Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

ludzie z tą chorobą, z Waszą chorobą potrafią kochać. Cholernie mocno. Przynajmniej tak było w wypadku mojego ex, nie chcę wypowiadać się za innych. Kochał mnie, całym sercem i jestem tego pewna, widziałam to w jego oczach, w uczynkach, kiedy miał dobre dnie, w słowach, które były tymi najszczerszymi. Nikogo nie kochałam nigdy tak mocno jak jego i wiem,że było to z wzajemnością.

Trzymam za Was wszystkich kciuki :)

dziękuję! :) i za to, że napisałaś o swoim związku, też. a wiesz, co było powodem końca tego związku? nie musisz ofc pisać o swoich osobistych sprawach na ogólnodostępnym forum, po prostu chciałabym wiedzieć, czy wszystko było jasne.
Słuchajcie, czy jako osoba nie cierpiąca na borderline, mogę Was o coś zapytać?
jeśli chodzi o mnie, to nie ma sprawy. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Borderline...jak zobaczyłam ten wątek na forum to mi przypomniało, że parę ładnych lat temu, właśnie taką diagnozę mi postawiono po obserwacji w psychiatryku. Ok, zaburzenia osobowości i anoreksja bulimiczna czy jakoś tak. Co to była za ulga! Nie jestem chora psychicznie! To tylko zaburzenie osobowości! Nie muszę brać leków! Mówią mi w szpitalu, że jestem zdrowa! Zdrowa, choć rodzina przez lata wmawiała mi chorobę psychiczną ( swoją drogą opinia lekarzy nigdy nie sprawiła, że zmienili zdanie;-)

 

Czemu o tym piszę? Piszę, gdyż pamiętam, że mimo radości jaką dała mi wtedy diagnoza - nie okazałam się chora psychicznie jak wmawiała mi rodzina, to niesamowicie mnie ona nakręciła. Zaczęłam o tym czytać i cały swój egoizm, egocentryzm, problemy w związkach usprawiedliwiałam właśnie borderline. Mało tego! Wydawało mi się, że jestem stosunkowo bezradna i że będę się tak męczyć w swojej osobowości już całe życie. Ciąć też się będę całe życie. Wariować. I sprawiać ból. I nigdy nikt mnie nie pokocha . I ja rozwalę każde piękno. Diagnoza była dla mnie jak zwolnienie od odpowiedzialności. To był koszmar, całe szczęście to nakręcenie trwało tylko pól roku. Nie znaczy to że problemy minęły, przyszły inne, nowe, kolejne. Całe szczęście zapomniałam o borderline dosyć szybko, bo inaczej chyba nie potrafiłabym wyjść poza własny egoizm.

 

Można mieć w karcie bordera i iść dalej :-) Z mojego punktu widzenia borderline to rozszalałe, hulające emocje, niedojrzałość, egoizm, etap, wykrzyknik, znak że trzeba nad sobą pracować. Dziś jeszcze mam problemy, ale nie widzę w sobie, tego bordera, kurcze... szybko o nim zapomniałam;-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wszystko mi się sypie, czekałam jeszcze na pokrzepiające uwagi znajomych. Dzisiejszy dzień był zgrozą, po nieprzespanej/przepłakanej połowie nocy nad matmą nadwyrężyłam swoją słabą sytuację z frekwencją: Mój dzień szkolny wygląda tak, że wchodzę, idę na matmę, staram się zaliczyć, a że nie poszło mi wystarczająco, wkurzam się i wychodzę, nie mam jak się wytłumaczyć z takich sytuacji. Próbuję, uczę się, chodzę na korki, a siłą rzeczy nie potrafię sobie poradzić nawet na tyle, na ile robią to inne słabe osoby. Znowu jestem czarną owcą. Nienawidzę tego. Moja histeryczna wychowawczyni, nauczyciele i inni uczniowie patrzą na mnie jak na coś na poziomie śmiecia na własne życzenie, drą papy z zarzutami, że mogłabym, jakbym chciała. Analogicznie, czuję się jak ten śmieć, porażka. Nienawidzę czuć się słabą, a ostatnio mam ku temu powody w każdej dziedzinie, w każdym temacie, na jaki natrafię, nie tylko szkolnym. Zaczynam być agresywna, widoczna, nieprzyjemna. Póki co mam zamknięte wszystkie drogi do jakiegokolwiek rozwoju.

