Skocz do zawartości
Nerwica.com

depresja, myśli samobójcze :(


depression

Rekomendowane odpowiedzi

Witam

 

Zacznę o tego , że jestem 20-letnia dziewczyną.

Nie wiem co się ze mną dzieje, ale od kilku lat mam chyba ciężką depresje. Od kilku miesięcy mam mysli samobójcze.

Mam wiele problemów których nie rozumiem i których nie potrafie rozwiązać. 4 lata temu dowiedziałam

się o swojej orientacji homoseksualnej. Nie do konca potrafie siebie zaakceptować z tym. Moja rodzina też nie za bardzo mnie akceptuje.

Zakochałam sie nieszczęsliwie, wyznałam miłość i zostałam odrzucona. Najgorsze jest to , że to miłość od pierwszego wejrzenia.

Ja tej osoby prawie nie znam , a nie moge zapomnieć. Trwa to już 1,5 roku a ja nie potrafie sobie przetłumaczyć , To może wydawać się

śmieszne co pisze ale taka jest prawda. Śledze wirtualnie każdy krok tej osoby i cierpie. Olałam swoje całe zycie.

Z tego powodu uzależniłam się od internetu,

przestało mi zależeć na szkole , przestałam się uczyć .

A przez cały czas dobrze się uczyłam. Nie mam już siły dłużej zyć.

Cały czas płacze a szczególnie wtedy kiedy kłade się spać. Nie chce mi się wstawac z łóżka .

Każda czynność którą musze zrobić męczy mnie.

 

Mam jeszcze inne problemy , że sama sobie planuje swoje zycie.

Wymyślam sobie swój własny świat.

Tęsknie za dzieciństwem , często zachowuje się jak dziecko pomimo tego wieku.

Czuje , że gdybym nie miała rodziny nie potrafiłabym sama żyć. Nie potrafiłabym niczego załatwić.

Zachowuje się bardzo dziwnie np: boje sie jechac w nieznane miejsce sama bo boje się , że się zgubie.

Gdy rozmawiam z kimś plącze mi się język.

Często mam w głowie kompletną pustke. Zapominam słów i nie potrafie nic powiedzieć gdy rozmawiam z kimś.

Czasami mam lęk przed ludźmi.

Mam jeszce taki jeden problem z moim ojcem. Otóż on nie wie o mnie. O mojej orientcji i o depresji. , nie wiem czy powinnam mu powiedzieć.

Od dziecka nie mieszkam z ojcem ale widzę sie z nim często , teraz mam z nim troche lepszy kontakt niz wczesniej. Bardziej mu zaczęło zależeć na mnie.

I bardziej się martwi o mnie. Nie wiem co zrobić. On widzi , że prawie zawsze jestem smutna. Ale nic nie mówi na ten temat. Czuje taki ciężar który z sobą nosze. Nie wiem jakby zareagował ale nie potrafie tak żyć okłamując najbliższe osoby. Nie wiem co zrobić ? I nie wiem co się ze mną dzieje czy to depresja czy może coś gorszego ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najlepszym rozwiązaniem będzie po prostu sprawdzenie tego.. Nie lekceważ, bo może być jeszcze gorzej, wiem na swoim przykładzie. Nie wstydź się tego, ważne, byś nie traciła wiary i jak najszybciej zareagowała. Na forum znajdziesz być może pocieszenie, wsparcie, ale nie wystawimy Ci diagnozy. Powodzenia :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem nawet jak i od czego tu zacząć, bo moje życie, choć proste to jest poplątane niczym gordyjski węzeł a osobowość tak nędzna, że aż żal mówić o tym.

Nie jestem młody, bo nie mam 20, 30 lat tylko aż 41. Dlaczego aż? Bo choć tak wynika z mojej metryki urodzenia to czuję się jak 80 latek.

Długo by trzeba wymieniać, co i dlaczego dlatego napiszę w skrócie: półsierota + DDD/DDA + FS + depresja +... i pewnie jeszcze parę innych rzeczy do tych plusów by się znalazło.

Do tej pory jakoś sobie radziłem z tym swoim nędznym życiem, choć dla wielu takie życie byłoby nie do zaakceptowania, ale ja to nie większość.

Wielokrotnie jednak sam widziałem różnicę w swoim życiu i życiu innych, ale przecież nie robiłem nic złego nie kradłem, pracowałem a że byłem inny?

Od dziecka mi to mówiono, więc przywykłem do tego. Przywykłem również do FS tłumacząc ją sobie tak jak mi to również mówiono w dzieciństwie ot "chorobliwa nieśmiałość".

Depresję, choć niezdiagnozowaną tłumaczyłem sobie gorszym dniem, smutkiem czy po prostu przygnębieniem, ale ile można?

Gdzieś "tam" obok mnie ludzie żyli cieszyli się i martwili, kochali i nienawidzili a ja po prostu istniałem patrząc na to życie jak przez jakąś szybę mówiąc krótko czułem, że życie mnie unika albo jak wielu z Was tutaj, że nie pasuję do tego świata.

Gdy trzy lata temu zmarł mój jedyny i najlepszy przyjaciel zostawiając dwójkę dzieci i żonę coś we mnie pękło, bo to przecież nie tak miało być?

On miał żyć, bo miał, dla kogo a nie ja, i od tej pory zacząłem myśleć o własnej śmierci, lecz nie tej naturalnej a tej z własnej ręki.

Nie było jednak zbyt wiele czasu na te rozmyślania, bo praca po 12/16 godzin na to nie pozwalała, więc dalej istniałem na zasadzie praca/sen.

Po kolejnym roku przez przypadek w zasadzie Kogoś poznałem, ale i to koncertowo spieprzyłem, bo bałem się, że... no właśnie typowe zachowanie przy osobowości unikającej to jedno a poczucie własnej wartości, a raczej jego brak to drugie.

Od tego momentu wszystko się zaczęło walić najpierw straciłem jedną pracę a dwa tygodnie później drugą, i choć szukam to na szukaniu się kończy, bo kto zatrudni takie zero jak ja?

Podobno w takiej sytuacji jak utrata pracy niejeden zdrowy sobie nieradzi a ja straciłem miłość, i pracę x2. Jestem nikim i niczym i nie, dlatego że tak uważam, ale dlatego że tak jest.

Co robić? Jak z tego wyjść? Pytam, choć przecież znam odpowiedź to leczenie i praca nad sobą tylko jak skoro jestem nikim, i nie mam nawet dość odwagi by chwycić telefon i gdziekolwiek zadzwonić by prosić o pomoc?

Dla mnie jedynym wyjściem jest śmierć i nie wyobrażam sobie innej możliwości. Te kolejne myśli o śmierci pojawiły się już jakiś niespełna rok temu, ale jeszcze jakoś udawało mi się je odganiać dzisiaj już nie.

Mało tego, bo choć wiem, że to głupie to dzisiaj już sam dążę do śmierci. Co robię?

Raz raczej nieświadomie, (choć kto wie?) zjadłem całe opakowanie tabletek A... w sumie 30 szt., co oczywiście nie mogło doprowadzić do śmierci a ostatnio dwa razy w przeciągu 6 dni spuściłem sobie drogą małoinwazyjną (igła) łącznie 1500ml krwi.

Dlaczego? Pragnienie śmierci to jedno a drugie to jednak próba ratowania siebie.

Jak można niszczyć własnego siebie a jednocześnie nazywać to ratunkiem? Otóż tak sobie ubzdurałem w swojej łepetynie, że jeśli to zrobię i gdzieś stracę przytomność to ktoś wezwie pomoc. Tam może znajdzie się jakiś prawdziwy lekarz, który będzie na tyle dociekliwy by dostrzec w moim zachowaniu coś jeszcze niż tylko utratę przytomności i... już dalej wszystko się potoczy automatycznie.

Niestety te 1500ml to za mało bym stracił przytomność, to nawet za mało bym czół się jakoś gorzej. Cały czas jednak nie mogę przestać myśleć by w takim razie wylać z siebie kolejne 750ml, lecz tu pojawia się obawa.

