Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość unikająca (lękliwa)


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

A co do wprawiania machiny w ruch to u mnie tak nie działa, jak pracuje to nie chcę mi się poza tym nic, a najwięcej kontaktów towarzyskich to miałem na bezrobociu, ale tylko jak bylem w miarę krótko na nim bo po iluś miesiącach tak się tego wstydziłem że nikomu na oczy się pokazywać nie chciałem.

Rozumiem, że chcesz zmienić swoją sytuację? Bo najważniejsza jest chęć zmiany, od tego się zaczyna, bez chęci zmiany nawet się nie wystartuje, bo niby jak? Jeżeli mamy chęć, to musimy zacząć działać. Jeżeli nie możemy zacząć działać, bo lęk jest zbyt silny, to powinniśmy udać się do psychiatry po leki, które obniżą poziom lęku i ułatwią nam działanie. Prawdopodobnie popadłeś w pracoholizm. Z powodu nadgodzin, większość czasu spędzasz w pracy, więc zostaje Ci mało wolnego czasu, a ten wolny czas spędzasz, np. przed komputerem, bo jesteś zmęczony i wolisz odpocząć. Z tego powodu nie ma miejsca na rozwój innych elementów życia. Osobowość unikająca pragnie kontaktów z ludźmi, więc również bardzo prawdopodobne jest, że kontakty z pracy Ci wystarczają i nie potrzebujesz nowych. Jednak w rozpędzeniu maszyny ważne są znajomości zarówno na stopie prywatnej, jak i służbowej. Mogą to być nawet 2 czy 3 osoby, ale musisz regularnie, w wolnym czasie, spotykać się z ludźmi i coś razem robić. Mogą to być osoby z pracy, ale musisz zbudować z nimi taką relację, aby te osoby chciały z Tobą spotykać się w wolnym czasie. Chodzi o trochę bliższe relacje. To jest kluczowe i pociąga za sobą całą machinę. Brzydko mówiąc, musimy się pod kogoś podczepić. Jeżeli udałoby Ci się nawiązać przyjaźnie lub znaleźć dziewczynę to jeszcze lepiej, ale to będą raczej dalsze konsekwencje rozpędzonej maszyny. Dlatego istotne jest tutaj również znalezienie hobby, aby było jakieś spoiwo. Jeżeli chcemy rozpędzić maszynę, to musimy szukać kontaktów towarzyskich pomimo tego co podpowiada nam mózg. My możemy chcieć zmiany, natomiast nasz mózg może nie chcieć. To jest ciągła walka i przełamywanie się na najwyższym poziomie. Gdy maszyna zostanie rozpędzona, będzie coraz łatwiej. Będziemy się wtedy toczyć jak kula śnieżna. Będziemy mogli liznąć odrobinę normalności. Jednak niestety to wszystko jest bardzo kruche. Może też nie zadziałać to na każdego. Jest to niesamowicie pracochłonne, ale ja nic lepszego nie znalazłem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wkuuporr,

Co do zmiany sytuacji to niby chcę ją zmienić, ale nic z tym nie robię, może jednak nie chcę jej zmienić. Nie mam żadnego planu na życie a niedługo 40-tka mi stuknie, mam tylko jakieś głupie fantazje typu że rzucę pracę i będę podróżował po świecie, no ale z moją nieśmiałością i unikaniem wszystkiego to mało realne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wkuuporr,

Co do zmiany sytuacji to niby chcę ją zmienić, ale nic z tym nie robię, może jednak nie chcę jej zmienić. Nie mam żadnego planu na życie a niedługo 40-tka mi stuknie, mam tylko jakieś głupie fantazje typu że rzucę pracę i będę podróżował po świecie, no ale z moją nieśmiałością i unikaniem wszystkiego to mało realne.

Mózg może nie chcieć jej zmieniać na poziomie emocjonalnym, bo odczuwa lęk, natomiast jeżeli Ty również nie chcesz jej zmienić to prawdopodobnie masz depresję. Żadne wielkie plany nie mają sensu, ja układałem dziesiątki planów, które nigdy nie zostały zrealizowane. To jest uciekanie w układanie planów, odkładanie konfrontacji w nieskończoność na później, uciekanie przed działaniem. Później spojrzymy na ten swój plan i załamiemy się, bo okaże się zbyt ciężki, przytłaczający, pracochłonny i wręcz niewykonalny. Wystarczy prosty, wstępny plan. Wystarczy sam szkic.

 

Nazwę to stanami.

 

Gdy jestem w dobrym stanie, to nie odczuwam praktycznie lęku, mam energię, dużo pomysłów, chce mi się śmiać i rozmawiać z ludźmi. Zaczynam się wtedy nawet wygłupiać wśród ludzi. Specjalnie tworzę różne, dziwne sytuacje, tylko po to, aby inni zwracali na mnie uwagę. Chcę być wtedy w centrum uwagi. Natomiast gdy jestem w złym stanie, to wszystkiego się lękam, nic mi się nie chce, jestem zamulony, bez energii, sztywny i poważny. Wtedy najchętniej nic bym nie robił.

 

Tak skaczę pomiędzy tymi stanami. Czasami jeden stan utrzymuje się dłużej, innym razem krócej. Czasami stany zmieniają się co kilka minut, innym razem co kilka godzin, a zdarzają się nawet dłuższe okresy. To jaki stan mi się przytrafi, nie jest w dużym stopniu zależne ode mnie. Zmianę stanów wywołuje tak dużo różnych bodźców, zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych, że wyłapanie tego wszystkiego jest niewykonalne. Jednym ze sposobów, aby utrwalić się w dobrym stanie, jest rozpędzenie maszyny. Gdy maszyna zostanie rozpędzona i będzie jechać, to wtedy jestem w dobrym stanie. Natomiast, gdy podwinie mi się noga i maszyna zacznie stawać (co zawsze prędzej czy później ma miejsce), to ja zaczynam wtedy spadać w otchłań złego stanu. Leki antydepresyjne nie wywołują we mnie ani dobrego, ani złego stanu, tylko tak wszystko spłaszczają, że wtedy jakiekolwiek działanie traci sens. Czy macie może podobnie? Ktoś wie czy to jest jakiś rodzaj depresji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie to wygląda od kilku lat podobnie. W styczniu/lutym zaczynam rozpędzać maszynę, która gdzieś w czerwcu już działa na pełnych obrotach, a zaczyna stawać dopiero w październiku/listopadzie. Dlatego moje wszystkie kluczowe wizyty u psychiatry są zawsze na początku roku. W tym roku cały proces był trochę zaburzony, ale to z powodu złego leku (Paroksetyna), który zamiast posunąć maszynę do przodu, to posunął, ale mnie w dupę, i to tak mocno, że będę to odczuwał jeszcze przez długi czas. Wnioski są takie, że maszyna najlepiej jedzie w trakcie wiosny i lata.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wkuuporr,

