Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość schizotypowa (schizotypia)


Pomidorek12345698

Rekomendowane odpowiedzi

 

John

Czytaj co pisze Neseir i ucz się.

Wpadasz, czytasz jeden post i dajesz rady w temacie o którym nie wiesz nic. I wydaje ci się że wiesz więcej od mojego T który specjalizuje się w dziedzinie ciężkich zaburzeń zgłębiając całą dostępną wiedzę jaka jest na świecie.

Co na temat zaburzeń schizotypowych może wiedzieć psychiatra jeżeli na ten temat prawie nie ma badań i to zaburzenie nie leży w jego szczególnych zainteresowaniach?

Ma rację Neseir twierdząc że to nawet nie jest zaburzenie osobowośći bo tu nie ma osobowości. Jest tylko jakiś sztuczny konstrukt który przystosował się do życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Znowu coś potłumaczyłem...

 

John Weir Perry wysunął teorię, że schizofrenia to manifest dwojakiej natury: zapaści self i aktywacji nieuświadomionego. Takie podejście bardzo bliskie jest założeniom praktyk mistycznych, gdzie celowo próbuje się wywołać nieuświadomione za pomocą mantr i wizualizacji, jednocześnie powstrzymując ekspresję indywidualnego „ja” przez post, odosobnienie i celibat.

 

Far Side of Madness dokumentuje odkrycia Perry'ego wynikającej z dogłębnej analizy

doświadczeń dwunastu (schizofrenicznych) pacjentów w latach 1949–1961. W doświadczeniu psychotycznym zauważono spójne, powtarzające się wzorce: mitu, rytuału, mistycyzmu i mesjanizmu. Według Perry'ego genezę tych schematów można znaleźć w treści rytuałów królestwa starożytnej Mezopotamii opierających się na motywach:

 

- Ceremonialnej śmierci;

- Procesu odnowy w cyklu rocznym;

- Odrodzeniu świętego króla;

- Rewitalizacji jego królestwa

 

Istotą teorii Perry'ego jest to, że cywilizacja, która rozpoczęła się w starożytnej Mezopotamii, wymagała wynalezienia określonych rytuałów i mitów w celu zapewnienia kolektywnego przewodnictwa i nadania ciągłości projektowi. Te rytuały i mity zostały pochowane w zbiorowej nieświadomości pierwotnych mieszkańców miasta. Po pomyślnym uruchomieniu projektu w Mezopotamii przedstawiciele innych cywilizacji wchłonęli osmotyczną metodą model mezopotamski – wraz z miejskim stylem życia i zbiorową nieświadomością. Te rytuały i mity wciąż spoczywają w zbiorowej nieświadomości współczesnego człowieka.

Funkcjonują one jako wspólny mianownik, nadający spójność społecznemu organizowaniu się.

 

Kiedy indywidualne ego człowieka ulega zapaści, często poprzez brak właściwej integracji w społeczeństwie, te archetypowe mity i rytuały zalewają świadomość w próbie ponownego ukonstytuowania. Gdy ten proces się powiedzie, efektem będzie odbudowa self, lepiej przystosowanego do życia w społeczeństwie.

 

Centralnym punktem książki jest tabela demonstrująca pokrywanie się specyficznych, wewnętrznych doświadczeń psychotycznych, a ich jednolitość ma sugerować inspirację modelem mezopotamskim.

 

zVqmOsN.png

 

Perry objaśnia: 1. wspólność doświadczeń obejmuje Jakość obrazu samego siebie; 2. to przekonanie schizofrenika, że powinien wziąć udział w jakimś Rytuale, bądź Dramie; 3. odnosi się do motywu Centrum Świata – przekonania, że konkretne miejsce, lokacja stanowi „środek świata” bądź swego rodzaju kosmiczną oś; 4. Śmierć tyczy się poglądu, że schizofrenik umarł i żyje już w rzeczywistości pośmiertnej; 5. Powrót do początków regresja do najwcześniejszych stadiów ewolucyjnych, ale także własnego dzieciństwa; 6. Kosmiczny konflikt – uczestnictwo w wielkim konflikcie przeciwstawnych sił, reprezentowanych przez dobro / zło, światłość / ciemność, itp. 7. Zagrożenie ze strony płci przeciwnej – to postrzeganie płci przeciwnej jako siły, która w jakiś sposób przytłoczy schizofrenika, 8. Apoteoza – to wiara, że chory ulega transformacji w bóstwo, osobę świętą, osobę o bardzo wysokim statusie, herosa bądź mesjasza. 9. Święte zaślubiny – obejmuje fizyczne doświadczenie małżeństwa z Bogiem, Boginią, bądź inną mitologiczną / religijną figurą o dużym znaczeniu; 10. Nowe narodziny odnoszą się do odrodzenia / zamanifestowania jako zbawiciel z misją, obiecany przez proroctwa; 11. to Nowe społeczeństwo – wizja nowego porządku społecznego – New Age, Utopia, Nowa Jerozolima 12. wspólność obejmuje Kwadryfikację świata / kosmosu – pogląd, że tenże świat bądź kosmos ma „czteroramienną strukturę” przejawiającą się postaci choćby czterech stron świata, czterech ras, czterech żywiołów, czterech pór roku, czterech stanów świadomości.

