Skocz do zawartości
Nerwica.com

[Zapiski z podróży] Tak daleko jak oczy poniosą


Gość Sabaidee

Rekomendowane odpowiedzi

28 sierpnia, niedziela

Na zwiedzanie Krakowa wyruszyłem wraz z koleżanką Minią ok. 13:00... Nie, nie, nie! Nie będę opisywał co widziałem w Krakowie, ani tego czego nie widziałem, bo jak ktoś ciekawy to sobie kupi przewodnik, a i w Necie multum informacji znaleźć można zbytnio się nie wysilając. Napiszę o tym co zapamiętam na trochę dłużej. Długo nie zapomnę tego bólu łydkach wywołanego usilnymi próbami dotrzymania kroku Minii, a także zapiekankę zjedzoną na Kazimierzu dobrze po 17:00 jako pierwszy posiłek tego dnia. Zapamiętam smak lodów kupionych w tej cukierni, do której zawsze stoi kilometrowa kolejka. Po Krakowie można łazić wiele dni każdego odkrywając coś nowego. Ja odkryłem pomnik dzieła Bertela Thorvaldsena. Warto zapamiętać to nazwisko i skojarzyć z warszawskimi pomnikami: ks. Józefa Poniatowskiego i Kopernika (oba na Krakowskim Przedmieściu). Mnie za tę pamięć już kilku Duńczyków postawiło obiad i zawsze było miło.

 

W głowie pozostało wiele obrazków z tej niedzielnej gonitwy po Krakowie. Będą zawsze wracać i chyba nie tylko podczas oglądania zdjęć.

 

to be continued

krak02.thumb.jpg.36a349340845689cb3e8eca0bca1d575.jpg

krak03.thumb.jpg.3a4202cc74e941350d136e5bfae12174.jpg

krak04.thumb.jpg.4f681ea56ad0366c8837b621a454756c.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

noc 28/29 sierpnia niedziela/poniedziałek

 

W zasadzie prawie całą spędziłem na dworcu, na który uparłem się trafić przez galerię. Do dziś nie mogę zrozumieć tej szatańskiej zgodności ludzi z piętra i parteru wspomnianej galerii. Wszyscy z parteru na pytanie o dworzec wysyłali mnie na piętro; ci zaś z piętra wysyłali na parter. A ja po siedmiu godzinach biegania za Minią tym razem z kompletem bagażu kursowałem jak głupi w tę i z powrotem. Wreszcie się udało. Z wyrazem ulgi zdjąłem buty i po chwili zrobiło się wokół mnie na tyle pusto, że mogłem usadowić się w dowolnej pozycji. O WI-FI na dworcu w Krakowie można zapomnieć - to nie Centralny w Warszawie. Pewnie jakby się uparł to znalazłby go gdzieś w Galerii, ale tam trudno zdjąć buty, panuje harmider, a poza tym zamykają ją na noc. Na uparcie się nie było mnie już stać zwłaszcza, że miałem Neta na kartę z Orange. Czy ktoś wie dlaczego nie ma prądu w gniazdkach na Dworcu Głównym w Krakowie? Czy dlatego, aby komuś nie przyszło do głowy podłączyć do gniazdka spawarki, piły tarczowej, kuchenki mikrofalowej lub innego energochłonnego urządzenia? No dobra, nie będę marudził i nie wspomnę słowem o opóźnieniu pociągu, który miał odjechać do Przemyśla o 3:56, a odjechał łaskawie o 4:20. Nie przeklnę również obsługi dworca, która zafundowała mi na minutę przed odjazdem sprint z kompletem bagażu na inny peron niż był w planie. Niech ich szlag trafi! Wyrazy szczególnej sympatii należą się również konduktorowi z pociągu, który mnie najpierw obudził szarpiąc i wrzeszcząc do ucha: "kontrola biletów", a później zapomniał mi tych biletów sprawdzić. Noc w sumie była kijowa, choć mogło być gorzej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

29 sierpnia, poniedziałek

 

