Skocz do zawartości
Nerwica.com

Związki


Jack18

Rekomendowane odpowiedzi

Ile ja nad tym myślałem i analizowałem, próbowałem. I nic !!!!! :roll: Kiedyś byłem wkurzony teraz nie a wręcz jestem bardzo radosny i szczęśliwy w końcu bycie siglem to w dzieiejszych czasach powód do dumy i oznaka silnego człowieka(tak sobie tłumaczę). Tak sobie ułożyłem życie i wizję, że mogę ale nie muszę mieć nikogo bliskiego. Z drugiej strony nigdy nie byłem w związku więc nie wiem co to znaczy to szczęście - podobno czego oczy nie widzą tego sercu nie żal.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jack18 napisał(a):

Ale bycie samotnym człowiekiem pogłębia wszystkie złe nastroje nie pozwala przeżywać szczęścia jakie daje bycie z drugą osobą ,radości z dzieci życia rodzinnego pewnego spełnienia się człowieka.

Na terapii psychiatra i terapeutka w jednej osobie powiedziała mi ,, nich się pan zastanowi nad swoją samotnością '' .

Ja w każdą niedziele mam doła jak widzę rodziny z dziećmi na zakupach czy spacerach i zazdroszczę im tego .

Człowiek nie jest stworzony do bycia samotnym .

 

Ladywind:

Jak widze małżeństwa z dziećmi to też im zazdroszczę, ale jak pomyślę że miałabym mieć dzieci ze swoimi skłonnościami do nerwicy i depresji to ciężko to widze. A jeszcze jakby mąż miał wszystko w czterech literach i musiałabym tylko ja robić przy dzieciach mając np. nawrót choroby to nie wiem jakbym się z tym uporała. Teraz nie mając takiej odpowiedzialności za kogoś ciężko sobie radzę a co dopiero jeśli ma się pod swoimi skrzydłami człowieka, którego trzeba wychować i otoczyć opieką.

 

 

No własnie Ladywind, ja mam bardzo podobnie do opisanej przez Ciebie wizji. Otóż moja nerwica ujawniła się już w trakcie małżeństwa i jak już było dziecko na świecie. Jest mi tak przeokropnie ciężko, szczególnie kiedy mam ataki, że szok. Mojego męża całymi dniami nie ma w domu bo pracuje na dwa etaty, cały dom jest na mojej głowie , a oprócz tego ja też pracuję. Moje słoneczko chodzi do czwartej klasy podstawówki, więc lekcji jest nie mało do odrabiania i to też na mojej głowie. Myślę że w normalnej sytuacji nie byłoby w tym nic niepokojącego dla mnie, ale ta choroba to masakra. Ja czasami nawet jak mam obiad ugotować to jest dla mnie problem, pojawiają sie jakieś lęki nie wiadomo czemu. Najgorzej jak od samego rana mnie zaczynają nachodzić wtedy to już cały dzień spieprzony. A od zeszłego roku od sierpnia nie mogę dojść ze sobą do ładu i składu. Mam straszne dolegliwości żołądkowo-jelitowe, bardzo schudłam, mimo że jem sporo. Boję się że coś mi dolega poważnego może rak?, ale przede wszystkim boję się o moją córcię, jak to będzie gdy ja odejdę na zawsze. jak oni dadzą sobie radę beze mnie? Dlatego z perspektywy czasu stwierdzam, że gdyby ta choroba pojawiła sie przed urodzeniem dziecka, to napewno podjęła bym decyzję o byciu sama. Nie pakowała bym się w żaden związek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie - ja po kilku jeśli nie kilkunastu nawrotach choroby +fobii społecznej zawsze muszę mieć jakąś furtkę -czy to w pracy czy w szkole ...nie mówiąc o znajomościach stąd też wiem, że związek lub co więcej rodzina i dzieci to odpowiedzialność, że to nie dla mnie. Bo z tego odwrotu już nie ma. CZasem patrzę na tych lekkomyślnych ludzi co się niczym nie przejmują i im też zazdroszczę - chociaż szczerze to coraz mniej( po osotaniej wizycie u znajomych co mają małe dziecko raczej mi się to średnio podoba).

 

Wiem, że są momenty kiedy chcę być sam - albo nawet muszę i "napraszanie" sie bliskich i rodziców raczej jest dla mnie wkurzające ...

 

Wiem też, że wyjścia, zabawy, spotkania w większym gronie czyli takie obowiązki towarzyskie, któe dla innych są przyjemnością a nawet spędzanie wspólne czasu było by dla mnie udręką stąd pewnie też i nieświadomie wykręcam się od relacji z kobietami.

 

Wiem, że moja osoba(praca, hobby, posiłki) zajmuje mój czas w 100% już nawet nie mam czasu na spotkania ze znajomymi ...więc nie mam też czasu na związki.

 

Kiedyś też się zastanawiałem nad związkiem z osobą też nazwijmy to "wrażliwą" ale ja jako ten co generalizuje stwierdziłem, że to by była patologia - nie dość, że ze sobą nie zawsze jest mi łatwo to jeszcze podrzymywanie drugiej osoby było by cholernie ciężkie jeśli w niektórych momentach życia w ogóle możliwe. Więc wybieram mniejsze zło ...jak iść na dno to samemu a nie ciągnąć jeszcze kogoś.

