Skocz do zawartości
Nerwica.com

Brak miłości w dzieciństwie emocjonalnym bagażem na całeŻyci


Rekomendowane odpowiedzi

Powiedzcie mi dlaczego osoby, które w dzieciństwie nie zaznały miłości rodzicielskiej tak uporczywie szukają miłości w życiu dorosłym? Przynajmniej ja tak mam... I czuję się z tym strasznie :( Doskonale wiem, ze teraz nic i nikt nie zwórci mi tej miłości, nie cofnie czasu, nie zamieni krzyku po upadku na żwir zamiast przytulenia i pogłaskania po dziecięcej główce. Wiem, ze nic nie zrekompensuje mi utraconego szczęśliwego dziciństwa. Zamiast radości i łez szczęścia były łzy rozczarowania, strachu i poczucia winy. Nikt nie nauczył mnie relacji z ludźmi, zawsze byłam sama, właściwie samotna. Teraz bardzo boleśnie uczę się kim jest człwoiek i jaki potrafi byc okrutny. I wciąższukam tej miłości, takiej prawdziwej bezwarunkowej jakią powinno od rodziców dostać każde dziecko. Pragnę bliskości i czułości. Jednak nikt mi jej nie daje, zawsze i tak zostaję odrzucona. Dlaczego? Bo chyba podswiadomie szukam kogoś takiego jak moja matka, obojętnego, niewzruszonego, zaborczego i osłchłego. Tylko taki wzorzec znam! Czasami mam ochotę jak małe dziecko wykrzyczeć jej, ze nie prosiłam się na ten świat i dlaczego jeszcze na dodatek obarczyła mnie nerwicą?! Natręctwa mam już od podstawówki, chyba wtedy zaczęłam rozumieć, że nie jestem nikomu potrzebna, zbędna, urodziłam sie to jestem. Czy wy też szukacie rekompensaty za brak rodzicielskiej miłości? Czy tylko ja jestem taka głupia? Szukam, szukam, przez to bywam naiwna, łatwowierna, nieostrożna... jak dziecko? :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj milosci szuka,pragnie kazdy..szczegolnie jesli ktos jej deficyty wyniosl z dziecinstwa to normalne pragnienia.Uczeszczasz na terapie?warto popracowac nad tym co bylo w dziecinstwie..i skutkami tego ktore sa widoczne w terazniejszosci aby nie miec np.pociagu np.do raniacych osob.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie ja nie szukam miłości za rekompensatę dzieciństwa, ja szukam kogoś o podobych zainteresowaniach, kogos z kim bym sie mogła rozwijac razem czuc ,ze mnie ciagnie w gore i ja jego ,że jest dla mnie wsparciem i ja dla niego, ze rozwiazuje sie razem problemy,że nie ma chamstwa izabrczosci, szukam kogoś , kto będzie sie starał mnie zrozumiec i kogo ja bede sie starac zrozumiec i razem stworzymy iłosc i w zadnym wypadku to nie ma byc rekompensata za dzieciństwo , bo moze w domu u mnie te róznie bywąło ,ale relacje z rodzicami sa to zupełnie inne relacje niz z partnerem. Miłosc to wszystkie chwile , które z kimś sie spędza szacunek okazywany drugiej oosbie wspólne rozwiazywanie problemow, przytulenie, p[potrzymanie za rekę ,trudne i dobre chwile. To wszystko skłąd asie tak naprawde na miłość.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tahela, cieszę się, że mimo różnych wzorców wyniesionych z domu rodzinnego, potrafisz się zdystansować i starasz się stworzyć związek partnerski w oparciu o konstruktywne zasady. Niestety, tak jak napisała MalaMi1001, bardzo duży odsetek ludzi podświadomie szuka wzorca związku takiego, jaki prezentowali ich rodzice. Człowiek nie zna innego schematu małżeństwa i rodzicielstwa, jak ten, który obserwował we własnym domu rodzinnym i ten wzorzec, choćby nawet był daleki od ideału, staje się swego rodzaju prototypem. MalaMi1001 nie doświadczyła w dzieciństwie bezwarunkowej miłości, ciepła, szacunku, poczucia bezpieczeństwa i mimo że odczuwa ich brak teraz, to może mieć tendencje do pakowania się w związki, które również