W Przemyślu wylądowałem o 8:15. W kafejce na rogu wypiłem kawę, później odwiedziłem kantor wymiany walut i fru busem do granicy. Nie byłem tu już chyba 4 lata i muszę stwierdzić, że zmieniło się na plus. Pełna kultura bez wypełniania jakichś głupich kwitów, które zwykle są dla mnie senną zmorą. Poszło gładko. Jeszcze tylko kawałek do marszrutki i za chwilę siedziałem wygodnie na schodkach busa. Tzn. siedziałem wygodnie jakieś 10 minut do chwili przywalenia mnie stosem bagaży. Droga do Lwowa jest wąska, dziurawa i mało ciekawa. Bus z wczesnych lat 70-tych i takież same widoki za oknem. Dla mnie niepojętym są te tysiące hektarów stojącej odłogiem ziemi przy równoczesnym imporcie z Polski kapusty i cebuli. Tylko niewielkie skrawki ziemi są zagospodarowane. Tyle ile można zagospodarować mając pług i babę, którą do tego pługa można zaprzęgnąć, kosę, widły, sierp i grabie. Przez całą drogę nie dane mi było zobaczyć ani jednego ciągnika. Zabudowa brzydka pamiętająca jeszcze czasy przedwojenne lub nowsza architektura w stylu wczesnego Gierka. Gdyby nie dość liczne, malownicze cerkwie krajobraz byłby jak sennego koszmaru.

 

-- 31 sie 2011, 07:16 --

 

Trochę o cenach. Całkowity koszt transportu z Krakowa do Lwowa - niecałe 50 pln. Micha pierogów z mięsem i do niej półlitrowy kufel zimnego wyśmienitego piwa z beczki w knajpie to 15 hrywien = 5,40 (słownie: pięć złotych i czterdzieści groszy). Papierosy w granicach 1,50 - 3,50 za paczkę. Pociąg ze Lwowa do Czerniowców (ponad 500 km), standard - plackartnyj czyli własne miejsce do spania z materacem bez pościeli, własny schowek na bagaż, ciągły bezpłatny dostęp do wrzątku to koszt - za wszystko niecałe 10 złotych. Dusz kabina na dworcu we Lwowie - 2 złote, komunikacja publiczna we Lwowie 72 grosze, trolejbus w Czerniowcach 45 groszy.

 

-- 31 sie 2011, 15:25 --

 

We Lwowie wylądowałem wczesnym popołudniem oblepiony mieszanką potu i kurzu. Pierwsze swoje kroki skierowałem do dworca kolejowego. Tam zastawiłem duży wór w przechowalni, znalazłem "dusz kabinę" i wziąłem prysznic, a później kupiłem bilet na nocny pociąg do Czerniowców. Kocham ukraińskie koleje za to, że są tanie, wygodne, z zawsze dostępnym wrzątkiem na kawę czy herbatę. Za bilet do oddalonych o ponad 500 kilometrów Czerniowców z własnym miejscem do spania tzw. plackartnyj skasowali mnie na 10 złotych.

Mocno podbudowany tym, że wszystko co najważniejsze udało mi się tego dnia bezproblemowo załatwić, odciążony z dużego plecaka ruszyłem na miasto. We Lwowie nie ma przejść dla pieszych tzn. nie ma zebr, a jedynie znaki drogowe dla kierowców. Ludzie chodzą jak im się podoba jednak muszą pamiętać, że pierwszeństwo ma zawsze samochód - nawet na przejściu. Nie ma szans na to, aby ktoś się zatrzymał nawet jak jesteś w połowie przejścia, a próba wymuszenia swoich praw kończy się piskiem hamulców, trąbieniem i stekiem wyzwisk. Co kraj to obyczaj. Większość ulic jest brukowana z licznymi odkształceniami i dziurami. Duża część jest totalnie rozkopana. Miasto szykuje się na Euro 2012, ale czy zdążą to szczerze wątpię.

Stojąc blisko dworca uwagę przykuwają imponujące wieże pobliskiego kościoła. To jeden z najładniejszych kościołów we Lwowie, najładniejszy z zewnątrz, bo wejść do środka nie można - jest zamknięty. Na drogowskazach turystycznych oznaczony jest jako "zbor św. Jury" czyli cerkiew świętego Jerzego. Mało kto wie, że przed wojną, gdy Lwów był jeszcze polski, to był kościół św. Elżbiety. W jednej ze starych lwowskich piosenek można się doczytać:

 

...

