Skocz do zawartości
Nerwica.com

Tylko ja i moje "Ja"


Rudy87

Rekomendowane odpowiedzi

Pozdro.

Kiedyś byłem pełen życia i humoru. Potrafiłem rozweselić każdego. Cieszyło mnie to. Teraz została mi tylko po tym maska za którą skrywam swoje problemy tak tylko żeby nikt nie widział...

Mam 23 lata i jestem strasznie znudzony życiem. Od baaaaaaaardzo dawna nic nie czuje. Mam totalną pustkę emocjonalną. Już nawet nie pamiętam kiedy się śmiałem ale tak "szczerze". Nic mnie już nie rusza, ani pozytywnie ani negatywnie. Od jakiś 8 lat mam myśli samobójcze. Heh, Jestem już nawet po 2 próbach... Powiedziałem sobie że ta 3 będzie tą ostatnią...

Nic mi się nie chcę. Nie wiem co mi się w danej chwili chcę robić a gdy już zacznę coś robić albo totalnie mi się odechciewa albo zaczynam mieć ochotę na robienie coś innego i tak w kółko.

W dzieciństwie byłem chory na chorobę która totalnie zrujnowała mi życie. Polegała na tym że nie potrafiłem kontrolować oddawania kału co prowadziło do oczywistego... Teraz po tej chorobie pozostało tylko wspomnienie i olbrzymia blizna na moim życiu towarzyskim. Doprowadziło to do tego że nie mam przyjaciół i do strachu przed ludźmi. Za każdym razem gdy rozmawiam z więcej niż 1 osobą mam lęki że ktoś powie coś kojarzącego się ze smrodem i dlatego staram się unikać jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Wydaje mi się,że garstka znajomych, która mi została (znajomych, nie przyjaciół)wie o tym i za każdym razem gdy tylko czuję się trochę lepiej i pewniej wykorzystuje mój "czuły punkt".

Przez ten sam fakt boje się zbliżyć do kogokolwiek. Każde moje doświadczenie miłosne (dziewczyna itp.) kończyły się tym że gdy próbowałem wprowadzić taką osobę do grona moich znajomych, ta dowiadywała się o mojej przeszłości i wykorzystywała to przeciwko mnie, co doprowadziło do kilku lat zaburzeń seksualnych (pare lat w przekonaniu że jestem gejem, obecnie chyba aseksualność)

Obecnie jedyną rzeczą jaka daje mi choć trochę dystansu od tego wszystkiego jest Marihuana.

Każdy dzień to dla mnie tylko kolejna doba męczarni...

Wstaje rano myśląc tylko, że może dziś jest ten dzień kiedy pier***nie mnie jakiś samochód albo zginę przez porażenie prądem (nie naumyślnie)

Nie chcę odebrać sobie życia bo to zraniło by moich rodziców i tylko dlatego jeszcze się męczę z tym życiem. Co mam robić? Za każdą radę dziękuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Powiem tak,Ci znajomi nie są nic warci skoro wykorzystują twoją chorobę przeciwko tobie a jeszcze mniej te dziewczyny które się potem odwracają od Ciebie bo to znaczy ,że są puste w środku jak worki po kartoflach i tyle. Skoro nie chcesz skrzywdzić rodziców,to znaczy ,że Ci na nich zależy I BARDZO DOBRZE !!! zmień tylko pseudokolegów i pseudokoleżanki.Zaglądaj tu też ,bo jeśli nawet nie poprawi Ci to nastroju,to czytanie innych postów pozwala na choć chwilowym nie myśleniu o tym co boli.To już chwila,może zmieni się na kilka chwil apotem małymi kroczkami na godziny i dni...

 

[Dodane po edycji:]

 

Jeszcze coś,marichuana uzależnia,pogłębiasz swój zły stan choć wydaje ci się że to ona daje ci tą chwilową radość.TO BZDURA ! bo jak mija "błogi stan "jest jeszcze gorzej,mało tego fizyczne zmiany też są,choć może narazie ich nie zauważasz,nie wiem jak długo palisz ale twoje problemy z seksem to też może być efekt tego a już napewno nie pomaga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuje za radębasia03

Co do znajomych to chciałbym się odizolować od nich ale nie wiem czy dam radę bo boję się zostać sam. Nawet wiedząc że wykorzystują mnie tylko dla swoich celów, to boję się zostać znowu sam.

Ostatnim razem gdy byłem sam nie za dobrze się to dla mnie skończyło. Jak miałem ok.15 lat gdy na jednej z lekcji nauczycielka wyszła z sali, moi znajomi zaczęli na mnie pluć bo po tygodniowych wagarach spowodowanych lękiem przed klasą i ich ciągłymi szyderczymi spojrzeniami, ktoś puścił plotkę że okradam samochody. Akurat tak się nieszczęśliwie złożyło że ktoś okradł auto ojca jednej z dziewczyn w klasie i wszyscy myśleli że to ja (a ja poprostu siedziałem w domu bo nie miałem ochoty na nic).