nie rekompensują jej deficytów, nie dają poczucia bezpieczeństwa. Ciągle trzeba zasługiwać na miłość, szacunek i zainteresowanie. Bardzo trudno wyzwolić się z takiego modelu związku, który się zna z dzieciństwa. Wykazuje się niejednokrotnie tendencję do powielania błędów własnych rodziców, chociaż zarzeka się i przysięga samemu sobie, że będzie się starało być zupełnie innym niż rodzice. Wdruk z dzieciństwa jest jednak bardzo silny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak to jest wlaśnie to. Ja wciąż podswiadomie czuję, że muszę zasłuzyć na miłość chcocw głębi serca wiem, że to nie prawda. Jednak i tak pozwalam się wykorzystywać, grać na swoim poczuciu winy. Czasami wydaje mi się, że zaakaceptowałam już to, że nigdy nie zaznam prawdziwej miłosci, godzę się z tym i żyje dalej, ale przychodza momenty takie, kiedy chce mi się żyć do księżyca, że spotyka to właśnie mnie. Chodziłam na terapię, przerabiałam z terapeutką swoje dzieciństwo, jednka ona stwierdziła tylko tyle, że wtedy byłam mała a teraz jestem dorosła i te problemy nie powinny mnie już dotyczyć. No fajnie. Nie powinny. Tyle wiemy wszyscy. Jednak dotyczą, bardzo bolą i regularnie co jakiś czas czynią z mojego zycia koszmar.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001, przykro mi, że trafiłaś na jakąś niekompetentną terapeutkę, która nie potrafiła przyznać się przed samą sobą ani przed Tobą, że nie jest Ci w stanie pomóc. Niestety, wiem, że przekazy z dzieciństwa i wdruki wychowawcze często towarzyszą nam przez całe życie, chociażby nie wiem co robili i jak się starali, by się ich pozbyć i o nich zapomnieć. Przekonanie, że na miłość trzeba zasłużyć towarzyszy bardzo często (o ile nie zawsze) ludziom z niską, nieadekwatną i chwiejną samooceną. Człowiek wychodzi z założenia, że nie można być kochany za to, że się po prostu jest, ale tylko za to, jakim się jest (pięknym, zaradnym, pomysłowym, kreatywnym, oddanym itd.). Człowiek sam w głowie obwarowuje się mnóstwem warunków, które musi spełnić, by sam przed sobą mógł przyznać: "Tak, teraz można mnie już kochać". Chociaż taka deklaracja rzadko albo nigdy nie pada, bo człowiek zawsze znajdzie kolejną rzecz konieczną do tego, by zasługiwać na uczucia drugiej strony. A partner bardzo często to wyczuwa i wykorzystuje, np. wpędzając w poczucie winy. W ten sposób własna niska samoocena staję się fundamentem dla kształtowania kolejnych patologii, np. toksycznych związków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj na temat toksycznych zwiazków coś niestety wiem... Najgorsze jest to, że czasami tak dogłębnie analizuję daną relację (nie ważne czy to z szefową, chłopakiem czy przyjaciółką) i zastanawiam się czy nie pokazałam komuś za dużo, nie dałam przez przypadek zielonego światła do wykorzystania mnie, że często zdarza się, że reaguję agresywnie, zaczynam się buntować przeciwko sama nie wiem dokładnie czemu. Coś jak mechanizm obronny przeciwko czemuś, co i tak nie wiem czy sie wydarzyło, bo nigdy nie wiem do końca czy znów pokazałam się z tej słabej strony czy nie. Potrafi to bardzo utrudnić relacje międzyludzkie niestety. Co do miłości kiedyś wierzyłam, że znajdzie się ktoś kto doceni mnie za to, że jestem a nie za to jaka jestem. Nawet kiedy bliscy, znajomi czy chłopak mówią mi, że jestem piękna, zdolna i inteligentna pierwsza myśl jaka świta mi głowie to "czy was ludzie porabało??" Teraz już nie wierzę w to, że kiedyś moje emocjonalne życie na tyle się ułoży, że będę dla kogoś ważna i będę w to wierzyć. Jednak to pragnienie bliskości boli bardzo.