I co? Po tym cholernym dniu idę, spotykam się z ludźmi, wśród których kilka jednostek albo samych nie zdało, albo poszło na łatwiznę do prywatnej szkoły, wysługując się na każdym kroku kimś innym. I najbardziej zaślepiona jednostka mówi mi prosto w twarz, że nic nie zrobiłam, opierdalałam się, a nawet jeśli, to ona jakoś też pracowała i jej się udało. Jej się udało, mi nie. A zatem ciskam papierosa na ziemię, rzucam podchwytliwie złośliwym komentarzem i odchodzę. W jednej chwili rzucam ich emocjonalnie w pizdu. Siedzę, czuję jak wszystko mi się wali, a z tego najbardziej moje i tak nadwyrężone poczucie wartości, i jedyne co mam ochotę zrobić, to walić w ściany. Rzadko widuje się mnie w takim stanie jak ostatnio, ledwo powłóczącą nogami, ze zmęczoną gębą spuszczoną w dół i oczami we łzach. Może normalny człowiek traktuje to jako pestkę, ale dla mnie wszystko jest wyolbrzymione i w tym momencie wiem tylko, że cały świat pluje mi w twarz, a ja nie wiem, co z tym zrobić. Kit z nimi, przed samą sobą czuję się jak nic.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziękuję! :) i za to, że napisałaś o swoim związku, też. a wiesz, co było powodem końca tego związku? nie musisz ofc pisać o swoich osobistych sprawach na ogólnodostępnym forum, po prostu chciałabym wiedzieć, czy wszystko było jasne.

 

Nie ma sprawy, mogę pisać tutaj :)

Na początku związku było super, potrafił świetnie trzymać się nawet przez 3 mies bez żadnego "gorszego dnia", jak to nazywaliśmy (bez ubliżania mi,etc). To był jego rekord, byłam taka dumna z niego :D Border dawał o sobie jawnie znać jakiś raz na miesiąc, na dwa. Minęło ponad pół roku. Najszczęśliwsze pół roku w moim życiu mimo,że wykańczały mnie jego niektóre zachowania, agresja, krzyki. Ale tylko czasami, bardzo się starał, a ja emanowałam optymizmem, mówił, że mu to pomaga.

Jednak nie chciał się leczyć, olał wszelkie medykamenty, nie chodził na terapię, uciekł w alkohol. Problem polegał na tym,że nie chciał sobie pomóc, bo uznał, że tak jest ok, że i tak nie będzie lepiej.

 

Uwielbiał podrywy, nie miał obiekcji, żeby powiedzieć przy mnie "łoo jaka zajeb*sta du*a, brałbym", czy flirtować z koleżankami. Byłam wtedy bardzo słaba psychicznie, za słaba, do tego ze strasznie niską samooceną i bardzo podatna na manipulację (czyli domyślasz się, jak to na mnie wpływało).

Czułam się coraz gorzej, border ujawniał się coraz częściej. Wtedy pojawiła się dziewczyna,którą chciał zaliczyć (jak inne) nim mnie poznał, można powiedzieć, że mu "przeszkodziłam", bo zakochał się, tak naprawdę mocno, prawdziwie i nie potrafiłby mnie zdradzić. Ale ciągnęło go do niej, zaczął się męczyć sam ze sobą, nienawidzić siebie za to,że mnie rani. Inne koleżanki ciągle coś mu proponowały, próbowały pocałować, poderwać. Coraz więcej imprez, alkoholu, oddalał się ode mnie. Ale nigdy mnie nie zdradził. NIGDY. Byłam pierwszą i jedyną osobą, której był wierny. Z miłości.

