Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorosłe Dzieci Schizofreników


Gunia76

Rekomendowane odpowiedzi

Witam

U mojej matki schizofrenię zdiagnozowano rok temu ale objawy miała już od co najmniej 6. Z dzieciństwa pamiętam jak matka wyrzucała ojca z domu za picie, ciągle nam wszystkiego broniła, łącznie z wychodzeniem na podwórko. Kontakt z innymi dzieciakami ja i moja młodsza siostra miałyśmy sporadyczny przez długi czas. Problem jednak nie leży w moim dzieciństwie. Nie potrafię podejmować decyzji. Trzykrotnie rzucałam szkołę, dwa razy nie będąc na ani jednych zajęciach. Niedawno rzuciłam świetną pracę, która pozwoliłaby mi wynająć mieszkanie i wyprowadzić się od matki. Rzuciłam ją bo miałam ochotę płakać przez całą drogę powrotną. Mam cudownego chłopaka który jest dla mnie wsparciem w każdej chwili ale nawet on nie umie mnie zrozumieć. Co chwila zmienia plany dostosowując je poniekąd do mnie. Nie chcę być dla niego ciężarem, kocham go najbardziej na świecie, ale często myślę o zerwaniu. Mam 22 lata od około 3 miewam myśli samobójcze. Czasem mam wrażenie że beze mnie wszystkim byłoby lepiej, bo po co komuś taki beznadziejny człowiek jak ja.

 

-- 11 lis 2014, 10:00 --

 

Nigdy nie doprowadzam niczego do końca. Nie robie tego co bym chciała i o czym marzę, bo przecież i tak się nie uda albo nie jestem dostatecznie dobra żeby spróbować. Przez bardzo długi czas nie miałam znajomych, trzymałam się na uboczu. Nie odwiedzałam koleżanek w domu, bo tak mnie wychowano. Moje myslenie w pewien sposób zmienił mój chłopak. Prawie mnie zmusza do próbowania nowych rzeczy, przekonuje do wyjazdów. Ja zbytnio zajmuję się opiniami ludzi, co kto o mnie pomyśli. Chcę żeby się coś zmieniło ale tak się nie dzieje, mimo że próbuję i się staram. Prawda jest jednak taka że się boję zmian, nowych rzeczy bo to trochę wiąże się ze stratą starych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Uważam,że powinnaś zgłosić się do poradni leczenia uzależnień,na terapie dda.

Mamy wiele wspólnych cech. Ja też wchodząc w dorosłe zycie wszystkiego się bałam. Też mój chłopak-obecnie partner zyciowy pokazywał mi świat. Pokazywał,że można się bawić,że mozna zrobić coś szalonego,i nic się nie stanie.Można wyjść z domu ubranym jak pajac-i co z tego?? On jest mechanikiem-samoukiem,Kiedys zbudował dziwny pojazd- rower,na ramie od małego fiata i pamiętam,jak pierwszy raz miałam z nim tym czymś jechać :hide: Myślałam,że zapadnę się pod ziemię... Ale okazało się,ze to fajna zabawa,że nikt się nie nabija z nas,a nawet wzbudzamy sympatyczne zainteresowanie.

To z nim jeździłam po raz pierwszy pod namiot- inic mi się nie stało :bezradny: A zawsze słyszałam,że nigdzie nie pojadę, bo coś mi sie stanie,napadną mnie,mam nie wracać w nocy, itd.

To,że byłyśmy karmione w dziecinstwie lękami naszych rodziców-nie ułatwiło nam startu w dorosłe życie.

Nie nauczyli mnie podejmować samodzielnych decyzji,zawsze oni mówili mi co jest dla mnie dobre,a co złe.

Chodzę na terapię trzeci rok. Czasami czuję sie,jakbym nagle odzyzyskała wzrok.To jak siebie dostrzegam obecnie-nie raz przyprawia mnie w zdumienie. Zaczęłam dostrzegać z czym mi jest źle,z jakimi zachowaniami chciałabym zerwać,i nabieram odwagi,zeby próbować je zmienić. Tu wewnętrzna odwaga jest bardzo ważna.A pomocna jest mi grupa terapeutyczna,na której mogę poćwiczyć te zmiany( tak powinno być w normalnym domu rodzinnym,dzieci powinny w nim ćwiczyć swoje zachowania,w pełnej akceptacji i zrozumieniu rodziców. Nie powinny bać się,ze za swoje zachowanie będą bite,poniżane, ośmieszane,powinny mieć wyjaśnione co robią źle i jak robić inaczej- ja tego nie miałam.

