Skocz do zawartości
Nerwica.com

wkurza mnie to, że najwyższym celem jest żyć jak najdłużej.


jamnik

Rekomendowane odpowiedzi

no heloł

 

ej, naprawdę wkurza mnie to, że trzeba się tak kurczowo trzymać życia, że to jest najwyższy cel, ja nie mogę, co za głupota!

ludzie chorują na raki i inne okropne choróbstwa, czasem ładują pieniądz w leczenie tylko i wyłącznie po to, żeby przedłużyć swoją agonię, za wszelką ceną żyć jak największą ilość lat.

pytam: o co chodzi?

po co to wszystko?

jaka to jest różnica czy ja będę żyć 30 lat czy 70?

przecież to jest pikuś, wszyscy idziemy do piachu, naprawdę to ma znaczenie czy za młodu czy gdy będziemy starzy?

bez sensu, zupełnie, ja tego nie rozumiem tak jak posiadania dzieci, przecież to jest zbędny balast!

życie, jeśli mnie wkurza i nie daję sobie rady, sprawia mi ogromne cierpienie, po co mi ono?

ok, jeśli wszystko chula i jestem szczęśliwy. wtedy w sumie można doświadczyć przyjemności, np. zjeść loda i się cieszyć albo pojechać gdzieś i zachwycić się widokiem.

ale jeśli tych przyjemności nie ma wiele, a odczuwa się głównie ból, to po jaki czort to kontynuować, no niech mi któś choć jeden argument poda!

przedwczesne zakończenie życia powinno być społecznie akceptowalne.

chciałabym, żeby to było tak, że mówię: dobra, to ja będę kończyć, w sumie mi już wystarczy i to jest ok, a wszyscy wokół mówią: no dobra, kończ, spoko, my jeszcze poczekamy trochę, bo w sumie jest całkiem miło.

bardzo chciałabym się tej idiotycznej skłonności ,tego przywiązania do życia, oduczyć, a nie umiem.

chciałabym pójść na jakąś terapię, na której mogłabym się tego oduczyć.

 

-- 22 cze 2013, 13:08 --

 

tak się boję, jejku, co robić? jak się zabiję to nie będę się już bać.

 

-- 22 cze 2013, 13:15 --

 

nie no, myśl o tym, że ktoś znajduje moje martwe ciało jest nie do zaakceptowania. czemu się tym przejmuję, przecież już mnie nie będzie wtedy, powinnam to olać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja tego nie rozumiem tak jak posiadania dzieci, przecież to jest zbędny balast!

Co do tego to się zgodzę, nie rozumiem kompletnie tej chęci przez niektórych posiadania dzieci, toż to jakies chore jest, nie wierze w to, że są to dzieci zrobione przez przypadek, przecierz na każdym kroku widać jak rodzice się męczą dziećmi, po jakiego kija czują potrzebę, mają chcicę na posiadanie dziecka i kłopotów związanych z nimi ... to podlega pod "masochizm"

życie, jeśli mnie wkurza i nie daję sobie rady, sprawia mi ogromne cierpienie, po co mi ono?

Żeby "aktywnie" nienawidzić swych wrogów? np. jeśli wiesz kto Ci to sprawił, nienawidzisz tego kogoś, starasz/próbujesz sie odegrać, ewentualnie żyjesz nadzieją, że zrobisz to kiedyś w przyszłości.

 

przedwczesne zakończenie życia powinno być społecznie akceptowalne.

no tak, ale najlepiej wtedy kiedy wyczerpią się wszystkie sposoby aby ulżyć osobie "umierającej", bo osoba chcąca śmierci może nie wiedzieć, że są też inne wyjścia.

 

 

-- 22 cze 2013, 13:15 --

 

nie no, myśl o tym, że ktoś znajduje moje martwe ciało jest nie do zaakceptowania. czemu się tym przejmuję, przecież już mnie nie będzie wtedy, powinnam to olać.

wrogowie będą mieli radochę, że nie żyjesz, a może masz jakies kompleksy związane z Twą fizycznością.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no heloł

 

ej, naprawdę wkurza mnie to, że trzeba się tak kurczowo trzymać życia, że to jest najwyższy cel, ja nie mogę, co za głupota!