 

Myślę,że gdyby nie to jak słaba wtedy byłam, pewnie podchodziłabym do wszystkiego inaczej, nie brałabym tak do siebie, nie przejmowała się, nie czułabym się tą gorszą.

Potem pojawiły się problemy w jego rodzinie,na studiach.

 

Ja stałam się zombie, byłam już wrakiem człowieka, akcje miał codziennie, a mieszkałam z nim jakiś czas. Zaczęliśmy się wzajemnie wykańczać, bo każdy z nas chciał się podnieść, ale nie miał siły i każdy wyrzucał sobie to, że nie może pomóc drugiemu, bo sam potrzebuje pomocy.

 

Nigdy bym z nim nie zerwała, nawet gdybym stała się wegetującym warzywem, czego byłam bliska.

 

To on zerwał. Usłyszałam poemat przykrych słów, epopeję szpil, wbijanych prosto w moje serce. Wcześniej nie mogłam zrozumieć dlaczego, później byłam na niego zła...pojęłam dopiero ostatnio.

Zrobił to, bo tak bardzo mnie kochał. Chociaż powiedział, że to ja go niszczę i całą winę zwalił na mnie wiedział, że to w dużej mierze przez jego zachowanie, przez chorobę. Nie umiał i nie chciał nad nią już panować, a poczucie winy go zabijało.

Sam chciał wegetować, nie widział sensu w życiu, chciał umrzeć. Ja nie mogłam zrobić nic, a on nie chciał mnie ciągnąć na dno.

 

Zerwał ze mną z miłości, wiem, ile go to kosztowało. Wiedział, że ja chcę żyć, że mam pasję, energię i nie mógł pozwolić na to, żeby ciągnąć mnie za sobą.

Tak jak ja musiałam zniknąć z jego życia mając świadomość, że każda wiadomość ode mnie, każde spojrzenie na mnie powodowałoby w nim jeszcze większe rozdarcie, coś, z czym nie mógłby sobie poradzić. Czasami "śledzę" jego poczynania i jestem szczęśliwa bo widzę, że mu łatwiej :).

 

Gdyby chciał się leczyć, gdyby udało mi się go przekonać i gdybym była dużo silniejsza, wszystko potoczyłoby się inaczej.

 

Dlatego uwierzcie mi, warto podjąć terapię, warto się nie poddawać, próbować, bo zawsze, ale to zawsze może być lepiej. Bo bordery mogą kochać i to bardziej, niż ktokolwiek na świecie. Bardziej szczerze. Głębiej. Prawdziwiej.

 

A ja kocham Was wszystkich i z całego serca wierzę w to,że dacie radę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

…Bo bordery mogą kochać i to bardziej, niż ktokolwiek na świecie…

 

nie wiem czy wszyscy ale wiekszosc Borderow potrafi tylko NAJ- lepiej lub -gorzej :twisted:

nie ma srodka jest tylko szczyt czyli RAJ lub PIEKLO i nic innego nie istnieje, czasami jedno z drugim jest bardzo plynne przelewa sie z jednego stanu w drugi w zastraszajacym tempie. tak niestety jest i nic z tym fantem nie da sie zrobic, najlepsza terapia moze tylko tyle na ile Border chce/jest w stanie nauczyc sie z tym zyc (opanowac/poznac)

 