Dlatego naprawdę polecam pójście na terapię. I nie odtracaj pomocy chłopaka, na prawdę dużo Ci to da-korzystaj ile się da.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leila87, No mi też barzo pomaga kontakt z przyrodą. Zwłaszcza wypady w góy. Kocham góry i bardzo mnie relaksują,uspokajają. Niestety nie mam czasu ,zeby wystarczająco często chodzić. Mimo,że mam je pod nosem. A inny problem- Mam wpojone,że w góry nie chodzi się samemu,i za diabła nie mogę się tego pozbyć. Nie umiem iść sama,mam blokadę i koniec.

Też miewam dni,ze pragnę się schować w jaskini, niestety w domu nie mam takiego swojego miejsca-azylu.Nadczym bardzo ubolewam.

Candy14, Cieszę sie,że wszystko u Ciebie w porządku. :D

Gory, lazenie... Cudowne w samotnosci bo mozna pobyc ze soba. Piekne w dobrym towarzystwie, z nietoksycznymi ludzmi.

 

Mnie tez wczytano leki rodzicow i rodziny. Zaczelam sobie uswiadamiac co jest moim lekiem, a co nabytym, zaindukowanym. Moj eks tez wtloczyl we mnie wlasne leki - taki glupi przyklad: zakret na moscie. On sie go panicznie bal i tak mi wmawial, ze to jest smiertelnie niebezpieczne miejsce. Ja tez sie balam dopoki nie minelam sie na tym moscie z ciezarowka - przezylam i samochod caly ;)

Leki bliskich nam osob klada ogromny cien na nas samych...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak dzisiaj poczytałam sobie parę stron tutaj...i praktycznie w każdej odpowiedzi znajduję coś, co do mnie też pasuje. Ja także mam lęki wgrane przez inne osoby. Nawet nie przez matkę, ale np. przez moją chrzestną. Jak byłam dzieckiem to mi mówiła, że jak piszczy w uszach, to może to być oznaka choroby psychicznej. Ja przez pół roku żyłam w strachu, że mnie to dopada. Z resztą z tą chrzestną miałam też problemy, bo tak bardzo chciałam być przez nią akceptowana (jakbym szukała zastępczej matki), że aż bałam się jakiejś kłótni z nią, albo jej złości. Chwaliła się mną jak osiągałam sukcesy itd. Był nawet czas, że zerwałam z nią kontakt bo jej mąż złożył mi niemoralną propozycję jak był piany, a ja miałam 12 lat. Kontakt jakoś odnowił się jak skończyłam studia. Toksyczny też czasami jest mój brat. W Polsce nie może znaleźć pracy i ciągle gra na komputerze. Ma 40 lat i jest sam. Ma swoje lęki. Kiedyś mi wkręcił, jak byłam jeszcze na pierwszym roku studiów, żebym nie jeździła z kolegami autem, bo jeszcze będzie wypadek. Nie wiem, jak to działa, ale tak mi wtedy się to wbiło do głowy, że całą noc nie spałam a w aucie czułam strach. Wcześniej wystarczyło, tylko to, że poczułam pracę silnika w aucie, autobusie i zasypiałam natychmiast jak bobas. A po tamtej nocy z 2 lata bałam się jazdy autem. Teraz już sama prowadzę, ale miewam też gorsze dni, kiedy te lęki mi się uruchamiają. Teraz aż czuję złość, że tak łatwo inne osoby mogą na mnie wpływać. Jakbym do końca nie ufała swoim myślom, albo nie była pewna czy są na tyle mocne i pewne. Są czasami świetne dni, a niekiedy fatalne. I zazdroszczę dziewczynom, że mają rodziców, którzy pomagają (kupić mieszkanie, wychować dzieci), jedynie pocieszam się tym, że dzięki temu wszystkiemu jestem, jaka jestem, a też swoje pozytywne cechy. Staram się być samodzielna (co też łączy się z lękiem), ale w przyszłości może to zaprocentuje. Mam nadzieję, że może na starość odczuję większą ulgę i będę taka pogodna jak moja babcia:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leila87, Fajnie,że idziesz do przodu, nie boisz się zycia i zmian. Ja każdą większą zmianę poprzedzam lękiem w sobie. Mi w dzieciństwie rodzice wpoili,że świat jest zły i niebezpieczny,że nie można nikomu ufać,nie można nic próbować zmieniać. Jak jest w naszym zyciu -tak ma być bo tak chciał los. Po trzech latach terapii jestem bardzo świadoma swoich lęków i to mnie przeraża i frustruje. Bo co z tego,że wiem czego się boję,wiem co mi się nie podoba w moim życiu,wiem co chciałabym uzyskać,ale boję się zacząć te zmiany. Boję się,że rewolucja w moim życiu będzie bolesna dla bliskich mi osób i nie wiem,czy mam do tego prawo. Bo uważam,ze nie mam, że muszę patrzeć też na innych.A z drugiej strony całe życie zaspokajam potrzeby innych,staram się,zeby im było dobrze, a jednocześnie- mi jest źle, bo nikt nie zaspokaja moich potrzeb. Na szczęście wiem już jakie mam potrzeby. :great:

Jednak uważam,ze nie mam prawa z własnych pobudek egoistycznych niszczyć życie bliskich mi osób, tylko dlatego,że chcę inaczej żyć.... Sama nie wiem,już co mam zrobić i tak się miotam,bo boję się zrobić cokolwie...Ten lęk jest bardzo silny. i ta bezradność niczym u dziecka.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Próbuję iść do przodu, ale boję się zmian. Źle znoszę zmiany, a przecież życie to ciągłe zmiany...Często boli mnie brzuch itd. Może trzeba mieć nadzieję, że będzie dobrze. Super, że terapia u Ciebie działa :) i dobrze, że się o siebie troszczysz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę,że warto się przemóc, pokonywać ten lęk,małymi kroczkami. Starać się nie stać w miejscu. Malych zmian się nie bopję,boję się rzucić wszystko i zacząć zycie od nowa. Uważam,ze nie mam prawa do tego,żeby swoim egoizmem zniszczyć zycie trójce ludzi...ale z drugiej strony czy na pewno zniszczyć? Może właśnie polepszyć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dawno mnie tu nie było :(

 

. Malych zmian się nie bopję,boję się rzucić wszystko i zacząć zycie od nowa. Uważam,ze nie mam prawa do tego,żeby swoim egoizmem zniszczyć zycie trójce ludzi...ale z drugiej strony czy na pewno zniszczyć? Może właśnie polepszyć

 

Ja o tym myślałam od dawna. na szczęście dla mnie moje dzieci już dorosłe i samodzielne. I w końcu wydarzyło się. Zrobił to za mnie mój jeszcze m., który w ramach uczestnictwa w AA wrócił pijany do domu i zaczął robić awanturę. Cała zesztywniałam ale wezwałam policję, dwa razy. Zabrałam dokumenty i kluczyki od samochodu i wyniosłam się do dzieci. Teoretycznie wiedziałam co i jak mam zrobić ale teoria nie bierze pod uwagę uczuć. :(

Teraz wynegocjowaliśmy kto ma się gdzie wyprowadzić, oczywiście powiedziałam mu, że z nim na pewno mieszkać nie będę i załatwiam sprawę prawnie.

Trudny to czas jest i mnóstwo różnych uczuć ale to wszystko przebija myśl: zadbałam o siebie. To jest dobra myśl :)

 

Pozdrawiam was wszystkie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Część.

Moja mama choruje na schizofrenię od wczesnych lat młodości.Pamiętam wiele różnych sytuacji, w których widok mamy wywoływał przerażenie, smutek i wiele innych przykrych uczuć.Do tego nie znam ojca i mieszkałysmy w domu, gdzie na każdym kroku dostrzegalna była dysfunkca.

Teraz jestem po 30, w kwestiach bytowych radze sobie natomiast sfera uczuciowa, związki to niestety nie "wychodzi" mi.

Cały czas czuje się nie kochana, samotna, odrzucana, wpasdam w panike, gdy ktoś mnie odrzuca, wyolbrzymiam pewne sytuacje. Nie jestem w stanie opisać wszystkich efektów ubocznych dzieciństwa.

