Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność w związku


778811

Rekomendowane odpowiedzi

Witam. Mam 20 lat i ostanio w życiu poważny problem, który tyczy się mojego związku. Musze to wkońcu wykrztusić gdzieś, bo mnie to niczszy od środka, a nie mam nikogo, komu mógłbym to powiedzieć. Zanim go opisze dodam kilka zdań o mnie.

Więc, cięzko mi jednoznacznie sprecyzować swój charakter, czesto coś zmieniam, wciąż szukam jakiejś stałej pozycji. Od najmłodszych lat byłem samotny, tzn odkąd uzyskałem pełną świadomość. Wychowywałem się sam, rodzicie całe dnie pracowali, moja starsza siostra interesowała się swoimi sprawami. Jedyne dziadkowie jako tako się mną zajmowali, ale nikt nigdy się mocno na mnie nie skupiał. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że nikt dla mnie nic nie robił. Zawsze miałem pod dostatkiem to czego potrzebowałem. Tak się zamykałem w świecie swoich zabawek i było mi dobrze. Kontakty z rówieśnikami mnie nie interesowały zbytnio. No, ale wkońcu się jakoś ukształtowałem, miałem paru swoich kumpli (do dziś niektórych). Mniej więcej w 2002 zaczęły się u mnie dosyć poważne problemy rodzinne, o których nie będę tutaj pisał. Trwały one gdzieś do 2009 roku i przez ten okres wiele przykrych rzeczy mnie spotkały. Spotykałem, się ze znajomymi, oczywiście rzadko i ciągle czułem sie jakiś ograniczony. Gdy to mineło, poczułem naprawdę, że potrafie wkońcu nabrać powietrza do płuc. Czułęm się bardzo dobrze, czesto się widywałem z moimi jedynymi znajomymi i kilka miesięcy później (czerwiec) poznałem dziewczynę.

Właściwie była to pierwsza moja dziewczyna i pierwszy raz coś poczułem. Szybko okazaliśmy sobie miłość i jak to na początku związków było super i wyśmienicie. Gdzieś pod koniec roku rozpoczelismy nasze życie seksualne. Później zaczęło się dziać coraz gorzej. Odkryliśmy, że nasz pogląd na życie seksualne się różni. Było z tego powodu parę kłótni i zgrzytów. Pewnego dnia byłem na nia bardzo zły i przez cały dzień się z nia nie skontaktowałem, a jak się później okazało był to bardzo kluczowy dzień. Odkryłem, że moja dziewczyna miała z moim "przyjacielem" (którego znam od zerówki) miała mały romans, który zakończył się pocałunkami. Byłem tak strasznie wściekły, że jego omal nie rozniosłem, a po niej tak strasznie pojechałem, że już mi słów brakowało. Spotkałem się z nią dzień po i była w okopnym stanie psychicznym błagając mnie o pozostanie i strasznie żałowała tego co zrobiła. Uwieżyłem jej i dałem drugą szanse. Właściwie ten temat już nigdy nie powracał do naszego związku. Gdy już wyszliśmy na prostą i dostałem sie na studia, wyjechałem. Ona miała problemy ze swoimi studiami i była pewna dopiero we wrześniu, a ponieważ było ciężko jej znaleźć już mieszkanie, zamieszkała ze mną i myśle, że to był nasz największy błąd. Dzisiaj jak się tak zastanawiam nasze wspólne mieszkanie przynioso więcej szkód niż pożytku. Poznalismy nasze charaktery bardzo dokładnie i zaczeliśmy mieć wiele odmiennych zdań. Po roku mieszkania uznaliśmy, bynajmniej ja, że w następnym roku będzie mieszkać razem, dla naszego dobra i tak się stało.

