Skocz do zawartości
Nerwica.com

Perfekcjonizm i autoagresja a związek


majacaproblem

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie.

 

Nie mogłam zdecydować się, który dział będzie najodpowiedniejszy...

Mój chłopak leczy się na depresję, obecnie nie ma większych problemów z nastrojem, ale wciąż spore z samooceną, perfekcjonizmem, radzeniem sobie ze stresem, autoagresją... O ile zgadza się na leczenie depresji, to jest przekonany, że psychoterapia to strata czasu, a przecież na tego typu zaburzenia nie pomoże antydepresant, tylko ciężka praca nad sobą. Najbardziej przeraża mnie jego perfekcjonizm i wściekanie się na siebie bez powodu. Musi mieć np. idealnie czyste i wyprasowane bez najmniejszego zagniecenia ubranie, kiedy ma jakieś zadanie w pracy - musi być wykonane idealnie, jeśli ma pokroić warzywa do zupy - będzie kroił godzinę, żeby było równiutko. Próbowałam go przekonać, że warto z tym walczyć, chyba nawet się stara, ale raczej nie daje rady i w końcu ulega nawykom, szykując wszystko idealnie... Są dni, kiedy specjalnie zgniatamy mu ubranie, kroimy byle jak marchewkę itd., ale to jednak rzadkość... Widzę w tym duże zagrożenie. Podejrzewam, że sam sobie nie poradzi (nic dziwnego), do psychoterapeutów się zraził i nie chce psychoterapii, a mnie opadają ręce. Kocham go, jestem szczęśliwa jak nigdy, w życiu nie przyszło mi do głowy, że mogę kiedyś być w tak szczęśliwym związku, ale boję się, że jego zaburzenia pozostawione samym sobie kiedyś to rozwalą. Łatwo jest planować wspaniałą przyszłość, kiedy związek jest jeszcze świeży (trwa rok, wcześniej byliśmy przyjaciółmi), a mózg zalany tymi wszystkimi substancjami związanymi z zakochaniem, ale kiedyś przyjdzie moment, że przestaniemy nosić się wzajemnie na rękach, zaczną się sprzeczki, pretensje i żale... Boję się, że mój ukochany zacznie mieć do mnie pretensje, że nie pasuję do jego perfekcjonistycznej wizji, będzie się irytował o byle pierdoły na mnie (teraz byle pomyłka z jego strony wiąże się z myślami autoagresywnymi) i wszystko zacznie się walić.

 

Kolejną sprawą jest jego tendencja do zamiatania problemów pod dywan, do milczenia o swoich żalach. I mnie jest trudno czasem mówić o tym, co sprawia mi przykrość, rozwiązywać drobne problemy na bieżąco, ale wiem, że inaczej się nie da zbudować trwałego związku na lata, więc staram się przełamywać. On z kolei, kiedy sprawię mu czymś przykrość, smutnieje, ale nie powie ani słowa. Nawet jeśli naprawdę sprawę bezboleśnie można by było załatwić w minutę rozmową na zasadzie: "przykro mi się zrobiło, kiedy powiedziałaś to i to. - rozumiem, faktycznie zabrzmiało to sprzecznie z moimi intencjami, tak naprawdę miałam na myśli to i to", on woli chodzić cały dzień struty i twardo odpowiadać, że nieważne, że to nic wielkiego itd. Z takim jego podejściem funduje nam wzajemne narastanie żalów, które przyklepywane uparcie, po jakimś czasie narobią nam problemów. Kilka razy udało nam się w końcu jakąś drobnostkę przegadać ze świetnym rezultatem, ale zazwyczaj nie mam na co liczyć.