Staram się układać sobie życie, chodzę na terapię i bardzo mi zależy by zaznać spokojnego i szczęśliwego życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też podzielę się trochę swoją historią...

 

Moja matka miała schizofrenię. Nie żyje od dwóch lat. Pamiętam, że jako dziecko byłam na nią po prostu zła za to, że nie jest taką matką, jaką miały inne dzieci. Czułam też żal. Odsunęłam ją od siebie, naprawdę nawet za nią nie tęskniłam, nawet gdy jej nie widziałam miesiąc.

 

Później (lata po-nastoletnie, że tak to nazwę) jakoś zaczęłam się z nią dogadywać, mimo że, jak wiadomo, nielogicznie myślała, miała różne objawy. Ale przed jej śmiercią miałyśmy dobre relacje i chociaż to mnie cieszy i uważam, że mi pomogło.

 

Oczywiście mam problemy z tworzeniem więzi z ludźmi, ale to też dlatego, bo jestem również DDA. Jednak chyba przez to, że jakoś dogadywałam się z matką, w relacjach z kobietami nie ma takiej tragedii, jaka jest u mnie w relacjach z mężczyznami (ojciec-alkoholik)... W każdym razie - moje dzieciństwo to cała masa lęku, zaniedbania, ogromne poczucie opuszczenia i wyobcowania. Wstyd również.

 

Matka była ciałem, ale nie umysłem. To samo mój ojciec, który albo znikał i chlał, albo zasłaniał się pracą. A jeśli już był jakoś obecny to był nadopiekuńczy.

 

Sama się dziwię, że mam znajomych i przyjaciół, że w ogóle skończyłam studia i potrafię realizować swoje cele. Ale problemy z całkowitą otwartością czy wyrażaniem negatywnych emocji nadal są (plus milion innych).

 

Czekam na terapię :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Daawno mnie nie było...

Po paroletniej terapii , w zeszłym roku postanowiłam zakończyć ostatnią grupę DDA/DDD i spróbować żyć na własną odpowiedzialność... Wytrwałąm do listopada :( W listopadzie koleżanka z pracy dostała wylewu, a mnie ścięło z nóg... Początkowo zaczęłąm się źle czuć, serce mi waliło, kołatało, ciśnienie zaczęło skakać, zaczęłam się zamartwiać o swoje zdrowie i współpracowników. Mierzyłam im cisnienie i sobie też... Czułam się z dnia na dzień gorzej. W końcu poszłam do kardiologa na kompleksowe badania. Nic nie wykazały. Czyli- nerwica.Wróciłam do psychiatry i obecnie jestem na lekach,które jeszcze nie zaczęły w pełni działać, więc dalej czuję się koszmarnie. Boję się że umrę na serce., albo na nadciśnienie ( jak moja mama na wylew) Nie wiem, czy nie wrócić na terapię... Tylko na jaką? nerwicową? DDA? Jeestem coraz bardziej skołowana a dotego samotna w tym wszystkim, bo znowu się zamknęłąm w sobie i nie opowiadam o tym co czuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć Gunia,

zasmuciła mnie Twoja informacja, ale też trochę zdenerwowała. Sama napisałaś, że źle zaczęłaś się czuć jak koleżanka dostała wylewu. W sumie to nie jest dziwne, że przeżywasz choroby bliskich osób- to jest ludzkie. Jak ktoś umiera to też jest okres żałoby, człowiek pozwala sobie na to, żeby czuć się źle. Życie to nie jest ciągła euforia. I może nie zdenerwowała mnie Twoja wiadomość, ale jakieś niezgadzanie się z tym, że można się czuć źle. Ludzie od dawna czują lęk i strach (przed śmiercią głównie). Na pewno sami będziemy kiedyś chorować i przecież się starzejemy. Sama to ostatnio obserwuję i się zastanawiam jak moje pokolenie będzie sobie z tym radzić, kiedy głównie wszyscy chcą się bawić i radować i być wiecznie młodzi i piękni :P. Pozwól sobie też na negatywne uczucia. Co do strachu przed chorobami to osoby ze "zdrowych rodzin" też odczuwają takie lęki. Np. moja kuzynka po śmierci bliskiej osoby (nowotwór) też się bała, ale to akceptowała i akceptuje. Traktuje ten strach jako coś "normalnego", zna jego przyczynę, czasami schizuje, ale później się z tego śmieje. I żyje. Jak pomaga Ci rozmowa (mi też pomaga), a nie masz z kim podzielić swoich smutków to idź na terapię. Nie wiem, czy to ważne jaka to terapia DDA, czy nerwicowa. Ważne jest to żeby nie czuć się samym i mieć wsparcie w innych. W tym zabieganym świecie, niestety ludzie nie zawsze mają czas żeby się ze sobą spotkać i nie zawsze mają siłę słuchać innych. Mam nadzieję, że to się zmieni i bardziej będziemy słuchać siebie nawzajem. Życzę powrotu do zdrowia i nie wahaj się szukać pomocy, jeżeli już nie dasz rady sama. Pozdrawiam :) :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

