Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nie mogę ze sobą wytrzymać


aimx

Rekomendowane odpowiedzi

Dobija mnie moja mózgownica. Nie mogę siebie znieść. Nie wiem, co ze sobą zrobić, jak to zmienić.

 

Zacznijmy od tego, że samotność spędza mi sen z powiek. Ciągle się boję, że będę sama. Jednocześnie nie potrafię wejść w jakikolwiek związek już od 4 lat (w ogóle tylko raz z kimś byłam), po prostu nie mogę. Chcę i nie chcę - chcę poczucia bliskości, ale boję się je zdobywać. Wiem, że będzie to wymagało ode mnie otwartości, a ja nie potrafię. Mam na sobie grubą skorupę, której nie potrafię zdjąć. Wiecznie miła, uprzejma, uśmiechnięta - nie umiem okazywać prawdziwych uczuć.

 

Boję się przywiązań. Boję się późniejszych rozstań. Ba! Boję się, że mój domniemany partner umrze i będę po nim płakać.

 

Bez przerwy się boję, wszystkim się martwię. Potrafię cały dzień myśleć o tym, że powinnam wypastować buty, bo nie daj Boże się zniszczą. Ostatnio pastowałam kozaki o drugiej w nocy zamiast spać. Boję się spocić. Ubieram się za lekko i marznę, byleby tylko się nie spocić. Jestem tak strachliwą i znerwicowaną osobą, że to aż zadziwiające. A co ciekawe - moi znajomi twierdzą, że nie widzieli bardziej wyluzowanej osoby. Że niby ja jestem taka na luzie? Dobre sobie. Ja przecież nawet łóżka niezaścielonego nie zostawię, bo cały dzień będę się martwiła tym, że mi się pościel zakurzy.

 

Poza tym nie umiem rozmawiać. Nie mogę wyjść z podziwu, przysłuchując się rozmowom innych ludzi. Oni się sobą nawzajem interesują - a ja mam ich wszystkich gdzieś. No niestety taka prawda, chciałabym, żeby było inaczej, ale nie wiem, jak to zmienić. Prowadzenie dialogu mnie męczy, muszę się wysilać, zastanawiam się, co powiedzieć. Najchętniej machnęłabym ręką i w ogóle nie rozmawiała.

 

Oprócz tego samą siebie niesamowicie drażnię. Dochodzi już do autoagresji i nie wiem, co z tym zrobić. Nie umiem w inny sposób dać upustu emocjom - nie mogę płakać, krzyczeć czy rzucać się po pokoju. Coś tam we mnie, w środku, wrzeszczy, ale nie wychodzi na zewnątrz.

 

Mam wrażenie, że w ogóle ja to nie ja. Nie mogę siebie zaakceptować.

 

Czy to tylko biadolenie zdołowanej dziewuszki czy może przydałby się psycholog? A może sama sobie z tym poradzę? Tylko jak? Po tylu latach stagnacji towarzyskiej da się w ogóle ruszyć z miejsca? Skąd wziąć motywację? Wiem, ze życie mi ucieka, ale jak mam je gonić, skoro nie mam na to siły?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam 20 lat.

No to naprawdę niewiele. żeby mówić coś takiego jak

Tylko jak? Po tylu latach stagnacji towarzyskiej da się w ogóle ruszyć z miejsca? Skąd wziąć motywację? Wiem, ze życie mi ucieka, ale jak mam je gonić, skoro nie mam na to siły?

Mając lat 30 albo więcej to można tak napisać, ale w Twoim wieku to jeszcze jest spora szansa że wszystko się zmieni. Tylko niestety jeśli będziesz bierna to wszystko pozostanie jak jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Owszem, 20 lat to nie jest tak dużo, ale coś mi się wydaje, że za 10 lat nic się nie zmieni, co najwyżej będzie gorzej. Jak mam nie być bierna? Nie umiem sama zmusić się do działania.

