Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samotność w depresji...


lublinianka

Rekomendowane odpowiedzi

Moim zdaniem.

Jesli chodzi o angazowanie sie z glebszym uczuciem, to najpierw wzgledna rownowaga. Skoro milosc potrafi u zdrowego czlowieka zmienic postrzeganie i ocene sytuacji, to to nie ma chyba co za wiele dyskutowac co robi w przypadku kogos z problemami emocjonalnymi. Najlepiej zaczac powolutku wychodzic z dolka od znajomosci etc. Samo uczucie no coz prawda jest przykra nie wystarczy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej,

a może każdy z nas idnywidualnie odnajdzie prawidłową kolejność i ułoży układankę do końca, chociaż pewnie większą frajdę i szeczęście daje samo układanie i szukanie elemntów niż końcowy efekt. To tak jak czujemy niedosyt po przeczytaniu książki (dobrej) chociaż czytając chcemy jak najszybciej dotzreć do końca. A potem jest koniec i co? Chciałoby się jeszcze!

Dla jednych napotkanie drugiego człwieka, nieważne przyjaźni czy kochanie, jest motywacją do walki o siebie dla tej własnie osoby, a inni potrzebują wewnętrznej równowagi, naprwić siebie i walczą o siebie dla siebie, żeby znowu czegoś nie skopać i nie powielać poprzednich błędów. ( No to już całkiem masło - maślankowe chyba już) Pozdrowionka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podczas lektury "Melancholii" A. Kępińskiego (gorrrąco polecam :!: ) natknąłem się na taki fragment.

Fakt, że człowiek nie jest zamkniętą, niezależną jednościa, wynika z natury zjawisk przyrody ożywionej. Każda żywa istota stanowi układ otwarty, tzn. powstający dzięki ustawicznemu przepływowi energii i informacji między nią a otoczeniem. Taki układ nie może być niezależny (wolny), ani własny (autentyczny), ani odizolowany (samotny). Jest on tylko przelotną formą na wiecznym prądzie życia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No, ok. Chcecie być kochani. To ja mam proste pztanie: czy da się pokochać kogoś chorego na depresję?

Odpowiedzcie, proszę, obiektywnie, czy Wy bylibyście w stanie na miejscu zdrowego człowieka?

Moja odpowiedź jest krótka: nie. Prawdopodobnie wystraszylibyście się obserwując chorego z dystansu.

Ciekaw jestem Waszych.

 

Właśnie teraz przechodzę kolejny epizod depresyjny, trwa on, mimo intensywnego leczenia, już ponad pół roku. Moje doświadczenia z ludźmi są teraz coraz gorsze. Prawdziwi przyjaciele nie odejdą, ale nieprawdziwi wykruszają się bardzo szybko. I to powoduje poczucie osamotnienia mimo, że mam prawdziwych i oddanych przyjaciół, mam do kogo zadzwonić, poprosić o pomoc, czy się wyżalić. Czyli teoretycznie powinienem się cieszyć. Ale tak nie jest. Bo choroba zmienia człowieka, zmienia jego stan do tego stopnia, że ogromna większość ludzi po prostu kuli ogon pod siebie i ucieka. Ale uciec od chorego można tylko raz. Drugiej okazji nie będzie. Rany zadane podczas fazy depresyjnej zagoją się szybko, ale pozostaną po nich blizny, które nie pozwolą zapomnieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podobno kazda potwora znajdzie amatora, a czlowiek chory to jeszcze nie potwor... jedni kochaja blondynki, drudzy brunetki, inni chorych na zoladek, a inni chorych na depresje... inni tylko siebie... albo nawet siebie nie kochaja.

Ja jestem sama, bo nikogo nie kocham. Siebie chyba tez nie. Zdarzaja sie faceci, ktorym imponuje to jaka jestem (lub moze to ze podobno jestem ladna, a reszta to ideologiczna otoczka).

Ale spławiam ich, bo sa ni obojetni. I tak sobie zyje wsrod pojekiwan rodziny (przydalby ci sie ktos).

Mam znajomych, spotykam sie z nimi, ale wspolne imprezy nie sprawiaja mi juz takiej radosci, a spotkania przy piwie czy cherbacie sa okazja do smucenia o swoich problemach... a po co zatruwac innych problemami

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej Aruns szczerze? Nie wiem, nie zastanawiałam się czy mogłąbym pokochać kogoś chorego na depresję czy inną chorobę ( to jest chyba wtórne, nie mam w głowie zestawu pytań który selekcjonowałby osoby do pokochania) , ale na pewno mając pewne doświadzcenia na tym polu byłoby mi łatwiej niż osobie zupełnie zdrowej.

