Skocz do zawartości
Nerwica.com

Proszę,chwilkę uwagi..


shotera

Rekomendowane odpowiedzi

Mam lat 19. Dla Ciebie mogę być młoda, jednak ciężar który nosze w sobie ,sprawia że czuję się kilkanaście lat starsza. Otaczają mnie ludzi, którzy myślą,że dużo o mnie wiedzą a ja nie staram się wyprowadzić ich z błędu. W sumie Oni wszyscy traktują mnie lepiej i delikatniej niż ja sama siebie. Nie chcę teraz mówić co o sobie sądze, to jest zmienne, chcę zacząć od początku.

 

4 lata temu jeszcze nie były mi znane prawdziwe problemy. Owszem ,od kiedy pamiętam tata nie raz zaglądał do kieliszka , a mama się często złościła. Ale pamiętam również ciepły dotyk jego rąk i bezpieczny uścisk. Zawsze to Tato, jest nim do dzisiaj i zawsze tego człowieka będę Kochać. Niezmiennie od wielu lat jego czyny ,nieraz słowa sprawiają mi przykrość. Zawsze jest to ból psychiczny,nigdy fizyczny. Tłumaczyłam sobie ,że Ja mam szczęście ,bo przecież nigdy nie zostałam uderzona przez rodzica, że przecież mnie tak bardzo Kochają. Przestałam tate usprawiedliwiać ,kiedy odgłos pijanych kroków, odór wczorajszej wódki przebijał mi serce tak,jak żaden czyn fizyczny nie jest w stanie tego zrobić. Czasami wpadałam w głęboki płacz wykrzykując jak bardzo to boli ,jednak częściej chowałam głowę w poduszkę i cicho łkałam . I te 4 lata temu dopiero zaczęłam się do tego przyzwyczajać . Teraz już wiem,że taki jest stan rzeczy, że to się nie zmieni, chociaż przyczynia się to do mojego wewnętrznego upadku.

 

To była ostatnia klasa gimnazjum , może początek, dobrze nie pamiętam. I to dopiero zaczynał się okres, kiedy słyszało się na każdym kroku o samobójcach ,społecznych problemach. Albo Ja dopiero wtedy nadto zaczęłam się takim rzeczom przysłuchiwać. Poznawałam magie internetu , obecnych po drugiej stronie ludziach , możliwośc poznania drugiej osoby, nie podając jej ręki. Czasy photobloga , gadu-gadu , szału na facebooka ,choć ten dopiero się zaczynał. Gdzieś w całym tym szajsie poznałam Ją. Będę nazywać Ją "L". Miała podobne problemy jak Ja, pijanego ojca i zmagała się z tymi mniejszymi "problemikami". Narodziła się nić porozumienia ,który na długi czas okazała się niebywała. Starałam się jej pomóc jak umiałam ,pocieszałam jak to nastolatka ,nastolatke. Oczywiście to działało w dwie strony. Byłyśmy tak daleko od siebie ,a stała się najważniejszą osobą na ziemi. Pamiętam pochmurne ,zimne dni i narodziny pomysłu w głowie. Zawsze chciałam trochę schudnąć ,ale odkładałam to na drugi plan. L się to spodobało , opowiadała o tym jaki jest świat "Any" , jak ona ciągle przy niej trwa. Nie rozumiałam. Odpaliłam google,przeczytałam mnóstwo artykułów i wtedy nie widziałam w tym nic złego. Coś jak mój idol , w końcu każda nastolatka go miała, moim była "Ana" . Ćwiczyłam , pragnęłam tylko schudnąć do wiosny parę kilo i dać sobie spokój. Układałam sobie harmonogram dnia , co mam zjeść ,czego nie mogę w żadnym wypadku. Zdarzało się ,że niedzielny obiad musiałam chować do foliowej torebki a potem spuszczać w kiblu. Przede wszystkim wiedziałam ,że trzeba ćwiczyć i codziennie znajdywałam na to z godzinę czasu. We dwójkę ,z wierną "L" u boku ,która dodawala otuchy ,okazało się to łatwe. Każda moja porażka, zjedzony batonik , garść chipsów , ciążyła na moim sumieniu. Nie radziłam sobie ,kiedy przegrywałam z samą sobą i odpłacałam potem dwa razy dłuższymi treningami. Zatraciłam kontrolę. Spodnie na mnie wisiały , obojczyki spod bluzki wystawały a ja byłam z siebie przez chwilę tak strasznie dumna. Każdy mnie chwalił jak schudłam ,słyszałam komplementy i na jakiś czas było mi dobrze, ale zaraz jakbym gasła. Ograniczałam się do 500 kcal i choć wiedziałam jakie to niezdrowe nie potrafiłam a chyba nawet nie chciałam już tego zmieniać. To był mój świat,mój i "L". Wyimaginowany i niesamowity,gdzie nikogo więcej nie potrzebowałam, tzn. tak wtedy myślałam. Urok zgasł ,gdy ciężko mi było wstać bez zawrotu głowy, uciszyć burczenie w brzuchu. Byłam rozkojarzona wszystkim i wszędzie, nie mogłam się skupić. Nocami płakałam coraz częściej i głośniej , drapałam się po plecach. W rzeczywistości koleżanki nic nie zauważały, zawsze byłam normalną ,zdrową dziewczyną. Zaczełam widywać się z ludźmi coraz rzadziej , mówić coraz mniej. Paraliżował mnie strach przed otoczeniem , przed dalszym życiem , nieznaną przyszłością. Zamykałam się w pokoju i nasłuchiwałam swojego oddechu. Gdy mama wchodziła, łapałam w dłonie szybko zeszyt , uśmiechałam się. Przestałam ćwiczyć, coraz mniej obchodziła mnie nawet "L", świat stał mi się obojętny. Na ścianie,suficie wyobrażałam sobie piękne obrazy , oczami pisałam słowa. Były nawet osoby ,którym się z tych uczuć zwierzałam , mówiłam ,że dłużej tak nie moge ,nie zniosę . Dla wszystkich to były tylko nastoletnie smutki typu "ponarzeka i przestanie". Nie przestałam , drętwiały mi palce , sztywniała mi głowa , bałam się nieokreślonego. Widziałam w głowie mroczne sceny , nie mogłam usnąć przez strach. I wtedy pierwszy raz pomyślałam ,że nie chciałabym żyć. Samobójstwo planowałam długi czas , nigdy nie byłam w stanie jednak zrobić ostatniego kroku.

