Skocz do zawartości
Nerwica.com

Terapeuta


juz

Rekomendowane odpowiedzi

Wszystkie leki są po coś, co nie znaczy że bierze sie je i już. Jesli boli cie ząb to idziesz do dentysty, czy bierzesz bezterminowo srodek przeciwbulowy i zapominasz o problemie? Nie rozwiążesz peoblemow emocjonalnych pigułką. Pewnie można je dawkować w pewnych sytuacjach, ale nie rozwiązuje to problemu tylko usmierza ból.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapeuta czasem odgrywa pewne role. Zależnie od problemu z jakim klient się zmaga.

 

o kurza twarz! Tego nie wiedziałem! Nie wiedziałem, że terapuci mają tak skomplikowany zawód / wysoce wykwalifikowane i rozległe wykształcenie. To nawet o aktorstwo się ociera!

 

Z ciekawością czytam teraz wątki o terapeutach, gdyż dziś byłem u psychiatry i po dość pobieżnej rozmowie, jasno i konkretnie skierował mnie na terapię indywidualną. Jestem zadowolony z tej wizyty, miło się pogawędziło (w sumie o dupie maryni, aczkolwiek zaznaczyłem, że dupa maryni jest tylko ułamkiem tego co mam do przekazania i nie wiem, czy jest clou problemu) i tego właśnie się spodziewałem - skierowania do terapeuty, bez żadnych diagnoz na poczekaniu i przepisywaniu leków (nie będę brać żadnych leków!)

 

Ciekaw jestem wizyty u psychoterapeutki. Skoro one takie wszechstronne. Aczkolwiek tutaj pojawiają się moje wątpliwości, stawianie pytań, dociekliwość, inteligencja. Wydaje mi się, że to będzie ten właśnie problem, który utrudni mi terapię - poddawanie wszystkiego w wątpliwość. Bo skoro ona odgrywa role, to znaczy, że udaje, że to jest działanie nieprawdziwe. A ja szukam prawdy, jakkolwiek patetycznie to brzmi. Z drugiej strony - to mi odpowiada. Idolatria, podziwianie mocnych osobowości, jakieś tam wzorowanie i podziwianie ich - to to, co mi pomaga...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ciekaw jestem wizyty u psychoterapeutki. Skoro one ...

 

Są też oni!!! :D

 

Wydaje mi się, że to będzie ten właśnie problem, który utrudni mi terapię - poddawanie wszystkiego w wątpliwość.

 

To zależy wiele od nurtu terapii i doświadczenia psychoterapeuty (i też tego, czy to będzie psycholog, czy tylko psychoterapeuta).

Właściwie, to się nazywa "opór" ;). Pytanie, czy chcesz sprawnie funkcjonować w społeczeństwie/życiu, czy chcesz odnaleźć uniwersalną prawdę. Jeśli to drugie, to zajmij się lepiej dharmą, żeby się nie rozczarować.

Prawdy są trzy: "cała prawda, tyż prawda i gówno prawda".

 

Powodzenia i pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś zacząłem nawijać o moich wątpliwościach związanych z terapią. Wydaje mi sie, że ona za bardzo nie działa itd... a jednoczesnie mam wrazenie, że mojej terapeutce to specjalnie nie przeszkadza. Ona robi swoje i jest cierpliwa, jednak ja nie wiem jak długo ma to trwać i czy ma to sens.