A to jak dla kogo przecież.

ludzie chorują na raki i inne okropne choróbstwa, czasem ładują pieniądz w leczenie tylko i wyłącznie po to, żeby przedłużyć swoją agonię, za wszelką ceną żyć jak największą ilość lat.

Jak chcą to niech przedłużają agonię, ja jakbym wiedział że rak mnie zżera to bym zaciągnął zasłony i palnął sobie dziewiątką w potylice.

pytam: o co chodzi?

po co to wszystko?

Tego to nawet bóg nie wie którego nie ma.

jaka to jest różnica czy ja będę żyć 30 lat czy 70?

Że więcej zobaczysz, albo więcej się wycierpisz a może kiedyś zadowolona będziesz, lub i nie.

przecież to jest pikuś, wszyscy idziemy do piachu, naprawdę to ma znaczenie czy za młodu czy gdy będziemy starzy?

bez sensu, zupełnie, ja tego nie rozumiem tak jak posiadania dzieci, przecież to jest zbędny balast!

No idziemy szybciej lub prędzej na szczęście nie licząc chorób możemy sami zadecydować kiedy i jak.

A posiadania dzieci też nie kumam.

życie, jeśli mnie wkurza i nie daję sobie rady, sprawia mi ogromne cierpienie, po co mi ono?

Też sobię często zadaje te pytanie, po co się tak tłamsić i to wszystko znosić jak z tego i tak nic nie wynika.

ok, jeśli wszystko chula i jestem szczęśliwy. wtedy w sumie można doświadczyć przyjemności, np. zjeść loda i się cieszyć albo pojechać gdzieś i zachwycić się widokiem.

ale jeśli tych przyjemności nie ma wiele, a odczuwa się głównie ból, to po jaki czort to kontynuować, no niech mi któś choć jeden argument poda!

No wówczas jesteśmy w błędnym kole. Co z tego, że coś dobrego się przytrafi jak za chwilę znów skucha i upadek?

Błędne koła mają dalsze etapy...

przedwczesne zakończenie życia powinno być społecznie akceptowalne.

chciałabym, żeby to było tak, że mówię: dobra, to ja będę kończyć, w sumie mi już wystarczy i to jest ok, a wszyscy wokół mówią: no dobra, kończ, spoko, my jeszcze poczekamy trochę, bo w sumie jest całkiem miło.

bardzo chciałabym się tej idiotycznej skłonności ,tego przywiązania do życia, oduczyć, a nie umiem.

chciałabym pójść na jakąś terapię, na której mogłabym się tego oduczyć.

Ale to nie będzie akceptowalne bo sporo osób by ze sobą kończyło, a jak ktoś ma słabą motywacje to ma hamulce co o nim pomyślą inni. Oczywiście gdy lampa gaśnie gówno nas obchodzi, ale niektórych cofa świadomka że matka, że pies, że sklepowa, że dupa, że pizza.

 

 

 

Żyj szybko, umrzyj młodo, zostaw atrakcyjne zwłoki :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja nie mam wrogow. czy mam szczesliwe zycie? mam pelna rodzinę, prace, partnera, wszystko jest ok tylko mam w mozgu jakiegos robaka ktory nie daje mi normalnieyslec i zyc. nie pomogly mi leki ani terapo, ciezko wiec wykrzrsac w sobie nadzieję. ze bedzie lepeij. jestem bardzo wrazliwa wiec ciezko mi sie zaboc mimo ze uwazam ze bardzp cierpie, choc woem ze to cierpienie to moj

 

wymysl, inni go nie widza. nie sadzilam ze spotkam sie z taka akceptacja z waszej strony.