Z jednej strony chcę śmierci a z drugiej boję się, że może na czas nie zdążę usunąć igły i faktycznie zejdę z tego świata.

Czy faktycznie już tak źle ze mną, że zachowuję się jak desperat? Czy jest jakaś szansa jeszcze na ratunek tak pokręconego człowieka i czy to ma w ogóle sens?

Może jednak lepiej pokonać ten jakby na to nie patrzeć lęk przed śmiercią i przemęczyć się przez te parę godzin w wersji pesymistycznej i już nie męczyć się dłużej?

Przecież ja tak na dobrą sprawę musiałbym się uczyć życia na nowo, lecz czy to w tym wieku ma sens i jest możliwe?

Gdy tak czytam posty ludzi dotkniętych "tylko" depresją a którzy zmagają się z nią przez kilka, a czasem i kilkanaście lat i to przy wsparciu rodziny, znajomych i mają dość... to ja nie widzę w swoim przypadku żadnej szansy na zmianę.

Po co mi takie życie gdzie jestem lub będę tylko kulą u nogi innych i to jeszcze jak się tacy znajdą? I jak, jak dalej naprawdę żyć, gdy brak już sił na cokolwiek?

Iść gdzieś, zaszyć się i odejść z tego świata w spokoju to moje jedyne marzenie gdyby jeszcze tylko okiełznać ten strach przed śmiercią i tym, co po niej to nie chcę naprawdę już nic więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć kobir!

 

Jestem człowiekiem, który lubi i umie pomagać.

 

Zaczną od tego, że widzę u Ciebie chęć życia. Jest to Twoja naturalna potrzeba. Przechodzisz ciężki "okres" w życiu, być może całe życie dla ciebie wygląda na takie "ciężkie". Współczuję Ci. nie chciałbym znaleźc się w takim miejscu, jak Ty.

Ale własnie, skupmy się na tym, że jest to miejsce, w którym trwasz dziś, wczoraj, rok temu, ale nie określa to kim tak naprawdę jesteś. Ciężkie dzieciństwo, problemy: to wszystko zepchnęło Cię w pozorny kozi róg. Ale skoro przedstawiasz nam swoją sytuację, to masz świadomosc tego, że jest nienormalna. Mimo, że trwa od lat, ty jej nie akceptujesz. To własnie mi w Tobie zaimponowało i myślę że Tobie też może to imponować. Walczysz. To jest cień walki, którą podjąłeś. Oczywiście do walki potrzeba sił. Dużo sił. A napędem takich sił jest radość, duma z tego, żep o prostu istniejemy i nie ma nikogo takiego jak Ty.

 

Zauważ, że po świecie stąpa wiele osób upośledzonych na umyśle i na ciele-

Ty jesteś obdarowany. Opisując swoja styuację użyłeś wielu słów i określeń, których niektórzy nie pojmą lub nie są w stanie sformułować.

Nie czaruję Cię teraz- To są fakty. Jesteś szczęściarzem. Nie ganię Cię za to, że tego nie doceniasz, bo tak łatwo jest się pogubić, szczególnie z takim bagażem.

Jednak przez trening możesz dojść do prawdziwego szczęścia.

 

Chcesz przez chwilę poczuć się szczęśliwy?

 

Usiądź, zrelaksuj się. Włącz przyjemną muzykę i poszukaj w sobie świadomości, że jesteś zdrowy na umyśle i na ciele, poczuj wdzięczność za to.

Te uczucia są w Tobie, więc nie będzie dużego problemu z ich znalezieniem, potrzeba chwili czasu.

 

To takie krótkie ćwiczenie, które pokazuje Ci, że naprawdę mozna czuć się dobrze. Jeśli zechesz je wykonać i zauważysz chociaż chwilowy efekt, daj znać- zaproponuję Ci więcej.

 

Bardzo Ci kibicuję!

Pozdrawiam i trzymam kciuki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Ci za odpowiedź, bo prawdę powiedziawszy nie liczyłem na żadną.

To nie jest pierwsze forum, na którym szukam pomocy, lecz zwykle a przynajmniej ja mam takie odczucie ludzie, choć próbują pomóc to, gdy poznają więcej szczegółów to odpuszczają.

Może gdybym skłamał i napisał, że mam 20 lat patrzyliby bardziej przychylnie, ale ja nie widzę powodów by kłamać i nie chcę kłamać.

Większość ludzi, jeśli w ogóle daje rady typu "idź do psychiatry", "dzwoń na pogotowie" albo "dzwoń na jakiś telefon zaufania" tyle tylko, że choć ja wiem, że to byłoby najlepsze rozwiązanie nie potrafię tego zrobić, a tego ludzie z kolei zrozumieć nie potrafią no, bo jak to, w czym problem? Ale dla mnie jest to naprawdę problem.

Ludziom się wydaje, że skoro nie zadzwonię tam gdzie mówią, nie pójdę tam gdzie mówią to znaczy, że tak naprawdę ja nie chcę pomocy, bo jej nie potrzebuję a tylko ot tak dla jakiegoś żartu piszę, lecz to naprawdę żadnym żartem nie jest.

To, co robię z pewnością dla wielu wydaje się głupie a może i nawet dziecinne, lecz dla mnie wydaje się to jedyną drogą. Dasz wiarę temu, że choć zdarzyło się i tak, że ktoś proponował pomoc na zasadzie "to w takim razie podaj adres a ja zadzwonię w twoim imieniu" ja ją odrzuciłem? Nie wiem, dlaczego chyba z powodu jakiegoś lęku przed czymś, co nazwałbym - przecież ja nie jestem wart, nie zasługuję na jakąkolwiek pomoc, jestem nikim i jestem niczym, więc dlaczego ktoś miałby mi pomagać?

Z tego samego powodu zapewne gdyby doszło do zawału nie wezwałbym pomocy, bo, po co? Przecież komuś innemu, komuś, kto na to zasługuje ta pomoc może być bardziej w danym momencie potrzebna?

Wiem, że moje rozumowanie jest, co najmniej dziwne a może nie dziwne? Może jest ono typowe? Sam już nie wiem, wiem natomiast, że bez utraty, co najmniej przytomności tej pomocy bym nie wezwał a po jej utracie tym bardziej.

Kiedyś ktoś mi napisał tak: "Przeraża mnie twoje poczucie własnej wartości a raczej jego brak (...)" i ja sobie jednak z tego dobrze zdaję sprawę.

Zdaję sobie sprawę też z tego skąd to się wzięło, ale nic z tym zrobić nie mogę, bo na mnie nie działa większość metod, które działają na innych.

Oczywiście spróbuję tego, co i Ty mi radzisz, lecz obawiam się, że i tu potrzeba, choć odrobiny wiary w to a ja już w nic nie wierzę.

Chciałbym móc jednak w coś uwierzyć, lecz w moim przypadku by tak się stało musiałoby się jednak coś stać, co pozwoliłoby uwierzyć. To takie zamknięte koło, z którego również zdaję sobie sprawę tylko nie potrafię się z niego wyrwać.

Nie wiem, co Ty nazywasz szczęściem, bo dla mnie szczęściem jest tak naprawdę niewiele tylko, że tego niewiele nawet nie mam.

Wielokrotnie też słyszę takie słowa, że nie doceniam tego, co mam, bo mam życie, że inni chorzy z wyrokami śmierci mają gorzej, bo oni chcą żyć i to życie szanują, a ja nie.

Na początku próbowałem to ludziom tłumaczyć, bo sam kiedyś udzielając się w hospicjum miałem z takimi ludźmi do czynienia i wiem z pierwszej ręki, dlaczego jedni ludzie chcieli żyć a inni nie, ale te argumenty nigdy do nikogo nie dotarły.

Jakie to argumenty to myślę, że wiesz, bo każdemu człowiekowi do życia prócz wody i jedzenia potrzeba czegoś jeszcze.

Gdy do człowieka dociera, że przez to, czym i kim jest stracił tak wiele i to bezpowrotnie, bo przecież na wszystko jest odpowiedni czas i pora to naprawdę przestaje dostrzegać sens dalszego istnienia. Jak nad tym zapanować? Jak to pokonać?

