Skocz do zawartości
Nerwica.com

CHAD- Choroba Afektywna Dwubiegunowa cz.III


Amon_Rah

Rekomendowane odpowiedzi

Połowa leków out, na ich miejsce nowe, czuję się jak szczurek w laboratorium, na którego w dodatku nic nie chce działać jak powinno. Za trzy dni znowu lekarz. W dalszym ciągu na raz latam i się czołgam, dostaję do głowy, nie śpię. Taka mieszanka jest jeszcze gorsza niż "czysta" górka albo "czysty" dół. Wciąż tego nie ogarniam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

10 godzin temu, Heledore napisał:

trzymaj się tam mocno. Trochę czasu mija, zanim dobierze się odpowiedni zestaw. Też swój znajdziesz 🙂<span><span><span><span><span><span>

Dziękuję! 
Obym znalazła jak najszybciej, póki co półtorej roku zabawy z moją lekarką, różne kombinacje różnych leków, a ja dalej sobie skoczyć potrafię z góry w dół i na odwrót albo gdzieś pomiędzy. Niedobrze. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Heledore @stk0krotka

Od około 2 tygodni jestem na lamotryginie (12,5 mg na dzień - zawrotna ilość, nieprawdaż?) i zero reakcji uczuleniowych. Dawka jest stosunkowo mała, więc nie będę ukrywać, że nie "górkuję" i nie mam faz gniewu - bo mam - ale zyskałam bardziej trzeźwy pogląd na to wszystko i umiejętność reakcji; opanowania tego, co się ze mną dzieje. Odnoszę wrażenie, że karbamazepina izolowała moje reakcje na otoczenie, które kumulowały się i z biegiem czasu powodowały dołek. Następną wizytę u psychiatry mam 29.04. i mam nadzieję, że zostaniemy przy obecnym dawkowaniu. Sprawy farmakologiczne oceniam na plus.

A co u Was? 🙂

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Sprawy z jedzeniem mają się... Dziwnie. Moje posiłki nigdy nie były bardziej regularne i przemyślane; pilnuję ilości wypijanej wody i dopóki utrzymuję tę wersję dla rodziny i swojego świętego zapewnienia, że wszystko jest w porządku, to sądzę, że problemu nie ma. Ale prawda jest taka, że "mogę" jeść tylko od 16:00 do 22:00, nie tykam: chleba, makaronu, płatków śniadaniowych, ryżu, większości kasz, prawie wszystkich owoców (bo węglowodany i cukry), czerwonego mięsa, miodu, o słodyczach i fast food'ach nie wspomnę; nie słodzę, nie solę... Ostatnio, gdy zjadłam jabłko, potraktowałam je jako "cheat meal", bo jest w nim przecież fruktoza ( :? ). 

I oczywiście, że mam ochotę na normalny posiłek, ale się boję (wiem, że to niedorzeczne). Strach to jedno, ale to poczucie kontroli jest zniewalająco uzależniające. Mam z tym trochę problemów i obawiam się, że to może ewoluować w coś poważniejszego. Tylko że ta niepewność, miesza się ze świadomością, że przecież jem zdrowo, regularnie, różnorodnie, stosuję systematycznie różne witaminy, elektrolity i suplementy, a ilość kalorii oscyluje w granicach 1300-1400... Może więc jestem przewrażliwiona i lamotrygina nie działa tak dobrze, jak myślałam? Taki mindfuck…

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Heledore - gratulacje! To dobrze, że u Ciebie już lepiej 🙂 Powodzenia dalej!