Potem zapytałem o kwestie superwizji. Jest kamera w pokoju i spotkania są nagrywane. Sam nie wiedziałem o co zapytać i o co mi chodzi, ale zapytałem czy ktoś to ogląda, czy to cos daje itd... i w tym momencie terapeutka sie zakłopotała i nie wiem jak to okreslić, troche tak jakby jej sie głupio zrobiło. Więc o tym tez powiedziałem. Przyponiałem sobie te sytuacje, które tutaj opisywałem wcześniej i powiedziałem, że mnie to troche zastanawia. Ze czuje sie jakbym musiał byc ostrożny i jakbym zrobił cos złego, czy cos w tym stylu. Powidziałem, że mam wrażenie że ona jest czasem jakby spieta i zakłopotana. Ze to dla mnie kłopot, bo jak mam sie otworzyc skoro sytuacja wydaje mi sie czasem napięta i ja za bardzo nie wiem o co chodzi. Zastanawiam sie i kombinuje, że ona może tak reaguje jakby empatycznie rezonujac ze mną. Ze może ja tak na nią wpływam i moje zdenerwowanie it... Takie bzdety gadałem, jednak mowiłem że ta sytuacja jest dla mnie zagadkowa. Oczywiście ona cały czas odwracała kota ogonem i pytała"jakie to ma dla pana znaczenie?" "czemu czuje sie jakbym musiał uważać i czemu czuje sie odpowiedzialny za jej reakcje?" " Co czuje jak o tym mowie". Tak jakby mechanicznie robiła terapie. Nie wyobrażam sobie ominięcia tego tematu, a ona powiedziała że na ten temat nie bedzie rozmawiać bo ja płace za moją terapie nie jej. I ona tak własnie działa/ Robi terapie. Przyszedł by gadający pies zrobiłaby terapie. Przyszedł by ktoś zdrowy zrobilaby terapie

Zaczeło mnie to wkórwiać i mówie, że rozumiem że to moja terapia i nie chodzi mi o to, żebroztrząsać jej stany i emocje. Chodzi mi jednak ogólnie o atmosfere i można ją oczyścić mowiąc na ten temat. Denerwuje mnie takie stawianie sprawy. Albo zadam pytanie i ona sie gapi. Nie odpowie. Nie powie że nie odpowie. Nie powie, że nie odpowie bo to i tamto... Zawsze ma być o mnie. W koncu ona coraz bardziej sie spinała, az na koniec zaczeła nieskładnie mowić. Ja znowu specjalnie patrzyłem w bok, żeby udac że nie dostrzegam jej zdenerwowania. Powiedziała że jesli mnie takie rzeczy interesują to ona mi proponuje warsztaty zachowan interpersonalnych... 600 zł-1000zł cena. Tak jakby chciała uciec od tamatu i oświadczyła że " chyba jeszcze o tym panu nie mowiłam, ale mozna na tem temat porozmawiac w grupie...".

Kurwa mać! huj z tego?! To nie jest wyjscie do kina. " Moge porozmawiac w grupie. Pewnie że moge, ale co ma mi to dać. W grupie nie zapytam czemu ona sie denerwuje. Chodze kilka lat, a ona ni z gruche ni z pietruche wali takie coś. Na samym początku mówiłem, że może byłaby pomocna terapia grupowa i oczywiście nic nie powiedziała. ja sie nie znam, nie wiem jakie działania mam podjąc. A ona teraz wali mi że jest grupa.

 

Ogólnie jest to dla mnie troche dziwne. Przychodze z problemem i ona mowi że mam sie otworzyć... jak mam to zrobic skoro najwyrazniej ona też nie jest emocjonalnie przejrzysta i szczera. Teoretycznie łatwo gadać, ale wychodzi na to, że ona ma podobne kłopoty co ja. Wiec nie wiem jak to ma wyglądać.

 

-- 04 mar 2011, 11:54 --

 

Widze, że brak odzewu więc zadam inne pytanie. Ten temat mnie interesuje bo musze podjąc decyzje. Jesli to jest terapia psychodynamiczna( czyli praca na emocjonalnej relacji). Czy to nie jest duza przeszkoda jesli ja czuje, że nie moge czuc sie swobodnie i że ona tez sie swobodnie nie czuje? Jest ciągła gadka,że mam sie otworzyc, że moge te złe mechanizmy odwrócić, ale muszę jakby uwolnic emocje. Jednak nie można tylko na mnie zrzucac odpowidzialności za taka sytuacje. Jesli ja czuje, że sytuacja jest napięta i ten co ma niby byc specjalista i ma mi pomagac nie potrafi takiej pozytywnej atmosfery wytworzyć to jak to ma wygladac? Ja czuje że ona sama nie jest do konca otwarta.

