Skocz do zawartości
Nerwica.com

Natrętne myśli o samobójstwie czy myśli samobójcze?


mmonikaa

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie!

 

Od mniej więcej roku dręczą mnie myśli o samobójstwie. Właściwie temat samobójstwa fascynował mnie od dziecka - niesłychane wydawało mi się to, że wystarczy sekunda odwagi, by zrezygnować z życia. Często stałam na balkonie i wyobrażałam sobie, że skaczę. Ponieważ bardzo pragnęłam latać i doświadczyć kiedyś pędu powietrza i przestrzeni wokół - wymyśliłam sobie, że kiedyś wyskoczę z okna. Nie chodziło mi jednak o to, że źle się czułam ze swoim życiem, miałam na uwadze wyłącznie tę sekundę, w trakcie której spełniłabym swoje marzenie latania. Później chyba z tego wyrosłam, chociaż wciąż fascynowało mnie to, jak łatwo jest pożegnać się z życiem. Jako 12-latka w kryzysowym momencie otworzyłam okno i właściwie nie wiedziałam, co dalej zrobić, ale do pokoju weszła mama i trafiłam do psychologa. Psycholog uznał, że wszystko ze mną w porządku, bardzo źle ocenił natomiast moich nauczycieli, którzy nie wahali się mnie upokarzać przy całej szkole i naśmiewać się z mojego wyglądu.

 

Nie pamiętam, czy później myślałam o samobójstwie, czy też nie. Wydaje mi się, że ten temat musiał przewijać mi się gdzieś w głowie... W każdym razie kiedy miałam 18 lat zaczęły się moje problemy, wycofywałam się z kontaktów, popadałam w kiepskie nastroje, zaczęłam myśleć o samobójstwie. Kiedy jednak rozpoczęłam studia myśli samobójcze stały się moją obsesją. Myślałam o tym ciągle: przechodząc przez każdą ulicę spoglądałam z nadzieją na pędzące samochody, na zajęciach zamiast skupić się na przedmiocie rozmyślałam o listach pożegnalnych (takich, aby zapewnić wszystkich, że moja decyzja nie jest czyjąkolwiek winą), często spacerowałam, marząc o śmierci. Czułam się przez to koszmarnie, wydawało mi się, że wszyscy się ze mnie śmieją i mnie nienawidzą. Niestety zaczęłam o swoich marzeniach mówić. Miałam już bardzo czarne poczucie humoru, właściwie nieszczególnie kryłam się ze swoimi pragnieniami, chociaż nie chciałam nigdy, by moje zachowanie przypominało użalanie się nad sobą, podejmowanie zbyt poważnych tematów, obarczanie problemami innych - przyjmowało raczej formę żartu. Po prostu każdy detal uruchamiał w mojej głowie myśli o śmierci, a chęć do mówienia o niej była porównywalna do chęci mówienia o kimś, w kim jesteśmy zakochani. Niestety, moja młodsza koleżanka szybko podłapała ten pomysł. Byłam załamana. Poczułam się za nią bardzo odpowiedzialna, bo wiedziałam, że przez moją głupotę i długi język może sobie coś zrobić. Wielokrotnie próbowałam różnymi sposobami zagnać ją do psychiatry, często z bezradności wpadałam w rozpacz, miałam napady lęku związane z jej stanem, aż w końcu udało mi się i zaczęła się leczyć z depresji. Dowiedziałam się, że inna moja koleżanka się o mnie boi. Przeraziłam się, bo miałam okazję doświadczać strachu o kogoś bliskiego za sprawą wcześniej opisanej naśladowczyni. Dałam sobie szlaban na wszelkie myśli, a jeśli jakieś się pojawiały, zabroniłam sobie o nich mówić. Na początku było trudno: zauważyłam, że myśl o samobójstwie zajmowała mi większość dnia, powstrzymanie jej było wielkim wyzwaniem. Częściowo się powiodło (myśli były rzadsze, zaledwie kilka sekundowych impulsów dziennie), ale po jakimś czasie zaczęło być znowu gorzej. Tym razem jednak udaję wobec wszystkich, że całkowicie wyszłam z problemów, żeby dodać im otuchy i pokazać, że leczenie ma sens. I oto jestem, pisząc do Was ten post (zaczynam drugi rok studiów, więc przerwa od intensywnych myśli samobójczych nie była specjalnie długa).

