Skocz do zawartości
Nerwica.com

Diabelska dziewczyna?


Rekomendowane odpowiedzi

Witam wszystkich i z góry dziękuję, jeśli ktokolwiek zdecydował się choćby na przeczytanie tego.

Jestem w kropce. Do tej pory starałam się wynajdować rozwiązania samodzielnie i szukać odpowiedzi wyłącznie na własny koszt, ale dziś... cóż, jestem absolutnie bezradna i nie potrafię już wynaleźć jakiegokolwiek wytłumaczenia, które mogłoby zakrawać na sensowne.

Moja dziewczyna i ja jesteśmy ze sobą niecały rok, pod koniec sierpnia miałybyśmy rocznicę poznania się, otóż to, miałybyśmy, ponieważ rozstałyśmy się przed ledwo godziną. Zdaję sobie sprawę, że emocje wciąż we mnie buzują, ale postaram się zachować chłodny obiektywizm na tyle, ile będę mogła.

Byłyśmy ze sobą bardzo szczęśliwe - spore podobieństwa charakterów i identyczny światopogląd, łączyły nas nawet takie same, przykre doświadczenia z poprzednimi związkami, wydawało nam się, że to przeznaczenie, że to właśnie na siebie czekałyśmy. Jednak moja dziewczyna od zawsze miała kłopot z radzeniem sobie wobec trudności, była zatwardziałą pesymistką i wielokrotnie zdarzało się jej przesadzać na długo przed wyjaśnieniem problemu, które później, rzecz jasna, okazywało się zgoła odmienne od jej fatalistycznych założeń. Za każdym razem starałam się ją wspierać, wielokrotnie tłumaczyłam i uspokajałam, mówiąc, że będzie dobrze, że jestem z nią, więc wszystko musi się udać, a jeśli nie - i tak sobie poradzimy. Była wrażliwa do granic możliwości, rozumiałam to, starałam się, zważywszy, że sama jestem osobą raczej praktyczną i preferującą zachowanie zdrowego rozsądku, jeśli tylko się da. Ale od dłuższego czasu miałam wrażenie, że dzieje się z nią coś niedobrego. Zaczęło się już dawno, od drobnych wspominek o swoim samobójstwie podczas tych właśnie gorszych chwil. Składałam to na karb jej emocjonalności, bardziej przykrego momentu w życiu, wiadomo, że każdy z nas czasami palnie takie głupstewko, gdy jest u kresu sił. I, oczywiście, zawsze łagodziłam podobne stany, chociaż prosiłam też, aby na przyszłość nie mówiła ani robiła podobnych rzeczy, bo może tego kiedyś pożałować. Niestety - w końcu grożenie własną śmiercią stało się ciągłym towarzyszem naszych rozmów. Od drobnych problemów w domu czy w szkole, poprzez nasze utarczki słowne albo zwyczajne zwrócenie jej uwagi o to albo tamto. Rozumiem, gdyby miała powody ku takim makabrycznym planom - ale naprawdę nie było jej aż tak źle, jasne, czasami nie dogadywała się z rodzicami czy siostrą, czasami w szkole bywało gorzej, ale to były, jak myślę, całkiem normalne problemy, z którymi większość z nas się styka na co dzień i mniej lub bardziej stara sobie radzić, a tu od razu dodam, że absolutnie w każdej takiej chwili byłam przy niej i ze wszystkich sił próbowałam pomóc, więc nigdy nie była z tym całkowicie sama. Nie chcę tu też bagatelizować jej kłopotów, ale nigdy nie były one tego kalibru, żeby stać się motorem do pozbawienia się życia. Bywało też, że podczas naszych kłótni, tych, w których to ona wyraźnie zawiniła, potrafiła napisać, że 'bierze swój zestaw i idzie się zabić', wiedząc doskonale, że z miejsca rzucę się na ratunek i spędzę kolejną noc na przekonywaniu jej, że nie powinna tego robić i jak bardzo ją kocham, a o rzeczywistym powodzie kłótni zapomnę albo stwierdzę, że 'nie ma znaczenia w obliczu tego, co chce zrobić'. Robiła się też coraz bardziej i bardziej zaborcza, do tego stopnia, że potrafiła być zazdrosna o to, że mówię czule do swojego psa albo - raz na miesiąc, przysięgam - wyjdę z koleżankami na godzinę. Zwykła mawiać, że 'kocham zwierzęta/wstaw dowolne bardziej niż ją', choć poświęcałam jej każdą chwilę, jako że był to związek na odległość - całe weekendy na gg, obowiązkowe dwugodzinne rozmowy co wieczór i wieczne smsy. Z czasem zaczęłam się buntować, mówiłam jej, żeby mnie nie straszyła samobójstwem, które wciąż i wciąż popełnia, ale jakoś nieskutecznie, że to dla mnie naprawdę ciężkie psychicznie momenty i nie mam sił na wieczne przekonywanie jej, bo już tysiące razy mówiłam to samo, a do niej wciąż nie dotarło. Raz czy dwa zasugerowałam udanie się do psychologa, w żadnym wypadku złośliwie, stwierdzając, że nie potrafię jej skutecznie pomóc i nie mam do tego kompetencji, ale zawsze to odrzucała, twierdząc, że 'nie potrafiłaby się otworzyć przed obcym', a później wypominała, jako próbę zrobienia z niej wariatki.

