Skocz do zawartości
Nerwica.com

natręctwa na tle religijnym i skrupulatyzm


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Ahma, wydaje mi się, że zmiana wewnętrzna jest chyba tym, czego potrzebuję.

Nawet kiedy stosuję się do Słowa Bożego, robię to tak jakby na złość, czuję wściekłość i potrzebę okazania że wcale nie kocham Boga tylko jestem zmuszony do okazania mu posłuszeństwa. Nie potrafię spojrzeć na życie prowadzone w stu procentach zgodnie z Bożymi Przykazaniami w pozytywnym świetle. Wydaje mi się smutne i bezbarwne. Ale przecież są chyba ludzie, którzy odczuwają autentyczną radość z takiego życia. Widocznie to ze mną jest coś nie tak. Może za bardzo przywiązałem się do przyziemnych przyjemności. Może kiedy skupię się na życiu duchowym, odnajdę to co odnaleźli ci ludzie.

Martwię się, że przymuszona miłość przerodzi się w nienawiść. Już kiedyś byłem szczerze wściekły na Boga za wszystkie natręctwa związane z Modlitwą, przez które musiałem powtarzać określone fragmenty Modlitwy wiele razy aż stawało się to naprawdę frustrujące. Byłem szczerze wściekły na Pana Boga za to że stworzył takie miejsce jak piekło, nie rozumiałem i nadal nie rozumiem dlaczego nie może po prostu wybaczyć wszystkim ludziom po śmierci. Rozumiem, zło które dzieje się na Ziemi, nie jest winą Pana Boga, bo dał nam wolną wolę i to my je tworzymy/przyzwalamy na nie. Ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak okrutna kara miałaby spotkać wszystkich, którzy nie nawrócą się przed śmiercią. Dlaczego Pan Bóg nie może dać wszystkim wyboru już wtedy, kiedy zobaczymy go po śmierci? Powiedzieć, że możemy żyć w jego Królestwie, jeśli tylko zastosujemy się do jego zasad.

Albo inaczej. Okej, rozumiem, gdyby wszyscy po prostu dostali darmowy wstęp do Nieba i jedynym warunkiem byłaby obietnica poprawy, to pokrzywdzeni byliby Ci, którzy całe życie przestrzegali wszystkich zasad. Ale dlaczego kara musi być wieczna? Nie wyobrażam sobie okrutniejszego losu niż wieczne cierpienie.

Nie chcę kwestionować Słowa Bożego, ale nie jestem w stanie tego pojąć.

Jeśli dobrze zrozumiałem, do piekła kierują człowieka nie tylko grzechy, ale również zatwardziałość serca. Boję się, że jestem zatwardziały i uparty w swoim zapewne irracjonalnym podejściu do życia w wierze. W moim życiu przeważają negatywne emocje, czy to strach, czy to frustracja, czy to wściekłość czy nawet nienawiść. Może od tego powinienem zacząć, to zmienić. Może najpierw powinienem wypełnić serce pozytywnymi emocjami i miłością do otoczenia, a potem popracować nad miłością do Boga.

Ale póki co, czuję strach, frustrację i zmęczenie. Jeśli któryś z wierzących użytkowników forum byłby tak uprzejmy i opowiedział mi o swojej wierze, o tym jak życie przestrzegającego w stu procentach Bożych Przykazań człowieka jest szczęśliwe, byłbym bardzo wdzięczny. To nie jest żaden sarkazm, złośliwość, żadna prowokacja. Chcę kochać Boga, ale nie wiem jak.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rttl5, za dużo na siebie bierzesz

kiedy nerwica u mnie się zaczęła, też miałem nie mal identyczne myśli jak ty panicznie bałem się piekła, i bałem się paktu z diabłem bo wiedziałem że to jakby automatyczne pójście do piekła x______x później pojawiły się inne natręctwa.

 

Mówiłem ci ignoruj te myśli

bardzo źle podchodzisz do tych myśli jak będziesz starał się robić jakies czynności np. jak pojawi się myśl natrętna to po niej musisz specjalnie cos innego pomyśleć, albo nie modlić się w ten sposób

w ten sposób tylko te chorobe nasilasz, a chodzi o to właśnie żeby całkowicie to ignorować.

 

Nerwica polega na tym że jest w nas duże nagromadzenie stresu, albo coś wewnątrz nas trapi i dręczy. To tworzy impulsy w postaci natrętnych myśli. Natrętne myśli pokazują coś czego się najbardziej boimy, coś przeciwnego do nas (np. lęk przed zrobieniem komuś krzywdy, pedofilia itp). Coś żeby nas straszyło i męczyło.

 

Dlatego ignoruj te myśli, daj im płynąć je jak powietrze to takimi się staną. Pamiętaj ty nie myślisz tego specjalnie to nie jest grzech.

 

Pamiętaj Bóg nie karze, po prostu daje wolną wole tym co się od niego odwracają. Bóg jest miłością, ludzie którzy odrzucają miłość żyją w świecie bez miłości, Piekło to nie ogień, czy sala tortur to raczej mroczna otchłań smutku. Ludzie tam nie są torturowani tylko płaczą ze smutku.

 

do piekła na 100% nie trafisz bo szczerze się starasz, pamiętasz że nawet złodziej skazany na śmierć obok Jezusa w ostatniej chwili swojego życia nawracając się uratował się. O ile szczerze starasz się do Boga dojść, dojdziesz.

 

 

Wiesz naprawde proponuje ci abys jeszcze zrobił pare serii modlitw Ojcze Nasz, to działa jak medytacja, czy joga, napełnia duchowo i wewnętrznie uspokaja.

 

Modlitwa "Ojcze Nasz" bardzo nasila duchowo i bardzo człowieka uspokaja. Wł mnie wogóle warto modlić się tylko tą modlitwą bo ona na prawde bardzo człowieka uspokaja. Żadna inna modlitwa mnie tak duchowo nie napełniała, pewnie dlatego Jezus powiedział by się nią modlić.

 

Modlitwa w ciszy bardzo relaksuje, jak odmówisz sobie w wolnej chwili pare razy Ojcze Nasz(tak 8-10 razy) w ciszy poczujesz się lepiej.

