Skocz do zawartości
Nerwica.com

"JĘCZARNIA"-czyli muszę się komuś wyżalić!


magdasz

Rekomendowane odpowiedzi

Rodzina moja i przyjaciele mojej rodziny myślą że udaję i chcą mnie przywrócić do pionu. Mówię że mam depresję, ale to przecież mój wymysł.

Chciałabym aby to był mój wymysł. Cały czas czekam aż się odmieni. Ale nie. jest do dupy. A chciałabym żeby było radośnie i z nadzieją w przyszłość patrzeć. Kiedyś miałam marzenia i cele. Teraz po nich nie zostało nic. Marazm

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość SmutnaTęcza

Niby typowa historia o mnie z pogranicza tematów nieśmiałość / osobowość unikająca, a jednak dobiła mnie bardziej niż wiele innych.

 

A przyczyna tego prosta. Dokładnie tydzień temu poczułam jakiś nagły przypływ pewności siebie. Nie wiem, może był to po prostu wpływ ładnej pogody i śmiechawki, która akurat tamtego dnia towarzyszyła wszystkim na zajęciach. W każdym razie wydawało mi się, że nabrałam nagle pewności siebie, że teraz będzie lepiej, będę śmiała, że wreszcie po 2,5 roku studiowania razem zacznę się więcej odzywać do ludzi z grupy, że może nawet pójdę z nimi na piwo, sama dołączę, a nie będę czekać, aż ktoś to mnie (MNIE!) zaproponuje. I że może nawet poznam nowych ludzi, którzy mnie polubią... Co więcej, wydawało mi się, że może nawet jestem już zdrowa i widzę jakieś światełko w tym tunelu samotności i rozpaczy.

 

Dziś rano, równi po tygodniu, nadal tak było. Ale wystarczyło tylko, żebym na chodniku między budynkami kampusu spotkała doktoranta, z którym mamy zajęcia. Wszyscy go lubią, ma świetny kontakt z grupą, sam zaproponował, żebyśmy mówili mu po imieniu i nawet chodzi z ludźmi na piwo. Pomyślałam sobie, że skoro oni mogli się z nim zakumplować, to czemu i nie ja? Ale jak tylko zobaczyłam, że idzie, wyciągnęłam telefon i udawałam, że go nie widzę, strasznie zajęta przeglądaniem czegoś. On zresztą też szedł zamyślony. Czyli nagle straciłam całą odwagę i nie odważyłam się nawet na głupie "cześć".

 

No ale życie toczy się dalej, pomyślałam, że to tylko taka chwila słabości, drobny fail. Przysięgłam sobie, że dziś po zajęciach podejdę do ludzi z grupy i zapytam, czy można się przyłączyć i też iść na piwo. Że pójdę i będzie fajnie, zabawnie, w końcu się rozerwę. Przecież to nic takiego, normalne towarzyskie spotkanie, a nie jakaś popijawa, czy nie wiadomo co.

 

I co? Wychodzę z budynku, wszyscy (łącznie z doktorantem) stoją przed budynkiem i czekają, aż palacze dopalą fajki i będą mogli iść. Zanim nie wyszłam i widziałam ich przez szybę w drzwiach, wszystko było ok. Ale jak tylko wyszłam... doktorant i jeszcze ktoś z grupy spojrzeli na mnie przelotem, a ja... speszona spuściłam wzrok, spanikowałam, stchórzyłam, i odeszłam szybko w drugą stronę, do domu... Po prostu nagle opuściła mnie ta cała moc, ta pewność siebie, znowu pojawiło się to silne przeświadczenie, że nie byliby zadowoleni z mojej obecności, nie czuliby się komfortowo i swobodnie ze mną, że nie jestem mile widziana, a jeśli już bym poszła, to obym się jak najszybciej zwinęła...