Z dala widać już, niestety,

Wieże kościoła Elżbiety,

...

lv01.thumb.jpg.4d3fd1c7c8bf50efd22fa623b2d3a943.jpg

lv02.thumb.jpg.7762df9004e000ccd30661d10eaec6f5.jpg

lv03.thumb.jpg.edbbc38b8b110deacdb0033742e5c3bd.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obok kościoła św. Elżbiety skręciłem rozkopaną ulicą w dół. Zadziwiające, że do Górnego Zamku we Lwowie idzie się cały czas z górki. To chyba jedyny górny zamek na świecie, który leży w dołku. :D Poruszanie się po mieście ułatwiają postawione chyba niedawno tabliczki-drogowskazy turystyczne, a utrudniają rozkopane ulice. Domy pamiętające jeszcze I wojnę światową domagają się gruntownych remontów. Brukowane, dziurawe ulice wołają o pomstę do nieba. Wszystko to jednak ma swój niepowtarzalny klimat i sporo uroku. Można się włóczyć bez końca. W knajpie na Starym Mieście zjadłem michę pierogów z mięsem i popiłem kuflem wyśmienitego piwa. Skasowali mnie na 15 hrywien = 5,40 pln :D Czas płynął szybko, a źle bym się czuł gdybym nie odwiedził we Lwowie Cmentarza Łyczakowskiego i wydzielonego na nim Cmentarza Orląt Lwowskich. Nawet gdy nie jest się gorącym patriotą to ten cmentarz warto odwiedzić. Wiele pomników nagrobnych to arcydzieła sztuki. Na Cmentarzu Łyczakowskim pochowani są między innymi: Maria Konopnicka, Seweryn Goszczyński, Gabriela Zapolska, Władysław Bełza ten od: "Kto ty jesteś? Polak mały....". Wyszedłem z Cmentarza już dobrze po 19:00. Zaczęło robić się ciemno.

lv12.thumb.jpg.a06c66fc78abadf5fe643e07a2f77fb3.jpg

lv13.thumb.jpg.5d3d859fabbcda0ea132d415059ed9c4.jpg

lv14.thumb.jpg.277f0d47fcd70b394d5a27b2a9267181.jpg

lv15.thumb.jpg.89ee9520493470aedd414f52db19a42d.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Na dworzec dotarłem ok. 21:00 autobusem, który jechał, jechał i jechał. Wdawało mi się niemożliwe, że zaliczyłem tyle kilometrów na piechotę. Czułem te kilometry w nogach, więc znów "dusz kabina", uzupełnianie płynów, odbiór bagażu z przechowalni. Padłem dopiero w pociągu, który podstawili pół godziny wcześniej. Usnąłem jeszcze przed odjazdem pociągu, a obudziłem się na pół godziny przed metą. Akurat tyle, aby zrobić sobie i wypić kawę i spakować graty. Można powiedzieć, że zaliczyłem teleportację. W Czerniowcach wymieniłem 20$ na hrywny i za to miałem 10 paczek LM-ów, śniadanie, piwo i przejazd 80 kilometrów do Suczawy.

 

30 sierpnia, wtorek

 

W Suczawie byłem ok. południa. Plany były takie, żeby jak najszybciej stąd uciec do Bukaresztu lub najlepiej od razu do Stambułu. Nie bez trudu odnalazłem biuro tureckiego przewoźnika i nie bez trudu się dogadałem. Akurat nie było tam nikogo, kto mówiłby innym językiem niż rumuński i turecki. Zrozumiałem tyle, że jest akurat ramadan i autobusy nie jeżdżą ani z Suczawy ani z Bukaresztu. Najbliższy autobus za dwa dni 1 września. Mogłem w zasadzie jechać do Bukaresztu, ale od razu wydało mi się to ciut bez sensu. Bilet do Stambułu kosztuje tyle samo z Bukaresztu co z Suczawy, więc ekonomicznie do kitu. Bukareszt widziałem, więc poznawczo niewiele bym zyskał. Postanowiłem zatem zostać w Suczawie i zregenerować siły. polakita usiłowała załatwić mi kanapę z mojego konta na couchSurfing.org, ale bez skutku. Szukanie taniego noclegu łażąc z dwoma plecakami po rozległym mieście jakoś mi się nie uśmiechało, a bagażu zostawić nie miałem bardzo gdzie. Nie miałem również rumuńskiej waluty, więc chwilowo musiałem zadowolić się zapachem kawy z automatu na dworcu. Problemy same się nie rozwiążą, trzeba ruszyć najpierw głową, później tyłkiem i liczyć tylko na siebie. W jakimś biurze przy dworcu pokazali mi palcem gdzie jest kantor i pozwolili zostawić na chwilę plecak. Ledwo wyszedłem poza teren dworca dostrzegłem szyld Hostelu z zachęcającym napisem 10 euro za noc - strzałka i 30 m. Nic lepszego nie mogło mi się trafić - blisko i full wypas. Pokój 4-osobowy, ale bez lokatorów, Internet free, kawa, herbata, prysznic, kuchnia z pełnym wyposażeniem, czyściutko. Widok z okna może mało zachęcający, ale ja tutaj nie przyjechałem po to, aby rozkoszować się widokami.