Mam wrażenie, że temu terapeucie jakby zalezy na moim otwarciu, ale z pobudek "egoistycznych". Bedzie zadowolony jesli sie uda. To nic złego, ale jesli wezmie sie pod uwagę fakt że płace za to z własnych ciezko ugranych pieniedzy, że kolejne lata mijają. To fajnie by było gdyby to miało sens. Ja nie wiem co znaczy dobry terapeuta. Nie wiem czy terapia przebiega prawidłowo, czy nie. Mam wrażenie że dla tego terapeuty, to moge chodzic nastepne 10 lat na terapie i wszystko bedzie ok. "Jest problem i my nad nim pracujemy" "terapia jest ekstra"... nie wiem co mam zrobic i co mam mysleć. Jakbym 100% odpowiedzialności za ta terapie ponosił ja. Rozmawiałem też z psychologiem klinicznym i powiexiał że w zasadzie to terapie psychodynamiczne mają słabe wyniki. Czuje że ta sprawa musi sie rozwiązać. Ta atmosfera nie może być taka, ale z drugiej strony juz mam opory przed podjęciem dyskusji. Ona nie chce gadać i ja czuje, że jakbym trafiał w jej czuły punkt i że musze być ostrożny i obchodzic sie jak z jajkiem. To jest bez sensu.

Jednoczesnie jak wczesniej chciałem terapie konczyć, to ona mowi że ja uciekam, że najwyrazniej zaczynam sie otwierać i chce sie wycofać.

 

-- 04 mar 2011, 12:19 --

 

To jest dziwne. 3 razy chciałem konczyć i zawsze ona wtedy sie spinała i coś kręciła i jakos decydowałem, że jednak nie koncze, że jeszcze dam sobie szanse czy cos takiego. Ona zawsze mnie zamyka z moimi wątpliwosciami w te ramy terapeutyczne. Interpretuje wszystko od mojej strony "jak ja sie czuje" "co czuje" "jakie to ma znaczenie" itd... Jednak ta sprawa jest inna. Tu chodzi o ogólną atmosfere. Nie wiem czy mozna ja oczyscic jesli bede mowił o uczuciach z tym zwiazanymi. Co to da jesli potem tak bedzie znowu, znowu, znowu? Terapia terapią od strony technicznej i wiedzy. Jednak tu chodzi o relacje miedzy ludzmi. Najpierw jestesmy ludzmi, potem terapeuta klient. Ona najwyrazniej nie ma zamiaru tego brac pod uwagę. Ona widzi że nasze relacje sa podobne jak relacje moja matka i tyle. Na tym sie skupia. Jednak jakby zupelnie nie było relacji ja jako ja i ona jako ona. W tej relacji jestem tylko ja, a jej jako osoby jakby wogóle nie było, albo jakby to nie miało znaczenia. Jesli ona tak do tego podchodzi to chyba jej przypierdole nastepnym razem, albo rozjebie stolik. Zawsze jestem spokojny, wycofany i staram sie nie kłucic itd... ale to mnie wkórwia. To jest skrajnie nie poważne i dziecinne. Tak jakby to była zabawa, albo coś zupelnie błachego. Jakby walneła klocka na dywan i ja bym powiedział że mi to nie pasuje i ciezko bedzie mi sie otworzyć, to ona by pytała czemu?" Jakie to ma znaczenie", tak jakbym rozmową na temat własnych odczuc mógł zmienic swoje nastawienie i sytuacje oczyscić.

