Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość zależna


Bura

Rekomendowane odpowiedzi

Dominik_wot, mysle, ze uczucie miłosci jest zrozumiałe, w końcu symbioza odwzorowuje wiez matki z dzieckiem w bardzo wczesnej fazie. Co do agresji, to taka silna wiez jest tez łagodnie mówiąc niekomfortowa, to jak uczucie, zatracania się, duszenia. Dlatego pojawia sie agresja wobec tego obiektu, który niejako "zniewala" ? :bezradny: ale trochę zgaduje, nie jestem pewna w 100 % tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bittersweet czyli występuje silna potrzeba przynależania do osoby ambiwalentnej i jednocześnie złość/gniew agresja i nienawiść że ta osoba nie pozwala na samodzielność i frustracja że nie jest się samodzielną jednostką wyladowywana na osobie od której jest się uzależnionym ???

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bittersweet czyli występuje silna potrzeba przynależania do osoby ambiwalentnej i jednocześnie złość/gniew agresja i nienawiść że ta osoba na to nie pozwala że nie jest się samodzielną jednostką wyladowywany na osobie od której jest się uzależnionym

Dominik_wot, hmm, to jest raczej potrzeba symbiozy z kims, ale to ta potrzeba jest ambiwalenta, bo uzależnienie nie tylko niesie pozytywy ale także zniewala, pozbawia tożsamości. Z tym, ze te uczucia sa bardzo często podświadome. I to nie chodzi o to ze druga osoba na to nie pozwala, symbioza się zaczyna właśnie, kiedy ktoś na nią pozwala, pozwala tak zbliżyć się do siebie. Z tym ze nie chcę się tutaj wypowiadać w imieniu ogólnie zależnych, pisze raczej o swoich doświadczeniach i o wiedzy z literatury fachowej.

Czytałam tez, ze osoby zależne odrzucone potrafią się okrutnie mścić. Wiec jest w tym wszystkim agresja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

uuuuuuuuuuuuu...

 

to już jest perfidne uzależnić kogoś od siebie żeby go potem zniszczyć poprzez odrzucenie.... :x ...

to wszystko się w wiekoszosci dzieje nieświadomie..

 

jest takie powiedzenie: "Ludzie - prawie wszyscy opuszczą mnie,jeśli pewnego dnia przestanę być dla nich źródłem korzyści albo przyjemności, przestanę budzić

zainteresowanie albo chociaż poprawiać samopoczucie, przestanę spełniać warunki wyobrażeń jaki o mnie mieli"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej! Mam spory problem. Z jakiegoś powodu przyciągam do siebie osoby z zaburzeniem osobowości zależnej (kobiety). Zazwyczaj takie osoby budzą we mnie sporą sympatię, może dlatego. Często po jakimś czasie zaczynam czuć do takich osób coś więcej i zasadniczo jest to odwzajemniane przez drugą stronę.

 

Z drugiej strony jestem bardzo wstydliwym facetem, mam cechy charakterystyczne dla osobowości anankastycznej i unikającej (nie stwierdzono zaburzeń, ale cechy są z pewnością). Często będąc już w relacji obawiam się zdrady i wykorzystania mnie przez kobietę. Mam nieprzyjemne doświadczenia bo raz zostałem zdradzony (dziewczyna nie miała cech osobowości zależnej, ale zaburzenia odżywiania - często wchodzę w dziwne relacje).

Mam pytanie, jak wyglądają relacje osób z osobowością zależną od strony seksualnej (ilość, jakość) i kwestia wierności w związku. Czy macie z tym problem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aleksy, ilość to chyba kwestia temperamentu, chociaż mogę sobie wyobrazić, ze osoba uzalezniona od partnera zgadza się na seks wtedy, kiedy on chce i jaki chce.