 

P.S. Mój psychoterapeuta tłumaczył mi jedynie mechanizmy psychologiczne, mówił co z czego się wzięło i że jestem juz dorosła wiec powinnam o tym wszystkim zapomnieć, wymazać (coś jak czasami ludzie mówia weź się w garść).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Weź się w garść - to najgorsze zdanie, jakie można usłyszeć od terapeuty. Niczego nie wnosi, niczego nie zmienia i na całej linii przekreśla rolę terapii. Bo po co jest terapeuta, skoro człowiek sam ma się brać w garść? Niestety, zdaję sobie sprawę, że na rynku jest wiele pseudo-terapeutów i pseudo-psychologów, którzy mogą zrobić więcej krzywdy niż pożytku. Wydaje mi się MalaMi1001, że Twoje pragnienie bliskości może zazębiać się z brakiem asertywności. Nie potrafisz stawiać granic, mówić NIE, dlatego ludzie mogą wykorzystywać Cię, widząc Twoje zachowania i reakcje świadczące o potrzebie miłości, akceptacji, bycia docenionym. O asertywności możesz przeczytać pod poniższym linkiem: http://portal.abczdrowie.pl/asertywnosc

 

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001 może warto powiedzieć mamie to, co wciąż tak Cię dręczy i nie daje spokoju? Próbowałaś kiedyś? Oczywiście, nie jest to rozwiązanie problemów, ale przynosi ogromną ulgę. Wiem z doświadczenia. Jeśli powiesz na głos "zasługiwałam wtedy na miłość, bo każdy człowiek na nią zasługuje", usłyszysz to i ona (lub oni=rodzice) to usłyszą, może choć troszeczkę uwierzysz w prawdziwość tych słów. Bo one są prawdziwe. Brak poczucia własnej wartości dręczy mnie od zawsze, bo ojciec nienawidził mnie jeszcze przed narodzinami, ale teraz jest lepiej o tyle, że wiem, że to jego problem, że to on był durniem, a ja jedynie niewinnym dzieckiem, które mimo wszystko go kochało. Ble. Zastanów się nad tym. Do tej pory nie znam sposobu na uzyskanie świadomości, że jest się wiele wartym. Bo przecież w środku gdzieś coś, bez naszego wpływu cały czas podpowiada "jak możesz być wspaniała, skoro nawet tatuś/mamusia cię nie kochali?". Gów** prawda. Nie chcę tu zrzucać winy na wszystkich rodziców świata, ale w tym konkretnym przypadku, czyt. ojciec/matka nienawidzi Cię czy nie okazuje miłości, to jest ich problem. To oni są w jakimś stopniu upośledzeni. Czemu? Bo też kiedyś ktoś nie nauczył ich kochać. Nie znaczy to jednak, że Ty nie możesz zawalczyć o to, aby pokochać samą siebie. Być może to wyda Ci się jedynie płytkim gadaniem, ale uważam, że powtarzanie sobie bardzo często i próba uświadamiania, że KAŻDE dziecko zasługuje na miłość, może naprawdę wiele zdziałać.

Pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapeuci są różni to wiem doskonale, jednak ta terapeutke plecają wszyscy psychiatrzy z osrodka, do którego chodzę a lista zapisów do niej jest bardzo długa. Nie wiem, może poczuła do mnie jakąś awersję, nie mam pojęcia dlaczego w ten sposób starała się mi "pomóc".