 

-- 22 cze 2013, 20:49 --

 

przepraszam za literówki, pisze z telefpnu i mi nie wuchodzi

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ira powie mi jak żyć, mówisz? serio myślisz ze jest sens tak sie męczyć dla paru chwil przyjemności? ja nie istnieje, mojego zycia nie ma. zyje bo rodzina i facet chca zebym zyla, przy zyciu trzyma mnie tez praca, bo odrywa mnie troche od własnych mysli. zyje sobie z powodow zewnetrznych, ktore nie daja mi umrzec. ja sama jestem smierc, o czym przekonuje sie zawsze gdy tylko choc na chwile zostaje sama ze soba. tam nic nie ma poza lekiem smutkiem i beznadzieja. ja nic nie chce. (chociaż chce, chce wiele, chce idealu, ktorego nigdy nie osiagne ale to juz inna kwestia) chce tylko spokoju w głowie. co to za zycie gdy nie jestem w stanie e wytrzymac krotkiej chwili ze soba. zawsze musi byc jakis wypełniacz : ludzie albo praca. a gdy jestem sama robię wszystko byle od siebie uciec i byle tylko nie czuc i sie znieczulic. ja nie chcialam sie uzalezniac. po prostu nie potrafie przezyc na trzeźwo ze soba, nienawidzę swiadomosci ze to jestem ta ja, nie chce tego czuc. odkad jesten trzeźwa to jest tylko gorzej. swiadomosc tego, ze zyje z ta osoba (soba) i nie moge sie od niej uwolnic jest nie do wytrzymania.

 

-- 23 cze 2013, 03:05 --

 

nawet nie wiem, czy rzeczywiście to co pisze to sa moje mysle. wydaje sie, ze nie ma mnie. niby ja to jest zlepek jakichs obrazow mnie widziamych oczami innych. to co pisze, ja nie wiem czy to jest moja opinia, a moze gdzies to. zaslyszalam i powtarzam. chyba nie istnieje tylko czemu tyle czuje skoro mnie nie ma, nie mam pojecia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nawet nie wiem, czy rzeczywiście to co pisze to sa moje mysle. wydaje sie, ze nie ma mnie. niby ja to jest zlepek jakichs obrazow mnie widziamych oczami innych. to co pisze, ja nie wiem czy to jest moja opinia, a moze gdzies to. zaslyszalam i powtarzam. chyba nie istnieje tylko czemu tyle czuje skoro mnie nie ma, nie mam pojecia

 

Ciekawie to napisałaś. Czucie jest podstawową funkcją życiową, czasem niezbędny jest masochizm aby przetrawić swoje doświadczenia na komfortowe pojednanie z wypieranymi krzywdami.

 

Zgadzam się z tym spostrzeżeniem, że jesteśmy lustrem w którym przeglądają się ludzie i ich własne rzeczy w środku. Nie ma w nas niczego immanentnego znaczeniowo, to są atrybucje z zewnątrz.

 

Ani jesteś, ani Cię nie ma.

Nie pojawiasz się ani nie zanikasz.

Nie istniejesz, ani nie nie istniejesz.

Nic nie jest ani jasne, ani ciemne.

Nie ma cierpienia ani uwolnienia od cierpienia.

 

Powierzchnia umysłu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

serio myślisz ze jest sens tak sie męczyć dla paru chwil przyjemności? ja nie istnieje, mojego zycia nie ma. zyje bo rodzina i facet chca zebym zyla, przy zyciu trzyma mnie tez praca, bo odrywa mnie troche od własnych mysli. zyje sobie z powodow zewnetrznych, ktore nie daja mi umrzec. ja sama jestem smierc, o czym przekonuje sie zawsze gdy tylko choc na chwile zostaje sama ze soba. tam nic nie ma poza lekiem smutkiem i beznadzieja. ja nic nie chce. (chociaż chce, chce wiele, chce idealu, ktorego nigdy nie osiagne ale to juz inna kwestia) chce tylko spokoju w głowie. co to za zycie gdy nie jestem w stanie e wytrzymac krotkiej chwili ze soba. zawsze musi byc jakis wypełniacz : ludzie albo praca. a gdy jestem sama robię wszystko byle od siebie uciec i byle tylko nie czuc i sie znieczulic. ja nie chcialam sie uzalezniac. po prostu nie potrafie przezyc na trzeźwo ze soba, nienawidzę swiadomosci ze to jestem ta ja, nie chce tego czuc. odkad jesten trzeźwa to jest tylko gorzej. swiadomosc tego, ze zyje z ta osoba (soba) i nie moge sie od niej uwolnic jest nie do wytrzymania.