Co do wierności, może być problemem, kiedy uzależnienie jest od kilku osób równoczesnie, i kazda chce /patrz wyżej/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem jak do tego podejść. Jestem strasznie samotna, ale ma to związek z tym, że mam fobię społeczną. Mam tak naprawdę tylko dwie zaufane osoby, od których jestem uzależniona i do których dzwonię gdy mi źle. Mojego przyjaciela, z którym się pogodziłam i moją mamę. Chciałabym rozszerzyć krąg znajomych, ale czuję się bezradna w relacjach z ludźmi, czuję, że sobie nie poradzę w "konfrontacji" z drugim człowiekiem. Ale to rzeczywiście, są raczej objawy fobii społecznej niż osobowości zależnej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Osobowość ma się zaprogramowaną we wczesnym etapie życia, potem jeśli otoczenie nie pomoże, cholernie ciężko jest zmienić swoje oprogramowanie na własną rękę. Jest to możliwe, ale niezmiernie trudne, wymaga ogromnego nakładu pracy i niestety grozi w każdej chwili powrotem do stanu poprzedniego. Zazwyczaj zmiany są możliwe wskutek traumatycznych przeżyć lub dzięki rozumnej pomocy kogoś z grona bliższej lub dalszej rodziny.

 

Wszystkie zmiany bolą, narodziny są niezmiernie traumatycznym przeżyciem, nie pamiętamy tego bólu narodzin, bo podświadomość wypycha ją. Od życia się nie ucieknie, ani od problemów które z sobą niesie, przypomni nam ono o tym w szczególności wtedy, kiedy byśmy sobie tego nie życzyli.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja chyba też mam osobowość zależną/symbiotyczną. Czy to jest to samo? Mam tak, że wystarczy zwykle chwila rozmowy z kimś, a ja zatracam kontakt ze sobą i trudno mi myśleć samodzielnie, zwykle jest tak że w takiej sytacji w głowie mam to co mówi druga osoba, jej poglądy. Dzirje się to też, gdy jestem gdzieś i w pobliżu mnie jest jakąś osoba lub kilka oób, które rozmawiają ze sobą. Wtedy odruchowo skupiam się na rozmowie tych osób i tak podłączam się do nich. Ciężko mi z tym :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Agnieszka_Kk, z tego co się naczytałam, to takie uleganie sugestiom, idealizowanie nowych ludzi i przecenianie intymności relacji często występuje w osobowości histrionicznej. Odmianą histrionicznej jest taki kameleon, co przybiera tożsamość pod wpływem chwili, żeby zdobyć sympatię i uwagę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O boże to mnie chyba tez dotyczy ale jestem taka od dziecka wiec kim tak na prawde jestem?? co z moimi wartosciami?? nie czuje siebie to jest chore powoli doprowadzam do tego, że nie mam juz nikogo a to jest dla mnie najgorsze. Czuje, że musze sie złapac kogokolwiek bo sama nie zrobie nic, tak boje sie odrzucenia, wycofuje sie ze wszystkiego juz nie jestem w stanie nawet jezdzic do rodziny. Najgorzej jest ze związkiem jak bylo zle nie potrafilam odejsc chociaz powinnam, brakuje mi asertywnosci, pewnosci siebie ale skad ja brac skoro nie ma sie do siebie zaufania a teraz po prostu nie potrafie sama zrobic zadnego kroku, czuje sie jak male dziecko, blagalam zeby to nie byl koniec. Teraz nie mam pracy i wariuje, nie czuje siebie, nie wiem co ze soba zrobic, jakas niemoc. Nie wiem jak powinien wygladac zdrowy zwiazek, nie mam zadnych znajomych, odsuwam sie od ludzi(FS). W przyszlym tygodniu ide do psychologa musze wierzyc, ze da sie to jakos zmienic bo tak sie nie da żyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć,