 

Pamiętam przełomowy moment przez mgłę. Strach uwiązał mi gardło , chciałam tylko zamknąć oczy ,nie byłam jednak w stanie , coś mi je otwierało. Upadłam , krzyczałam ,próbowałam mówić. Widziałam przerażenie w oczach brata,a potem tylko pomarańczowe ubrania,karetke, czyjeś ręce. Mówiłam ,nic mi nie jest, ja się tylko boję. Wiem,że rzygałam wtedy cały dzień, ból wypalał mi gardło, a mimo to zółć wciąż się ze mnie wylewała. Z tego dnia nie przypominam sobie nic więcej. Następne co widziałam to wielki informujący slogan na bramie " Szpital Psychiatryczny..." Nie przestraszyłam się , może tylko drgnęłam na widok tych wszystkich budynków. Byłam wystraszona, kurczowo trzymałam się rekawa mamy , nie puszczałam. Nie wiem jak określić to uczucie kiedy się człowiek boi ,a jednocześnie czuję tak wielką wewnętrzną ulgę. Myślałam : Jestem chora,ale to się zmieni. Dałam się prowadzić , nie opierałam się. Potem pamiętam następny urywek ,gdy zostaje w jednym z budynków sama. Leżałam , siedziałam , leżałam , nie potrzebne było mi nic więcej. Patrzyłam na innych i nie widziałam żadnych psychicznych problemów. Po takich miejscach spodziewałabym się zupełnie czegoś innego,a tu było tak zupełnie normalnie. Byłam cicho , nie chciałam rozmawiać , odpowiadałam pojedynczymi wyrazami. Widziałam dużo pytających mnie oczu, ale tylko niektóre wyglądały na złowrogie. Minęły tygodnie , zdążyłam się przyzwyczaić, ale i tak ucieszyła mnie wieść ,że rodzice mnie wypisują. Pobyt tam pomógł mi w minimalnym stopniu, zniknął strach. Kończyła się ostatnia klasa, musiałam wrócić do świata żywych , oczywiście nie dałabym rady tak od razu. Zapisali mnie do psychologa , podobno ' bardzo dobrego ' . Jak się skończył rok szkolny, nie pamiętam. Byłam niema, jeśli się uśmiechałam to bez znaczenia , mówiłam bo udawać trzeba było ,że wszystko wraca do normy. Widziałam jak przeze mnie na zdrowiu poupada mama,było mi tylko gorzej. Więc starałam pokazywać jej ,że jak najbardziej wracam do normalności. Wstydziłam się tego ,gdzie byłam , choć niektórzy o tym i tak prędzej się dowiedzieli. Każdy kto wiedział robił ze mnie nietykalną światynie , nie pytaj , nie okazuj uczuć. Tylko ,że Ja miałam ich pełno , chciałam żeby wreszcie ktoś powiedział ' Co się kurwa stało z Tobą ? mów ' . Tak nie było ,zupełnie jakbym została objęta niewidzialną ochroną. Spotkania z psychologiem również wyobrażałam sobie inaczej, pragnęłam rozmowy , nie monologu. Chciałam ,żeby do mnie dużo mówiono ,żebym odpowiadała. A Ja się tylko męczyłam. Potrafiłam całe spotkanie przemilczeć, nie wydusić ani słowa, czasami wychrząkać kilka zdań. Nienawidziłam wtedy jej wzroku, spojrzenia na mnie,czułam się osaczona. Nie wiem do tej pory czy Ona potrafiła mnie zrozumieć ,czy zrobiła to czy nie,nie wiem. Wiem tylko,że cały czas musiałam udawać. Mówiłam mamie,że mi już wystarczy ,że ja już nie chcę ,czuje się dobrze i to mi tylko teraz przeszkadza. W końcu poszło po mojej myśli , terapia się skończyła, nie myślałam nawet o tym z jakim skutkiem. Dziś uważam ,że były to pieniądze wyrzucone w błoto, ale wtedy dające troche spokoju mojej rodzinie. Teraz dramat odbywał się tylko we mnie samej. Psychiatre odwiedziłam może z 5/6 razy , tylko po kolejne recepty na leki.