I tu dochodzimy do meritum.

Od miesiąca, mniej więcej, była wciąż smutna. Wciąż. Bez powodu. Twierdziła, że to dlatego, że za mną tęskni, ale powtarzałam jej, że przecież niedługo się zobaczymy, że to już naprawdę niewiele, ale na nic. Zrobiłam jej prezent urodzinowy, napisałam długi list, którym miałam nadzieję ją odrobinę rozchmurzyć, osłodzić czas oczekiwania, ale znów na nic. Podobnie z wysyłaniem porannych/wieczornych smsów, w których rozpisywałam się o naszym przyszłym życiu, choć zawsze sprawiały jej przyjemność. I wiele, wiele innych nieudanych prób poprawienia jej humoru. Do punktu kulminacyjnego doszło, gdy pojechałam na urlop z rodzicami, na dwa tygodnie, wczoraj z niego wróciłam. Starałam się pisać do niej jak najczęściej mogłam, chociaż 'w swoim nastroju' raczej szybko zbywała każdy temat oschłym 'mhm' i było widać wyraźnie, że wcale nie jest jej na rękę, że mamy bardziej ograniczony kontakt. Parokrotnie mówiła mi, że to koniec nas, że nie zasługuje na istnienie, a gdy stwierdziłam, że tylko próbuje w ten sposób zwrócić na siebie uwagę i zachowuje jak królewna, wokół której ma kręcić się cały świat to się obraziła. Atmosfera przez to była bardzo ciężka, ale nie traciłam wiary i ochoty, zaproponowałam, że powinnyśmy znów rozmawiać normalnie, postarać się, że jej pomogę, że jeszcze będzie tak jak kiedyś. Sama uważała, że czuje się samotna i oddaliłyśmy się od siebie. Dziś, gdy spytałam o to jak minęły jej te dwa tygodnie, czy poznała kogoś miłego w tym czasie, na przykład, to od razu zarzuciła, że 'w ogóle nie jestem zazdrosna i w kółko chcę ją tylko innym rozdawać', chociaż kompletnie nie miałam takich intencji, myślałam tylko, że inna osoba mogłaby pomóc jej nieco w samotności, gdy mnie nie ma na miejscu, ona, że 'wcale jej nie chcę', ja, że miłość nie polega na ograniczaniu czy zabranianiu jej posiadania przyjaciół - chociaż ich nie chciała, uważając, że woli mnie - i, że dla mnie takie zachowanie jest chore. Cały czas, gdy pytałam o to, co mogę zmienić, by było lepiej, rzucała 'rób co chcesz', powtarzała, że jest złem, że zawładnęła nią dawna ona, że tylko ja mogę jej pomóc, chociaż ona nie wie jak - i ja też nie, w tamtym momencie czułam się ze swoimi słowami, staraniami i listami jak powietrze. Potem jeszcze stwierdziła, że pewnie kocham ją z litości czy przyzwyczajenia i to przelało szalę goryczy. Byłam na wyczerpaniu nerwowym, nie wiedziałam już co robić ani jak jej pomóc, czułam się jak zwykły śmieć, powiedziałam, że traktuje mnie jak najgorszego wroga i w każdym działaniu widzi podłe zamiary, a ja naprawdę chciałam ciepłej, zwyczajnej rozmowy. I wtedy właśnie, czego teraz bardzo żałuję, powiedziałam do niej, że jej nienawidzę. Że zmieniła się w kogoś, kogo nie znam, kogo znać nie chcę, bo rzuca mi całą miłością w twarz i szydzi z niej, że zawsze będę kochać tamtą ją, że nie jest dziewczyną, w której się zakochałam. Skwitowała to krótkim 'żegnaj'.