 

-- 23 cze 2013, 03:05 --

 

nawet nie wiem, czy rzeczywiście to co pisze to sa moje mysle. wydaje sie, ze nie ma mnie. niby ja to jest zlepek jakichs obrazow mnie widziamych oczami innych. to co pisze, ja nie wiem czy to jest moja opinia, a moze gdzies to. zaslyszalam i powtarzam. chyba nie istnieje tylko czemu tyle czuje skoro mnie nie ma, nie mam pojecia

 

To bardzo poruszające co piszesz.

Mówisz, że lęk, smutek, beznadzieja, sam wiem że to b. nieprzyjemne uczucia ale z czegoś wynikają i są do czegoś potrzebne. I jeszcze piszesz, że chcesz wiele, po tym co piszesz widać, że chcesz dość konkretnej rzeczy - odnaleźć siebie, czuć się ze sobą dobrze. To wg mnie dobry cel by żyć. Nie znam twojej historii, wspominasz o uzależnieniu (z którym sobie jakoś radzisz?) i pewnie nie jest łatwo żyć, ale warto i te wszystkie zespoły właściwie o tym śpiewają - nie powiedzą jak żyć ale dzielą się tym co przeżywają sami. Jeśli chodzi o ideał to coś takiego w nas jest, że do niego dążymy, Kaliber 44 śpiewał: Dążenie do doskonałości - w granicach możliwości.

chyba nie istnieje tylko czemu tyle czuje skoro mnie nie ma, nie mam pojecia

Dlatego tyle czujesz bo to nie jest prawda, że Cię nie ma. Jesteś. Trudno radzić cokolwiek, jak wspomniałem nikt nie powie nikomu jak żyć, tym bardziej że nie znam Ciebie. Ale można korzystać z różnej pomocy. Próbowałaś jakiejś terapii?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Napisałam bardzo długi post i on się skasował i nie wysłał i jestem bardzo niepocieszona z tego powodu, ale wypłodze tą treść raz jeszcze, tylko nie w tej chili, bo nie mam czasu.

zmienny, poczytam

linka, nigdy nie czułam się szczęśliwa

lukk79, leczę się od 7 lat z przerwami. 2 lata terapii indywidualnej, terapia na oddziale dziennym, terapia odwykowa też na dziennym i tona leków, które mi nie pomagały.

 

No to ja napiszę później to co mi się skasowało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jamnik, chciałem powiedzieć, że teraz trochę lepiej już Ciebie rozumiem.

tak czytałem to co napisałem te 3 tygodnie temu i to brzmi bardzo idealistycznie, już mi się tak zdarzało pisać w podobny sposób chociaż wtedy myślałem, że tak jest. zmienia się u mnie od jakiegoś czasu, można powiedzieć z tygodnia na tydzień, podejście do życia, do jego złożoności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W zasadzie ogólnie akceptowane jest oddanie życi dla jakiegoś celu typu: obrona ojczyzny, ratowanie kogoś innego, podróże, ryzykowna praca itp. Ludzie jednak się wzdrygają jak słyszą o czyimś samobójstwie. Ktoś sam zabrał sobie życie.

Zdrowej osobie trudno jest to sobie wyobrazić. Sam instynkt życia, nawet bez jakiegoś intelektualnego sensu jest bardzo silny. Żeby je sobie odebrać potrzebnuy jest wielki ból, wręcz rozmacz. Może dlatego to wywołuje taki szok. Dodatkowo wszystkie osoby, które były w jakiś relacjach z tą osobą, tracą ją, ale przez jej własny wybór.