 

Właśnie 2-gą cześcią swojej wypowiedzi uświadomiłeś mi coś strasznego! Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale podczas kiedy pierwszy raz chorowałam na depresję, zostałam zraniona przez mojego męża i nie moge teraz wybaczyć. Już ponad rok nie mieszkamy razem On chce cały czas wrócić ale ja nie moge znieść nawet myśli o byciu razem.

Być może sedno tkwi w tym że wtedy chorowałam, z resztą mówiłam mu to głośno i wyraźnie że potzrebuje pomocy, ale On właśnie podkulił ogon i zwiał bo nie zaspokajałam jego potrzeb, co wg niego było powodem rozpadu naszego związku. Jakiś koszmar!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiecie samotność mnie dobija, tak samo jak kings robię ciągle wszytsko sama, sama, sama, ta sutuacja doprowadza mnie na skraj wytrzymałości, płaczę gorzkimi łzami... dlaczego mnie to spotyka w życiu, taka pustka? nigdy nie miałam problemów z nawiązywaniem kontaktów z innym ludźmi a jednak brak szczęścia w poszukiwaniu bratniej duszy tak głęboko mnie doświadcza... nie wiem dlaczego? może dlatego, że jestem zbyt łatwowierna, ufna, dobra? ludzie,którzy to wyczuwają wykorzystują każda nadarzającą się okazję aby mnie zranić... może po prostu nie potrafię się przystosować do realiów panujących obecnie na świecie? nie wiem, już nic nie wiem, nie rozumiem coraz bardziej każdego swojego wypowiedzianego zdania... odzywa się we mnie tylko potrzeba miłości, opieki, kochania, czucia,że jest się komuś potrzebnym.... to tak boli, próżnia wszechobecna... pomóżcie!!!

 

No to czuje dokładnie to samo :( Kiedys marzyłam o wielkiej miłosci..dzis marze o normalnej i prawdziwej ..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam! Mam mały problem, czuję się bardzo samotna, rodzice nie maja czasu dla mnie, czuję się źle, taka samotna. Nie mam się komu zwierzyć, i nie wiem, gdzie szukać pomocy. Czasami mam myśli samobójcze. Wszyscy mi sie zwierzają, i biorę jeszcze problemy innych na siebie. Nie daję sobie już z tym rady. Zmieniłam sie i nie wiem, jak stać się tą wesołą dziewczyną co byłam do niedawna. Proszę o odpowiedź

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej, bardzo smutny jest twój post, dlatego postanowiłam do ciebie napisać pare słów otuchy :smile: czasami tak nam się wydaje że jesteśmy sami, że dla nikogo się nie liczymy ale czasami wystarczy dobrze się rozejżeć i poszukać tego kogoś kto myśli i czuje jak ty:smile: to forum jest idealne dla ludzi zmagających się z takimi problemami, więc zaglądaj tu często a zobaczysz że nie jesteś sama i jesteś rozumiana :D życzę ci dużo siły i optymizmu :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

egonka_28 dziękuję Ci bardzo, po Twoim liście troszkę mi lepiej. Zaczęłam rozmawiać z chłopakiem o tym co czuje. Rodzice są zapracowani, ale potrzebuję czasami porozmawiać z nimi, szkoda, tylko że nie zauważają tego. Mam nadzieję, że szybko mi to minie, bo czuję się okropnie gdy wszyscy z klasy mówią; "nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze" chociaż nie wiedzą co mnie gryzie, i czepiają się, że użalam się nad sobą> Chyba każdy potrzebuje wsparcia i bliskości drugiej osoby. Dobrze, że są takie miejsca, gdzie można wszystko z siebie zrzucić cały ten ciężar, który sie nosi na sobie...

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 10:19 pm ]