 

Podobnie jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem - przeraża mnie moment podejmowania decyzji. To, jak łatwo jest popełnić samobójstwo, jak bardzo to jest dostępne: wystarczy tylko sekunda odwagi, szybki ruch mięśni... Często czuję wielką ochotę na sięgnięcie po nóż i podcięcie sobie żył, na napisanie listów pożegnalnych... To coś w rodzaju pokusy, z którą muszę walczyć, żeby nie zranić innych. Co ciekawe, najczęściej nie wiąże się to z obniżonym nastrojem czy lękami. Siedzę sobie na kanapie, czytam najzwyklejszą książkę i nagle - bach - pojawia się myśl "idź po nóż, to takie proste się zabić" . Staram się odeprzeć tę myśl, ale powraca bardzo często. Pojawia się każdorazowo przy najmniejszym choćby kryzysie, spadku nastroju czy niezadowoleniu z popełnionej decyzji. Nie ma sensu tu zbyt się rozdrabniać, bo każdy z Was mniej więcej to zna: nie widzę dla siebie miejsca na tym świecie. Nie akceptuję człowieczeństwa jako takiego, zwłaszcza sfery seksualnej (nienawidzę nawet wymawiać tego słowa), nie sądzę, bym mogła być kiedyś w jakiejś bliższej relacji z kimś, nie chcę też być matką, bo wiem, że nie zaakceptowałabym życia seksualnego swojego dziecka (skrzywiając mu tym psychikę), tak samo, jak nie dopuszczam do takowego w swojej egzystencji. Boję się ludzi, a więc pracy też nie znajdę. Nie wiem, jak zamierzam ukończyć studia, które wymagają ode mnie śmiałości i częstego wypowiadania się. Nie wiem po co mam żyć i znosić śmierć bliskich mi osób, a to jedyne, co mnie czeka.

 

Zastanawiam się więc, czy moje myśli to myśli samobójcze, czy natrętne myśli o samobójstwie? Czy możliwe, bym coś sobie zrobiła? Nie chciałabym robić krzywdy rodzicom... Może macie podobne doświadczenia, udało Wam się z tego jakoś wyjść? Przepraszam, jeśli umieściłam wpis w złym dziale, ale wydaje mi się, że ludziom z nn najłatwiej przyjdzie ocena tych dziwnych myśli...

 

Napisałam ten post pod wpływem kryzysu i chęci zabicia się wywołanego postem na onecie. Post krótki i treściwy "kobiety są mniej inteligentne od mężczyzn, trzeba o tym wiedzieć, wchodząc z nimi w trwałe związki". Nienawidzę tego świata chociażby za to, że często słyszę takie opinie i ogarnia mnie bezradność, okropna bezradność. Nie mam już siły na walkę z wiatrakami i błaganie ludzi wokół, żeby potraktowali kobiety poważnie, a nie potrafię być na to obojętna. Czuję, że jestem z góry osadzona na niesprawiedliwej pozycji z powodu bycia kobietą i nic nie mogę z tym zrobić. Nigdy nie zostanę doceniona za pracę naukową, bo będę postrzegana jako miła pani od telefonów lub kawy. Gdyby jednak przypadkiem udało mi się coś zdziałać, będzie to oznaczało pewnie, że mam męski umysł i stąd moje sukcesy. Bardzo często właśnie ten problem doprowadza mnie do myśli samobójczych/natrętnych myśli o samobójstwie.