 

!Jeśli czujesz stres, nerwy czy natrętne myśli w trakcie modlitwy to dobry znak bo to oznacza że zaczynasz się z tego oczyszczać!

Niech stres, nerwy, i zbędne myśli płyną a ty się módl dalej nie poddawaj się nie bój się i módl sie dalej Bóg wie że chcesz oczyścić się z strachu i nerwów, tylko się przełam i módl się dalej nie poprawiaj nic, tylko się módl. Zmów te pare razy Ojcze Nasz w ciszy. Jak zmawiasz po kolei Ojcze Nasz poprostu mów słowa a myśli i stres niech płyną.

W pewnym momenci coś poczujesz, taki jakby przebłysk intuicji i poznasz jaki Bóg jest.

 

O ile objawień nie miałem nigdy, to modląc się w ten sposób poczułem coś ciepłego i uspokajającego wewnątrz i tak jakoś poczułem że to jakby nasila moją moralność(wewnątrz wiedziałem że to Bóg). Im częściej to robiłem to poczułem się tak pozytywny i tak kochający wszystko że sam się nie poznałem xD (ale na serio)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rikuhod, miałeś to samo natręctwo z tym nieświadomym zawieraniem umowy? Możesz mi powiedzieć jak sobie z tym poradziłeś? To jest jedno z moich najcięższych natręctw. Dałeś radę po prostu zignorować te myśli i później pójść spać?

Sen jest najgorszą barierą. Daje radę czasami zająć się czymś innym i po prostu powiedzieć sobie "to nie są moje myśli, to tylko nerwica", ale kiedy nadchodzi moment snu, wszystko do mnie wraca. Nie mam pojęcia jak sobie z tym poradzić. Racjonalne myślenie w ogóle nie pomaga. Tęsknię za czasami kiedy mogłem po prostu się położyć i zasnąć.

 

Moja standardowa modlitwa przed snem polega na odmówieniu Ojcze Nasz, Zdrowaś Maryjo i Aniele Boży, po czym kilku złożonych chyba przeze mnie zdań, w których przepraszam Pana Boga za wszystkie złe myśli, uczucia, zachowania i grzechy moje i bliskich mi istot, błagam Pana Boga o niezależną od naszych (moich i bliskich mi istot) złych myśli, uczuć, zachowań i grzechów ochronę przed szatanem, piekłem i wiecznym cierpieniem, o to aby nic złego nie stało się mi ani bliskim mi istotom, o pomoc w leczeniu nerwicy, a także o to aby nikt nie miał już nigdy złych snów (sam boję się złych snów, a żeby nie być zbyt samolubnym...), a potem dziękuję "z góry" Panu Bogu za spełnienie moich próśb. Oczywiście poza tym jest jeszcze przeżegnanie się i "Amen".

Więc wcale nie jest taka długa. Problem polega na tym, że muszę pilnować ustawienia mojego ciała i jego poszczególnych partii względem Świętego Obrazka na który patrzę podczas modlitwy, muszę w miarę powstrzymywać natrętne obrazy (te najbardziej bluźniercze, niestety jestem trochę perwersyjny i mimo że staram się to tłumić nerwica "wykorzystuje" to podczas modlitw wymyślając naprawdę okropne rzeczy), powtarzać kiedy się przejęzyczyłem/zapomniałem czegoś powiedzieć przechodząc do dalszej części modlitwy (zazwyczaj od pewnego punktu, a nie od początku), muszę pilnować, hmmm, jakby to ująć... Co "czuję" poszczególnymi partiami ciała. Ciężko bywa z przeżegnaniem się, bo miewam natręctwo co do wymowy "W" w "W imię Ojca".

 

Postaram się zamiast tego dzisiaj zrobić to co mi poradzileś i po prostu parę razy odmówić Ojcze Nasz, nie zwracając uwagi na natrętne obrazy i te wszystkie inne rzeczy. Czy mi się uda, zobaczymy.

 

Ahma, To ironia? Jestem raczej kiepski w jej wyczuwaniu :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rttl5, to za przyjemnie może nie zabrzmieć dlatego sry :(

ale to u mnie zaczęło się kiedy jeszcze nie wiedziałem że to nerwica

dlatego tak jak ty starałem się odpędzać myśli, albo na przykład pomyśleć coś przeciwnego do tej ale przez to pokazywały się co raz gorsze myśli przez co byłe na skraju totalnego załamania :(

 

To na początku jest trudne :( ale tylko za pierwszym razem potem jest lepiej :D

Musisz się przełamać i jak taka myśli się pojawi to zignoruj ją i staraj się dać jej przejść. Za pierwszym razem jest duży strach, bo boisz się że jak dasz przejść to boisz się że to tak jakbyś przyjął te myśl, ale to tak nie jest! Po prostu takto już w sobie nasiliłeś że sam boisz się tego pozbyć(choć nie masz tego świadomości). Wiesz mi człowiek w nerwicy często sam nie zdaje sobie sprawy co jest prawdą a co nie. A prawda jest taka że to poprostu choroba, jeśli uznamy że to prawda to się uwolnimy.

 

 

Popróbuj tego wyciszenia w modlitwie przez zmawianie 5-8 Ojcze Nasz. Naprawde nie warto modlić się innymi modlitwami. Jak pisałem kiedy się modlisz poprostu wymawiaj słowa a myśli niech sobie płyną, nieważne jak są straszne przełam się i módl się dalej. To właśnie chodzi aby modlitwa cię wewnętrznie cię wypełniała duchowo i oczyszczała z stresu.

 

Na początku myśli będą się jeszcze pojawiać, ale stopniowo będą coraz słabsze i rzadziej się pojawiać. To jest jak z kaszlem czy katarem czy inna chorobą. Objawy nie odejdą od tak, choroba będzie powoli słabieć w końcu jednak odejdzie.

