Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

U mnie np zawsze bylo ok, bez zadnych wiekszych problemow. A jednak kiedys ubzduralam sobie ze mnie zostawi ( bez powodu ) i pytalam go codziennie po kilka razy czy mnie kocha i czy mnie nie zostawi - potrzebowalam takiego potwierdzenia co jemu wydawalo sie to dziwne bo przeciez wszystko bylo wporzadku.. I probowalam sobie przetlumaczyc w glowie ze tak jest i po jakims czasie to przeszlo. Czasami sama sie sobie dziwie co ja w ogole wymyslam wiec to chyba jest raczej jakas choroba?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oczywiscie masz racje, ale jesli chodzi o zdrowe relacje z partnerem. Nasze sa zaburzone i jesli powkiesz komus w takim stanie, ze "ups, uczucie minelo, motyle odfrunely" mozesz wyrzadzic krzywde, bo osoby takie zaczynaja wtedy analizowac swoj zwiazek, a uwierzcie mi ze nie koniecznkie mysli " kocham nie kocham" sa zwiazne w ogole z partnerem.moze byc Wam zajebiscje w zwiazku i nagle stres sie na to nakierunkuje i jest koniec. W nic juz nie wierzysz. Wiem, bo to pzerobilam i niestety znowu troche czapa siada. Ale jestem madrzejsza o doswiadczenie i wiedze. Psycholog raczej w moim przypadku doszukuje sie niezdrowych relacji u rodzicow. I teraz jak ja mam fajnego kochajacego i wzajemnie partnera nie moge sie odnalezc ale nie ma tu winy w moim zwiazku i zadne anlizy go tu nie pomoga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie moge haha nie wiem po co sie tu udzielasz kochanie ale chyba pora juz spac ;)

Chyba nie - Mae ma zaburzenia snu.

 

Czyli ROCD sprowadza się do natręctwa - jak doczytałem pobieżnie tutaj:

http://rocd.net/wp-content/uploads/2012/09/ROCD-conceptual-framework-2014.pdf

 

Ciekawe, że istnieje podział na "romantic" i "non romantic".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja nie moge haha nie wiem po co sie tu udzielasz kochanie ale chyba pora juz spac ;)

Faktycznie nie ma sensu dyskutować, bo nie jesteś osobą godną zainteresowania. Zupełnie mnie nie obchodzą Twoje problemy, a pierwszej odpowiedzi udzieliłam innemu użytkownikowi. Jak dla mnie to miękka karyna jesteś.

 

NN4V, olej ją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety, to chyba mój koniec...

 

Dzisiaj wszystko runęło. Rano cieszyłem się ze spotkania z nią, jednak tuż przed spotkaniem natręty wróciły. Znowu miałem myśli, że ona mówi to wszystko, te wszystkie żarty itp. by mi dogryźć, zachowywałem się jak pieprzona nastolatka przed okresem. Bo inaczej tego nazwać nie można. Na początku oczywiście żartowała, że to tak wygląda, ale w końcu moje zachowanie trafiło ją na tyle, że wszystko już chyba stracone. Nie potrafiłem nad sobą panować. Moje fochy ją przybiły. Płakała, mówiła że nie wierzy w to, że się ułoży, że ja taki dla niej jestem, że za dużo chyba naciągam. Mówiła już, że myśli swoją drogą, ale mojego zachowania nie zniesie. Przede wszystkim nie chce uwierzyć, że to wszystko nie jej wina. Zwala winę na siebie, mówi mi, że ja się przy niej źle czuję bo w końcu ona mnie denerwuje. Na nic się zdały moje tłumaczenia o tym wszystkim, twierdziła, że ma dość słuchania tego po raz kolejny. Powiedziała, że przez to wszystko sama traci nadzieję, że w ogóle zastanawia się, czy związek ma sens. Czarę goryczy przelał fakt, że mieliśmy brać się za pewien projekt, którego nawet nie zaczęliśmy przez całą dzisiejszą sytuację.