 

Owszem z asertywnością mam spory problem. Ja wiem jak powinna wygladać moja reakcja w danej sytuacji, jednak na wiedzy zazwyczaj się kończy i i tak załącza się we mnie jakaś blokada, która skłania mnie do uległości. stąd pewnie bierze się agresja w niektórych moich zachowaniach. Staram się bardzo jakoś to przezwyciężać, dużo na ten temat czytam, jednak momentami nie potrafie powstrzymywać wybuchów złości, a nawet w skrajnych przypadkach płaczu.

 

Joaśka kiedy po 5letnim związku zostawił mnie chłopak załamałam się na tyle, że każdy dzień zaczynał się i konczył histerią, paniką, przeplatany niekontrolowanymi wybuchami płaczu. Wtedy po kolejnych złotych radach mojej matki, ze mam wziąść się w garść i powinnam się cieszyć, że ta kanalia mnie zostawiła, wykrzyczałam jej, że zamiast mnie przytulić to cieszy się z mojego nieszczęścia i że było tak od zawsze zaczęła się śmiać. Powiedziała, że miałam wszystko czego chciałam: dom, jedzenie, ubrania, w podstawówce co roku wakacje i jeszcze smię narzekac na nieszczęśliwe dzieciństwo! Wtedy uznałam, ze nie warto podejmować takich tematów, bo w moim domu przelicza się wszystko na rzeczy materialne. Nie muszą to być pieniądze, ale ogólnie rzeczy. Moje dwie starsze siostry były kochane, widzę przecież te uśmiechniete buźki na starych czarno białych zdjęciach w objeciach ojca czy matki. Znam ich pełne radości opowieści ze wspólnych wypadów do lasu czy nad jeziora. A ja co wspominam? Że kiedy miałam jakies 5 lat znalazłam zdechłą myszkę, schowałam do puszki po śledziach i codziennie chodziłam do niej ją przytulać i z nią rozmawiac. wstydzę się tych wspomnień, bo brzmią jak wyznania seryjnego mordercy, ale pdkąd pamiętam chciałam miec kogoś bliskiego. Nawet teraz kiedy sie leczę moja matka uważa, ze sama to sobie zrobiłam, w sensie, że sama wywołałam w sobie nerwicę. Kiedy jakiś czas temu trafiłam po raz drugi w ciągu miesiąca do szpitala jej jedynym zmartwieniem było to, że znowu trzeba będzie jeździć i mnie odwiedzać. więc chyba sama widzisz, że nie warto...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem Ciebie lepiej, niż Ci się wydaje. Moja mama też zawsze sądziła, że ciepła woda, jedzenie i łóżko to powód do wdzięczności i szczęśliwego dzieciństwa. Niestety. Nie powiedziałam jednak, że powiedzenie Twojej mamie tego, co czujesz sprawi, że ona magicznie się zmieni, zrozumie, zacznie naprawiać wszystko. Takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko. Chodzi o samo "wyrzucenie" tego z siebie. Ty masz wiedzieć, że nie jesteś niczemu winna. Zasługiwałaś na miłość i wciąż zasługujesz i trzeba powtarzać sobie to jak najczęściej, niezależnie od tego, co aktualnie się dzieje w Twoim życiu. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej! A co do nerwicy. Ludzie nie mają pojęcia, o czym mówią, twierdząc, że miałaś jakiś wpływ na jej pojawienie się. I wiesz co? Współczuj im.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wiem, że masz rację. Ja to wiem, ale (ciężko mi to wytłumaczyć) nie dociera to do mnie. Ona tego nigdy nie zrozumie, nie zauważy swoich błędów a tylko mnie znów wykpi. I po co mi to? Po co mam zaogniac sytuację? Nie mam juz na to sił. buntowałam się już dość długo, jakoś do 20 roku życia kiedy wyjechałam na studia i byłam poza zasiegiem jej kontroli. Teraz od 2 lat znów jestem w domu i znów moje poczucie własnej wartości legło w gruzach. Znów gra się na moich emocjach. Ja wiem, że najlepszym wyjściem to wynieść się z domu raz na zawsze, ale tak, jak pisałam w innym wątku póki co nie stać mnie na to. Ale robie wszystko. Jestem w stanie wynieść się nawet na drugi koniec Polski jesli zajdzie taka potrzeba.