 

podejrzewam, że moja mama ma osobowość zależną. Moja mama była wychowywana przez brata ojca i jego żonę. Przybrana matka bardzo źle traktowała moją mamę. Mimo to mama opiekowała się nią na starość osobiście oraz wspierała biologicznego syna przybranych rodziców. Wkrótce po śmierci macochy mama wyszła za mąż. Mój ojciec okazał się człowiekiem niedojrzałym i niepracowitym. Wiele czasu spędzał z matką. Wspólne zajęcia ze mną i bratem można policzyć na palcach jednej ręki. Mój ojciec nie był człowiekiem rodzinnym. W wieku 17 lat odszedł od rodziny i nie utrzymywał kontaktu. Ponadto nie wywiązywał się z obowiązku alimentacyjnego. Moja mama po mimo wielu błędów ojca, które bez wątpienia zasługują na potępienie dawała mu kolejne szanse. Szukała pomocy i zrozumienia u rodziny. Ale na próżno. Najbliższa rodzina lekceważyła lub ignorowała jej apele o pomoc. Mimo to mama nie zerwała z nimi kontaktu. Bez poparcia najbliższych mama nie umiała podjąć życiowych decyzji.

 

Wiele z jej decyzji rażąco godziło w jej interesy oraz rodziny. Najbliższa rodzina wykorzystywała mamę a ona mimo to trwała przy nich. Nie chciała zostać sama. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć. Jedyne uzasadnienie jakie mi przychodzi to zaburzenie osobowości. Wszytko to doprowadziło do dużych problemów finansowych i psychicznych. Psychiatra zdiagnozował u mnie F21 - zaburzenia schizotypowe a brat ma problemy lękowe. Mama rozmawiała z terapeutką, która zauważyła problem i doradziła aby mama dbała o swoje interesy (brat i ja także uczęszczaliśmy do niej na spotkania). To była jedyna konkluzja. A psycholog, z którym spotykałem się ja i brat nie zapytał mamy nawet o problemy. Odbyła z nim tylko trzy spotkania na sam na sam.

 

Nie daje mi to spokoju. Podejmuje próby rozmowy o mamie ze specjalistami są ucinane. A mama nie widzi problemu tak jak ja. Przyczyny sytuacji tłumaczy według mnie jak dziecko: (w domyśle rodzina) "Przecież im mówiłam", "Ufałam bratu", (w domyśle brat) "Myślałam, że skoro ja mu pomagam to on mi pomoże", "Bałam się zostać sama", "Mąż miał rodzinę a ja nie chciałam być sama", "Jak sobie poradzę sama?".

 

Sam nie wiem o co pytać. Napiszcie co o tym myślicie.

 

johnn

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 25.01.2011 o 22:33, Bura napisał:

osobowość samoponiżającą się

tzn masochista ?jak sie objawia ?

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Osobę z zależnym typem zaburzenia osobowości charakteryzują pewne zachowania, które odzwierciedlają jej konstrukcję psychiczną i sposób, w jaki wchodzi w relacje z innymi ludźmi. Są to takie zachowania, których główną cechą jest stała zależność od innych – od ich dostępności, obecności, kontaktu z nimi, od ich „porad”, a tak naprawdę decyzji. Osoba taka ujawnia stałą potrzebę bycia (na różne sposoby) w kontakcie z kimś; może to być fizyczna obecność drugiej osoby, mogą to być częste telefony lub smsy. Te kontakty osobiste i telefoniczne nie mają charakteru ani załatwiania spraw, ani podtrzymania więzi w taki sposób, jak ma to miejsce w dojrzałym związku. Mają raczej charakter upewniania się, że jest ktoś, kto może się zaopiekować i pomóc – ponieważ osoba ta ma wewnętrzne poczucie niezdolności do samodzielnego istnienia bez drugiego człowieka. Bez tej stałej obecności (dosłownej lub chociaż możliwości kontaktu) czuje się nieswojo, niepewnie, bezradnie. Odczuwa wtedy wewnętrzne napięcie i chęć skontaktowania się, upewnienia, uśmierzenia tego niepokoju. Skutkiem takich potrzeb jest oddanie ważniejszych i mniej ważnych codziennych decyzji w ręce innych osób, niemożność stawiania żądań i domagania się czegoś od nich, ukrycie swoich własnych potrzeb, a uleganie potrzebom i oczekiwaniom ujawnianym przez osoby z otoczenia.