 

Jedyne wyjścia, które brałem pod uwagę:

 

1. W przyszłości dalekiej samotnie adoptuje dziecko albo rodzeństwo- może być już "lekko" odchowane :). Ew. ponieważ pewnie będę mieszkal za granicą (oczywiście ja to odwlekam) to będę zapraszał dzieci moich kuzynów na wakacje i takim sposobem mogę mieć namiastkę rodzicielstwa.

 

2. Poznam jakąś lekarkę albo psycholożkę ;), która zrozumie a i będzie chciała się zmagać z moją życiową niepełnosprawnością w niektórych momentach życia :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

KrzysioPysio co za rozsądny,dokładnie obmyślany plan życiowy...z doswiadczenia wiem,ze różnie bywa z realizacją tych planów....ale Powodzenia zycze..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam mam 19 lat, na nerwice lękową "choruje" już sporo czasu (duszności, kołatanie serca, ataki paniki, lęk przed smiercia , lek przed zwariowaniem).. zaczęło się już w gimnazjum.. wiadomo były lepsze i gorsze okresy , aktualnie jestem juz prawie rok na Asentrze widze lekką poprawę .. ale jednak jeszcze mam takie blokady ..

 

Chodzi o to, że mam chłopaka ma 23 lata.. kocham go, on wie ze jestem "chora" i naprawde stara się mnie wspierac.. problem w tym, że on mieszka i pracuje w angli.. przyjezdza praktycznie co miesiac na pare dni.. ale widomo, z biegiem czasu robi sie malo.. ja w maju zdaje mature i planowalismy zebym wyjechala do niego na studia.. sęk w tym, że bardzo sie boje tego wyjazdu.. nie chcialabym tez robic mu klopotu atakami paniki (choc juz rzadko je miewam) i boje sie tego ze sobie nie poradze.. Chociaz wiem ze to byloby najlepsze wyjscie .. może jak wyrwalabym sie z domu i od rodziny ktora mnie przytlacza (prawde mowiac nie wierza we mnie..) to byloby mi lepiej. Wiem, ze moj chlopak tu nie przyjedzie, bo nie znajdzie tu pracy .. chociaz jesli nie mialby innego wyjscia to by przyjechal.. ale nie chce mu zabierac pracy .. i wogole , bardzo bym chciala jechac do niego .. chce byc blisko , on tez.. wiem ze to ten.. eh :( co powinnam zrobic?

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A chodzisz do psychologa? Wiesz, miałam podobną sytuację, bo miałam lecieć do Irlandii na ślub znajomych z chłopakiem. Nie wyobrażałam sobie tego , ponieważ moje ataki są tak silne i tak panicznie boję się np że mogłabym dostać ataku w samolocie że aż mnie ciarki przeszły na samą myśl o tym. Ja do psychologa jeszcze się nie wybrałam, ale planuje się przełamać i iść bo tak się żyć nie da ... Co do Twoich ataków, to niewiem na ile są one silne, jeśli nie czujesz się na siłach żeby jechać to nie jedź. Doskonale Cię rozumiem ponieważ przechodzę to samo, a każdy taki "atak" mam praktycznie zaraz po wyjściu z domu ;(( Muszę z tym żyć, ale wydaje mi się, że już mam chore serce od tej ***** Nerwicy!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja juz moje ataki znam , potrafie sie z nimi uporac. Tak chodzilam do psychologa na terapie ale zrezygnowalam bo nie odpowiadal mi sposob prowadzenia tej terapii . jak nie wyjade to nie bede go widziec pol roku bo konczy mu sie urlop, wiadomo taki czas jest nie za dobry dla zwiazku a bardzo mi na nim zalezy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Jestem Magda mam 23 lata. Studiowałam, aktualnie pracuję, mieszkam z partnerem od roku, a jesteśmy razem od ponad 2 lat.

Zarejstrowałam się tu ponieważ dłużej już sama ze sobą nie dam rady wytrzymać. Liczę na pomoc.

 

Tak więc nie potrafię żyć własnym życiem. Nie mam go. Odwróciłam się od wszystkich znajonych, przyjaciół, bliskich. Nie poszłam na dalsze studia, unikam całego świata. Żyję albo wydaje mi się że nieustannie próbuję żyć życiem mojego partnera. Nie umiem skupić się na sobie. W każdej sytuacji, minucie zastanawiam się co robi, gdzie jest, z kim rozmawia, a o czum, czy jest szczery.... nie mam już siły! Nie umiem wyłączyć tego myślenia, zmienić jego toru, kierunku... tłumaczę sobie po sto razy pewne rzeczy, ale i tak wracam w kółko do tego samego miejsca. Każda wieść partnera o spotkanej osobie, rozmowie, chęci wyjścia kończy się atakiem paniki - trzęsę się jak galareta, nie moge oddychać, serce wali jak oszalałe, zalewa mnie pot, mdli.... kilka razy zemdlałam... takie stany trwają od kilkunastu minut do godziny, dwóch.... potem jestem tak zmęczona, że leże i wegetuje jak roślina. Nie śpie, a jak uda mi sie zasnac to budze sie cała mokra ze zdenerwowania i koszmarów. Ciągle tylko siedzę i myślę i snuję i zastanawiam się.... mam dosyć.

nie widzę powodów by wstawać rano, by szczerze w ogóle żyć....

Boje się wszystkiego.

 

Kiedyś byłam energiczna, towarzyska, miałam mase znajomych, uwielbiałam się śmiać i byłam szczęśliwa....

 

Jak sobie z tym poradzić? Co mi jest? Jak żyć z wiecznym poczuciem paraliżującego lęku, w wiecznym strachu?

Potrzebuję pomocy....

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×