Mówią, że trzeba wtedy rozliczyć się z przeszłością i zacząć żyć od nowa tylko czy ktoś to naprawdę potrafi? Czy można ot tak wymazać z pamięci nie tylko te złe chwile, ale i te dobre? Te, które chce się pamiętać do końca życia?

Ja już naprawdę nic nie wiem gubię się w tym wszystkim i motam strasznie, a choć nadziei mi brak to chyba pozostało coś, co jednak każe mi w jakiś sposób jeszcze trwać w tym wszystkim, bo gdyby przecież nie to nie pisałbym tego teraz.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Ci za odpowiedź, bo prawdę powiedziawszy nie liczyłem na żadną.

To nie jest pierwsze forum, na którym szukam pomocy, lecz zwykle a przynajmniej ja mam takie odczucie ludzie, choć próbują pomóc to, gdy poznają więcej szczegółów to odpuszczają.

Może gdybym skłamał i napisał, że mam 20 lat patrzyliby bardziej przychylnie, ale ja nie widzę powodów by kłamać i nie chcę kłamać.

Większość ludzi, jeśli w ogóle daje rady typu "idź do psychiatry", "dzwoń na pogotowie" albo "dzwoń na jakiś telefon zaufania" tyle tylko, że choć ja wiem, że to byłoby najlepsze rozwiązanie nie potrafię tego zrobić, a tego ludzie z kolei zrozumieć nie potrafią no, bo jak to, w czym problem? Ale dla mnie jest to naprawdę problem.

Ludziom się wydaje, że skoro nie zadzwonię tam gdzie mówią, nie pójdę tam gdzie mówią to znaczy, że tak naprawdę ja nie chcę pomocy, bo jej nie potrzebuję a tylko ot tak dla jakiegoś żartu piszę, lecz to naprawdę żadnym żartem nie jest.

To, co robię z pewnością dla wielu wydaje się głupie a może i nawet dziecinne, lecz dla mnie wydaje się to jedyną drogą. Dasz wiarę temu, że choć zdarzyło się i tak, że ktoś proponował pomoc na zasadzie "to w takim razie podaj adres a ja zadzwonię w twoim imieniu" ja ją odrzuciłem? Nie wiem, dlaczego chyba z powodu jakiegoś lęku przed czymś, co nazwałbym - przecież ja nie jestem wart, nie zasługuję na jakąkolwiek pomoc, jestem nikim i jestem niczym, więc dlaczego ktoś miałby mi pomagać?

Z tego samego powodu zapewne gdyby doszło do zawału nie wezwałbym pomocy, bo, po co? Przecież komuś innemu, komuś, kto na to zasługuje ta pomoc może być bardziej w danym momencie potrzebna?

Wiem, że moje rozumowanie jest, co najmniej dziwne a może nie dziwne? Może jest ono typowe? Sam już nie wiem, wiem natomiast, że bez utraty, co najmniej przytomności tej pomocy bym nie wezwał a po jej utracie tym bardziej.

Kiedyś ktoś mi napisał tak: "Przeraża mnie twoje poczucie własnej wartości a raczej jego brak (...)" i ja sobie jednak z tego dobrze zdaję sprawę.

Zdaję sobie sprawę też z tego skąd to się wzięło, ale nic z tym zrobić nie mogę, bo na mnie nie działa większość metod, które działają na innych.

Oczywiście spróbuję tego, co i Ty mi radzisz, lecz obawiam się, że i tu potrzeba, choć odrobiny wiary w to a ja już w nic nie wierzę.

Chciałbym móc jednak w coś uwierzyć, lecz w moim przypadku by tak się stało musiałoby się jednak coś stać, co pozwoliłoby uwierzyć. To takie zamknięte koło, z którego również zdaję sobie sprawę tylko nie potrafię się z niego wyrwać.

Nie wiem, co Ty nazywasz szczęściem, bo dla mnie szczęściem jest tak naprawdę niewiele tylko, że tego niewiele nawet nie mam.

Wielokrotnie też słyszę takie słowa, że nie doceniam tego, co mam, bo mam życie, że inni chorzy z wyrokami śmierci mają gorzej, bo oni chcą żyć i to życie szanują, a ja nie.

Na początku próbowałem to ludziom tłumaczyć, bo sam kiedyś udzielając się w hospicjum miałem z takimi ludźmi do czynienia i wiem z pierwszej ręki, dlaczego jedni ludzie chcieli żyć a inni nie, ale te argumenty nigdy do nikogo nie dotarły.

Jakie to argumenty to myślę, że wiesz, bo każdemu człowiekowi do życia prócz wody i jedzenia potrzeba czegoś jeszcze.

Gdy do człowieka dociera, że przez to, czym i kim jest stracił tak wiele i to bezpowrotnie, bo przecież na wszystko jest odpowiedni czas i pora to naprawdę przestaje dostrzegać sens dalszego istnienia. Jak nad tym zapanować? Jak to pokonać?

Mówią, że trzeba wtedy rozliczyć się z przeszłością i zacząć żyć od nowa tylko czy ktoś to naprawdę potrafi? Czy można ot tak wymazać z pamięci nie tylko te złe chwile, ale i te dobre? Te, które chce się pamiętać do końca życia?

Ja już naprawdę nic nie wiem gubię się w tym wszystkim i motam strasznie, a choć nadziei mi brak to chyba pozostało coś, co jednak każe mi w jakiś sposób jeszcze trwać w tym wszystkim, bo gdyby przecież nie to nie pisałbym tego teraz.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Ci za odpowiedź, bo prawdę powiedziawszy nie liczyłem na żadną.

To nie jest pierwsze forum, na którym szukam pomocy, lecz zwykle a przynajmniej ja mam takie odczucie ludzie, choć próbują pomóc to, gdy poznają więcej szczegółów to odpuszczają.

Może gdybym skłamał i napisał, że mam 20 lat patrzyliby bardziej przychylnie, ale ja nie widzę powodów by kłamać i nie chcę kłamać.

Większość ludzi, jeśli w ogóle daje rady typu "idź do psychiatry", "dzwoń na pogotowie" albo "dzwoń na jakiś telefon zaufania" tyle tylko, że choć ja wiem, że to byłoby najlepsze rozwiązanie nie potrafię tego zrobić, a tego ludzie z kolei zrozumieć nie potrafią no, bo jak to, w czym problem? Ale dla mnie jest to naprawdę problem.

Ludziom się wydaje, że skoro nie zadzwonię tam gdzie mówią, nie pójdę tam gdzie mówią to znaczy, że tak naprawdę ja nie chcę pomocy, bo jej nie potrzebuję a tylko ot tak dla jakiegoś żartu piszę, lecz to naprawdę żadnym żartem nie jest.

To, co robię z pewnością dla wielu wydaje się głupie a może i nawet dziecinne, lecz dla mnie wydaje się to jedyną drogą. Dasz wiarę temu, że choć zdarzyło się i tak, że ktoś proponował pomoc na zasadzie "to w takim razie podaj adres a ja zadzwonię w twoim imieniu" ja ją odrzuciłem? Nie wiem, dlaczego chyba z powodu jakiegoś lęku przed czymś, co nazwałbym - przecież ja nie jestem wart, nie zasługuję na jakąkolwiek pomoc, jestem nikim i jestem niczym, więc dlaczego ktoś miałby mi pomagać?

Z tego samego powodu zapewne gdyby doszło do zawału nie wezwałbym pomocy, bo, po co? Przecież komuś innemu, komuś, kto na to zasługuje ta pomoc może być bardziej w danym momencie potrzebna?

Wiem, że moje rozumowanie jest, co najmniej dziwne a może nie dziwne? Może jest ono typowe? Sam już nie wiem, wiem natomiast, że bez utraty, co najmniej przytomności tej pomocy bym nie wezwał a po jej utracie tym bardziej.

Kiedyś ktoś mi napisał tak: "Przeraża mnie twoje poczucie własnej wartości a raczej jego brak (...)" i ja sobie jednak z tego dobrze zdaję sprawę.

Zdaję sobie sprawę też z tego skąd to się wzięło, ale nic z tym zrobić nie mogę, bo na mnie nie działa większość metod, które działają na innych.