Ja też nie wiedziałem co zrobić a teraz mam nieco ponad 30 i załamałem się zupełnie. Ale Ty jeszcze masz szansę, sporo najlepszych lat życia. Może spróbuj jednak jakiegoś dobrego psychoterapeuty?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też nie wiedziałem co zrobić a teraz mam nieco ponad 30 i załamałem się zupełnie. Ale Ty jeszcze masz szansę, sporo najlepszych lat życia. Może spróbuj jednak jakiegoś dobrego psychoterapeuty?

 

Ponad 30 lat to też niewiele jeśli mówimy o zaprzepaszczeniu sobie szans na szczęśliwe życie. Tak sobie myślę, że w sumie nigdy nie jest za późno bo na szali stoi Nasze własne życie. I nawet jak ma się 70 lat i chce się coś zmienić, to warto przeżyć nawet kilka lat w innym stanie umysłu niż wcześniej. Bo warto.

 

Przez prawie 10 lat wmawiałam sobie różne rzeczy: począwszy od tego że jestem zła i nikt mnie nie kocha po stwierdzenie, że na niczym mi nie zależy i jak chcę zmarnować swoje życie to je zmarnuję. W pewnym momencie osiągnęłam jednak próg swojej wytrzymałości, uznałam że albo muszę coś zmienić albo dłużej tak nie wytrzymam. Wybrałam to pierwsze: zapisałam się na terapię. I choć nie było łatwo, wciąż nie jest, to widzę jak duży postęp poczyniłam i w jakich iluzjach własnego umysłu żyłam. Chyba największa z nich była ta, że ktoś powinien mnie wyciągnąć z tego bagna, w jakim żyłam. Uświadomienie sobie, że nikt nie zmieni mojej sytuacji poza mną samą było chyba najtrudniejszą próbą.

 

Pamiętam, że mi pomogło zadanie sobie pytań typu:

Co mogę zyskać a co stracić, żyjąc tak jak żyłam? I nie wystarczy tak zdrowo rozsądkowo przekalkulować zysków i strat tylko naprawdę wczuć się w obie sytuacje. Oczywiście może to być dopiero początek długiej drogi albo stwierdzenie, że jeszcze nie jest się gotowym na zmianę. Tak czy inaczej życzę wszystkiego co najlepsze :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aimx,

Nie odniosłem wrażenia,że Twoja wypowiedź to "biadolenie zdołowanej dziewuszki".To raczej uważna samoobserwacja.Tylko nie oszukując siebie można rozwiązywać wewnętrzne konflikty.Na daną chwilę twoim problemem jak rozumiem są m.in. lęki i problemy z bliskością.Ze mną jest podobnie.W tej sytuacji nie interesują mnie rozmowy o codziennych sprawach znajomych,którzy mnie otaczają :blabla: ("a ja mam ich wszystkich gdzieś").Mogę najwyżej udawać,że jest inaczej ale na dłuższą metę to męczące i powodujące ,że "coś tam we mnie, w środku, wrzeszczy".Interesuje mnie rozwiązanie mojego problemu.Interesują mnie takie wypowiedzi jak Twoja.Oboje chcemy,żeby lęki przestały nas boleć.Dobrze więc że mówisz o swoim obecnym stanie choćby tutaj.Dobrze zlokalizować problem.Wtedy można dokładnie go opisać...np. psychologowi.Ja zbyt długo gryzłem się z tym sam albo przypinałem sobie maskę do twarzy :lol: .Teraz nikt mnie tak naprawdę nie zna...no może trochę osoby takie jak TY,bo mamy podobnie w głowie.Dobrze mi się Ciebie czytało.Takie rozmowy to rozumiem.