 

Chciało mi się płakać, bo przecież naprawdę chciałabym się z nimi zaprzyjaźnić, z kimkolwiek, uspołecznić się wreszcie i mieć towarzystwo, pokazać, że też jestem ok, że nie jestem jakimś dziwadłem, które wiecznie stoi samo na korytarzu i siedzi na zajęciach też samo, które ma wiecznie smutną minę (właśnie z powodu panicznej nieśmiałości, cóż za błędne koło), że też można ze mną pogadać, że jestem normalna i nie wiem, też fajna i ciekawa... Przez całą drogę do domu chciało mi się tak okropnie wyć, ale przecież nie rozpłaczę się w komunikacji miejskiej przy ludziach... Ale minę na pewno miałam wyjątkowo smutną, skwaszoną, skrzywioną, jak jakiś potwór... A w domu nie byłam w stanie już nic zrobić, cały czas myślałam o tej sytuacji, o tym jaką jestem beznadziejną spierdoliną społeczną, jak upośledzone są moje zdolności adaptacyjne, jak zaprzepaszczam kolejne okazje na uspołecznienie... Tak bardzo tego chcę, a coś wywołuje we mnie lęk, może irracjonalny, a może zupełnie uzasadniony.

 

Następnym razem pewnie będzie to samo.

 

Nieśmiałość rujnuje mi życie... Nie, to złe słowo - ona SPIERDALA mi życie... Ja cierpię przez to autentyczny ból... Dlaczego po raz kolejny tak się stało...? Czy już nigdy nie będzie normalnie... Czułam się dzisiaj, jakby mnie coś wciągało pod wodę, topiło albo jakaś ściana odgradzała mnie od tego, czego mi tak bardzo w życiu brak... :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SmutnaTęcza, kurcze, współczuję. Też mam takie momenty. Tzn. nie siedzę ciągle sama na zajęciach i mam jakiś kontakt z ludźmi, ale żeby wyjść gdzieś razem to nie. A jeszcze samemu zaproponować pójście gdzieś, to już w ogóle. Blokada z powodu lęku przed kompromitacją :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumem cię bardzo dobrze. Też kiedyś taka byłam. To jest fobia społeczna i nerwica lękowa.

Może powinnaś pójść do lekarza i na terapie. Mnie osobiscie antydepresanty pomogły w fobii społecznej i było dużo, dużo lepiej.

Teraz też unikam ludzi, ale mam taki mechanizm obronny, który pozwala mi zmierzyć się z tym z czym muszę , albo z czym sobie zaplanuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość SmutnaTęcza

xorrida, nie, to nie jest fobia społeczna. Nie mam żadnej fobii społecznej. Napisałam na samej górze, że to raczej osobowość unikająca, i jak o niej czytam na necie, to przeważająca większość się zgadza: rozpaczliwe dążenie do kontaktu z innymi, silne pragnienie akceptacji, przy równoczesnym nieuzasadnionym unikaniu tych kontaktów, co powoduje realny ból i cierpienie psychiczne. Tak się właśnie czuję, tak się czułam wczoraj, dzisiaj, przez całe życie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem zmęczona swoim podejściem do związku :why: Jestem z partnerem od niespełna roku i jest to jednocześnie najszczęśliwszy i najnieszczęśliwszy okres w moim życiu. :( Stale boję się porzucenia, wystarczy brak telefonu, nieodebrany telefon, zbyt rzadko mówione "kocham" i już wpadam w paranoję. Najorzej jest wieczorami. Rozkminiam każdą wypowiedź, analizuje na tysiące sposobów każdy wyraz twarzy. Doszło nawet do tego, że planuję samobójstwo, bo chcę mieć pewność, że umrę będąc przez niego kochana. Nie mogę już wytrzymać ze sobą. W przeszłości leczyłam się na depresję i zaburzenia lękowe, ale przecież cierpiąc tylko i wyłącznie na depresję chyba bym się tak nie zachowywała. Nastrój w ciągu dnia zmienia mi się co kilka godzin, a kiedy się zdenerwuję to działam tak impulsywnie, że sama się siebie obawiam. Stwierdziłam, że mam już tego dość i zapisałam się do psychiatry, innego niż do tej pory. Zastanawiam się, czy to jest możliwe, żebym miała borderline i chciałam Was zapytać, czy może wiecie czy psychiatrzy to diagnozują ? I czy powiedzieć na wstępie lekarzowi o swoich podejrzeniach ? Nie chcę wyjść na histeryczkę, ale wydaje mi się, że trochę o sobie wiem. Pomóżcie.. :oops:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Możesz powiedzieć wszystko, lekarz powinien dobrać zestaw leków, który podziała na objawy bpd niwelując je choć trochę. Każda ulga jest na wagę złota. Czasem tak jest, że depresja z zaburzeniami lękowymi przechodzi w zaburzenia osobowości. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

