Skocz do zawartości
Nerwica.com

"Po co znajomi?"


los_historicos

Rekomendowane odpowiedzi

Lat już wkrótce 18, socjofobiami czy innymi zaburzeniami os. chwalić się nie będę. Ale może... Analizując swoje dotychczasowe życie doszedłem do ciekawego wniosku. Jego definicja znajduje się w tytule tematu.

 

Odkąd pamiętam byłem jakiś dziwny. Dzieciństwo wczesne (gdzieś do 6 r.ż.) pamiętam słabo, ale coś pamiętam. Jak ono wyglądało? Nietypowym wydaje się majstrowanie przy antenach i telewizorze w celu złapania większej ilości kanałów TV (czasy 3-4 programów :mrgreen: ). Nazywa się to fachowo DX-ing. Do dziś siedzę w tematyce medialnej mocno, przeglądam portale i fora medialne. Ale nie tylko te nietypowe zainteresowania mam na myśli. Otóż już wtedy byłem samotnikiem. Z walających się po domu książek i gazet nauczyłem się w wieku 4 lat czytać i pisać (po ścianach :D). A teraz clou:

 

Podobno już wtedy uważałem, że znajomi nie są potrzebni. Do domu zjeżdżali się kuzyni i a to grali w piłkę a to w jakiegoś Głupiego Jasia. Mnie też zachęcali do zabawy. No dobra, podchodziłem ale po paru chwilach nie chciałem się bawić. Po prostu nie czułem się skory do zabawy bądź obrażałem się i szedłem do domu słuchać dorosłych lub czytać książki ew. oglądać TV. Kuzyni szli na spacer w plener, ja nie chciałem. I tak było niemal zawsze. Postrzegałem świat tak, że bez znajomych można sobie poradzić. Mijały lata...

 

Poszedłem do zerówki. Część z dzieci się znała ze sobą za sprawą tego, że była w przedszkolu. Miałem paru kolegów, wtedy też po raz pierwszy i chyba jedyny się zakochałem w pewnej dziewczynce. Ok, byli koledzy ale jeśli się bawić to samemu. Inni brali udział w jakiś zabawach i grach, ja nie chciałem i z boku budowałem jakieś budowle z klocków, oglądałem wiszącą w klasie rysunkową mapę Polski albo jeździłem autkami bądź podbierałem i przeglądałem dzienniki leżące w jednej z szuflad (były jako podkład na lekcje z malowaniem).

 

Kolejne lata mijały, ja nie zmieniłem swojej postawy. Uważałem, że bez przyjaciół i znajomych można żyć. I przyszło uderzenie z piąchy w twarz. Przez większą część podstawówki i prawie całe gimnazjum byłem dyżurnym kozłem ofiarnym całej szkoły. Patrząc na to po 10 latach myślę: czy gdybym miał kilku kolegów, przyjaciół, ludzi z którymi tworzyłbym paczkę ten problem skończyłby się tak szybko jak się on zaczął? Myślę, że tak.

 

Ustawiczna przemoc psychiczna w szkole, wrodzone cechy oraz nienajlepsza atmosfera w domu - to doprowadziło do tego, że zacząłem postrzegać ludzi jako wrogów. Wiedziałem, że ludziom nie można ufać. W szkole nieciekawie, w domu też nienajlepiej. Starzy mnie wyręczali w większości rzeczy - to był błąd. W dodatku z bratem częściej się kłóciłem niż współpracowałem (wspólna praca była rzadko i zawsze kończyła się awanturą) a i z ojcem problemy. Ja praktycznie nie miałem męskiego wzorca - ojciec zwykle przez 4 dni w tygodniu poza domem a poza pracą to albo w polu albo z wódką w ręku. Ciepła rodzinnego nie widziałem, w porównaniu choćby do ludzi z klasy czy krewnych w wielu kwestiach wypadaliśmy blado. Wspólne posiłki? Tylko w niedziele i to rzadko, każdy jadał oddzielnie. Od czasu do czasu wyjazdy w niedzielę do kilku tych samych osób z rodziny (z resztą byliśmy w zimnej wojnie). A one wyglądały (i wyglądają) tak: dorośli rozmawiali, rodzeństwo z rówieśnikami przed komputerem albo na dworzu, ja sam przed komputerem lub w jakimś ustronnym miejscu. Oczywiście dźwięki wydawałem z siebie arcyrzadko.