Jesli ona nie dostrzega, lub lekceważy swoje indywidualno-ludzkie braki to to jest niepoważne. To to jest chyba zły terapeuta. Przeciez nie kazdy co ma porobione kursy, skonczone studia moze być terapeutą. Ona sie jąka i spina i może to nic takiego. Ale tyle czasu stoje w miejscu, nagle mowie co mi przeszkadza. Mowie że czuje że musze sie wycofać w takich momentach. Czy tarapeuta bierze odpowiedzialnosc, tylko za swoj warsztat? Czy jesli trafi do niego ktoś kto ma słaby kontakt z własnymi emocjami, ciezko mu podejmowac decyzje. Jesli bedzie tarapia i terapeuta widzi, że cos jest nie tak, że atmosfera jest zła, terapia nie dzie dobrze, że może popelnia bledy i że klient może sie nie otworzyć itd... to czy on ma to w dupie?! Robi terapie i już? To wszystko odpowidzialność klienta? Przeciez są osoby posyłane na terapie przez rodziców. Jesli są zaleknione i wycofane to mozna jes trzymac w nieskonczonośc. Potem powiedziec że terapeuta robi swoje, a przecierz decyzja należy do klienta i rece umyte.

To troche tak jakbym poszedł do lekarza bo boli mnie głowa. Myle drzwi i trafiam do chirurga od nóg(czy cos tam) i on robi mi operacje nogi bo to potrafi. Robi i nie bierze odpowiedzialnosci.

 

-- 04 mar 2011, 12:30 --

 

Walne jeszce coć. Robi sie powoli pamietniczek. Kwestia superwizji. Kazała mi podpisać jakieś gówno, że godze sie na superwizje. Korzysci dla niej i dla mnie itd... Zapytałem czy ktos to ogląda i ona tak zmieszana kiwneła głową i zaczela zmianiać temat. Albo nikt tego nie ogląda (może to sie ogląda po pół roku, nie wiem. Jednak wtedy dla mnie to ma skutki znikome). Watpie zeby mnie okłamała i że wykorzystuje to dla jakis innych celów, ale coś kręci. Cos kręci i czegos nie mowi. Ja to widze i mowie że ciezko mi sie otwierac jesli coś takiego dosztrzegam i zaczynam kombiować podejrzewać itd... Czy to nie jest jesj błąd. Jej wina. Czy ona nie ponosi odpowidzialnosci za takie zachowania i pozniejszą atmosfere?

Jak na początku powiedziałem, że zapomniałem pieniedzy. Ona oczywiscie widzi w tym podszyta intencjonalnie-emocjonalnie działalnosć( jakis opór czy nieswiadomy sabotaż terapi) i pyta, co w związku z tym czuje. Co o tym myśle. Mnie to na wpół smieszy i irytuje i mowie, że skłamałem. Że wcale pieniedzy nie zapomniałem, tylko wypłacam je 5-6 z konta internetowego itd... itp... To jest kurwa otwartość! Ona w takiej sytuacji wyglada jakby miała zrobić w gacie, i jakby szybko chciała znależc wyjscie z sytuacji, zmieniając temat. To nie jest szczerość i otwartośc! Jesli nikt tego nie oglada na bierząco to przecież nic złego. Ale ona kombinuje i sie spina. Może powodem jej zachowania jest cos innego, ale coś kombinuje. Ona bierze odpowidzialność za sytuacje, a nie moje emocje z ta sytuacja związane

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W wyniku akcji sabotazowej wobec forumowej osobowości dostałem 2 bany. To ok, bo w sumie tak miało być. Jednak cos sie wydarzyło i jakoś nie ma gdzie tego napisać.