Co do zmiany sytuacji to niby chcę ją zmienić, ale nic z tym nie robię, może jednak nie chcę jej zmienić. Nie mam żadnego planu na życie a niedługo 40-tka mi stuknie, mam tylko jakieś głupie fantazje typu że rzucę pracę i będę podróżował po świecie, no ale z moją nieśmiałością i unikaniem wszystkiego to mało realne.

 

mam identyczną sytuację, też przybliżam się do 40-tki.

psychoterapeutka mówi mi bym pomyślał czego naprawdę chcę, ale ja nie wiem, albo nic nie chcę albo chcę to co się nawinie, nie myślę w ten sposób,

jestem niewolnikiem swego ciała i umysłu, nie potrafię myśleć co bym chciał w sobie zmienić, ona mi mówi że tak mi wygodnie, no może i wygodnie, ale co ja poradzę,

jednocześnie przenosi powinności i wszystko na mnie, ale gdy tak jest ona przestaje mi być potrzebna, nie potrzebuję kogoś takiego, skoro jej rola ogranicza się jedynie

do korygowania mnie w interpretowaniu siebie samego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dr. Psycho Trepens,

 

Od terapeuty oczekiwałbym zmiany tych struktur osobowościowy, przez które w pewnych sytuacjach i relacjach pojawiają się u mnie nieadekwatne emocje.

Jak mi jeden terapeuta zaczął robić za doradce życiowego to szybko się z nim pożegnałem. Czasem się zastanawiam po co oni te szkoły kończyli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

psychoterapeutka mówi mi bym pomyślał czego naprawdę chcę, ale ja nie wiem, albo nic nie chcę albo chcę to co się nawinie, nie myślę w ten sposób,

We mnie jest rozdźwięk, olbrzymi rozłam. Nie ma tutaj spójności. Mój mózg na poziomie emocjonalno-myślowym chce jednego, a ja na jakimś innym poziomie chcę drugiego. Przyjemność mózgowi sprawia jedno, a ja chcę, aby drugie sprawiało mi przyjemność. Nie da się tego pogodzić ponieważ nie da się usunąć ani jednego, ani drugiego. Jeżeli wybiorę przyjemność mózgu, to wtedy ja będę niezadowolony, a jeżeli wybiorę to co ja chcę, to wtedy mózg będzie niezadowolony. Mój mózg chce, np. bić, obrażać, znęcać się nad różnymi osobami oraz szaleć pomimo, iż ja tego nie chcę, bo te osoby nic mi nie zrobiły, a ja jestem dobrym człowiekiem. Jeżeli poddam się woli mózgu, to pomimo, iż sprawi mi to przyjemność, to będę też cierpiał, a jeżeli zrobię to co ja chcę, to też będę cierpiał. Mój mózg ciągle walczy ze mną, tam toczy się ostra walka, na śmierć i życie. Mam wrażenie, że wywalczyłem sobie zbyt dużą autonomię i mózg chce mnie za to zniszczyć. W takim stanie trudno znaleźć jakieś pasje, już nie mówiąc o układaniu jakichś spójnych planów, ponieważ mózg będzie chciał tak, a ja będę chciał inaczej. Nie da się pogodzić z mózgiem, za duże są różnice, kompromis nie jest możliwy. Jeżeli zgodziłbym się na to co chce mózg, to zostałbym wręcz jakimś potworem. W takiej sytuacji trzeba mózg trochę spacyfikować, np. neuroleptykami, aby nie przeszkadzał w tym co ja chcę. Wtedy mogę robić to co ja chcę, a przy okazji wybiórczo, do własnych celów, korzystać z tego co chce mózg.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odnajduję się w pewnym stopniu w opisie, który jest przedstawiony na pierwszej stronie. Czuję, że jestem zakleszczony w swoich lękach, a przez to całe moje życie widzę jak toporne skrobanie paznokciami po stole. Jutro jest poniedziałek, który już wzbudza we mnie ogromne pokłady stresu, bo praca. Praca, której serdecznie nie znoszę. Pytanie - dlaczego? Jest to praca biurowa, wysokie jak na standardy polskie zarobki, od godziny 8:00 do godziny 16:00. Kontakt z ludźmi ograniczony do liczby 15. Powinienem być zadowolony, ale nie jestem. Prawdą jest to, że nie jestem zadowolony z każdej pracy, w której byłem. Dzisiaj wiem, że to nie jest przyczyna pracy, bo w każdym miejscu po przepracowaniu paru miesięcy dochodziłem do bardzo dobrej wprawy. Problemem jestem ja i moje lęki. Nawet nie wiem od czego rozpocząć.