Oczywiście spróbuję tego, co i Ty mi radzisz, lecz obawiam się, że i tu potrzeba, choć odrobiny wiary w to a ja już w nic nie wierzę.

Chciałbym móc jednak w coś uwierzyć, lecz w moim przypadku by tak się stało musiałoby się jednak coś stać, co pozwoliłoby uwierzyć. To takie zamknięte koło, z którego również zdaję sobie sprawę tylko nie potrafię się z niego wyrwać.

Nie wiem, co Ty nazywasz szczęściem, bo dla mnie szczęściem jest tak naprawdę niewiele tylko, że tego niewiele nawet nie mam.

Wielokrotnie też słyszę takie słowa, że nie doceniam tego, co mam, bo mam życie, że inni chorzy z wyrokami śmierci mają gorzej, bo oni chcą żyć i to życie szanują, a ja nie.

Na początku próbowałem to ludziom tłumaczyć, bo sam kiedyś udzielając się w hospicjum miałem z takimi ludźmi do czynienia i wiem z pierwszej ręki, dlaczego jedni ludzie chcieli żyć a inni nie, ale te argumenty nigdy do nikogo nie dotarły.

Jakie to argumenty to myślę, że wiesz, bo każdemu człowiekowi do życia prócz wody i jedzenia potrzeba czegoś jeszcze.

Gdy do człowieka dociera, że przez to, czym i kim jest stracił tak wiele i to bezpowrotnie, bo przecież na wszystko jest odpowiedni czas i pora to naprawdę przestaje dostrzegać sens dalszego istnienia. Jak nad tym zapanować? Jak to pokonać?

Mówią, że trzeba wtedy rozliczyć się z przeszłością i zacząć żyć od nowa tylko czy ktoś to naprawdę potrafi? Czy można ot tak wymazać z pamięci nie tylko te złe chwile, ale i te dobre? Te, które chce się pamiętać do końca życia?

Ja już naprawdę nic nie wiem gubię się w tym wszystkim i motam strasznie, a choć nadziei mi brak to chyba pozostało coś, co jednak każe mi w jakiś sposób jeszcze trwać w tym wszystkim, bo gdyby przecież nie to nie pisałbym tego teraz.

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też mam problem ze zwróceniem się o cokolwiek, nawet do przyjaciół. I też bierze się to m.in z poczucia niskiej wartości. Tyle że to poczucie najczęściej nijak ma się do faktów. Bo wiem, że w większosci spraw nie mam się czego wstydzić, a jednak się wstydzę. Racjonalnie wiem, że to bzdura, ale niewiele to pomaga. Dlatego jak mi coś mówi: jesteś chłystek!, staram się to ignorować, bo tego nie mówią fakty, tylko moja głowa.

Ty ulegasz swojej głowie. Mowisz: jestem nikim, naprawdę nikim. Ale nie jesteś. Dwa przykłady, które mimochodem jakby Ci się wymykają. Praca w hospicjum i harowanie po 12-16h na dobę. Zeby tyle pracować, trzeba oczywiście mieć mnóstwo siły i umieć sobie organizować czas. Wierz mi, człowiek z utrwaloną depresją przy tym wymięka.

Nie jesteś nikim, jesteś bardzo nieśmiały, a to żaden wstyd być bardzo nieśmiałym. Daj sobie czas, ciągle walczysz o ;siebie i to już świadczy za życiem. Spróbuj się jednak przemóc i zgłosić się do kogoś po pomoc. Mów sobie po prostu: należy mi się to - bo taka jest prawda, naprawdę Ci się należy za te lata krycia wszystkiego w sobie. Po prostu przyjmij to do wiadomości, nie patrz na żadne bzdury które Ci szepce poczucie wartości.

i nie rezygnuj, jak na pocztątku będzie dyskomfortowo, bo będzie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też mam problem ze zwróceniem się o cokolwiek, nawet do przyjaciół. I też bierze się to m.in z poczucia niskiej wartości. Tyle że to poczucie najczęściej nijak ma się do faktów. Bo wiem, że w większosci spraw nie mam się czego wstydzić, a jednak się wstydzę. Racjonalnie wiem, że to bzdura, ale niewiele to pomaga. Dlatego jak mi coś mówi: jesteś chłystek!, staram się to ignorować, bo tego nie mówią fakty, tylko moja głowa.

Ty ulegasz swojej głowie. Mowisz: jestem nikim, naprawdę nikim. Ale nie jesteś. Dwa przykłady, które mimochodem jakby Ci się wymykają. Praca w hospicjum i harowanie po 12-16h na dobę. Zeby tyle pracować, trzeba oczywiście mieć mnóstwo siły i umieć sobie organizować czas. Wierz mi, człowiek z utrwaloną depresją przy tym wymięka.

Nie jesteś nikim, jesteś bardzo nieśmiały, a to żaden wstyd być bardzo nieśmiałym. Daj sobie czas, ciągle walczysz o ;siebie i to już świadczy za życiem. Spróbuj się jednak przemóc i zgłosić się do kogoś po pomoc. Mów sobie po prostu: należy mi się to - bo taka jest prawda, naprawdę Ci się należy za te lata krycia wszystkiego w sobie. Po prostu przyjmij to do wiadomości, nie patrz na żadne bzdury które Ci szepce poczucie wartości.

i nie rezygnuj, jak na pocztątku będzie dyskomfortowo, bo będzie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też mam problem ze zwróceniem się o cokolwiek, nawet do przyjaciół. I też bierze się to m.in z poczucia niskiej wartości. Tyle że to poczucie najczęściej nijak ma się do faktów. Bo wiem, że w większosci spraw nie mam się czego wstydzić, a jednak się wstydzę. Racjonalnie wiem, że to bzdura, ale niewiele to pomaga. Dlatego jak mi coś mówi: jesteś chłystek!, staram się to ignorować, bo tego nie mówią fakty, tylko moja głowa.

Ty ulegasz swojej głowie. Mowisz: jestem nikim, naprawdę nikim. Ale nie jesteś. Dwa przykłady, które mimochodem jakby Ci się wymykają. Praca w hospicjum i harowanie po 12-16h na dobę. Zeby tyle pracować, trzeba oczywiście mieć mnóstwo siły i umieć sobie organizować czas. Wierz mi, człowiek z utrwaloną depresją przy tym wymięka.

Nie jesteś nikim, jesteś bardzo nieśmiały, a to żaden wstyd być bardzo nieśmiałym. Daj sobie czas, ciągle walczysz o ;siebie i to już świadczy za życiem. Spróbuj się jednak przemóc i zgłosić się do kogoś po pomoc. Mów sobie po prostu: należy mi się to - bo taka jest prawda, naprawdę Ci się należy za te lata krycia wszystkiego w sobie. Po prostu przyjmij to do wiadomości, nie patrz na żadne bzdury które Ci szepce poczucie wartości.

i nie rezygnuj, jak na pocztątku będzie dyskomfortowo, bo będzie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak ja wiem, że to wszystko "tylko" siedzi w mojej głowie, lecz to jest właśnie problemem.

Wielokrotnie za radą wielu próbowałem stosować na sobie autosugestię pod wieloma postaciami, ale niestety, bo co i jak bym nie robił to właśnie ta blokada w mózgu nie przepuszcza tego dalej.

Szukałem wielu sposobów jak obejść ten mózg, może jakieś spięcie, może coś z czymś spiąć (zająć go) na krótko, ale niestety dalej nie wiem jak?

Raz tylko jeden i jedyny, gdy już miałem dobrze w czubie zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem gdzieś by się komuś wyżalić i prosić o pomoc, ale z racji tego, że naprawdę byłem bardzo pijany nawet nie wiem gdzie zadzwoniłem.

Wydawało mi się, że mam otwartą stronę z adresami placówek psychiatrycznych i numerami telefonów, ale nawet nie wiem gdzie wtedy zadzwoniłem.

Nie wiem, co powiedziałem i czy nawet cokolwiek powiedziałem czy może prędzej wybełkotałem. To był jeden jedyny raz, ale czy to znaczy, że mam zacząć jeszcze pić?