egonka_28 dziękuję Ci bardzo, po Twoim liście troszkę mi lepiej. Zaczęłam rozmawiać z chłopakiem o tym co czuje. Rodzice są zapracowani, ale potrzebuję czasami porozmawiać z nimi, szkoda, tylko że nie zauważają tego. Mam nadzieję, że szybko mi to minie, bo czuję się okropnie gdy wszyscy z klasy mówią; "nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze" chociaż nie wiedzą co mnie gryzie, i czepiają się, że użalam się nad sobą> Chyba każdy potrzebuje wsparcia i bliskości drugiej osoby. Dobrze, że są takie miejsca, gdzie można wszystko z siebie zrzucić cały ten ciężar, który sie nosi na sobie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zawsze chodziłam własnymi drogami. Byłam inna. Wcale mi z tym źle nie było. Lubiłam samotność. Uważałam że ktoś taki jak ja, z takimi problemami jest z góry skazany na samotność, niezrozumienie i niezaakceptowanie przez otoczenie. Pogodziłam się z tym i nauczyłam się z tym żyć i szło mi chyba nie najgorzej a to że swoim kosztem to przecież tylko moja sprawa, mój wybór. Dla ułatwienia sobie przełknięcia tej prawdy życiowej, uważałam że poprostu takie jest moje przeznaczenie i koniec. Nie ma dyskusji.

No i ostatnio zerwałam z facetem. Byliśmy 5 lat razem i wiem że taka miłość już się nie powtoży. Wiem o tym, zdaję sobie z tego sprawę i zaczynam się zastanawiać nad czy przypadkiem nie wyszło nam dlatego, że na wszystko patrze inaczej, wszystko robię inaczej, jestem inna i chcę umrzeć. Bo czy ktokolwiek kto kocha potrafi żyć ze świadomością że jutro może już nie być na tym świecie ukochanej osoby...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Postanowiłem napisać co coś o sobie i o tym co spowodowało przypuszczalnie że jestem w tak złym stanie psychicznym jak teraz.Przypuszczam że już od I klasy szkoły podstawowej wyróżniałem się z innych dzieci tzn najczęściej byłem sam i byłem często zaczepiany przez kolegów a wszyscy mi mówili że jestem bardzo denerwujący.Jak byłem w szkole podstawowej i ktoś mnie przezywał to zawsze odpowiadałem na przezwiska i najczęściej uciekałem chociaż zdarzało się na początku że nawet się z kimś lekko pobiłem.Lecz czym później tym było gorzej to znaczy że przez całą szkołę podstawową było tak samo.Większość osób robiła mi na złość jak tylko mogła,zawsze chodziłem sam,czy do szkoły czy ze szkoły,koło domu było tak samo,robiłem sobie samotne wycieczki rowerem czy później czymś innym.Lecz to nie jest tak że lubiłem być sam ale po prostu nie miałem kolegów i jeśli ktoś mi pierwszy nie proponował to zawsze byłem sam.W szkole średniej było podobnie też byłem cały czas smutny i to coraz bardziej,przez 80 % czasu szkolnego byłem sam i jedynie jak ktoś mi zaproponował gdzieś wyjść czy to na boisko to nie odmawiałem.Ale zawsze podchodziłem do siebie bardzo optymistycznie czyli w myślach mówiłem że ci wszyscy którzy mi dokuczają to zwykłe śmiecie i każdy kto mi robi na złość,przezywa itp jest nic nie wartym człowiekiem.Więc w taki sposób się dowartościowywałem.Teraz ogólnie mam ogromną nienawiść do wszystkich ludzi,również do mojej siostry i rodziców za to że są uśmiechnięci,dobrze sobie radzą w życiu i nie mają żadnych z moich problemów.Rodziców nienawidzę za to ,że za mocno mnie chronili i wydaje mi się ,że bardzo wiele mi zabraniali pod pretekstem że się o mnie martwili ,a teraz to ja już mam wszystko gdzieś i ich nienawidzę jak i praktycznie wszystkich ludzi.No może lubię ludzi spokojnych,starszych,inteligentnych którzy wyglądają na sympatycznych.

Bardzo lubię moją babcię bo praktycznie niczego mi nie odmawia.

