Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność


ixi

Rekomendowane odpowiedzi

Godzinę temu, ezojaa napisał:

Czy zdrowa osoba świadomie chciałaby się związać z kimś kto jest chory psychicznie?

Zdecydowanie nie jestem specjalistą od związków, ale wydaje mi się, że w takiej sytuacji trzeba by się zapytać co miałoby być łącznikiem, jakie emocje i uczucia? Jeśli osoba chora jest w pełni świadoma tego co czuje i wie, że potrafi tą drugą osobę obdarować tym, czego co najmniej sama od niej oczekuje i dodatkowo potrafi to okazać, to nie widzę powodu, dla którego ktoś zdrowy nie miałby się taką osobą zainteresować. Oczywiście ta zdrowsza strona musiałaby dysponować odpowiednią dawką empatii, żeby mogła zrozumieć problem z jakim zmaga się jej połówka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tylko, czy od osoby chorej można czegokolwiek oczekiwać? 

A uczucia, z początku wiadomo zauroczenie, fajne spędzanie czasu razem, ale z drugiej strony świadomość śmietnika w głowie drugiej osoby. Leki, psychoterapia.. depresja, lęki, manie. Ciężko. Trudno określić czego można się po takiej osobie spodziewać. I jak może wpłynąć swoimi schizami na tą drugą osobę. 

Boję się, że ta druga, powiedzmy zdrowa lub niezdiagnozowana, osoba wejdzie w to i nieświadomie podejmie jakaś chorą rolę, np. uzdrowiciela.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że osoba zdrowa powinna zostać uświadomiona, że uzdrowicielem nie zostanie, ale może być dobrym wsparciem dla osoby chorej do kontynuowania leczenia. Być może motywacja do wychodzenia z choroby lub zmniejszania jej skutków sprawiłaby, że związek nie wymagałby jakichś nadzwyczajnych poświęceń.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Świadomość tego, że jest ktoś komu na tobie zależy i coś w tobie widzi też może być motywująca do bycia lepszym. Zdrowe osoby też mają przecież problemy, dołki itp. i samo chociażby takie przytulenie, czy kilka miłych słów to też wsparcie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W ciągu ostatniego roku straciłem wszystkich przyjaciół, a nie miałem ich zbyt wielu w sumie, ostatnio rozstałem się z dziewczyną. Nawiązuję teraz jakieś bezsensowne znajomości przez internet, a właściwie to do mnie podbiła dziewczyna, która mieszka daleko..i to jest to w sumie dziwne dla mnie, bo po co? Z jednej strony wyobrażam sobie, że będziemy się spotykać bla, bla dobry plasterek na niedawne rozstanie, a z drugiej no poza tym, że  mi się podoba, to nie bardzo mnie interesuje. Kurcze, to moje postępowanie to chyba efekt tragicznej samotności, która mnie dopadła. Chce mi się płakać i nie bardzo momentami widzę sens życia dalej. A ta znajomość wpędza mnie w straszne huśtawki nastroju. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@ghost84Nie przekonuje mnie to. Zależy to może od etapu leczenia danego człowieka. Myślę, że stabilność i pewność drugiej osoby to podstawa. Nie chciałabym narażać drugiej osoby na swoje niestabilne nastroje, depresję i całe spektrum innych zaburzeń. Jednego dnia swiat jest piękny, a drugiego chce się zabić, albo dziś ciebie kocham, jutro nienawidzę. Tak więc myślę, że nikt zdrowy świadomie się w taki układ nie wpakuje.

@Haru współczuję samotności i niestabilności. Ja się boję zawieść drugą osobę. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Haru, myślę że to forum to fajne miejsce żeby wyrzucić z siebie emocje, których realnie nie chcesz uzewnętrzniać, ale jeśli Ci to nie pomoże to uderz do jakiegoś specjalisty, bo się zamęczysz. Sam miałem momentami  jakieś dziwne zmiany nastroju, a jedna i ta sama myśl potrafiła u mnie wywołać skrajnie różne emocje. Także nie zazdroszczę. Trzymaj się.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 3.04.2019 o 22:40, ghost84 napisał:

@Haru, myślę że to forum to fajne miejsce żeby wyrzucić z siebie emocje, których realnie nie chcesz uzewnętrzniać, ale jeśli Ci to nie pomoże to uderz do jakiegoś specjalisty, bo się zamęczysz. Sam miałem momentami  jakieś dziwne zmiany nastroju, a jedna i ta sama myśl potrafiła u mnie wywołać skrajnie różne emocje. Także nie zazdroszczę. Trzymaj się.

To prawda, dzięki. :) Uczęszczałem swojego czasu do psychologa, ale faktycznie czuję, że znowu tego potrzebuję. 

W dniu 3.04.2019 o 22:40, ghost84 napisał:

 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samotność jest najgorszą rzeczą czy stanem jaki może spotkać człowieka. Być samotnym, a być samemu to spora różnica. Jedna jest niezależna od nas, a druga stanem, do którego większość ludzi chce się udać po np. długim dniu w pracy. Samotność otacza człowieka ze wszystkich stron jak drapieżnik. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja lubię samotność.