I teraz nie wiem co robić. Boję się, że zrobi sobie krzywdę, a chociaż bardzo wstydzę się swojego zachowania to nie mam siły, by po raz tysięczny błagać ją o powrót i tłumaczyć, że wszystko naprawię, gdy ona podchodziła do tego jak najbardziej obojętnie, a jej nastrój zmieniał się z ochoty na dalszy związek do prób wmówienia mi, że powinnam znaleźć kogoś innego. W ostatnim czasie czułam się, jakbym znajdowała całkowicie na jej łasce i niełasce, zapomniałam o swoich potrzebach, skupiłam tylko na niej. Wielokrotnie miałyśmy się rozstać, nigdy nie było tak, że obie tego pragnęłyśmy, ale to ja zawsze wyciągałam rękę do zgody, prosiłam, kajałam się, ona nigdy, a choć tyle razy zarzekałam się, że więcej błagać nie będę to... zawsze tak robiłam. Zatraciłam godność i siebie.

A jednak kocham ją i chcę dla niej jak najlepiej, to dla mnie priorytet.

Kusi mnie, by to wszystko rzucić, tyle nerwów straciłam, łez wylałam, nocy zarwałam, ale z drugiej strony - właśnie, miłość. Zapomnieć o tym, prosić ją o powrót czy może... wstrzymać się na jakiś czas, zastanawiając nad jej reakcją, gdy po raz pierwszy nie padnę do stóp z przeprosinami na ustach?

Jestem w kompletnej rozsypce. Proszę o jakąkolwiek pomoc, bo już nie daję sobie rady.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TheScientist, z tego, co napisałaś, wysnuwam wniosek, że obie się uzupełniacie. W pewnym uproszczeniu wygląda to mniej więcej tak: Ona jest bardzo uczuciowa, emocjonalna, podczas gdy Ty jesteś bardziej racjonalna, twardo stąpasz po ziemi.

Uzupełniacie się również w kwestii 'potrzeb': Ona potrzebuje opieki, Ty się Nią opiekujesz. O ile przejściowo taki układ może nieźle funkcjonować (w sytuacjach kryzysowych), to na dłuższą metę (przez całe życie) raczej nie uszczęśliwi żadnej z Was. :?

Może problem pojawia się na styku tych dwóch 'światów'? Ty widząc jak jest Jej trudno, uciekasz od emocjonalności (przez co oddalasz się od Niej), a Ona czując się nierozumiana oddala się od Ciebie? :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nazwa wątku jest myląca. Jesteście lesbijkami. Twoja partnerka nie może być twoją narzeczoną - czas narzeczeństwa to czas oczekiwania na zawarcie związku małżeńskiego, a takiego w Polsce nie zawrzecie. Może kiedyś będzie z tego związek partnerski sankcjonowany prawem, ale tymczasem nie jest to żadne narzeczeństwo a raczej homoseksualny konkubinat.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a ja myślę, że może powinnaś spróbować z nią pogadać i na trzeźwo wyjasnić kilka rzeczy, ustalić jakieś zasady. Ja mam chłopaka i podobne problemy, u nas to ja jestem wściekle zazdrosna i nieraz robiłam różne ciekawe akcje, ale i on zawinił. Ugadaliśmy się na ostateczną rozmowę, a wczoraj wieczorem tak przez sms sobie wspominaliśmy, troszkę też wyjasnialiśmy i uwierz mi, że na trzeźwo wiele rzeczy zupełnie inaczej wygląda. Poza tym problem może tkwić też tu, że przez telefon ciężko się dogadać, może częstsze rozmowy w 4 oczy są lekarstwem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na wstępie - dziękuję serdecznie za wypowiedzi.