 

Wiele miejsca Perry poświęca odkrywaniu związków między doświadczeniami schizofrenicznymi, a mitologią starożytnej Mezopotamii. (...)

Edytowane przez Neseir

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 18.12.2019 o 09:27, Inga_beta napisał:

Czytaj co pisze Neseir i ucz się.

Nie podoba mi się jak się do mnie zwróciłaś.

Rozważę to.

W dniu 18.12.2019 o 09:27, Inga_beta napisał:

Wpadasz, czytasz jeden post, dajesz rady w temacie o którym nie wiesz nic. 

Przeczytałem więcej niż jeden wpis. Ponadto dodawałem wpisy w tym 27.03.18,  27.03.1827,03.1829.0318,  01.04.18,  06.04.18.

W dniu 18.12.2019 o 09:27, Inga_beta napisał:

I wydaje ci się że wiesz więcej od mojego T który specjalizuje się w dziedzinie ciężkich zaburzeń zgłębiając całą dostępną wiedzę jaka jest na świecie.

Nie wydaje mi się. 

 

Dzielę się radami lub wskazówkami, które otrzymałem od moich specjalistów.

W dniu 18.12.2019 o 09:27, Inga_beta napisał:

Co na temat zaburzeń schizotypowych może wiedzieć psychiatra jeżeli na ten temat prawie nie ma badań i to zaburzenie nie leży w jego szczególnych zainteresowaniach?

Nie wiem. 

Jeżeli informacji dotyczących zaburzeń schizotypowych jest niewiele to może wiedzieć prawie wszystko.

W dniu 18.12.2019 o 09:27, Inga_beta napisał:

Ma rację Neseir twierdząc że to nawet nie jest zaburzenie osobowośći bo tu nie ma osobowości. Jest tylko jakiś sztuczny konstrukt który przystosował się do życia.

 Być może.

 

Miłego dnia:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam kolejną wiedzę na temat swojej psychiki.

Nie mam swojego "ja" bo całe się rozpadło na fragmenty które uciekły i się ukrywają. Każdy fragment uciekł w wyniku traumy, bo nie był w stanie jej wytrzymać. Traum było tak dużo że już nic z "Ja" nie zostało. Dlatego nie mam osobowości bo nie miała się na czym zbudować. A widzę to dopiero teraz po 12 latach terapii. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 27.12.2019 o 15:54, Inga_beta napisał:

Każdy fragment uciekł w wyniku traumy, bo nie był w stanie jej wytrzymać.

BŁASZCZYKOWSKI TEsz MIAŁ TRAUMĘ, A ZOSTAŁ SŁAWNYM PIŁKARZEM1!!!!11111111JEDENAŚCIE NIE RÓB SOBIE WYMUWEK GENERACJO X!!!!!!!!!!jeden

 

A teraz na serio... johnn - od strony teoretycznej nie ma już za wiele do dodania (no, z "naszej" perspektywy). Identyfikujesz się w jakikolwiek sposób z historiami / rozprawkami / cytatami z poprzednich stron? Pisałeś o "radach specjalistów" - rzeczy w stylu zmiana jest możliwa, jeśli tylko się bardzo chce i przeszłości nie zmienisz, ale wciąż możesz wzrastać (co to awruk w ogóle znaczy w kontekście schizotymika?) to ekwiwalent naplucia w twarz przez ignoranta, a nie otrzeźwiająca informacja posłana przez diabelnie inteligentnego, empatycznego psychologa. Ci przećpani humanizmem znawcy zobligowani są, by robić dobrą minę do złej gry - zawsze można przecież zarobić parę złociszy...

Badania? Cokolwiek w tym stylu? Jeden przypadek, któremu pomogło 20 mg arypiprazolu. Mam też drugi - pacjentowi poprawiło się po... "lekach" homeopatycznych. Zbadano grupę schizotymików w Indiach, większość jednak kwalifikowała się także na borderline - słaby punkt odniesienia, jeśli uwzględnimy jeszcze kwestie kulturowe. A jak z UDANĄ terapią? W jednym przetłumaczonym przeze mnie studium przypadku. Erik był jednak słabo dotknięty zaburzeniem... Swoją drogą, gdyby terapeuta w Polsce, w latach 90, doradził schizotymikowi służbę wojskową "w celach nabycia zdolności społecznych", to po dwóch tygodniach pacjent uspołeczniałby się w czarnym worku. 

Ponieważ nie chcę się powtarzać, polecę może kolejny film, z takim zachęcającym screenem:

 

gwjuOFD.png?1

 

I trzymać się z daleka od żenady pt. "Piękny umysł".

Edytowane przez Neseir

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Takie tam fragmenty Family Dynamics in Individual Psychotherapy: A Guide to Clinical Strategies

 

(…) Większość obserwatorów rodzin zauważyło, że niektóre rodziny niemal „trzymają się razem”, gdy innym brakuje spoistości. Minuchin (Minuchin, Montalvo, Guerney, Rosman & Schumer, 1967) gdy przyszło zdefiniować style transakcyjne, opisywał rodziny w terminach „uwikłana” versus „wyprzężona”. Zaznacza, że większość rodzin nie jest kompletnie uwikłana ani wyprzężona, ale jej podsystemy charakteryzują się uwikłaną bądź wyprzężoną naturą. Problemy rodzą się na gruncie skrajnych przypadków rodzin lub rodzinnych podsystemów.

