Skocz do zawartości
Nerwica.com

Witajcie:)


HankaPrywatnie

Rekomendowane odpowiedzi

Serdecznie wszystkich witam, cieszę się, że zaistniała możliwość, że ktoś przeczyta moje poniższe wynurzenia...

Założyłam konto tutaj z kilku powodów. Od jakiegoś czasu namiętnie czytam rozmaite wątki na tym forum i czasem nachodzi mnie ochota żeby się wypowiedzieć. Z drugiej strony widzę, że jest tu wiele kompetentnych ludzi, nie koniecznie ze strony medycznej, ale takiej życiowej, czy to w byciu pacjentem, czy po prostu człowiekiem cierpiącym. Chętnie podzielę się moimi wynurzeniami i sama poczytam Wasze, związane z moimi postem/ami... Miałam się za osobę z pewnymi problemami komunikacyjnymi właściwie od zawsze, odkąd pamiętam ciężko było mi się odnaleźć w większej grupie społecznej, ale dopiero niedawno zaczęłam odczuwać duży dyskomfort i cierpienie z tego powodu, także zmartwienie. Zaczęłam uczęszczać na terapię psychodynamiczną, ale nic mi nie zdiagnozowano. Mogę sobie wybrać wiele schorzeń z zaburzeń psychicznych, ale jakoś nie widzę jednego szczególnie do mnie pasującego. Jestem nadmiernie lękliwa społecznie, zamknięta w sobie, nadwrażliwa, podobno sprawiam wrażenie osoby bez emocji, a jednocześnie czasami nieco zastraszonej. Unikam kontaktów z ludźmi, najczęściej decyduję się na samotność i to jest dla mnie najwygodniejsza, choć nie koniecznie najprzyjemniejsza forma spędzania czasu - tzn w samotności. Ludzie w większości stanowią dla mnie zjawisko niemal egzotyczne. Czasem obserwuję i obcuję z nimi jak z jakimś ledwo komunikującym się ze mną stadem goryli... Nie chodzi o to, że mam się za kogoś wyższego ewolucyjnie (wręcz przeciwnie) tylko o to, że mam wrażenie, że jestem jakimś innym gatunkiem. To powoduje poczucie osamotnienia, które już nawet zaakceptowałam, ale nie czuję, że moje życie powoli zmierza ku końcowi, że nie czekają mnie już żadne przeżycia, emocje, że mam coraz mniej energii i co gorsza nic mnie to nie obchodzi. Patrzę na swoją degradację, jakbym była obcą dla siebie osobą. Czasami coś we mnie się buntuje, coś narasta, jakby taka pusta, nic nie znacząca chwilowa rozpacz, ale nie potrafię wykrzesać z siebie nic żywego. Czasami to naprawdę boli, choć nie płaczę ani nie histeryzuję i wtedy myślę, że to jest po prostu rozpaczliwie nudne, żałosne, niegodne nawet moich własnych myśli i jedyną realną namacalną rzeczą jaką mogę dla siebie uczynić to skończenie z sobą, ale nie mam na to odwagi i chyba to jeszcze nie ten stan. Psychoterapia wprowadza w moje życie chaos i jeszcze większe zniechęcenie własną osobą. Potencjalni bliscy chyba widzą, że coś ze mną nie tak... Ostatnio zrobiłam awanturę o całkowite byle co. Ja powiedziałam o czymś, że jest brzydkie, ktoś odpowiedział, że jest ładne, a ja zaczęłam wrzeszczeć przez pięć minut, że ta osoba mi coś wmawia... Zorientowałam się dopiero po kilku godzinach, że była to nieuzasadniona awantura... Psychoterapeutka sugeruje mi (tak mi się przynajmniej zdaje), że troszeczkę histeryzuję... Nie wiem, może ma rację, ale nie przyjmę do wiadomości, że dobrowolnie nurzam się w w tym podło-obojętnym stanie. Myślałam nad pójściem do psychiatry, zwłaszcza, że to trwa już jakiś okres czasu... Co o tym sądzicie drodzy forumowicze?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj HankaPrywatnie, Opis Twojej sytuacji bardzo przypomina moje doświadczenia. Także uczęszczam na terapię w tym samym nurcie, ale nie uważam, żeby to wywoływało u mnie jakiegoś rodzaju rozdrażnienie. Wręcz przeciwnie, psycholog bardzo ułatwia mi zrozumieć pewne kwestie.