Samobójstwo jest trochę jak zabicie całego swojego otoczenia, powiedzenie: nie chcę was znać, nie mogę znieść takiego świata, ani nawet siebie. Osoba która nie cierpi na depresję czy podobne zaburzenia, patrząc na ten cały świat musiałaby naprawdę bardzo się postarać żeby dojść do wniosku że to wszystko jest jednym wielkim bezsensem, jednak dla osób w depresji taki świat to norma, nawet wydaje się być obiektywny. Oprócz takiego podstawowego instynku życia z czasem ludzie na ogół znajdują, choćby jakieś małe wartości, dla których warto żyć. Niestety choroba psychiczna potrafi je zatruć i to bardzo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tam za długo nie zamierzam żyć, nie chcę żyć będąc schorowanym starcem. Poza tym nie dostane emerytury, nie będę miał dzieci które mógłby mnie wspomóc także nie wyobrażam sobie abym mógł żyć dłużej niż 60 lat myślę że 40 lat męczarni na tym beznadziejnym świecie by mi wystarczyło a może 33 byłoby o.k.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bardzo przepraszam, że się nie odzywam. jestem w psychicznej dupie, psychiatra mówi, że mam mam te zaburzenia osobowości i uzależnienie mieszane, ale że teraz mam depresję umiarkowaną też, ale ja nie chcę przyjmować antydepresantów, bo nigdy mi nie pomagały, poprosiłam o stabilizator, zobaczymy.

całkowicie zdaję sobie sprawę, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje, nie mam w to żadnych wątpliwości.

nie leżę całymi dniami pogrążona w agonii, zaniedbując potrzeby fizjologiczne. czasem myślę, że gdybym nie konfrontowała się z prawdziwym życiem, to byłoby lepiej.

ja mam napady rozpaczy. codziennie, jeden do kilku napadów.

wtedy jest dno, ostateczność.

nie potrafię się zabić, nie mogę pić, nie umiem się pociąć, nie umiem sobie ulżyć jak dawniej. mam związane ręce, podczas czy czerń zalewa całe ciało. żadnej nadziei, brak celu, sensu.

myślę wtedy tylko: błagam, zabijcie mnie. tylko wtedy się modle, nie wiem do kogo, żeby mnie szlag trafił, żeby to się skończyło.

to wszystko nie jest wygodne, twarz opuchnięta, ciągle zapłakana, głowa pęka od tego.

a potem spokój, po pół godzinie, godzinie, piętnastu minutach, wszystko wraca do normy, zastanawiam się - co to było ten atak? i przerażona jestem, że to wróci. no bo wraca, codziennie.

w kółko i w kółko.

są miesiące lepsze, są gorsze, teraz jest ten gorszy. świadomość, że tak będzie już zawsze jest paraliżująca.

jak ktoś może mieć pretensje, że chcę umrzeć? jakim prawem mam za to przepraszać?

człowiek w takiej chwili łapie się wszystkiego. ja rozgrzeszam swoje uzależnienie albo okaleczanie się albo przedawkowywanie leków. wydaje mi się, że to normalne, że człowiek w rozpaczy jest gotów zrobić wszystko, żeby sobie ulżyć choć na chwilę.

 

wtedy jak mi się skasował cały post, chciałam pisać o czymś innym, ale trochę już nie pamiętam. mam zapisane w zeszycie, napiszę jeszcze.

myślałam ostatnio o bliskim znajomym ze skłonnościami samobójczymi, że razem łatwiej byłoby się zabić, jakoś zmotywować.

czy to nie jest bardzo smutno co piszę?

jak mona tak żyć?

 

lukk79, tak jak tobie zmienia się podejście do życia z tygodnia na tydzień, tak mi zmienia się co pięć minut, co godzinę. czuję jakby miała rozdwojenie jaźni. nie da się tego połączyć w całość.