 

Gods Top 10 - z uzupełnianiem się to akurat święta prawda, obie zdawałyśmy sobie z tego sprawę, wielokrotnie żartowałyśmy, że ona jest sercem, a ja rozumem, rzecz w tym, że jej emocjonalność z czasem zdała się, tak to przynajmniej odbieram, usprawiedliwieniem wszystkiego. Bardzo szanowałam fakt tego, że jest uczuciowa, uznawałam to za dar, a jednak sądzę, że nie należy mylić wrażliwości z nadwrażliwością.

Na tle opieki miewałyśmy konflikty, co tu dużo mówić, ona wciąż pozostała małą dziewczynką, którą należy prowadzić za rączkę. Na początku uważałam to za urocze, unikatowe wręcz, jednak z czasem zaczęła żądać, by wręcz zawładnąć nią całą oraz, tu cytuję prawdziwe słowa, zamknąć w złotej klatce. Zapytałam wówczas czy zdaje sobie sprawę z tego, co pisze, czy wie o co tak naprawdę prosi, jednak odparła, że jak najbardziej jest świadoma i wtedy właśnie zaczęło mnie to 'dziecięctwo' niejako martwić.

Co do emocjonalności oraz unikania jej - próbowałam wszystkiego, gdy przychodziło co do czego. Wiele razy decydowałam na ruchy, które wiedziałam, że jej mogą pomóc bądź w czymś uświadczyć, chociaż nie były całkowicie typowe dla mnie, niemniej zawsze szczere. Siliłam się na romantyzm, traktowanie jej jak małej istotki, którą trzeba ukołysać w ramionach, wysyłałam mnóstwo żarliwych wyznań. Chciałam, żeby niczego nie brakowało, żeby ten związek stał się jej wymarzonym, ogólnie starałam wpasować w kanon idealnej miłości podług jej wizji, co wkrótce doprowadziło do kłótni, gdy wyłamałam się i przyznałam, że dla mnie to nie polega na dwudziestoczterogodzinnym siedzeniu i patrzeniu sobie w oczy, a ona w takich kolorach naszą przyszłość widziała. Nie potrafiła w ogóle przyjąć do wiadomości, że sama potrzebuję nieco więcej przestrzeni i bardzo dużo czasu zajęło jej zrozumienie tego, że jestem inna, nie patrzę na wszystko z tej samej perspektywy, co ona, sądzę, że tego nigdy tak do końca nie zaakceptowała, zważywszy, iż wielokrotnie zarzucała mi, że ze nią nie tęsknię, bo nie płaczę całymi dniami tak jak zwykła robić.

A podczas ostatnich tygodni, gdy pozostawała już tak bardzo obojętna na wszelkie względy, cóż, wówczas już najzwyczajniej bałam się odważniejszego kroku i pozostawałam raczej rzeczowa, co nie znaczy, że chłodna. Pozwalałam sobie na czułości, nieco mniej, ale jednak, może w tym tkwi mój błąd.

 

Werty - cóż, na obecną chwilę masz całkowitą rację. Nie zastanawiałam się długo nad nazwą wątku, racja, że może być myląca, jak tylko dowiem się w jaki sposób mogę zmienić tytuł tematu - zrobię to.

 

bittersweet - niestety, chyba właśnie płacę za chwile w niebie. Czy należałoby rozpatrywać ten związek w kategoriach toksycznego?

 

Gabriela1 - w kwestii trzeźwych rozmów masz jak najbardziej rację, sama skłaniam się do tego typu rozwiązań, jednak trochę czasu musi minąć, by ona ochłonęła, a i wtedy nie jestem pewna czy się na takową zgodzi, wiele już ich było, wiele też 'rozstań na zawsze'. Jej nastrój zmienia się z chwili na chwilę, nie wiem czy przystanie na to, a za godzinę stwierdzi, że jednak nie. No i - tu muszę egoistycznie przyznać, chciałabym, aby ona też troszkę powalczyła z własnej ochoty, a nie moich błagań. O rozmowie w cztery oczy nie ma co mówić, niestety, mieszkamy daleko od siebie. Miałyśmy się spotkać za jakiś tydzień, ale czy w obecnej sytuacji można jeszcze w ogóle brać pod uwagę możliwość widzenia się?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Werty - cóż, na obecną chwilę masz całkowitą rację. Nie zastanawiałam się długo nad nazwą wątku, racja, że może być myląca, jak tylko dowiem się w jaki sposób mogę zmienić tytuł tematu - zrobię to.