Czwartek to dzień moich spotkań i dzisiaj coś mnie zupełnie rozbiło. Znowu zeszło na tematy jej zachowań, czy reakcji... lub moich wyolbrzymionych interpretacji. Nie bede sie zagłębiał i strzeszcał rozmowy, ale w pewnym momencie ona zaczeła mówić o sobie i naszej terapeutycznej relacji. Dość nieustepliwie drążyłem temat i ona zaczeła mnie zapewniać że jest po mojej stronie, że nie mam w niej wroga... pytała o moje sądy uczucia.... czy podejrzewam że mnie lekceważy itd. itp. i w pewnym momencie zapytała tak prosto z mostu " co ja takiego zrobiłam?" . Powiedziała to pełnym emocji głosem, chyba z jej strony niezamierzonych. Chodzi o te emocje i sposób w jaki to powiedziała... taki bardzo szczery, zraniony i zaniepokojony, jakby z troską o naszą relacje(???). Jakbym dawał jej do zrozumienia, że coś mi sie w niej nie podoba a ona jakby chciała to naprawić , tylko że nie wie chyba o co chodzi. Ja też nie wiem, ale sposób w jaki to powiedziała zupelnie mnie rozbił. Chodzi jednak o to, że sposób w jaki to powiedziała przywołuje mi na myśl sposób porozumiewania sie pary, bedącej w związku. Tak jakby była kobietą, którą jej mężczyzna o coś oskarża, a ona jakby widząc moja determonacje i nieprzejednanośc zaczynała wierzyć że coś zrobiła. Nie wie co, ale jakby widzi że mi coś jednak na powaznie nie pasuje i ona na tej podstawie zaczyna sie czuc winna.???? Tylko taki przykład przychodzi mi na myśl

Czuje sie z tym strasznie. Mam wyrzuty sumienia jakich nie miałem od 15 lat. Chodzi mi o takie prawdziwe, które czuje w sobie a nie takie psychopatologiczne/ na wyrost i racjonalnie bez sensu. Zawsze uważałem, że ona jest tylko terapeutką robiącą jakiąś techniczną operacje na mojej psychice. Uważałem że relacja z jej strony bedzie jakby bezosobowa i bez emocjonalna. A ona najwyrazniej jakos mocno to przezywa, choć powód nie jest dla mnie jednoznaczny. Tak czy siak, mam kórewskie poczucie winy bo chyba za bardzo sie z nią nie liczyłem trzymając dystans i jej nie ufając. Czy terapeuta może sie zangażować w terapie? Czy nie powinien byc zimny emocjonalnie? Nie powinien byc neutralny? Ani sympatia, ani antypatia? Czy to możliwe, że ona rzeczywiscie mnie lubi, lub może coś wiecej? Nie chodzi mi o miłość, ale o pewnego rodzaju zafascynowanie i inne emocje? Mam wrażenie że jest często onieśmielona i uwazna. Czesto podkreśla, że jestem bardzo sprawny intelektualnie i jakby bała sie konfrontacji, oczywiscie chodzi o patologiczną sprawność. Czy to może byc przyczyna fascynacji? Ona mowi, że zupelnie marnuje potencjał i że jest on w obecnej formie moim przeklenstwem. Troche to dziwne jesli jest sie burakiem a na maturalnym miało sie same miary. Jednak fakt jest taki, że intelektualnie staram sie własne emocje zamknąć w uniwersalne idee. Zchodze własnym rozumem w najwieksze odmęty własnej duszy z nadzieją obezwladnienia tego co sie tam znajduje. Pomysły jakie mi do głowy przychodzą są dla mnie przerażająco złożone. Mózg mi sie zacina jak komputer mający wykonac zbyt wiele operacji.

Ale co jesli tu chodzi o mnie mnie, a nie o mnie tego co sie pokazuje. Może nie chodzi tylko o tego co eksponuje swoją głowe, bo musi ukryc serce. Może ona rzeczywiscie jest zaangażowana w pomoc mnie. Mnie jako jednostce, a nie przypadkowi klinicznemu. Troche mnie to szokuje, ale to jedyne wyjasnienie. Może ona mnie lubi i chce rzebym sie emojonalnie otworzył

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytam Twoje perypetie i od dłuższego czasu mnie zastanawia, co na to jej superwizor. W końcu ktoś to ogląda, ocenia jej pracę i Twój przypadek. Może ta emocjonalność była zamierzona?

Albo nikt tego nie ogląda (może to sie ogląda po pół roku, nie wiem. Jednak wtedy dla mnie to ma skutki znikome).