mysle ze nie bylas w stanie mu bardziej pomoc, nie mozna zyc i kochac za dwoje niestety :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kochac na maxa ale i szybko sie wyczerpywac emocjonalnie. Jestem na tym etapie. Nic nie czuje do chlopaka jeszcze poki co aktualnego ale myslami jestem juz daleko. Mowie co mi przyjdzie do glowy, bez zastanowienia, prosto w oczy - dla mnie to tylko slowa a jego chyba to boli. Nie moge juz zyc tak przyziemnie. Wstac, zjesc, ja na zajecia, on do pracy, przyjsc wieczorem, zjesc, spac i od nowa. Jestem osoba wrazliwa, marzy mi sie zycie takie bardziej wzniosle. Zainteresowanie kultura i sztuka z obu stron a nie tylko z mojej. Bylo dobrze ale zbyt banalnie i dlatego wole odejsc. Jak jestem sama mam wiecej motywacji do dzialania i do zmian samej siebie a teraz... nic mi sie nie chce... dzis caly dzien leze i slucham piosenek. Miotaja mna silne emocje. Chcialabym byc niezalezna od nikogo. Ciagle niektorzy traktuja mnie jak dziecko no ilez mozna!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak jestem sama mam wiecej motywacji do dzialania i do zmian samej siebie a teraz... nic mi sie nie chce... dzis caly dzien leze i slucham piosenek.

 

Ciekawe czy jakby pojawił się taki co to dzieli z Tobą zainteresowania, sztukę itd, jak napisałaś, to byłby dobry?

Jak nie jestem w związku jest spokojniej, ale jak pojawi się relacja to "dzieje się". Wniosek - nie potrafię, nie potrafisz - być w związku?

 

U mnie spokojnie. Nic się nie dzieje i nawet nie szukam wrażeń. W dupie mam też wszystkich facetów.

Wkurwia mnie, że ludzie olewają, też taka będę dla nich. Bo po co zawsze się starać, skoro ktoś tego nie doceni ? Też mi się nic nie chce.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jaka ze mnie jebana męczennica. Nie wiem, ale gdzieś w głębi duszy chyba podoba mi się ta frustracja związana z faktem, że oddaję całe poklady uczuć osobom, które mnie nie chcą, nie patrzą na mnie jak na obiekt uczuć, o erotyce nie wspominając. Katuję się ich obecnością, katuję się myślami.

 

Powoli kończę edukację, no, prawie i przede mną piętnaście wolnych miesięcy; pięć do poprawki i piętnaście do powtórki matury. Muszę znaleźć jakąś pracę, muszę mieć własne pieniądze. Kompletnie nie wiem, od czego zacząć, i co z tym dodatkowym ciężarem w postaci poczucia własnej beznadziejności zrobić. Zawsze byłam głęboką przeciwniczką i hejterką, ale teraz już wiem, co czują te osoby, które pragną całe życie spędzić na garnuszku rodziców, podejmując niekończące się podboje edukacyjne. Nie mam zamiaru tak, ale rozumiem.

 

Aktualnie jestem burzą. Fale nienawiści, mam ochotę zagłodzić się na śmierć, przynajmniej wyglądałabym mniej paskudnie. Chcę być obiektem czyichś uczuć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wypełnia mnie szczęście, energia, poczucie miłości i zgody ze światem.

Co za ironia, że zwykle gdy już osiągnę ten wymarzony stan, nagle zaczyna ze mnie kipieć panika i lęk, że to wszystko to iluzja albo, że zaraz się zepsuje. Tak naprawdę żyłoby mi się całkiem dobrze gdyby nie te chwile wysokich wzlotów i bolesnych upadków.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hustawka emocjonalna wypala mnie i paraliżuje. Nic nie zrobilam w ten wekend, a miałam nadrobić naukę. Mój nastrój oscylował między olewackim, buntowniczym i nadmiernie luzackim, wreszcie panikarskim i rozpaczliwym. Meczę się ze sobą. Czemu pojawia sie pustka, gdyby nie ludzie wokół usiadłabym na łóżku i siedziala jak katatonik. Czasem się czuję jak zegarek, ktory czeka aż ktoś go nakręci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślałam, że tylko ja mam obsesję związaną z ,,miłością" (jakkolwiek sceptycznie dotychczas do tego pojęcia bym nie podchodziła, nim mnie nie trafiło).

 

Dlaczego, do cholery, tak muszę się angażować w coś, co nie ma jakichkolwiek szans ani na zaistnienie, ani na przetrwanie, jednostronne, beznadziejne, półplatoniczne...