 

Wystarczy napisać do administratorki Lilith, nie wiem czy uprawień do zmiany nazwy nie mają moderatorzy, jeżeli tak to Wiola i Monika mogą służyć pomocą w zmianie nazwy tematu z mylącej na prawidłową.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TheScientist, toksyczny zwiazek to taki, w którym negatywne emocje i doswiadczenia przewazają nad tymi pozytywnymi, dobrymi... zastanów się, czy tak jest. Nie jak było kiedys, tylko jak jest teraz - czy Wasza relacja Cie dołuje, niszczy, przygnebia, czy daje satysfakcje i zadowolenie ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Werty - wiadomość wysłana, więc błąd powinien być wkrótce skorygowany.

 

bittersweet - cóż, jeśli mam być szczera sama ze sobą to ostatnimi czasy jest niespożytą kolebką frustracji, bezradności i złości. Gdzieś tam się telepie nadzieja na lepsze jutro, ale to margines. Niemniej - człowiek bywa przewrotny, kocham ją w dalszym ciągu, powalczyć z jednej strony bym chciała, ale, no właśnie, czy jeszcze warto?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Być może Twoja partnerka cierpi na jakieś schorzenie psychiczne z którym nie umie sobie poradzić? Taka sytuacja stawia ją w zupełnie innym położeniu, bo taki człowiek, to człowiek skrzywdzony, który ma świadomość że rani bliską osobę, ale nie umie zaprzestać, bo taka reakcja silniejsza od niego... U mnie w związku to ja jestem zazdrosnicą, ale za każdym razem to ja zabiegam o chłopaka, zeby się odezwał itp, bo pękam... Nie wiem jak to u Was jest, ale może ugadajcie się, że nie będziecie o emocjach pisać przez telefon, skoro to wprowadza zamęt, może zaplanujcie sobie np że razem kiedys spędzicie dłuższy okres czasu i razem pójdziecie na terapię... Tak sobie myślę, że skoro ona pisze o swoich uczuciach i ma ataki zazdrości, to z pewnością nie jesteś jej obojętna... Jesteś innym charakterem niż ona, skoro Twoja partnerka jest bardziej emocjonalna i wrazliwa może wymagać więcej ciepła, albo np niesłusznie czuć sie olana. To jej jest zapewne ta pomoc potrzebna, ale jesli Ci na niej zależy, to może spróbuj, a nuż zadziała... a zamiast mówić jej "idź do psychologa" powiedz "pójdziemy na terapię - to polepszy nasze stosunki" - to lepiej zabrzmi, ona inaczej może odbierze, a wyjdzie na to samo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do psychicznego zaburzenia - jestem niemal pewna, że coś jest na rzeczy. Zdarzało jej się mówić o swoich zachowaniach, jako chorobie, jednak upomniałam ją, by nie szafowała takimi określeniami, gdy nawet nie chce zasięgnąć porady lekarskiej. Osobiście nie toleruję własnych diagnoz, bo w ten sposób to nawet u siebie znalazłabym z tuzin schorzeń, więc zaprzestała tego, twierdząc, że problemem jest ona. Bardzo chętnie udałabym się na taką terapię, kocham ją, chciałabym wiedzieć co jej dolega, jak z tym walczyć, uzupełnić braki tam, gdzie moja wiedza się kończy, ale... cóż, wątpię, by się zdecydowała. Jest osobą chorobliwie nieśmiałą, skrytą aż do przesady pod tym względem, byłabym obok, to pewne, pomagała jej, ale coś niecoś z własnych chęci też musi się znaleźć. Poza tym - tu dochodzi jeszcze kwestia wieku. Ja mam dwadzieścia jeden lat, ona ledwie skończone osiemnaście, zatem czy będziemy mogły liczyć na pełne zrozumienie i poważanie, tym bardziej, że jest to związek homoseksualny? Starałam się dać jej jak najwięcej ciepła i czułości, praktycznie wszystko było 'pod nią'. Niby była zazdrosna, a jednak zabiegać nie za bardzo chciała. Poza tym jest zazdrość i... zazdrość, tym bardziej, że praktycznie nie wychodziłam z domu i zerwałam większość kontaktów dużo wcześniej - z jej powodu właśnie. Zapewniała, że jej to nie przeszkadza, że mam się spotykać z innymi ludźmi, ale w praniu wychodziło inaczej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co do niej to, o ile mi wiadomo, jej tata może nie były nieobecny, natomiast utrzymywała z nim gorsze stosunki niż z mamą. Mieli całkowicie odmienne charaktery, tata potrafił jej złośliwie dopiec, wydawał się dogadywać lepiej ze starszą siostrą, co ją szczególnie bolało, gdyż uważała, że cała rodzina faworyzuje właśnie siostrę. Zdaje się, że miewał problemy z alkoholem, gdy była dzieckiem, może nie jakieś wielkie, ale jednak, później z tego wyszedł, a ostatnimi czasy prawie podniósł na nią rękę, co przeraziło ją kompletnie i znów zaczęła się go obawiać jak za dawnych czasów. Osobiście - mój tata mnie nie lekceważył, wręcz przeciwnie. Jestem jedynaczką, więc inaczej się to u mnie układa, może nie mam z nim bardzo poufałych kontaktów, ale po prostu nie jestem szczególnie wylewna wobec rodziców. Natomiast ma w sobie cechy despoty, co nieraz doprowadza do kłótni, gdyż, podobnie jak on, nie potrafię pierwsza odpuścić i zawsze idę w zaparte.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie. :? Może jeszcze elektrowstrząsy jej zasugeruj, matko, co za ludzie :?