 

W dzieciństwie nie miałem przyjaciół. W klasie byłem szczerze nielubiany, szydzono ze mnie, nigdy nie chciano być ze mną w drużynie, nigdy nikt ze mną nie chciał siedzieć czy to w klasie czy - co było wyjątkowo przykre - na wycieczkach klasowych. Czułem się okropnie, bo świat w klasie był dla mnie tak przeklęty, że na poczet zadowolenia moich rodziców i zazdrości dla siostry, która przyjaciół miała od groma zmyślałem, jak bardzo jestem lubiany i jak cudownie się żyje w klasie. Na podwórku, na którym się bawiłem, spotkałem parę osób, których połączyła dziwna więź - każdy nas był różny, ale miał jedną wspólną cechę. Byli także nielubiani w swoich klasach. Było nas 3 a potem 4. I każdy prowadził tak swoje życie, by w końcu spotkać się w klasach w gimnazjum. W gimnazjum było jeszcze gorzej. Na 21 osób rozmawiałem z trzema. W dodatku uwielbiałem muzykę niewpasowującą się w kanon wulgarnego hip-hopu i rapu, moja identyfikacja nie podobała się wielu osobom, więc popychano mnie, szarpano za włosy (długie) i wyśmiewano. Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa, nie znałem drogi ucieczki. Moi rodzice nie byli ze mnie dumni. W ogóle. Oceny miałem średnie, kiepskie, mocno poniżej ocen, które miała moja siostra. Ja uciekałem w świat wirtualny, moja siostra zdobywała kolejne świadectwa z paskiem i nagrody w sportowych zawodach. Ja byłem wysoki i nie potrafiłem mówić wyraźnie, bo bałem się cokolwiek powiedzieć, ona bawiła się na kolejnych imprezach ze znajomymi. W gimnazjum doszedłem do takiego rozstroju emocji, bo wiedziałem, że zawodzę rodziców niskimi ocenami, nie mam kolegów, z którymi mógłbym porozmawiać o tym, co mnie boli, a w klasie jestem cieniem człowieka, bezosobową kukłą, że chciałem popełnić samobójstwo. Postawiono wtedy akurat rusztowanie, ponieważ ocieplano bloki. Wyszedłem przez balkon na jedno rusztowanie, przeszedłem kawałek po stalowej belce i usiadłem. Poczułem chłód, wiatr październikowego wieczora i spojrzałem w dół. Podwójnie się załamałem, bo bałem się skoczyć. Uznałem, że nie potrafię nawet tego zrobić. Wróciłem i toczyłem życie dalej. TOCZYŁEM.

 

Jednocześnie ciągle próbowałem mniej lub bardziej prosić ludzi o zauważenie mnie. Nieme krzyki? Tak to określić? Garnąłem do ludzi, chciałem być lubiany. Chciałem śmiać się z żartów z innymi, chciałem pić alkohol, wychodzić na imprezy i bawić się tak, jak czuję, że chcę. Nie udawało się. Po gimnazjum moja grupa wsparcia z podwórka rozpadła się, pokłóciliśmy się, odwróciliśmy się do siebie plecami i do dzisiaj pozostajemy wobec siebie obcy. W liceum dostałem to, czego pragnąłem. W małej ilości, ale jednak - atencja została zaspokojona. Zacząłem się bawić, żyć, ale przy okazji nadal byłem kimś, kim rzeczywiście nie byłem. Nigdy nie potrafiłem wyrazić to, jakie są moje wady, a jakie zalety. Nadal mówiłem niewyraźnie, nadal miałem problemy z powiedzeniem, w czym jestem dobry. (W międzyczasie przypomniało mi się, co wychowawca napisał o mnie w opinii do klasowej ankiety "Uprzejmy, miły, nie ulega modom". Też strasznie to przeżyłem, bo opinię o innych brzmiały wyjątkowo, a o mnie - jak zwykła woda w kranie), Chciałem być wszędzie, dlatego nie potrafiłem być niemiły, powiedzieć coś, co według mnie nie pasowało. Przyklejałem się do opinii ludzi albo bawiłem się w filozofa mówiącego "jak być powinno". Zawaliłem szkołę, miałem dwie poprawki w semestrze, o której nie powiedziałem rodzicom. Do dzisiaj zresztą nie wiedzą. Wirowałem, traciłem przyjaciół, kłamałem, odzyskiwałem przyjaciół, znów traciłem, wchodziłem w związki i kończyłem po trzech tygodniach. Pytałem się "jak może taki ktoś być ze mną, z tak beznadziejnym przypadkiem, brzydkim, głupim, mówiącym banały?".

 

Nie miałem bardzo krzywych zębów, górne dwójki były wyrzucone w przód. Ale wstydziłem się przez to uśmiechać do zdjęć. Zarobiłem pieniądze z ciężkim trudem psychicznym dla siebie, zakupiłem aparat stały, który wyprostował zęby. Efekt? Uśmiecham się dużo, ale do zdjęć nadal nie potrafię podejść jak zwykły człowiek. Mam blokadę.

 

Mam blokadę w kontaktach z ludźmi. Gdy mówię, chcę aby ludzie słuchali, ale gdy widzę, że zaczynają słuchać, łamie się mój głos, zaczynam przestawać się poznawać, czuję się jak na ostrzale, trzęsę się lekko, pocę gwałtownie jakby oczekiwano ode mnie przyznania się do winy za zabójstwo czy kradzież. Każde słowa ludzi, których nie znam, analizuję szukając podtekstu, który miałby mnie dotyczyć i zgnębić. Przez to przestaję lubić tę osobę i w głowię mszczę się. Gdy jednak ta osoba się uśmiecha, ja automatycznie też się uśmiecham. Nastrój jednej osoby kształtuje mój nastrój. Gdy widzę gniew, boję się, chcę uciec. Gdy widzę smutek, współczuję i chcę aby widziała, że współczuję.

 

Jednocześnie walczę ze sobą od wielu lat. Przestałem mówić niewyraźnie, bo katowałem się dzień w dzień ćwiczeniami dykcyjnymi. Robię to do dzisiaj. Jest ładnie, chcę było lepiej. Nie znoszę swojego ciała choć jestem szczupły a inni adorują to, dlatego ciągle się ruszam, aby być szczupłym albo co mniej udanie - dobrze wyglądać, bo siebie otyłego nie przyjąłbym. Pogardzałbym sobą najgwałtowniej jak to tylko możliwe. No i nie potrafię być w związku. Byłem z kobietą, ale to było oszustwo. Jestem gejem i kręcą mnie faceci, a zarazem nie potrafię znaleźć nikogo. W kontaktach z facetami jestem agresywny, perwersyjnie arogancki i niedostępny. Rzuciłem faceta po roku związku, bo uznałem, że go nie kocham. To było szczere przekonanie, ale podbudowane wszystkimi lękami, niechęcią do trwałości i stabilizacji, czegoś oczywistego, na co dzień namacalnego, że odrzuciłem to. Wierzę w lepszy dla siebie świat, dlatego odrzucam to, co mam, nie akceptuję tego.