 

Dziś zdałam sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Znów złapałam przez to doła, na dodatek odstawiam Velafax, żeby przejść na cos innego, więc to tez mi nie pomaga. Domyślam się dlaczego zawsze pakuję się w toksyczne związki, z których mimo tego, że wiem, że jest mi źle nie potrafię się wyrwać. Ja poprostu boję się samotności! Boję się tej cholernej samotności! teraz chyba znów pakuję się w coś podobnego, nie wiem, jestem juz zamroczona pytaniami bez odpowiedzi, nie wiem co w ludzkich zachowaniach i historiach jest normalne a co nie. Póki co bazuje na swoich własnych przekonaniach. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie muszą być słuszne, bo przeciez wzięły się z obserwacji zupełnie obcych ludzi. w domu nikt mi tego wszystkiego nie przekazał, więc mogę się jedynie domyślać, że tak a tak nie powinno się robić. Radą służy mi czasami moja siostra, która jako jedyna chyba wspierała mnie w moim leczeniu, uważała, że dobrze zrobiłam idąc do psychiatry. Ona uważa, że jestem przewrażliwona. Może ma rację, ale jak mam nie być przewrażliwiona kiedy nie wiem co w relacjach między ludźmi jest normalne?

 

co do powodów nerwicy do dziś ich w sumie nie znam. Pamiętam tylko pierwsze natrectwa. Stawiam na dzieciństwo pełne krzyku, braku miłości i lekceważenia. Ale jakie wydarzenie/wydarzenia ją wywołało nie wiem. wiem tylko tyle, że zyję z tym już od dawna, kiedyś mi to nie przeszkadzało, myslałam, ze jestem inna i już, teraz wiem, że to choroba, którą skutecznie pielegnowano we mnie od dzieciństwa aż do stanu, w jakim jestem dzisiaj. Tak, moja matka twierdzi, że sama to sobie zrobiłam, że powinnam odstawic te wszystkie leki, bo tylko mi szkodzą, niszczą wątrobę. Gdyby tylko wiedziała z jakiego powodu SAMA z własnej woli poszłam do psychiatry... Z poczucia totalnej bezsilności i samotności z myslą, że to jest ten czas kiedy sama już sobie nie poradzę. I tego uczucia chyba nigdy nie wybaczę....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałam kiedyś, że "zwierzę nie ucieka dokądś, a przed czymś". Człowiek też zwierzę, więc nie ma znaczenia, gdzie zamieszkasz. Liczy się to, czy uwolnisz się od niej psychicznie. Czuję się trochę jak hipokrytka pisząc do Ciebie, bo właśnie dzisiaj usłyszałam od swojej matki (dwa dni po tym, jak się otworzyłam i powiedziałam, że zupełnie sobie nie radzę), że potrafię tylko się nad sobą użalać, bo ona też ma problemy, a nie obarcza nimi innych. Coś w tym stylu. Czuję, jakby ktoś gołymi rękami grzebał mi w otwartej ranie. Najciekawsze jest to, że ona należy do osób, o której kłopotach wie cały świat od razu. W każdym razie.. cóż, to wszystko boli strasznie. Zwłaszcza, że mój ojciec alkoholik i damski bokser całe życie skutecznie utwierdzał mnie w przekonaniu, że jestem nikim. Ale mimo wszystko spróbuję swoje życie zbudować tak, jak ja chcę. Nie będę więcej pytać o zdanie. Liczę na to, że Ty też sobie poradzisz i niebawem wyprowadzisz się z domu, a wtedy poukładasz sobie swoje życie od nowa. Będę trzymać kciuki. Nie wiem, jak Ty to postrzegasz, ale dla mnie sam fakt, że jest ktoś w podobnej sytuacji, jest niezwykle pocieszający.