 

Ja uważam, że nie powinnaś spychać swoich potrzeb na dalszy plan. Twoje szczęście też jest ważne, a ona zdaje się tego zupełnie nie dostrzegać i skupia się na sobie ... mam czasami zupełnie tak samo. Póki co chyba nie dorosłam jeszcze do takiego poważnego związku. Poczekaj aż obie ochłoniecie i może wtedy powiedz jej, że potrzebujecie czasu i że jeśli obie nauczycie się szanować swoje potrzeby to spróbujecie jeszcze raz? Trzymam kciuki ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Werty, jeśli słusznie podejrzewam do czego zmierzasz, to radzę Ci, żebyś przestał, bo to nie ten wątek :evil: Grzecznie proszę, żebyś się wycofał.

 

Ustalmy sobie jedno. Czy to jest dobra rada czy rozkaz? Bo do twoich ani rad ani rozkazów nie zamierzam się dostosowywać. Aby było to jasne - poza pełnioną tutaj funkcją (pffff) jesteś dla mnie nikim.

 

Dla mnie świętościa jest regulamin. Póki go nie łamię możesz mi skoczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ten post odbiega od tematu i nie stanowi mojego osobistego zdania na temat kogokolwiek (ani Ciebie Lilith, ani autorki tematu). Publikuję go na wyraźną prośbę kolegi Wertego.

 

Oto informacja z jego strony:

"Lilith, wiesz ze za tydzien wroce. Pogladow przez ten czas nie zmienie. Mozesz sobie mnie zbanowac na tydzien, trudno, bo takie jest zycie. Szkoda, ze przepisow na forum trzymasz sie tylko wtedy kiedy jest ci (podkreslam "ci" z malej literery) wygodnie. 90% uzytkownikow tego forum w 100% tematow idzie offtopem, wycieczki personalne tez sie zdarzaja. Tylko, ze ty reagujesz wybiorczo. Pozdrawiam"

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boję się, że zrobi sobie krzywdę, a chociaż bardzo wstydzę się swojego zachowania to nie mam siły, by po raz tysięczny błagać ją o powrót i tłumaczyć, że wszystko naprawię, gdy ona podchodziła do tego jak najbardziej obojętnie, a jej nastrój zmieniał się z ochoty na dalszy związek do prób wmówienia mi, że powinnam znaleźć kogoś innego. W ostatnim czasie czułam się, jakbym znajdowała całkowicie na jej łasce i niełasce, zapomniałam o swoich potrzebach, skupiłam tylko na niej. Wielokrotnie miałyśmy się rozstać, nigdy nie było tak, że obie tego pragnęłyśmy, ale to ja zawsze wyciągałam rękę do zgody, prosiłam, kajałam się, ona nigdy, a choć tyle razy zarzekałam się, że więcej błagać nie będę to... zawsze tak robiłam. Zatraciłam godność i siebie.