Członkowie rodziny „uwikłanej” są do siebie nadmiernie przywiązani w następującym sensie: cokolwiek oddziałuje na jedną osobę, wywołuje także niezwykle silne reperkusje wśród reszty rodziny. Dla kontrastu, w systemie ekstremalnie „wyprzężonej” rodziny „tylko wysoki poziom indywidualnego stresu wywołuje reperkusje w postaci udzielenia rodzinnego wsparcia”. Według Minuchina „członkowie uwikłanych rodzinnych podsystemów mogą być życiowo upośledzeni z racji poświęcania własnej autonomii w zamian za wysokie poczucie przynależności, członkowie wyprzężonych rodzinnych subsystemów mogą funkcjonować autonomicznie za cenę wypaczonego pojmowania niezależności, braku poczucia lojalności i przynależności, nieodnajdywania się w sytuacjach opierających się na współzależności, nieumiejętności udzielenia wsparcia, kiedy jest potrzebne”.

Murray Bowen (1972) definiuje podobny fenomen za pomocą konceptu „jednolitej bryły ego”. On także zauważa u wielu rodzin motyw wspólnoty kosztem indywidualności. Tak jak Minuchin, Bowen postrzega jednostki w stopionych rodzinach jako wysoce reaktywne emocjonalnie wobec siebie nawzajem. Wersja Bowena nie pokrywa się w pełni z wizją Munchina, wynika to jednak z tego, że nie skupia się on mocno na zjawisku wyprzężenia, kiedy nie jest mechanizmem obronnym przeciwko ujednolicaniu. (…)

Podobne podejście znaleźć można w pracach Stierlina (1977), który badał rodziny przeżywających trudności nastolatków w USA i Niemczech. Według Stierlina w rodzinach, które są związane zbyt ciasno, „członkowie nie potrafią wyartykułować swoich potrzeb i życzeń vis-à-vis”. (…) Tak jak Minuchin dostrzega w niezrównoważonych rodzinach niedostatecznie silnie zarysowane granice między pokoleniami i płciami.

Robin Skynner, brytyjski terapeuta rodzin, który także postrzega rodzinę przez pryzmat odpowiedzi na pytanie „jak wiele oddzielności, indywidualności, oraz jaki poziom dojrzałości jest do zaakceptowania” zauważył bardzo specyficzną właściwość jednolitych rodzin – tam największymi komplementami są „nic się nie zmieniłeś”, „on wciąż jest taki sam” (1981). (…)

Stierlin inaczej jeszcze tłumaczy „homeostatycznie uwikłaną” rodzinę. Brak różnicowania pomiędzy członkami rodziny miałoby w niebezpośredni sposób wynikać z próby chronienia się pary małżeńskiej przed poczuciem rozczarowania, jakiego dostarczyli im ich właśni rodzice, a także rozczarowaniem sobą samymi metodą, którą Laing (1965) określił jako „mistyfikacja”. Poprzez „mistyfikację”rozumiał on mechanizm przypisywania własnych negatywnych emocji bądź cech komuś innemu i przekonywaniu tej osoby, że jest tą, za jaką ją postrzegał.

Skynner (1981) także interpretuje rozmycie granic i niejasne stanowisko odnośnie tożsamości w rodzinie jako mechanizm obronny. W celu odpędzenia zakazanych na przestrzeni pokoleń emocji stosowana jest projekcja, inni manipulowani są, by zachowywać się w sposób potwierdzający projekcję. W opinii Skynnera to projekcja tworzy poplątanie tożsamości i granic w rodzinie.

Terapeuta musi mieć na uwadze, że nie może troszczyć się wyłącznie o granice w systemie rodzinnym, ale także o relację rodzina-reszta świata. Niektóre rodziny pozwalają na nawiązywanie znajomości poza najbliższym środowiskiem. Inne zdają się tworzyć niepisane zasady, które zakazują bądź istotnie utrudniają nawiązywania relacji z osobami „z zewnątrz”.

Lyman Wynne (Wynne, Ryckoff, Day, Hirsch, 1958) jeden ze wczesnych badaczy rodzin schizofreników zauważył, że rodziny te wykazują bardzo niski poziom tolerancji na indywidualizację jej poszczególnych członków. W celu podtrzymania iluzji „trzymania się razem”, bądź czegoś, co Wynne określa „pseudowspólnota”, rodzina buduje „gumowe ogrodzenie” między sobą a otaczającym światem. I tak jak gumowe ogrodzenie, rodzinne granice wydają się coś przepuszczać, w rzeczywistości są nie do spenetrowania. (...)

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 17.12.2019 o 10:44, johnn napisał:

 

 

 

Diagnozę wysuwa psychiatra. 

