrazy, że rzekomo ona poznała kogoś lepszego, ale nadal ze mną jest. Tak było długo. Stawałem się coraz bardziej wybuchowy, agresywny, nienawidziłem ludzi, świata, gardziłem wszystkim co ludzkie. Ona na tym cierpiała.

 

Aż do momentu, gdy około miesiąca temu postawiła mi ultimatum, że jeżeli nie przestanę spożywać zbyt dużej ilości alkoholu, będę wybuchowy, agresywny, nie będę jej traktował jak wcześniej uczuciowo i z miłością, i jeśli nie poddam się badaniu psychiatrycznemu, to będzie koniec.

 

I koniec nastąpił. W zeszłą środę. Po moim pięknym występie. Skrzywdziłem ją, do czego bardzo ciężko mi się przyznać, powodowany jej wkurzającym zachowaniem. Po pijanemu szarpałem Nią, krzyczałem, zrzuciłem Ją z ławki. Zaprzepaściłem ostatnią szansę na cudowny związek.

 

Tak jak w powitalnym poście - jestem teraz sam. Jestem w tak ciężkim stanie psychicznym, że prawdopodobnie stracę pracę. Mam od dłuższego czasu myśli samobójcze, które teraz się nasiliły. Ona się nie odzywa. Zostawiła mnie twierdząc, że nadal mnie kocha, ale nie chce ze mną być. Nie chce, żebym się staczał bo chce dla mnie jak najlepiej, ale nie chce ze mną być. A ja nie chcę być wcale. Tak tragicznie w moim organizmie jeszcze nie było. Od tygodnia kołacze mi serce, nie potrafię się skupić na niczym. Wspominam tylko nasze wspólne, cudowne chwile, miejsca w których byliśmy. I płaczę. Jak nieudacznik, jak dziecko. Płaczę, bo nie widzę nadziei na odzyskanie Jej. Jednocześnie czekam, marzę o tym, aby się odezwała. Jak sądzę, nadaremnie. Zepsucie, jakiemu się poddałem, wyniszczyło mnie.

 

Potrzebuję teraz pomocy i zrozumienia. Jestem rozsypany tak, jak nigdy dotąd nie byłem. Ona jest całym moim życiem, moim marzeniem. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej. Jest cudowna, Jej czarne loki opadające na boskie ramiona zawsze wzbudzały we mnie najgorętsze emocje, Jej uroda mnie powalała na kolana, Jej ruchy wprawiały mnie w hipnozę, Jej głos był jak szept gwiazd. Jej oczy same w sobie były gwiazdami. Jej uśmiech mnie onieśmielał, a Jej dłonie przylegające do mojej twarzy były tak aksamitne, tak delikatne i kobiece, sprawiały że czułem się tak bezpiecznie i beztrosko...

 

To wszystko się skończyło. Moje życie zgasło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

maggoth, :papa:

Jednym słowem miałeś pecha.

 

Gdybyś umiał spojrzeć na to z innej perspektywy to by wyszła ciekawa opowieść. Ale jednak każdy by chciał, żeby układało się po jego myśli. Na temacie związków znam się tylko teoretycznie. Masz do niej pretensje? Przecież sam napisałeś, że źle ją traktowałeś.

 

Myślę, że masz jasno postawione cele i wielkiego zamieszania w psychice nie podejrzewam.

 

Raz na wozie, raz pod wozem.

 

Jedyne co mogę doradzić, nie rób cyrków, potraktuj sprawę z dystansem i jakoś się ułoży.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

maggoth, wg mnie wydarzenia, które opisałeś: podejrzenie choroby i alkohol, to przysłowiowy czubek góry lodowej.

Zaraz na początku posta napisałeś, że masz doświadczenie jako internauta, ale nie jako forumowicz. Może dlatego, że już wcześniej miałeś trudności w kontaktach z ludźmi?

Skąd Twoja niechęć do lekarzy? Ktoś z Twoich bliskich (lub Ty sam) miał jakieś nieprzyjemne doświadczenia związane z lekarzami?