 

Pozdrawiam i dziękuję za wszelkie odpowiedzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witaj, ja tez nie mam checi do zycia ale nigdy nie waz sie zabic! zawsze na naszej drodze pojawia sie szczescie ja bardzo w to wierze. maz mnie wyzywa poniza mam dosc mamy malego synka ale ja wierze ze sobie z tytm poradze i jeszcze bede szczesliwa ja i moj synek.... Sami. trzeba wziazc sie w garsc. kazdy ma dla kogo zyc pamietaj o tym

 

[Dodane po edycji:]

 

:smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mmonikaa, ja mam trochę inaczej, jednak myślę, że mechanizm jest ten sam.

 

Czasem włącza mi się myśl, że kiedyś odlecę i nikt mnie nie złapie. Nie w sensie fizycznym, tylko takim niematerialnym. Ciężko to wyjaśnić. Czuję wtedy, że jak już się to stanie, będę lekka, nie będzie mnie nic przytłaczać, poczuję prawdziwą radość, lekkość, szczęście, wzruszenie, spełnienie. I nikomu z moich bliskich nie będzie z tego powodu źle, wydaje mi się, że zrozumieją i będą się cieszyć moim szczęściem. Te myśli mnie przerażają. Chyba powoduje je jakieś pragnienie uwolnienia, nie umiem tego sprecyzować.

 

Najgorzej, że kiedy jestem gdzieś bardzo wysoko, np na moście czy na balkonie, czuję, że chcę skoczyć. I jestem przez moment przekonana, że ja wcale nie spadnę. To znaczy może i moje ciało spadnie, ale ja nic nie poczuję, ja polecę i będę wolna i szczęśliwa, nic mnie nie będzie obchodzić, tylko ta radość i lekkość. Na szczęście te myśli są chwilowe, jednak przeciągają się, kiedy zatrzymam się na dłużej i się zapatrzę na to, co jest przede mną, szczególnie, kiedy dalej rozciąga się piękny krajobraz. No i w pewien sposób lęki mi pomagają, bo panicznie boję się spadania, zatem w miarę szybko racjonalizuję te dziwne odczucia.

 

Dodam, że nie mam depresji, jest okej u mnie pod względem samoakceptacji itd. To wynika chyba z poczucia nieradzenia sobie ze swoimi emocjami, które się jakoś kumulują i wywołują chęć uwolnienia się od nich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam za odpowiedzi. Ja także uważam, że nie powinnam się zabijać, skrzywdziłabym tym rodzinę i przyjaciół, ale wciąż atakują mnie te myśli. W ciągu ostatnich kilku dni trochę się uspokoiły, chociaż też się pojawiają...

 

marciatka: faktycznie, wydaje się, że nasze przypadki mają trochę wspólnego. Niestety boję się, że ja kiedyś się nie powstrzymam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że te myśli nie mają wiele wspólnego z chęcią zrobienia sobie krzywdy, to bardziej ciekawość i chwilowe zamroczenie.

No właśnie, ta "ciekawość" ...

pamiętam, że ja też kiedyś miałem takie myśli, choć słabsze.

Wtedy miałem dużo problemów z samym sobą

(teraz mam nerwicę natręctw, ale to już całkiem inny wątek)

 

I też zastanawiałem się nad tym, jak to musi być cudownie przeżyć ten moment, uwolnić się od wszystkiego, po prostu zostawić to wszystko w cholerę gdzieś poza sobą...

Może to było właśnie z poczucia braku sensu w życiu, braku akceptacji przez ludzi, niskiej samooceny...

 

Teraz, kiedy w znacznym stopniu poradziłem sobie z tymi dawnymi problemami, to nie mam już tych myśli

- mam co robić i dla kogo żyć, może to o to chodzi ? :105:

 

Ale z kolei niedawno pojawiły się u mnie natręctwa, może nie hardcore, ale jednak dają w kość.