Co zauważyłam u siebie - na siłę szukam kontaktu z innymi. Piszę, dzwonię po 20 razy dziennie... 

Mój psycholog nie postawił mi jeszcze diagnozy - nie wiem kiedy to zrobi, w mojej głowie panuje chaos. 

Myślę, że mam nerwicę, DDA i cechy osobowości zależnej... 

Im więcej o tym wszystkim myślę, tym bardziej układa mi się to w głowie.. ale I jednocześnie rośnie przerażenie jak bardzo dużo rzeczy jeszcze nie wiem o swoim umyśle...

Czy ktoś z was boryka się z podobnymi problemami? 

Edytowane przez Heledore
Przeniesiono ze względu na tematykę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam zdiagnozowaną osobowość zależną (oraz unikającą). Głównie objawia się to tak, że boję się zostawać sama, nie przepadam za tym. Boję się odejścia bliskich mi osób - rodziców, a głównie chłopaka. Czasem czuję się jak takie duże dziecko, które potrzebuje opieki. Nie jest to nic fajnego, ale wiem, że mam coś takiego przez moje traumy - głównie z dzieciństwa. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 19.08.2011 o 21:33, etien napisał:

 

 

Największy problem mam z tym aby uwierzyć w swoje możłiwości oraz z zaakceptowaniem faktu, że sama jestem w stanie dać sobie w życiu radę, że nie potrzebuje non stop innych aby móc realizować swoje cele.

Mam duży problem z byciem asertywną i zaznaczaniem własnych granic. Z wyrażaniem swoich potrzeb. Męczące jest też to, że nazbyt często przesadnie przejmuje się uczuciami innych.

Nie lubię tez tego, że kiedy mam za dużo czasu staje się bardzo refleksyjna i retrospektywna, wszystko nadmiernie, ciagle analizuje i tym samym więcej myślę, niż dzialam. 

Też tak mam. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeden z aspektów mojej zależności polega na tym, że sama dla siebie nie organizuję życia. Ciągle żyję od wydarzenia do wydarzenia. Od tego tygodnia kalendarz do końca roku jest pusty. I od wczoraj kompletnie oklapł mój nastrój. Nie mam pracy, nie mam ochoty robić rzeczy, które sprawiały czasem miłe odczucia. Leżę w łóżku, wszystko mnie boli, psychicznie jestem odarta z każdej cząstki szczęścia. Mam same przykre myśli, ale nie umiem płakać. Chcę przestać być taką upierdliwością dla osoby, z którą mieszkam. I nie wiem co zrobić, żeby zacząć żyć bez wpływu innych. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Też nie bardzo umiem być sama. Czasem potrzebuje chwili samotności, ale potem czuję lęk. Że nie ma przy mnie np męża. Potrzeby innych są dla mnie przeważnie ważniejsze niż moje. Gdy powiem komuś coś ostrzej lub nie miło to odczuwam duże poczucie winy i dążę do zgody, przepraszam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Podobno najlepiej napisać w temacie zgodnym z problemem, więc piszę tu, choć nie wiem, czy to jest jedyny/główny problem, ale na 90% ma najgłębsze korzenie. Zabawne, że jeszcze wczoraj miałam tyle myśli, a jak przychodzi do napisania, to mam trudność ubrać to w słowa... Chyba zaczynam rozumieć problem "pustki w głowie" na terapii, o której czytałam w Początkach terapii.