 

P.S.Psychoterapia nie musi być płatna.Mnie na taką też by nie było stać.Prywatna wcale nie musi oznaczać dobra.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ej ja tż sie trudno otwieram .czasem się czuje obco i bardzo z boku a czasem potrafię się jednak wtopić w rozmowe i być zupełnie inna zaly od dnia jak i równiez od towarzystwa a casem jak czuję si e taka wyobcona to moię sobie skoro innym to sprawia przyjemnosc to mi też i zaczynam rozmawiać i jakos łapie klimat i wtedy daje rade ,lae jest ciezko ostatnimi czasy , wszystko jes takie obok, ale to wina jeszcze czegos innego ze tak mi się to pogłębiło

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponad 30 lat to też niewiele jeśli mówimy o zaprzepaszczeniu sobie szans na szczęśliwe życie. Tak sobie myślę, że w sumie nigdy nie jest za późno bo na szali stoi Nasze własne życie. I nawet jak ma się 70 lat i chce się coś zmienić, to warto przeżyć nawet kilka lat w innym stanie umysłu niż wcześniej. Bo warto.

Teoretycznie. W praktyce im jest się starszym tym trudniej cokolwiek zmienić. Bo jeśli np. jest się 40letnim który od 20 lat nie spotykał się z kobietami bo żadna go nie chciała to cholernie mało prawdopodobne że coś się tutaj zmieni.

 

Wybrałam to pierwsze: zapisałam się na terapię. I choć nie było łatwo, wciąż nie jest, to widzę jak duży postęp poczyniłam i w jakich iluzjach własnego umysłu żyłam. Chyba największa z nich była ta, że ktoś powinien mnie wyciągnąć z tego bagna, w jakim żyłam.

Ja byłem na trzech terapiach w tym jeden grupowej. I nie dało mi to nic poza stratą czasu i pieniędzy.

 

Uświadomienie sobie, że nikt nie zmieni mojej sytuacji poza mną samą było chyba najtrudniejszą próbą.

Ja sobie to uświadamiam każdego dnia. Problem w tym że nie mam żadnego pomysłu na zmianę, ani tym bardziej precyzyjnego scenariusza. Zawsze tak miałem że wszyscy myśleli za mnie więc jak mam wymyślić coś sam to niestety ale mózg odmawia współpracy. Zresztą we wszystkim tak mam, brak jakiejkolwiek kreatywności jest moją cechą rozpoznawczą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja sobie to uświadamiam każdego dnia. Problem w tym że nie mam żadnego pomysłu na zmianę, ani tym bardziej precyzyjnego scenariusza. Zawsze tak miałem że wszyscy myśleli za mnie więc jak mam wymyślić coś sam to niestety ale mózg odmawia współpracy. Zresztą we wszystkim tak mam, brak jakiejkolwiek kreatywności jest moją cechą rozpoznawczą.

 

Dość mi znajome to co napisałeś. Od kilku lat próbuję zmienić swoją sytuację życiową i dopiero ostatnio zaczęłam cokolwiek robić. W tym momencie bardziej przypomina to rollercoaster, dwa dni na górze, jeden na dole. Scenariusza do tej pory nie znam i nie wiem czy w ogóle go poznam. Ale nie o tym chciałam ;)

 

Przeczytałam ostatnio taką książkę ,,Filozofia F**k It, Czyli Jak Osiągnąć Spokój Ducha'' i w sumie natrafiłam tam na parę ciekawych schematów, które stosowałam. Brak kreatywności moim zdaniem nie wiąże się z tym, że jedna osoba jest kreatywna a druga, ale - z zablokowaniem jakiejś energii. Co ją blokuje? Oczekiwanie własne lub innych odnośnie tego czym powinniśmy się zajmować. Przykład: Nie spróbuję otworzyć własnej firmy bo i tak mi się nie uda. Czyli brak działania jest wynikiem strachu przed konsekwencjami a nie jakąś cechą wrodzoną. I chyba na tym strachu należałoby się skoncentrować.

