Skocz do zawartości
Nerwica.com

To była "tylko" nerwica - moja historia i walka


Dąbrówka

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie,

 

Po kilku latach wróciłam na forum celem opowiedzenia mojej historii oraz celem wsparcia (mam nadzieję) nie jednej tu osoby. Wcześniej bałam się pisać, bo z tej choroby nie wychodzi się z dnia na dzień.

Moja historia z nerwicą, o której jak się okazało nie wiedziałam nic zaczęła się, gdy na raka zachorował mój teść. Właściwie powinnam powiedzieć, że moja nerwica zaczęła się, gdy byłam małą dziewczynką, której na białaczkę zachorował malutki wtedy braciszek. Widziałam rozpacz rodziców, ich walkę o jego życie, widziałam jak brat się zmieniał i jak choroba zmieniła nasze życie ale nie zdawałam sobie sprawy co to za choroba ta białaczka i jak może się skończyć ..jednak moja nerwica doskonale zapamiętała wszystkie te przeżycia i przez ponad 20 lat siedziała we mnie w ukryciu czekając na atak.

Pierwsze symptomy zaczęły się podczas wizyt w szpitalu u teścia, gdy wychodząc zamykałam się w sobie, bo bardzo przezywałam jego stan zdrowia i co się z nim dzieje. Potem zauważyłam, że w odwiedziny chodzę wbrew sobie (czułam, że widok zjadanego przez chorobę teścia jest ponad moje siły), jednak chodziłam by nie robić przykrości teściowi i mężowi. Następnie doszła obawa o stan zdrowia moich dzieci, męża i mój. Oglądałam siebie, dzieci dokładanie, sprawdzałam czy nie mają powiększonych węzłów chłonnych itd. Obłożyłam się podręcznikami i publikacjami medycznymi, że teraz śmieję się, iż medycynę zaliczyłam zaocznie. Choroba postępowała i najgorsze miało się dopiero zacząć.....

Jednego dnia dostałam bardzo silnego zawrotu głowy, że o mało nie zemdlałam. Pogotowie, badania nic nie wykazały. Od tej jednak pory zawroty głowy były codziennością, pojawiały się nagle lub trwały przez cały dzień mniej nasilone lub bardziej, potęgowały je ruchy ciała, głowy, w oczach czułam non-stop jakby napięcie. Obraz mi drżał, miałam czarne mroczki a w uszach miałam okropne, przeokropne szumy – nie raz tak nasilone, że nie słyszałam co się wokół dzieje. Chodziłam trzymając się ścian by nie upaść. Zaczęłam być meteopatką i zaczęłam mieć tak silne bóle głowy, że nie sposób było normalnie funkcjonować. Nie raz nie mogłam podnieść głowy z poduszki, bo potężne zawroty głowy i jej ból nie pozwalały mi na to. Dodatkowo ciągle miałam uczucie, że zaraz zemdleję oraz straszne uczucie zwiększonego ciśnienia w głowie (czułam się jak balon wypełniony powietrzem bez możliwości jego ujścia).

Wszystkie to objawy potęgowały mój lęk o zdrowie i zaczęły się pielgrzymki po lekarzach i specjalistach. Na pogotowiu byłam już stałą pacjentką. Nikt nie wiedział co się ze mną dzieje choć mówiłam lekarzom o mojej sytuacji z teściem licząc, że może zainteresują się podłożem psychicznym ale niestety się przeliczyłam a ileż to by zmieniło... Tuliłam moje dzieci w myślach żegnając się z nimi myśląc że to mój koniec, choć robione co rusz badania wskazywały, ze jestem zdrowa jak ryba.

Były dni, ze nie mogłam normalnie funkcjonować, zatruwałam swoją paniką życie rodzinie i nie mogłam zostawać sama, bo zaraz jeszcze gorzej się czułam. Nie wiem jak mój mąż to wytrzymał ale bardzo mu dziękuję, że dał radę. Dzieci na szczęście nie wiele rozumiały...choć jak się potem okazało moja choroba odbiła się i na ich zdrowiu.

Wszystkie ogólne badania zlecone prze internistę nic nie wykazywały – były wręcz książkowe a za każdą następną wizytą internistka patrzyła się na mnie jak na hipochondryczkę – wiedziałam, że tu już nie uzyskam pomocy. Zaczęłam chodzić do laryngologa (prywatnie) – wizyty trwały bardzo często przez dwa lata, bo moja nerwica ulokowała się w głowie i zatokach (laryngolog stwierdził stan przewlekły zatok). Łapiąc się tej wersji przez dwa lata leczyłam zatoki – straciłam na to majątek ale poprawy nie było. W międzyczasie oczywiście robiłam wszystkie możliwe badania, które oczywiście były bardzo dobre. Laryngolog po miesiącach rozłożył ręce i powiedział, że nie ukrywa ale te objawy mogą świadczyć, iż mam nowotwór. Moja rozpacz była okropna – przecież miałam dwójkę małych dzieci, ja musiałam żyć! Zrobiłam prywatnie badanie tomografem, które nic nie wykazało ale pieniądze znowu wydałam....

Pogrzebu teścia niemal nie pamiętam: szłam uwieszona na mężu, ból rozsadzał mi głowę a okropny szum w głowie i zawroty powodowały, że byłam zamroczona, myślałam tylko o tym by nie upaść i oby wszystko jak najszybciej się skończyło. Podczas stypy poczułam się lepiej ale cały dzień był ponad moje siły.