A w sprawie lamotryginy... Człowiek to jest jednak naiwny 😕 Ostatnie 3 dni były okropne; od górek, bezsenności, nagłych napadów śmiechu, denerwowania się byle czym, przekleństw i ogromnej agresji (miałam w sobie tyle złości, że zaczęłam uderzać pięściami w narożnik - na szczęście skończyło się tylko obdartymi kostkami - tapicerka cała 🙂 ), aż do otępienia, ataków paniki, płaczu, obezwładniającego smutku, poczucia bezbrzeżnej pustki, bezsensownych lęków, fantazji samobójczych i początków autoagresji (odrętwienie emocjonalne było tak silne, że aby poczuć cokolwiek, zaczęłam wbijać sobie paznokcie w skórę, gryźć po przedramionach). Wczorajsza noc była mieszanką tego wszystkiego - pierwszy raz nie potrafiłam wytrzymać sama ze sobą - podczas punktu kulminacyjnego o około 3:00, wyszłam na balkon, gdzie ziemia wydała mi się tak nęcąco blisko, że chciałam wychylić się za barierkę, aby poczuć tę wciągającą ciemność. Dodatkowo byłam przekonana, że przecież nic mi się nie stanie. Szczęśliwie jestem dość niska, więc nie dałam rady i nadszedł czas paniki i lęków, podczas którego schowałam się pod stołem. Na deser było połączenie histerycznego śmiechu ze łzami i otępieniem w łazience. Zasnęłam około 4:00 nad ranem i dopiero dziś wieczorem odżyłam. W kwestii jedzenia: bez zmian, ale podczas górki zjadłam miskę płatków śniadaniowych (ot, utrata kontroli ;) ).

Może to bezmyślne, ale o wiele bardziej wolę takie trzydniowe skoki od tygodnia pełnego odrętwienia, albo euforyczno-agresywnego tornado. Po 3 dniach szaleństw dużo łatwiej mi się zregenerować.

Na własną odpowiedzialność już drugi raz wzięłam 25 mg lamotryginy (jedna tabletka). Żyję. A jedyny skutek uboczny opisanej przeze mnie sytuacji, to obolałe mięśnie i niewyspanie.

Powodzenia, ludki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po wczorajszej wizycie u psychiatry, okazało się, że nie narozrabiałam aż tak bardzo, jak myślałam - dawka lamotryginy została zwiększona do 25 mg na dzień. W kwestii samopoczucia jest trochę wyżej, ale na tyle nisko, że potrafię nad tym zapanować. 

Powodzenia, ludki! 🙂

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Heledore W takim razie - powodzenia 🙂 

 