 

Ceniona przez wielu postać  Włóczykija z Muminków to typ samotnika. Dobrze to robi jego rozumieniu świata.

Zakonnicy żyją w samotności.

 

Samotność to nie wcale taka zła rzecz.

 

Ja choruję na schizofrenię, z chęcią rozstałbym się ze swoimi głosami, ale one są innego zdania.Narzucają się.

 

Poza tym samotnym to można być w przestrzeni kosmicznej. Komputer, biblioteczka, pająk pod łóżkiem to też jakieś towarzystwo. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 29.05.2019 o 20:51, golgy napisał:

Samotność jest najgorszą rzeczą czy stanem jaki może spotkać człowieka. Być samotnym, a być samemu to spora różnica. Jedna jest niezależna od nas, a druga stanem, do którego większość ludzi chce się udać po np. długim dniu w pracy. Samotność otacza człowieka ze wszystkich stron jak drapieżnik. 

to prawda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No, a z jednej strony nie umiem być sam, ale z drugiej mam tendencje do znajdowania sobie kogoś. Choć kurcze myślę że chce się ogarnąć na tyle żeby zacząć szukać kogoś na stałe, bo ostatni mój związek przetrwał tylko 1.5 roku. Ogólnie lubię poznawać ludzi, także zawsze fajnie sobie z kimś pogadać. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że nie powinnam swojego samopoczucia warunkować czyimś zainteresowaniem, obecnością - ogółem drugim człowiekiem. Tylko jak to robić, skoro całe życie to właśnie akceptacji drugiego człowieka mi brakowało? 

Odnoszę wrazenie, że cała moja samoocena oraz rzeczywistosc, którą wykreowałam podczas studiow wraz z ich końcem się zakończyły. Jestem tą samą - niepewną i pełną lęków dziewczynką po liceum, która nie wie czego chce. Chciałabym zdobyć magistra, potem sie doktoryzować. Ale dlaczego? Bo całe moje życie było samotne (bycie wyrzutkiem poszło w stronę bycia kujonem, co wciąż daje mi złudzenie stabilizacji psychicznej w momencie nauki) i chyba nie umiem inaczej żyć wśród ludzi. A studia same w sobie jako kierunek były dla mnie ogromnym utrapieniem i męką. Nie mam dziedziny, która mnie pasjonuje i odczuwam wielki żal do siebie, że nigdy nie znalazłam czegoś, co będzie sprawiać mi radość. 

W ciągu 3.5 roku zaledwie kilka razy byłam na jakimś piwie czy w mieszkaniu/akademiku jakiejs znajomej. Mimo to dało mi to wiele bodźców. Mimo „bycia z kimś” ciagle czułam się samotna, a dla tej osoby jestem nikim gdy studia nie trwają. Odczuwam ogromny brak szacunku do siebie samej, że nadal w tym tkwię, ale to tylko i wyłącznie wynik mojej samotnej desperacji. 

Wciaz jestem osobą z piwnicy, która boi się świata zewnetrznego. 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, Abbey napisał:

W ciągu 3.5 roku zaledwie kilka razy byłam na jakimś piwie czy w mieszkaniu/akademiku jakiejs znajomej. Mimo to dało mi to wiele bodźców. Mimo „bycia z kimś” ciagle czułam się samotna, a dla tej osoby jestem nikim gdy studia nie trwają. Odczuwam ogromny brak szacunku do siebie samej, że nadal w tym tkwię, ale to tylko i wyłącznie wynik mojej samotnej desperacji. 

Wciaz jestem osobą z piwnicy, która boi się świata zewnetrznego. 

 

O, to zupełnie tak jak ja. Generalnie jestem introwertyczką, ale mój związek kompletnie zamknął mnie w domu. Przestałam wychodzić ze znajomymi i trudno mi było zbudować nowe, głębsze relacje. Istniał głównie mój mąż. Wynikało to z kilku rzeczy - mojej niepewności, chęci spędzania z nim czasu (on zawsze lubił oglądać w domu filmy w akompaniamencie alkoholu), a potem z obawy, że jak mnie nie będzie, to on będzie uciekał w pornografię i pisanie z innymi kobietami. 

 

Też czułam coś w rodzaju braku szacunku i złości do siebie, że tkwiłam w swoim związku. Już 5 lat temu pytałam na jakimś forum, czy pewne zachowania są normalne i podświadomie wiedziałam, że to małżeństwo jest do dupy, ale byłam tak bardzo samotna, tak brakowało mi jakiegokolwiek uczucia, akceptacji, czegokolwiek - że tkwiłam w tym dalej, ciesząc się ze sporadycznych ochłapów miłości rzucanych przez mojego partnera, przeplatanych psychicznym gnębieniem i jego wirtualnymi zdradami. Doszło do tego, że z aktywnej, szczęśliwej, pewnej siebie, wykształconej osoby (osiągnęłam ekspercki poziom w swojej dziedzinie i jestem naprawdę dobrym kąskiem na rynku pracy), stałam się kimś wycofanym, niepewnym siebie, pełnym lęków, nienawidzącym swojego ciała, siebie, z mnóstwem uciążliwych objawów psychosomatycznych. 