 

Druga sprawa to jego uległość. Nie chcę być w związku mamą, a czasem mam wrażenie, że tak może się to kiedyś skończyć. Kompletnie nie wiem, co na to poradzić, taka relacja zupełnie mi nie odpowiada. Cieszę się, że jest czuły, bardzo wrażliwy i potrafi przyznać się do swoich słabości, ale chciałabym, by oprócz tego potrafił podjąć decyzję, postawić na swoim, dyskutować śmiało i walczyć o swoje racje. Tymczasem kiedyś przyznał, że czuje się nieswojo dyskutując ze mną, nawet jeśli ma jakieś wątpliwości co do moich tez, rzadko się z nimi ujawnia. Zaniepokoił mnie tym bardzo, nie tak sobie wyobrażam partnerstwo. W ogóle często jest nieasertywny wobec innych. Tak naprawdę to ja muszę walczyć o jego interesy w naszym związku, bo on wszystko chciałby robić tak, żeby mnie było wygodnie, ja muszę więc walczyć o to, żeby jednak nie było mi zbyt wygodnie z troski o długofalowe skutki takiego układu... No, paranoja!

 

Co robić? Zależy mi na tym związku, chciałabym wszystkie nakreślone wyżej problemy jakoś rozwiązać (sama też mam nad czym pracować), ale boję się, że jest tego za dużo, że są za bardzo zakorzenione w psychice, że nie będzie chciał psychoterapii nigdy... Sama już nie wiem, czy pozostawić sprawy swojemu biegowi i nie martwić się na zapas, czy lepiej właśnie rozpocząć pracę nad relacją już teraz, kiedy jesteśmy zakochani i jest nam łatwiej? Tylko jak przekonać go do tej terapii? Może znacie tytuły jakichś książek o tego typu problemach (mam na myśli jakąś trochę poważniejszą literaturę, nie trafią do niego jakieś proste triki w stylu "20 rad, jak być szczęśliwym")? Może byliście w jego lub mojej sytuacji i macie jakieś rady? Najbardziej interesują mnie przypadki wyleczenia się z perfekcjonizmu, krytycyzmu wobec siebie i problemów z komunikacją w związku.

 

Z góry dziękuję i pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem jak wygląda relacja z kimś kto się zachowuje w sposób zamknięty, że trudno takiej osobie rozmawiać, na wszystkie sygnaly reaguje odcięciem się bardziej i udawaniem, że nie ma problemu. Trzeba próbować rozmawiać i ponawiac próby, duzo cierpliwości, a co do zbytniego pefekcjonizmu, krojenie marchewki to raczej kompulsywna nerwica natręctw. to w zarodku tłumić, pojawia się impuls i nie zwracać na niego uwagi a sprawy bieżące to zakryją

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, to krojenie marchewki w kosteczkę i nagminne prasowanie ciuchów to objaw nerwicy natręctw. Związane jest to głównie z brakiem kontroli w jakichś aspektach życia i próbą skontrolowania tego co się da (czyt. marchewka). Szkoda, że Twój chłopak zraził się do psychoterapii bo to głównie przychodzi mi na myśl po przeczytaniu Twojego postu. A jakbyś mu przedstawiła przypadki osób, którym terapia pomaga? Że może trafił na początku nie najlepiej co nie znaczy, że wszyscy tacy są?

 

Rozumiem Cię jak piszesz, że zamiatanie problemów pod dywan jest mało budujące dla związku. Też w pewnym okresie miałam podobną sytuację i pamiętam, że wspólnie z chłopakiem umówiliśmy się, że każdego danego dnia w tygodniu rozmawiamy o tym co nas zdenerwowało bądź jakoś podbudowało. W pewnym momencie to już nie był jeden dzień i jedna godzina ale za każdym razem kiedy jedno było złe to mówiło o tym na bieżąco drugiej osobie. Może czasami nie było to przyjemne ale w perspektywie długookresowej pewnie lepsze. Nie wiem czy to się sprawdzi u Was ale nie zaszkodzi spróbować:)

 

A może jak nie terapia, to jakieś warsztaty rozwojowe odnośnie uwalniania emocji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×