W kwestii nastroju ogólnie dobrze - lamotrygina robi robotę. Przy całkiem sporej dawce stresu, towarzyszącej mi od jakichś 2 tygodni, miałam tylko jeden skok. Trwał kilka godzin, a konsekwencje to tylko obolałe mięśnie. Polecam, Magda Gessler 😜 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę tu ostatnio pusto i cicho, ale może to i lepiej - chcę wysłać moje myśli w eter i nie potrzebuję dużej publiki (całkiem mądrze, jak na wyznanie pozostawione w Internecie, co?). Jakiś czas temu zakończyłam pewien etap w moim życiu; zajmował sporą część mojej codzienności, tuż obok innych obowiązków i perypetii związanych z moją chorobą. Ciężko mi się to pisze - "choroba" - czasami myślę, że jestem nadwrażliwą p*zdą, która się nad sobą użala, a diagnoza jest czystym błędem sztuki lekarskiej. Wracając do tematu; przez ChAD straciłam jakąś cząstkę siebie, nie umiem robić lub cieszyć się z rzeczy, które kiedyś lubiłam. Jakby stara ja nigdy nie była mną (o ile ma to jakikolwiek sens). Na co dzień udaję; przed znajomymi, przyjaciółmi, rodziną. Próbowałam nie udawać, ale widząc jak wtedy wszystko się sypie, wolałam kontynuować dopasowywanie się do Jagody sprzed czterech albo nawet sześciu lat. Trochę mnie to męczy, jakbym utknęła w swojej poprzedniej roli, a wszystko inne uległoby zmianom. Nie poznaję siebie, nie bawią mnie rozrywki sprzed tego "wielkiego bum", a mimo natłoku ludzi dokoła i mnóstwa rzeczy do zrobienia, czuję się samotna i bierna. W trakcie górek i faz agresji jest w porządku, gorsze są dołki i stany otępienia albo nawet pustki. Moje życie zamieniło się w pasmo obowiązków wplecione w cykl tańca między dwoma biegunami. Śpię za dużo, śpię za mało; jem zdrowo albo byle co lub wcale; cieszę się widząc na zegarku 22:33 lub piję, bo to otępienie wydaje mi się pociągające. Wiem, że mi nie wolno, z powodu leków. Ale nie piję dużo, a nawet gdyby - mam to gdzieś. Czasem jest mi tak źle, że nie mam siły płakać. A na następny dzień mam świat u swych stóp i wszyscy są ze mnie dumni, widząc jak promienieję. Tylko potem wracam do domu i potrzebuję coraz więcej bodźców; od niewinnego flirtu po (ostatnimi czasy) pornografię, z czego w ogóle nie jestem dumna, ale taka jest prawda. Miesiąc temu, podczas mojej ostatniej wizyty u psychologa, byłam w stanie takiej błogości (utrzymującej się przez 2 tygodnie), może hipomanii, że terapeutka powiedziała, że odezwie się za jakiś czas, skoro już dwie czy trzy wizyty z rzędu przychodzę niczym Budda z błogosławieństwem. Biorę leki. Psychiatra chciała zwiększyć dawkę, ale patrząc na moje "szczęście i równowagę" oraz słysząc moje próby kwestionowania jej decyzji (w pełni świadome - stety i niestety), uległa. Nie umiem jej powiedzieć, że jest ze mną gorzej z dwóch powodów: schorzenie, na które ostatnio zapadła, przypomina mi pewną dość przykrą historię rodzinną i z miejsca zamieniam się w słup soli, który boi się przyznać do czegokolwiek, co sprawiłoby jej przykrość; drugi powód to normalność. Tak, chcę być normalna. Nie czułam stabilizacji podczas przyjmowania żadnych leków przepisywanych mi do tej pory. Czuję się ułomna, gorsza, zepsuta. Z kolei wysłuchując problemów innych, np. przyjaciół, mam wrażenie, że żyjemy w równoległych rzeczywistościach, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Z przyczyn losowych, musiałam bardzo szybko przyjąć na swoje barki obowiązki i odpowiedzialność, które przekraczają standardy dla mojego wieku, a kiedy doszła do tego diagnoza, strasznie ciężko mi trzymać język za zębami i cierpliwie radzić lub pocieszać. Staram się być wyrozumiała, ale dla mnie ich bolączki są sprawami, na które nie zwracam większej uwagi - rozwiązuję je od ręki lub ignoruję, bo mam większe problemy. Czasami mam ochotę trochę nimi potrząsnąć i powiedzieć, co o tym myślę, ale wiem, że to nie ma większego sensu. Dowiedzą się za kilka lat, jak to jest. Teoretycznie wszystko się układa i ktoś z zewnątrz z pełnym przekonaniem mógłby to potwierdzić, ale wewnątrz myślę, że wszystko się sypie. Intensywne myśli, a raczej fantazje samobójcze miałam tylko podczas dwóch najcięższych okresów poprzedniego roku. Teraz wracają. Towarzyszą im wyrzuty sumienia związane z błędami z niedalekiej przeszłości. Zrobiłam wtedy dużo złych rzeczy i do dzisiaj czuję ich piętno. Słyszę, jak mnie wołają, kiedy przechodzę obok starych miejsc, a w najgorszych chwilach, to za nimi najbardziej tęsknię. Wydaje mi się to dziwne, bo na co dzień jestem dość chłodna i świetnie izoluję się od ciężkich emocji. Wiem, że powinnam jak najszybciej pójść do psychologa i zacząć przyjmować zalecaną podwójną dawkę. Ale wiecie co? Ja nie mam już na to siły.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Heledore

W pierwszej kolejności: trzymam kciuki i gratuluję remisji w ogóle. Skoro raz osiągnęłaś ten stan, to drugi raz będzie tylko powtórką. Powodzenia.

 

Cytat
W dniu ‎27‎.‎05‎.‎2019 o 18:33, jagoda512 napisał:

Wiem, że powinnam jak najszybciej pójść do psychologa i zacząć przyjmować zalecaną podwójną dawkę. Ale wiecie co? Ja nie mam już na to siły.

Czy przypadkiem tym, co Cię męczy nie są ciągłe zmiany nastroju? Z Twojego opisu jest ich od groma, a przecież po prostu ciężko z nimi wytrzymać. Dlaczego nie chcesz też zmienić dawki tak, jak zaleca Twój lekarz? Kwestia zaufania?

Tak, zmiany nastroju są uporczywe. Tylko rzeczą, która przeszkadza mi najczęściej, jest zastanawianie się czy naprawdę chcę coś zrobić, czy chce tego któryś z biegunów. Straciłam zaufanie do własnego umysłu, którego dotychczas byłam pewna jak niczego innego, i właśnie to boli najbardziej. 