 

Dzisiaj mam 25 lat. Jestem pół kroku przed decyzjami, które mogą zmienić i ulepszyć świat, w którym żyję. Ale potrzebuję zmiany. Byłem na terapii i wierzyłem, że jestem "naprawiony", przeinstalowano mój system wiedzy o sobie, ale to było zwykłe kłamstwo, które sobie wmówiłem. Napompowałem się pozytywną energią nie lecząc się z objawów wiecznego, samoczynnego upokarzania się i wiary, że jest się głupcem, więc jak z głupcem można rozmawiać i go lubić. Moje lęki jednak przez pracę się wzmagają, bo w pracy panuje inny system kontaktów, rozmów i dyskusji. Ludzie mają mnie za ekscentryka i dziwaka, bo wypowiadam się inaczej, grzeczniej, rzucam słowa jakby wyczytane z książki. A w pracy drwią z tego, szczególnie dwie kobiety (pracuję głównie z kobietami, co jest wynikiem przypadku). Wiem, że to pewnie przez próbę zrzucenia mnie do parteru, gdyż mogą się przeze mnie i to, jak mówię - czuć niekomfortowo. Ale chcę mieć to w dupie! Wiem, że taki jestem, taki sposób mówienia w pełni mi odpowiada, w jednej chwili bawiąc się w dyplomatę, w innej puszczając hamulce i mówiąc tak jak dobrze naoliwiona maszyna bez wahania używająca przekleństw i skrótów myślowych. A mimo to przejmuje się uszczypliwymi odzywkami. Absurd, w domu mam kieszenie pełne ripost, w pracy jestem jak wykastrowany.

 

Jest jeszcze jedna rzecz. Mój umysł jest całkowicie zakopcony, gdy nie jestem w swojej sferze komfortu - czyli w domu. Nie myślę logicznie, znikają mi szczegóły, które w fazie rozluźnienia byłbym w stanie dostrzec, miotam się z prokrastynacją i jestem spięty jak struna w gitarze. Dlaczego? Dlaczego tak jest? Dlaczego zachowuję się tak nieporadnie i tak fatalnie reaguję na nowe, nieznane mi sytuacje?

 

Poszedłem się wykąpać i zadałem sobie kolejne pytanie - po co to piszę? Teoretycznie czuję się jak nowo narodzony po tym, co piszę i uświadomieniu sobie, gdzie leżę i umieram zamiast stać i żyć. Ale chyba też po to, ponieważ chcę od Was poczuć wsparcie. Tak, takie to prymitywne instynkty mną rządzą. I coś mi się zdaje, że rozmowa z terapeutą/tką mnie nie ominie. Jestem gotów na kolejne starcie z samym sobą, ale wierzę, że może ktoś tutaj coś powie, podrzuci wskazówkę albo wskaże drogowskaz. Bo naprawdę, jestem zmęczony traceniem czasu na kontemplowanie wiecznie tych samych bzdur panoszących się w głowie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prawdą jest to, że nie jestem zadowolony z każdej pracy, w której byłem. Dzisiaj wiem, że to nie jest przyczyna pracy, bo w każdym miejscu po przepracowaniu paru miesięcy dochodziłem do bardzo dobrej wprawy.

W moim przypadku po kilku miesiącach zacina się maszyna. Nawet gdy praca mi się podoba, jestem tam szanowany i radzę sobie. Żadnej pracy nie rzuciłem normalnie. Z każdej pracy uciekałem i to w trakcie czasu pracy. Wszyscy pracują, a ja nagle z kapelusza dochodzę do wniosku, że pieprzę taką pracę i takie życie. Wtedy odchodzę od stanowiska i po cichu uciekam z pracy pod pretekstem pójścia do toalety lub w czasie przerwy. Zdarzyło się, że pracodawca chciał wezwać nawet policje, bo myślał, że coś mi się stało. Przez to miałem też kary finansowe, ze niewypełnienie warunków umowy. Gdy maszyna się zacina, to po kolei zrywam też wszystkie znajomości oraz porzucam zainteresowania.

 

W kontaktach z facetami jestem agresywny, perwersyjnie arogancki i niedostępny.

Ja takim jestem dla wielu. Dla kobiet również, ale dla mężczyzn to szczególnie. Wyczuwam kto ma złą naturę, tak jak pies wyczuwa sukę w rui. Gdy wczuję złą naturę, to powierzchownie odczuwam lęk, ale w głębi siebie czuję do tej osoby nienawiść i mam wielką ochotę jej tak wpierdolić i zgnoić, że zapamięta to na długo. Jednak nigdy tego nie robię, bo na prawdę to jestem dobrym człowiekiem. Nie chcę krzywdzić ludzi, którzy nic mi nie zrobili. Poza tym nie potrafię, ale jak ktoś mnie kiedyś mocno sprowokuje, to bańka w końcu pęknie i dojdzie do tragedii. Nigdy w żadnej pracy mi nie dokuczano, ostatni raz to w gimnazjum. Mam wrażenie, że mój mózg tylko na to czeka.

 

Chociaż chyba przesadziłem. Ujmę to w ten sposób, nie okazuję agresji, ale czuć ode mnie agresję i pogardę do takich osób.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam żadnego planu na życie a niedługo 40-tka mi stuknie, mam tylko jakieś głupie fantazje typu że rzucę pracę i będę podróżował po świecie, no ale z moją nieśmiałością i unikaniem wszystkiego to mało realne.

 

Ja miałam kiedyś fantazję, że zniknę nagle bez pożegnania, wyjadę za granicę gdzieś na południe Europy i tam będę imać się jakichś fizycznych prac, typu łowienie ryb, hodowla bydła. Zamieszkam w jakiejś starej chacie z dala od ludzi i będę wiodła samotne, spokojne życie. :D

 

Jestem gotów na kolejne starcie z samym sobą, ale wierzę, że może ktoś tutaj coś powie, podrzuci wskazówkę albo wskaże drogowskaz. Bo naprawdę, jestem zmęczony traceniem czasu na kontemplowanie wiecznie tych samych bzdur panoszących się w głowie.