Nie po pół roku. Superwizja ma na celu rozwiązywanie bieżących problemów na linii terapeuta-pacjent. Ona chce Ci pomóc i właśnie po to się konsultuje z superwizorem.

 

Nie wiem czy terapia ma sens, kiedy zamiast się skupiać na swoich problemach i ich rozwiązaniu, musisz koncentrować się na analizowaniu dziwnego zachowania terapeutki. Może poczekaj jeszcze z miesiąc. Zobacz, co dała ta superwizja, czy jest lepiej i jeśli nie będzie to zmień terapeutę. Najlepiej na mężczyznę. Bo ta dziwna sytuacja się ciągnie i ciągnie, a Ty powinieneś pracować nad sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, ja uwazam że ta osobowośc terapeuty jest ważna, ale jednak ciężar terapi jest na mnie. Mysle że nawet słaby terapeuta jest w stanie przeprowadzić udana terapie, jesli jest szczery i powaznie podchodzi do tematu i przedewszystkim klient jest gotów na zmianę. Z drugiej strony, nawet dobry terapeuta nie przeprowadzi udanej terapi jesli klient nie bedzie na to gotów.

Paradoksalnie moje wątpliwości moga byc pozytywną strona terapi. Uważam że moje "fochy" czy obiekcje moga byc szansą. Do tego zastanawiam sie nad repertuarem jej zarzedzi. Nie jest to tylko wiedza, ale także osobowośc i umiejetności interpersonalne. Ona czesto płacze, ale mam wrazenie że jakby chcąc tylko mnie rozmrozić. Jest w tym intencjonalnośc i jakaś forma nieszczerosci. Teraz jednak nie mam watpliwości, że było to szczere.

Zupełnie logicznym jest też fakt, że ja bede chciał uciekać i bede mnozył wątpliwości im bliżej będe otwarcia emocjonalnego. Jest jasne że bede owe wątpliwości wyolbrzymiał, a nie wiem czy one są takie wazne.

Jednak nie moge tego jej zachowania zrozumieć i zastanawia mnie sczególnośc tego przypadku. Tzn ja pierwotnie miałem lek związany z moja twarzą. Uwazałem że nie mam problemu z lekiem, tylko z tym że ten lek jest widoczny na mojej twarzy. Jakbym zupelnie z tym lekiem nie miał kontaktu i nie potrafił go zaakceptować. Uważałem że ten lek, który jednak odczuwałem nie był mną, że był mi jakoby niesprawiedliwie narzucony z zewnątrz. Uwazałem go za kare Boską i Boska interwencje. Ten Bóg karał mnie lekiem w mmomentach kiedy byłem emocjonalnie w swiecie, z innymi ludzmi itd...Lęk jednak okrajałem tylko do kwestii mojej twarzy i emocji na niech obecncyh. JA nie mam objawów somatycznych... mi nawet to przerazenie nie bardzo przeszkadza i samo odczuwanie leku jakby nie było problemem. Problemem była jego widzoczność. Przyjmuje to formę pewnego zakłopotania, zawstydzenia, wstydu, lęku... lecz jest bardzo intensywne i silne. Pomimo tego że jest to bardzo silne przyzycie, mi przeszkadza tylko jego zewnetrzna forma. Ja nie byłem gotów uznać obecności tego leku we mnie i takze nie byłem gotowy uznać że jest on widoczny na mojej twarzy. Nie potrafiłem go kontrolować, więc sie wycofałem zupelnie z wszystkimi emocjami. Mnie obchodził tylko brak tych przezyć i moich reakcji.