Nie polegałbym na pojedynczej opinii. Moja terapeutka rozpoznała u mnie nieśmiałość a psychiatra zdiagnozował fobię. Potem były inne diagnozy:( 

 

A na jakiej podstawie psychiatra może zbadać i stwierdzić u mnie obecność lub nieobecność mojego 'ja' ? Czy ma do tego narzędzia diagnostyczne? Czy psychiatra po pół godzinie wywiadu potrafi stwierdzić że jestem martwa wewnętrznie?

A wszystko czego się mogę spodziewać to zdiagnozowanie zaburzeń schizotypowych. Ale nie powie mi jak zbudowana jest moja struktura wewnętrzna ani jakie są rokowania na wyleczenie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

11 godzin temu, Inga_beta napisał:

A na jakiej podstawie psychiatra może zbadać i stwierdzić u mnie obecność lub nieobecność mojego 'ja' ? Czy ma do tego narzędzia diagnostyczne? Czy psychiatra po pół godzinie wywiadu potrafi stwierdzić że jestem martwa wewnętrznie?

Nie wiem.

11 godzin temu, Inga_beta napisał:

A wszystko czego się mogę spodziewać to zdiagnozowanie zaburzeń schizotypowych. Ale nie powie mi jak zbudowana jest moja struktura wewnętrzna ani jakie są rokowania na wyleczenie.

A kto ma to ustalić? Czy trzeba to ustalać?

11 godzin temu, Inga_beta napisał:

stwierdzić u mnie obecność lub nieobecność mojego 'ja' ?

Jak się objawia brak twojego wewnętrznego ja?  Zastanawiam się czy mam to samo. Trudno  mi podjąć mi samodzielne decyzję bo staram się to zrobić w oparciu o zasady i reguły zamiast moje wewnętrzne ja i doświadczenie:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 31.12.2019 o 19:55, johnn napisał:

 

A kto ma to ustalić? Czy trzeba to ustalać?

To jak się chcesz leczyc jeżeli nie wiesz co ci dolega?

 

W dniu 31.12.2019 o 19:55, johnn napisał:

Jak się objawia brak twojego wewnętrznego ja?  Zastanawiam się czy mam to samo. Trudno  mi podjąć mi samodzielne decyzję bo staram się to zrobić w oparciu o zasady i reguły zamiast moje wewnętrzne ja i doświadczenie:(

Gdybyś to miał to byś intensywnie przeżywał wszystkie informacje na ten temat i ich szukał. Jeżeli cię to nie interesuje to znaczy że masz swoje "ja'

Kiedyś zanim weszłam w terapię czytałam wszystko co było o amnezji, osobowości wielorakiej, autyzmie,  ciężkich traumach, bo tak mnie te zagadnienia interesowały. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 godziny temu, Inga_beta napisał:

To jak się chcesz leczyc jeżeli nie wiesz co ci dolega?

Jak mniemam na podstawie objawów oraz rozpoznania. 

Kiedy ja proszę o bardziej szczegółowe ustalenia to się mnie zwodzi lub odmawia. A leczenie postępuje. Chodź nie wiem czy to właściwe słowo.

2 godziny temu, Inga_beta napisał:

Gdybyś to miał to byś intensywnie przeżywał wszystkie informacje na ten temat i ich szukał. Jeżeli cię to nie interesuje to znaczy że masz swoje "ja'

Kiedyś zanim weszłam w terapię czytałam wszystko co było o amnezji, osobowości wielorakiej, autyzmie,  ciężkich traumach, bo tak mnie te zagadnienia interesowały. 

Przyjmuje do wiadomości. 

Przy słowie ''ja' użyłaś cudzysłów pojedynczy i podwójny jednocześnie:) Lubię szczegóły:)

 

Miłego dnia:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I tak się żyje na tej wsi, nie posiadając granic ego. 

 

Nie pójdę do kościoła czy innej sangi - wówczas wejdę w rolę "wiernego", "osoby uduchowionej", rolę która będzie próbowała dokonać absorpcji na "całości".

Nie wyjdę do ludzi - interakcja wiąże się ze sprowadzeniem mojej "tożsamości" do funkcji zapisanego obrazu / wrażenia (w ich umysłach). Nie mają pojęcia, że stają się w pewnym sensie bogami mogącymi uwięzić i zmiażdżyć maluczkiego. Jeśli jednak zaczną mieć pojęcie...

Nie chcę mieć żadnych dokumentów tyczących się mojej "tożsamości" - nie mogę pozwolić, by jakiekolwiek fragmenty jakiegokolwiek pisma zdefiniowały mnie, czytaj: zaabsorbowały i unicestwiły.

Nie pójdę pograć w piłkę - wówczas wejdę w rolę "piłkarza" i to też będzie próbowało zagarnąć "resztę". 

I tak dalej, i tym podobne...

 

Zaś konsekwencje działań, przyjemne, nieprzyjemne idą na konto obcego człowieka. To nie ja wejdę w strukturę, mającą poprawić mój stan psychiczny (np. próba powrotu do tzw. normalnego życia) - będzie to obca osoba gimnastykująca się nad obcym konstruktem... "ja" będę tylko z przerażeniem obserwował. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naseir, Inga_beta i pozostali współcierpiący, pragnę podzielić się z wami tym, co w codziennym samowychowywaniu ostatnich lat odkryłem, i co może okazać się wartościową wskazówką do, czego wam życzę, pojawienia się (co równa się właściwie zniknięciu w miłości).