 

Może i mama się cieszyła, że syn zamiast pić i szlajać się z podejrzanymi ludźmi zajmuje się czymś pożytecznym? Jako, że pierwszy i jeden z niewielu razy wyszedł do kolegi pod koniec III klasy gimnazjum (!) mógł sobie pozwolić na naukę. Uwielbiał czytać, lektura książek na konkursy absorbowała go. Wygrywał konkursy historyczne jeden za drugim, rokrocznie od 1 do 3 laureatów, gratulacje od wójta za promocję tej rzuconej gdzieś i chyba nawet zapomnianej przez Boga i ludzi gminy w regionie i kraju, teksty w gazetach lokalnych i stypendium wojewódzkie brane już od kilku lat z rzędu. A miał wiele czasu bo miał też zepsutą reputację. Może nie było tak, że wszyscy go nie lubili bo tak nie było ale pewne sprawy poszły za daleko. Na każdej przerwie wyzwiska, chodzenie do domu okrężnymi drogami, parę razy omal nie doszło do wypadku drogowego w czasie ucieczki przed koleszkami. To wystarczyło by odizolować się od ludzi. W dodatku ta mentalność. Właśnie - po co znajomi? Bez nich też można żyć choć z biegiem czasu zaczęło to uwierać. Co ciekawe działo się to za sprawą remedium, substytutu życia społecznego dla wykolejeńców - internetu. Rozdał kiedyś numery tel. - było tylko parę telefonów i wszystkie to wyzwiska i groźby. Dał kiedyś GG paru osobom - to samo. Od tego czasu wiecznie jest "niedostępny". Zresztą jedyne aktywne kontakty to Infobot i jakaś wróżka. Na fali popularności założył sobie naszą klasę. Obawiał się logując się każdorazowo wyzwisk na forach, których nigdy nie widział na oczy. Jednocześnie widział zdjęcia z ostrych impr (później zaczęli mówić o jebitnych melo) znajomych z nk. Jako jedna z pierwszych osób w szkole ma od jesieni 2009 Facebooka. Rok później ten portal dociera dosłownie pod strzechy. I też są zdjęcia z imprez ale już ogląda on je bez żalu.

 

Po co ludzie, po co znajomi? Lepiej się zaszyć gdzieś ze słuchawkami na uszach, z książką. Ludzie to jeszcze mogą krzywdę zrobić - oto ja. Osoba zaburzona. Bo jeśli w pewnym stopniu było się takim człowiekiem izolującym od ludzi od zawsze no to zaburzenie os. jest dosyć prawdopodobne.

 

A wy? Unikający, schizoidzi, socjofobicy, Aspi - też uważaliście kiedy byliście młodsi "Po co mi przyjaciele? Bez nich można życ"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja znajomych nie potrzebowałem nigdy. Od czasu do czasu fajnie z kimś pomówić, ale tak żeby mieć regularnych znajomych to jakoś nie bardzo. Do tego dochodzi jeszcze kwestia że nic nie osiągnąłem, a ze znajomymi to zawsze jest element rywalizacji.

 

Bardzo natomiast zależy mi na byciu w związku. Praktycznie od okresu dojrzewania. Raz byłem w związku na odległość (spotkania co jakiś czas) przez trzy lata, ale coś nie wyszło. A będąc całkiem sam to kompletnie mi siada nastrój i ochota na cokolwiek. Jest we mnie taka sprzeczność - na znajomych mi praktycznie nie zależy, na posiadaniu dziewczyny mi nadmiernie zależy.

 

Mam diagnozę osobowości schizoidalnej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też nigdy nie miałem znajomych i nigdy nie było mi z tym świadomie źle. Pomówić z kimś też nie potrzebowałem. Natomiast czy podświadomie jest mi z tym dobrze, czy źle, to już nie wiem, bo nie wiem, co siedzi w mojej podświadomości. Ja podejrzewam w swoim przypadku w tej kwestii osobowość unikającą i autyzm jednocześnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

los_historicos, tak pytam bo sama mam jedyna corke i ona tez byla bardzo dojrzala jak na swoj wiek co mnie nie dziwilo bo sporo czasu spedzala z doroslymi. Niepokoiloby mnie natomiast gdyby nie miala ochoty na kontakty z rowiesnikami i dbalam o to, zeby jednak te kontakty miala. Mysle, ze dzieki temu teraz jest osoba otwarta na znajomosci i ma mnostwo znajomych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak wspomniałem to, że nie miałem bliskich znajomych w czasach podstawówkowo-gimnazjalnych to nawet było to na rękę. Wszystkim. Ja miałem spokój, rodzina nie musiała się martwić o ewentualne późne powroty, tamci też by wiele nie stracili. To nie jest tak, że byłem odseparowany od rówieśników. Kontakty były, ale w dni nauki szkolnej od 8 do 14 :)

 

DDA raczej nie jestem. Co prawda ojciec pił i pije więcej niż raz w tygodniu ale przemocy nie doświadzyłem. Co najwyżej potężnego chłodu w relacjach międzyludzkich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

DDA raczej nie jestem. Co prawda ojciec pił i pije więcej niż raz w tygodniu ale przemocy nie doświadzyłem. Co najwyżej potężnego chłodu w relacjach międzyludzkich.

Myślę, że chłód nawet jeśli jest tylko jedyną... dysfunkcją, też może wpłynąć na podejście do posiadania znajomych czasami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to nawet było to na rękę. Wszystkim. Ja miałem spokój, rodzina nie musiała się martwić o ewentualne późne powroty,

ale to jeden z elementow dorastania :roll: pozne powrotry, wypady z kolegami, pierwsze milosci. Brak tego to jak brak proszku do pieczenia w ciescie---- wyjdzie zakalec.