 

nie wiem, czy w tym momencie chciałabym umrzeć. dostałam od chłopaka tabletkę uspokajającą, której nie mogę brać, ze względu na uzależnienie. ale on chciał mieć spokój, ma dość tego jak się czuję. także czuję się teraz nijak. wszystko dałabym za to, żeby czuć się tak ciągle.

 

co to jest za życie, kiedy człowiek nie chce myśleć ani czuć.

 

vifi, podoba mi się co napisałeś. tak jak mówisz, osoba zdrowa nie jest w stanie postawić się w sytuacji osoby chorej. ja sama nie umiem się czasem postawić w takiej sytuacji, gdy dobrze się czuję, dla tego czasem wydaje mi się, że świat i życie to jest moje urojenie, to wszystko mi się wydaje, bo to niemożliwe, żeby tak wszystko polaryzować, składam się z rozsypanych puzli, albo z rozlanej masy albo w ogóle mnie nie ma, może to sen?

gdy idę do lekarza i akurat mam względnie dobry humor, muszę przekonywać go, żeby uwierzył mi, że cierpię. nie widać tego, bo się uśmiecham.

w pracy się uśmiecham. czasem szczerze, a czasem, pięć minut później, uśmiecham się, a wewnątrz jest znów ta czerń.

to są chyba te uroki osobowości chwiejnej emocjonalnie. że czasem czuję się wyśmienicie. nie mam klasycznej depresji = ludzie bagatelizują mój stan. albo to ja wyolbrzymiam problemy i kropka.

 

czasem, gdy mam te "ataki" jest w stanie uspokoić się, gdy zaczynam myśleć o śmierci albo okaleczaniu się, to naprawdę czasem działa.

 

mówi się, że nie można rozpamiętywać przeszłości, bo ona już była i nie mamy na to wpływu. gówno prawda. przecież ja się nie zmienię. jeśli przeszłość wyglądała tak jak wyglądała to tak samo wyglądać będzie przyszłość, jeśli nie pozbędę się robaka ze swojej głowy, a na to się nie zanosi, bo leczę się 8 lat i nic nie drgnęło poza bolesną samoświadomością.

 

po co to wszystko?

 

-- 20 lip 2013, 14:35 --

 

to takie smutne, że chciałabym się nauczyć zabić.

gdy pisałam o tym parę tygodni temu to byłam dość spokojna i jakby przygotowana trochę na śmierć, dziś jestem tym przerażona, mimo że to teraz chyba czuję się psychicznie gorzej. dziwne.

 

-- 20 lip 2013, 14:42 --

 

ej, ja tą tabletkę dostałam od chłopaka, bo nie mogłam się pogodzić z tym, że nie udała się nam weekendowa wycieczka. uznałam to za koniec świata i chciałam umierać. moje życie stało się bezwartościowe i bezsensowne, bo nie korzystam z ładnej pogody. tym razem miałam "powód" do rozpaczy. może zawsze mam powód, tylko to są takie drobne pierdy, że ciężko je dostrzec.

niezły żal, hę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

myślałam ostatnio o bliskim znajomym ze skłonnościami samobójczymi, że razem łatwiej byłoby się zabić, jakoś zmotywować.

czy to nie jest bardzo smutno co piszę?

Owszem, to jest smutne :/ Bo dwie osoby z depresją mogłyby sobie wzajemnie pomóc, wesprzeć się, zamiast wspólnie się zabijać. Takie przypadki oczywiście mają miejsce, ponoć dość często w Japonii pary skaczą razem do wulkanu. Można to też zrobić z hukiem, jak Klebold i Harris (masakra w Columbine) ale można też zaliczyć koszmarnego faila, jak Belknap i Vance którzy "zainspirowani" "samobójczymi podtekstami" utworów Judas Priest postanowili razem się zabić - jednemu się udało, drugiemu nie do końca. Jest nawet o tym dość ciekawy dokument http://www.bestgore.com/suicide/dream-deceivers-documentary-james-vance-vs-judas-priest-lawsuit/

 