Wydaje mi się, że potrzebujemy - my, taksówkarze - codziennego otwierania się na bliskość, a zatem pokornego przyjmowania bólu, który, gdy jest, skoro jest, niech będzie. Nie potrzebujemy więc, jak przez całe życie przypuszczałem, poszukiwania najczystszego ideału niewinności, tylko dostrzeżenia wartości w tu, teraz, bo przecież nic więcej, poza tym, co jest, nie ma. A zatem pozostawania "przy sobie" w relacjach, które, gdy raz po raz przychodzą, nie tyleż nas deformują, bądź wręcz niszczą, co kształtują. W takiej pokornej, cichej, samodzielnej postawie wobec wszystkich przypływających uczuć, myśli i zachowań, która to postawa sukcesywnie rozdziela te uczucia, myśli i zachowania zlane w jeden punkt, w takiej pokornej, cichej, samodzielnej postawie możemy, przyjmując ból, wybaczać innym i sobie - innych i nasze niedoskonałości - i tak oto, po prostu, pojawiać się. Przebijanie autystycznej bańki, w której przyszło się nam (bardzo niefortunnie) znaleźć, a która rozsypuje pomiędzy nami-światem śnieg, nie przypuszczam, by mogło dokonać się inaczej, jak poprzez codzienne wydojrzewanie z poczucia osobistej wyjątkowości.

W paroksyzmach schizotypowego bólu spotkałem treść - "grzechu nie ma, jest tylko opuszczenie" - którą tu zostawię z nadzieją na to, że się owo sedno komuś przyda. Od tamtego momentu, od tamtej najniemożebniejszej ciemności, a było to około półtora roku temu, decyduję się na, jakkolwiek naiwnie to nie brzmi, światło. A zatem: dzień w dzień, raz po raz, mówię "nie" nieustannemu skanowaniu objawów rozpadu, mówię nie czynieniu z siebie wyobcowanego, tylko, tak naturalnie, otwieram się. Gdy nie potrafiłem milcząco przyjąć poczucia winy, nie potrafiłem również sięgnąć po łagodność dobra, gniewnie raniąc dłonie. Powietrze ulic, autobusów, czy metra już nie zabija mnie tak, jak kiedyś, rok, dwa, trzy, ..., lat temu. Staram się nie intelektualizować swoich uczuć, tylko je po cichu przeżywać, jakkolwiek to bolesne.

Wszystko to znaczy także tyle, że przekroczyłem niefortunną rolę, w której zostałem przez los w rodzinie umieszczony - nie chcę już zabić ojca, nie zaprzeczam obecności matki, a decyduję się otwierać na nich, na rodziców, na ich obecność, jakkolwiek niewystarczający mi się nie wydają, bo przecież to mi się tylko wydaje.

Dołączam piękny tekst o rozumieniu. Polecam (jak przypuszczam - schizotypowego) pisarza uczciwości Thomasa Bernharda. I życzę wam, a także sobie, wytrwałości w tropieniu kruchych momentów bezpretensjonalnego szczęścia.

rozumienie jako powracanie do bycia autentycznego.pdf

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dopowiedzenia:

- niezwykle wartościowe w łączeniu światów wewnętrznego i zewnętrznego było dla mnie kilkumiesięczne spacerowanie po parkach i puszczanie w tychże parkach, spacerując, muzyki z przenośnego głośnika, choć mijali mnie inni, obcy, jak wtedy sądziłem nieprzyjaźni ludzie; pomogła mi ta trudna, spotykająca mnie z własnym cieniem, ekspozycja "wcielić się", czy jeszcze inaczej, obrazowo pisząc, "ześrodkować" ;

- również tańczenie w metrze ze słuchawkami na uszach bardzo mi pomogło, by nie być zbyt serio, lub nie być zbyt mało, tylko oswoić chaos uczuć;

- jest taki pan piosenkarz, poeta, z naszego rodzimego podwórka, Piotr Rogucki, i wydaje mi się, że zintegrował on przez lata twórczej pracy schizotypowe zaburzenie (widać to choćby w wywiadach, gdy przed kilkoma laty, choćby "u wojewódzkiego", był bardzo niestabilny i spięty);

- nie chcę, byście mi uwierzyli, ani nie chcę wlewać w was pocieszenia, bo to znaczyłoby tyle, co wciąż czekać na życie, które przecież jest - tu, teraz;

- skoro potrzebujemy empatii, współobecności, zależności, bycia małym, pozwólmy sobie na to.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Inga_beta, tak już niestety jest, że jedni cierpią bardziej, a inni mniej, że jednym samouzdrowienie przychodzi łatwiej, a innym trudno odważyć się na twórcze ryzyko wyjścia w nieznane. To bywa niekiedy bardzo, bardzo przykre, gdy patrzy się na bezsilne szamotaniny drugiego człowieka.