Nie chcę dodatkowego problemu, ale czasem tak sobie myślę czy nie lepiej nawet nieudolnie reanimować kogoś łamiąc mu żebra, gniotąc narządy a jednocześnie dać mu te dodatkowe 4 minuty do przyjazdu pogotowia niż nie robić nic, i choć z całymi żebrami i organami dać umrzeć? Odpowiedź nasuwa się jednoznaczna, ale to czysta teoria i czysta dywagacja, bo sam nie wiem, co bym zrobił w takiej sytuacji.

Tu akurat poszkodowanym jestem ja i najprościej było by sobie samemu zadać takie pytanie i na nie odpowiedzieć, lecz mnie gnębi od razu inne pytanie. A co będzie jak i to prócz nałogu nie da nic?

I tu można sobie też odpowiedzieć - chociaż próbowałem tylko, co z tego? Ja za dużo myślę a za mało działam, co jest kolejnym moim problemem.

Tu naprawdę chyba tylko jakieś psychotropy mogłyby coś zdziałać tylko, że aby je otrzymać to jednak najpierw trzeba iść do tego lekarza a mnie, choć to może i dziwne albo i głupie przerasta.

Może jednak nie jest to takie ani dziwne ani głupie, bo może jest to rodzaj kolejnej fobii tzw. "syndrom białego fartucha"? Już naprawdę nie wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak ja wiem, że to wszystko "tylko" siedzi w mojej głowie, lecz to jest właśnie problemem.

Wielokrotnie za radą wielu próbowałem stosować na sobie autosugestię pod wieloma postaciami, ale niestety, bo co i jak bym nie robił to właśnie ta blokada w mózgu nie przepuszcza tego dalej.

Szukałem wielu sposobów jak obejść ten mózg, może jakieś spięcie, może coś z czymś spiąć (zająć go) na krótko, ale niestety dalej nie wiem jak?

Raz tylko jeden i jedyny, gdy już miałem dobrze w czubie zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem gdzieś by się komuś wyżalić i prosić o pomoc, ale z racji tego, że naprawdę byłem bardzo pijany nawet nie wiem gdzie zadzwoniłem.

Wydawało mi się, że mam otwartą stronę z adresami placówek psychiatrycznych i numerami telefonów, ale nawet nie wiem gdzie wtedy zadzwoniłem.

Nie wiem, co powiedziałem i czy nawet cokolwiek powiedziałem czy może prędzej wybełkotałem. To był jeden jedyny raz, ale czy to znaczy, że mam zacząć jeszcze pić?

Nie chcę dodatkowego problemu, ale czasem tak sobie myślę czy nie lepiej nawet nieudolnie reanimować kogoś łamiąc mu żebra, gniotąc narządy a jednocześnie dać mu te dodatkowe 4 minuty do przyjazdu pogotowia niż nie robić nic, i choć z całymi żebrami i organami dać umrzeć? Odpowiedź nasuwa się jednoznaczna, ale to czysta teoria i czysta dywagacja, bo sam nie wiem, co bym zrobił w takiej sytuacji.

Tu akurat poszkodowanym jestem ja i najprościej było by sobie samemu zadać takie pytanie i na nie odpowiedzieć, lecz mnie gnębi od razu inne pytanie. A co będzie jak i to prócz nałogu nie da nic?

I tu można sobie też odpowiedzieć - chociaż próbowałem tylko, co z tego? Ja za dużo myślę a za mało działam, co jest kolejnym moim problemem.

Tu naprawdę chyba tylko jakieś psychotropy mogłyby coś zdziałać tylko, że aby je otrzymać to jednak najpierw trzeba iść do tego lekarza a mnie, choć to może i dziwne albo i głupie przerasta.

Może jednak nie jest to takie ani dziwne ani głupie, bo może jest to rodzaj kolejnej fobii tzw. "syndrom białego fartucha"? Już naprawdę nie wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak ja wiem, że to wszystko "tylko" siedzi w mojej głowie, lecz to jest właśnie problemem.

Wielokrotnie za radą wielu próbowałem stosować na sobie autosugestię pod wieloma postaciami, ale niestety, bo co i jak bym nie robił to właśnie ta blokada w mózgu nie przepuszcza tego dalej.

Szukałem wielu sposobów jak obejść ten mózg, może jakieś spięcie, może coś z czymś spiąć (zająć go) na krótko, ale niestety dalej nie wiem jak?

Raz tylko jeden i jedyny, gdy już miałem dobrze w czubie zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem gdzieś by się komuś wyżalić i prosić o pomoc, ale z racji tego, że naprawdę byłem bardzo pijany nawet nie wiem gdzie zadzwoniłem.

Wydawało mi się, że mam otwartą stronę z adresami placówek psychiatrycznych i numerami telefonów, ale nawet nie wiem gdzie wtedy zadzwoniłem.

Nie wiem, co powiedziałem i czy nawet cokolwiek powiedziałem czy może prędzej wybełkotałem. To był jeden jedyny raz, ale czy to znaczy, że mam zacząć jeszcze pić?

Nie chcę dodatkowego problemu, ale czasem tak sobie myślę czy nie lepiej nawet nieudolnie reanimować kogoś łamiąc mu żebra, gniotąc narządy a jednocześnie dać mu te dodatkowe 4 minuty do przyjazdu pogotowia niż nie robić nic, i choć z całymi żebrami i organami dać umrzeć? Odpowiedź nasuwa się jednoznaczna, ale to czysta teoria i czysta dywagacja, bo sam nie wiem, co bym zrobił w takiej sytuacji.

Tu akurat poszkodowanym jestem ja i najprościej było by sobie samemu zadać takie pytanie i na nie odpowiedzieć, lecz mnie gnębi od razu inne pytanie. A co będzie jak i to prócz nałogu nie da nic?

I tu można sobie też odpowiedzieć - chociaż próbowałem tylko, co z tego? Ja za dużo myślę a za mało działam, co jest kolejnym moim problemem.

Tu naprawdę chyba tylko jakieś psychotropy mogłyby coś zdziałać tylko, że aby je otrzymać to jednak najpierw trzeba iść do tego lekarza a mnie, choć to może i dziwne albo i głupie przerasta.

Może jednak nie jest to takie ani dziwne ani głupie, bo może jest to rodzaj kolejnej fobii tzw. "syndrom białego fartucha"? Już naprawdę nie wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A pijesz poważnie i często?

 

przede wszystkim zbierz siły i postaraj się umówić na wizytę u psychologa. Tobie potrzebna jest przede wszystkim otwarta rozmowa w cztery oczy, żeby krok po kroku się konfrontować i oswajać z własnym wstydem. Już on zdecyduje, czy wysłać Cię do psychiatry po leki. Nie zawsze to jest konieczne.

Głowna rzecz - nie myśl o sobie jako o świrze! Dla terapeuty jesteś "klientem", który chce o sobie głębiej pogadać. Tylko tyle i aż tyle. Sam fakt, że spotkasz się z czlowiekiem który Cię szczerze wysłucha, może sporo pomóc. Dlatego nie mysl o tym jako o ostateczności, tylko o szansie, którą warto wypróbować. Porządna dłuższa rozmowa spuści z Ciebie napięcie lepiej niż pozbywanie się 1,5l krwi... Bo raczej nie robisz tego żeby się zabić, tylko żeby zasygnalizowac swoją bezradność.

Jest taka pieśniczka "Najtrudniejszy pierwszy krok" - i wcale to nie musi być krok w przepaść ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A pijesz poważnie i często?

 

przede wszystkim zbierz siły i postaraj się umówić na wizytę u psychologa. Tobie potrzebna jest przede wszystkim otwarta rozmowa w cztery oczy, żeby krok po kroku się konfrontować i oswajać z własnym wstydem. Już on zdecyduje, czy wysłać Cię do psychiatry po leki. Nie zawsze to jest konieczne.