Dołączam do tematu.

Też jestem córką schizofreniczki. Miałam również super jazdy z moją mamą. Mój tato jest w miarę normalny. Nie pije, ani nie jest chory, ale ma bardzo silny mechanizm ucieczki. Ciągle był gdzieś w rozjazdach, a ja jako mała dziewczyna musiałam znosić dziwne zachowania mamy. teraz wchodzę w dorosłość, od 7 lat mam chłopaka, ale gdy tylko pojawia się rozmowa na temat wyprowadzki z domu, dostaję bardzo silnych ataków lęku. Nie mam w ogóle własnej autonomii, wydaje mi się, że nie mieszkając w domu rodzinnym, moje życie będzie nic nie warte. Mechanizm ucieczki znam bardzo dobrze, wszędzie mnie pełno, kompletnie nie potrafię się zrelaksować a świadomość, że mam być z kimś tylko we dwoje na zawsze przyprawia mnie o silne ataki paniki. Czy któraś z was miała podobnie ? czy po terapii mechanizm uciekania zmniejszył się ? jestem już trochę zmęczona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak wyjezdzalam na wakacje górą 10 dni. Straszliwe leki , ale zmuszalam się i jechałam. Miałem propoRcje wyjazdu na 2 miesiące nie pojechałam bo bałam się ze zachoruje i nikt mi nie pomoże. Mój chłopak wie totalnie o wszystkim czasem go to przerasta . Też ma nerwicę. U mnie w domu są dwa przypadki choroby. Od strony taty - dziadek i jego brat noi mama. Tata i jego rodzeństwo zupełnie zdrowe, moje straszne kuzynostwo też. Ale właśnie mam etap w którym wkrwcam sobie chorobę . Odechciewa mi się żyć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A podczas wyjazdu coś się w domu wydarzyło? Czy w dzieciństwie nie miałaś przypadkiem tak, że np wychodzilas rano do szkoły, a jak wracalas to dowiadywalas się, że mama jest w szpitalu?

Z lękami powinnaś udać się do lekarza po pomoc, czy to rodzinny czy psychiatra. Oni Cię pokieruja do terapeuty. Im szybciej zacznie się coś robić tym lepiej.

Czy terapia pomaga? Nie wiem, ale wiem że jest troszkę lżej na sercu, od terapeuty otrzymasz zrozumienie przede wszystkim i obiektywny ogląd na swoje dotychczasowe życie.

To wszystko, co człowiek przeżył w swoim życiu zawsze będzie gdzieś tam środku, cytując 'przeszłość jest tatuażem, nic jej nie zmarze'.

Te lęki są niczym innym jak wrytymi w psychikę urazami z dzieciństwa, nie są dostępne świadomości, umysł małego dziecka pozostawiony sam sobie, gdy przerastala go sytuacja, chowal to bardzo głęboko z zasięgu wzroku, żeby nie oszalec. Teraz to chce się wydostać, bo dorastasz i widzisz innych ludzi dookoła siebie, którzy nie mają takich problemów jak Ty. A mimowolnie starasz się dostosować i ciężko Ci to przychodzi, bo w środku ciągle jesteś małym, bezbronnym dzieckiem.

Twój umysł musi dorosnąć, właśnie to robi terapia. A dorosły świat, którego nie rozumiemy przeraża nas.