Czasem zastanawiam się, czy to głupie NN czasem nie wskoczyło mi "w zastępstwie" tych poprzednich problemów (których przecież już z grubsza się pozbyłem),

no bo przecież nie można ot, tak sobie beztrosko i przyjemnie żyć... :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Milutki, myślę, że wcześniej przez te swoje problemy byłeś trochę oderwany od rzeczywistości. Kiedy zrobiło się"lepiej", zetknąłeś się w końcu z realem i to może Cię trochę stresować i powodować natręctwa. Bądź dobrej myśli :smile: Wierzę, że sobie poradzisz na tyle, by być z siebie i z życia zadowolonym :smile:

 

Ja ciągle jeszcze nie byłam u psychologa, niezbyt sobie ostatnio z czymkolwiek radzę i trochę zazdroszczę ludziom, którym ktoś profesjonalnie pomaga się podnieść.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Milutki, myślę, że wcześniej przez te swoje problemy byłeś trochę oderwany od rzeczywistości. Kiedy zrobiło się"lepiej", zetknąłeś się w końcu z realem i to może Cię trochę stresować i powodować natręctwa

tak... już to gdzieś czytałem u paru osób

to jednak dziwne, że natręctwa mogą pojawić się w sytuacji, kiedy już jest lepiej... :-|

bo niby nie mam większych zmartwień, wydaje mi się, że ten "real" jest mi w miarę przyjazny

choć z drugiej strony, może nie do końca zdaję sobie sprawę z innych, nowych problemów ? :bezradny:

 

Bądź dobrej myśli :smile: Wierzę, że sobie poradzisz na tyle, by być z siebie i z życia zadowolonym :smile:

Dzięki za słowa otuchy, chyba teraz właśnie tego potrzebuję... :smile:

tak, i staram się coś robić,

już tydzień jak odstawiłem leki i w zasadzie nie widzę różnicy - z nimi czy bez - jest tak samo,

a może teraz nawet nieco lepiej, bo czuję jakbym był bardziej świadomy tego, co się ze mną dzieje

 

Ja ciągle jeszcze nie byłam u psychologa, niezbyt sobie ostatnio z czymkolwiek radzę i trochę zazdroszczę ludziom, którym ktoś profesjonalnie pomaga się podnieść.

Ja też, oprócz leków, jak na razie nie mam terapii...

przymierzam się do poz.-beh.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Milutki,

choć z drugiej strony, może nie do końca zdaję sobie sprawę z innych, nowych problemów ?

 

Możliwe, że po prostu nawet drobny stres wywołuje u Ciebie taką reakcję. Myślę, że powoli się "odwrażliwisz" i będzie dobrze. Trochę olewactwa, trochę wdupiemania i od razu człowiekowi się lżej żyje :D

 

Ja ostatnio odkryłam, że chyba jakaś część mnie odczuwa wszystko niezależnie ode mnie i przez to nie wiem, czego chcę i czasem emocje aż się ze mnie wylewają, chociaż nie widzę ku nim żadnego powodu. Po prostu nie rozumiem siebie i nie potrafię siebie brać tak naprawdę pod uwagę. Nie mam pojęcia, co robić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam, moja nerwica niedawno przekształciła się (albo odsłoniła) depresję. W związku z tym poczęły mnie natrętnie męczyć myśli samobójcze. Nie chcę ich i jestem zmęczona nimi, niemniej bardzo dobijają i efekt beznadziei i pozbawienia pomocy potrafi się utrzymywać cały dzień... co robić? Jak je odpędzać? Zanim się nakręcę?

 

-- 07 lip 2011, 10:46 --

 

Dodam, że to tylko myśli, chyba nigdy nie byłabym w stanie czegoś sobie zrobić, niemniej czasem napięcie jest tak silne, że boję się, że się poddam..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem specjalistą, ale jeśli ktoś po prostu chciałby z kimś pogadać, to niech napisze do mnie gg:6519773.

Mogę coś poradzić w drobnych sprawach, ale tylko takich, po prostu oferuję rozmowę dla ludzi smutnych którzy nie mają z kim słowa zamienić ^^'.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×