Po dłuższym czasie stosowania jakichkolwiek leków (tych na receptę lub bez) i systematycznym zwiększaniu dawki zauważyłam, że one wyłącznie mnie otępiają, sprawiają, że jestem senna. Nie wyciszają nadmiaru emocji, nie tłumią górek i agresji, a czasem nawet je podbijają. Na moje pytania dotyczące tej sprawy, usłyszałam: ,,Tak bywa". I tyle. A chcę podkreślić, że w moim przypadku, fazy podwyższonego nastroju przeważają nad dołkami. Po prostu przyjmując leki, wydaję się mniej normalna niż bez.

 

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

12 godzin temu, Heledore napisał:

Jeśli leki Cię otępiają i nie stabilizują, to znaczy, że są źle dobrane. A stwierdzenie "tak bywa" od lekarza to jakieś nieporozumienie. Dupa wołowa a nie lekarz.

 

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zazwyczaj wizyty wypadają mi podczas górki, a wtedy tryskam energią i ogólnym zadowoleniem - więc nie jestem tutaj bez winy.

 

12 godzin temu, Heledore napisał:

Co do braku rozeznania czy to Ty, czy choroba- chyba przydałaby się jakaś terapia/psychoedukacja, nie sądzisz? Może by Ci to pomogło?

 

Chodziłam na terapię do maja, podczas którego wraz z psychologiem umówiłam się na przerwę (spowodowaną lepszym samopoczuciem i natłokiem spraw pilnych jak koniec świata), ale po miesiącu widzę, że muszę wrócić, bo wariuję. Dodatkowo doszłam do tego momentu w terapii (chociaż nie wiem czy to nie za poważne określenie), w którym należy wygrzebać cały muł skrzętnie ukrywany przez ostatnią dekadę - wprost nie mogę się doczekać.

 

Powodzenia, ludki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałem się zwięźle wyżalić. Jest do dupy.

Sorry za wyrażanie, inaczej nie mogę tego nazwać. Te zmiany nastroju mnie powalają, są wyczerpujące psychicznie i fizycznie. W ciągu roku 2 razy na pewno miałem hipo, podejrzewam że jest tego więcej. Samego siebie już nie znam, straciłem wszystkie zainteresowania, żyję dniem dzisiejszym, pracą, bieżącymi sprawami, mam 27 lat. Prawie cały czas mam ciągły stan lękowy, aż czasami tchu mi brak, ciągle jest mi duszno, jakby coś na mnie siedziało.

W tym miesiącu idę po leki, lekarz chce, bym je przyjmował na stałe, niejako prewencyjnie. Boję się ich efektów ubocznych, ostatnim razem gdy je brałem waga poszła w górę. Najgorsze, że nikt nie rozumie tego jak się czuję, nie potrafię często wypowiedź tego, co przewala mi się przez głowę, czuję się czasami upośledzony mentalnie i towarzysko. Najgorsze, że nie wiem ile moich problemów ze sobą samych to skutek choroby, a co skutkiem innych zaszłych spraw z czasów dorastania itd. Nie wiem kim jestem, ciągle się boje, a dobrze się zapowiadałem, miałem pasje, miałem siebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Heledore Chyba nie... Proponowała ostatnio zwiększenie dawki do 50 mg lamotryginy na dobę, ale ja odmówiłam , ponieważ... Sama nie wiem dlaczego. To chyba to łaknienie "normalności", co jest paradoksem, bo bez leków nie jestem zdrowsza niż bez 🙂 Dała mi również pozwolenie na to, że kiedy będzie gorzej, to mogę zacząć przyjmować nową dawkę bez konsultacji, ale że ze mnie dupa wołowa nie pacjent ( ;) ), to nie skorzystałam. 

A spotkanie z psychologiem umówiłam na najbliższy poniedziałek, więc jakoś to będzie 🙂

A u Ciebie lepiej?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

16 godzin temu, Traveller napisał:

Te zmiany nastroju mnie powalają, są wyczerpujące psychicznie i fizycznie.