 

Tyle czasu łudzenia się, zmarnowanej energii, utraty wszelkich zainteresowań, koncentracja na jednym, wyczerpanie i pustka, negacja innych problemów, dużo istotniejszych i bardziej naglących, które nagle dały się we znaki. Wszystko skumulowane, ta sigma rozpaczy szczerzy się z moim uśmiechem Pan American: ,,jestem taka wesoła i >>fajna<<".

 

Wracam do domu i... i koszmar.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dlaczego, do cholery, tak muszę się angażować w coś, co nie ma jakichkolwiek szans ani na zaistnienie, ani na przetrwanie, jednostronne, beznadziejne, półplatoniczne...

 

Tyle czasu łudzenia się, zmarnowanej energii, utraty wszelkich zainteresowań, koncentracja na jednym, wyczerpanie i pustka, negacja innych problemów, dużo istotniejszych i bardziej naglących, które nagle dały się we znaki.[/quote

 

Takie typowe... jeszcze o tym nie wiesz? Ja już sobie nie zadaję takich pytań.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja niestety umiem tylko albo angażować się na maksa (co wiąże się z ogromną zazdrością i zaborczością, która wykańcza mnie i drugą osobę), albo odwrotnie - nie angażować się prawie wcale (pozbywam się wtedy natrętnych myśli, w sporym stopniu zazdrości, więc czuję się lepiej, ale z drugiej strony jest gorzej w innych aspektach - ktoś tyle dla mnie robi, a jak czuję się lepiej mam go w dupie). Nie wiem nawet, czy takie stany przechodzą, bo zazwyczaj pierwszy trwał około roku - kiedy zaczynał się drugi po kilku miesiącach dawałam sobie spokój i zrywałam znajomość. Nie chcę, żeby tak było już zawsze :

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Stumm, wybacz, oczywiście wiem, myślałam tylko, że ciągle się nad tym zastanawiasz, a to bez sensu przecież. Działanie i robienie coś z tym ma tylko sens.

Mam gorszy nastrój i chyba nie powinnam się odzywać wtedy, bo bywam zaczepna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Conessa, nie wzięłam tego do siebie, spokojnie. :)

 

Sama traktuję to z jednej strony z dystansem (mówiąc), a z drugiej ryczę jak krowa w polu (siedząc i myśląc w samotności).

 

Sens czy bezsens, trudno jest zidentyfikować, skoro ktoś daje sprzeczne komunikaty. Najlepiej po prostu... odciąć się od tego, trudno zrozumieć, o co chodzi komuś innemu. Może o nic? A to lekceważenie byłoby najgorszym ciosem, co się, zdaje, potwierdziło.

 

Żal rzyć ściska.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

abstrakcyjna, przejściowe problemy.. sama nie wiem, coś jest nie tak. Czuję, że mam problem tylko o nim nie myślę i nie mówię, a gdy dopada mnie cisza i czas widzę beznadziejność w jakiej się znajduję i której się boję, dlatego zagłuszam to wszystkim co mogę. Wiem jedno i tego się trzymam - chcę to zmienić bo boję się, że nie dam rady w życiu. Ha i tu kolejne ciekawe spostrzeżenie, które w sobie odkryłam - ja ciągle mam wrażenie, że nie zaczęłam jeszcze żyć. Odczuwam coś w rodzaju widzenia siebie jako kogoś nienarodzonego i czekającego w miejscu na coś. Brrr widzę siebie jakby stała obok. Ale jest też druga strona.... czasem czuję, że skończyłam się już. Wszystko co miałam, straciłam. Przeżyłam nieszczęśliwą miłość, zaręczyny, straszne odrzucenie, b.dobrą pracę, swoją siłe psychiczną... teraz nic z tego nie zostało. Nie umiem do niczego wrócić. Zniszczyłam się. Naprawdę się zniszczyłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Conessa, jedyne, co mogę Ci doradzić, to... przeczekać? Sama próbuję - stosunkowo nieudolnie, ale jednak - zająć czymś umysł. Pomaga mi... nawet głupie sudoku.