 

Możesz też psychiatry się polecić, leki i terapia też pomagają, bo bardzo uspokaja wewnętrznie a właśnie o to chodzi by ten wewnętrzny stres co jest źródłem oczyścić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No z tego co piszesz to twój tok myślenia był bardzo podobny do mojego, też boję się że ignorowanie tych myśli to po prostu rezygnacja z walki z nimi a co za tym idzie poddanie się im. Wiem że objawy nie odejdą ot tak, ale już jest nieco lepiej. Dzisiaj postaram się zmówić tak jak mówisz 5-6 Ojcze Nasz i pójść spać. Przypuszczam, że niestety będzie bardzo ciężko, bo jestem raczej ogromnie przyzwyczajony do dodawanej "ode mnie" modlitwy w której błagam Pana Boga szczególnie o to aby uratował mnie i bliskie mi istoty przed piekłem. Jeśli się nie uda, to postaram się przynajmniej pozbyć/złagodzić natręctwa związane z modlitwą (powtarzanie itp.).

Jeśli się uda, na pewno dam tutaj znać, bo to byłby ogromny sukces. Co do psychiatry, raczej pójdę w tym tygodniu tak jak pisałem, chociaż bardzo się boję że powiem coś nie tak i zamkną mnie w szpitalu. To pewnie odrobinę irracjonalne, ale tak jak mówiłem strach jest ostatnio uczuciem przewodzącym w moim życiu i w niektórych przypadkach jest prawie całkowicie irracjonalny. Ten strach to jedyne co mnie powstrzymuje przed wizytą u psychiatry, bo myślę, że leki i odpowiednia terapia mogłyby mi bardzo pomóc.

 

 

Jest też inny problem, ale jest związany ze sferą "seksualną" więc jeśli kogoś problemy tej natury zniesmaczają to ostrzegałem :P

Tak jak pisałem, od jakiegoś czasu przestałem się masturbować. Problem w tym, że potrzeba narasta i wczoraj już wiedziałem, że mogę nie wytrzymać, więc prosiłem Pana Boga, aby, jeśli zgrzeszę, oszczędził mnie i wybaczył. W końcu wyszło tak, że położyłem się spać i w sumie nie pamiętam, czy to zrobiłem czy nie (byłem trzeźwy, ale po ponad dobie bez snu i nie wiem, czy tego nie zrobiłem czy po prostu zrobiłem i nie pamiętam). Myślę, że na wszelki wypadek wyspowiadam się w najbliższą Niedzielę. Kolejny problem w tym, że potrzeba nadal jest spora i nie wiem, jak długo będę w stanie się opierać. Zawsze mogę się wyspowiadać, ale zdaję sobie sprawę, że raczej nie mogę traktować konfesjonału jak "automatu" resetującego grzechy - zgrzeszę, a potem polecę sobie do Spowiedzi, zgrzeszę znowu, Spowiedź i tak dalej w kółko. O ile pamiętam, dobra Spowiedź wymaga szczerego postanowienia poprawy. Ale nie mam pojęcia jak sobie poradzę. To dopiero kilka dni, a już jest bardzo ciężko. Przez to wszystko chyba jeszcze bardziej rzucają mi się na mózg myśli natury erotycznej - myślę, że nie wszystkie wychodzą z nerwicy. Po prostu jestem przyzwyczajony do masturbowania się przynajmniej raz dziennie, o ile pamiętam robiłem to dzień w dzień przez całe lata, często więcej niż raz dziennie. Ciężko będzie z tego zrezygnować. Popęd seksualny siada mi na psychikę i czasami niełatwo mi się skupić. Ale z drugiej strony... Podobno rezygnacja z tego ma swoje dobre strony nie tylko dla duchowości ale również dla organizmu. Tyle że nie sądzę, żebym jeszcze długo wytrzymał :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rttl5, bez obaw grzechy związane z pożądliwością są najtrudniejsze do powstrzymania bez pomocy Boga dla niektórych są niemożliwe do powstrzymania :(

ale wiesz taka modlitwa w ciszy Ojcze Nasz bardzo napełnia duchowo i bardzo człowieka pozytywnie nastraja : )

 

To zabrzmi głupio ale po odmawianiu takich modlitw jesteś troche na takim duchowym haju xD Po prostu jesteś bardzo pozytywne nastawiony do wszystkiego co żyje i potrafisz bardziej cieszyć się z małych rzeczy ale spokojnie ciągle możesz myśleć trzeźwo poprostu kochasz wszystko. To też bardzo wzmacnia odporność przed pokusami, bo poprostu im przez więcej dni odmawiasz te Ojcze Nasz tym mniejszy pociąg czujesz do masturbacji, pornografi itp.

Jakbyś przez rok może stosował tą praktyke modlitw, to może nawet jakbyś zobaczył nagą dziewczyne przed sobą mógłbyś nic nie poczuć xD

 

To właśnie o tym Jezus mówił "U ludzi jest to niemożliwe U Boga wszystko jest możliwe". Napełniony mocą Boga poczujesz sie sillniejszy i odporniejszy, wszystko bardziej cię będzie cieszyło przez to nie będziesz potrzebował dużo od życia do szczęścia, będziesz miał większą chęć pomagania innym itp.

 

To częściowo dzięki temu zająłem się pisaniem na tym forum xD Jak się modliłem dostałem jakiś taki przebłysk intuicji, który mnie poprowadził żeby wykorzystać to co znam do pomocy innym.

 

Pamiętaj też że po pierwszej takiej serii modlitw to może nie od razu zadziałać. Ale próbuj jeden dzień, drugi dzień w końcu poczujesz. Módl się w ciszy a myśli niech płyną bo modleniem się właśnie moc Boga będzie cię wewnątrz oczyszczać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pewnie częściowo na trudność z jaką przychodzi mi powstrzymywanie się od tego grzechu jest fakt, że nie za bardzo rozumiem co czyni tę czynność złą. Raczej rozumiem, dlaczego mam się wyzbyć nienawiści, frustracji, zazdrości, dlaczego mam pomagać bliźnim. Ale ciężko mi pojąć dlaczego złe jest zaspokajanie potrzeb. Pewnie potrzebuję czasu. Przez lata byłem raczej zupełnym ignorantem w kwestiach życia duchowego, więc wątpię żebym nadgonił w tydzień bo złapała mnie nerwica. Ehhhh, będzie ciężko się dzisiaj powstrzymać.