 

Chyba o to w tym wszystkim chodzi; żeby nauczyć się żyć w tańcu na linie. Jedyne, co udało mi się do tej pory wymyślić, to planowanie faz (wiem, że zdaje się idiotyczne, ale lepsze to niż nic). Weekend z depresją, w którym organizujesz czynne robienie niczego, a za tydzień puszczasz lejce na mieście. W ciągu tygodnia gładko przechodzisz z jednej fazy do drugiej, żeby potem wytracić lub skumulować energię podczas czasu wolnego. Czasem naprawdę działa.

 

16 godzin temu, Traveller napisał:

Samego siebie już nie znam, straciłem wszystkie zainteresowania, żyję dniem dzisiejszym, pracą, bieżącymi sprawami, mam 27 lat.

 

To jest prawdopodobnie najbardziej bolesne. Ale wiesz co? Przynajmniej jakoś ogarniasz i nie zatracasz się w fazach do tego stopnia, że zaniedbujesz pracę i inne obowiązki.

Według mnie, układaniem wszystkiego na nowo i wzniecaniem starych zainteresowań można się zająć po pewnym poznaniu siebie w ChAD, bo inaczej to, co zbudujemy będzie kolosem na glinianych nogach. Powoli.

 

16 godzin temu, Traveller napisał:

Boję się ich efektów ubocznych, ostatnim razem gdy je brałem waga poszła w górę.

 

Zazwyczaj jest to związane z opanowaniem zwiększonego łaknienia i zatrzymywaniem wody w organizmie. Dopasowanie diety? Więcej ruchu? (powinnam zająć się coachingiem, co?) Banalne, ale nie tak bardzo bez sensu. Słyszałeś o diecie ketogenicznej? Częściej stosują ją epileptycy, ale leki na ChAD nie rzadko są lekami na padaczkę... Nie mam pojęcia, czy dobrze kombinuję, ale to działa - utrzymuję wagę i zaczęłam jeść trochę lepiej (nie licząc odpałów na fazach).

 

16 godzin temu, Traveller napisał:

Najgorsze, że nikt nie rozumie tego jak się czuję, nie potrafię często wypowiedź tego, co przewala mi się przez głowę, czuję się czasami upośledzony mentalnie i towarzysko. Najgorsze, że nie wiem ile moich problemów ze sobą samych to skutek choroby, a co skutkiem innych zaszłych spraw z czasów dorastania itd. Nie wiem kim jestem, ciągle się boje, a dobrze się zapowiadałem, miałem pasje, miałem siebie...

 

I nie zrozumie - c'est la vie… Mogą się starać z lepszym lub gorszym skutkiem, ale nadal nie wejdą w Twoje buty. To nie pociesza, ale jest prawdziwe. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym łatwiej będzie Ci przejść do porządku dziennego. 

Problemy z czuciem się gorszym i niepewnym swoich decyzji podobno rozwiązuje terapia. Ale to chyba chodzi o jej czynną odmianę. Tzn. przychodzisz do gabinetu i jasno mówisz, co Ci przeszkadza i z czym masz problem, oraz jakie mogą być tego przyczyny według Twojego osądu (zawstydzające jak cholera, ale kiedy już wydusisz pierwsze słowo, reszta to po prostu podążanie za ciosem). 

Mnie pomaga rozpisywanie problemu: piszę to, z czym się zmagam na górze kartki i pytam dlaczego?/co wtedy myślę?/czym może być to spowodowane?, a odpowiedzi piszę pod strzałką i tak do momentu, w którym stwierdzę, że tak, to o to mi chodzi. Potem pokazuję to psychologowi. Zazwyczaj się cieszą, bo to wielkie ułatwienie nie tylko dla nich, ale i dla Ciebie.

Dobrze się zapowiadałeś i dobrze się zapowiadasz, skoro zauważasz problem i chcesz coś z nim robić. Potraktuj to jako przerwę i podsumowanie ostatnich lat.

Może tak naprawdę nie chcesz wracać? Może kurczowo trzymasz się tego, co znane, bo boisz się zacząć czegoś nowego? (to tylko moje spekulacje, nie przejmuj się nimi zbytnio) Albo wrócisz i będziesz robić to, co robiłeś dwa razy lepiej niż poprzednio? Jest mnóstwo opcji ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najchętniej zaczęłabym od "więc", ale to niepoprawne, a szkoda 😜 

Ten post może być trochę chaotyczny; to z powodu natłoku myśli i stresu, które towarzyszą mi od jakiegoś czasu.