 

Po latach ciężkiej, codziennej pracy widzę, że moje, w przeszłości, myślenie o "zaburzeniu" było niewiele warte, ponieważ cała ta "psychologiczna klasyfikacja" stworzona została nie dla nas, cierpiących, lecz dla terapeutów i psychiatrów, by było im łatwiej się między sobą komunikować, a przede wszystkim pomagać nam, cierpiącym. Pamiętam, jak całymi dniami żyłem schizotyowością w znaczeniu boskością, że skoro nie miałem nic, jedynie zaburzenie, to uświęcałem je, więc także siebie, powodując absurdalną wyjątkowość z powodu mojego cierpienia - oto, proszę cię, odległy świecie, nie mam zmysłów i płonę raz po raz, ah, niczym Emil Cioran wsiąkam w siebie muzykę klasyczną, ależ pięknym jestem, i tak dalej. Dopiero z czasem zacząłem otwierać się na innych, na uniwersalność bólu oraz osamotnienia i przestałem wówczas celebrować to psychiczne chorubsko, małymi krokami angażując w zmianę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 31.03.2020 o 18:01, diamentowy-piach napisał:

Nie potrzebujemy więc, jak przez całe życie przypuszczałem, poszukiwania najczystszego ideału niewinności, tylko dostrzeżenia wartości w tu, teraz, bo przecież nic więcej, poza tym, co jest, nie ma. A zatem pozostawania "przy sobie" w relacjach, które, gdy raz po raz przychodzą, nie tyleż nas deformują, bądź wręcz niszczą, co kształtują. W takiej pokornej, cichej, samodzielnej postawie wobec wszystkich przypływających uczuć, myśli i zachowań, która to postawa sukcesywnie rozdziela te uczucia, myśli i zachowania zlane w jeden punkt, w takiej pokornej, cichej, samodzielnej postawie możemy, przyjmując ból, wybaczać innym i sobie - innych i nasze niedoskonałości - i tak oto, po prostu, pojawiać się. Przebijanie autystycznej bańki, w której przyszło się nam (bardzo niefortunnie) znaleźć, a która rozsypuje pomiędzy nami-światem śnieg, nie przypuszczam, by mogło dokonać się inaczej, jak poprzez codzienne wydojrzewanie z poczucia osobistej wyjątkowości.

 

Łooo panie... od której strony mam to ugryźć? Może tak: postawa, którą proponujesz to nic innego jak słynna podstawa buddyjska, ew. techniki z zakresu mindfulness. I czy to złe podejście? Skądże - musi jednak pojawić się jakieś "ale" - sporo czasu siedziałem w zagadnieniu i doszedłem do wniosku, że korzyści z tych praktyk mogą wyciągać przede wszystkim "rasowi" nerwicowcy. Zaś rdzeń problemów u schizotymika ma naturę psychotyczną, nie nerwicową. 

Dla schizotymika "Myśli, uczucia i zachowania zlane w jeden punkt" to WYBAWIENIE, oznaka, że mokre sny o wewnętrznej integracji w końcu się spełniają. My potrzebujemy ontologicznej pewności, jakiejś boskiej maszynerii, która przedstawi nam w pełni _obiektywny_ dowód, która z 87765429 rzeczywistości jest tą prawdziwą. I wtedy zaczniemy być "normalni"... Schizofrenik / schizotymik zamyka się w ochronnej bańce (przymiotnik "autystycznej" w ogóle tu nie pasuje), by nie zostać rozerwanym na kawałki przez niepewność tego, co doświadcza. Ale to i tak duże uproszczenie sprawy.

 

Schizofreniczka trafia na izbę przyjęć szpitala psychiatrycznego - wierzyła, że taksówkarz, który ją przewoził chce ją zgwałcić. Po godzinie uważa, że męska część personelu szpitala też chce ją zgwałcić. W kolejnej nie ma już ratunku - wszyscy mężczyźni świata "chcą sobie poużywać". 

 

Jej umysł znajduje się w piekle - ale za rogiem, czai się jeszcze większy (wbrew pozorom), mocarny, gargantuiczny koszmar: wypruwająca bebechy świadomość, że nie wie, co jest prawdą. A tak? Urojenia przynoszą jej upragnioną "obiektywną" wiedzę -  i wszystko staje się jasne, fałsz przestaje istnieć, podziały są bardzo mocno zakreślone. Ona już wie na czym stoi, sytuacja jest ekstremalnie dramatyczna, ale KLAROWNA - tzw. życie to słaba schizofreniczka, przepraszam: "oświecona" kobieta w świecie potężnych, zbydlęconych wrogów. Ona już wie, że każda aktywność seksualna jest grzeszna, bez względu na okoliczności. Otrzymała z nieba KLAROWNE instrukcje. Nie musi się już obsesyjnie zastanawiać, gdzie zaczyna i kończy gwałt. Ona zna już boskie równanie: istnienie mężczyzn = pożądanie seksualne = gwarancja gwałtu. Paradoksalnie, ale w swoim obłędzie znajduje pewne ukojenie - na chwilę. Kiedy do umysłu schizofreniczki włamie się choć jedna seksualna myśl (może ona sama była jej autorką? Nie, nie, niemożliwe...), stary system urojeń pada na pysk - nie ma już jak się separować od grzesznego świata. Świat przestaje być zero-jedynkowy. Z pomocą przychodzą ponownie wytyczne psychotycznego toku rozumowania: myśl natury seksualnej czyni ją mężczyzną-gwałcicielem. Teraz to ona jest grzesznym bydlęciem. Albo nie - w końcu myśl mogła zostać wysłana przez Szatana albo kosmitów, którzy chcą, by tak myślała. Znowu wszystko staje się KLAROWNE. Na chwilę...