Dalej będę się modlić codziennie. Raczej staram się, żeby to nie było odbębnienie, żeby rozumieć słowa które mówię. "Tak jak i my odpuszczamy naszym winowajcom" = staram się wybaczać i zapominać kiedy ludzie wyrządzą mi jakąś krzywdę, zrobią mi przykrość. Ale znowu, jeśli pomodlę się a potem, tak jak to robiłem jeszcze chyba dwa tygodnie temu, zwyczajnie dopuszczę się grzechu, to chyba trochę hipokryzja. Tak jakbym sobie kpił z Boga. Ale tak wcale nie jest, po prostu ciężko mi się powstrzymać.

 

Ale będę próbował modlić się w taki sposób w jaki radzisz i poczuć to co ty czujesz. Może zadziała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rttl5, Jeśli starasz się pracować nad czymś, a upadasz to jest zupełnie inna sytuacja kiedy nic z tym nie robisz.

Wydaje mi się że najlepiej jakbyś znalazł psychoterapeutę, oraz jakiegoś stałego spowiednika (najlepiej żeby miał przygotowanie terapeutyczne), który by Ci pomógł w tych problemach i ewentualnie mógłbyś się umówić na jakąś rozmowę (nie tylko spowiedź).

dlaczego mam się wyzbyć nienawiści, frustracji, zazdrości
Nie masz się wyzbywać uczuć. Powinniśmy panować nad czynami i postawami. Postawa to nie to że coś sobie pomyślałeś tylko że np. świadomie życzysz komuś wszystiego co najgorsze i nawet jakby Cię przeprosił i chciał się pogodzić to nie przestaniesz.

Pamiętaj też w tym życiu nie osiągniemy stanu bezgrzeszności, ile byśmy się nie starali.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ahma, nic złęgo z moim stanem fizycznym się chyba nie dzieje (mam nadzieję). Po prostu ciężko mi wyjść z grzechu.

 

vifi, tak, ale jeśli to znowu zrobię, to chyba oznacza poddanie się grzechowi. Ciężko mi już coraz bardziej. Dzisiaj już dużo nad tym myślałem, dużo się wahałem. Ostatecznie padło na nie, ale jedynym czynnikiem który mnie powstrzymuje jest chyba wizja piekła. Nie wiem co będzie jutro, za tydzień albo miesiąc.

Najgorsze, że gromadzi się we mnie teraz frustracja w kierunku Pana Boga, może nawet nienawiść. Co jest prawdopodobnie kolejnym grzechem.

Mówisz, że chodzi tylko o czyny i postawy, ale czy przypadkiem jeśli się uśmiecham do bliźniego i traktuję go uprzejmie, a w sercu go nienawidzę, jeśli chodzę do Kościoła i Spowiadam się, ale jestem wściekły na Pana Boga, czy nie jest to grzech?

 

Mam wrażenie, że pielęgnuję w sobie negatywne emocje i to też moja wina. Ale co mam zrobić? Strach to chyba jedyna podstawa mojej wiary. Gdyby go nie było, może nawet nadal nie przejmowałbym się w ogóle życiem duchowym. Czyli modlę się i chodzę na Msze chyba ze strachu. Może to też grzech, może powinienem starać się zrozumieć żeby udoskonalić podstawę swojej wiary.

Mam nadzieję, że do rana ochłonę i zdołam pójść na Mszę a może i podejść do Spowiedzi z czystym sercem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rttl5 tak jak pisze vifi znajdź sobie dobrego psychoterapeutę. Co do spowiednika to...najpierw zajmij się nerwicą, a później idź do spowiedzi. Fakt, wszystko zależy od kapłana, jeżeli jest wyrozumiały i ma pojęcie (zazwyczaj nie ma i tylko może dołożyć Ci dodatkowych lęków) o NN to skieruje Cię do psychologa - są tacy księża i może na takiego trafisz.

 

A teraz takie moje paplanie ;)...chyba na temat...?

 

Twoje natręctwa myślowe nałożyły się i cały czas Cię nakręcają...a lęk rośnie i rośnie. Myślisz, że Bóg nie wie, skąd te twoje grzeszne myśli się biorą? Wie o Tobie wszystko i to że z tymi natręctwami walczysz, a nie czerpiesz z nich przyjemności. Być może sytuacja w twoim domu przyczyniła się do tego stanu w którym jesteś teraz. Masturbacja służy Ci do rozładowania napięcia seksualnego, które w twoim wieku jest bardzo silne (zacznij uprawiać sport to pomaga), ale i napięcia, które bierze się z nerwicy. Być może to jedyna twoja przyjemność w tej chwili, która pozwala się trochę odstresować.

Myślisz, że księża nie mają problemów z popędem seksualnym? Ciekawe jak oni sobie z tym radzą....hmm :oops: Wszyscy grzeszymy, bo świat nie jest idealny, bo szarpią nami emocje, bo takie jest życie.

 

Modlitwa pomaga, bo odwraca uwagę od chorych (natrętnych) myśli - następuje rozładowanie lęku i napięcia. W twojej głowie pojawiły się (wytworzył je umysł) myśli irracjonalne, ale Ty je zamiast odrzucić, zatrzymałeś i zacząłeś się im przyglądać i niestety uwierzyłeś w te myśli. A przecież to tylko myśli - nic więcej, można się ich pozbyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

J-23, czyli mam nie spać dopóki wyleczę nerwicę? xD Nie zamierzam dokłądnie opisywać nerwicy podczas Spowiedzi, po prostu powiedzieć "myślałem źle o Panu Bogu i o ludziach", co jest w sumie prawdą. Przecież nie mogę raczej mu opisać dokładnie tych obrazów które widzę w głowie jak nerwica mi siądzie na mózg. Sam staram się o nich nie myśleć. Będę raczej musiał dodać też coś o negatywnych uczuciach w stosunku do Pana Boga i ludzi.

 

"Wszyscy grzeszymy, bo świat nie jest idealny, bo szarpią nami emocje, bo takie jest życie", dziękuję za słowa wsparcia, ale to nie pomaga kiedy mam w głowie wizję że jeśli tylko sobie odpuszczę przestrzeganie niektórych zakazów to wyląduję w piekle.