Byłam u psychologa i nic... Dosłownie, martwy punkt. Następna wizyta jest wyznaczona we wtorek i może wtedy zdążę, a raczej będę umiała jakoś rozwinąć to, co napisałam na swojej kartce. Poprzednim razem byłam w dołku i wyzwaniem było samo wyjście i zdążenie na odpowiedni autobus, a na wizytę i tak się spóźniłam 😕 

Usłyszałam, że zdaję sobie sprawę z pewnych rzeczy, ale w praktyce nie potrafię zastosować tej wiedzy, z powodu strachu. W ogóle zauważyłam, że ciężko mi się przywiązać, zaufać i utrzymać z kimś dłuższy kontakt, kiedy ten ktoś chce zacieśniać więzy - wtedy zaczynam się dystansować i uciekam albo przestaję się odzywać bez uprzedzenia. Czasem nie wiem czy izoluję się od swoich emocji, czy po prostu nauczyłam się nie przywiązywać i nie tęsknić za ludźmi. Trochę to przykre, kiedy każda bliższa osoba staje się nijaka lub nawet obojętna, mimo najszczerszych chęci, aby tym razem było inaczej. 

Ostatnio bardziej lękowo i stresowo. Budzę się o 3:00 lub 6:00 zdenerwowana i nie mogę zasnąć do 8:00 tylko po to, aby odsypiać w dzień i tak w kółko. Znowu boję się przyszłości i odwlekam sprawy z nią związane, a czas mija :(

Sądzę, że znowu wpadam w błędne koło pogoni za płcią przeciwną - to odwodzi moje myśli, pomaga się zrelaksować, odczuwać choć chwilowo radość i usuwać napięcie. Wiem, że to okropne i takie "lecenie taśmowo" nie jest dobre ani dla mnie, ani dla tych mężczyzn, ale to zaczyna być silniejsze ode mnie. Czasami myślę tylko o tym.

 

Powodzenia, Ludki!

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Heledore

 

To chwilowa trampolina - teraz Twoje ciało sprawia, że sprężysta powierzchnia się wgłębia tylko po to, aby wrócić do stanu wyjściowego. 

Jeszcze trochę i wszystko minie. A wizyta na pewno przyniesie Ci ulgę. Powodzenia.

 

Z psychiatrą widzę się dopiero w sierpniu, ale jeszcze w tym miesiącu muszę zawitać do niej po receptę. Nie wiem czy to coś da - nie lubię leków i mimo wszystko chciałabym zupełnie z nich zrezygnować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Heledore

 

Wierzę, że jest cholernie ciężko i że ta chwila się dłuży, ale jedyne, czego jestem pewna to to, że minie.

 

Sęk w tym, że ja naprawdę nie chcę leków i zrobię wszystko, aby ich nie przyjmować (oczywiście z zachowaniem zdrowego rozsądku i dopóki ChAD nie będzie dominował mojego życia do takiego stopnia, że nie będę potrafiła tego unieść).

 

U mnie płytkie górki/dołki następujące po sobie co kilka godzin. Czytaj: wertepy albo rapid cycling (jak kto woli).

 

:)

 

Powodzenia, Ludki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest jakoś tak źle. Oczywiście, że bywało gorzej, ale teraz to nie jest po prostu dołek. Zrozumiałam, że nie potrafię się z nikim dogadać; zazwyczaj zachowuję się przeciwstawnie do temperamentu mojego rozmówcy - nie umiem inaczej. Poza psychologiem nie mam osoby, której mogłabym się po prostu wygadać, bez sprowadzania tematu do wiary i wyznawanych przeze mnie odmiennych wartości. Przyjaciele pozostali bliscy tylko do rozrywek i przyjemności. Nie mają pojęcia i nie chcę, aby tak się stało - muszą radzić sobie z własnymi problemami, a poza tym jesteśmy na innych etapach.

Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że jestem w wieku, w którym ludzie zaczynają nowy etap i inwestują w relacje. Byłam w szoku, że mnie jakoś to nie pociąga - mam ważniejsze rzeczy do zrobienia niż szukanie partnera. Ale mam dosyć sprawiania wrażenia niedojrzałej lub głupiej, oraz tego, że ludzie tak mnie postrzegają. To bardzo przykre.