Głowna rzecz - nie myśl o sobie jako o świrze! Dla terapeuty jesteś "klientem", który chce o sobie głębiej pogadać. Tylko tyle i aż tyle. Sam fakt, że spotkasz się z czlowiekiem który Cię szczerze wysłucha, może sporo pomóc. Dlatego nie mysl o tym jako o ostateczności, tylko o szansie, którą warto wypróbować. Porządna dłuższa rozmowa spuści z Ciebie napięcie lepiej niż pozbywanie się 1,5l krwi... Bo raczej nie robisz tego żeby się zabić, tylko żeby zasygnalizowac swoją bezradność.

Jest taka pieśniczka "Najtrudniejszy pierwszy krok" - i wcale to nie musi być krok w przepaść ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A pijesz poważnie i często?

 

przede wszystkim zbierz siły i postaraj się umówić na wizytę u psychologa. Tobie potrzebna jest przede wszystkim otwarta rozmowa w cztery oczy, żeby krok po kroku się konfrontować i oswajać z własnym wstydem. Już on zdecyduje, czy wysłać Cię do psychiatry po leki. Nie zawsze to jest konieczne.

Głowna rzecz - nie myśl o sobie jako o świrze! Dla terapeuty jesteś "klientem", który chce o sobie głębiej pogadać. Tylko tyle i aż tyle. Sam fakt, że spotkasz się z czlowiekiem który Cię szczerze wysłucha, może sporo pomóc. Dlatego nie mysl o tym jako o ostateczności, tylko o szansie, którą warto wypróbować. Porządna dłuższa rozmowa spuści z Ciebie napięcie lepiej niż pozbywanie się 1,5l krwi... Bo raczej nie robisz tego żeby się zabić, tylko żeby zasygnalizowac swoją bezradność.

Jest taka pieśniczka "Najtrudniejszy pierwszy krok" - i wcale to nie musi być krok w przepaść ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kobir, nie daję dobrych rad bo one nic nie wniosą. Wołasz o pomoc swoim postępowaniem. Tu jest wiele osób które były w podobnej sytuacji i teraz czują się dobrze. Da sie wyjść z tego stanu NAPRAWDĘ :D Tylko trzeba zrobić pierwszy krok - telefon do psychologa, psychiatry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kobir, nie daję dobrych rad bo one nic nie wniosą. Wołasz o pomoc swoim postępowaniem. Tu jest wiele osób które były w podobnej sytuacji i teraz czują się dobrze. Da sie wyjść z tego stanu NAPRAWDĘ :D Tylko trzeba zrobić pierwszy krok - telefon do psychologa, psychiatry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kobir, nie daję dobrych rad bo one nic nie wniosą. Wołasz o pomoc swoim postępowaniem. Tu jest wiele osób które były w podobnej sytuacji i teraz czują się dobrze. Da sie wyjść z tego stanu NAPRAWDĘ :D Tylko trzeba zrobić pierwszy krok - telefon do psychologa, psychiatry.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A pijesz poważnie i często?

 

przede wszystkim zbierz siły i postaraj się umówić na wizytę u psychologa. Tobie potrzebna jest przede wszystkim otwarta rozmowa w cztery oczy, żeby krok po kroku się konfrontować i oswajać z własnym wstydem. Już on zdecyduje, czy wysłać Cię do psychiatry po leki. Nie zawsze to jest konieczne.

Głowna rzecz - nie myśl o sobie jako o świrze! Dla terapeuty jesteś "klientem", który chce o sobie głębiej pogadać. Tylko tyle i aż tyle. Sam fakt, że spotkasz się z czlowiekiem który Cię szczerze wysłucha, może sporo pomóc. Dlatego nie mysl o tym jako o ostateczności, tylko o szansie, którą warto wypróbować. Porządna dłuższa rozmowa spuści z Ciebie napięcie lepiej niż pozbywanie się 1,5l krwi... Bo raczej nie robisz tego żeby się zabić, tylko żeby zasygnalizowac swoją bezradność.

Jest taka pieśniczka "Najtrudniejszy pierwszy krok" - i wcale to nie musi być krok w przepaść ;)

 

Czy piję poważnie? Jeśli chodzi o ilość wypitego jednorazowo alkoholu to raz w ciągu ostatniego roku i pierwszy raz w życiu wypiłem 700ml 40% wódki. Oczywiście nie wypiłem tego w godzinę a w osiem godzin. Gdybym miał zebrać ilość wypitego alkoholu przez rok to uzbierałoby się ze dwanaście może trzynaście litrów tej wódki.

Czy często piję? To zależy, bo zdarzyło się, że były to i dwa dni pod rząd, a później był miesiąc czy nawet więcej przerwy. Wiadomą rzeczą jest, że m. in. szybkość picia decyduje o stanie upojenia, więc zdarzyło się i tak, że wypicie 250ml powodowało i czasem "zgon". Mowa jest oczywiście cały czas o ostatnim roku, bo jeśli chodzi o lata wcześniejsze, to tylko w wojsku jeszcze było ostre picie. Po wojsku jednak bywało tak, że nawet jednego piwa nie wypijałem przez rok a czasem i dłużej. Nie piję, bo lubię, lecz by, gdy przychodzi naprawdę głęboki smutek a sen go nie chce oddalić, bo ten z kolei nie chce przyjść zasnąć. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że większość alkoholików też kiedyś tak zaczynała, bo alkohol był dla nich remedium na strapienia i sięgam po niego tylko w naprawdę ekstremalnych dla mnie stanach.

Widzisz Tomku we wszystkim, co piszesz masz pewnie rację tyle tylko, że ja to widzę tak:

Rozmowa w cztery oczy jest mi potrzebna tylko, że idąc do psychologa czy to na NFZ czy prywatnie ja wiem, że to jego praca i gdyby nie pieniądze tej pomocy by nie było. Masz rację jestem tylko kolejnym klientem a on jest w pracy, i z tytułu wykonywanej pracy pobiera wynagrodzenie tyle tylko, że dla mnie dla mojego myślenia nie jest to żadna pomoc a zwykła usługa, jaką ja też, gdy pracowałem świadczyłem swoim klientom. Ja w swojej pracy bywało, że pomagałem, ale zawsze była to bezinteresowna pomoc i tylko bezinteresowność nazywam pomocą. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Widzisz, gdy jakaś staruszka poprosi mnie o pomoc w przejściu na drugą stronę ulicy to nazwę to pomocą, ale gdy ta staruszka z wdzięczności będzie chciała dać mi cukierka, który ja z kolei będę musiał wziąć też choćby przez ten sam wzgląd już tego nie będę nazywał pomocą. Tak wygląda moje myślenie i dlatego też m. in. mam tak wielkie odczucie, że ja zupełnie nie pasuję do tego świata.

Może, więc i dla tego już lata temu stworzyłem sobie swój własny świat, z którego gdy naprawdę już nie musiałem nie wychodziłem? Jest naprawdę wiele rzeczy, z którymi ja się nie zgadzam i przez to buntuję, bo dlaczego? Dlaczego np. ktoś rości sobie prawa do czegoś, co należy do wszystkich? Do czego konkretnie? A i choćby do złóż mineralnych. Wiem, że ktoś zarabia na tym, bo wydobywając je ponosi koszty, ale weź Ty idź na to miejsce z łopatą i kilofem to Cię zamkną, bo "kradniesz". Pamiętasz, co było z tzw. "Biedaszybami"? I tu pod pozorem bezpieczeństwa tych ludzi zabroniono im, bo to nielegalne tylko, dlaczego o to bezpieczeństwo ludzi w kopalniach się nie dba? A to sprzęt w 50% wadliwy, a to źle skalibrowane czujniki metanu… Widzisz ja nie chcę żyć w takim świecie (a muszę) gdzie nie udziela się w szpitalu pomocy człowiekowi, bo ten nie ma ubezpieczenia i wyrzuca pod ogrodzenie licząc, że policja czy też SM się nim zajmie. Ten człowiek umiera, bo… Dlaczego nie jest tak, że najpierw udziela mu się pomocy by mógł później za tą pomoc zapłacić? Bo nie zapłaci, bo pomimo pomocy umrze i też nie zapłaci? To tak jak ja przyjmując sprzęt od klienta kazał mu płacić a przecież dopiero, gdy ja ten sprzęt uratuję biorę pieniądze. Gdy tego sprzętu jednak nie uratuję to nie każę mu płacić. Tu mowa o czymś, co choć "żyje" nie czuje i nie jest człowiekiem, a jest lepiej traktowana niż człowiek. Wybacz, ale dla mnie dzisiaj człowiek został w hierarchii postawiony poniżej… Ja już prędzej otworzę się przed Tobą czy kimkolwiek innym z tego forum niż przed psychologiem czy psychiatrą, bo wchodząc do ich gabinetu już z przed progu będę w ich oczach widział tylko $. Wiem, że to w wielu przypadkach ma się nijak do rzeczywistości, ale przetłumacz to mojemu choremu mózgowi a nie mnie.