 

Co do księży - to mnie właśnie zdumiewa. Jak oni dają radę? Lata, kilkanaście lat, dziesiątki lat... Ja przetrwałem chyba ledwo 3 dni (optymistycznie zakłądając że wczoraj się nie złamałem przed snem potem o tym zapominając) a już jest mi ciężko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem co będzie jutro, za tydzień albo miesiąc.
Będzie to samo, o ile się nie wyleczysz. Może jeżeli lęk kogoś doprowadzi do porzucenia ciężkich grzechów to lepsza taka motywacja niż żadna, ale dalej nie wyobrażam sobie żeby to miało kogoś doprowadzić do wzrostu duchowego, nie mówiąc już o miłości.

Jeśli chodzi o masturbację, to z takim nastawieniem z nią nie wygrasz, tylko ewentualnie wzmocnisz nerwicę. Uprawiaj sport, spotykaj się z kolegami/koleżankami, nie oglądaj pornografii (jeśli to robiłeś) i ona z czasem minie. Spróbuj skoncentrować się na innych rzeczach. Jeśli próbujesz walczyć, ale upadniesz to nic strasznego się nie stanie. Po prostu walczysz dalej.

Powtarzam jeszcze raz, że uczucia nie są grzechem, tylko to co z nimi robisz. Uczucia gniewu są w twojej sytuacji normalne, bo rzutujesz swoje lęki na Boga i jawi Ci się jako tyran. Na teraz po prostu zachowaj pewien dystans do tych twoich przeżyć, szukaj leczenia. Myślę że ksiądz z przygotowaniem terapeutycznym też by się przydał. Niekoniecznie do spowiedzi, tylko raczej do rozmowy. U podstaw tych lęków mogą siedzieć zupełnie inne powody.

Żeby grzech był ciężki to musi być pełne przyzwolenie woli, a u Ciebie nic takiego nie widzę. Szukaj pomocy, nie bój się. Twoje lęki nie są dogmatami, nie muszą pokrywać się z rzeczywistością.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byłem wczoraj u psychiatry. Dostałem leki, mam brać przed snem. Wczoraj wziąłem i spało się faktycznie chyba trochę lepiej. Mam też iść do psychologa/psychoterapeuty żeby rozpocząć terapię, ale to dopiero jutro albo w przyszłym tygodniu.

Wygląda na to, że udaje mi się też powstrzymywać od masturbacji, chyba że robię to jakoś nieświadomie.

 

vifi, Mam nadzieję że to lepsze motywacja niż żadna bo to raczej jedyna motywacja jaką mam. Mam swoje zajęcia i na nich się skupiam, to pewnie pomaga w pewnym stopniu.

"Uczucia nie są grzechem"? Czyli mam prawo nienawidzić, być wściekły, sfrustrowany i smutny, mimo że jestem Katolikiem (lub próbuję nim być)? Mówiąc szczerze, jestem chyba trochę przywiązany do negatywnych uczuć. Nie do strachu, ale do wściekłości, nienawiści, smutku. To taka moja forma "protestu", kiedy jestem zmuszony do zrobienia czegoś, z czym się nie zgadzam. Tymczasem może być tak, że nie tylko muszę się zastosować do wszystkich zakazów i nakazów, z którymi się nie zgadzam i których nie rozumiem, ale również cieszyć się z tego. Gdzieś we mnie głęboko kręci się chęć żeby przestać się w ogóle uśmiechać, przestać żartować, przestać robić wszystko to co robią normalni ludzie, wypełnić się smutkiem, wściekłością, i tą żałosną, przerażoną resztką człowieka, jaka by ze mnie została, mówić ludziom ("mówić" w przenośni) że to właśnie zrobiła ze mną wiara, że byłbym szczęśliwy gdyby nie wiara.

Ale to raczej wpasowałoby się pod działanie przeciwko Panu Bogu, a stamtąd już chyba blisko do zła, więc raczej staram się powstrzymywać od okazywania negatywnych emocji.

 

Nie do końca rozumiem co masz na myśli pisząc "zachowaj dystans do tych twoich przeżyć".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam nadzieję że to lepsze motywacja niż żadna
Mówiłem to w kontekście Dekalogu. Jeśli ktoś wstrzymuje się przed ciężkimi grzechami typu zabójstwo, cudzołóstwo czy krzywoprzysięstwo, z lęku, to może i taka motywacja jest lepsza niż nic. Natomiast jeśli chodzi o to że:
muszę się zastosować do wszystkich zakazów i nakazów
to tutaj taka motywacja prowadzi do niewoli prawa, która do niczego Cię nie zaprowadzi, zwłaszcza że nie spełnisz najważniejszego przykazania: Przykazania Miłości, w którym zawiera się całe Prawo.

Najpierw się robi rzeczy najważniejsze. Powiedziałbym żebyś chwilowo ograniczył się do walki z grzechami ciężkimi, ale i tak zaraz będziesz miał skrupuły że wszystkie takie są.

Jeśli chodzi o uczucia to jeszcze raz mówię że nie są grzechem (patrz tu). To że czujesz na kogoś złość to jest tylko uczucie, grzechem może być to że postanowisz się zemścić i go zepchnąć z piętra.

Rzeczywiście lepiej by było żebyś ciągle nie podsycał nienawiści do kogoś, ale zasadniczo gniew to uczucie do którego masz prawo. W szczególności gniew na Boga, dlaczego postawił Cię w takiej sytuacji. Prorocy gniewali się na Boga, kłócili się z Bogiem. Jakub nawet bił się z Bogiem i otrzymał imię Izrael.

Nie do końca rozumiem co masz na myśli pisząc "zachowaj dystans do tych twoich przeżyć".
To że nie muszą oddawać rzeczywistości. Skąd wziąłeś to że musisz cieszyć się z nakazów i zakazów? To że pójdziesz do piekła z powodu nienawiści, a np z powodu smutku nie.

Podpowiadają Ci to emocje, które nie są do końca racjonalne i niektóre rzeczy niewiele mają wspólnego z Bogiem. Jeśli Cię uwierają ciężary to unikaj nakładania sobie większych. Do piekła się tak łatwo nie idzie. Bóg to nie jest Don Corleone.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to tutaj taka motywacja prowadzi do niewoli prawa, która do niczego Cię nie zaprowadzi, zwłaszcza że nie spełnisz najważniejszego przykazania: Przykazania Miłości, w którym zawiera się całe Prawo.