Lubię sam wyjeżdżać(bo nie mam z kim) na dalekie wycieczki żeby tylko nie być z domu i być jak najdalej od nich i żeby po prostu nie siedzieć cały czas w domu.Mam 23 lata i nie mam żadnych kolegów( no może oprócz znanych mi osób których spotykam rzadko na studiach gdyż studiuję zaocznie).Nigdy nie miałem dziewczyny i absolutnie się na to nie zanosi że to się zmieni.Miałem już bardzo wiele razy myśli samobójcze ale odwagi mam stanowczo za mało,wiele razy chciałem uciec z domu ale to były tylko chęci pod wpływem kłótni z rodzicami które są dosyć częste.Ostatnio powiedziałem coś rodzicom o mnie ale z ich strony nie było żadnej reakcji czyli albo im to obojętne(lecz wątpię z powodu ich opiekuńczości) albo nie widzę żadnego poważnego problemu.Co do mojego strachu,smutku,zachowania to absolutnie nic nie pomaga.Alkohol nie ważne w jakich ilościach ale to nie zmienia mojego zachowania,nie rozluźnia i to jest prawda.Po prostu absolutnie nic nie zmieni mojego podejścia gdyż mam tyle nienawiści do wszystkich że już nie widzę żadnego sensu życia.Pod koniec szkoły średniej przez rok brałem leki antydepresyjne które w ostatniej klasie polepszyły mi nastrój więc zacząłem się więcej odzywać ale oczywiście to było za późno na jakąś zmianę wzajemnych relacji,potem przestałem brać te leki i opuściłem tą przeklętą szkołę i ludzi i poszedłem na studia gdzie już było komfortowo gdyż byli tam fajni ludzie i nikt mi nie dokuczał ale co ważne były to studia zaoczne więc rzadko się spotykaliśmy.Ale i tak byłem sam to znaczy prawie cały czas chodziłem sam.Mój dom był zaledwie 2 km do szkoły więc często przyjeżdżałem do domu między lekcjami bo nie chciałem czekać w szkole.Obecnie mam bardzo duże wahania nastroju czyli raz się mogę śmiać a raz płakać oczywiście samemu a nie przy ludziach.Bardzo łatwo mnie wzrusza ładna piosenka,czy film.Ale nie wzrusza mnie zabijanie czy robienie krzywdy innym ludziom chyba że to były bardzo dobre osoby ,ich wygląd ma ogromne znaczenie czy jest mi kogoś zal czy nie( to znaczy żal mi ładnych,dobrych ludzi).W mojej rodzinie u najbliższych osób nie wydarzyło się nic złego.Wszyscy żyją czy to rodzice,dziadkowie i tym podobnie.Tylko ja jestem jakiś inny i nie chce mi się żyć więc sądzę że w dobrym dziale napisałem ten temat.Ja się uważam za osobę inteligentną chociaż od dawna na krytykę reaguję odwrotnie jeśli się z nią nie zgadzam.

Najważniejszą osobę dla mnie jestem ja sam i nic mnie nie interesuje ,zdrowie i życie innych chyba że to wpłynie bezpośrednio na mnie.

Nie wiem co by powiedział psychiatra jakby przeczytał to co napisałem.

Ale pisanie mi tego zajęło godzinę czasu a mówiąc nigdy bym tego nie powiedział bo mam duże problemy z zebraniem myśli.

Co sądzicie o moim problemie i czy macie podobnie i jesteście sami(bez dziewczyny,chłopaka w moim wieku tzn nigdy nie mieliście).

Starałem się napisać najlepiej jak umiałem o sobie ale przecież nikt nie jest idealny... Bardzo często mam tiki nerwowe i nie mogę się nad niczym skoncentrować.

Jak sklasyfikujecie moje objawy ? Jest to w ogóle jakaś choroba psychiczna i jaki jest najłatwiejszy sposób na wyleczenie się z tego ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tom23 Witaj ;) Podejrzewam ze to jest depresja...Mysli samobojcze,klotnie,nienawisc do wszystkich ludzi,bol,zalamanie..Ja rowniez przez to przechodze :( I moge stwierdzic ze jest strasznie trudno :( Ja tez jestem sama,nie mam nikgo(zadnego chlopaka,przyjaciol),zywie nienawsc do szczesliwych ludzi..(ja mam problemy i ledwo zyje wciaz wykanczajac sie psychicznie,a oni biora zycie garsciami),nie chodze tez na zadne imprezy,w ogole nie wychodze z domu... :( Rowniez tak jak ty jestem uczuciowa,latwo mnie wzruszyc czy zalamac..To dobra cecha..Wiesz ze zyjesz gdy widzisz ze okazujesz uczucia..Na poczatek polecam wizyte u psychologa...On napewno ci pomoze,dobierze odpowiednie leki,wyslucha,doradzi...Tak oczywiscie mozna z tego wyjsc..Ale czeka cie dluga droga... :( W kazdym razie nie czekaj na cud,biegnij do lekarza poki nie jest z toba jeszcze gorzej ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widzę że jesteś o 5 lat młodsza ode mnie.Bo ja kilka lat temu co dziwne jakoś mniej się przejmowałem albo było mi lepiej ale nie myślałem że coś jest nie tak.

Możliwe że mam lekką depresję połączoną z lękami,nerwicą i czymś jeszcze.

Ale trzeba zaznaczyć że to są łagodne stany i na pierwszy rzut oka nikt nie rozpozna że coś takiego mi dolega.Dopiero po dłuższym kontakcie można zauważyć że czymś się różnię do większości.