Dlatego też myślę, że robię to, co robię, bo nie chcę prosić o pomoc a chcę by ktoś się domyślił, że jej potrzebuję. Chcę pomocy a nie "pomocy" może tak jak i ten człowiek, który umarł parę metrów od drzwi szpitala nie doczekam się jej, bo przecież lekarze nie są wróżbitami a tym samym niewiedzą, że jej potrzebuję. Proszę nie zrozumcie mnie tak, że ja lekarzy uważam, za co najmniej krwiopijców, bo tak nie uważam a w każdym razie nie wszystkich. Skrzywdziłbym takim stwierdzeniem naprawdę wielu i z prawdziwego powołania dobrych specjalistów. Ci jednak, którzy dali temu człowiekowi umrzeć nimi nie są, bo co choćby z przysięgą? Gdy czytam umowy na świadczenie usług medycznych dla poszczególnych szpitali zawieranych z NFZ-etem gdzie ta sama usługa przykładowo iniekcja wyceniona jest na 45zł w jednym, a na 75zł w innym, z czego pielęgniarka dostaje zapewne odpowiednio 45gr i 75gr to krew chce mnie zalać. Krew chce mnie zalać, gdy czytam, że minimum socjalne to… zresztą sami zobaczcie: http://expressilustrowany.pl/minimum-socjalne-nie-do-przyjecia-zobacz-wyliczenia,artykul.html?material_id=4ef050e016f1dadd75000000

Co za kretyn robi te wyliczenia? Przepraszam zwykle się nie złoszczę, ale w takich wypadkach to się wściekam.

Piosenkę oczywiście znam, to piosenka Anny Jantar tyle tylko, że życie to nie piosenka czy wiersz a rzeczywistość, która bywa brutalna.

 

-- 19 lut 2013, 02:31 --

 

kobir, nie daję dobrych rad bo one nic nie wniosą. Wołasz o pomoc swoim postępowaniem. Tu jest wiele osób które były w podobnej sytuacji i teraz czują się dobrze. Da sie wyjść z tego stanu NAPRAWDĘ :D Tylko trzeba zrobić pierwszy krok - telefon do psychologa, psychiatry.

 

Kaju już dałaś tak samo jak i wszyscy inni, którzy mi tu odpisali, za co Wam dziękuję. :smile: Mam nadzieję, że dostrzegacie jak bardzo jest skrzywione (albo i nie ;) ) moje spojrzenie na wszystko. Ale tak jak już wspominałem ja żyję w swoim świecie, który jest jakże inny od tego realnego, bo jest idealny. W nim nie ma miejsca na to wszystko, co tak często każe mi jednak zejść na ziemię. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A pijesz poważnie i często?

 

przede wszystkim zbierz siły i postaraj się umówić na wizytę u psychologa. Tobie potrzebna jest przede wszystkim otwarta rozmowa w cztery oczy, żeby krok po kroku się konfrontować i oswajać z własnym wstydem. Już on zdecyduje, czy wysłać Cię do psychiatry po leki. Nie zawsze to jest konieczne.

Głowna rzecz - nie myśl o sobie jako o świrze! Dla terapeuty jesteś "klientem", który chce o sobie głębiej pogadać. Tylko tyle i aż tyle. Sam fakt, że spotkasz się z czlowiekiem który Cię szczerze wysłucha, może sporo pomóc. Dlatego nie mysl o tym jako o ostateczności, tylko o szansie, którą warto wypróbować. Porządna dłuższa rozmowa spuści z Ciebie napięcie lepiej niż pozbywanie się 1,5l krwi... Bo raczej nie robisz tego żeby się zabić, tylko żeby zasygnalizowac swoją bezradność.

Jest taka pieśniczka "Najtrudniejszy pierwszy krok" - i wcale to nie musi być krok w przepaść ;)

 

Czy piję poważnie? Jeśli chodzi o ilość wypitego jednorazowo alkoholu to raz w ciągu ostatniego roku i pierwszy raz w życiu wypiłem 700ml 40% wódki. Oczywiście nie wypiłem tego w godzinę a w osiem godzin. Gdybym miał zebrać ilość wypitego alkoholu przez rok to uzbierałoby się ze dwanaście może trzynaście litrów tej wódki.

Czy często piję? To zależy, bo zdarzyło się, że były to i dwa dni pod rząd, a później był miesiąc czy nawet więcej przerwy. Wiadomą rzeczą jest, że m. in. szybkość picia decyduje o stanie upojenia, więc zdarzyło się i tak, że wypicie 250ml powodowało i czasem "zgon". Mowa jest oczywiście cały czas o ostatnim roku, bo jeśli chodzi o lata wcześniejsze, to tylko w wojsku jeszcze było ostre picie. Po wojsku jednak bywało tak, że nawet jednego piwa nie wypijałem przez rok a czasem i dłużej. Nie piję, bo lubię, lecz by, gdy przychodzi naprawdę głęboki smutek a sen go nie chce oddalić, bo ten z kolei nie chce przyjść zasnąć. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że większość alkoholików też kiedyś tak zaczynała, bo alkohol był dla nich remedium na strapienia i sięgam po niego tylko w naprawdę ekstremalnych dla mnie stanach.

Widzisz Tomku we wszystkim, co piszesz masz pewnie rację tyle tylko, że ja to widzę tak:

Rozmowa w cztery oczy jest mi potrzebna tylko, że idąc do psychologa czy to na NFZ czy prywatnie ja wiem, że to jego praca i gdyby nie pieniądze tej pomocy by nie było. Masz rację jestem tylko kolejnym klientem a on jest w pracy, i z tytułu wykonywanej pracy pobiera wynagrodzenie tyle tylko, że dla mnie dla mojego myślenia nie jest to żadna pomoc a zwykła usługa, jaką ja też, gdy pracowałem świadczyłem swoim klientom. Ja w swojej pracy bywało, że pomagałem, ale zawsze była to bezinteresowna pomoc i tylko bezinteresowność nazywam pomocą. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Widzisz, gdy jakaś staruszka poprosi mnie o pomoc w przejściu na drugą stronę ulicy to nazwę to pomocą, ale gdy ta staruszka z wdzięczności będzie chciała dać mi cukierka, który ja z kolei będę musiał wziąć też choćby przez ten sam wzgląd już tego nie będę nazywał pomocą. Tak wygląda moje myślenie i dlatego też m. in. mam tak wielkie odczucie, że ja zupełnie nie pasuję do tego świata.