 

Widzę, że istotnie jest wiele przyczyn, które się skumulowały i całkowicie Cię podminowały.

 

Sarkazm, sceptycyzm i dystans mogą czasem uratować. Żart i śmiech przez łzy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale sęk w tym, że ja nie chcę już tego tłumić, przeczekiwać czy zagłuszać.., chcę by to się skończyło.

Ludzie (ci co nie wiedzą o moich dolegliwościach) na co dzień mówią, że jestem oazą spokoju, uśmiechnięta, beztroska... więc ja i tak pokazuje dużo dystansu i żarty wcale mnie nie ratują. To tylko zasłona. Nie wiem, może jestem na innym levelu już i nie chcę zagłuszać.

Owszem - staram się nie dołować się tym tylko powtarzać, że będę pracować nad tym i zajmuję się wieloma rzeczami bo chcę funkcjonować normalnie.

 

Czasem tylko sił na to brak. Dobranoc.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale sęk w tym, że ja nie chcę już tego tłumić, przeczekiwać czy zagłuszać.., chcę by to się skończyło.
ja też...

tylko że chyba nie mam wyboru, bo moje "chcę by to się skończyło" niebezpiecznie szybko przekształca się w "chcę ze sobą skończyć". a ile razy jeszcze można mieć szczęście próbując wdrożyć wolę w czyn? :/

 

a w ogóle to mam gigantyczne opory przed pisaniem tu, bo... nawet nie mam na to wystarczających słów. aż się skręcam ze wstydu, gdy czytam o Waszych osiągnięciach jeśli chodzi o funkcjonowanie społeczne: poza domem rodzinnym, pracujące, uczące się, z pasjami, niektóre w związkach małżeńskich i nawet z dziećmi... co jest ze mną nie tak? moja psychiatra próbuje mnie pocieszać mówiąc, że ostatnio zrobiłam bardzo dużo, czyli:

- wyszłam ze szpitala (no faktycznie, kur.wa, osiągnięcie. chociaż mając na uwadze fakt, że większość roku 2013 byłam zamknięta... :hide: )

- nie okaleczyłam się ani razu w ciągu dwóch miesięcy (sic!)

- wróciłam na studia (po TRZECH latach przerwy i robię JEDEN przedmiot i nawet z tym jednym się męczę jak cholera)

- chodzę na ciężką terapię (za którą słono płaci mamusia i tatuś, z którymi to również mieszkam mimo że mam 23 lata i mimo że relacja między nami jest trudna)

 

śmiech na sali, ale i tak doceniam, że się starała, choć nie miała o co :? do tego przez całe te trzy lata jak byłam na urlopie zdrowotnym pracowałam chyba dwa razy (to były jednorazowe zlecenia). moje pojęcie na temat tego, co jest dla mnie ważne i co lubię rozleciało się i nawet nie wiem, czy to, co robiłam kiedyś (pisanie, malowanie, rysowanie) było naprawdę moje. panicznie boję się wchodzić w związek albo nawet bliższą relację - nie wierzę, że mam coś wartościowego do zaoferowania. za to co chwilę mam nowy pomysł na swoją przyszłość, po czym zmieniam zupełnie zdanie, po czym nie widzę dla siebie przyszłości i tak w kółko. (przykład: złożyłam deklarację maturalną, żeby zdawać biologię, mając 3 miesiące na nauczenie się wszystkiego od podstaw - od podstaw, bo let's just say w liceum nie byłam zbytnio pilną uczennicą, a raczej miałam po prostu najgorsze oceny w klasie. mimo wszystko myślałam sobie: a co to dla mnie! do rozszerzonej matmy uczyłam się nawet krócej i super mi poszło, a byłam w klasie humanistycznej! z takimi radosnymi myślami już miałam zamawiać najlepsze książki, już szukałam kontaktów, byłam cała zdeterminowana, zwarta i gotowa - aż nagle pewnego dnia ch.uj wszystko strzelił i teraz nawet nie wiem, co ja miałam we łbie jak składałam tę deklarację.)