 

Jestem przybity. Nie potrafię się nawet rozpłakać. Tracę moją dziewczynę. Jestem na siebie wściekły, czuję się jak śmieć. Że tak bardzo pragnąłem być z tą dziewczyną, pomimo tej nerwicy wierzyłem, że się uda i teraz spierdoliłem sprawę. Nie wierzę w nic, ja jestem pewien, że naszej relacji nic nie uratuje. Co z tego, że poczuję się lepiej, że poczuję do niej uczucie, że zejdą natręty, skoro i tak wrócą? Ona też traci wiarę. Dla niej relacja staje się toksyczna. A ja nie potrafię sobie z tym poradzić... nie wiem po prostu, co mam robić. Staram się ją utrzymać przy sobie, ale nie wiem na ile to da radę. Co z tego, że przeproszę? Co z tego że obiecam, że będzie dobrze, skoro nie będzie? Ona tego nie wytrzymuje i płacze przeze mnie. Dała mi jednak szansę, ale ja w to nie wierzę. To nie ma sensu... wiem, że następnej szansy nie dostanę.

 

Ja nie chcę jej stracić, nie wiem czy wytrzymałbym to. Ale siłą jej przy sobie nie zatrzymam. Byliśmy bliscy rozstania na samym początku nerwicy, gdy jej powiedziałem o tym że nie wiem co do niej czuję, ale teraz sytuacja jest jeszcze gorsza... Jestem zerem. Mam wszystko i nie potrafię się tym cieszyć. Nic chyba nie uratuje naszej relacji, ja zawsze będę to miał. To już przekreśla mnie w życiu, nie wspominając o związku z tą dziewczyną. Mam tego dosyć. Chcę zniknąć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja tez sie czuje okropnie ale nie chce sie tak łatwo poddac, nie chce cale zycie byc nieszczesliwa przez te moje wymysły w głowie. Musisz znalezc w sobie siłe walki o swoje zycie, jest cholernie trudno czasami tez mam ochote poprostu zniknac i juz wiecej nie istniec ale przeciez jeszcze cale zycie przed nami i musimy jakos walczyc.. Jak sie poddamy to juz nic nie bedzie mialo sensu i stracimy wszystko to na czym nam zalezy.

 

Bylam dzis u lekarza mam 2 tygodnie zwolnienia w pracy od lekarza pozniej ma mnie skierowac do psychologa.. Nie wiem czy wierze ze to mi pomoze ale musze sprobowac, nie chce zyc w ciaglym leku i przerazeniu ze juz nigdy nie bedzie tak jak kiedys i ze moje zycie wiecznie juz bedzie takie bez

sensu.

 

Byles moze u specjalisty? Bierzesz jakies leki? Ja mam nadzieje ( chociaz jak bede musiala to zaczne je brac ) ze moze uda mi sie jakos z tego wyjsc bez tych lekow. Slyszalam zeby byly skutki trzeba je brac od 6 ciu miesiecy az nawet do 1,5 roku.

 

Wiem ze to pewnie niewiele Ci da, ale postaraj sie poszukac w sobie chec do walki z tym gownem.. Gdzies tam musi byc ta nawet mala iskierka nadzieji, ze sie uda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przede wszystkim muszę naprawić naszą relację... spróbować śmiać się z nią jak dawniej na przekór temu, co mówią mi myśli. Ale na dłuższą metę nie wiem ile sam dam rady... tak bardzo bym chciał żeby ona to zrozumiała. Bo ona tego nie rozumie. Myliłem się co do tego, na początku wspierała, mówiła że damy radę, ale teraz ma na tyle dość mojego zachowania, że myśli że to wszystko przez nią. Muszę to naprawić, bo przez to wszystko postawiłem ją w bardzo trudnej sytuacji, dorzucając do tego jej problemy osobiste... czasami tak sobie myślę, że takie coś mocnego może na nas dobrze wpłynąć, czasami wierzę, że dzięki temu czuję do dziewczyny coś więcej (oczywiście w momentach przebłysków)... wiem doskonale i jestem pewien, że gdybym ją stracił, to później bym żałował. To kwestia zejścia napięć, lęków i natręctw nerwicowych. Niestety zabolała ją cała ta sytuacja. No cóż, ma nerwowego, niestabilnego emocjonalnie chłopaka... ale na siłę trzymał jej nie będę. Nie każę jej zostawać, wbijać do głowy czegoś, czego ona nie zechce zrozumieć. Niestety jeśli tego nie naprawię, to z nią nie będę. Miłych słówek też mówić nie mogę. Bo i tak uzna, że mówię to na siłę, że to ode mnie puste słowa... mam w głowie teraz promyk nadziei... nawet mi się nie chce myśleć czy gdyby nam się udało naprawić to czy w przyszłości bedzie dobrze... po prostu wątpię... jeszcze jak do tego dojdą myśli, że tak naprawdę jej nie kocham, że to tylko zauroczenie i to wszystko robię na siłę, to pogrążam się jeszcze bardziej.