 

Taktyka "pozwólmy sobie na przepływ koncepcji i emocji, nawet jeśli są bolesne" nie ma tu zastosowania. Gra toczy się o kompletnie inną stawkę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Neseir, pisząc "myśli, uczucia i zachowania zlane w jeden punkt" chciałem powiedzieć "niezdolność rozróżnienia pomiędzy myślą, uczuciem i zachowaniem".

Przez większość życia dręczyła mnie ciągła pozazmysłowość/pozarzeczywistość i nieustanne poczucie zagrożenia czymkolwiek, co tylko jest, czy to z wewnątrz, czy to z zewnątrz. Pamiętam, co prawda jak przez mgłę, ale pamiętam to, jeszcze niegdysiejsze, morderczo-szaleńcze, obłąkańcze, w każdej sekundzie od wszystkiego uciekanie, całe to zgarbienie i wyłączanie oczu, całe to niekontrolowane drżenie i pocenie, całe to z konieczności leżenie, siedzenie, chodzenie i tak w kółko, na okrągło, i to wrażenie wiatru, te mdłości od topiącego słońca, te zbyt mocne i zbyt głęboko bolesne dźwięki, ależ katorga. Potem, w wieku lat 18, po ucieczce z tak zwanego "domu rodzinnego", już tylko uciekanie od uciekania, bo mimo, że udało mi się osiągnąć absolutne ciszę oraz ciemność (zaszywając się w piwnicy obcego miasta), do których zawsze lgnąłem, nie potrafiłem nie uciekać dalej, wciąż zapadałem się w sobie, tyle że z dala od wszystkich i wszystkiego. I w tym wyobcowaniu ciągle nawracająca myśl o samobójstwie, lub morderstwie, ciągłe tych myśli nawroty, ah, długo, długo by opowiadać...

A teraz najśmieszniejszość: wejście w owe absolutną ciszę oraz ciemność, w samobójczość i morderczość, choć z początku spowodowały u mnie psychozę, były, jak sądzę, konieczne do wykształtowania myśli, uczuć i zachowań jako odrębnych, już nie zlanych w jeden punkt funkcji psychicznych. Wydaje mi się po tym, teraz, że "stanie się" było możliwe tylko zaryzykowaniem śmierci - wejściem w nią, w psychozę, przejściem przez nią, i narodzeniem się w niej. Chyba tylko poprzez spotkanie absolutności opuszczenia mogę dziś próbować spacerowania bez umierania, słuchania muzyki bez niepokoju, pisania postów pozostając skoncentrowanym, wolnego czytania które pozwala mi rozumieć co czytam - nie, jak kiedyś, że tylko boleśnie, auaaaa!, pulsuję przecinkami czytanego tekstu, i nic, kompletnie nic nie chwytam, auaaaa!.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czyli - trawestując pewnego Dżordża - "doświadczenie transcendentalne jest kluczem do tego wszystkiego"... Nie zamierzam perswadować / unieważniać Twojej historii. Jeśli chodzi o mnie, adaptacja jakiegoś (KOLEJNEGO...) systemu filozoficznego -  będzie aktem zbrodni na tym czymś, co jeszcze mogę nazwać "sobą": zasileniem obcego konstruktu, czemu i tak za chwilę sprzeciwi się ten psychiczny układ immunologiczny.

To tak jakby krzyczeć do telewizora, próbując ratować protagonistę w horrorze - NIE IDŹ TAM! Przy czym tą fikcyjną postacią jestem ja sam, obserwujący siebie z perspektywy kogoś istniejącego w "rzeczywistości" - właśnie tego przejętego, krzyczącego widza. W "normalnym" świecie seans się jednak kiedyś kończy i "normalny" widz traci zainteresowanie fikcyjnym światem i fikcyjnym bohaterem - wie, że troszczyć należy się należy o prawdziwych ludzi i prawdziwe sprawy. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cieszę się, że odpowiadasz. Lubię spotykać twoje widzenie świata.

 

Rozumiem nas (z góry, czy z głębi - to właściwie jedno i to samo) następująco: nie możesz, jak sam jeszcze niegdyś nie potrafiłem (wciąż się uczę), pozostać w oddali, a także nie możesz, jak sam jeszcze niegdyś nie potrafiłem (wciąż się uczę), podejść blisko. I nie ma cię - ani daleko, ani blisko - jak też nie było niegdyś mnie. Bo tylko ogień, potężny, i zimno, potężne, gdyby otwierać się na ból stawania.