Zauważałam, że po wizytach lekarskich też czułam się lepiej oraz gdy po odebraniu wyników widziałam, że są one książkowe i nic się nie dzieje...niestety stan taki trwał tylko kilka godzin. Nie rozumiałam dlaczego widok lekarskiego fartucha nawet w filmie powodował, że przełączałam kanał na inny a z drugiej strony czytałam wciąż o chorobach.

Schudłam okropnie i stawałam się wrakiem człowieka i psychicznie i fizycznie – wyjście pomiędzy ludzi było okropnie ciężkie, miałam lęk przed tłumem, stanie w kasie kończyło się niemal zemdleniem. Oddaliłam się od znajomych, unikałam wyjść a byłam przecież bardzo wesołą i towarzyską osobą. Najchętniej całe dni bym leżała. Wokół słyszałam tylko: weź się w garść – co jeszcze bardziej na mnie działało destrukcyjnie. Nie wiedziałam jak się mam wziąć w garść, przecież nie wiedziałam co się ze mną dzieje i nie chciałam by tak się działo. Czułam, że nikt nie rozumie mojego stanu.

Ponieważ jestem bardzo mocno zżyta z dziećmi one zaczęły co rusz chorować nawet poważnie, na tyle że z córką wylądowaliśmy w szpitalu...nie wiedziałam wtedy nic o chorobach somatycznych, że dziecko silnie związane ze mną widząc mój stan samo chorowało jakby mój stan się im udzielał  To był horror .

Czytając książki o chorobach natrafiłam na dział o nerwicach – sporo faktów się zgadzało, potem moja mama mi to zasugerowała a potem teściowa...i tak wylądowałam u ostatniego lekarza, którego jeszcze nie odwiedziłam u psychiatry nie licząc na pomoc, ot tak poszłam.

Jakież było moje zdziwienie kiedy zaczynałam mówić o objawach a pani doktor kończyła za mnie zdanie jakby wszystko o mnie wiedziała. Cofnęłyśmy się w czasie do mojego dzieciństwa i choroby brata. Opowiedziałam wszystko i popłakałam się.

Zdiagnozowano nerwicę depresyjno- lękową (objawy ponoć klasyczne) ....poczułam niesamowitą ulgę, że w końcu wiadomo co mi jest. Dostałam leki w tym psychotropy oraz magnez w zastrzykach. Te leki i zastrzyki postawiły mnie na nogi - już drugiego dnia odczułam różnicę! Boże co to była za radość, gdy obudziłam się bez zawrotu głowy! Skakałam dosłownie ze szczęścia całując męża i dzieci a oni cieszyli się razem ze mną...choć wiem, że nigdy tak naprawdę nie rozumieli co się ze mną działo. Czułam, że z każdym dniem wracam do życia. Skończyłam brać leki ale poszłam jeszcze na wszelki wypadek po dawkę awaryjną, gdyby nastąpił atak (przydała się nie raz a psychiatrę odwiedziłam jeszcze dwukrotnie ale już nigdy nie miałam tak ostrych objawów) ....i pracowałam nad sobą. Teraz wiem, że praca nad sobą + leki = sukces

Jak wyglądała ta praca. Już wiedziałam, że nie „umieram” tylko te moje objawy to klasyczne objawy nerwicy i zaczynałam bagatelizować zawroty głowy czy uczucie omdlenia (było bardzo ciężko i nie raz kończyło się paniką i płaczem). Gdy tylko zaczynała mnie boleć głowa brałam tabletkę przeciwbólową. Pomogła mi też spokojna muzyka – zakochałam się w muzyce klasycznej. Unikałam tłumów choć stopniowo się w niego wtapiałam – jeśli czułam nadchodzące uczucie słabości i lęku głęboko oddychałam i oddalałam się w miarę spokojne miejsce. W gościnie nie raz uciekłam do toalety by zamknąć oczy, głęboko pooddychać i wyciszyć się. Praca nad sobą opłaciła się, bo obecnie po dwóch latach horroru żyję normalnie i znowu cieszę się życiem.

Wiem, że nerwica może w każdej chwili się odezwać i choć minęło już kilka lat to dalej w sytuacjach mocno stresowych mam np. szumy uszne a także zawroty głowy. Nie przejmuję się nimi jednak i mijają szybko. Dbam o zdrową dietę, wspomagam się magnezem w tabletkach oraz czasami do kompletu kompleksem wit. B. Unikam sytuacji nerwowych , toksycznych ludzi i nie robię nic wbrew sobie (staram się bardzo, bo czasy nie sprzyjają spokojnemu życiu). Dużo przebywam z rodzinką na łonie natury.

Mam żal do lekarzy, że nie skupili się na stronie psychicznej tylko leczyli skutki a nie przyczynę, choć nie raz sugerowałam...Gdybym od razu była zdiagonozowana uchroniłabym się od wysokich kosztów leczenia a przede wszystkim nie maiałabym wyjętych 2 lat z życia.

Drogie nerwuski, mam nadzieję, że mając podobne objawy już wiecie, że to nic strasznego, że to „tylko” nerwica i wspólnymi siłami można ją pokonać.

Pozdrawiam życząc wielu sił i samozaparcia w tej ciężkiej walce z chorobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Kla_udia22 witaj na Forum. Niestety raczej nie doczekasz się odpowiedzi w tym wątku. Jego autorka Dąbrówka ostatni raz była tutaj 10 lat temu. Odgrzebałaś stary wątek, co zapewne jest spowodowane zniknięciem wielu postów i wątków w ostatnim czasie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×