Może, więc i dla tego już lata temu stworzyłem sobie swój własny świat, z którego gdy naprawdę już nie musiałem nie wychodziłem? Jest naprawdę wiele rzeczy, z którymi ja się nie zgadzam i przez to buntuję, bo dlaczego? Dlaczego np. ktoś rości sobie prawa do czegoś, co należy do wszystkich? Do czego konkretnie? A i choćby do złóż mineralnych. Wiem, że ktoś zarabia na tym, bo wydobywając je ponosi koszty, ale weź Ty idź na to miejsce z łopatą i kilofem to Cię zamkną, bo "kradniesz". Pamiętasz, co było z tzw. "Biedaszybami"? I tu pod pozorem bezpieczeństwa tych ludzi zabroniono im, bo to nielegalne tylko, dlaczego o to bezpieczeństwo ludzi w kopalniach się nie dba? A to sprzęt w 50% wadliwy, a to źle skalibrowane czujniki metanu… Widzisz ja nie chcę żyć w takim świecie (a muszę) gdzie nie udziela się w szpitalu pomocy człowiekowi, bo ten nie ma ubezpieczenia i wyrzuca pod ogrodzenie licząc, że policja czy też SM się nim zajmie. Ten człowiek umiera, bo… Dlaczego nie jest tak, że najpierw udziela mu się pomocy by mógł później za tą pomoc zapłacić? Bo nie zapłaci, bo pomimo pomocy umrze i też nie zapłaci? To tak jak ja przyjmując sprzęt od klienta kazał mu płacić a przecież dopiero, gdy ja ten sprzęt uratuję biorę pieniądze. Gdy tego sprzętu jednak nie uratuję to nie każę mu płacić. Tu mowa o czymś, co choć "żyje" nie czuje i nie jest człowiekiem, a jest lepiej traktowana niż człowiek. Wybacz, ale dla mnie dzisiaj człowiek został w hierarchii postawiony poniżej… Ja już prędzej otworzę się przed Tobą czy kimkolwiek innym z tego forum niż przed psychologiem czy psychiatrą, bo wchodząc do ich gabinetu już z przed progu będę w ich oczach widział tylko $. Wiem, że to w wielu przypadkach ma się nijak do rzeczywistości, ale przetłumacz to mojemu choremu mózgowi a nie mnie.

Dlatego też myślę, że robię to, co robię, bo nie chcę prosić o pomoc a chcę by ktoś się domyślił, że jej potrzebuję. Chcę pomocy a nie "pomocy" może tak jak i ten człowiek, który umarł parę metrów od drzwi szpitala nie doczekam się jej, bo przecież lekarze nie są wróżbitami a tym samym niewiedzą, że jej potrzebuję. Proszę nie zrozumcie mnie tak, że ja lekarzy uważam, za co najmniej krwiopijców, bo tak nie uważam a w każdym razie nie wszystkich. Skrzywdziłbym takim stwierdzeniem naprawdę wielu i z prawdziwego powołania dobrych specjalistów. Ci jednak, którzy dali temu człowiekowi umrzeć nimi nie są, bo co choćby z przysięgą? Gdy czytam umowy na świadczenie usług medycznych dla poszczególnych szpitali zawieranych z NFZ-etem gdzie ta sama usługa przykładowo iniekcja wyceniona jest na 45zł w jednym, a na 75zł w innym, z czego pielęgniarka dostaje zapewne odpowiednio 45gr i 75gr to krew chce mnie zalać. Krew chce mnie zalać, gdy czytam, że minimum socjalne to… zresztą sami zobaczcie: http://expressilustrowany.pl/minimum-socjalne-nie-do-przyjecia-zobacz-wyliczenia,artykul.html?material_id=4ef050e016f1dadd75000000

Co za kretyn robi te wyliczenia? Przepraszam zwykle się nie złoszczę, ale w takich wypadkach to się wściekam.

Piosenkę oczywiście znam, to piosenka Anny Jantar tyle tylko, że życie to nie piosenka czy wiersz a rzeczywistość, która bywa brutalna.

 

-- 19 lut 2013, 02:31 --

 

kobir, nie daję dobrych rad bo one nic nie wniosą. Wołasz o pomoc swoim postępowaniem. Tu jest wiele osób które były w podobnej sytuacji i teraz czują się dobrze. Da sie wyjść z tego stanu NAPRAWDĘ :D Tylko trzeba zrobić pierwszy krok - telefon do psychologa, psychiatry.

 

Kaju już dałaś tak samo jak i wszyscy inni, którzy mi tu odpisali, za co Wam dziękuję. :smile: Mam nadzieję, że dostrzegacie jak bardzo jest skrzywione (albo i nie ;) ) moje spojrzenie na wszystko. Ale tak jak już wspominałem ja żyję w swoim świecie, który jest jakże inny od tego realnego, bo jest idealny. W nim nie ma miejsca na to wszystko, co tak często każe mi jednak zejść na ziemię. :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Rozmowa w cztery oczy jest mi potrzebna tylko, że idąc do psychologa czy to na NFZ czy prywatnie ja wiem, że to jego praca i gdyby nie pieniądze tej pomocy by nie było. Masz rację jestem tylko kolejnym klientem a on jest w pracy, i z tytułu wykonywanej pracy pobiera wynagrodzenie tyle tylko, że dla mnie dla mojego myślenia nie jest to żadna pomoc a zwykła usługa, jaką ja też, gdy pracowałem świadczyłem swoim klientom. Ja w swojej pracy bywało, że pomagałem, ale zawsze była to bezinteresowna pomoc i tylko bezinteresowność nazywam pomocą. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Widzisz, gdy jakaś staruszka poprosi mnie o pomoc w przejściu na drugą stronę ulicy to nazwę to pomocą, ale gdy ta staruszka z wdzięczności będzie chciała dać mi cukierka, który ja z kolei będę musiał wziąć też choćby przez ten sam wzgląd już tego nie będę nazywał pomocą. Tak wygląda moje myślenie i dlatego też m. in. mam tak wielkie odczucie, że ja zupełnie nie pasuję do tego świata.

(

 

Bardzo dobrze Cię rozumiem kobir. Sam mam takie wahania. Ja to sobie tłumaczę, że nie idę do terapeuty po to, żeby nawiązać jakąś bliższą relację, tylko żeby przepracować jakiś problem. Czasem to może być wręcz korzyść, że on ma podejście "profesjonalne", bo łatwiej zdobyć do siebie dystans, wyjść własnie z tego swojego świata i spojrzeć na siebie inaczej. Poza tym dzięki tej "mało bezinteresownej" pomocy będziesz może miał większa łatwość nawiązania "prawdziwych" kontaktów. Mowię Ci, spróbuj. Raczej nie zaszkodzi a możliwe że pomoże.

A skoro dobrze zdajesz sobie sprawę, że psycholog to nie anioł zesłany z nieba, to nie będziesz oczekiwał Bóg wie czego i oszczędzisz sobie zawodu, który by Cię od razu czekał przy takim podejściu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Rozmowa w cztery oczy jest mi potrzebna tylko, że idąc do psychologa czy to na NFZ czy prywatnie ja wiem, że to jego praca i gdyby nie pieniądze tej pomocy by nie było. Masz rację jestem tylko kolejnym klientem a on jest w pracy, i z tytułu wykonywanej pracy pobiera wynagrodzenie tyle tylko, że dla mnie dla mojego myślenia nie jest to żadna pomoc a zwykła usługa, jaką ja też, gdy pracowałem świadczyłem swoim klientom. Ja w swojej pracy bywało, że pomagałem, ale zawsze była to bezinteresowna pomoc i tylko bezinteresowność nazywam pomocą. Wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Widzisz, gdy jakaś staruszka poprosi mnie o pomoc w przejściu na drugą stronę ulicy to nazwę to pomocą, ale gdy ta staruszka z wdzięczności będzie chciała dać mi cukierka, który ja z kolei będę musiał wziąć też choćby przez ten sam wzgląd już tego nie będę nazywał pomocą. Tak wygląda moje myślenie i dlatego też m. in. mam tak wielkie odczucie, że ja zupełnie nie pasuję do tego świata.

(

 

Bardzo dobrze Cię rozumiem kobir. Sam mam takie wahania. Ja to sobie tłumaczę, że nie idę do terapeuty po to, żeby nawiązać jakąś bliższą relację, tylko żeby przepracować jakiś problem. Czasem to może być wręcz korzyść, że on ma podejście "profesjonalne", bo łatwiej zdobyć do siebie dystans, wyjść własnie z tego swojego świata i spojrzeć na siebie inaczej. Poza tym dzięki tej "mało bezinteresownej" pomocy będziesz może miał większa łatwość nawiązania "prawdziwych" kontaktów. Mowię Ci, spróbuj. Raczej nie zaszkodzi a możliwe że pomoże.

A skoro dobrze zdajesz sobie sprawę, że psycholog to nie anioł zesłany z nieba, to nie będziesz oczekiwał Bóg wie czego i oszczędzisz sobie zawodu, który by Cię od razu czekał przy takim podejściu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×