Generalnie to prosto z mostu chcę powiedzieć że zabijanie się we dwójkę lub więcej jest jeszcze gorsze niż samobójstwo jednostki - bo działa to na takiej zasadzie jak piszesz, że "razem łatwiej się zabić" - dwie osoby wzajemnie się nakręcają, wywierają na siebie presję dzięki czemu łatwiej im się przełamać i zabić. A to oznacza że nie tylko jedna rodzina będzie rozpaczać po samobójcy, ale dwie. Albo więcej (grupowe samobójstwa też się zdarzały). Krótko mówiąc - szukając kogoś kto zabiłby się z tobą stajesz się winna cierpienia rodziny człowieka którego namówiłaś. Wiem, trupy mają to w dupie. Bo nie żyją. Ale jak dla mnie żadne to usprawiedliwienie, wymówka. Trzeba, k*rwa walczyć, do ostatniej kropli krwi, do ostatniej złamanej kości, do ostatniego wybitego zęba, a nie się poddawać!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a czy ta samoświadomośc nie jest w stanie pomóc Tobie zaakceptować pewnych rzeczy, których zmienić się nie da, a skupić się na tym co możesz zmieniać?

zastanawiam się skąd bierze się u Ciebie ta rozpacz, czego jest wynikiem. jak sobie przypominam to też przechodziłem różne katusze, może jesteś teraz w takim okresie życia, że objawy zaburzeń osobowości i depresji mają swoje apogeum, piszesz o poczuciu rozdwojenia jaźni, u mnie też coś podobnego było. Wtedy musiałem robić swoje i pomału starać się pokonywać pewne rzeczy. jeśli mogę nazwać leczeniem to, co zaczęło się u mnie w 2003 roku, to w chwili obecnej mogę stwierdzić, że jakieś efekty to daje. ale też kruche to wszystko, mam nadzieję, że nie spotka mnie nic takiego, co spowoduje, że rozsypie się i wrócę do poprzedniego stanu. to było okropne, jedynie jakieś minimalne poczucie siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a czy ta samoświadomość nie jest w stanie pomóc Tobie zaakceptować pewnych rzeczy, których zmienić się nie da, a skupić się na tym co możesz zmieniać?

 

SAMOŚWIADOMOŚĆ to jest coś, czego nienawidzę. z terapii na terapię mam jej coraz więcej i to jest dla mnie ogromny ciężar. coraz dobitniej uświadamiam sobie jak mało jest warte moje życie, jak niewiele zrobiłam, jak mało znaczę. ludzie mi mówią: zostaw przeszłość za sobą. co za gówniany tekst: przeszłość uświadamia mi, że skoro było źle to będzie źle nadal, bo skoro do tej pory nie zmieniłam swojego życia to dalej tego nie zrobię. nie umiem tego, potrzebuję kogoś, kto by mnie nauczył. nie wiem w którym kierunku iść, mam problemy z określeniem własnej tożsamości. jedyne w czym jestem naprawdę dobra to unicestwianie się. dorosłe odpowiedzialne życie jest trudne. nie zaakceptuję sama swojego życia, bo jeśli nie będzie idealnie to będzie źle. nie umiem sama zwalczyć takiego myślenia, posługuję się wieloma irracjonalnymi schematami, o których wiem, ale nie wiem jak je zmienić. biernie się im przyglądam. wolałabym o nich nie wiedzieć, wolałabym nie być samoświadoma.

 

zastanawiam się skąd bierze się u Ciebie ta rozpacz, czego jest wynikiem. jak sobie przypominam to też przechodziłem różne katusze, może jesteś teraz w takim okresie życia, że objawy zaburzeń osobowości i depresji mają swoje apogeum