Bardzo dobrze, że dostrzegasz to, iż tak nie powinno być. Masz powód, by zacząć działać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dziękuję Ci za odpowiedzieć. Od 4 lat przyjmuje leki na zaburzenia lekowo depresyjne chodze na NFZ na konsultacje czułam się lepiej, ale moja psycholozka poprzez powiedzenie jednej vezmyslnej rzeczy które nikogo by pewnie nie urazila poza mną , rozpętała prawdziwe piekło. Jest mi teraz naprawdę bardzo ciężko ciagle cYtam o dziedziczeniu schizofrenii, wpadam w obsesję, sama się n akrecam. Czytałam gdzieś ze objawy hipohondryczne mogę być początkiem schizy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi się wydaje, że taka lekka hipohondria bardziej jest objawem nerwicy, psychika jest bardzo mocno związana z ciałem.

A co do schizofrenii, nigdy nie wiadomo kogo i kiedy dotknie. Ale w większości przypadków tej choroby człowiek nie ma krytycyzmu co do swoich objawów. Wtedy to wszyscy dookoła są chorzy i się uwzieli.

I w gruncie rzeczy każde zaburzenie może prowadzić do niej. I tu nie ma znaczenia, czy ktoś miał w rodzinie kogoś chorego, czy nie. To zależy od indywidualnego sposobu radzenia sobie w trudnych sytuacjach.

Ja, choć nie mam schizofrenii, bardzo często mam podobne stany. Alienuje się, słyszę głosy, mam urojenia, w głowie układa mi się nowa historia wszechświata i żyje tym tak, jakby to było normalne. Chcę wtedy nawracać każda spotkana osobę, bo wg mnie każdy żyje w błędzie, a ja oswiecona. Każdy mnie wtedy obserwuje, sąsiedzi obgaduja, każdy mój ruch jest komentowany i instalują podsłuch w pokoju, widzę kamery. Inwigilacja totalna. Emocjonalnie jestem rozwalona na kawałki, kocham i nienawidzę jednocześnie, śmieje się, wtedy kiedy nie powinnam, zloszcze się bez powodu milion razy w ciągu dnia. Nie rozumiem w większości tego, co ktoś do mnie mówi, nie jestem w stanie skoncentrować się na niczym zupełnie, co mnie jeszcze bardziej drażni, bo np powinnam się uczyć. Wtedy też szukam wszędzie wytłumaczenia tego co się dzieje i jak dotąd nie znalazłam.

Ale to tak potrwa tydzień, dwa, czasem miesiąc albo parę i mija. Wtedy widzę swoją głupotę, to wszystko co wyczynialam, ale nic z tym nie potrafię zrobić. Czasu nie cofne.

Powinnaś wrócić na terapię, skoro pomagala, teraz jesteś krok do przodu i wiesz już jak to wygląda. Więc trzeba działać. A jak z Tobą będzie lepiej to i w związku się poukłada. :)

 

PS, przepraszam że tak o sobie ponawijalam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo dobrze. Uważam ze wszscy powinniśmy się wspierać. Cieszę się ze możemy się podzielić własnymi doświadczeniami. Ja nie mam takich stanów. Póki co są na tle nerwowym. Moja mama od zawsze uważała ze ja jestem najgorsza i mój tata. Bardzo brakowało mi jej wsparcia A teraz lgne do niej mimo ciągłych rozczarowań. Ciągle mam nadzieję ze coś się zmieni. Ze jeszcze mama mnie pokocha. Ja staram się robić wsYstko czego nie robi moja mama. Mam mnóstwo przyjaciół i chłopaka i staram się wszystkim wynagrodzić moja chora ma me. Jestem bardzo niedojrzala. Ciągle mała dziewczynka wydziera się ze mnie i nie pozwala podejmować dorosłych decyzji. Myślę nad napisaniem listu do wszystkich przyjaciół do chlopaka w którym w razie choroby przeczytają go i zrozumieją że ich kocham i to ze mówię że ich nienawidZE to wynik choroby. Mama robi nam tyle krzywd. Gdyby nie ta choroba moje życie byłoby całkowicie inne. Najbardziej denerwuje mnie to ze moją rodziną uważa że sobie wszystko wkrecam bo nie zwariowalam tylko mam leki. Moja mama jest w domu traktowana jak jajko, bardzo jej zazdroszczę że rodzeństwo i ojciec kochają ja bezgranicZNIE. Mama ma coś czego nigdy nie będę miała ja - miłość bezgraniczna

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wkurzajace to ze nie mozemu isc do rodzicow i powoedziec - boje się, po ludzku boje się. Chodzi o to ze boję się ze zrobię duże postępy pójdę na terapię zdecyduje się na zmianu a uwielbiana schizka przyjdzie i ja skrzywdze, tragedia rodzinna powtórzy się a moje dzieci będą cierpialy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A może właśnie terapia sprawi, że nie zachorujesz?