DDA raczej nie jestem. Co prawda ojciec pił i pije więcej niż raz w tygodniu ale przemocy nie doświadzyłem. Co najwyżej potężnego chłodu w relacjach międzyludzkich.

To tez rodzaj przemocy...odrzucenie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale to jeden z elementow dorastania :roll: pozne powrotry, wypady z kolegami, pierwsze milosci. Brak tego to jak brak proszku do pieczenia w ciescie---- wyjdzie zakalec.

Czyli jestem zakalcem :lol:

 

Swoją drogą, to taka blokada tych potrzeb przy niemożności ich spełnienia czasami bywa fajna, przynajmniej ogólny nastrój z tego powodu się nie sypie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To ja miałam inaczej. Baaardzo chciałam mieć kontakty z równieśnikami. Bardzo. Ale mieszkałam na zadupiu gdzie nie było nikogo w moim wieku, więc dorastałam samotnie, a rodziców nie obchodziło, że nie mam żadnych kolegów. Było im to rękę. W końcu kiedy poszłam do szkoły chcąc być akceptowaną na siłę chciałam się komuś przypodobać, żeby mieć swoją "paczkę". Jednak dzieciństwo spędzone w milczeniu i byciu sam na sam tylko ze swoimi myślami szybko zweryfikowały to pragnienie. uważana byłam za dziwną, odstającą od grupy. Oczywiście nie wspomnę o tym jak bardzo to przezywałam. Potem jeszcze bardzo dłuugo miałam wymyslonych przyjaciół, bo żywi mnie nie akceptowali. Wyrosłam na silnej potrzebie akceptacji. Potem doszłam do wniosku, że w sumie to lepiej mi z tymi moimi chorymi myślami niż z uganianiem się za ludźmi, którzy i tak moje towarzystwo mięli gdzieś. I tak zostałam sama, a teraz nie wyobrażam sobie mieć znajomych/przyjaciół. Usiłuję tylko zdobyć miłość. Ale i z tym powoli daję sobie spokój.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to nawet było to na rękę. Wszystkim. Ja miałem spokój, rodzina nie musiała się martwić o ewentualne późne powroty,

ale to jeden z elementow dorastania :roll: pozne powrotry, wypady z kolegami, pierwsze milosci. Brak tego to jak brak proszku do pieczenia w ciescie---- wyjdzie zakalec.

Czyli ponieważ marnowałam i marnuję swoje dzieciństwo czy też okres dorastania nie ze swojej winy, to nigdy nie będę normalna? :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Abbey, dlaczego? W tak mlodym wieku mozna jeszcze wszystko nadrobic. Gorzej jak sie czlowiek budzi majac 30 lat i musi sie pogodzic z tym, ze ominelo go sporo tego co przezywali rowiesnicy majac lat kilkanascie. To powoduje poczucie straty i zal. Ale i z tym mozna sobie poradzic pod okiem terapeuty

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Candy14, nie można nadrobić. Pisałam w innym temacie kilkanaście minut temu - pewne zasady są mi wpojone, jestem ograniczona i nikt mnie nie lubi.

I tu nie poradzi nic rada 'to poznaj kogoś, otwórz się'. Otwierałam. W każdej nowej szkole + znajomi z innych szkół. Wszystko po kilku miesiącach kończyło się tak samo. Poza tym nigdy nie czułam się komfortowo w ich towarzystwie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Abbey, rozumiem... ale przeciez to co Ci wpoili mozna zmienic? Ty sie mozesz zmienic. W wieku nastu lat bylam bardzo podobna do Ciebie... cicha, zakompleksiona dziewczynka nie umiejaca siue znalezc w towarzystwie bo matka wciaz jej powtarzala, ze jest beznadziejna i brzydka a kazdy kontakt z rowiesnikiami mial sie stac jej puszczeniem i niechciana ciaza. Jednak wyrwalam sie z tego chorego schematu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

a rodziców nie obchodziło, że nie mam żadnych kolegów. Było im to rękę.

A moja matka mi często gadała, że muszę znaleźć sobie kolegów, że muszę się otworzyć, przełamać, czasami opieprzała mnie o to, że nie mam kolegów. Ale jej gadki jedynie sprawiły, że czułem wstyd, upokorzenie i jeszcze większą niechęć do tego, by mieć kolegów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nikomu nie robiłem na złość, jej gadanie sprawiało, że moje poczucie własnej wartości było coraz niższe. Ja od zawsze wiele rzeczy odbierałem inaczej niż inni, moje poczucie własnej wartości bardzo łatwo można było zniszczyć, co wynikało prawdopodobnie z problemów psychicznych, które właśnie już jako dziecko miałem. Problemy te wynikły prawdopodobnie z tego, że przez pierwsze kilka lat życia wychowywałem się wśród alkoholowych awantur, a że charakter mam słabszy, to tyle wystarczyło, by skrzywić psychikę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×