akwen, chcesz sie przeslizgnąć przez życie tak boczkiem, a być może karma wcale tego nie lubi i cie dojedzie wlasnie za to, ze nie dajesz jej powodow aby cie dojechała :twisted:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie widzę drogi wyjścia z głębokiej anhedonii. Jesli czlowiek się tak zapędził i to przylazło bez pomocy zadnych lekarstw(zaden skutek uboczny) to chyba są nikłe szanse ze z tego wyjdzie. Nie wiem co robić. Bez sensu to wszystko. Nie pamietam zeby cos mnie ucieszyło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

akwen, chcesz sie przeslizgnąć przez życie tak boczkiem, a być może karma wcale tego nie lubi i cie dojedzie wlasnie za to, ze nie dajesz jej powodow aby cie dojechała :twisted:

 

Akwen dostanie w dupsko od karmy za to, że chce być od niej bardziej cwany.

 

Niestety macie sporo racji. Życie lubi być nieprzewidywalne. Życie lubi stawiać w całkowicie nowej sytuacji, gdy ktoś już się ustabilizował i czuje się zbyt pewnie. Choćby dlatego, że konieczność zmusza go wtedy do opanowania nowych biegłości. Jeśli ktoś sam uparcie nie zaczyna nowych tematów, wtedy życie zaczyna je za niego. W życiu przytrafia się dziwny ''przypadek'' i cały misterny plan idzie w zapomnienie, dlatego nie warto dużo planować. Życie jest sprawiedliwe, uczy i szkoli człowieka, ale nie robi tego z okrucieństwa (ergo: nie emitując cierpienia, nie dostanie się potem jego nadwyżki w krytycznym momencie), lecz żeby wytknąć mu jego słabe strony. Stąd ''złośliwość przedmiotów martwych'', prawo Murphy'ego, coś sprawdzone przestaje działać akurat wtedy, kiedy powinno działać, człowiek zapomina w ważnej chwili coś ważnego, coś zdarza mu się upuścić. Macie sporo racji, ale po co samemu prosić się o licho? Co ma być, to będzie. Teraz jest teraz, a troskę o jutro zostawiam tym, którzy mają dużo do stracenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od cwaniactwa jestem akurat daleki. Życie cholernie nie lubi cwaniactwa, pazerności, zdobywania czegoś łatwym i cudzym kosztem. Chwilowy zysk rekompensuje potem niewspółmierną stratą w przyszłości, niewspółmierną przykrością, niewspółmiernym ubytkiem zdrowia etc. itp. Życie zna każdą myśl człowieka, więc nieszczęście można przyciągnąć samą pazerną myślą, samymi pazernymi zamiarami. Dlatego też oduczyłem się zazdrościć. Zazdrość nie ma sensu, każdy cierpi i każdy - również ten młody, piękny i bogaty - jeśli tylko zbytnio się zapomni, przerobi temat cierpienia po gardło. Więcej wszystkiego, to większe pokusy dla źle pojętego ego. Jak cholernie trudne zadanie mają tu choćby młode piękności, które muszą wysłuchiwać na każdym kroku pean'ów pod swoim adresem tylko z powodu swojego wyglądu? I jak wiele z nich musi też odrzucać myśl, że co drugi facet ślini się i wygaduje do niej pochwalne teksty z wiadomych względów. W życiu nikt nie ma łatwo, nie ma gorszych ani lepszych trudności, są tylko inne.

 

Cwaniactwo swoją drogą, ale życie zmusza do kombinowania, w szkole, w pracy, wszędzie. Adaptowania się do zmieniających warunków. Właściwe kombinowanie różni się od cwaniactwa tym, że nie traci na niej żadna ze stron i nikt w tym układzie nie jest powodowany żądza zdobycia czegoś cudzym kosztem. Kombinowanie ułatwia adaptację do kolejnych życiowych ról i pozwala osiągać cele bez niepotrzebnego nadmiaru pracy.