 

Sporo tego wszystkiego u Ciebie, myślę że dobry terapeuta miałby niezłą zagwozdkę, by to wszystko rozpracować. Jak długo trwała Twoja terapia? Czy sam zadecydowałeś o jej zakończeniu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja miałam kiedyś fantazję, że zniknę nagle bez pożegnania, wyjadę za granicę gdzieś na południe Europy i tam będę imać się jakichś fizycznych prac, typu łowienie ryb, hodowla bydła. Zamieszkam w jakiejś starej chacie z dala od ludzi i będę wiodła samotne, spokojne życie. :D
też tak mam, zawsze to lepsze niż myśli samobójcze no ale wszystko to wynika z nienawiści do obecnego życia przy braku próby jego zmiany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podsumuje wszystko w tym wątku. Oficjalnie, przez psychologa, mam zdiagnozowaną osobowość unikającą. Psycholog wykrył również u mnie zaburzenia schizotypowe. Psychiatra leczy mnie głównie na zaburzenia lękowe oraz depresje. Główne objawy, które przeszkadzają mi w życiu, tak w olbrzymim skrócie, to fobia społeczna, problemy somatyczne, wahania nastroju oraz w pewnym zakresie depersonalizacja/derealizacja czyli tzw. rozszczepienie, jak to ktoś ładnie nazwał w jednym z tematów na forum. Psychiatra kiedyś uważał, że mam psychozę ponarkotykową i leczył mnie w tym kierunku, miał wtedy rację. Psychiatra przygląda się też czy nie mam ChAD, kiedyś miał takie podejrzenia, ale ostatnio zaczął się od nich oddalać. Psychiatra wyklucza schizofrenię. Psycholog mówi, że jestem DDA i mam zaniedbania wychowawcze oraz wielkie traumy z dzieciństwa. Tak to wygląda. Najlepiej działają na mnie małe dawki neuroleptyków typu: Sulpiryd, Amisulpiryd lub Olanzapina. Wtedy moje rozszczepienie zaczyna się zeszczepiać. Wtedy już nie ma takiej chmury, z której wyskakują niespodzianki, tylko jest to bardziej trwałe, jest to bardziej solidne. Wtedy zmienia się stan skupienia z gazowego, w stały. Wtedy jest też likwidowany lęk, ale ten z powodu nienawiści, a nie ten z powodu odrzucenia. Dolegliwości somatyczne wtedy się zmniejszają, jednak dalej występują, muszę pomagać sobie, np. Propranololem, który coś tam pomaga. Co do wahań nastroju, to mam podejrzenia, że zależą one głównie od tego rozszczepienia, małe dawki neuroleptyków może tego nie likwidują, ale trzymają za mordę w ryzach. Leki antydepresyjne, np. Sertralina czy Paroksetyna, absolutnie nie likwidują rozszczepienia oraz lęku wynikającego z nienawiści, nawet tego nie muskają. Sam ustanowiłem podział na lęk z powodu nienawiści oraz lęk z powodu odrzucenia. Kiedyś tego nie rozdzielałem, ale po bliższej obserwacji siebie, to taki podział jest bardzo dobry. Na SSRI wahania nastroju dalej występują, pomimo maksymalnego spłaszczenia emocji - mimo, że może to wyglądać na paradoks, to tak jest. SSRI zmniejszają lęk z powodu odrzucenia oraz objawy somatyczne. Tak to wygląda mniej więcej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Przydalyby sie jakies silne meskie rece do pracy przy tej hodowli bydla, najlepiej kogos kto ma podobna nature i nie bedzie zaburzal Ci spokoju - jade z Toba 8)

 

Przykro mi, ale to nie wchodziłoby w grę. Zamierzeniem byłoby odcięcie się od jakichkolwiek relacji z ludźmi (zwłaszcza zaburzonymi :D). Chyba że wyzdrowiejesz... Wtedy wzięłabym pod uwagę Twoją przydatność, szczególnie do brudnej roboty :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Sporo tego wszystkiego u Ciebie, myślę że dobry terapeuta miałby niezłą zagwozdkę, by to wszystko rozpracować. Jak długo trwała Twoja terapia? Czy sam zadecydowałeś o jej zakończeniu?

 

Moja terapia trwała dokładnie 5 albo 6 spotkań. Zacząłem w tym tygodniu kolejną, z większą wiedzą, ale z innym terapeutą. Właściwie terapeutką. Poprzednia podrzuciła parę informacji, ale bardziej po terapii byłem napompowany niż "naprawiony". Pompuję się od lat, a efekty są jakie są - samobójstwo staje się najbardziej komfortowym wyjściem ze wszystkich innych rozwiązań.

 