 

Jakieś kilka miesięcy temu miałam totalny spadek nastroju i nie miałam ochoty absolutnie niczym się zajmować. Wiązały się z tym oczywiście wyrzuty sumienia, że POWINNAM coś robić. Pomyślałam sobie wtedy, że dam sobie tydzień na robienie wszystkiego na co mam ochotę (nieważne czy było to konstruktywne czy nie) i zobaczymy co z tego wyjdzie. Co ciekawe kiedy nie byłam ograniczona tymi własnymi nakazami moja aktywność się odblokowała i miałam jakieś nowe pomysły na życie. Od tamtego czasu staram się to ćwiczyć. Jak odczuwam duże zmęczenie to daję sobie na wstrzymanie. I po jakimś czasie ta energia wraca. Czasami dłuższym, innym krótszym, ale wraca. No nie wiem, takie moje przemyślenia odnośnie kreatywności ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Lucus - mnie również interesuje rozwiązanie mojego problemu, ale tak prawdę mówiąc, to strasznie ciężko mi się ruszyć i coś zdziałać. Nie powiem, żeby łatwiej było udawać, że wszystko jest w porządku, ale oficjalnie przyznać, że jest źle, również nie jest łatwo. Mówisz, że zbyt długo gryzłeś się z tym sam. Czyli że uważasz, że dla Ciebie nie ma już nadziei? Nie byłeś na psychoterapii, jak rozumiem. I masz rację, nie musi być płatna, nie wiem, czemu z góry założyłam, że musi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aimx,

W psychoterapii uczestniczę od roku.Nie wiem ile jeszcze czasu będę potrzebował z niej korzystać.Nadzieja jak najbardziej jest! Powoli się podnoszę.Pisałem,że zbyt długo gryzłem się z tym sam bo trzeba się było wcześniej zgłosić do specjalisty.Długo kombinowałem sam ale trudno żeby człowiek którego myślenie od podstaw wpisuje się w jakiś zły schemat sam siebie uzdrowił.Utknąłem psychicznie w ślepym zaułku na całe lata bijąc głową w mur.

Oprócz psychoterapii przyjmuję lek antydepresyjny.Czuję,że mój mózg stopniowo nabiera rozpędu .Czasem wpadam jeszcze w dół ale nie jest on już tak głęboki jak kiedyś.Jeśli chodzi o emocje otwierają się nowe perspektywy...to tak jakbym wchodził na całkiem nową częstotliwość.Mogę dzięki temu być bardziej otwarty.Dawniej nie wyobrażałem sobie,że będę mógł na pewne osobiste tematy z kimkolwiek porozmawiać.Okazuje się,że z niektórymi da się porozmawiać o problemach szczerze a to pozwala im także zdjąć maski.I wtedy widać zainteresowanie w ich oczach bo SAMI mieli z czymś problem.Ludzie przeważnie boją się przyznać do słabości.W sumie nie jest to takie dziwne wziąwszy pod uwagę ile chamstwa jest dookoła.Trzeba uważać a zaufanie mieć ograniczone.Są tematy na które rozmawiam tylko z psychologiem.Zaczynam zdawać sobie sprawę co tak naprawdę mnie interesuje.Nie będę na siłę dostosowywał się do ogółu.

Piszę codzień jakieś swoje spostrzeżenia co pozwala mi wychwycić pewne własne błędy i w ogóle rozwijać się. Staram się rozwijać,na pewno pomaga mi w tym psychoterapia i wierzę że będzie dobrze.Już jest lepiej.Trzeba cierpliwości.W moim przypadku wychodzenie z zaburzeń depresyjno-lękowych to długotrwały proces.Teraz zaczynam zdawać sobie sprawę jak on wygląda.Wcześniej nawet tego nie przeczuwałem.

Jeśli widzisz czasem beznadzieję ziejącą z przyszłości to problem leży w odczuciu względem niej a nie w niej samej.To mija.Przechodzi.I nagle ni z tego ni z owego pojawia się nowa perpektywa.To zaskakujące.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×