 

-- 12 gru 2011, 11:29 --

 

I jeszcze jedno. Jak mówiłaś o tej ogromnej potrzebie miłości u takich ludzi, jak my. Cholera rzeczywiście, to straszne. Obecnie sama nie mam pomysłu na to, jak się "nasycić". Jak się poczuć dobrze, żyć bez takiego niedosytu zawsze i wszędzie. Wybieram się do psychologa, może czegoś się dowiem, wtedy na pewno się tym podzielę z Tobą.

 

Pozdrawiam ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Joaśka i dowiedziałaś się jak napełnić ten niedosyt ;) ?

 

Mój problem jest podobny do waszych, jednak nie do końca.

Też cały czas czuję niedosyt miłości, lecz szukam jej w trochę inny sposób.

Ja szukam takiej bezgranicznej miłości, a z racji tego, że taka nie istnieje to często czuję się źle. Od siebie wymagam tego samego- miłości pomimo wszystko. Nawet jeśli ktoś mnie rani. Nie muszę chyba dodawać, że przez to cierpię. W ogóle bardzo mocno wchodzę w bliskie związki, gdy partner mi coś wypomina zaczynam mieć wyrzuty sumienia, które właśnie potem objawiają się tym, że powinnam być dla niego mimo wszystko, bo przecież go "kocham". Jednak to też działa w drugą stronę i sprawia, że każda drobnostka, którą zrobi powoduje, że zamykam się w sobie i czuję się źle.

 

Mam świadomość tego, że bezwarunkowa i bezgraniczna miłość nie istnieje wśród ludzi, jednak cały czas jej szukam, dlatego czasem aż podświadomie powoduję takie sytuacje, że pokazuję swoje słabości chłopakowi po to żeby sprawdzić czy on mnie jeszcze będzie kochał czy już nie. Bo jeśli już nie to będzie znaczyło, że tak naprawdę mnie nie kochał.

 

Może takie przekonanie jest spotęgowane faktem, że matka była z ojcem cały czas, mimo że on ją czasami bił, pił itp.

Nadal bardzo mnie porusza jak rodzice traktują mnie źle i nie czuję u nich zrozumienia.

 

Czy jest na tym świecie ktoś kto czuje podobnie jak ja? :(

 

(Szczerze powiedziawszy to zmartwiło mnie to, że ekspert abc zdrowie napisał, że " wdruki wychowawcze często towarzyszą nam przez całe życie, chociażby nie wiem co robili i jak się starali, by się ich pozbyć i o nich zapomnieć." To przykre... Dotąd myślałam, że terapia mi pomoże i że zmieni to chociaż w 80% moje postrzeganie... No i nie chciałabym sobie umieć tego tylko racjonlanie ta tłumaczyć, lecz również nie czuć już takiego strachu i niedosytu na poziomie emocji :( )