 

jaki tam znowu border? po prostu zjebany, bezużyteczny pasożyt. niewdzięczny, wkurwiony, nieufny do granic paranoi, mistrz unikania, ukrywania, chowania się. ryczący po kątach z nienawiści do siebie, ale co tu poradzić, akurat w tym przypadku mam powody do nienawiści.

 

-- 10 kwi 2014, 22:16 --

 

a i jeszcze, jakby to miało komuś pomóc:

rozmawiałam o moim funkcjonowaniu w relacjach z t. i z psychiatrą też.

od t. usłyszałam, że przerwa w kontakcie (np. z nią) jest dla mnie jak śmierć (było już o tym na wcześniejszych sesjach) i na tej samej zasadzie postrzegam swoją zdolność do kochania, troszczenia się, połączenia z innymi ludźmi: gdy przestaję to wszystko czuć, przestaję też wierzyć, że w ogóle jestem do tego zdolna. negatywne emocje uśmiercają uczucia budujące relację, bo nie ma między nimi żadnego połączenia.

natomiast psychiatra zaczęła mi tłumaczyć, że to jest klasyczny mechanizm w bpd. kiedy moja miłość przybliża się do stabilizacji, pewności, zaufania, to wpadam w panikę z lęku przed bliskością i dlatego nagle moich uczuć nie ma - muszę się natychmiast wycofać z zagrażającej sytuacji. więc to, że nagle przestawałam kochać, nie znaczyło, że nie kochałam w ogóle.

 

kurde, niby oczywiste, ale dopiero jak mi to wyłożono czarno na białym, to jakoś się przekonałam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moja psychiatra próbuje mnie pocieszać mówiąc, że ostatnio zrobiłam bardzo dużo, czyli:

- wyszłam ze szpitala (no faktycznie, kur.wa, osiągnięcie. chociaż mając na uwadze fakt, że większość roku 2013 byłam zamknięta... :hide: )

- nie okaleczyłam się ani razu w ciągu dwóch miesięcy (sic!)

- wróciłam na studia (po TRZECH latach przerwy i robię JEDEN przedmiot i nawet z tym jednym się męczę jak cholera)

- chodzę na ciężką terapię (za którą słono płaci mamusia i tatuś, z którymi to również mieszkam mimo że mam 23 lata i mimo że relacja między nami jest trudna)

 

To bardzo dużo!!! naprawdę.

 

U mnie trochę odwrotnie, ja będąc w Twoim wieku już zaczynałam rozwijać się w pracy, a przynajmniej się jej nie bałam. Aż osiągnęłam wysokie stanowisko i ....2 lata temu spadłam i tak spadam do tej pory coraz niżej.

 

aż się skręcam ze wstydu, gdy czytam o Waszych osiągnięciach jeśli chodzi o funkcjonowanie społeczne: poza domem rodzinnym, pracujące, uczące się, z pasjami, niektóre w związkach małżeńskich i nawet z dziećmi... co jest ze mną nie tak?

 

Nie Ty jedna zostałaś. Szkoda tylko, że w tak młodym wieku cierpisz.... jak miałam 22 l -Wtedy akurat rozkwitałam tylko późniejsze doświadczenia i osoby mnie zniszczyły. Za co jestem wściekła dlatego dziś już nie chcę marnować lat - bo nie wiem ile mi ich zostało. Chce zapomnieć, chce coś przeżyć miłego! tylko na razie mi nie wychodzi bo paraliżuje mnie coś od środka.

 

jaki tam znowu border? po prostu zjebany, bezużyteczny pasożyt. niewdzięczny, wkurwiony, nieufny do granic paranoi, mistrz unikania, ukrywania, chowania się. ryczący po kątach z nienawiści do siebie, ale co tu poradzić, akurat w tym przypadku mam powody do nienawiści.