 

Z tym mam największy problem. Kocham moich bliskich, ale niestety chyba nie jestem w stanie czuć miłości do Pana Boga, przynajmniej nie teraz. Bliżej mi do niestety wściekłości i smutku. Ale tutaj pojawia się jeszcze większy problem - jak mam się zmusić do miłości? Mogę się raczej zmusić do przestrzegania zakazów i nakazów, ale do miłości?

 

Najpierw się robi rzeczy najważniejsze. Powiedziałbym żebyś chwilowo ograniczył się do walki z grzechami ciężkimi

 

A czy masturbacja, nie uczęszczanie na Msze Święte do nich nie należą? Właśnie z takimi grzechami teraz walczę.

 

To że pójdziesz do piekła z powodu nienawiści, a np z powodu smutku nie.

 

Smutek czuję dosyć często. Nienawiść to może zbyt duże słowo, ale wściekłość - owszem. I mam przeczucie, że jeśli nadal mam się stosować do Bożych nakazów i zakazów, nie ominie mnie większy kaliber tych emocji. Bo kiedy robię coś wbrew sobie, wbrew swoim pragnieniom, wbrew swoim uczuciom, ze strachu, rośnie we mnie frustracja, która rodzi różne negatywne emocje. Boję się, że te negatywne emocje to też grzech.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze raz sugeruję rozmowę z jakimś doświadczonym księdzem (najlepiej terapeutą). Ja niestety nie za wiele tu pomogę.

jak mam się zmusić do miłości
Nie zmuszać się. Człowiek może odpowiedzieć na miłość Boga (lub nie). Ty chyba jeszcze jej nie doświadczyłeś, tylko doświadczas przymusów psychicznych i lęków.
Właśnie z takimi grzechami teraz walczę
Jeśli walczysz nie ma grzechu ciężkiego.
Bo kiedy robię coś wbrew sobie, wbrew swoim pragnieniom, wbrew swoim uczuciom, ze strachu, rośnie we mnie frustracja, która rodzi różne negatywne emocje
To nie rób. Oprócz godziny mszy na tydzień i powstrzymywania się od masturbacji nie masz wbrew pozorom wielu nakazów. Emocje nie są grzechem, nawet wściekłość. Ty decydujesz co z nią robić. Jeśli mogę coś zaproponować, to uwierzenie w to że obraz Boga, który tylko daje nakazy i straszy potępieniem jest dość stronniczy.

Bóg nie postępuje z człowiekiem na zasadzie kija i marchewki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rttl5, co do walki z "ciałem" nikt tego lepiej nie ujmuje niż św Paweł:

 

Pragnę postępować dobrze, ale nie potrafię tego wykonać! Nie czynię dobra, którego pragnę, ale popełniam zło, którego nie chcę! Jeśli robię więc to, czego nie chcę, znaczy to, że nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech.

 

Wy właśnie, moi przyjaciele, będąc częścią ciała Chrystusa, umarliście dla Prawa, aby żyć dla Tego, który zmartwychwstał, i aby wydawać w życiu duchowe owoce dla Boga. Gdy żyliśmy dla naszego grzesznego ciała, Prawo pobudzało nas do grzechu, co z kolei prowadziło nas do śmierci. Ale teraz nie podlegamy Prawu, bo jesteśmy dla niego martwi. Możemy więc służyć Bogu jako nowi ludzie, poddający się Duchowi, a nie jak dawniej, zgodnie z samą literą Prawa. /List św Pawła do Rzymian 7/

 

Gdyby zbawiani byli tylko ci, co nie grzeszą, to nikt by nie był zbawiony. Grzech to część naszego życia, która będzie nam towarzyszyć prawdopodobnie do śmierci. Kiedyś usłyszałam, jak pewien ksiądz powiedział "nawrócić się to przyznać Bogu rację". Wydaje mi się, że usprawiedliwieniem jest już sama chęć poprawy, i że to jest początek nawrócenia. Czyli wiem, że to co robię nie jest właściwe, pragnę czegoś więcej, ale nie potrafię - to już jest przyznanie Bogu racji. Gorzej jest podważać jakąś zasadę, czyli kłócić się z Bogiem niż po prostu być słabym. Jeśli chodzi o masturbację, to może spróbuj sobie powiedzieć, że seks jest do tego, żeby się łączył z miłością, żeby się z kimś dzielić przyjemnością (wtedy jest to piękne), żeby otworzyć się na drugą osobę - i dlatego masturbacja to nie jest właściwe używanie seksualności.

 

Nie myśl w ogóle czy można wytrzymać bez tego całe życie, to tylko wpędza w poczucie beznadziejności. Alkoholikom mówi się, żeby nie myśleli, że mają nie pić do końca życia, tylko myśleli o kolejnym dniu. Czasem dobrze być "szalonym" w relacji z Bogiem - na przykład wiesz, że powstrzymywanie się nie jest dla Ciebie (jeszcze) możliwe na stałe, ale mówisz Bogu np "dzisiaj nie, a potem niech się dzieje co chce, nie wiem co będzie dalej, ale dziś Ci to ofiaruję". Możesz też na przykład pomodlić się za bliską osobę, której szczęście jest dla Ciebie ważne i tego dnia się powstrzymać od grzechu, żeby nie "osłabiać" mocy modlitwy (co nie znaczy, że Bóg nie może wysłuchać grzesznika).

Ale znowu, jeśli pomodlę się a potem, tak jak to robiłem jeszcze chyba dwa tygodnie temu, zwyczajnie dopuszczę się grzechu, to chyba trochę hipokryzja. Tak jakbym sobie kpił z Boga.
Warto właśnie "zaprzęgnąć" to uczucie do pracy, żeby było po Twojej stronie.