MOgłem iśc na pustynie i siedzieć tak do konca zycia. Uznałbym to za błogosławienstwo, gdybym tylko nie musiał nikogo spotkać do konca życia i przez to mogłbym uciec od tego lęku. Jednak sprawy poszły za daleko i oprócz leku, stłumiłem wszytsko. Nawet sie masturbując staram sie jakby kontrolowac własne impulsy seksualne i chce nimi sterować. Społecznie byłem gotów na wszystko, zeby tego lęku nie było. Niech cała ludzkośc zniknie, lub niech ja jej znikne z oczu. Nie miało to zupelnie znaczenia... liczył sie tylko brak lęku. Więc sama widzisz, że mogę byc troche na te jej akcje przewrazliwiony. Poniewaz to co ona prezentuje to jest cos podobnego do mnie. Tylko że w małym procencie, ale jednak emocja której ja bym nie zaakceptował i jak szedłem na terapie to sobie wyobrazałem że bede gadał z kimś na tyle "silnym", że bedzie moim przeciwienstwem. Ja z takim czymś bym walczył bezwzglednie... a ona pyta rozbrojona "o co ci chodzi?". Ja mowie jakoby, że ona ma obsolutnie zaprzestac takich akcji i atakuje ta czesć. Ona czuje sie zraniona i jakby nie wie co sie dzieje. Jakbym robił jej krzywde.

Może te akcje to jest ogólny problem terapii, ale może jeszcze wiekszym jest moj stosunek do nich. Mnie to jakby paralizuje i przenosze na nią wyobrazenia. Wyobrazenia tego co ona musi czuć i jak bardzo to przezywa. Jednak ona zdaje sie tego nie przezywać i to mnie wkorwia. Dla mnie jej takie w zasadzie delikatne emocje zmieszania zakłopotania, są nie do przyjecia. Ona je przycywa w kontakcie ze mną i ja sie czuje jakbym zrobił jej straszna krzywde, że ona to odczuwa.

To troche tak jakby nienawidzic siebie i w wyniku tego nienawidzić i gardzic tymi co kochają ciebie. Podobne poplatanie

 

Ps. Możecie mnie banować, ale i tak napisze co mam do napisania. W innych watkach sie nie udzielam i nawet ich nie przeglądam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Relacja terapeutyczna to jestem ja i ona. Ponieważ jestem klientem psychoterapeuty, jasne jest że mogę być w pewnych kwestiach niesprawiedliwy, zle je oceniac itd.. to z mojej strony składa się na zaburzenie relacji, lub szuknie dziuet w całym i niejako bronienie się przed zmianą.

 

Jednak jest tez druga strona. Chodzi o to, że moje wątpliwości przez drugą strone będą uznawane jako mój negatywny wkład w zlą atmosfere. Przeczytałem, że psychoanalityk nie uznaje że osobowośc terapeuty ma jakis wpływ na terapie. Nie wiem czy terapia psychoanalityczna to to samo co psychodynamiczna. Jednak ona tak do moich wątpliwości podeszła i to nie podoba mi się dużo bardziej, niż same te jej zachowania. Ja mowie o niej a ona mowi, że to nie ma znaczenia, czyli te wątpliwości nie maja znaczenia. Powiedziałem jej, że sytuacja jest troche taka, że jakby rozbiła mi doniczke na głowie i bym się wycofał. To pytała by mnie „co czuje” „jakie to ma dla mnie znaczenie” tak jakbym to ja był odpowiedzialny za moje wycofanie, bo to ja się wycofuje i tylko ja mogę przestac to robić.

 

To co ja pisałem wczesniej to są tylko moje pomysły. Jednak fakt jest faktem, że ja się w tych sytuacjach czuje skrępowany. Jeśli mam halucynacje to ok, ciezko cos jej zarzucać. Ale chyba jednak ich nie mam. Dokładnie wiem co czuje w takich sytuacjach i odczuwam to z powodu tego co widze. Chodzi tez o ton jej głosu, jąkanie… generalnie zdenerwowanie. Ja mam opór przed mowieniem jej o tym, bo czuje się tak jakbym miał jej zrobic krzywde. Nie niesprawiedliwą, ale na pewno taka której można uniknąć.