Do psychologa chodziłem na początku szkoły średniej jakieś 6-7 lat temu przez 1,5 roku ale to nie miało sensu bo nawet nie mogłem wszystkiego przekazać co mnie niepokoiło.A poza tym czy słowa mogą zmienić.Ja już słyszałem i czytałem tyle mądrych słów ,ale co z tego.Nie mam po pierwsze do kogo wyjść z domu.A do kolegów z którymi od dawna nie rozmawiałem nie mam po co.A w ogóle od kiedy to psycholog dobiera leki ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj Tom23. Myślę podobnie jak Ty na temat psychologów: trudno trafić na dobrego a jak już się trafi, to postawi Cię na nogi na parę miesięcy, podbuduje, do tego antydepresanty od psychiatry, który przyjął Cię z łaski, bo jest bardzo zapracowany. Myślę, że w moim przypadku pomocna byłaby terapia grupowa, ale w moim mieście się na taką nie zanosi. Pozostaje więc dalej wieść żywot paranoika. Wogule nasza sytuacja jest myślę zbliżona: nie mam dziewczyny, frustracja powoduje wzrastającą nienawiść do otoczenia, szczególnie do tego, które zdaje się być zadowolone ze swego życia. Myśli samobujcze już ignoruje bo ten temat przerabiałem dwukrotnie, obie próby nieudane i mam w głowie taką blokadę która mówi: "dwa razy się nie udało, daj luz". Nie wyklucza to marzeń o przypadkowej śmierci, która mnie uwolni. Dlatego nie wiem co Ci napisać, jak pocieszyć, mógłbym pisać dobrze znane Ci frazesy o tym, że nie jesteś nikomu nic winien, że masz żyć tylko dla siebie, ale Ty to już pewnie znasz. Więc pisze raczej żeby zwrócić na siebie uwagę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

terapia grupowa jest dobrym i dajacym wiare w siebie przezyciem,dlatego kazdy kto moze niech na nia idzie.ja ja przeszlam 3 lata temu po smierci dwoch kuzynow ktorzy mieli po 27 lat a ja w ten wiek wchodzilam,to bylo pieklo.do tego maz trafial w czule punkty i bez psychiatry sie nie obeszlo.na szczescie trafilam do dobrego specjalisty i jakos z tego wyszlam.na terpii bylam jedyna osoba bez lekow,ciezko bylo ale wytrzymalam,lekow nie biore do tej pory.decyzja lekarza aby znow przejsc calym soba przez terapie.mysli samobojcze sa na porzadku dziennym,ale przez wzglad na corke nie moge tego zrobic,mamy tylko siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj tom23 mysle, ze dobrze Cie rozumiem. Tez jestem sama i nigdy nikogo nie mialam i wstydze sie tego. Zawsze czulam sie gorsza od innych, jakas odstajaca, bylam cichutka i zamknieta w sobie i zawieranie nowych znajomosci stanowilo dla mnie duzy problem. Z czasem pojawila sie niechec do ludzi i nienawisc, ale nie zdarzaly mi sie nigdy wybuchy agresji, kierowalam ja raczej na siebie. W chwili obecnej przekreslilam sama siebie, widze tylko samotnosc i obrzydzenie do siebie, patrze wlustro z politowaniem i odraza, wiem ze zawsze bede sama i staram sie otym nie myslec, staram sie odsuwac te wszyskie zalosne i dziecinne marzenia od siebie, ze moze kiedys...ktos...Musze nauczyc sie zyc i nie uciekac, zaakceptowac to co jest i po prostu isc dalej, wziasc sie do kupy, tylko jak?....:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi chyba nawet nie zależy czy ktoś mnie lubi czy nie.Po prostu absolutnie niczym się nie przejmuje.Ja po prostu jestem obojętny do ludzi to na pewno nie jest tak że wobec kogoś okazuje nieprzychylność i inne wrogie zachowanie.Jedynie napadają mnie takie myśli że nic mi się nie chce i nikogo nie lubię.

Najprościej można to sklasyfikować że wśród obcych ludzi jestem zamknięty w sobie i jakby nie zależało mi żeby zachowywać się inaczej.

To są chyba typowe objawy depresji.Ale czy ma sens znowu brać te leki skoro działają jak się je bierze a i tak nie robią nic poza polepszeniem nastroju bo zachowania jak stwierdzam nic nie jest w stanie mi zmienić.

I bardzo często myślę że jak tak będzie dłużej to coraz bardziej odechciewa mi się żyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×