 

Może zacznę od objawów:

- biernym podporządkowaniem się otoczeniu - nie jestem pewna, co przez to rozumieć, ale wydaje mi się, że tak, szczególnie w gronie nowo poznanych osób. Często wynika to z "obojętnie mi, i to i to brzmi ok" - co poniekąd wiąże się ze scedowaniem decyzji na innych - ale też nieraz zdarzyło mi się podporządkować czyjejś woli wbrew sobie. Z kolei jeśli coś jest dla mnie ważne, a np. mama oznajmia decyzję, która przekreśla mój plan (o którym wcześniej raczej nie mówiłam), podjęcie rzeczowej dyskusji na ten temat jest dla mnie trudne i często reaguję płaczem z poczucia bezsilności, jakby klamka już zapadła, czego się ogromnie wstydzę i tym bardziej trudno mi wyartykułować wtedy swoje myśli. Powinnam chyba w tym miejscu napisać, że mam 26 lat.

- bezwolnym opieraniem się na innych w podejmowaniu mniej lub bardziej ważnych decyzji życiowych, ze skłonnością do częstego przenoszenia na nich odpowiedzialności - z tym staram się świadomie walczyć i nawet jakieś efekty są, jednak nie chcę też popadać ze skrajności w skrajność. Wciąż miewam problem z oceną, kiedy poproszenie o pomoc w podjęciu decyzji jest pójściem na łatwiznę, a kiedy faktycznie ma rację bytu - szczególnie na gruncie, hm, "zawodowym", gdzie moje doświadczenie jest znikome, a osoba nade mną niekoniecznie zna się lepiej, ale uznaję jej moc decyzyjną (gdzie znowu czasem trudno mi walczyć "o swoje", kiedy pada inna propozycja, która mi się nie podoba, bo przecież to "szef", autorytet).

- nadmierną obawą przed porzuceniem przez osoby bliskie i osamotnieniem - często nieświadomie, ale tak. Właśnie związana z tym sytuacja mnie skłoniła do rejestracji. Patrząc wstecz, gdy byłam 2,5 roku w związku na odległość i usłyszałam, że facet chce przerwy, miałam poczucie, jakby świat mi się zawalił. Po kolejnym pół roku sama zerwałam, bo niby wciąż byliśmy razem, a jednak on się w dużej mierze odciął. Wtedy po raz pierwszy całonocny płacz i ogólne związane z tym napięcie emocjonalne doprowadził u mnie do wymiotów. 11 miesięcy później wyleczyłam się z niego i przez kolejny miesiąc czułam się wolna jak nigdy. A potem przyszedł taki jeden i mnie zbajerował ;) Na początku wzbraniałam się przez zaangażowaniem, jak mogłam, ale teraz znowu czuję się uzależniona do tego stopnia, że po spędzeniu ze sobą kilku dni po świętach nie mogłam powstrzymać łez na myśl o rozstaniu - a przecież to tylko na trochę! Przecież chcemy pójść o krok dalej i w ciągu kilku miesięcy wynająć coś razem! Niestety, chociaż uważam, że tym razem trafiłam na naprawdę świetnego partnera, nie byłam w stanie nagiąć emocji do rozumu.

Swoją drogą, od lat czułam pewną pustkę. Najpierw wypełniałam ją grami online (aby był kontakt z ludźmi! w realu było z tym słabo...), potem chyba gdzieś zniknęła przy pierwszym dłuższym związku, ale nie mam pewności. W każdym razie od dość dawna nie doskwiera mi tak, jak kiedyś. Podejrzewam, że się ukrywa raczej niż całkiem zniknęła, skoro wciąż czuję się niekomfortowo na wspomnienie o niej.

- poczuciem niepewności, bezradności, bezsilności i niekompetencji - pół na pół, zależy od sytuacji. Mam wrażenie, że częściej się przejawia w ważnych kwestiach, gdzie jest perspektywa dłuższego wysiłku/pracy, niż w czymś, co da się zrobić "od ręki".

- uległością wobec życzeń i wymagań innych ludzi, zwłaszcza osób starszych lub posiadających autorytet - zdarza się częściej, niż bym chciała.