 

Przyznaję się. Zachowałem się jak p*zda, zraniłem osobę która mnie kocha. Obiecałem, i to jest najgorsze. Bałem się kiedykolwiek usłyszeć od niej "ostatni raz przez ciebie płaczę", "co z tego że obiecujesz, ostatnio też obiecywałeś" i usłyszałem. Bałem się, przed tym wszystkim wierzyłem w nas, w to że jestem dobrym człowiekiem i że nie chcę jej ranić, najbardziej właśnie bałem się rozstania... Nie mogę być dla niej podporą. Kim teraz jestem w jej oczach? Jebanym egoistą, który myśli tylko o sobie. Na pewno nie osobą, z którą chce być.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Daj sobie szansę, nie skreslaj od razu tego ze wam nie wyjdzie. Czasami niestety trzeba bić sie z myslami, moze Twojej dziewczynie uda się wkoncu zrozumiec przez co przechodzisz. Napewno jej tez jest bardzo ciezko, ale mysle ze razem mozecie przez to przejsc.. Moze naprawde warto isc do psychologa? Czasami lepiej zwierzyc sie obcej osobie niz komus bliskiemu.. Ja mam taki zamiar bo chce walczyc o swoje szczescie, o to zebym i ja byla szczesliwa i moj ukochany chlopak przy mnie. Zycie jest tylko jedno i to od nas zalezy co z nim zrobimy, nie poddawaj sie, nie warto. Ja tez sama czuje sie totalne dno, ale jakos jeszcze troche wierze w to ze mi sie uda byc soba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już bym wolał czuć się tak jak te 2 tygodnie temu, bo przynajmniej między nami wszystko było ok. Ona była dalej jaka była, jedyne co się nie zgadzało to nieprawdziwe natrętne myśli. Teraz tylko czuję, jak bardzo chcę z nią być i jak bardzo pragnę, żeby się ułożyło, ale w to nie wierzę. Bo ona ma dosyć mojego zachowania, po prostu mi nie wierzy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ty ja kochasz. Zobacz jak walczysz ze soba o to, zeby wam sie udalo a twoje mysli robia Ci kisiel z mozgu i dlatego Ci sie wydaje ze nie wierzysz w nic. Mowisz ze nie chcesz sie rozstac, ze byloby Ci z tym tak zle, ze tak bardzo pragniesz z nia byc. Czy to wlasnie nie jest oznaka, jak bardzo Ci na niej/ was zalezy? Rozumiem ze czujesz sie okropnie, ze az tak ja zawiodles ale to jest Twoja choroba z ktorej ciezko sie wyleczyc. Potrzeba czasu i cierpliwosci, zreszta tak mi sie wydaje.. Uwierz mi ja tez zmagam sie z milionami mysli w mojej glowie i czasami mam ochote walnac glowa w mur zeby juz nie myslec ale wiem ze musze z tym walczyc bo inaczej przegram sama ze soba. Boje sie co bedzie dalej ale musze z tym zyc, niestety.. Mysle ze szczera rozmowa by wam pomogla. Probowales?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Skarbus odpowiem tobie na pytanie z tematu " Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?"

 

Czułbyś się wyzwolony. Nawet nie wiesz jakie to szczęście kiedy porzucasz wygasłe uczucie. Jak czujesz, że wracasz do życia po nieudanym związku. Jak nabiera się siły nie mając tej osoby blisko. Użalanie się nad sobą nic ci nie da, nic nie zmieni. Nie cofniesz czasu. Jeśli spierdoliłeś to koniec. Nic więcej nie możesz już zrobić. Jedynie co ci pozostaje to pogodzić się z okrutną rzeczywistością i odnaleźć szczęście w życiu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@mrczny, nie zadałem nigdzie pytania postawionego w temacie.

 