Nie wiem co z tego wyniknie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nic w życiu nie osiągnąłem i chyba nie osiągnę, nie oszukujmy się. Myślę, że głównie dlatego ponieważ ciągle kręcę się jak gówno w przeręblu. Popadam z jednej skrajności w drugą. Ciągle zmieniam i to drastycznie zdanie, zainteresowania, poglądy, sposób na życie, spojrzenie na świat. Ciągle zmieniam wszystko. Z roku na rok jest z tym coraz gorzej. Gdy coś zbuduję, coś co ze mną wewnętrznie współgra, coś co czuję, coś z czym się zgadzam, coś co mi pasuje, coś co chcę, to później zawsze to muszę rozpierdolić i zmienić. Dlaczego? Dlatego ponieważ coś się zmienia w mojej głowie, coś się przestawia i to co wcześniej mi się podobało, przestaje mi się podobać, a zaczyna mi się podobać coś innego. A nie mogę tkwić w tym wszystkim co zbudowałem wcześniej, ponieważ wtedy wewnętrznie cierpię i przeżywam wielką nudę. Nie mogę tkwić w czymś czego nie lubię i w czymś co uważam za bezsensowne. To co wcześniej uważałem za słuszne, zaczyna wyglądać bezsensownie. To co wcześniej lubiłem, przestaje mi się podobać. Wszystko wywraca się do góry nogami, całe moje zachowanie. Mam tego świadomość, ale nic z tym nie mogę zrobić, bo to nie jest kompletnie zależne ode mnie. Po takiej zmianie, nie jestem w stanie pojąć jak mogłem wcześniej lubić i uważać, to co lubiłem i uważałem. Zaczynam wewnętrznie czuć przywiązanie do innej perspektywy, ale każda jest tylko chwilowa. Dzisiaj jestem taką osobą, a za 3 tygodnie mogę być kompletnie kimś innym. Nazywam to zmianą utożsamienia, o której pisałem już gdzieś wcześniej na tym forum. Moje utożsamienie samoistnie zmienia się co jakiś czas. Nie ma tutaj żadnej stałości, a ja mogę być każdym, po prostu każdym. Ulubiona muzyka, ulubione filmy, ulubione gry, ulubiony ubiór, znajomi, praca, poglądy polityczne, poglądy religijne, stosunki rodzinne, używki itd. Itd. Wszystko. Dotyka to wszystkiego. Dlatego znajomi mówią, że jestem nieobliczalny i nikt mnie nie może zaszufladkować i rozgryźć. Przez to nie mam pracy, bo z każdej po jakimś czasie spierdalam oraz nie mam znajomych, bo ich porzucam. Lubiło mnie wiele osób, gdyby nie to, to już dawno miałbym wielu znajomych, przyjaciół, a nawet dziewczynę. Gdyby to była jeszcze stopniowa ewolucja, to byłoby to wtedy coś normalnego, coś czego doświadcza każdy człowiek w swoim życiu. Tylko, że u mnie te zmiany są radykalne i skrajne. Po jakimś czasie jestem w stanie wrócić do poprzedniego utożsamienia. Takie utożsamienie zmienia się różnie, raz co kilka tygodni, innym razem co kilka miesięcy. Jest to ściśle powiązane ze zmianą nastroju. Zdaję sobie sprawę, że wszystkie posty, które piszą na tym forum od stycznia, już pewnie na wiosnę, będę uważał za nieprawdziwe i bezsensowne ponieważ wtedy będę już kimś innym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To co teraz napiszę jest kontrowersyjne. Długo nad tym myślałem, być może nie powinienem tego pisać, jednak uważam, że mam obowiązek się tym podzielić. Dla kogoś kto ma podobne problemy do mnie, to może być ostatnia deska ratunku. Próbujcie wszystkiego przed samobójstwem. Chodzi o lek Thiocodin, który zawiera w sobie Kodeinę. Jest to lek na kaszel, a Kodeina to substancja, która likwiduje ból. Od kilku lat prowadzę ‘badania’ nad tym co pomaga na zwalczenie osobowości unikającej. Podzielę się swoimi wynikami. Kodeina to substancja kosztowna i szybko uzależnia. Dlatego jeżeli ktoś nie ma dużo pieniędzy i silnej woli, to powinien sobie odpuścić. Nie chodzi mi o odurzanie się tą substancją dla fazy, bo tak też można, ale chodzi mi tylko i wyłącznie o cele ‘lecznicze’. Wystarczy 10 tabletek Thiocodinu, taka paczka kosztuje mniej niż 10 zł. Substancja zaczyna działać po mniej niż 1h. Substancja działa z pełną mocą około 4-5h, później dalej działa ale słabiej. Kodeina likwiduje 90% moich problemów. Nie mam wtedy wahań nastroju, nastrój jest stabilny, ta stabilność nie jest na takim poziomie jak np. po antydepresantach, tylko na lekko podwyższonym. W moim przypadku SSRI (Sertralina oraz Paroksetyna) spłycają emocje i wtedy jest się w miarę stabilnym, ale to wszystko jest utrzymane na zaniżonym poziomie. Według mnie nie jest to poziom normalny, jest to poziom lekko poniżej normy, z którego co najgorsze nie można się wybić. Natomiast po Kodeinie, ten poziom jest utrzymany na takim, który według mnie jest właśnie normalny. Nie jest to poziom ani naćpania, ani wyjebania z butów, ani szczęścia, nic z tych rzeczy. Ja mówię tutaj o poziomie jaki u mnie występuje po 10 tabletkach. Jest to poziom normalny, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Ja uważam, że moje wszystkie problemy wynikają z depresji, którą mam od dzieciństwa. Po Kodeinie nie jestem w stanie wpaść ani w wielką depresję, ani w jakąś manię. Te moje zmiany utożsamień, o których pisałem w poprzednim poście, też wynikają głównie z wahań nastroju. Po Kodeinie mija całkowicie fobia społeczna oraz dziwny trafem magicznie znika również też osobowość unikająca. Wtedy nie odczuwam lęku wśród ludzi. Mogę z ludźmi normalnie rozmawiać, śmiać się, coś robić. Wtedy chce mi się wychodzić do ludzi, chce mi się z nimi rozmawiać, chce mi się coś robić ze swoim życiem. Wtedy też pojawiają się emocje, które były wcześniej zakryte przez smutek i lęk. Odczuwam zarówno szczęście, smutek, jak i złość oraz nie boję się ich wyrazić przed innymi osobami. Nie ukrywam wszystkiego, tylko dzielę się tym też z ludźmi. Wtedy chce mi się rozwijać pasje, różne zainteresowania. Mijają całkowicie wszystkie objawy somatyczne. Tak, dokładnie wszystkie. Mija pustka w głowie czyli tzw. brain fog, myśli stają się klarowne, spójne i normalne, czuję się jakbym odzyskał rozum. Wtedy po prostuje staję się normalną osobą i chce mi się żyć. Jest to trochę podobne do Alprazolamu, ale kilka poziomów wyżej, to jest inna liga. Jeżeli już coś miałoby być nazwane narkotykiem, to prędzej Alprazolam. Alprazolam zamula,rozleniwia, wszystko spłyca i wyłącza myślenie. Po Alprazolamie może zniknąć fobia społeczna, ale absolutnie nie znika osobowość unikająca. Po Alprazolamie widać, że człowiek jest skuty, nawet po małych dawkach, nieraz mi zwracano uwagę nawet po 1 tabletce, to widzi się po twarzy, tak jakby mimika twarzy stawała się spowolniona i bardziej kamienna. Natomiast po 10 tabletkach Kodeiny nigdy mi się nie zdarzyło, aby ktokolwiek posądzał mnie o to, że jestem po czymś, jedynie źrenice się zmniejszają. A alkohol w ogóle do niczego się nie nadaje w celach ‘leczniczych’, z tej trójki jest najgorszy, alkohol działa podobnie do Alprazolamu. Ktoś może powiedzieć, że się uzależniłem. Nic z tych rzeczy, absolutnie. Tak to na mnie działało już od pierwszych eksperymentów. Zresztą Kodeiny nie biorę już od wielu miesięcy, bo mnie nie stać, a gdy brałem to nie codziennie, aby nie wyrobiła się tolerancja i robiłem przerwy, aby się nie uzależnić. Doskonale wiem, że gdybym teraz wziął 10 tabletek to wszystkie moje objawy, z którymi zmagam się od dzieciństwa, by zniknęły, ale na dłuższą metę, to jest dla mnie za drogie i zgubne. Dopiero popłynąłem po Paroksetynie, która wyłączyła mi zdrowy rozsądek, ale wtedy to popłynąłem z wieloma różnymi używkami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiele używek wpływa na samopoczucie w chwilowo pozytywny sposób tak, jak opisujesz teraz kodeinę.