- unikaniem trudności oraz łatwym wycofywaniem się z podjętych decyzji i działań - to w zasadzie łączy się z tym poczuciem bezsilności i niekompetencji. Jak się robi za bardzo pod górkę, ogarnia mnie zniechęcenie i mnie paraliżuje przed pójściem dalej. Łatwiej jest zawrócić.

- nadwrażliwością na stresy psychiczne i somatyczne - chyba tak, a na pewno reakcje bywają nieproporcjonalnie silne. Stres częściej mnie paraliżuje niż motywuje do działania.

- niedostatecznym wypełnianiem codziennych zadań z powodu braku napędu, aktywności, inicjatywy i samodzielności oraz dużej męczliwości i małej zdolności do odczuwania przyjemności - nie wiem, jak z tą przyjemnością. Czasem mam takie okresy, gdzie jest w stanie "a po co to wszystko, sekunda przyjemności, a potem i tak jest znowu to samo", choć stosunkowo rzadko. Ale cała reszta... Cóż, niech zobrazowaniem tego będzie fakt, że studia licencjackie zaliczyłam niemal śpiewająco... poza samą pracą dyplomową... której praktycznie nie zaczęłam nawet pisać... Nawet zapłaciłam z własnej kieszeni (teoretycznie po to, żeby odczuć karę na własnej skórze; praktycznie po to, żeby nie czuć dodatkowej presji związanej ze zobowiązaniem, jaka by przyszła, gdybym pozwoliła rodzicom na zapłacenie za mnie) za powtórzenie roku, gdzie jedynym powtarzanym przedmiotem było to seminarium dyplomowe. I... znowu nic nie zrobiłam. Nie potrafiłam się zmusić. Prokrastynacja level over 9000... Teraz już oficjalnie oblałam studia i pozytywnie odczułam brak tego ciężaru na barkach, ale przyszedł czas szukania pracy i niby coś mam, ale jeszcze nie zaczęło to funkcjonować + w sumie nie wysłałam żadnego CV... Zbieram się do tego jak pies do jeża. I teraz jestem w stanie pt. "sama nie wiem, czy to w ogóle ma jakiś sens [to, co mam] i ja tak naprawdę nie chcę tego robić [bo poważnie nie chcę, ale jak nie mam niczego lepszego...]"

Czuję się gorsza od innych, bo "radzą sobie w życiu", a ja nie. I chyba doszłam do ściany w samodzielnych próbach zmiany tego stanu rzeczy.

 

kolor zielony zarezerwowany jest dla moderacji!

 

Edytowane przez exodus!
przywrócono domyślny kolor czcionki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie mam oficjalnie tej diagnozy ale przejawiam mnostwo cech osobowości zależnej. Zastanawiam się jak mogę samodzielnie pracować nad tym zaburzeniem? Czy mogą wypowiedzieć się osoby, które przeszły terapię z powodu osobowości zależnej? Lub osoby, które mają na ten temat wiedzę? Nie mam w życiu żadnych marzeń, potrzeb, nic nie motywuje mnie do działania, nic nie daje poczucia sensu jak tylko to, że już od dziecka pragnęłam bliskiego związku. To jedyny mój cel. Poza nim nie istnieję. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam osobowość zależną. Cały czas jestem w trakcie terapii, biorę leki itd 

 

Wypowiadałam się w tym temacie 3 lata temu. Trochę się zmieniło od tego czasu.

Chociażby to, że od nowego roku musiałam zmienić pracę i teraz już nie pracuję w tych samych godzinach, co mój mąż. Z początku było to dla mnie straszne. Obecnie dalej jest mi przykro, że mijamy się, ale to mi w jakiś sposób pomogło przebywać samej ze sobą. 

Widzę, że stałam się bardziej samodzielna, na co też na pewno wpływa terapia. Czas również zrobił swoje. 

 

Oczywiście osobowość zależna nie zniknęła mi, dalej to czuję, ale niektóre objawy po prostu zmniejszyły swoje natężenie/częstotliwość. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×