 

Dlatego też pojedyncze ludzkie życie jest tak ograniczone w czasie. Człowiek wraz z przyrostem lat, statusu, znaczenia robi się coraz bardziej niereformowalny, mniej skłonny do wysłuchiwania właściwych podszeptów życia. Dlatego też życie wciela go z powrotem w pieluchy i czyni chłonnym na dalszy materiał.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W życiu nikt nie ma łatwo, nie ma gorszych ani lepszych trudności, są tylko inne.

 

oj nie sądze, na pewno są żywoty bardziej obciążone cierpieniem (dużo bardziej) niż inne, jakbyśmy tego nie relatywizowali. ja sobie zdaje sprawę, że paris hilton może cierpieć bo już się na okładkach nie pojawia i zmarszczka jej się pojawiła i choć ktoś by wyśmiał powód tego bólu, to sam ból jest realny, ja to rozumiem, ale to i tak jest nic w porównaniu z kimś kto jest chory, bezdomny, głodny na codzień.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trochę się zgadzam, a trochę nie zgadzam. Różni ludzie mają różne wrażliwości. Akurat Paris Hilton fakt, że traktuje się ją trochę jak kawał mięcha zapewne nie przeszkadza. Normalne dziewczyny ślina z gęby u facetów może przyprawiać o wymioty. I jak musi je zapewne boleć fakt, że po latach nikt o żadnym ślinieniu nie raczy nawet myśleć, a postarzałe i pomarszczone oblicze w lustrze przypomina, że co było - to minęło . Cham nie wyczuwa pewnych spraw, w razie naplucia mu w gębę tylko się obliże. Człowiek o innej wrażliwości będzie przeżywał i przerabiał wciąż na nowo jedną nieprzyjemną sytuację, jeden grymas, parę nieprzyjemnych słów. Samiec alfa spojrzy tylko na takiego z pogardą.

 

Sęk w tym, że im wyżej i im więcej wszystkiego, tym większa szansa na uleganie swoim słabościom, tym większe pokusy i tym większa skłonność do traktowania otoczenia z wyższością, a im większe ego tym i większa szansa na bolesny dydaktyczny upadek. Wyśniona meta w ludzkim życiu nie istnieje.

 

Tułaczka jest naprawdę koszmarna w zimę, wiosną i latem może być całkiem przyjemna, a w dużych i co bogatszych miastach wojewódzkich da się nawet znośnie urządzić. Tylko trzeba uważać na współziomków, najlepiej ich omijać. Chyba, że ktoś lubi ''zwierzątka'' i nową nieznaną mu florę bakteryjną.

 

Poza tym człowiek przywyka, jeśli musi zaspokoić tylko swoje podstawowe potrzeby, to inne sprawy po prostu nie istnieją. Samotność nie doskwiera, łomot w głowie też doskwiera jakoś mniej. I człowiek uczy się cieszyć z prostych spraw. Pewnie dlatego też człowiek ląduje w takiej sytuacji, żeby ponownie nauczyć się cieszyć z prostych spraw i oduczyć się marnotrawstwa. Inne okoliczności są tylko przy okazji.

 

Ludzie lubią wartościować to, co przerabiają. Wiadomo, że prawdziwe studiowanie jest na polibudzie, uniwerek jest dla portierek. Taki żul to ma łatwe i bezproblemowe życie, zero rachunków do spłacenia, wystarczy że rano skoczy do skupu. Takie ładne i młode to mają fajnie, ludzie są przyjaźni i w ogóle. Zresztą sam sobie przypominam jak na forum zbliżonym do tego, jakaś borderka krzywiła się opowiadając o facecie, który dał się przerobić w kobietę, potem nie spodobał mu się efekt końcowy i prosił o eutanazję. ''Tacy to mają problemy''. Właśnie mają, ani gorsze, ani lepsze. Nie warto wartościować problemów, bo jak wszystko - to także wraca. I nigdy nie wiadomo, co, po co i dlaczego taka ładna tak naprawdę przerabia, a o tym, że trzeba mieć różne twarze i zachowywać pewne sprawy dla siebie ludzie chorzy na głowę wiedzą przecież doskonale.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie chodzi o same problemy, ale o wewnętrzne cierpienie z nimi skorelowane, są ludzie o radosnym usposobieniu i silnej psychice, jeszcze jak do tego mają zewnętrzne życie poukładane, tzn. urodzili się tam gdzie niczego nie brakowało, mieli szczęśliwe dzieciństwo, w szkole sukcesy, dużo przyjaciół, powodzenie w miłości i pasje w których się realizują i z którymi wiążą udaną karierę, to jakbyś tu nie relatywizował i nie lał wody, nie wmówisz mi że mają tak samo ciężko jak ktoś kto się urodził z depresyjnym usposobieniem, mało tego urodził się tam gdzie była wojna przez co żył w ciągłym strachu i doświadczył wiele traum, później trafił na lata do obozu koncentracyjnego, a jak to się wszystko skończyło to został z problemami zdrowotnymi i zaburzeniami psychicznymi z którymi się borykał do końca życia, osamotniony, zepchnięty na margines, ciężko pracujący fizycznie by powiązać koniec z końcem.