 

być może to jakieś apogeum, tzn. apogeum już chyba przetrwałam. mam 27 lat, może to się ustabilizuje z wiekiem. od pewnego czasu staczałam się coraz niżej i niżej, aż do pewnego momentu kryzysowego, po którym zaczęłam się ogarniać. poszłam na terapię odwykową, przyznałam, że mam z tym problem (dalej często ciężko mi w to uwierzyć i ciężko zaakceptować). nie wykazuję autoagrsywnych zachowań. więc chyba jest dobrze? nie wiem, dawniej szarpały mną emocje, ja się szarpałam z nimi, ale wypluwałam to z siebie na bieżąco. potrafiłam sobie ulżyć. mówili mi: picie ci szkodzi, okaleczasz się, nie kontrolujesz swoich zachowań. chyba chciano mi nawet wmówić, że moje problemy są spowodowane tylko i wyłącznie piciem. miałam przestać pić i miało być pięknie. i nie jest pięknie. od terpii jestem zdołowana, przygnębiona, zrezygnowana. lekarz mówi: to normalne, wcześniej pomagał pani alkohol, teraz nie wiem pani jak poradzić sobie z emocjami. czyli piję - źle, nie piję źle. zalecono mi sport. posłuchałam rady. zdrowe, trzeźwe życie dla mnie jest nudne, nijakie, zupełnie mi nie pasuje. nie umiem się w tym odnaleźć.

być może to jest tak, że ja wychodzę z tego (ponoć te zaburzenia zanikają z wiekiem). być może z tego wychodzę i źle się czuję, bo nie chcę tego zaakceptować. bo to oznacza, że muszę zacząć brać odpowiedzialności za swoje życie.

 

mi się wydaje, że jest źle. że należą mi się leki ciężkiego kalibru. nikt mi nie wierzy, że się źle czuję. więc czy ja się czuję dobrze tylko mi się wydaje, że źle? nic nie wiem. mogę ja nie mam zaburzeń? może olać temat, zapomnieć? rzucić lekarza, terapię w cholerę?

przecież nic mi nie jest, bo nie piję, nie przedawkowuję, nie tnę się. nic spektakularnego, zwykły smutek.

 

tak naprawdę to nie wrócę do starych nawyków, bo chłopak.

oraz, bo chcę udowodnić całemu światu, że nie muszę pić, żeby czuć się źle.

muszę całkiem się stoczyć, żeby się podnieść. tylko teraz ciężko mi się stoczyć, gdy nie piję. ciężko mi się więc podnieść.

 

ale gówno. ale żal. brzydzę się sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Każdy chce żyć jak najdłużej po to, by zrealizować swój plan na życie. By cieszyć się długo swoją rodziną, być jak najdłużej szczęśliwym i realizować swoje cele życiowe. To raczej normalne, mnie to nie denerwuje.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Człowiek to taka ewolucja w pigułce. W każdej chwili szuka najlepszego wyjścia. Czasem ludzie po przeliczeniu zysków i strat dochodzą do wniosku, że najlepiej się zabić. To ich rozwiązanie problemu. Nie będę ganił, dzisiaj chociażby przechodziłem koło cmentarza i po raz kolejny sobie uświadomiłem, że wiele nie pozostanie po mnie. Czy to będzie rak, czy wdepnę w gorący asfalt i przejdzie mnie walec, a może spadnie mi na łeb żelazko i lekarz na Oiomie będzie bezsilny. Tu nie chodzi o przeżycie, każdy umrze. Ulżyło? Tu raczej chodzi o dokonanie najlepszej decyzji. Samobójstwo może wydawać się najlepszą decyzją, ale nią nie jest. Często ludzie są tak zaślepieni, że nie widzą innej możliwości. Jestem odpowiedzialny tylko za własne życie (tak to widzę) stąd moja rada: wsłuchaj się w siebie i powiedz czy ty chcesz odejść, czy raczej jest w tobie jakiś potwór, który się znęca nad tobą. Czasem jesteśmy bezsilni. Ponoć jedną z bardziej brutalnych gier w historii PC Postal 2 można przejść bez jednego wystrzału. Każdy kto w to grał, wie jak to się kończy. Podobnie z ludzką historią, wyobrażacie sobie historię ludzkości bez wojen i ofiar? Ja tak: w liceum byłoby 6 godzin dziennie zamiast 7, bo nie byłoby się o czym uczyć. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×