Boimy się zmian, a przecież one są nieodłącznym elementem życia. Z resztą my się ciągle zmieniamy, z tym że na gorsze, odgradzajac sobie drogę do w miarę normalnego życia dalej brniemy w zaburzenia. A zaburzenia maja to do siebie, że się pogłębiają.

Kiedy miałam z 11 lat lekarz zdiagnowal u mnie nerwice, moja matka to olala, a później to poszło w lekką depresję aż do tego co mam teraz.

Smutna prawda jest taka, że nie możemy liczyć na pomoc od naszej rodziny, a jedyne co możemy zrobić to założyć nowa, nasza rodzinę, która będzie nas wspierać. Musimy się nauczyć prawidłowo kochać i prawidłowo odbierać miłość. Musimy się nauczyć ufać i dawać zaufanie.

Tkwiac w tym bagnie z 'domu rodzinnego' pograzymy się jeszcze bardziej.

Ja rozumiem, że jest Ci ciężko, ale swoich rodziców nie zmienisz, oni są dorośli, oni sami za siebie odpowiadają, z Twoim zadaniem w ogóle się nie liczą. Nie pozwól im dalej znecac się nad Tobą, jesteś zajebista kobietą, mądrą, a oni Cię zwyczajnie gnoją. Spróbuj zamieszkać z chłopakiem, a zobaczysz że w domu nic się nie stanie złego. Mogą być źli, mogą mieć pretensje, ale to jest Twoje życie, a masz je tylko jedno!

Ja kiedyś od psychologa usłyszałam, że nie pozwalam sobie być szczęśliwa. I to jest prawda! Przez ciągły pesymizm, zmartwienie, nakładanie na siebie tysiąca (nie swoich) obowiązków nie zmieniłam sytuacji w domu. Mojej matce pasuje chorowanie, ona nie chce się leczyć (nie ma schizofrenii, tylko zaburzenie osobowości typu borderline) ona lubi cierpieć, a to nie oznacza, że ja mam też się męczyć. Każdy ma prawo do szczęścia, my musimy się odważyc pozwolić sobie być szczęśliwym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

miyaa dobrze napisane:). Lęk przed zmianami pojawia się u dużej ilości ludzi (jak nie u wszystkich). Sama obawiałam się zamieszkania z chłopakiem (teraz z mężem). Jeszcze przez jakiś czas jak zamieszkaliśmy razem czas czułam się nieswojo, spięta puki się nie oswoiłam z sytuacją. Może bałam się, że się nie uda. Przed ślubem to już w ogóle :P...czasami brałam coś na uspokojenie. Pomagała mi terapia i rozmowy. Co do wewnętrznej potrzeby "wypełniania" czasu, ucieczki itd. To też miałam taki okres, jak moja matka chorowała a ja przeprowadziłam się na pierwszym roku do akademika. Miałam wyrzuty sumienia, huśtawki nastrojów. Dużo imprezowałam, ciągle szukałam kontaktu z innymi osobami, żeby uciec od siebie. W weekendy jeździłam do domu i nigdzie nie mogłam wypocząć. Teraz samotność i przebywanie z samą sobą nie jest dla mnie problemem- nawet mi tego brakuje, jak jestem w pracy i mam dość innych :P. Lubię posiedzieć, poprzeglądać internet, pobiegać, pojeździć na rowerze, poczytać książkę a czasami nawet popatrzyć w sufit :P. To przyszło jakoś z czasem, może jak jeździłam dużo na rowerze itd. Moja mama byłam w tym roku 4 miesiące w szpitalu, na szczęście już wyszła, ale idealnie nie jest. Nie będzie całkowicie zdrowa. Jest to duże obciążanie dla rodziny, ile mogę to pomagam, odwiedzam (w szpitalu bywałam bardzo często), ale mam też swoje życie i trzeba walczyć też o siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×