Skocz do zawartości
Nerwica.com

to wszystko nie ma już żadnego sensu...


doriangray

Rekomendowane odpowiedzi

Od pewnego czasu łapię się na tym, że moje życie nie ma już żadnego sensu. Nie mam nikogo bliskiego. Nikomu nie jestem potrzebna. Jakbym teraz zaniemogła, to pewnie gdzieś po tygodniu (kiedy zaczęłabym się już rozkładać) ktoś by mnie znalazł. Ciągle płaczę, zamykam się coraz bardziej i bardziej na ludzi, na świat. Jestem tak bardzo samotna, że jestem już gotowa przytulić jeża... Ale od początku. Mam 22 lata. Wcześnie straciłam rodziców. Mama zmarła jak miałam 12 lat, Tata zaraz po tym jak skończyłam 18 lat. Z rodzeństwem nie utrzymuję kontaktów (jest między nami duża różnica wieku, a Oni mają swoje życie, rodziny, problemy i niewiele ich obchodzę). Od 18 roku życia mieszkam sama. W moim rodzinnym miasteczku nie mam żadnych znajomych. (kiedyś kiedy jeszcze nie byłam zgryźliwa, zgorzkniała i złośliwa miałam masę znajomych, ale z roku na rok więzy się poluźniały, bo wiadomo, że od osób z problemami się raczej ucieka; ostatnio straciłam najwytrwalszą przyjaciółkę, w końcu i ona nie wytrzymała ze mną). Później, zaraz po maturze stwierdziłam, ze mam już tego wszystkiego dość. I uciekłam do wielkiego miasta na drugi koniec Polski. Myślałam, że to coś rozwiąże. Początkowo, jak zawsze na etapie zmian, byłam zadowolona, poznałam świetnego chłopaka; po raz pierwszy w życiu się zakochałam, po raz pierwszy od czasu śmierci Taty byłam szczęśliwa i miałam kogos kto się mną opiekował (i kim ja się zajmowałam, co dawało mi niesamowitą frajdę, bo czułam się wreszcie na coś potrzebna), kogoś kto akceptował to, że jestem takim zakomplesionym zwierzątkiem. Ale w końcu i On zobaczył, że znajomość ze mną to nie są przelewki. Pół roku później, po totalnej sielance, po wspólnie spędzonych świetach, był już tylko etap "zostawania przyjaciółmi". W zasadzie byłam gotowa i na to przystać, byle tylko nie rezygnować z niego. Ale później On doszedł do wniosku, że już nie ma ochoty się ze mną "przyjaźnić", poza tym jego nowa dziewczyna była o mnie zazdrosna, więc poprosił żebym zniknęła z jego życia. I tak straciłam jedyną bliską osobę w tym mieście.

Wynajmuję mieszkanie z dwiema dziewczynami. Cały czas nie ma ich w mieszkaniu (są tak 2-3 dni w tygodniu), zresztą nawet jak są to i tak nie mam o czym z nimi rozmawiać. Nie chodzi tu nawet o to, że ich nie lubię tylko bardziej o to, że im cholernie zazdroszczę. Obie mają pełne szczęśliwe rodziny, mają swoje drugie połówki, jakieś plany na przyszłość... Czyli wszystko to czego mnie brak.

Do tego problemu z samotnością, izolacją. Dochodzi jeszcze problem z samooceną. Otóż wydaje mi się, ze jestem zawsze najgorsza, najbrzydsza, najgłupsza po prostu odpychająca. Kiedy ktoś mnie za coś pochwali (za erudycje, błyskotliwość, za wygląd, cokolwiek) to ja od razu denerwuję się, że się za mnie nasmiewa.

Żeby było jeszcze ciekawiej mam chyba mam bulimię... Mam straszny problem z jedzeniem. Nie potrafię jeść przy ludziach; nienawidzę tego. Natomiast w samotnosci wszystko kompensuję sobie słodyczami i tym podobnymi. Zawsze po takim epizodzie, czuję do siebie obrzydzenie. Po tych momentach kiedy jem jak świniak przy korytku, głodzę się. Niby mam wagę w normie, ale i tak czuję się strasznie tłusta i odpychająca. Cały czas próbuję bezskutecznie schudnąć, zawsze kończy się tak samo... Takie błędne koło.

Poza tym nienawidzę moich studiów. Są nudne i w żaden sposób nie interesują mnie. Ludzie z którymi studiuję, to głównie narcystyczne i podskubane indywidua zorientowane tylko i wyłącznie na zysk, sukces, szczęście, bycie cool, szpan i życie na pokaz. Którym wszystko musi się "opłacać". Również w relacjach. Prawdziwi finansiści po prostu...

Czuję, że życie przecieka mi przez palce i, że wszystko idzie nie tak. Czuję, że straciłam całą moją osobowość i kontrolę nad sobą i życiem. Jestem tak bardzo zagubiona. Problemy przygniotły mnie. Nie mam już na nic siły. Ostatnio jest już tak źle, ze już nawet przestałam chodzić na uczelnie, na mój ulubiony, dodatkowy hiszpański, na spacery. W zasadzie z mieszkania wychodzę tylko do sklepiku na rogu po żarcie itp. Najem się i płaczę. Potem oglądam stare zdjęcia. Potem znowu płaczę. Potem znowu jem i tak w kółko. Do tego idą święta. Czas którego szczerze NIENAWIDZĘ. Wtedy najbardziej widać jak bardzo jestem samotna i to, że nie mam nikogo bliskiego...