A jednak kocham ją i chcę dla niej jak najlepiej, to dla mnie priorytet.

 

Jeśli kochasz i chcesz dla niej jak najlepiej, to najważniejsze.

No ale - jesteś teraz za blisko niej, zdezorientowana jej zachowaniem, reagujesz na wszystko co powie i zrobi, szarpiesz się - to strasznie utrudnia ocenę sytuacji.

Jedno jest pewne - twoja dziewczyna musi dostać pomoc od psychiatry lub psychologa, musisz ją przekonać, że namawianie na wizytę nie oznacza robienia z niej wariatki - możesz jej zaproponować, że pierwsza skorzystasz z takiej pomocy i pójdziesz do psychologa (to ci się zresztą bardzo przyda, bo jesteś storpedowana przez tę relację).

To może być depresja i jej powikłania, może to też być borderline - poczytaj ten wątek osobowo-chwiejna-emocjonalnie-typ-borderline-t4295.html - widziałem w nim historie podobne do twojej.

Nie piszesz nic o negatywnych reakcjach otoczenia i bliskich na wasz związek - mam nadzieję, że przynajmniej to wam zostało oszczędzone.

No i na koniec - nazywaj swoją dziewczynę jak chcesz, narzeczoną, żoną, partnerką, nie daj się tłamsić przez typów, którzy mają problem ze sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

idle - to nie tak, że nie dostrzegała moich potrzeb. Wielokrotnie, gdy zaczynałyśmy, z braku lepszego słowa, nowy początek to mówiłyśmy sobie jednocześnie o tym, co jest dla nas istotne, co chcemy zmienić. I wielokrotnie ukazywała własną inwencję w tym temacie, liczyła się z tym, co chciałam ja, dbała o mnie bardzo. Ale od jakiegoś czasu zachowywała się tak, jakby chciała temu wszystkiemu zadać kłam, a gdy pytałam dlaczego robi tak, a nie inaczej - odpowiadała, że nie wie, że jak, dla przykładu, nie upewnia mnie już w mojej atrakcyjności seksualnej to nie znaczy, że mnie więcej nie chce, że wszystko robi inaczej niż normalnie, że nie ma pojęcia czemu. Ochłonąć musimy. W moim przypadku to jeszcze zebrać siły do ewentualnej walki, a póki co z nimi raczej krucho.

 

barsinister - mogłabym spróbować w ten sposób, rzeczywiście. Zasugerować, że pójdę pierwsza, bo - mimo tego jak bardzo staram się zajmować nią i tłumaczyć jej stan wszelkimi metodami, na tym skupić - widzę, że moje nerwy są, lekko powiedziawszy, nadszarpnięte i wyraźnie dostrzegam przepaść między mną sprzed kilku miesięcy, a mną teraz.

Co do wątku potencjalnego borderline - interesowałam się odrobinę tym tematem, sądzę, że nie, nigdy nie doszło do jawnej dewaluacji mojej wartości w związku, nigdy nie mówiła, że mnie nie potrzebuje, nie rzucała mną o ścianę w imię miłości, jednak nie posiadam fachowej wiedzy i moje przypuszczenia mogą równie dobrze okazać błędne. Czasami miałam wrażenie, że w niej siedzi całkiem zastraszona ona, która sama nie wie co się z nią dzieje, która wciąż powtarza, że powinnam ją znienawidzić i odejść, że jestem aniołem, a ona wszystko zniszczyła, że sama ma dosyć swojego zachowania, a jednocześnie tworzy się blokada i neguje wszystko, gdy przychodzi do próby poratowania. Twierdziła, że jak do niej przyjadę to wszystko się odmieni, ja uważałam, że jeszcze do tego trochę czasu, że spotkanie na pewno pomoże, ale już teraz musimy zacząć rozmawiać jak dawniej i robić małe kroczki w stronę zmian. Że nie zniosę sytuacji, gdy już się u niej zjawię, a ona wszystko pomijać będzie milczeniem lub obojętnością.

Nadmienię, że już miałam do czynienia z czymś podobnym, mój poprzedni związek tyczył się osoby, która przejawiała wiele cech osobowości chwiejnej emocjonalnie, tamte rozstanie przeżyłam, jako personalny koniec świata.