Nie wiem jaki mechanizm działania ma Kodeina na mózg, ale żadna z używek jakie stosowałem nie zrobiła ze mnie w takim stopniu normalnej osoby. Usuwa 90% moich problemów i tutaj po prostu jest to idealnie zbalansowane. Osobowość unikająca nie jest stała, przynajmniej u mnie. Jestem przekonany, że po zlikwidowaniu depresji, zniknie też osobowość unikająca. Ja na co dzień nie jestem w normalnym stanie. Raz jestem w stanie zbyt negatywnym, innym razem w zbyt pozytywnym. Częściej jestem niestety w tym zbyt negatywnym. Osobowość unikająca nie występuje u mnie w stanie pozytywnym. Gdy jestem w stanie pozytywnym, to nie mam osobowości unikającej. A leki antydepresyjne, które wypisywał mi dotychczas psychiatra (Sertralina i Paroksetyna) powiedzmy, że stabilizowały mój nastrój poprzez spłaszczenie wszystkich emocji, co doprowadzało do ugruntowania mnie, ale w stanie lekko negatywnym. Obserwując inne osoby nie jestem w stanie uwierzyć, że stan w jakim byłem po tych lekach, jest stanem normalnym. A najgorsze, że wtedy z tego stanu nie można się wybić w górę, bo wszystko jest spłaszczone. Uważam, że ze stabilizacją w takim stanie nie ma mowy o pozbyciu się osobowości unikającej. Być może nie natrafiłem jeszcze na odpowiedni lek antydepresyjny.

 

Bardzo niebezpiecznie jest się przekonywać do tego, że to cudowny lek. To po prostu kolejna używka.

Nie jest to lek, bo to tylko zalecza chwilowo, uzależnia, sprawia przyjemnosć, trzeba brać coraz więcej, a w dłuższej perspektywie nie uzdrawia i powoduje większe szkody. Tak samo jak chociażby Alprazolam czy Klonazepam nie jest lekiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kolejne losy w leczeniu osobowości unikającej. Byłem dzisiaj u psychiatry. Powiedziałem mu praktycznie wszystko z ręką na sercu. Powiedziałem mu o Paroksetynie, o długach, o uzależnieniach, o Kodeinie, o wszystkim. Zapomniałem powiedzieć jedynie o maszynie, bo zabrakło czasu. Było tak jak zawsze czyli przed wizytą stres, a w trakcie wizyty 0 stresu. Miałem wielkie flow i leciałem, leciałem, leciałem. A psychiatra nie nadążał notować. Dałem mu do zrozumienia, że lekami typu Sertralina czy Paroksetyna nic tutaj nie zdziałamy. Powiedziałem, że musimy mnie zakotwiczyć, ale w stanie lekko pozytywnym taki jaki jest po 150 mg Kodeiny, a nie w stanie lekko negatywnym, jaki jest po tych SSRI. Powiedziałem, że uważam, iż moje lęki i problemy wynikają z wahań nastroju i depresji, więc jak pozbędziemy się depresji zakotwiczając mnie w stanie lekko pozytywnym, to znikną też inne problemy. Psychiatra wypisał mi receptę na Absenor 300 mg tabletki o przedłużonym uwalnianiu. Mam brać 1 tabletkę wieczorem. Mam za miesiąc się stawić na wizytę i będziemy wtedy dalej działać. Nie chciałem innych leków, ani tej Olanzapiny, ani Alprazolamu, ani nic. Po pierwsze nie mam pieniędzy, ten sam Abesnor 100 tabletek kosztował ponad 40 zł, matka mnie zajebie, ostatnie pieniądze z karty kredytowej wydałem, a poza tym Olanzapina nie sprawdziła się na dłuższą metę bo maszyna stanęła, dodatkowo nie mogę jej zażywać codziennie. Natomiast Alprazolamem nie chciałem kusić losu, bo ten lek bardzo mi się podoba i swego czasu tak na nim leciałem, że nie pamiętam całych tygodni z życia. Pewnie w ciągu kilku dni całe opakowanie bym zjadł. Myślałem też nad Naltreksonem, ale gdy zobaczyłem cenę to obecnie nie stać mnie na takie leczenie, ale będę go miał na uwadzę. Wiem co to ten Abesnor, zobaczę jak to będzie, jeżeli lekarz znowu mnie wpuścił w maliny oraz jeżeli ten lek rozpierdoli mi wątrobę to zmieniam psychiatrę. Nie mogę ciągle się kręcić jak gówno w przeręblu, już od tylu lat. Ja mam problemy, mam na głowie kilku windykatorów, grozi mi sąd i komornik, muszę szybko pracę znaleźć i rozpędzić maszynę, a nie łazić w kółko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nic w życiu nie osiągnąłem i chyba nie osiągnę, nie oszukujmy się. Myślę, że głównie dlatego ponieważ ciągle kręcę się jak gówno w przeręblu. Popadam z jednej skrajności w drugą. Ciągle zmieniam i to drastycznie zdanie, zainteresowania, poglądy, sposób na życie, spojrzenie na świat. Ciągle zmieniam wszystko. Z roku na rok jest z tym coraz gorzej. Gdy coś zbuduję, coś co ze mną wewnętrznie współgra, coś co czuję, coś z czym się zgadzam, coś co mi pasuje, coś co chcę, to później zawsze to muszę rozpierdolić i zmienić. Dlaczego? Dlatego ponieważ coś się zmienia w mojej głowie, coś się przestawia i to co wcześniej mi się podobało, przestaje mi się podobać, a zaczyna mi się podobać coś innego. A nie mogę tkwić w tym wszystkim co zbudowałem wcześniej, ponieważ wtedy wewnętrznie cierpię i przeżywam wielką nudę. Nie mogę tkwić w czymś czego nie lubię i w czymś co uważam za bezsensowne. To co wcześniej uważałem za słuszne, zaczyna wyglądać bezsensownie. To co wcześniej lubiłem, przestaje mi się podobać. Wszystko wywraca się do góry nogami, całe moje zachowanie. Mam tego świadomość, ale nic z tym nie mogę zrobić, bo to nie jest kompletnie zależne ode mnie. Po takiej zmianie, nie jestem w stanie pojąć jak mogłem wcześniej lubić i uważać, to co lubiłem i uważałem. Zaczynam wewnętrznie czuć przywiązanie do innej perspektywy, ale każda jest tylko chwilowa. Dzisiaj jestem taką osobą, a za 3 tygodnie mogę być kompletnie kimś innym. Nazywam to zmianą utożsamienia, o której pisałem już gdzieś wcześniej na tym forum. Moje utożsamienie samoistnie zmienia się co jakiś czas. Nie ma tutaj żadnej stałości, a ja mogę być każdym, po prostu każdym. Ulubiona muzyka, ulubione filmy, ulubione gry, ulubiony ubiór, znajomi, praca, poglądy polityczne,