@Niepewnasiebie93, ona tego teraz nie rozumie. Też chce żeby nam się udało ale po prostu namieszałem jej w głowie. Rozmawiałem, zresztą i tak teraz potrzebujemy czasu jeśli cokolwiek ma z tego być. W piątek było to samo, w niedzielę spędziliśmy przyjemny dzień i gdy wydawało się, że już będzie dobrze, znowu wróciło. Długo nie wytrzyma w ten sposób. Dodatkowo jest przytłoczona sprawami osobistymi, boi się, że sobie nie poradzi i to po części moja wina. Nie wiem, co mam robić. Muszę spróbować naprawić nasze relacje. W lipcu kiedy powiedziałem jej o swoich wątpliwościach też wszystko było stracone, a pod koniec miesiąca wróciło już do normy (oczywiście moje objawy ROCD trzymały dalej, ale przynajmniej między nami się wyrównało). Wierzę, ale bardzo się boję. Że się nie uda, że ona nie będzie chciała ze mną być i będzie wolała się rozstać. Albo że ją tak zranię kolejny raz... czuję się podle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przede wszystkim muszę naprawić naszą relację... spróbować śmiać się z nią jak dawniej na przekór temu, co mówią mi myśli. Ale na dłuższą metę nie wiem ile sam dam rady... tak bardzo bym chciał żeby ona to zrozumiała. Bo ona tego nie rozumie. Myliłem się co do tego, na początku wspierała, mówiła że damy radę, ale teraz ma na tyle dość mojego zachowania, że myśli że to wszystko przez nią. Muszę to naprawić, bo przez to wszystko postawiłem ją w bardzo trudnej sytuacji, dorzucając do tego jej problemy osobiste... czasami tak sobie myślę, że takie coś mocnego może na nas dobrze wpłynąć, czasami wierzę, że dzięki temu czuję do dziewczyny coś więcej (oczywiście w momentach przebłysków)... wiem doskonale i jestem pewien, że gdybym ją stracił, to później bym żałował. To kwestia zejścia napięć, lęków i natręctw nerwicowych. Niestety zabolała ją cała ta sytuacja. No cóż, ma nerwowego, niestabilnego emocjonalnie chłopaka... ale na siłę trzymał jej nie będę. Nie każę jej zostawać, wbijać do głowy czegoś, czego ona nie zechce zrozumieć. Niestety jeśli tego nie naprawię, to z nią nie będę. Miłych słówek też mówić nie mogę. Bo i tak uzna, że mówię to na siłę, że to ode mnie puste słowa... mam w głowie teraz promyk nadziei... nawet mi się nie chce myśleć czy gdyby nam się udało naprawić to czy w przyszłości bedzie dobrze... po prostu wątpię... jeszcze jak do tego dojdą myśli, że tak naprawdę jej nie kocham, że to tylko zauroczenie i to wszystko robię na siłę, to pogrążam się jeszcze bardziej.

Zanadto się rozemocjonowałeś i przez to wpadasz w głębszy wir swoich natręctw. Proponuję odizolować się na jakiś czas od dziewczyny, wyeliminować stresotwórcze czynniki i skupić na własnych potrzebach (być może też na terapii). Na chłodno znacznie łatwiej będzie Tobie przeanalizować sytuację.

A gdyby dziewczyna się wypięła, to swoje odchorować i przetłumaczyć sobie, że to nie była ,,ta jedyna". Tego kwiatu jest pół światu. Pewnie jeszcze nieraz się sparzysz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cały czas rozpaczam. Mimo tego jednak uważam, że nie mogę się poddać. Na samym początku naszego związku bardzo pragnąłem z nią być, mimo że byłem w tych sprawach "niedoświadczony", że wtedy jeszcze moja wiedza o związkach ograniczała się do "bądźcie ze sobą, kochajcie się, cały czas będzie dobrze, czasami kłótnie ale i tak się kochajcie". Mimo że byliśmy dla siebie pierwsi. Tak i teraz widzę, jak bardzo krzywdzę swoją ukochaną tym wszystkim. Nie dociera to do niej, nie mogę powiedzieć "przepraszam, że się tak zachowałem". Mam odwagę przyznać się przed nią, że się zachowałem jak dziecko, jednak nie uważam, żeby przeprosiny mogły tu coś zmienić. Muszę zapewniać ją, że wszystko będzie dobrze. Teraz po tym wszystkim widzę, jak bardzo nie chcę jej stracić, jak bardzo chcę walczyć o nas.

 

Jest we mnie jakaś nuta optymizmu, która każe mi myśleć, że takie przejścia tylko nas umocnią i że wyjdę z tego pieprzonego zaburzenia. Jakiś tam procent moich myśli dotyczą tego, jak może być wspaniale, gdy się tego pozbędę. Nie mogę jednak rezygnować z czegoś, co było dla mnie najważniejsze i mam gdzieś te wszystkie natręty. Teraz widzę, jakie one są absurdalne:

 

- Nie kocham jej? OK, mam dopiero 18 lat, nie jest cudownie jak w pierwszych miesiącach. To normalne. Ale czymże są te wątpliwości, jeśli chodzi o bycie z nią? Wiem, że to z NIĄ chcę być, dla niej się starać i robić wszystko, by przybliżać nas do siebie. Wypracowywać więź, wspierać się, poznawać. A do prawdziwej miłości dojrzewać. Kiedyś kiedy miałem lepszy dzień doszedłem do wniosku, że nasza relacja staje się głębsza. Że gdybym cały czas miał odczuwać taką euforię i "motylki", to szlag by mnie trafił. Cieszyłem się, że mam swój skarb i chciałem być dla niej, być z nią. To pokazywało mi, że na swój sposób jednak kocham. Nie wyobrażam sobie, bym mógł być z kimś innym.