 

Poszłam do nowej szkoły, przewijało się tam mnóstwo znajomych ale w klasie praktycznie wszyscy nowi. Na pewno mnie to ucieszyło,mogłam w jakiś sposób ukształtować siebie na nowo. Na zewnątrz byłam pewna siebie, opanowana , broniąca swoich racji i do dziś się zastanawiam jak bardzo człowiek potrafi pokazać siebie w takim świetle jakim chce ,żeby go oglądano.

 

Dwa lata minęły dość szybko ,niepostrzeżenie, i nieustanne problemy na tle psychicznym,niezauważalne dla patrzącego człowieka z boku. W klasie technikalnej , już wiedziałam z kim chcę spędzić reszte swojego życia i nie wiedziałam jak bardzo mój stan będzie mi w tym przeszkadzał. Dziś to już rok jak On jest ze mną i myślę,że to tylko dzięki jego wytrwałości i cierpliwej miłości do mojej osoby. Mimo,że to promyk w całym moim życiu , ostatni rok to pasmo udręk. Ból powrócił ze zdwojoną siłą , atakuje jeszcze mocniej ,a ja zupełnie nie wiem jak powinnam się bronić.

Jestem starsza, mądrzejsza o wiele wydarzeń, a mimo to z tego rodzaju bólem , nie umiem sobie poradzić. Wszystko wygląda inaczej ,powoli mnie zabija, Ja kurczę się w sobie. Mam obok siebie ludzi ,którzy mnie kochają,ale chęć śmierci potrafi być bliżej niż Oni wszyscy. Ciągle coś mi nie pasuje, widzę jak On robi rzeczy ,które mi się nie podobają , krzyczę na niego , przed oczami mam milion powodów żeby odszedł i mówię jak bardzo go nienawidzę. Płaczę i walę głową w ściane gdy go nie ma. Tak bardzo Go Kocham. Nie ma Go zawsze przy mnie i nie potrafię sobie z tym wtedy poradzić, bo w głowie krążą mi myśli ,wszystkie o nim. Nawet jakby nic nie zrobił , Ja wciąż wymyślam co złego mi wyrządził. Próbowałam Go zostawić, już po prostu dla Jego dobra , nie wstałam z łóżka , podciełam sobie żyły. Wszędzie,nieważne gdzie był i gdzie byłam Ja,tęskniłam. Jego obecność po prostu sprawia ,że Ja staje się żywa. Wiem jak moge zepsuć mu życie ,ale nie wiem jak bym miała dalej bez niego żyć. Kocha mnie ,ciągle mi to powtarza, jest ze mną , a ja jestem tak strasznie Chora.