poglądy religijne, stosunki rodzinne, używki itd. Itd. Wszystko. Dotyka to wszystkiego. Dlatego znajomi mówią, że jestem nieobliczalny i nikt mnie nie może zaszufladkować i rozgryźć. Przez to nie mam pracy, bo z każdej po jakimś czasie spierdalam oraz nie mam znajomych, bo ich porzucam. Lubiło mnie wiele osób, gdyby nie to, to już dawno miałbym wielu znajomych, przyjaciół, a nawet dziewczynę. Gdyby to była jeszcze stopniowa ewolucja, to byłoby to wtedy coś normalnego, coś czego doświadcza każdy człowiek w swoim życiu. Tylko, że u mnie te zmiany są radykalne i skrajne. Po jakimś czasie jestem w stanie wrócić do poprzedniego utożsamienia. Takie utożsamienie zmienia się różnie, raz co kilka tygodni, innym razem co kilka miesięcy. Jest to ściśle powiązane ze zmianą nastroju. Zdaję sobie sprawę, że wszystkie posty, które piszą na tym forum od stycznia, już pewnie na wiosnę, będę uważał za nieprawdziwe i bezsensowne ponieważ wtedy będę już kimś innym.

 

Mam coś podobnego, tylko chyba na mniejszą skalę. Też szybko się nudzę. Widzę to na przykładzie mojej pracy, w której jestem od 3 miesięcy. Nudzi mnie już. Mam często chęć ją rzucić, ale jest też we mnie taka krytyczna część, która roztacza pesymistyczne wizje związane z sytuaxją bez pracy. Motywuję się poza tym też tym, że za pieniądze mogę sobie coś kupić.

Czy w twojej rodzini był alkohol? Słyszałam, że takie szybkie nudzenie się jest związane z syndromem DDA.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam coś podobnego, tylko chyba na mniejszą skalę. Też szybko się nudzę. Widzę to na przykładzie mojej pracy, w której jestem od 3 miesięcy. Nudzi mnie już.

Ja z jednej strony muszę gdzieś zapuścić korzenie i trwać tam jak najdłużej, głównie z powodu osobowości unikającej, a z drugiej strony nie mogę w jednym miejscu wytrzymać nawet kilku miesięcy, bo zawsze po jakimś czasie zaczynam cierpieć i odczuwać wielką nudę. Z jednej strony chcę spokoju, a z drugiej strony, gdy już ten spokój nastanie, to chcę jazdy bez trzymanki. To sytuacja bez wyjścia. Mój mózg to mój największy wróg. Ten skurwysyn chce mnie zniszczyć na wszystkie możliwe sposoby.

 

Czy w twojej rodzini był alkohol? Słyszałam, że takie szybkie nudzenie się jest związane z syndromem DDA.

Było morze alkoholu, ale alkohol w mojej rodzinie był usprawiedliwiony. Miał po prostu swoje przeznaczenie. Alkohol to był tylko jeden z elementów i to nie najważniejszy. Mój ojciec na trzeźwo miał o wiele większego fisia, niż po alkoholu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ten absenor to nieporozumienie. Biorę już to kilka dni i mogę powiedzieć, że większego gówna to chyba jeszcze nigdy nie brałem. Działanie na granicy placebo, a do tego ciało jakoś dziwnie puchnie, wątroba boli. Psychiatra znowu mnie wpuścił w maliny. Nie chce już oglądać tego psychiatry. Za pozornie milą twarzą ukrywa się diabeł. Zmarnowała mi kilka lat życia swoim nędznym leczeniem, razem ze swoimi koleżankami psycholożkami i terapeutkami z tej samej jednej kliniki. Jeżeli dojdzie jeszcze do jakiejś wizyty z tą panią, to chyba jedynie po to, aby tą ładną 'amerykańską' buteleczkę od leku roz*ierdolić jej na głowie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×