Zastanawiające jest również, że w swoim opisie przechodzisz od skrajności w skrajność: z nią jest jak w niebie, a Ty sam jesteś ... (tu jakiś negatywny epitet).

 

Myślę, że to, co wymieniłem, nasuwa przypuszczenie, że mogłeś zmagać się już wcześniej z zaburzeniami lękowymi, a stresujące sytuacje (zagrożenie zdrowia, utrata prawa jazdy, problemy w związku) ujawniły to.

Nie chcę Ci stwarzać nadziei typu 'wszystko będzie jak dawniej, gdy tylko pójdziesz do psychiatry' - tego nie wiem. Za to wiem, że warto, byś się udał do psychiatry, by sobie pomóc 'tu i teraz'. Niech lekarz orzeknie czy Ci coś jest, czy konieczne jest leczenie i/lub ewentualna terapia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

maggoth, Ty byc moze jestes alkoholikiem. Taka prawda. W poscie napisales ze ciagle piles, i pewnie stad te problemy, nie z powodu nerwicy, ale z powodu alkoholu. To alkohol spowodowal, ze byles agresywny. Wiadomo, w zyciu czlowieka sa rozne sytuacje, ale to nie powod by pic i jechać po pijaku, a jakbys przejachl kogos ze swojej rodziny? W ogole jestes niedojrzaly. Zglos sie na terapie, to moze nie zaprzepascisz zycia do konca i byc moze jak zaczniesz jak soba pracowac to dziewczyna wroci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

monk.2000, nie, nie mam do Niej pretensji. Całe to zamieszanie to moja wina. Po prostu próbuję się odkupić i odpokutować, ale jestem tylko zwykłym człowiekiem, czasami nawet ja potrzebuję pomocy.

 

agusiaww, z pewnością mogę przyznać że przynajmniej od tygodnia mój pociąg do alkoholu wzrósł wielokrotnie. Nawet dziś nie jestem "czysty". Ale nie tylko po alkoholu byłem agresywny. Moje nerwy i agresję alkohol jedynie potęgował. Co do jazdy po pijaku, to mój życiowy błąd, którego żałuje aż po dziś dzień, mimo że prawo jazdy dawno odzyskałem. Drugim moim życiowym błędem była zeszłotygodniowa sytuacja z Nią. Alkohol w niczym nie pomaga, tylko psuje. Ale czy nikt z Was nigdy nie miał wzmożonego pociągu do alkoholu w chwilach trudnych do przetrwania? Nie bronię się. Wiem, co zrobiłem, wiem doskonale jakie błędy popełniłem i wciąż popełniam, pijąc. Wszystko przez nagromadzone we mnie emocje, głównie negatywne, które gdzieś muszą mieć swój odpływ. A nad tym już zwyczajnie nie panuję, zbyt dużo wszystkiego.

 

Alkoholik zaprzecza, że jest alkoholikiem, nie widząc żadnego problemu. Ja w sobie problem widzę. Być może daleko mi do osiedlowych pijaczków czy wystających pod sklepem brudnych, śmierdzących meneli żebrzących o 2zł na piwo, ale śmiało mogę stwierdzić, że zacząłem mieć z tym problem. Nie potrafię wytrzymać wieczoru bez "pewnej" dawki. Wcześniej tak nie było. Zdarzało się właściwie tylko i wyłącznie w weekendy. Od tygodnia nie śpię bez paru głębszych...

 

Zresztą, prosiłbym o odrobinę zrozumienia, po to, z całym szacunkiem, tutaj zawitałem. Zwyczajnie potrzebuję kontaktu, nie tylko ze znajomymi z którymi widuję się codziennie. Jest źle. Coraz bardziej zaczyna do mnie docierać to, że Ona nie wróci. I tym bardziej doskwiera mi ból. Cierpię, wspomnienia i obrazy same narzucają się przed oczami. Wszędzie Ją widzę. To jest nie do zniesienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

maggoth, teraz to sie skoncentruj na leczeniu. Jak bedziesz coraz wiecej pil to sie bedziesz pogrążał coraz bardziej. Pytanie czy wyciagniesz z tego wnioski i cos zaczniesz z tym robic, czy oczekujesz glaskania po głowce.