 

Kiedy rozmawiam ,często liczę litery w zdaniu , ich liczba nie jest parzysta,drażnie się. Chcę przestać i nie mogę ,znów liczę. Stawiam kropki , przecinki , oby tylko było parzyście. Liczba 9 mnie denerwuje, 10 jest dobra. Nerwy mnie zjadają , nie potrafię występować publicznie. Dygoczą mi palce, chowam je żeby nikt nie zauważył. Nie lubię rozmawiać z obcymi ludźmi ,szczególnie przez telefon , unikam tego jak ognia. Staram się ,żeby wszelkie załatwianie spraw np . w urzędzie , na pocztę nie przypadało na mnie.

 

Jestem lekko chora, włączam google i tak ! Już jestem pewna ,że mam białaczke, morduje się tymi myślami i nic nie może mnie od teg odciągnać. Niemalże czuję wszystkie objawy i już czekam na śmierć. Innym razem mam raka takiego ,potem innego i ciągle jestem przekonana o chorobie. Potem idę do lekarza a to się okazuje tylko jakąś niegroźną chorobą,ale to i tak mnie do końca nie przekonuje, nie wiem jak się od tego uwolnić.

 

Denerwuje się,wybucham gniewem i Go uderzam, za chwilę przytulam i przepraszam. Czuję,że muszę się wyżyć , coś zrobić, uderzyć, boli mnie głowa. Za chwilę wpadam w dołek,nie widzę sensu życia,te myśli mnie zabijają. Znów tak bardzo pragnę śmierci ,że nie potrafie funkcjonować. I na jeden dzień zamykam się ,śpię, mało odzywam , dużo płaczę, albo i nie, zależy od dnia czy potrafię. Jednego dnia nie mogę spać, drugiego potrafię cały dzień. Chciałabym tak bardzo nie żyć, mówię o tym Jemu,nie chcę o tym słyszeć ,zamykam się. Niestety ,ale nikt nie potrafi mnie zrozumieć. Każda mała zła błahostka mnie załamuje.

 

Tata przyjdzie pijany, zamykam na chwilę łazienke i próbuje się uspokoić, wewnątrz krzycze.

Mama zwraca mi uwage, denerwuje się, drażnie, tak ,spróbuje to zrobić, tylko chciałabym spokoju.

Nie mam gdzie wypuścić emocji, duszę się i znów boję, nie mogę usnąć, pulsuje mi głowa, pragne odejść, uciec, pragnę innego stanu duszy, już nie chce tej okaleczonej.

 

Ciągłe udawanie,sytuacje stresowe ,nie daje mi to żyć. Nie wiem kim jestem. Jednego dnia mogłabym latać , czuję się wolna, chcę swobody, mogę zapomnieć i jechać przed siebie. Drugiego nie mogę nic, nie chcę nawet myśli , chcę pustkę, taką jaką czuję w sobie. Czasami założe kwiecistą sukienke, umaluje oczy, patrzcie jak ładnie wyglądam. Ale potem nie założe nic ładnego , nie wyjdę , patrzcie jaka gruba jestem. Nienawidzę swojego ciała , zawsze nienawidziłam. Niech wszyscy dalej karmią nas wszędzie tymi chudymi szkapami, wszyscy tak wyglądajmy,nie jedzmy! Rzygam światem i życiem i czuję,że uwolniła by mnie tylko śmierć. Boję się żyć, boję się otwierać rano oczy , boję się co danego dnia mnie spotka , jak daleko moja psychika zajdzie,kiedy się zatrzyma.

W głowie mam za dużo wizji, przedzierają mi się do umysłu , nie pozwalają nic zrobić. Męczą mnie , a ja usilnie próbuje jakoś je odgonić. Najmniejszy problem sprawia mi największy ból ,nie wiem jak sobie z nim poradzić. Dużo kłamie, wymyślam na poczekaniu to jakie dobre mam życie, jak mi się układa , jaka jestem teraz szczęśliwa. Bez powodu lecą mi łzy albo wpadam w niepohamowany śmiech, przestaje siebie rozumieć.