W kwestii samych relacji też nie jest zbyt różowo. Nie zależy mi na najbliższych - naprawdę ich obecność lub jej brak w ogóle mnie nie dotyka. Czasami nawet się z tego cieszę. Jeśli chodzi o potencjalnych partnerów, to może przez różne historie z dzieciństwa, może przez ChAD, nie jestem w stanie wytworzyć emocjonalnej więzi z mężczyznami. Traktuję ich bytność w moim życiu jako element podniecenia i pożądania - tylko i wyłącznie - ich osobowość (o ile mi się nie naprzykrza) nie stanowi dla mnie znaczenia. Najgorzej jest podczas górek - wtedy to "polowanie" lub po prostu podryw, flirt i chęć bycia podziwianą, stają się sensem dnia. Z kobietami jest na odwrót; więź emocjonalna tworzy się bez zarzutu, a jeśli płaszczyzna osobowości i charakterów pozostaje zgodna, pojawia się pożądanie. 

Czuję jakby wszystko się w moim życiu i głowie pomieszało.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich! Jestem nowy na tym forum. 
Zostałem niedawno zdiagnozowany : CHAD. "to po mamie mam" tak też ma CHAD 🙂
Całe moje życie spędziłem w depresji. Pierwszą moją manie przeżyłem niedawno i trwała ona jakieś 6 miesięcy.
4 lata temu wróciłem z Anglii, gdzie pracowałem głownie na nocnej zmianie jako szlifierz. Depresja że nie chciało mi się wychodzić z domu. Brain zaps , mroczki, , nerwobóle, brak snu, spanie z stoperami w uszach. Po kilku miesiącach postanowiłem popracować w Polsce , tym razem pracowałem przy maszynach waterjet. Jeszcze głośniej w pracy ...po nocnej zmianie jeszcze gorsze brain zaps, bass w uszach itp. Po pół roku dałem sobie spokój. 
Zacząłem wtedy od detoksu: lewatywy (choć nie jestem zwolennikiem takiej analnej fiksacji), czyszczenie nerek, wątroby. Czułem sie wtedy chu...wo. Ale to co wychodziło ze mnie, nie widziałem nawet na forach. Po jakimś czasie pojawił się paraliżujący ból karku, zacząłem uprawiać jogę... pomogło. Zapisałem się na siłownię , po trzech miesiącach w końcu udało mi się regularnie chodzić i wrócić do formy. Rok temu zaplanowałem redukcję , intermittent fasting. Do tego często brałem kofeinę w tabletkach do tego pseudoefedryna, johimbina, noopept. Po braniu takiej kombinacji włączał mi sie GOD MODE. Na siłowni jak porażony prądem !! zyskałem dużo siły tracąc przy tym jakies 15 kg. Pierwszy raz czułem się dobrze. Moje akcje , Które kupiłem za oszczędności po 5cio letnim pobycie w Anglii, szły w górę aż miło. 
Chciałem zmiany, wyprowadzić się znowu od rodziców , a tym bardziej od mamy (która podczas manii chciała przemeblować kuchnię starymi meblami spod śmietnika o 3 rano. Prawie wyrywając stara gazrurkę z kuchenki). 
A że mi dobrze szło na giełdzie chciałem wyprowadzić na Cypr. Gdzie nie płaciłbym podatku belki. Wyleciałem najpierw tam na wakacje.
Wynajmowałem po parę dni 2 mieszkania i pokój poprzez znany portal. Z Zamiarem poznania rynku i jakis miejscowych. I się udało Poznałem Gościa Cypryjczyka , z którym się za kumplowałem. On mi znalazł mieszkanie za 290 euro miesiacznie z basenem komunalnym. 
Przed wyprowadzką jak porażony prądem kłóciłem się z braćmi. W połowie Grudnia 2018 wyleciałem z torbami na Cypr. Był to Piątek , W poniedziałek dostałem telefon z banku ŻE WYGRAŁEM SAMOCHÓD w loterii wymień walutę na samochód. W środę z powrotem do kraju żeby podpisać papierki dotyczącej wygranej. 
W końcu coś w życiu zaczęło sie układać. Szczęście sprzyjać... nie do końca
Znowu pokłociłem sie z jednym z braci. Do takiego stopnia że zaczął mi grozić. Po czym odepchnał mnie i zaczał dusic. Naoglądał sie MMA i chciał mnie pozbawic przytomności. Po jakis 30 s duszenia puścił. Miałem wybity palec na szczęscie bo by to się mogło skończyć gorzej jak wstałem z ziemi szybciej niż on. 20 stycznia tego roku znowu duszony i pobity przez 3 ochroniarzy pewnego lokalu, gdzie siedziałem sobie w palarnii , bez słowa zostałem zaatakowany od tyłu .  Sprawa na policji (szopka) Policjant podobny do jednego z ochraniarzy, nie przyjał zgłoszenia. (temat na ksiażkę) Chciałem jak najszybciej sprzedać samochód i wrócić na Cypr. To mi się udało. Ze względu na sprawę założoną i moją małą kopalnię kryptowalut musiałem wracać do Polski. Oczywiście podczas manii i myślenia ze wszystko mi sie uda planowałem kilka innych interesów na Cyprze od robienia własnych paneli słonecznych z użyciem grafenu po produkcję muzyczną (SIC). 
Aż do kwietnia tego roku w koncu powietrze ze mnie uciekło i wszystkie plany spaliły na panewce, wpadłem w jeden wielki dół. Brak snu, myśli samobójcze, brak przyszłości itd. Psychiatra przypisał Olanzapine, Dulsevie i lomatragine. Zaczałem spac aż za długo. Dulsevii nie brałem bo mnie  łeb bolał. Niestety nadal nie widzę dla siebie przyszłości, muzyka mnie nawet tak nie cieszy. Czy taki stan bedzie długo trwał ?
 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bipolar 84