Ona jest osobą, jak to ona sama określa "podłą" i ja się z tym zgadzam. Jest strasznie zaborcza i zamknięta na nowe doświadczenia w przeciwieństwie do mnie. Lubi mi wytykać wiele rzeczy i krytykować, ja zresztą też to robie, ale dla niej niektóre rzeczy sie wydają normalne, a mnie ranią. Nie ukrywam, że lubie być doceniany i szanowany, a nie otrzymuje tego od niej. Mometami się pókam w głowe "co ja tu kurde robie?", tak ponieważ nie chce się tutaj oblepiać w piórka, ale znam swoją cene i zarzuca sie mi wysokie ego i coś w tym jest. Jestem mężczyną przystojnym, mam dobry gust, niestety mam bardzo krytyczny stosunek do wielu osób i na niektórych patrze z góry, co nie znaczy, że nie znam pokory. Wiem, że to może mi być wypomniane, ale to są cechy z którymi sie identyfikuję i mogę się odnaleźć. Wiele dziewczyn starało sie nawiązać, ze mną jakis kontakt, ale ja dobrze wiedziałem, że jestem w związku i zawsze odmawiałem. Moja dziewczyna wyrobiła we mnie poczucie tego, że inne dziewczyne to zło i właściwie to nie mam żadnych bliższych koleżanek, a jak już z jakąś rozmawiam to budzi się we mnie poczucie "co sobie .... pomyśli?". No i też właśnie moje życie towarzyskie opiera sie tylko na kontaktach z płcią męską. Nie jestem już takim domownikiem jak kiedyś i lubie wyskoczyć gdzieś czasem i poimprezować, a ponieważ moi znjomi to grono męskie, nie zabieram tam przeważnie swojej dziewczyny, no bo przecież i oni się nie rozluźnią do końca i ja też musze zachowywać powagę jako tako, a alkohol też swoją drogą. Ona nie pije, a jak już pije to robi takie głupstwa, że naprawdę ciesze, się że nie łyka. Często mi wypomina, że jej nigdzie nie zabieram, no ale ja poprostu nie mam do kogo, odwiedzilismy wszystkei miejsca, gdzie może się wybierać para... Ona również straciła praktycznie kontakt z bliskimi znajomymi, sam nie wiem dlaczego, osobiście wolałbym by go miała. No i gdy przychodzi czas kiedy ja się wybieram ze swoimi znajomymi gdzieś i musze jej to oznajmić. Znam już jej reakcje, bo z tego wszystkiego wychodzi, że ja jestem ten okropny i musze ja zostawiać samą. Z biegiem czasu to było już takie uciążliwe, że musiałem ją okłamtwać, że np. idę do kumpla na piwko... Teraz znowu jej mówie wprost i otwarcie, że gdzieś wychodzę, ale ona zamiast też się spotkać z koleżankami siedzi w domu i daje mi poczucie winy, a później to wytyka. Kiedyś aż latałem do niej, czasmi przynosząc kwiaty, ale teraz już tego nie ma. Czasami jeżdżę do niej niechętnie, nic jej nie kupuję, poprostu nie czuję takich potrzeb, w zamian za to spotykają mnie uszczypliwe uwagi. Nie mówie od jakiegoś czasu, że ją kocham. Sam tego mogę zrozumieć, ale ja poprostu chyba zatraciłem chęć ukazywania swoich uczuć, jak to robie, myśle, że pokazuję swoją słabość... Ona lubi jak leżymy na łóżku i się przytualmy i cmokamy cały wieczór, ale ja myśle "ileż to można?" Nie chce się przytulać i pieścić, wole spędzać czas aktywnie i tu sie pojawia konflikt między nami. Ona ma takie podejście, że jak coś się uszkodzi, to lepiej to całe uciąć i zostawić takie, ja za to robie wszystko by dojść do swojego i za nic nie odpuszcze dopóki nie osiągne celu.