 

Przede mną ciężki rok wytężonej pracy,potrzebuję dużo siły, nadziei . A ja nie potrafię panować nad sobą. Nie mogę zrobić nic , nie moge zawalić tego roku, matura, egzamin. Co mam zrobić skoro nie potrafie żyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No u mnie jest teraz względnie dobrze. Staram sie jakoś funkcjonować. Pracuje, choć codzienne zmagania wymagają ode mnie sporo zdrowia i wyciągają mnostwo energii. Kiedyś killka lat temu było ze mną dużo gorzej - depresje, fobie, lęki nie do zniesienia. Od jakichś 5 lat jednak zazywam leki które pomogły mi niezmiernie. Moze i Ty powinnas je stale uzywać bo teraz o ile dobrze zrozumialem ich nie bierzesz...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Racja, nie biorę .Jednak na pewno nie chciałabym rozmawiać o tym z rodzicami,nie chcę widzieć jak znów są zawiedzeni tym,co się dzieje z ich córką. Ciąglę powtarzają ,że w tym roku będę musiała się dużo uczyć,skupić ,a ja po prostu padam, najchętniej zamknęłabym się gdzieś już na zawsze. Wizyty kosztują ,leki też ,to oczywiste ,sama nie jestem w stanie sobie tego zapewnić. Z dnia na dzień popadam w coraz większe skrajności, płacze intensywniej , potem szaleje dosadniej i czuję jakbym wariowała, a przy tym wszystkim nie wiem co mi jest i jak sobie pomóc...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To w takim razie leki to jest bardzo dobry pomysł. I nie potrzeba kasy na wizyte. Umów sie do jakiejs poradni zdrowia psychicznego na NFZ. A leki tez wcale nie są aż tak drogie. Podejrzewam, że wiecej taka młoda dziewczyna jak Ty wydaje na ciuchy :D . Jeszcze Ci powiem, ze ja załuje ze nie brałem zadnych jak byłem w klasie maturalnej, bo wiem teraz ze łatwiej by mi było wowczas bez tej depresji sie uczyc a co za tym idzie pewnie dostałbym sie na lepsze studia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

shotera, na prawdę Twoja historia poruszyła mnie bardzo. Jesteś młodą osobą, a takie masz już doświadczenia... Kochana, na prawdę, popieram sugarman, konieczne są leki. Myślę że powinnaś porozmawiać na ten temat z mamą. Wiesz, uważam że na prawdę będzie jej lepiej jak się dowie co Ci jest i pozwolisz jej sobie pomóc. Uwierz, ja też jestem mamą, i zrobiłabym wszystko dla mojego dziecka. Wolałabym znać najgorszą prawdę niż najpiękniejsze kłamstwo. To będzie pierwszy krok, krok do zdrowia, do "normalnego" życia. Jesteś taka młoda, Twoje życie tak na prawdę dopiero się zaczyna.

Wiesz, ja też odstawiałam leki, ale bez sukcesów. Jakiś czas temu postanowiłam że skoro pozwalają mi na całkiem normalne funkcjonowanie, jestem gotowa brać je do końca życia. Uwierz, na prawdę lepiej jest łyknąć tabletkę i po prostu życ. Po Twoim poście widać że jesteś inteligentną osobą, bardzo wrażliwą. Wiem że na obecną chwilę to co pisze może wydawać się Tobie czczym gadaniem, ale spróbuj sobie pomóc. A krokiem ku temu będzie rozmowa z mamą na temat pójścia do psychiatry.

I wiesz, nie koniecznie każda wizyta musi kosztować, może znajdzie się lekarz który przyjmuje na nfz. A poza tym, czym są te pieniądze dla rodzica wobec szczęscia i zdrowia jego dziecka. Jako matka powiem Ci, że wolałabym jeść chleb ze smalcem aby tylko pomóc memu dziecku. Jestem starsza od Ciebie o dekade i sama uwazam że jeszcze całe życie przede mną, dlatego bardzo namawiam Cię na ten krok, bo Twoje Kochana dopiero się zaczyna.

To że napisałaś tutaj, świadczy o tym że chcesz sobie pomóc, moim zdaniem kolejnym krokiem będzie rozmowa z mamą.

