Skocz do zawartości
Nerwica.com

Witam - Wy też tak macie?


Aelirenn

Rekomendowane odpowiedzi

W końcu zdecydowałam się napisać na tym forum choć zabierałam się za to od około roku...Od dziecka byłam dowartościowywana przez rodzinę i otoczenie. W wieku pięciu lat okazało się, że mam talent plastyczny i zostałam zapisana na kółko. Krótko mówiąc sukces za sukcesem, międzynarodowe i ogólnopolskie nagrody, audycja w radiu na mój temat potem wernisaż. W szkole genialna pamięć, zero wysiłków i same szóstki. Tak wyglądało moje życie do końca ósmej klasy podstawówki. Później przyszło liceum. Rysunek poszedł w odstawkę, bo zrobiłam się bardziej buntownicza, zaczęłam śpiewać w kapeli metalowej, praktykować okultyzm. Mój ubiór i styl bycia powodowały, że zawsze byłam w centrum uwagi. Nikt nie przechodził obok mnie obojętnie. Wieczne wojowanie z katolicką przeszłością mojej szkoły skupiło wokół mnie wielu niestandardowych i liberalnych ludzi. Wtedy książki szkolne poszły w odstawkę - zamieniłam je na paczkę fajek i butelkę taniego wina. Moja mama bardzo mi ufała i dawała dużo luzu - i słusznie, bo nigdy nie zawaliłam półrocza ani końca roku, a w imprezowaniu nie przekraczałam granic jakiejś tam przyzwoitości. Moje ówczesne życie to jeden wielki haj - podziw wśród rówieśników, "sława" na całe stutysięczne miasto, oryginalna uroda i powodzenie wśród chłopaków. Schody zaczęły się pod koniec czwartej klasy, bo załapałam ni stąd ni z gruszki ni z pietruszki straszne zwiechy. Poszło szybko - stany depresyjne - psychiatra - leki - poprawa. No i kręciło się dalej dopóki nie położyłam semestru na AR we Wrocławiu. musiałam iść do pracy w pralni co było dla mnie dość traumatyczne. Od następnego roku zaczęłam studia na PWSZ w mieście x. To czarna dziura mojego życia - trzy lata na gównianym kierunku, wśród ludzi o inteligencji ogórka kiszonego - makabra. W trakcie studiów próbowałam sobie dorobić i wszędzie proponowano mi stawki uwłaczające ludzkiej godności typu 5 zł/h. Pewnego dnia jak wróciłam do domu po kolejnej super rozmowie kwalifikacyjnej gdzie pracodawca znów wskazał mi miejsce w szeregu, przy moim chłopaku rozwaliłam cały pokój, zepsułam lampkę nocną, wbiłam sobie śrubokręt w łydkę i nazwałam się najtańczą dziwką świata wartą 5 zł za godzinę. Nie tego oczekiwałam od życia. Poszłam do pani psychiatry po Zoloft, bo wymiękałam. Potem poszłam do pracy w księgowości spółki xyz za marne grosze. No i rozkręciło się.... Nagle zaczęłam mieć różnorakie wariacje na tematy hipochondryczne. Niekończący się plebiscyt domniemanych białaczek, ziarnic złośliwych, stwardnień rozsianych. Doszło do tego, że przeczytawszy na internecie objawy chłoniaka nieziarniczego dostałam z nerwów gorączki, bo przecież to było "to". Nie zauważyłam, że było to forum kynologiczne i opis chłoniaka u boksera://///. Moja mama umówiła mnie tym razem z innym psychiatrą, który dał mi trzy różne leki no i polepszyło się. Próbowałam terapii u psychologów ale nie dawałam rady z nimi. To była próba prania mózgu i wmówienia mi, że świat wcale nie jest taki ch...owy (JAK NIE JAK TAK). Zrezygnowałam z tego i od tamtej pory minęło już 3 lata. Nowotwory sobie poszły(odpukać), ale jakoś tak tułam się wciąż ze sobą i nie mogę znaleźć miejsca dla swojego umysłu. Siedząc za swoim biureczkiem w pracy (już nie w księgowości a w logistyce), zazdroszczę ludziom sukcesu, że teraz to oni są na wiecznym haju - tak jak ja w ogólniaku. Mam marną pensję i dobija mnie to całkowicie, że oderwane granatem od pługa oszołomy trzepią kasę a ja czuję, że życie sra mi na rzadko na głowę kiedy ja nic nie mogę z tym zrobić. Co prawda mam jeszcze nie chwaląc się urodę, oryginalny styl i wiedzę na wiele tematów, ale co mi z tego za lat 20 kiedy będę powału podjeżdżała pod pięćdziesiątkę. Nie zostanie mi wtedy nic - ani pozycji społecznej, ani urody, ani kasy - po prostu nic. Może ktoś powie, że jestem próżna, ale nic mnie to nie obchodzi. Dobija mnie fakt, że nie mogę być uosobieniem lansowanego w mediach archetypu kobiety sukcesu. Mam teraz lipną pracę, mój partner zarabia kilka razy więcej ode mnie, a moje jedyne źródło dorobienia sobie to wróżbiarstwo, które też pomału zaczyna mnie wkur..ać - mam dość robienia za new-age`owską tarocistkę, bo nie lubię sprzedawać ludziom słodkiego bełkotu. Chciałabym poczuć się tym kim byłam kiedyś tyle, że w ciele dorosłej kobiety - chciałabym być mądra, zaradna i zadbana, a obawiam się, że skończę jako kocmołuch w domu z bachorami lub totalnym świrem i taki będzie finał. Jedyne co poprawia mi nastrój to moje zwierzęta, fantastyka i shopping, ale na to potrzebna jest kasa, a kasa płynie z prestiżu czy biznesu. Nie lubię