 

Poza tym jeśli uda Ci się zmniejszyć częstotliwość masturbacji, czyli zwiększasz swoje możliwości do wstrzemięźliwości, to jest to już postęp, który się może przydać w życiu - w małżeństwie też czasem trzeba wytrzymać bez seksu, choć nie trzeba na stałe, więc to robi różnicę czy umiesz wytrzymać kilka dni czy miesiąc, więc warto poszerzać u siebie ten okres, w którym dajesz radę. Jeśli się ożenisz, to nie będziesz przecież musiał żyć w całkowitej abstynencji, żeby nie grzeszyć, ale czasem będziesz musiał.

 

A najważniejsze jest według mnie to, że grzech nie jest warty tego, żeby się na nim koncentrować. Życie nie polega na unikaniu grzechu, ale na dążeniu do rzeczy dobrych. Jeśli dążysz do rzeczy dobrych, to reszta sama się ułoży i nie ma się co za wiele szarpać z tym, co nie jest warte uwagi i nie wnosi nic twórczego, dobrego w Twoją duchowość czy Twoje życie. Szarpiąc się tylko nadajesz temu siłę.

Pogadaj też ze spowiednikiem, skoro zależy Ci na tym, żeby wytrzymać bez tego grzechu, a czujesz, że Twoja wola jest tu ograniczona, to może pozwoli Ci przystępować do komunii pomimo tego - słyszałam o czymś takim, w końcu Jezus mówił, że nie potrzebują lekarza zdrowi.

 

-- 24 paź 2014, 19:30 --

 

Jeśli któryś z wierzących użytkowników forum byłby tak uprzejmy i opowiedział mi o swojej wierze, o tym jak życie przestrzegającego w stu procentach Bożych Przykazań człowieka jest szczęśliwe, byłbym bardzo wdzięczny.

 

Najpierw musiałby ktoś taki istnieć. Nikt nie jest w stanie przestrzegać wszystkich przepisów, a domyślam się, że nie poprzestajesz na podstawowym znaczeniu przykazań w Dekalogu, tylko rozdrapujesz je do przypisywania wagi szczegółom.

 

Jeśli dobrze zrozumiałem, do piekła kierują człowieka nie tylko grzechy, ale również zatwardziałość serca. Boję się, że jestem zatwardziały i uparty w swoim zapewne irracjonalnym podejściu do życia w wierze. W moim życiu przeważają negatywne emocje, czy to strach, czy to frustracja, czy to wściekłość czy nawet nienawiść. Może od tego powinienem zacząć, to zmienić. Może najpierw powinienem wypełnić serce pozytywnymi emocjami i miłością do otoczenia, a potem popracować nad miłością do Boga.

 

Myślę że ktoś, kto ma natręctwa na temat wiary i życia zgodnie z wolą Boga, raczej daleki jest od zatwardziałości, na odwrót, ma swoistą nadwrażliwość (swoistą, bo jego pęd do doskonałości jest skrzywiony, "kanciasty", ale jest).

 

Nad miłością się nie pracuje. Pozytywnymi emocjami się człowiek nie napełnia na zawołanie, tylko może je przeżyć. Miłość przychodzi pod wpływem dobrych doświadczeń, także miłość do Boga. Jeśli ich nie masz, to trudno żebyś miał do Boga uczucie miłości. Musisz Mu pozwolić działać, a ta miłość przyjdzie sama jako Twoje autentyczne doświadczenie, na razie się z tym nie szarp, i tak nie masz możliwości, żebyś ją sam z siebie wysnuł. Gdybyś miał taką możliwość, to już byś to zrobił, a nie przeżywał napięcie psychiczne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam cieszę się że nie jestem sam w tych cierpieniach choć ledwo daje radę mimo brania leków ,nie jestem jakoś wielce religijny ale z takiego domu pochodzę i nawet próbowałem chodzić do kościoła ale mój umysł wyłapywał każde drobne słowo z kazania i obracałem je przeciwko sobie i tydzień depresji i natręctw.Nawet w telewizji unikam jakichkolwiek wypowiedzi na temat wiary w obawie tego błędnego koła.Nie mogę się cieszyć dziećmi rodziną bo przytulając dzieci mam świadomość że i tak będziemy męczyć się w piekle bo jesteśmy tylko ludżmi i zawsze będziemy robić coś nie tak (koszmar).Próbowałem znależć jakieś pocieszenie w cytatach biblii ale jest tak napisana ze mój stan się tylko pogarsza,wniosek że Bóg tylko czyha na nasze grzechy żeby nas udupić.Przez to nie mogę cieszyć się życiem, rodziną i pasjami bo przecież muszę mieć tylko jedną pasję Bóg i żyć jak zakonnik bo inaczej do piekła.Dlatego chciałbym mieć czasem taki przycisk i wyłączyć to i być ateistą i móc normalnie żyć życiem i cieszyć się życiem ja inni normalni ludzie, anie w każdym swoim ruchu i decyzji widzieć tylko zło,grzech i szatana,TO JEST CHORE!!!Przepraszam że się tak rozpisałem ale musiałem to wszystko z siebie wyrzucić i chciałem podziękować autorowi pierwszego postu za te dwa cytaty m.Teresy i drugi bo trochę rozjaśniły mi spojrzenie na Boga.Dziękuję za wysłuchanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rozumiem Cię,

nie jestem jakoś wielce religijny ale z takiego domu pochodzę i nawet próbowałem chodzić do kościoła ale mój umysł wyłapywał każde drobne słowo z kazania i obracałem je przeciwko sobie i tydzień depresji i natręctw.

też kiedyś tak miałam. Każde pójście do kościoła było męczarnią i to była trudna decyzja czy chodzić czy nie. Zdecydowałam się chodzić, ale poza tym unikałam tego, co mogłoby mnie męczyć, czyli właściwie wszystkiego związanego z religią. Z tego okresu mam jednak dwa dobre wspomnienia. Raz przed wyjściem do kościoła pomyślałam sobie coś na ten kształt "Boże, nie wytrzymam, znowu będzie kazanie i znowu się wbiję w poczucie winy, czemu mnie tak męczysz? Robię to tylko dla Ciebie". I akurat tego dnia nie było kazania wcale. Innym razem miałam podobnie przed wyjściem i kazanie wygłaszał gościnnie ksiądz, który opowiadał kawały zamiast umoralniania i powiedział (do dziś to pamiętam), że każda dziewczyna powinna rano patrzeć w lustro i dziękować Bogu za to, że jest taka ładna. To była dla mnie ulga, bo akurat dręczyłam siebie na tle, że jestem próżna (co było wyolbrzymieniem).