Trzymaj się jakoś i podejmij kroki aby sobie pomoc, warto na prawdę...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć :)

Zacznę trochę od końca - nie wiem jak to jest ale najczęściej jak przeczytam długiego posta, to najłatwiej odnosi mi się do tego co na końcu.. Jeśli przed Tobą ciężki rok pracy, to myślę, że tym lepiej. Wiem, że teraz matury są dość wymagające, bardzo dużo przygotowań. No i wiadomo, że nie zawsze wszystko jest tak pasjonujące i ciekawe żeby się chciało z pasją i radością tego uczyć. Ale myślę, że dobrze by było żebyś teraz w najbardziej jak się da maksymalnym stopniu skupiła się właśnie na nauce. Wiesz, masz wiele emocji do poznania w sobie, wiele się w Tobie dzieje, nie ma co do tego wątpliwości. Nie odkryjesz wszystkiego na raz, a takie zajęcie się czymś co, było nie było, musisz wykonać pozwoli Ci na powolne układanie, tego z czym się zmagasz, w sobie - nawet nie będziesz wiedzieć kiedy będzie się to układało ale po jakimś czasie to zauważysz, tak uważam. Fajnie, że masz chłopaka (mam chyba coś z głową, bo jak piszesz o tym, że chcesz go zostawić dla jego dobra bo psujesz mu życie itp. to ja też bym chciał żeby podobna do Ciebie tak psuła mi życie. Piszę tak bo, podobnie jak ktoś powyżej, również uważam, że z Twojej wypowiedzi wynika, że jesteś wrażliwa i inteligentna - a ja bym chciał kogoś takiego), no więc fajnie, że go masz bo - napisze teraz z perspektywy swojego życia - przynajmniej odchodzi Ci problem braku kogoś, a to już sporo, tak jest moim zdaniem.

Jeśli chodzi o picie Taty, to znaczy napiszę o swoim Tacie. U mnie było podobnie, że zaglądał do kieliszka odkąd pamiętam, a uwagę na to zacząłem zwracać gdzieś koło 10 roku życia. Nieprzyjemne to było, niby nic się nie działo ale z roku na rok zaczęło się coraz bardziej w naszej rodzinie pieprzyć. Już wprawiało w drżenie moje serce również kiedy pomyślałem, że przyjdzie po pracy, zbyt późno i "pachnący" wódą, a mama okazywać będzie wściekłość na wpół z rozpaczą, z każdym rokiem z przewagą tego drugiego. Na szczęście nastąpił zwrot, że jak miałem 13 lat to zmieniliśmy miejsce zamieszkania, a co za tym idzie Tata zmienił pracę i tam był na tyle duży rygor jeśli chodzi o alkohol, że pił go dużo mniej, a poza tym nie miał takich kolegów jak w poprzedniej pracy. Właściwie zaczął pić go tylko w domu i z bliskimi, w sensie okazji rodzinnych, a to już dużo zmieniało bo jednak w jakiś sposób scalało rodzinę, hehe. Dopiero po powiedzmy kilku latach zapoznał się z ludźmi z naszej nowej okolicy i pił również z nimi ale byli to normalni ludzie, bo i mój Tato to mądry facet. A jak wygląda sprawa z piciem Taty u Ciebie obecnie, coś się zmieniło/zmienia? Także u mnie się poprawiło w domu, za to ja zacząłem mieć problemy ze sobą ale to już nie będę pisał w tym miejscu.

Skorzystanie z pomocy terapeutów czy psychiatrów to jak najbardziej dobry pomysł, oni w swoim (to znaczy w moim) czasie bardzo mi pomogli, można rzec, że to była pomoc nie do przecenienia.

Nie jest tak, że to "chude szkapy" są jedynym wyznacznikiem tego jak powinno się wyglądać i żyć, życie jest bardzo różnobarwne i przez to piękne, jest wielu różnych ludzi i Ty również znajdziesz sobie wśród nich miejsce :) Rozumiem i dodatkowo współodczuwam to co przechodzisz, wiem że ciężko, zwłaszcza jeśli się nie wie co się z nami dzieje, można stracić wiarę w to, że Świat może wyglądać inaczej niż tylko tak jak nam się wydaje. Jesteś jednostką wyjątkową - wrażliwa, inteligentna, pewnie jesteś też całkiem urocza, w sensie ładna, zapewniam Cię, że na świecie (no i też w Polsce) jest wielu ludzi, którzy chcą żebyś rozwinęła skrzydła, poznała siebie i siebie światu dawała, a mało komu zależy żebyś zapętliła się gdzieś na początku swojego życia i tak męczyła. Skoro "tylu" ludzi w Ciebie wierzy (widać choćby po wypowiedziach w Twoim poście) to znaczy, że może być lepiej. Czasem na początek wystarczy uwierzyć, że tak jest, robić swoje, a z czasem dobro zacznie do Ciebie przychodzić (tylko czas nieznany). A to, że gadają, że jedzcie! nie jedzcie! bądźcie tacy i tacy! to wszystko głupstwo, liczy się to co nieśmiertelne, Prawda :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×