W ostanich dniach nasze relacje są bardzo kiepskie, wiele w nich kłotni i wypomnień, trwa to już jakieś dwa miesiące (w których przynajmniej 3 razy usłyszałem "z nami koniec") i wczoraj postanowiłem coś zmienić. Myślałem, że się z nią spotkam, ale gdy z nią rozmawiałem, ona zaczęła mi wypominać jakąś starą kłótnie i nie chciała, żebym przyjechał, ponieważ dzień później byłem umówiony na spotkanie ze starą klasą. Powiedziała mi, że sie nie spotkamy, bo nie będę nią wypełniał luki w kalendarzu i nie będzie po mojemu. Było to dla mnie totalnie nie zrozumiałe ponieważ ja sobie nic takiego nie planowałem i myślałem o zwykłym spotkaniu, a nie po to by się z nia spotkać, żeby nie czuć winy, że dzień później spotykam się z klasą. Tutaj zaznaczę, że sytuacji o takim niezrozumiałem kontekście w naszym związku jest wiele. Pod wieczór zadałem jej pytanie, przy użyciu komunikatora pytanie dlaczego się tak zachowuje, a przerodziło się w to długą rozmowę, pisząć mogę napisać więcej szczegółów i opisałem jej to jak widze nasz związek moimi oczami i wewnątrz mnie zaszły jakieś niepokojące procesy. Chciałem uzyskać jakieś zrozumienie i może wynieść jakieś porozumienie, że czas coś zmienić. Niestety ona odebra to na swój sposób i się zrobiło jeszcze gorzej niż było, wyszło na to lepiej trzeba było ciągnąć nasze chore relacje niż podjąć szczerą rozmowe. Nazwała mnie zwierzęciem bez uczuć i stwierdziła, że straciła przeze mnie wiele łez i sprawiłem jej wiele bólu. Z jednej strony cieszę się, że wytłumaczyłem jej dlaczego przestałem mieć chęci na wsólne przytualania itp., a z drugiej wiem teraz będzie jeszcze bardziej niedostępna niż była.

Zapytałem sie jej czy mnie kocha, ona stwierdziła, że jestem jej jedynym i życia beze mnie nie widzi, co po takich przejściach mnie bardzo dziwi, że chodź troche nie zastanowiła się, że tak ma wyglądać nasze życie? Ustawiła mnie na takiej pozycji, że to ja zadecyduje, czy nasz związek będzie dalej istniał, a wszelkie kroki jakie ja podejme to ona będzie cierpiała. Taki ze mnie drań.

Czasami mam ochotę uciec od tego wszystkiego, mam dopiero 20 lat, a czuję się jakby moje życie rozrywkowe miało się już zakończyć i to jest jeden z powodów zatracenia się w sobie. Robie się w środku zimny i bezduszny, ale mam pełną świadomość, że z tego powodu ona cierpi i nie chce by cierpiała. No ale, żeby tak było musiałbym postępować wbrew sobie, będąc nieszczęśliwym. Nie wiem co mam robić, nie jestem pewien tego co czuje, boje sie rozwijać słowa "miłość" i myśle, że bez niej też może nie być wcale lepiej. Jestem zagubiony... nie wiem jak mam się do niej odezwać dzisiaj (ona nie ma pieniędzy na koncie i oczywiście odpowiedzialność kontaktu spoczywa na mnie) i co jej powiedzieć... nie wiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mometami się pókam w głowe "co ja tu kurde robie?"

Pff momentami...ja tak mam codziennie rano...

 

Jestem mężczyną przystojnym, mam dobry gust,

Heheh nie ma to jak dobre zdanie o sobie.Tak trzymaj :great:

Po lekturze tego topicu można powiedziec,że totalnie do siebie nie pasujecie,i że jedno męczy się z drugim i na odwrót.

Btw: co oznacza dla Ciebie "życie rozrywkowe" to już tak z ciekawości...(jak byś mógł napisać na privie).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z człowiekiem nerwicą, nie każdy może być a każdym, nie każdy związek się rozpada przez jakieś konkretne błędy, czasami po prostu ludzie do siebie nie pasują, a Wy jakoś nijak mi do siebie nie pasujecie...