 

-- 31 sie 2011, 19:01 --

 

Pff, nie cukierni lecz lodziarni tradycyjnej na ul. Starowiślnej :P

Jeśli się nie mylę to lody są wyrobem cukierniczym, a o ile dobrze zrozumiałem i zapamiętałem to oni zimą sprzedają pączki. Lodziarnia to jest w hotelu Kraków we Lwowie. :P

my-hostel.thumb.jpg.24088d288bef4dc0b151ffecb416687c.jpg

lv09.thumb.jpg.14314394e23ca8450caf2bf60948b66f.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

31 sierpnia, środa

 

Spało się bosko. Z łóżka wyrwała mnie niepewność co do jutrzejszego autobusu. Wypiłem szybko kawę i ruszyłem prosto do biura Murata. Znów poszło gładko. Gość był kumaty, zarezerwowałem sobie miejsce w autobusie; mam przyjść o 6:30 rano i czeka mnie ponad 20-godzinna podróż do Stambułu za równe 30$

Później włóczyłem się trochę po mieście, ale tutaj jest tak nudno, że nie ma na czym oka zaczepić. Trafiłem na coś co nazywa się Domem Polskim. Dom straszy architekturą zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Wszedłem, ale nie napotkałem tam żywego ducha. Nawet moje głośne "Is anybody here?" nie pomogło. Niedaleko tego domu znajduje się kościół rzymskokatolicki św. Jana Nepomucena. W środku bardzo ubożuchny, ale przed wejściem stoi figura Jana Pawła II. Kościołów jest tutaj sporo i to różnych wyznań: rzymskokatolickie, greckokatolickie i prawosławne. We wszytkich pustki. Może tutaj nikt już w nic nie wierzy? Dziurawe, zaśmiecone ulice, smutni ludzie, bezdomne psy i koty. Godzina spaceru w zupełności mi wystarczyła. Kupiłem tylko pieczywo, bo lei mam nie za wiele, a jeszcze trzeba coś kupić przed odjazdem autobusu. Dzień przeżyłem na pieczywie i konserwach z Polski. W dzień trochę pospałem, trochę posiedziałem na Necie. Pojawię się na forum dopiero ze Stambułu. Zresztą nie wiem czy i na jak długo zatrzymam się w Stambule. Miasto znam dość dobrze, bo byłem tu już kilka razy i tylko jedno mam tu do załatwienia: koniecznie muszę zobaczyć pokaz tańczących derwiszy. http://pl.wikipedia.org/wiki/Derwisz

Przez Stambuł raczej będę wracał w drodze powrotnej, no chyba że trafi mi się prom z Suchumi lub Batumi na Krym.

 

-- 02 wrz 2011, 09:09 --

 

1 września, czwartek

 

Autobus z Suczawy do Stambułu wyjechał 25 minut przed czasem. Kilka minut spóźnienia, a zostałbym na dworcu i gwizdał. Tak to jest z tureckimi autobusami. Nigdy nie wiadomo czym i kiedy cię zaskoczą. Drugie zaskoczenie było w Bukareszcie. Autobus zatrzymał się, kierowca kazał mi i jeszcze kilku osobom wysiadać, bo on właśnie jedzie na południe Peloponezu i Stambuł mu nie po drodze. 95% transportu osobowego w Turcji opiera się na konkurujących ze sobą firmach przewozowych, które są świetnie zorganizowane i skutkiem tego, mimo najwyższych w Europie cen paliwa, ten transport nie jest wcale taki drogi. Jednym z elementów tej organizacji jest żonglerka pasażerami. Żaden autobus nie jedzie wpół pusty, ale żaden pasażer nigdy nie wie kiedy i gdzie go przesadzą na inny autobus. Dla nieobeznanych z tureckim transportem taka nagła przesiadka może stanowić nie lada stres zwłaszcza, że nikt nie kuma w innym języku niż rumuński i turecki. 25-minutowy faltstart autobusu w Suczawie spowodował to, że zostałem bez jedzenia i picia na cały dzień. Bez jedzenia można od biedy przeżyć, ale bez picia już trudniej. Miałem co prawda w kieszeni ostatnie 5 lei, ale na przydrożne knajpy, przy których zatrzymywał się autobus, było to trochę za mało. Przed przesiadką jakoś nie kwapili się w autobusie z poczęstunkiem - załapałem się jedynie na jedną kawę. Po przesiadce było już dużo lepiej - kawa, woda mineralna, coca-cola były w zasadzie do woli, a nawet na którymś z parkingów wszystkich pasażerów poczęstowali lodami.