wiecznie brać pieniędzy od swojego partnera - chciałabym być samowystarczalna, a nawet moje trzy akwaria to właśnie on mi kupił - ja przyniosłam rybki. Wiem, że gdybym była "kimś" jako dorosła osoba, krzywe zgrzyty by się skończyły, ale jak mam być kimś mając 26 lat, zero perspektyw na skończenie np. prawa czy medycyny, zero kasy na inwestycje i zero znajomości? Żal...Co mam robić? Dać sobie wyprać mózg u psychologa, że minimalizm jest super? Że fajnie jest jeździć autobusem, bo jest się EKO? Że mogę nalać sobie mydlanego gówna do wanny niż wybrać się na spa? A może propagować lokalną turystykę w deszczyku i niskiej temperaturze niż zwiedzić Korsykę? Co Wy o tym sądzicie, tylko szczerze - nie boję się krytyki. Pozdrawiam!!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aelirenn, odpowiadając krótko na zadane w tytule wątku pytanie, mogę chyba śmiało napisać: Tak. Sytuację mam pod wieloma względami podobną do opisywanej przez Ciebie, ale nie zamierzam rzecz jasna zagłębiać się w detale na forum publicznym. Ogólnie rzecz biorąc jestem świadomy faktu, że zmarnowałem swoją życiową szansę (za co nie czuję się w stu procentach odpowiedzialny), i skazany jestem obecnie na egzystencję taką, a nie inną. Owszem, jak wielu innych popełniłem w życiu niemało błędów, tyle tylko że zabrakło chyba tej odrobiny szczęścia pozwalającej mimo wszystko wyjść na przysłowiową prostą. Później pojawiła się choroba, która definitywnie przekreśliła moje szanse na odnalezienie się w tym co robić lubiłem, i jak sądzę potrafiłbym wykonywać na całkiem przyzwoitym poziomie. Co prawda, jak sobie to potem uzmysłowiłem, już od dziecka byłem społecznie znacznie gorzej przystosowany aniżeli większość, przez co w pewnym sensie z góry skazany na porażkę, i prędzej czy później musiałem natknąć się na tzw. "schody". W każdym razie, z czasem nauczyłem się żyć ze świadomością przegranej, i przynajmniej sprawiać jakieś tam pozory uporządkowanego względnie człowieka. W rzeczywistości jednak, moja egzystencja dalece odbiega od akceptowalnej powszechnie normy. Mnóstwo dróg na skróty, dzięki którym udaje mi się wspomniane pozory zachowywać i ciągła świadomość, że lepiej nie ujawniać o sobie zbyt wielu szczegółów, ponieważ ludzie mają już na ten temat wyrobioną opinię i jeżeli nie potrafię się w pełni wpasować w ich system wartości zawsze będą skłonni skreślić mnie już na starcie. Kiedyś byłem skłonny zanadto się takim brakiem akceptacji przejmować. Wszelkie niepowodzenia w relacjach interpersonalnych brałem sobie głęboko do serca i trawiłem przez długi okres. Dzisiaj staram się, nie owijając w bawełnę, mieć takie sprawy głęboko w dupie, ponieważ pomimo wszystkich doznanych porażek czuję się gdzieś wewnątrz wciąż wartościową osobą:) Jeżeli ktoś ma ze zrozumieniem tego problem, to po prostu musi mieć także problem sam ze sobą;) Przyznaję też jednak, że codzienna egzystencja potrafi niekiedy mocno dać się człowiekowi we znaki. Zawsze czułem się częścią jakiegoś innego, lepszego świata, który niewiele ma wspólnego z szarą rzeczywistością. Tymczasem zmuszony jestem pracować w zamian za wynagrodzenie uwłaczające mojemu poczuciu własnej wartości. Nie jestem wcale dumny z tego co robić muszę, aby pozyskiwać jakieś tam minimalne środki do życia. Kiedy jednak przeglądam sobie czasami dostępne akurat oferty pracy, po prostu nie sposób nie zdołować się do reszty. Tak się składa, że jestem osobą z nieco innego niż większość użytkowników forum przedziału wiekowego, i pamiętam jeszcze czasy kiedy znalezienie zatrudnienia nie nastręczało większych trudności. Dzisiaj na ogół trzeba zadowolić się byle gównem z braku lepszych alternatyw. Cieszę się z faktu, że nie posiadam rodziny, i czuję się przez to w znacznie mniejszym stopniu uzależniony od wszystkich tych biznesmenów -cwaniaków oferujących tak zwane "miejsca pracy" ludziom, którzy po prostu nie mają innego wyboru. Jak to bardzo słusznie zauważyłaś, w dzisiejszych czasach często kasę trzepie pospolita hołota, której jedynymi atutami są: tupet i układy. Tacy ludzie nie mają w ogóle rozterek natury etycznej. Liczy się przede wszystkim ich własny interes, fakt natomiast, że potencjalnie ucierpieć może na tym ktoś inny w ogóle wydaje się nie mieć znaczenia. Nie oczekuję od życia Bóg wie czego, ale chciałbym mieć możliwość przejścia przez nie z godnością należną każdemu człowiekowi. Tymczasem jak jest, każdy widzi... Sztuką jest w obliczu zastanych okoliczności zachować pogodę ducha i pozytywne nastawienie do świata. A to przy pomocy jakich wybiegów uda się ów stan osiągnąć, pozostaje kwestią drugorzędną... Zakładając oczywiście, że zachowujemy szacunek dla siebie i pozostałych;)

Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Próbując patrzeć na wszystko "holistycznie" to faktycznie nie mam tak źle - mam jakąś tam pracę, faceta, mieszkanie, ale nie mam w życiu tej iskry, która sprawiałaby, że każdy nowy dzień (lub prawie każdy) przynosi ekscytację. Mam zainteresowania i pasje w niektórych dziedzinach, ale wciaż czuję uporczywy brak "tego czegoś". Często wpadam w dołki, które z biegiem czasu (i braniu leków) są coraz krótsze. Fazy hipochondyczne również mi minęły. Ostatnio nawet byłam diagnozowana w kierunku nowotworu i od momento samobadania do diagnozy, że to guz łagodny, zachowałam zimną krew i brak negatywnych myśli. Psychiatra mówi, że pomału wychodzę na prostą. Szukam w życiu czegoś co mnie pobudzi i wyrwie z dekadencji. Próbuję przewartościować pewne sprawy w życiu ale nie jest to takie proste. Próbuję także przymykać oczy na to, że większość z nas jest zwyczajnie wykorzystywana jak dziwka, która oddaje większą częśc zarobku dla alfonsa - wybaczcie porównanie - ale tak to czuję, przez swoich własnych rodaków. Widzę jak to wygląda w moim zakładzie i aż włos na głowie staje na sztorc, a człowiek jest bezradnym szarym trybikiem w całym tym syfie. Nie mam dość wytrzymałości psychicznej żeby znieść takie życie w totalnym odrętwieniu. Nie chcę akceptować tego, że nie mam szans na awans ani tego, że nie mogę być jakby poza tym gównem jakim jest cały syfiasty system. Nie umiem się także dostosować do otoczenia i chyba nie chcę. Również czuję się częścią innego świata, gdzie nie ma takich problemów. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×