Moja rodzina rozpatrywała naszą relację jedynie pod kątem przyjaźni, bo - póki co - w taki sposób została jej przedstawiona, jednak mama uważała, że ona za bardzo się angażuje, że osacza mnie i wciąż obarcza swoimi problemami. Koleżanka natomiast twierdziła, że moja dziewczyna zachowuje się jak dziecko, powinna przestać mnie szantażować samobójstwem i tym podobnymi ani traktować jak swojej własności, jej zdaniem to nie było to.

Cóż, z punktu widzenia polskiego prawa - narzeczoną moją nie jest, dlatego wolałam nie robić sobie niepotrzebnych problemów na początku, a całą dyskusję w tonie leczenia orientacji - pominę milczeniem, dla mnie jest całkowicie jałowa.

 

Jak zawsze dziękuję bardzo za wszystkie odpowiedzi, są dla mnie ogromnym i jedynym wsparciem teraz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

TheScientist, też to wiele razy słyszałam, "wiem co jest nie tak, spieprzyłem, ale nie wiem czemu", i wtedy zamiast jakoś wspólnie rozwiązać problem mój jaśnie pan zatapiał się w pisaniu i nie było go dla świata :P Może Twoja dziewczyna nie robi tego świadomie, ale jednak Cię niszczy i podłamuje, tak nie może być. Wiem jakie to okropne, zwłaszcza po cudownych początkach. My już jesteśmy miesiąc po rozstaniu (którymś z kolei) i powiem Ci, że w naszym przypadku się to sprawdziło. Skoro czujesz, że nie masz na to siły, to nie bierz tego na swoje barki, wspierałaś ją bardzo długo, teraz pora podreperować siebie i nie ma się zupełnie czego wstydzić. Twoja koleżanka ma rację, powinnyście być partnerkami, a nie w relacji matka-dziecko, na to się przecież nie pisałaś ;) Mam nadzieję, że wszystko się ułoży tak jakbyś sobie tego życzyła. Może kiedyś dojrzeje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bittersweet - cóż, jeśli mam być szczera sama ze sobą to ostatnimi czasy jest niespożytą kolebką frustracji, bezradności i złości. Gdzieś tam się telepie nadzieja na lepsze jutro, ale to margines. Niemniej - człowiek bywa przewrotny, kocham ją w dalszym ciągu, powalczyć z jednej strony bym chciała, ale, no właśnie, czy jeszcze warto?
Dla mnie warto, jeśli druga strona tez chce walczyc o zwiazek, tez się stara... wtedy jest szansa, że uda sie dogadać.

 

Zastanów się, czy nie powielasz jakiegos schematu w relacjach/wyborze dziewczyn, bo pisałaś, że poprzedni związek wyglądał podobnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

idle - ach, więc mówisz, że w Waszym przypadku rozstanie stało się ostatecznym remedium? Prawda, coś tam we mnie mówi, że dosyć już walki, ale z drugiej strony - korci mnie, do tej pory niemal od razu rzucałam się do przepraszania i błagania o podtrzymanie relacji, mogła do tego nawyknąć. Nie wiem, może jak teraz odezwę się po tygodniu, a nie jednej godzinie, może wtedy wystarczająco ochłonie i dojdziemy do czegoś konstruktywnego? No i po cichu marzy mi się jej inicjatywa, jednak to - jak mówię - marzy mi się. Dziękuję.

 

bittersweet - właśnie. U nas było tak, że ona nie chciała się rozstawać, a jednak mówiła, że musi, bo nas zniszczyła. Nie było w niej mocy do tego, by realnie walczyć ze swoimi słabościami. To ja zawsze miałam siłę, by się temu przeciwstawić i powiedzieć, że przetrwamy i poradzimy sobie, ale wczoraj... to już był mój kres. Nie umiem wciąż bronić się przed ostrzałem.

Cóż, moja obecna dziewczyna była czystym zaprzeczeniem byłej. Sama miała identyczne przejścia w przeszłości, więc doskonale wiedziała czym jest cierpienie w związku. Jedyne, co mogę zasugerować to fakt, że prawie zawsze wybieram osoby odtrącone, częstokroć niesłusznie, przez środowisko, po prostu samotne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×