 

W autobusie podliczyłem koszty transportu z Krakowa do Stambułu, bez jedzenia, spania i zachciewajek. Wyszło mi 196 złotych. Biorąc pod uwagę to, że kupiłem na Ukrainie 20 paczek papierosów po 2,50 pln za paczkę zamiast po 10 pln gdziekolwiek indziej to na dobrą sprawę z Krakowa do Stambułu zajechałem za 46 złotych. Kiedyś, jeszcze za czasów PRL-u dużym powodzeniem cieszyła się książka pt. "Do Indii za 30 dolarów", w której autor udowadniał, że jest to wykonalne. Ja też tych wyliczanek nie robię dlatego, że mnie to kręci, albo próbuję pobić jakiś rekord, ale żeby przekonać co poniektórych, że podróże nie muszą być tak kosztowne jak się to powszechnie uważa.

 

-- 02 wrz 2011, 09:15 --

sucz1.jpg.2e977e5542ff8b063a29c40433f7823c.jpg

sucz2.thumb.jpg.9a363080a38d0f69948ab6fe87275e6a.jpg

sucz3.thumb.jpg.4ee1adc39f147544094339dea864b290.jpg

sucz4.jpg.2c78ea1b2611751c2a2f934dc4580c89.jpg

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobrze, że komentujecie, bo bez komentarzy więcej niż 4 zdjęcia nie wrzucę.

 

2 września,

 

dziś dzień do dupy. Wylądowałem w Stambule o świetnej godzinie 3:00 rano. Znam to miasto, więc wiedziałem gdzie jestem i w którą stronę iść a to najważniejsze. Poszedłem ciemnymi uliczkami Stambułu z 1500 baksów w kieszeni i trochę miałem pietra. Nie wiem, może to dlatego że weekend, ale nic tańszego niż 25 euro za noc nie znalazłem. Niech się walą. Poszedłem na dworzec Sirkeci zorientować się w rozkłądzie pociągów. Miałem taki fajny namierzony do Kars, ale nie wiedziałem o której odjeżdża i z którego dworca. To ustaliłem, ale w końcu się okazało, że train is full i nie ma szans. Znów musiałem zmienić plany. Pot leje się ze mnie ciurkiem, firmę autobusową naciągam już na ósmą herbatę w ciągu ostatniej godziny. 21:30 odjeżdżam do Goreme w Kapadocji, więc kolejna noc w drodze. Wychodzi na to, że odezwę się jutro. papa

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj Sabaidee... Jak tu staram się nic nie pisać i większość pewnie też, by nie zakłócać Twojej opowieści. No to teraz się wyśpisz i przemieścisz w przestrzeni i czasie - wszystko na raz. Miło czytać, szczególnie jak świat się wali człowiekowi. Kiedyś też tak się wybiorę!! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

2 września, piątek

 

Granicę bułgarsko-turecką przekroczyłem równo o północy. W Stambule byłem kilka minut po 3:00 rano. Ludzie się rozeszli i głupio było stać samemu na ulicy. Tanie hoteliki zwykle bywały koło dworca kolejowego Sirkeci, więc ruszyłem w tamtą stronę, oczywiście na skróty. Przez chwilę pomyślałem, że byłbym łatwym łupem dla rabusiów, ale po ciężkim dniu i połowie nocy myślenie mi się wyłączyło. Szukanie hotelu zacząłem ok. 7:00 rano i nie wiem, ale wydało mi się, że to miasto się zmieniło. Zmienili się ludzie.