Strasznie krytyczna jesteś. Ja nie lubie swoich objawów i zachowań, ale nigdy nie myślałam o sobie w formie takiej nienawiści. Owszem, jestem zła na siebie- ale rozumiem to a z niektórymi "wadami" już się nawet pogodziłam. Taka jestem. Tylko te bardziej destrukcyjne chce wygonić.

 

Trzymam za Ciebie kciuki abyś sobie radziła "na wolności".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie trochę odwrotnie, ja będąc w Twoim wieku już zaczynałam rozwijać się w pracy, a przynajmniej się jej nie bałam. Aż osiągnęłam wysokie stanowisko i ....2 lata temu spadłam i tak spadam do tej pory coraz niżej.
z tego, co pisałaś w różnych poprzednich postach zrozumiałam, że w momencie sukcesu musiałaś wszystko zniszczyć, nie mylę się? bo chyba to rozumiem. sama wybrałam trudne studia, na których w procesie rekrutacji obowiązuje dwuetapowy test wstępny oprócz konkursu świadectw, a progi są wysokie; i ja to wszystko przeszłam, dostałam się na wysokim miejscu... a potem zaczęłam spadać.

 

Za co jestem wściekła dlatego dziś już nie chcę marnować lat - bo nie wiem ile mi ich zostało. Chce zapomnieć, chce coś przeżyć miłego! tylko na razie mi nie wychodzi bo paraliżuje mnie coś od środka.
ja też. między innymi dlatego jestem w terapii, ale czuję się tak, jakby to był jakiś ostatni podryg, próba wyłonienia się z czarnego bagna chociaż na tyle, by zaczerpnąć odrobinę powietrza. t. mówi, że pozwalam jej tylko martwić się o mnie, ale nie dopuszczam jej do siebie, bo wtedy musiałabym pozwolić jej pełnić swoją rolę (terapeutki to znaczy), usłyszeć jej spostrzeżenia i poczuć jej odrębność.

btw, masz jakieś pomysły, jak się do tego zabrać? pisałaś, że starasz się coś robić. masz jakieś pasje? jak spędzasz czas?

 

Strasznie krytyczna jesteś. Ja nie lubie swoich objawów i zachowań, ale nigdy nie myślałam o sobie w formie takiej nienawiści. Owszem, jestem zła na siebie- ale rozumiem to a z niektórymi "wadami" już się nawet pogodziłam. Taka jestem. Tylko te bardziej destrukcyjne chce wygonić.
zazdroszczę...

 

Trzymam za Ciebie kciuki abyś sobie radziła "na wolności".
dziękuję :**** ja za Ciebie też, mam nadzieję, że wrócisz do poprzedniej formy, i to nie tylko jeśli chodzi o karierę zawodową.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie trochę odwrotnie, ja będąc w Twoim wieku już zaczynałam rozwijać się w pracy, a przynajmniej się jej nie bałam. Aż osiągnęłam wysokie stanowisko i ....2 lata temu spadłam i tak spadam do tej pory coraz niżej.
z tego, co pisałaś w różnych poprzednich postach zrozumiałam, że w momencie sukcesu musiałaś wszystko zniszczyć, nie mylę się? bo chyba to rozumiem. sama wybrałam trudne studia, na których w procesie rekrutacji obowiązuje dwuetapowy test wstępny oprócz konkursu świadectw, a progi są wysokie; i ja to wszystko przeszłam, dostałam się na wysokim miejscu... a potem zaczęłam spadać.

 

 

Nie musiałam, ale straciłam bo nie dawałam sobie psychicznie ze sobą rady a co idzie za tym by znajdować się na swoim stanowisku. Zrezygnowałam bo byłam słaba.

dziękuję :**** ja za Ciebie też, mam nadzieję, że wrócisz do poprzedniej formy, i to nie tylko jeśli chodzi o karierę zawodową.

 

dzięki. Pewnie już nie odzyskam tej przebojowości, chęci do działania i pewności siebie przez to co się zadziało w mym życiu, ale chcę teraz przynajmniej mieć stałą pracę i co dla mnie ważne - spokojną.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×