 

-- 21 sie 2013, 21:02 --

 

maggoth, teraz to sie skoncentruj na leczeniu. Jak bedziesz coraz wiecej pil to sie bedziesz pogrążał coraz bardziej. Pytanie czy wyciagniesz z tego wnioski i cos zaczniesz z tym robic, czy oczekujesz glaskania po głowce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozpocząłem leczenie. Dla siebie, dla Niej, dla... nas[?]. Jeżeli w życiu jest coś, przynajmniej moim, o co warto walczyć, to właśnie Ona. Reszta... zwyczajnie przestaje mieć znaczenie. Być może zabrzmi to dziecinnie, ale jeżeli nie Ona, to żadna. W tej chwili jestem na etapie powolnego wychodzenia z rozpaczy, beznadziei, apatii i żałoby, by wejść w etap pracowania nad sobą i eliminowaniu syfu, jaki siedzi w mojej głowie i cech charakteru, które zniszczyły wszystko. Choć obawiam się, że żałoba po stracie zawładnęła moim życiem. Są momenty, gdy myśli samobójcze biorą górę. Na szczęście, to tylko myśli, przynajmniej mam taką nadzieję. Nadal jestem w rozsypce, nadal nie mogę pozbierać się po rozstaniu. Chociaż i tak robię, co mogę. Ale możecie się tylko domyśleć, jak bardzo trudno i boleśnie jest teraz...

 

Pracując jako kierowca i jeżdżąc po okolicznych miejscowościach bardzo trudno jest zapanować nad sobą, gdy widzi się miejsca, w których najpierw adorowało się Ją, a później te miejsca odwiedzało często jako zakochani. Łzy wylewają się ze mnie hektolitrami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najbardziej się kocha kiedy się straci, kiedy nagle się okazuję, że coś już nie wróci. To co ty przeżywa w tej chwili mnóstwo osób, jeszcze więcej ma to za sobą- przynajmniej tę część związaną z "żałobą". Zawsze wtedy pojawiają się myśli nie on/ona to nikt, a potem nawet jeśli zostaje jakaś "zadra" poznajemy kogoś innego i okazuję się, że kocha się nie tylko raz i znów jesteśmy szczęśliwi. Lecz się przede wszystkim dla siebie, jeżeli dziewczyna nie wróci weź sobie do serca to co napisałam na początku. Najważniejsze żebyś znów wziął do kupy to co w twoim życiu się potrzaskało. Jeśli jak piszesz zacząłeś już leczenie, jesteś na dobrej drodze. Widzę, że odpisuje po czasie ale może jeszcze zaglądniesz tu i przeczytasz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rzadko jestem w domu, ale dziś mam trochę czasu. Minął nieco ponad tydzień, bez zmian. Jeśli nie jestem wśród znajomych lub rodziców, wariuję. Nie potrafię opanować łez. W przyszłym tygodniu mam jechać do Niej oddać jej rzeczy i odebrać moje. Boje się tego. Jestem pewien, że odbierze rzeczy, odwróci się i wróci do domu bez słowa. Ewentualnie, "pa". Nie będzie się dało rozmawiać. A jeśli już nawet zdarzy się cud, że poświęci mi kilka minut lub spacer, nic z tego nie wyniknie. Moje serce jest zmiażdżone...

 

-- 08 wrz 2013, 19:06 --

 

Minęły ponad 3 tygodnie. Tydzień temu straciłem pracę. Osiągnąłem dno. Wizyty u psychologa nie dają efektów. Nie cieszy mnie zupełnie nic. Czymkolwiek próbowałbym się zająć, moje myśli i tak wypełnia ona lub wspomnienia. Czuję się chyba coraz gorzej, tęsknota, strach, lęk, gniew... nic poza tym. Jest tragicznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×