Jak to długo będzie trwało? Zależy i nie zależy od ciebie. Z twojego opisu wynika, że masz długie fazy, więc raczej w najblizszym czasie się to nie zmieni (choć może).

   Możesz sobie pomóc higienicznym trybem życia. Sama stosuję tę motodę od kilku lat i choć cena jest dość wysoka, to warto.

Moje zasady:

- bez alkoholu

- bez niedozwolonych lekarstw (np. z pseudoefedryną)

- kofeina do wczesnego popołudnia

- wieczorne wyciszenie i sen najpóżniej o 20.00-21.00

- żadnej aktywności w nocy (no ewentualnie raz w roku)

- ograniczenie aktywności wywołujacej emocje (negatywne, ale i pozytywne - spotkania ze znajomymi, koncerty, kłotnie, angażowanie się w politykę) - ważny jest spokój.

    Brzmi to jak grafik z sanatorium, ale jak cię choroba przeczołga w tą i z powrotem, to zrobisz wszystko, żeby było lepiej. I ja tak własnie robię. 

     Życzę ci dużo siły i szczęścia, ale jeśli nic nie zmienisz w swoim codziennym funkcjonowaniu, to tabletki ci nie pomogą, a przynajmniej nie na długo.

Trzymaj się🙂

 

    

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Bazyli, będę się starał. Wyczytałem gdzieś historię kolesia z USA, który  ma CHAD i był wrażliwy na cukier. Od pewnego z top lekarzy usłyszał :
- no coffee
- no sugar
- no alcohol
Z trudem się dostosował. Po 2 tygodniach odczuł przypływ energii. Nie brał żadnych leków. Po roku cieszył się stałą remisją , dziewczyną i   5cio cyfrowym dochodem rocznym.
Ja mam podobnie jak zjem za dużo słodyczy. A ostatnio pochłaniałem ich za dużo. Na początku koją a później zjazd.
Troszkę ciężko się dostosować , ale warto spróbować.
A jak u was z pracą ? Czytając inne posty wiem że nie jest ciekawie dla  mężczyzn z CHAD. Ja na pewno nie chciałbym pracować tak jak wcześniej bo się w pracy czułem jak zombie (tym bardziej na nocnej zmianie). 
Dla mnie ciężko się pogodzić z tym że chciałem niedawno podbijać świat , a teraz trzeba wejść w szaty Kowalskiego i zapierdalać za grosze 🙂

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×