 

Przypuszczam jednak, że możesz nie zdawać sobie sprawy z jednej, malutkiej, wyłaniającej się z tego obłąkańczego "pomiędzy" prawdy - potrzebujesz, jak każdy, miłości (i nawet nie tej damsko-męskiej, romantycznej, chociaż jej również, tylko tej fundamentalnej, bliźniego). Byłaby ona, miłość, owym "doświadczeniem transcendentalnym", umożliwiającym złączenie. Uczuciowo dojrzały, zaangażowany, mądry, uczciwy terapeuta/terapeutka mogliby (samą swoją obecnością!) pomóc ci w otwarciu się i na bliskość, i na dystans, właściwie na "bycie przy sobie". Fajnie, gdybyś podjął ten wysiłek stawania-się i wybrał życie, jakkolwiek abstrakcyjnie to teraz nie brzmi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 6.04.2020 o 14:39, diamentowy-piach napisał:

potrzebujesz, jak każdy, miłości

 

W dniu 6.04.2020 o 14:39, diamentowy-piach napisał:

Byłaby ona, miłość, owym "doświadczeniem transcendentalnym", umożliwiającym złączenie.

 

Powtórzę się więc: to właśnie jest to, co nazywam "zasileniem konstruktu". Fikcyjna postać odgrywająca bezwartościową rolę - w tym przypadku miałbym dokonać ukłonu

 

1 - w stronę filozofów z epoki renesansu, gdyż tamci ubzdurali sobie, że człowiek upada, jeśli w centrum życia psychicznego miejsce zajmuje coś innego niż miłość;

2 - w stronę psychoanalityków zafascynowanych szamanizmem - oni ratunek widzą wyłącznie w rytuale przejścia, gdzie osoba musi zmierzyć się z Nieuświadomionym;

3 - w stronę specjalistów z zakresu psychologii transpersonalnej, gdyż ci z kolei "odkryli" że zbawczy wpływ na dramat jednostki powinna być aplazja mechanizmów obronnych ego (wywołana np. zażyciem DMT albo za pomocą hiperwentylacji) skutkująca połączeniem z Jednością

 

Martwota. Człowiek-kontener na obce idee... Może podam jeszcze przykład: w stanie śmierci ego możesz ujrzeć traumę z dzieciństwa w pełnej krasie.

Tylko co z tego wynika? Chociażby powszechny ślinotok terapeutów (zwłaszcza z nurtu psychodynamicznego), gdyż można zasilić konstrukt, tym razem głoszący, że "kluczem do wszystkiego" jest przepracowanie dziecięcych traum, co owocuje w końcu "poprawą".

 

W dniu 6.04.2020 o 14:39, diamentowy-piach napisał:

Uczuciowo dojrzały, zaangażowany, mądry, uczciwy terapeuta/terapeutka mogliby (samą swoją obecnością!) pomóc ci w otwarciu się i na bliskość, i na dystans, właściwie na "bycie przy sobie".

 

A na czyje konto "wyzdrowieję"? Własne? Nie ma "mnie", tylko jakiś film o gościu, który robi coś dla samego robienia. Ale zasila kolejny konstrukt i to jest najważniejsze. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Doceniam twoje wysiłki, które wkładasz w rozumienie siebie. Są nie tylko uporządkowane i spójne, ale przede wszystkim ładne. Pisałeś kiedykolwiek coś dłuższego?

 

 

20 godzin temu, Neseir napisał:

A na czyje konto "wyzdrowieję"? Własne? Nie ma "mnie", tylko jakiś film o gościu, który robi coś dla samego robienia. Ale zasila kolejny konstrukt i to jest najważniejsze. 

 

Jesteś - czy ci się to podoba, czy nie, czy to czujesz, czy nie. I nie ma w tym żadnej twojej zasługi, bo jesteś ot tak, po prostu. I nie musisz w każdej kolejnej sekundzie konstruować świata na nowo, bo przecież świat dzieje się bez twojego wysiłku. I oczywiście możesz byciu zaprzeczać, nie dając sobie prawa do życia, to twój wybór, który swoją drogą chyba rozumiem - coś wówczas zyskujesz, na przykład nie musisz o nikogo innego dbać, choćby o swoją matkę, niech będzie jej zimno, niech tęskni, niech cierpi, a ty, skoro ciebie nie ma, nie będziesz jej słuchał, ty możesz od niej tylko wymagać, na nią narzekać, ją oskarżać.

 

 

Wydaje mi się, że rzeczywistość wymaga akceptacji, przyjmowania ograniczeń, a w każdym kontakcie, który tu - na forum - podejmujesz, szaleńczo potępiasz, co możesz otrzymać, krótko - uciekasz w dobrze sobie znaną nienawiść (nota bene zrzekając się przy tym osobistej odpowiedzialności). Przypuszczam, że wynika to z przytłaczającej nieznośności bólu: skoro rozpada cię sam kontakt ze światem, bez końca starasz się zintegrować, lecz niestety bezskutecznie. Chyba umyka ci w tej "psychozie bez psychozy" mały fakt - nie pozwalasz sobie pragnąć, uczyć się nowego, zamykasz się na możliwość zbudowania zaufania. Staram się zaprosić cię do innego rodzaju relacji - relacji bez ekscytowania się przemocą, bez podziwiania wyzysku. Pozwolić sobie na słodycz zależności, przyjmować bolesną złość, być po prostu blisko - gdzie mieści się co najpiękniejsze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×