 

nikt by nie miał wątpliwości jaką opcję wybiera jeśli miałby się reinkarnować w którąś z nich.

 

do pewnego stopnia można się do ciężkich warunków przyzwyczaić ale to nie znaczy, że sobie tak łatwo wszystko wyrównasz. tu nie chodzi o wartościowanie bądź bagatelizowanie czyichś problemów, ale o rozróżnianie tam gdzie różnice występują.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

są ludzie o radosnym usposobieniu i silnej psychice, jeszcze jak do tego mają zewnętrzne życie poukładane, tzn. urodzili się tam gdzie niczego nie brakowało, mieli szczęśliwe dzieciństwo, w szkole sukcesy, dużo przyjaciół, powodzenie w miłości i pasje w których się realizują i z którymi wiążą udaną karierę, to jakbyś tu nie relatywizował i nie lał wody, nie wmówisz mi że mają tak samo ciężko jak ktoś kto się urodził z depresyjnym usposobieniem, mało tego urodził się tam gdzie była wojna przez co żył w ciągłym strachu i doświadczył wiele traum, później trafił na lata do obozu koncentracyjnego, a jak to się wszystko skończyło to został z problemami zdrowotnymi

 

OK. Zaryzykuję ponowne użycie tego terminu. Jeśli ktoś ma tak dalece z górki, zdrowie mu dopisuje i co więcej - potrafi łączyć swój niezłostan z niewynoszeniem się myślą, mową czy działaniem - to widocznie sobie na to zasłużył, ma korzystną karmę. Jako nagrodę przyciąga w życiu to, co miłe i korzystne, zarówno sytuacje, przedmioty, jak i ludzi. Jeśli ktoś tak dostaje w kość, to widocznie ma niekorzystną karmę i ma to swoją przyczynę. Sęk w tym, że ważne jest teraz i jeśli ktoś potrafi ze swojego dziadostanu wyciągnąć naukę lub chociaż go zaakceptować, nie obarczać winą innych, to może przeobrazić swoje położenie na lepsze. Każdy był wszystkim i miał wszystko, każdy był nikim i miał nic. Ważne jest teraz, ale każdy przerobi wszystko, nie ma sensu zazdrościć dlatego, że ktoś chwilowo ma miło i fajnie. Nie przynosi to żadnych korzyści, lecz same straty. Nie wiadomo, co kogo spotka za chwilę, a teraz to już w ogóle polecę z grubej rury: pierwsi będą ostatnimi, a ostatni pierwszymi. Oczywiście nikogo nie nawracam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

na prawde nie widzisz pozytywów ? 1. podwyżka, 2. dziewczyna, ????

nie wiem czym się martwisz, nie wkręcaj sobie takich myśli one się nie sprawdzą. Nie martw się na zapas bo najczęściej jest tak że okazuje się że nie było czym się martwić.

 

Dzięki za słowa otuchy :)

Niestety moje przewidywania jak zwykle się sprawdziły (dlaczego te pozytywne nigdy się nie sprawdzają :? )

Znowu czuję się jak gwno, ale trzeba znać swoje miejsce- a prawda jest taka, że nie jestem człowiekiem sukcesu (beznadziejne wykształcenie, praca, nie znam języków itd) Niby od kilku lat pracuję nad sobą, ale nadrobić 10 lat zjbn życia nie jest tak łatwo.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co ze wcieleniem-debiutem? Dobierając sobie pierwszego żywota można powiedzieć, iż każdy startujący ma karmę neutralną. Co wtedy determinuje okoliczności narodzin i życia danej osoby? Zamysł-intencja?