 

- Ona mnie denerwuje? Bzdura, przecież to normalne, że musimy czasami się zdystansować, nie będziemy cały czas patrzeć sobie w oczy i wychwalać nad niebiosa. Przecież ona tego nie mówi, żeby mi było źle. Jak nienormalny i zaburzony muszę być, żeby brać to na serio? Nienawidzę siebie za te fochy, które strzelam. Po prostu przez to zachowuję się jak p*zda. I tak samo, w lepszym dniu mogłem cały czas siedzieć z nią i się śmiać razem z nią.

 

Teraz gdy widzę jakie to jest bezsensowne, muszę wziąć się za siebie. Muszę uratować tę relację. Za dużo mam do stracenia. Zachowałem się jak dziecko, jak cham, egoista. Mój nerwowy charakter i niska samoocena zaczęły mnie przejmować w momencie nasilenia objawów. To nie jestem ja! Zadałem potworny ból tej dziewczynie, która czuje się okropnie z tym, że na jednym spotkaniu z nią wszystko jest ok, a na drugim jest źle. Do tego dochodzą jej problemy osobiste, z którymi ją "zostawiłem", nie chce mojej pomocy. Myśli, że to ona jest powodem tych lęków i myśli, ale niestety co się stało, to się nie odstanie. Boli ją to, że według niej to ona powoduje moje myśli, wierzy w nie i ma żal, że dotyczą jej całkowicie. Nie rozumie mojego zachowania i dłużej tak nie wytrzyma, cierpliwość i miłość swoją drogą ale, bądźmy szczerzy... i tak długo przy mnie wytrzymała. Nie wiem jak będzie teraz, straciłem w jej oczach i na pewno zburzyłem w niej wiarę, że się uda.

 

Nie chcę przekreślać naszego związku. Przez to, co było i co może być, bo wierzę, że nam się uda. Te wszystkie myśli to nie ja. Może mam jakiś problem ze sobą, jakieś zaburzenie, perfekcjonizm, jestem bardzo wrażliwą osobą i cały czas boję się, że nie będę odpowiednią osobą do związku, że to ona będzie tą "silniejszą stroną" i że nie będę mógł jej zapewnić oparcia. Nie wiem jak to zrobię i na ile jestem w stanie, ale MUSZĘ naprawić nasze relacje. Teraz łatwo mi mówić, że mogę obiecać, że to się już nie powtórzy. A jak się powtórzy? Chociaż teoretycznie miałbym w głowie to, co może się stać, tym bardziej, że teraz widzę jakie te wszystkie myśli są bezsensowne... I tak jestem przesiąknięty lękiem, że to mimo wszystko nie to, że się nie dogadamy w przyszłości, że mamy zupełnie odmienne charaktery i inne problemy nas rozłączą. Ale nie mogę tak myśleć... chcę się tego pozbyć raz na zawsze, ewentualnie radzić sobie z tym, gdy zaatakuje.

 

Nie wiem, w jaki sposób naprawię nasze relacje. Muszę ją jakoś zatrzymać przy sobie, wiem, że ona też na pewno chce ze mną być, ale te wszystkie wydarzenia zmieniły wszystko... no cóż, byłem miękki przez cały ten czas, teraz to moja kolej, by "pokazać jaja". Nic już nie będzie łatwe, muszę się trzymać i walczyć o ten związek... proszę Was, trzymajcie za mnie, za nią i za nas kciuki. Muszę to odbudować. I wziąć się za siebie. Za dużo mam do stracenia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To tylko wkrętki. Nie masz tego długo, wyjdziesz z tego szybko tylko nie popełniaj błędów i nie wierz w te myśli, nic sobie z nich nie rób... ja posunąłem się za daleko i wątpię, żeby nam się udało tym bardziej teraz, kiedy natrętne myśli wróciły i znowu nic nie czuję... czuję się beznadziejnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×