Troche tak jakbym miał ocenić kogos kto marzy o byciu np.: śpiewakiem. Stara się, robi wiecej niż inni, daje z siebie 110%... ale z pewnych powodów się nie nadaje. Cos jest nie tak

Ona na 100% wie, że ja analizuje. Analizuje dużo i gęsto. Jestem inteligentny, a do tego uzbrojony w mechanizmy obronne, z których jednym jest intelektualizacja. Jestem w stanie zabrac się za wszystko. Jestem w stanie analizować np.: smiech człowieka jako mechanizm , powstawanie i kontekst socjalno społeczny itd… itp… Mogę tak robic ze wszystkim co się składa na istote ludzką, jej funkcjonowanie jej wewnętrzność i robie to jak maszyna na skale przerazającą.

 

Co jeśli te moje dziwadztwa są fascynujące. Fascynują nas seryjni mordercy, dziwacy, filozofowie fajtłapy, ludzie nieszczęśliwi, idealistycznie naiwni idioci i wiele innych.

Albo co jeśli sprawa jest jasna i prostża niż cep?

Może ona czuje pociąg seksualny a nie powinna i się obawia, że ja to dostrzege.

Może to dziwnie zabrzmi, ale może ja jestem inny niż inni pacjęci. Może jestem poprzez kuriozum funkcjonowania mojej psychiki ciekawy i troche tragiczna postacią. Może do tego jestem dla niej atrakcyjny. Sam nie wiem.

 

Jednak jest tak, że ona wprowadza nerwową atmofere. Ona sprawia, że ja się robie czujniejszy i ciężko mi się otworzyć. Terapeuta tez człowiek. Co jeśli po ludzku dzieje się cos co przeszkadza tarapi? Na pewno się cos takiego dzieje, co nie wiem. Jednak nie jest to chyba tylko moje przewrażliwienie. Jestem w stanie zaakceptować zakłopotanie, zawstydzenie w pewnych sytuacjach. Jednak ten ktos musi sobie z tym radzić. Tutaj mam wrazenie, że tak nie jest i te kwestie dla mnie świadczą o tym że ona chce coś ukryć. Ze w jakims stopniu ona nie akceptuje siebie w tej relacji(może tak jest z innymi także, nie wiem). Może to już moje dopowiadanie.

 

Ja mam 27 lat. Jestem prawiczkiem, staram się kontrolować własną seksualnośc złość i wszytko inne. Tłumienie tych popędów sprawia, że jesteś wycofany. Osobowośc jest sztywna, skrepowana itd… Wiem i czuje to. Rozumiem że tak się zachowuje i tak wygladam. Chodzi o to, że ona podobnie. Na jednym z pierwszych spotkań zapytała „Czy czuje tutaj napięcie seksualne?” (czy cos takiego, dokładnie już nie pamiętam ale sens jest oddany) i od razu się zmieszała i powiedziała” cofam pytanie”. Co to jednak było? Wszyscy wiedzą, że takich pytań się nie zadaje bo co niby ja mam odpowiedzieć? Jednak to zrobiła, jakby wbrew sobie. Ta ciekawośc była wieksza i zadała pytanie. Ona jest kobietą po 40-ce z dziecmi.

Przeciez wszyscy wiedzą co takim kobietą po głowie chodzi. Do tego chcą być atrakcyjne, chą czuc się ładne itd…Może jej odpowiada ta moja seksualność. Jeśli moje napiecie ma świadczyć o pewnej formie zmagania się z seksualnością i popędem pchającym mnie w wiadomym kierunku to może ona przyjmuje taką terapeutyczną forme kobiety mającej pozwolic mi stac się mezczyzną. Może ona sobie nie zdaje z tego sprawy, że to chyba jednak ona ma z czymś takim wiekszy kłopot niż ja? Pamiętam jak nie potrafiła uspokic rak, jak mówiłem o masturbacji. Kobiety tak maja , że lubia się opiekować… korwa sam nie wiem co ja plotę.

 

Czy generalnie terapeuta też jest odpowiedzialny za atmosfere? Czy ma to znaczenie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×