 

Zatem pooftopuję trochę dalej. Człowiek by opanować te biegłości, które czynią go człowiekiem musi przejść drogę od insekta. Po drodze ''nabywa'' takie dary jak układ nerwowy, wrażliwość na przyjemność i ból czy moralność. Zwierzęta też dokonują wyborów, też są w pewnym stopniu świadome, też stanowią żywą inteligencję, co więcej krzywda im wyrządzona też wraca do człowieka. W stadzie zwierząt także istnieje hierarchia, dane jednostki pełnią swoją rolę ''społeczną'', mogą się przysłużyć lub wykazać niepotrzebnym okrucieństwem. Świadomość awansując do formy ludzkiej ma już pewien dorobek i swoje rachunki do spłacenia. Świadomość, która uczyniła wyjątkowo dużo niepotrzebnego cierpienia może też ulec degradacji z formy ludzkiej do zwierzęcej. Można to obserwować na co dzień, wiele zwierząt jest bardziej ludzkich niż ludzie, niejeden człowiek wydaje się mieć powierzoną ludzką formę ''na kredyt'', niejednemu bliżej do świata zwierząt. Nikt nie bierze się z probówki, deus ex machina - człowiek nie powstaje ''ot tak''.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nic nie musi przechodzić od insekta, człowiek rodząc się człowiekiem już ma wpisane kody wiedzy, np. dotyczące zachowania się obiektów, równie dobrze każdą mądrość by mógł mieć wpisaną, gdyby faktycznie jakaś siła chciała tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc, szanuję Twoje zdanie. Moje zdanie jest odmienne. Człowiek ma podświadomie wpisaną wiedzę przyszłą i przyszłą, bo linearny czas to złudzenie. Człowiek może przeczuwać coś co go spotka, podświadomie dążyć do miejsc, w których przerobi coś ważnego i pamiętać coś, co dopiero ma się wydarzyć, a co miało już miejsce choćby w marzeniach sennych. Istota na niskim szczeblu ewolucji jest w niewielkim stopniu siebie świadoma. Wykonuje automatycznie komendy, biegnie po ścieżkach feromonów, karmi królową roju, oświecona część jej ''ja'' jest wówczas uśpiona. Podobnie jak i w znacznej mierze uśpiona jest jej oświecona cześć jej ''ja'' na początku odcinka swej ludzkiej drogi. Człowiek budzi się w trakcie, odkrywa swój potencjał i łączy po latach fakty, ludzi i zdarzenia, nieraz oddalone od siebie w miejscu i czasie, które łączy pewien wątek. Części składające się na życiową łamigłówkę jaką ma się w życiu do rozwiązania, problem który wciąż powracał i dawał o sobie znać. Z innej mańki (ateistów proszę o zignorowanie części dalszej) Chrystus łączył w sobie dwie natury: ludzką (istota ograniczona uwarunkowaniami tego świata i swoją ludzką formą, złudzeniem ego), jak i boską (istota oświecona, która dostąpiła w pełni absolutu, zespolenia z metafizyką na krzyżu). Oświecona natura jego istoty dążyła do takiego końca, chociaż naturze ludzkiej zapewne niezbyt taki finisz by się mimo wszystko podobał. Podobnie Budda porzucił w wieku 28 lat książęce życie, by ruszyć w tułaczkę. Coś go do tego popchnęło, by po latach wyrzeczeń wznieść się ponad ograniczenia znanego nam wyrywku czasoprzestrzeni i złudzenia ego. I tak dalej i tym podobne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

akwen, to tak jakbys pisal ze czlowiek musial byc najpierw gadem zeby byc czlowiekiem.. to prawda czlowiek wyewoluowal z gada i dzieki swojej gadziej przeszlosci jest jaki jest ale co do zasady to mozna sobie wyobrazic ze jakas wyzsza sila i inteligencja stwarza czlowieka atom po atomie ktory nie ma zadnych przodkow a jednak posiada mozg gadzi i wszystko takie jak ten co z gada ewoluowal.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×