Jeśli nie odpowiada Tobie styl czy sposób terapii to może warto coś zmienić? Nie jestem ekspertem...

Jeszcze raz gorąco witam ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Transuze, moja psychoterapeutka zostawia mnie jakby trochę samej sobie, a jednocześnie często podważa zasadność moich emocji... Często po terapii czuję się jakbym w ogóle była zlepkiem czegoś bezsensownego i sama już nie wiem czym ja jestem... To nie jest pozytywne ani trochę, ale kobieta ostrzegała mnie, że terapia może być na początku bolesna. Nie wiem kompletnie co o tym sądzić...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

HankaPrywatnie, a chodzisz na NFZ czy prywatnie ? Ja nie wiem czy na początku jakiejkolwiek sytuacji powinno się zakładać jakieś problemy... To może lekko zniekształcić pozytywne nastawienie... To tak jak bym poszedł do dentysty a ten straszyłby mnie, ze będzie bolało. Może ktoś jeszcze się wypowie czy sytuacja to normalność?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

twoja sytuacja normalna nie jest, innym gatunkiem tez nie jesteś z pewnośćią ,wiem ,ze trudno się w wbić w ludzi jak sie z nich wybiło, heh ja to przynajmniej lubię być sama i czerpie z tego przyjemnosć tak samo jak w sumie lubie być z ludźmi tylko ostatnio nie czerpię z niczego przyjemnosći za bardzo pod wpływem pewnego przezycia i to jest dla mnie nowe przezycie, ale bardzo nieprzyjemne

co tam Haniu ,witaj na forumie ;););)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Transuze, ja chodzę do psychoterapeuty prywatnie. No właśnie zakładanie problemu to chyba jakiś początek, bo jeśli teraz uznam, że moje cierpienie i obojętność w jednym jest normalne i jednocześnie mam wrażenie, że się wykańczam, to stoję w miejscu, bo ja tego nie chcę. Ja chcę zmienić ten stan.

 

Tahela - ja się nie uważam za inny gatunek;D To była metafora taka. Uważam, że jestem zdefektowana, ale nie ma we mnie poczucia niższości... No może przy kontaktach z ludźmi się pojawia, ale nie czuję się gorsza ogólnie. Rozumiem, że Twoja anhedonia spowodowana jest przykrym zdarzeniem... Zazdroszczę Ci, że możesz coś nazwać przykrym albo przyjemnym... Ja te pojęcia mam zrozumiałe jakby z urzędu pamięci. Choć jednocześnie wiele rzeczy uderza we mnie jak w przedziurawiony wór piachu... Ech, co za parszywy stan.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

HankaPrywatnie,

ja chodzę do psychoterapeuty prywatnie. No właśnie zakładanie problemu to chyba jakiś początek, bo jeśli teraz uznam, że moje cierpienie i obojętność w jednym jest normalne i jednocześnie mam wrażenie, że się wykańczam, to stoję w miejscu, bo ja tego nie chcę. Ja chcę zmienić ten stan.

Pisząc o problemie miałem na myśli to, że będzie ciężko, a nie trudności w emocjach. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Transfuze... Hmmm, babka powiedziała mi to już na pierwszej sesji i to podobno jest standardowa gadka większości psychoterapeutów... Że ogólnie jest ciężko rozprawiać się samemu z sobą czy to zdrowej czy zaburzonej osobie. W każdym razie ja w tym momencie czuję się tylko źle po tych sesjach...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zmęczonyyy, a to tak jest, mam wrażenie z każdą usługą i produktem, jaki wypuszcza się na rynek. W końcu sami za siebie odpowiadamy za cokolwiek płacąc... Ale obietnic słuchamy, bo jednak jakieś opcje by się przydały :?

Tahela, a co Tobie jest, jeśli można spytać... Ja się boję zapytać o swoją diagnozę. Bardzo bym chciała usłyszeć, ale jednocześnie nie chcę wiedzieć...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×