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

spragniona, pisząc wdruki wychowawcze często towarzyszą nam przez całe życie, chociażby nie wiem co robili i jak się starali, by się ich pozbyć i o nich zapomnieć , chciałam zwrócić uwagę, jak wielki wpływ na dzieci mają ich rodzice, ich styl wychowawczy. Ale to nie żaden determinizm. Przecież jeżeli o naszym życiu decydowałby tylko "dom" i środowisko, w jakim się wychowaliśmy, to z domu z problemem alkoholowym wychodziłyby dzieci-przyszli dorośli alkoholicy, a wiadomo, że tak nie jest. Z tzw. "dobrych domów" wychodzą psychopaci, osoby dyssocjalne albo alkoholicy, a z "domów alkoholowych" - osoby, które diametralnie zmieniły swoje życie, odrzuciły alkohol, mają szczęśliwe rodziny i zrobiły świetną karierę zawodową. Każdy człowiek ma możliwość pracy nad sobą i swoim rozwojem osobistym. Nie jest tak, że dzieciństwo determinuje dalsze życie człowieka i nic z tym nie można zrobić. Człowiek świadomy swojego bagażu z dzieciństwa może podejmować pracę nad sobą. Jesteśmy decydentami we własnym życiu i zwalanie wszystkiego na dzieciństwo bez podejmowania pracy nad zmianą jest unikiem. Rzeczywiście to, co dostaje się w dzieciństwie staje się w dużej mierze bazą na przyszłość z kapitałem potencjałów albo ciężkim bagażem. "Złe doświadczenia" nie przekreślają jednak szansy na bycie szczęśliwym. Na przeszłość nie mamy wpływu, mamy natomiast na teraźniejszość i przyszłość, dlatego podejmowanie psychoterapii jak najbardziej ma sens.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bagaż doswiadczeń z dzieciństwa ma wplyw na ludzi w doroslym życiu , tylko tak wiele mowi się o podświadomym kopiowaniu zachowań a ja bym powiedzial że to co podświadome nie ma przełożenia na zachowanie .Świadomość ma za to wplyw ogromny bo jak nazwać inaczej reakcję dorosłego człowieka gdy reaguje lękiem na zagrożenie od osób znaczących .Przecież wiadomo o tym że reaguje tak bo takie ma doświadczenia .Od rodzicow gdy coś żle zrobił też dostał ,też bolało i właśnie pamięć zwłaszcza emocjonalna ma znaczenie w wyjaśnieniu problemu czemu doświadczenia z dziećiństwa mają wpływ na dorosłego .Dziecko to czysta kartka którą zapisuje życie takie jakim jest .Przesadna troska o dziecko , surowe wychowanie mogą bardziej być problemem w dorosłości niż brak milości a jeśli nie bardziej to przynajmniej tak samo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytając Wasze posty, jakbym czytała o sobie.

 

Moje dzieciństwo wpłynęło na to, że mam nerwicę lekową z panicznym lękiem i agorafobią.

Odkąd sięga moja pamięć - jako dziecko przeżywałam strach, nie zaznałam miłości, przytulania, pogłaskania po głowie, pochwał.

Był to "zimny wychów", bez jakichkolwiek pozytywnych uczuć.

Czułam się niczyja, bardzo samotna.

 

W domu częste kłótnie, przemoc. Mój tato - po nocnych kłótniach z mamą - chodził się wieszać na strych. Moja mama bała się iść sama za nim, budziła mnie w środku nocy i szłam z nią. To zdarzało się często, gdy miałam 10 - 14 lat. Mama po tym kładła się i spała, a ja trzęsłam się cała ze strachu, nie mogłam spać.

 

Tato bawił się ze mną w ten sposób, że leżał na dywanie, odwijał powieki, leżał nieruchomo, udawał, że nie żyje. Zaczęłam płakać, poruszać nim. On otwierał oczy i śmiał się.

Jeśli rozmawiał ze mną, to mówił, że nie wiadomo ile będą żyć, że umrą. Codziennie wieczorem modliłam się i prosiłam Boga, by moi rodzice nie umarli.

Takich traumatycznych przeżyć w moim dzieciństwie było bardzo, bardzo wiele.

 

Mama robiła sobie ze mnie powierniczkę i jako małej jeszcze dziewczynce /miałam może 9 lat aż do mojej dorosłości/ przez godzinę nadawała na mojego ojca słowami "A by go szlag trafił, a by go diabli wzięli"/. Moja psychoterapeutka powiedziała mi, że moja mama zrobiła sobie ze mnie "śmietnik", wyrzucając z siebie to, co ją "gryzie" i czując ulgę i przerzucając ten balast na mnie. Byłam za mała, by to wszystko ogarnąć, zrozumieć.

 

Gdy z powodu gośćca przewlekłego postępującego miesiącami jako młoda kobieta (mężatka już) leżałam w szpitalach, na klinice - moim rodzice nie zadzwonili ani raz, nie zapytali o moje zdrowie ; ani raz nie odwiedzili mnie tam. Czułam się z tym okropnie !

