Skocz do zawartości
Nerwica.com

Siła sugestii czy koniec relacji


Patho

Rekomendowane odpowiedzi

Witam, mam 23 lata. Przezywam poważny problem emocjonalny i zwracam się o pomoc tutaj, do tego forum. Rok temu zawarłem znajomość z pewną osobą, z którą w niedługim czasie się związałem. Dobraliśmy się bardzo dobrze, chociaż z powodu złej atmosfery w domu, w której się wychowywałem (alkoholizm, rozwód rodziców), musieliśmy przejść na początku trochę nieprzyjemności, których sam byłem nieświadomym prowodyrem, ale szybko to przepracowaliśmy. Na początku naszego związku było świetnie: od razu znaleźliśmy wspólny język, chodziliśmy do kina na ambitne filmy, po których dzieliliśmy się życiowymi przemyśleniami. Było idealnie, byłem zachwycony.

 

W międzyczasie zawarłem znajomość z pewnym wpływowym człowiekiem, niestety... duchowym ojcem sekty. Wówczas nie miałem świadomości niebezpieczeństwa tego wszystkiego, a ponieważ nie miałem kontaktu z ojcem i będąc niezwykle podatny na autorytety, głęboko zaufałem temu człowiekowi. Zdumiewał mnie swoją wiedzą, mądrością, aurą wielkiego człowieka o ogromnym życiowym doświadczeniu, mędrca wręcz, jaka wokół niego istniała. Człowiek ten zdawał mi się wszechwiedzącym filozofem. Tak trwałem w tej znajomości. Facet tworzy grupę charyzmatyczną.

 

Któregoś dnia człowiek ten powiedział mi, zupełnie nieoczekiwanie, że mój związek z ukochaną jest oszustwem. Że oszukuję siebie i ją, będąc z nią razem, a tylko zakrywam to przed sobą z jakiegoś bliżej nieokreślonego strachu. Że moje dylematy życiowe i wszelkie niepowodzenia (które z moją ukochaną nie miały i nie mają żadnego związku) są spowodowane przez trwanie w tym związku. Kiedy odpowiadałem mu, że to absolutna bzdura i że nigdy nawet cień takiej myśli nie pojawił się w mojej głowie; że te słowa jakiś totalny absurd, on odpowiadał, że on teraz widzi dokładnie, że kręcę i że za jakiś czas się okaże, że ma rację. Przez jakiś tydzień byłem całkowicie zaskoczony takimi słowami. W życiu bym się nie spodziewał. Do dziś, po tak trudnym "sprawdzianie", uważam, że to głupoty wyssane z palca. On jednak wciąż wówczas forsował. Odwoływał się do swojego ogromnego doświadczenia życiowego, wiedzy psychologicznej i "widzenia duchowego". Mówił, że miał do czynienia z wieloma podobnymi przypadkami, wciskając mi przy tym zupełnie niestworzone rzeczy. Ponieważ darzyłem go ogromnym autorytetem, po tygodniu jasnego przeczucia, że mówi bzdury, zacząłem się zamartwiać. Później byłem już totalnie zagubiony. Cierpiałem i nie znałem w ogóle drogi wyjścia z tej sytuacji. On mówił, że to dobrze, idę dobrą drogą i stopniowo zacznie mi się ukazywać, w jak straszliwym fałszu żyłem.

 

Czy się ukazywało? Nie. Zamiast tego przez kilka miesięcy byłem po prostu chory. Mój związek stał się źródłem cierpień i napięć, nie mogłem dość do siebie, nie wiedziałem, co mam robić, co myśleć, co w ogóle czuć! Jak po dotknięciu czarodziejskiej różdżki związek, w którym była radość i blask, nagle, dosłownie z dnia na dzień, stał się jedną wielką otchłanią, z której chciałem wyjść. Byłem zagubiony i czułem się jak w najciemniejszym lesie. Mój lęk pchał mnie coraz bardziej do uznania, że ten człowiek wie więcej o mnie niż ja i widzi jaśniej co czuję. Facet zaczął mi wkręcać, że to musi się zakończyć, bo przecież nie chcę, żebym ja sam sobie i mojej ukochanej zniszczył życie, gdyby miało dojść do małżeństwa. Takie sugestie były dla mnie bardzo bolesne, bo przecież przeżyłem rozwód rodziców. To były miesiące wyjęte z kalendarza.

 

Po jakimś czasie znalazłem siłę, żeby wyjść z tej chorej sytuacji i zerwać kontakt z facetem. Ale wciąż trwa problem w moim związku. Moje uczucia w stosunku do ukochanej (z którą jestem trochę ponad 1 rok) są jakby przygaszone, nie płoną takim ogniem jak jeszcze kilka miesięcy temu. I zaczynam się zamartwiać: czy to się już kończy? Wiem, że to zaczęło się od słów tamtego faceta, dosłownie z dnia na dzień. Wiem też, że te jego słowa kupy się nie trzymają i są totalnymi bzdurami, których (już teraz jasno to widzę) nie ma w moim życiu ani w moim przypadku. Ale pierzchły gdzieś uczucia do mojej dziewczyny. I powoduje to we mnie lęk, bo przecież za wcześnie na kryzysy. Takie chwile mogą zdarzać się po trzech latach małżeństwa, ale nie po 1 roku związku! Dalej wiem, że na bardziej pasującą do mnie osobę nie mogłem trafić, na dodatek świetnie się rozumiemy, o wszystkim rozmawiamy, jesteśmy w każdej sytuacji dla siebie wsparciem, nawet interesujemy się tymi samymi rzeczami. A jednak raz po raz gdzieś tam odzywa się lęk na dnie serca. Bywają dni, kiedy czuję ulgę. Spotykamy się i nagle czuję, że to minęło: dalej jest tak, jak dawniej. Jest wspaniale. Ale po tygodniu, czy nawet kilku dniach wracają dni zniechęcenia, znużenia nią, które wywołuje we mnie lęk. To zupełnie irracjonalne odczucia, bo nic się de facto nie zmienia. Ale lęk i zmęczenie tym związkiem, przygaszenie uczuć, znużenie wracają...

 

Co o tym myśleć? Jak rozumieć? Czy to znak końca związku? Czy jest z tego jakieś wyjście?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

calkowicie zgadzam sie z noopi. jesli ktos wazny dla nas nam cos tak długo wmawia trudno pózniej rozpoznac wlasne mysli i uczucia.

 

znam osobe ktora dawno temu odeszła od jehowych ale jej glebokie zaangazowanie w ich działalność zostawiło w niej ślady do dzis, rowniez podobne do prania mozgu.

 

co do samej tej relacji trudno mi sie wypowiadac ale mysle ze twoje postrzeganie tego zwiazku może byc zniekształcone przez sugestie tamtego faceta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×