 

Miałam to szczęście, że zupełnie przypadkiem trafiłam na dobrego psychiatrę, kiedy już otrzymując maile w pracy płakałam, bo nie wiedziałam jak na nie odpisać. To bardzo doświadczony i pełen empatii człowiek, wzbudzający duży respekt swoją postawą - chyba kogoś takiego było mi trzeba. Osoby stanowczej, z dużą wiedzą, a jednocześnie wyrozumiałej, bo wystarczyło kilka jego tekstów, by mnie otrząsnąć i i umożliwić mi przejrzenie na oczy, choć cały proces we mnie dokonywał się powoli, a sama zmiana zaczęła się już kilka miesięcy wcześniej - brakowało chyba tego przypieczętowania. 

 

Sądzę, że dojrzejesz wreszcie do tego, że należy się z tego wydostać i mówię to jako osoba, która jeszcze pół roku temu była w głębokim, psychicznym dole, takim, że na Kubusiu Puchatku płakałam. 

 

8 godzin temu, Abbey napisał:

Nie mam dziedziny, która mnie pasjonuje i odczuwam wielki żal do siebie, że nigdy nie znalazłam czegoś, co będzie sprawiać mi radość. 

 

A mnie pasjonuje mnie bardzo dużo rzeczy, aż nie wiem której poświęcić się w pełni i też trudno mi wskazać coś, czemu byłabym w stanie poświęcić się bez reszty. Nie ma co mieć o to dla siebie żalu. Po prostu próbuj i nie zniechęcaj się zbyt szybko - zupełnie przypadkiem może trafisz na coś, co nagle okaże się idealne. 

 

8 godzin temu, Abbey napisał:

Wiem, że nie powinnam swojego samopoczucia warunkować czyimś zainteresowaniem, obecnością - ogółem drugim człowiekiem. Tylko jak to robić, skoro całe życie to właśnie akceptacji drugiego człowieka mi brakowało? 

 

Mam to samo i psychoterapeutka tłumaczy, że tak nie powinno być, że powinnam czuć się dobrze sama ze sobą, ale cóż - przez całe życie byłam bardzo samotna (wychowywałam się właściwie sama), potem w małżeństwie też byłam samotna i teraz, kiedy pozbyłam się złudzeń, że ten związek mi coś dawał, ponownie czuję, jak bardzo doskwiera mi ból samotności. Ale pracuję nad tym, żeby znów nie wpakować się w jakieś gówno. 

 

Dlaczego o tym piszę - chcę po prostu powiedzieć, że chyba wiem jak się czujesz. 

Edytowane przez wyjdz_do_ludzi_pobiegaj

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

20 godzin temu, Blendzior napisał:

@wyjdz_do_ludzi_pobiegaj poczyniłaś ogromne zmiany w ciągu niecałych 2 miesięcy, aż miło się czyta takie posty

 

Dziękuję! Widzę, że dokonała się we mnie duża zmiana, ale do tego potrzeba było czasu. Sądzę, że wtedy, gdy chciałam się wyprowadzić 2 miesiące temu, nie byłam gotowa i dobrze zrobiłam, że z tym poczekałam.

 

Co ciekawe, najtrudniejszy był ten pierwszy krok... Kiedy podpisywałam umowę na mieszkanie, byłam zalękniona i przecież nawet dzwoniłam do psychiatry po tabletki uspokajające. Nie wzięłam ani jednej. Gdy już pokonałam pierwszą przeszkodę i wyszłam ze swojej strefy komfortu (choć może powinnam to nazwać strefą dyskomfortu), potem poszło z górki. Dzisiaj spędziłam pierwszą noc w nowym mieszkaniu, czuję się świetnie, nie mogę doczekać się powrotu do pracy, rozpoczęcia studiów i dnia, w którym wreszcie wykreślę drugie nazwisko w swoim dowodzie.

 

Wiesz co jest najlepsze? Że mój nastrój bardzo się poprawił, ale jestem bogatsza o nową wiedzę i ogromną ilość doświadczenia. Inaczej patrzę na ludzi i ich relacje, chyba mam w sobie jeszcze więcej empatii, ale tym razem jest to zdrowa empatia, a nie taka niszcząca, w imię której poświęcam wszystkie swoje potrzeby. Chcę być wsparciem dla ludzi i cieszę się, kiedy moje tłumaczenia czasem komuś pomagają.

 

Jest wspaniale. I bynajmniej nie jest to epizod manii czy hipomanii. 

Edytowane przez wyjdz_do_ludzi_pobiegaj

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×