Nie chcę, już tak dłużej żyć. Chcę, się znowu uśmiechać i być szczęśliwa. Chcę kochać, i być kochana. Póki co zapisałam się do psychologa, ale szczerze mówiąc nie za bardzo wierzę, że to coś da... Bo kto może mi pomóc jeżeli mnie samej już na sobie nie zależy?

Błagam niech ktoś, kto może był kiedyś na podobnym zakręcie w jakiś sposób powie mi co mam zrobić, żeby przerwać ten chory krąg? Wiem, że nie ma magicznej drogi na skróty, ale może komuś kto był w podobnej sytuacji udało się jakoś wyplątać, wziąć się w garść, zmienić na lepsze, uwierzyć w siebie. Ja już nie mam po prostu siły. Błagam o pomoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam zbyt dużej wiedzy psychologicznej jeśli chodzi o rozwiązywanie ludzkich problemów. Na wszelkie problemy tej natury patrzę przez pryzmat własnych doświadczeń. Nie wiem czy przeżycie depresji uczyniłoby z kogoś dobrego psychologa. Niemniej czuję się na tyle oddzielony od innych ludzi, że trudno mi domyślić się czy inni przeżywają to samo. Doriangray, gdybyś czuła się tak ja to by było nas dwóch.

Myślisz, że gdybyś miała jakieś bliskie osoby to byłabyś szczęśliwa, gdyby to co zaplanujesz powiodło się? Ja swoich niepowodzeń nie uważam za problem, raczej to czym są spowodowane. Myślisz że ten smutek ma jakąś konkretną przyczynę, którą można zniwelować? Bo jeśli to tylko brak drugiej połowy, to zawsze można coś zadziałać, nie wiem znaleźć kogoś kto Cie zaakceptuje np.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samara22 i noopii dzięki za szybką odpowiedź. Nawet nie brałam psychiatry pod uwagę. To że potrzebuję pomocy jest oczywiste, ale czy aż tak zaawansowanej? Żeby zdecydowac się na wizyte u psychologa musiałam bardzo długo ze sobą walczyć, ale jest już ze mną do tego stopnia źle, że po prostu nie mam wyjścia. A ta druga opcja; bardzo boję się farmakologii…

Dziękuję za wyrazy współczucia. Cóż wtedy byłam silna, bo nie miałam wyjścia . Obecnie zmieniłam się na gorsze i na niczym już mi nie zależy. Coraz częściej proszę (raczej błagam) kogoś na górze, żeby mnie zabrał stąd, żeby pozwolił mi zasnąc, ale tak już na zawsze. Po prostu poddałam się…

Dziękuję, za zapewnienie o pomocy. Czasem z obcymi można o wiele bardziej otwarcie porozmawiać niż w „realu”, zwłaszcza, ze trudno znaleźć kogoś kogo interesowałyby cudze problemy.

Monk.2000 nie patrzyłam na swoje problemy od tej strony. Wydaje mi się, że możesz mieć sporo racji, szczególnie co do drugiej połówki. Przecież, nawet kiedy ktoś mnie pokocha, to i tak ostatecznie zatruwam tej osobie życie i choćby nie wiem jak się starała to i tak nie sprosta moim potrzebom. Ale jak to przy każdej zmianie na początku jestem szczęśliwa…

Oglądając problem z drugiej strony nie mam zupełnie nikogo. Każdy ma jakies życie, ma kogoś o kogo się troszczy i kto troszczy się o niego (Mamę, Tatę, brata, siostrę kogokolwiek!). A ja nie mam nikogo i zupełni e nie wiem jak to zmienić. Nie potrafię nawiązywać bliskich relacji z innymi. Kiedy ktoś jest blisko i zaczyna mi na tej osobie zależeć, ZAWSZE, muszę go świadomie, albo podświadomie do siebie zniechęcić. Żeby mnie zostawił, albo żebym ja jego zostawila. Nie wiem dlaczego… Jest jedno wytłumaczenie jestem do bólu żałosna...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko, że czy to nie jest zrzucanie całej odpowiedzialnosci za każdą porażkę, na chorobę? Tzn to że mam depresję jest oczywiste (zbyt dużo czynników się na to złożyło, zwłaszcza zamiatanie swoich problemów pod dywan przez długi czas). To że sama sobie nie poradzę również (dlatego chcę, naprawdę chcę pójść do psychologa). Ale głównie to ja jestem przyczną, że na tym etapie życia jestem tu gdzie jestem i ja i tylko ja ponoszę odpowiedzialność za to. To moja wina, że jestem samotna, odizolowana, zdołowana i nie mam siły na nic. Ludzie z uwagi na to co mi się przytrafiło często dają mi taryfę ulgową (raczej dawali, bo tu jestem zupełnie anonimowa, a raczej nikomu się nie przyznaję do swojej sytuacji rodzinnej), a to nie jest dla mnie dobre,bo zamiast wziąć się po raz setny w garść odpuszczam.

Co do psychiatry i farmokologii, w jaki sposób dostać się do kogoś takiego?

Najlepiej na nfz...

Do psychologa mam zamiar chodzić prywatnie, ale finansowanie dwóch specjalistów raczej przekracza możliwości mojego budżetu.

Tak wiem, że to najwyższy czas na zmiany, bo sięgam powoli dna...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×