To jest trudna decyzja czy chodzić w takiej sytuacji do kościoła czy nie.

 

Próbowałem znależć jakieś pocieszenie w cytatach biblii ale jest tak napisana ze mój stan się tylko pogarsza,wniosek że Bóg tylko czyha na nasze grzechy żeby nas udupić.Przez to nie mogę cieszyć się życiem, rodziną i pasjami bo przecież muszę mieć tylko jedną pasję Bóg i żyć jak zakonnik bo inaczej do piekła.

 

Nie namawiam do czytania Biblii w takim stanie, ale są też cytaty optymistyczne, np

Nic lepszego dla człowieka,

niż żeby jadł i pił,

i duszy swej pozwalał zażywać szczęścia przy swojej pracy.

Zobaczyłem też, że z ręki Bożej to pochodzi./Koh 2.24/

 

Nuże więc! W weselu chleb swój spożywaj

i w radości pij swoje wino!

Bo już ma upodobanie Bóg w twoich czynach.

Każdego czasu niech szaty twe będą białe,

olejku też niechaj na głowę twoją nie zabraknie!3

Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał,

po wszystkie dni marnego twego życia,

których ci [bóg] użyczył pod słońcem.

Po wszystkie dni twej marności!

Bo taki jest udział twój w życiu i w twoim trudzie,

jaki zadajesz sobie pod słońcem.

Każdego dzieła, które twa ręka napotka,

podejmij się według twych sił!

Bo nie ma żadnej czynności ni rozumienia,

ani poznania, ani mądrości w Szeolu,

do którego ty zdążasz. /Koh 9.7/

 

Nie wydawaj duszy swej smutkowi

ani nie dręcz siebie myślami.

Radość serca jest życiem człowieka,

a wesołość męża przedłuża dni jego.

Wytłumacz sobie samemu, pociesz swoje serce,

i oddal długotrwały smutek od siebie;

bo smutek zgubił wielu

i nie ma z niego żadnego pożytku. /Syr 30.21/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wielkie dzięki za te cytaty dobrze wiedzieć ze Bóg cieszy się tym ze sami jesteśmy weseli i szczęśliwi i potrafimy się cieszyć wszystkim w życiu choć wiem że mój chory umysł będzie to ignorował i skupiał się na tym co mnie będzie wykańczało ale będę miał w pamięci to co przeczytałem i będę się tym wspierał.Dziękuję i pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Eh, ile "religia" mi zła wyrządziła... Kiedyś byłam bardzo wierzącą osobą. Nie wiedziałam, że masturbacja jest grzechem, więc "to" robiłam. Aż pewnego dnia, na rekolekcjach (to było w 3 klasie gimnazjum) ksiądz zaczął o tym mówić. Przedstawił to tak, że masturbacja jest okropnym grzechem, że ci, co to robią będą potępieni itd. Nie pamiętam dokładnie. W każdym razie był to dla mnie straszny szok. Zaczęłam czuć okropne poczucie winy i postanowiłam już tego nie robić. Ale pojawił się kolejny problem: spowiedź. Czułam potrzebę, aby się z tego wyspowiadać, ale wstyd mi na to nie pozwalał. Przeżywałam okropne katusze, bardzo dużo o tym myślałam (nie miałam jeszcze nerwicy natręctw, zachorowałam dopiero po ok. 2 latach). Przez ileś tam spowiedzi zatajałam ten grzech, bo STRASZNIE wstydziłam się go wyznać. W wyniku tego czułam jeszcze gorsze poczucie winy, że zatajałam grzech. W końcu, po długim czasie zdecydowałam się go wyznać, bo już nie mogłam wytrzymać. I zrobiłam to, tyle że nie nazwałam tego wprost "masturbacją", tylko "zabawianiem się swoim ciałem", bo to pierwsze dosłownie nie przeszłoby mi przez gardło. Ksiądz nie dopytywał, więc uznałam, że wiedział, co miałam na myśli. Poczułam wielką ulgę, że oto w końcu jestem wolna od tego "straszliwego grzechu", ale jednocześnie obiecałam sobie, że już nigdy więcej "tego" nie zrobię, aby nie przeżywać więcej takich katuszy (spowodowanych tym, że musiałabym się z tego wyspowiadać). I rzeczywiście, przestałam to robić całkowicie. Czułam taką potrzebę, ale się powstrzymywałam. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że tłumienie swojej seksualności jest tak naprawdę strasznie niezdrowe, że to zaprzeczanie swojej naturze. Potem zachorowałam na NN. Nie twierdzę, że był to jedyny powód (miałam nieudane dzieciństwo, a w szkole rówieśnicy się ze mnie nabijali), ale jestem pewna, że to się do tego przyczyniło, bo nie mogłam uwolnić się od tego napięcia. Kiedyś to miałam przynajmniej taką odskocznię, chwilę przyjemności raz na jakiś czas. Uwielbiałam to. Ale niestety musiałam z tego zrezygnować. Gdy zaczęłam mieć natręctwa, bardzo dużo się modliłam, prosiłam Boga o to, by mi pomógł, ale było tylko gorzej i gorzej. W końcu straciłam wiarę. Stwierdziłam, że gdyby Bóg istniał, nie pozwoliłby, żebym tak cierpiała. Wróciłam też oczywiście do masturbacji. Ta przerwa trwała kilka lat. Teraz mam 24 lata i wciąż nie wierzę w Boga. Leczę się od kilku lat. Biorę zarówno leki (już kilka razy musiałam je zmieniać, bo nie pomagały), jak i chodzę na terapię (to już moja trzecia, bo tamte nie przynosiły za dużego efektu). No i dalej jest kiepsko. Nieraz pragnę śmierci, bo już nie wytrzymuję. Myślę, że ta ciągła niemożność "rozładowania się" bardzo przyczyniła się do stanu, w jakim się teraz znajduję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×