 

Twoja dziewczyna trochę zrzuciła odpowiedzialność za decyzję co do Waszego związku na Ciebie, a Ty trochę ją zrzucasz na nas... Może ją zaproś na forum..? Czasami drugi punkt widzenia wiele zmienia.

 

Teraz sobie pospekuluję...

To, co napisałeś o swoim dzieciństwie, charakterze i bezemocjonalny, rzeczowy sposób, w jaki napisałeś ten temat każe mi przypuszczać, że jednak możesz mieć problemy z emocjonalno - uczuciową stroną życia. To Ci zawsze będzie stało na drodze do zdrowych związków... Nawiązywania relacji międzyludzkich uczymy się w dzieciństwie, od rodziców, ale także od kolegów z podwórka, ze szkoły. Jeśli większość Twojego upłynęło w samotności, to uczysz się dopiero teraz.

 

Uważam, że bardzo dobrze robisz, że wychodzisz do ludzi, tylko na Twoim miejscu starałabym się inwestować również w głębsze relacje - przyjacielskie - a nie tylko koleżeńskie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gówno wart ten wasz związek, nawet już bzykać ci się nie chce, nie wiem po co to ciągniesz. Zerwijcie, może po jakimś czasie dojdzie do was czy coś było czy nie.... Jednak ja szczerze wątpię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nortt, a kim Ty jesteś,żeby pisać, że coś jest gówno warte? :shock:

chill.

Jestem sobą, mam własne zdanie. Po tym co napisał uważam że jest to ekskrement w umyśle tego człowieka, musi go z siebie wysrać; jak tego nie zrobi będzie mu(i jej też) to zatruwać życie, a po co?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no, ale Ty tam nie byłeś, nie siedziałeś w ich głowach. nie bierz tego przez pryzmat swoich przeżyć.. :roll:

Wszyscy ludzie są prawie tacy sami, a tematy o związkach tak przewidywalne i głupie że szkoda gadać. Jakich przeżyć? Niech chłopak da se spokój, jak się rozejdą to może poczują co stracili, a jak nie to cóż i tak nie miało by to sensu/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no, ale Ty tam nie byłeś, nie siedziałeś w ich głowach. nie bierz tego przez pryzmat swoich przeżyć.. :roll:

Wszyscy ludzie są prawie tacy sami, a tematy o związkach tak przewidywalne i głupie że szkoda gadać. Jakich przeżyć? Niech chłopak da se spokój, jak się rozejdą to może poczują co stracili, a jak nie to cóż i tak nie miało by to sensu/

Lubię i pamiętam tą Twoją bezpośredniość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jak się rozejdą to może poczują co stracili, a jak nie to cóż

A tego to nie rozumiem.

Często jest tak, że jak ludzie są razem, to się żrą, jak rozchodzą, to nagle wracają sentymentalne wspominki tylko tych dobrych momentów i człowiekowi się wydaje, że stracił nie wiem, ile. Ale to wcale nie znaczy, że powinni do siebie wrócić, bo problemów nie rozwiąże wspominanie dobrych chwil.

 

Wszyscy ludzie są prawie tacy sami, a tematy o związkach tak przewidywalne i głupie że szkoda gadać.

Po pierwsze jakby wszyscy ludzie byli "prawie tacy sami" to nie byłoby psychologii, socjologii a wszyscy by się rozumieli bez słów. Nie tylko charaktery, ale i potrzeby, cele, wartości - wszystko to jest różne i dlatego w różnych związkach są jednak RÓŻNE problemy, można je rozwiązać w różny sposób.

 

Takie gadanie jak Twoje to na poziomie średniowiecznego cyrulika, co na każdą chorobę znał jedno lekarstwo - puszczanie krwi. Nie muszę chyba pisać, jak to działało na pacjentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×