W Stambule byłem kilka razy. Pierwszy gdzieś pod koniec lat 70-tych, gdy wypuszczenie się tramwajem wodnym na drugą stronę Bosforu uchodziło za akt odwagi. Wszystko kręciło się wokół Wielkiego Bazaru, bo Stambuł był miastem przede wszystkim handlowym. Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. w 2003 bez trudu znalazłem pokoik dwuosobowy za 6$ (za pokój) w pełni sezonu. W 2007 na początku maja po godzinnym łażeniu było to już 10$ od głowy. Dziś najtańsze co trafiłem to jakieś ciemne i duszne dormitory za 25 euro. Stambuł stał się miastem turystycznym. Z pogardą patrzy się na turystę z plecakiem. Jakiś człowiek na pytanie o chip hostel skierował mnie dwie ulice dalej do Armenian Hostel. Takiego hostelu w Stambule nie ma, a w miejscu które wskazał mi dowcipniś stała niezamieszkana ruina. Odebrałem to jako wyraz pogardy dla niezamożnego turysty, oraz Ormian, których Turcy nienawidzą, a tematem tabu jest wymordowanie na początku XX wieku 2 mln Ormian. O tym się dzisiaj nie mówi. Teraz mają problem z Kurdami. Połaziłem jeszcze trochę z tymi moimi ciężkimi kojbrami i udałem się na dworzec kolejowy. Zostawiłem w skrytce duży plecak i poszukałem w rozkładzie mojego pociągu do Kars czyli prawie pod granicę z Iranem (1300 km). W okienku, w którym powinien ktoś siedzieć kumający po angielsku nie było nikogo. Poznałem jednak godzinę odjazdu 9:00 rano i nazwę dworca. Byłem pewny, że jadę. Jedną noc można się od biedy przemęczyć mając w perspektywie ponad 36 godzin w pociągu, więc z dalszych poszukiwań noclegu zrezygnowałem. Musiałem coś zjeść i uzupełnić płyny. Włócząc się po Złotym Rogu (to ta turystyczna część Stambułu z Hagia Sofia, Błękitnym Meczetem i Pałacem Topkami) z przerażeniem stwierdziłem, że ci Turcy powariowali: kawa 16 złotych (pół filiżanki), herbata 10 złotych, Internet 12 złotych za godzinę. Ja rozumiem, że jak jest okazja to trzeba zarabiać, ale pewne granice zdrowego rozsądku są. Musiałem zmienić dzielnicę, aby kupić butelkę wody mineralnej i pochłonąć dwa kebaby jednego za drugim. Wróciłem na dworzec i tam oświadczono mi, że pociąg jest pełny, ale są w nim wolne miejsca za jakiś tydzień. Kaplica. Znów trzeba było podejmować jakieś szybkie decyzje, a ja po ciężkim poprzednim dniu i nieprzespanej nocy, mając w nogach jeszcze kilka kilometrów w morderczym upale powoli zaczynałem mieć tego wszystkiego dosyć. Nie wiem ile było w dzień na słońcu, ale teraz o godzinie 22:00 jest plus 27. Dworzec autobusowy jest za miastem, jest ogromny i żadna komunikacja do niego nie jeździ. Nie, to nie żart. Bilety na autobusy sprzedaje się w centrum miasta. Sprzedają je agencje turystyczne porozrzucane po całym Złotym Rogu. Kupuje się w takiej agencji bilet i umawia na konkretną godzinę. Później busy firm przewozowych zbierają ludzi spod agencji i zawożą na dworzec w konkretne miejsce. Agencje rzucają różne ceny za bilet i trzeba się dobrze nałazić, aby znaleźć najmniej pazerną agencję. A agencje zrobiły się strasznie ostatnio pazerne i różnice w cenie tego samego biletu sięgają 30%. Jeśli się nie wie ile ten bilet naprawdę powinien kosztować, nie ma czasu lub sił na bieganie w upale to można się poczuć nieswojo. Ja zawsze mam poczucie, że mnie oszukano. Zaliczyłem ze 4 biura, wybrałem najkorzystniejszą cenę, kupiłem bilet, wróciłem na dworzec po duży plecak i wróciłem do agencji. Padłem na pysk.

 

Zaraz wrzucę jakieś zdjęcia ze Stambułu

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jak tak opowiadasz o cenach, agencjach to mam wrażenie że jednak ten mój turek mnie nie kłamał. Dziwiłam się jak mówił ile płaci za smsa do mnie, albo ile płaci za internet. teraz widzę, że jednak nie kłamał.

 

Jak wrócisz z podróży to na następną wyprawę z Tobą jadę. Jestem leń, więc dobrze mi zrobi taka przygoda

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×