 

Kiedyś zdobyłam się na odwagę i napisałam list do mojej mamy. Napisałam, co czuję, czego mi brakowało w moim życiu. W dniu, kiedy moja mama dostała ten list, zadzwoniła do moich sióstr, zjechały się razem ze swoimi mężami i głośno czytały mój list. Nazajutrz mama przyjechała do mnie - z pokutną miną, nie odzywała się do mnie. Nie wiem, po co przyjechała. Tato powiedział mi wtedy, że mama po przeczytaniu tego listu nie spała cała noc. Ja odpowiedziałam, że ja z tym bagażem życiowym, który mi zafundowali często nie spałam w nocy, płakałam, czułam się bezradna.

Cieszę się, że napisałam ten list. Żałuję tylko, że zrobiłam to tak późno !

 

Dzisiaj mówię moim rodzicom, że przyczyną mojej choroby było moje dzieciństwo. To oni zgotowali mi taki los.

Gdy ostatnio mówiłam mamie, że psychoterapeutka twierdzi, że gdyby kilkoro dzieci obdzielić tym, co ja przeżyłam byłyby mocno obciążone psychicznie, a ja przeżyłam to sama. Moja mama na to: "Ja to miałam ciężkie życie". Zero zrozumienia, zero współczucia dla mnie.

 

Koszmar z dzieciństwa położył się cieniem na naszą psychikę.

Rodzice nas nie kochali, dlatego my powinnyśmy kochać i akceptować siebie. Troszczyć się o siebie.

Pozdrawiam :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rodzice nas nie kochali, dlatego my powinnyśmy kochać i akceptować siebie. Troszczyć się o siebie.

 

To pięknie brzmi w teorii, ale jak to przełożyć na praktykę? Jak pokochać siebie gdy nikt nie nauczył nas miłości? Jak zaakceptować, gdy od dzieciństwa marzyło się żeby byc kimś innym, lepszym, zasługującym na miłość i uwagę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja też wychowałem się w domu wariatów-bez miłości.nie umiem kochać,boje sie nawiązywać nowe znajomości bo przebieg tych znajomości można sobie spokojnie obserwować z boku i mierzyć czas do samoistnego zakończenia tych znajomości.kwestią tu jest tylko czas.mało tego.zostałem ukarany zato że jestem nieszczęśliwy.rok siedziałem bez powodu.ten "baranek" który się należy każdemu jak psu kośc jest wbrew pozorom niezwykle ważny dla rozwoju i wogóle zdrowia psychicznego co za tym idzie produktywności i wydajności tak wielce cenionej przez społeczeństwo.jak nikt nie da ci zasranego "baranka" to pójdziesz do klatki na resztę życia-długośc twojego pobytu w psychiatryku zależy tylko od ilości twoich krewnych i przyjaciół,od ilości "baranków" które dostałeś id innych.oglądaliście kiedyś "piękna i bestia"?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć,

 

Znalazłam świetny artykuł w internecie, który wszystkim Nam, z brakiem miłości w dzieciństwie, może okazać się przydatny.

Proszę wyszukać frazę: "Jak niezaspokojenie emocjonalne w dzieciństwie wpływa na psychikę dorosłego człowieka?"

Pozdrawiam i życzę miłego dnia, Kika

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Majaks, Faktycznie, terapia przywracania "pełnego zbiornika miłości" niewiele da, jeśli nie zmieni dotychczasowego otoczenia na ludzi z naszego rodzinnego kręgu. Cóż z tego że będzie człowiek spędzał nawet kilka godzin dziennie na terapii, kiedy po powrocie do domu zastaje chłód emocjonalny, który doprowadził do takiego stanu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też w to nie wierzę. Jest to dla mnie śmieszne.

 

Już wcześniej zetknęłam się w jakiejś książce pewnie, że można i trzeba dojrzeć pod okiem psychoterapeuty.

Jak natknę się na ten fragment, przytoczę go tutaj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×