Jeśli chodzi o Maryhę, to jej napewno nie odstawię. Teraz już tylko ona mi została. Bez niej wiem że odpier***iłbym se w łeb ( a mogę ale zostawiam se to na odpowiednią chwilę).

 

Ostatnio siedziałem sobie w domu i rozmyślałem co mnie mogło tak bardzo zwichrować... Kiedyś byłem przykładem optymizmu. Zawsze uśmiechnięty, wesoły, radosny. Qrde jak miałem gdzieś iść, nawet krótka droga, to sobie podśpiewywałem jakieś pozytywne nuty a teraz muszę zakładać słuchawki z volume na full max w autobusie bo nie mogę przestać myśleć że wszyscy się na mnie gapią i gadają jakieś nie za fajne rzeczy na mój temat...

Może naprawdę nie ma dla mnie ratunku i jest mi pisane skończyć w jakimś rozpadającym się kartonie gdzieś na dworcu i krzywo patrzeć na ludzi przechodzących obok. Może naprawdę nie ma leków na depresję czy nerwicę i wszyscy zostaliśmy spisani na nieustanną katorgę psychiczną w dniu kiedy wmówiliśmy sobie, że coś jest z nami nie tak?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej, Rudy.

 

Studiujesz? Ja myślę- zostaw tych ludzi. jak mieszkasz w małej mieścinie to wyjedź na studia.

A jak nie to ja ci powiem szczerze- weź dwóch na stronę i powiedz im, żeby nie mówili przy dziewczynie o twojej dawnej chorobie, bo to psje twoje związki i na prawdę nie jest śmieszne i nie życzysz tego nikomu. zrobi im się tak głupio, że jeden drugiego będzie uciszał. w ogóle z kim ty się zadajesz, ja pierdolę, dla mnie to jakiś nonsens.

 

i zostań sam, nic ci się nie stanie, masz 23 lata a nie 15. rozumiem cię doskonale, bo w gimnazjum też na mnie pluli i robili wszystko, żeby było jak najgorzej. a te cipy- niby moi znajomi- nie robili nic. więc nie wiem po co oni. jesteś w takim wieku, że oskarżenie kogoś o kradzież albo naplucie na niego wiąże się z przykrymi konsekwencjami ze strony otoczenia w stosunku do agresora. gdyby teraz ktoś by mi tak zrobił, nie zdążyłabym zareagować a już by został zdeptany przez resztę. sama mam lęki nieraz, że agresja się przejawia, że ludzie mnie znają od swoich (chujowych) znajomch, ale czas i wyprowadzka leczą rany.

 

jeszcze raz współczuję znajomych. pewnie zrobili sobie jakieś kółko wzajemnej adoracji etc.?

 

widzisz, aż przypomniała mi się moja "młodość":P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

co to za znajomi, którzy bawią się Twoimi słabościami?

Powinieneś spróbować całkowicie zmienić towarzystwo, może przeprowadzić się do innego miasta, gdzie nikt nie wiedziałby o Twojej dawnej chorobie.

Marihuana na pewno nie jest rozwiązaniem. Wydaje mi się, że potrzebujesz kogoś bliskiego, a jak widać obecni znajomi nie są odpowiednimi osobami.

 

[Dodane po edycji:]

 

 

"Co do znajomych to chciałbym się odizolować od nich ale nie wiem czy dam radę bo boję się zostać sam. Nawet wiedząc że wykorzystują mnie tylko dla swoich celów, to boję się zostać znowu sam."

a teraz nie jesteś sam? z nimi jesteś bardziej samotny, niż byłbyś bez nich! znajdziesz innych znajomych, wartościowych ludzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od jakiegoś czasu sama powoduję moją samotność,tzn. zaczęło mi być z nią dobrze i wiesz co jak już się umawiam,to staram się żeby to było na neutralnym gruncie,żebym zawsze mogła bez problemu wyjść jak mi się po prostu zachce albo jak ktoś zacznie pieprzyć jakieś farmazony które mnie wkurzać będą .

Powiem jeszcze tak ,ja zamiast trawki mam kajak od wiosny do jesieni i zimą narty biegowe.W każdym razie coś mało kosztownego i wymagającego nieco wysiłku.Po takim dniu zmęczenie jest po prostu przyjemne i o dziwo śpię nawet wtedy więcej niż 2-3 godziny.Jesteś "dużym" chłopcem Twoja decyzja czy odstawić maryśkę,ja Ci zabraniać tego nie zamierzam i jeśli sam nie zdecydujesz świadomie to zawsze do niej będziesz chciał wrócić pod byle pretekstem.

Taki life .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuje za rady ale trochę są one jakieś dziwne.

Czy samotność nie wzmaga depresji?

Jak znowu zostanę sam z moimi myślami to nie będzie za fajnie.

Jak mówiłem, już to próbowałem i nie skończyło się zbyt dobrze. To właśnie wtedy podjełem pierwszą próbę...

Wiem że to jest głupie ale jakoś nie mogę tego zrobić. Kto wtedy im pomorze z ich problemami?

Nie chcę poprawiać sobie humoru kosztem innych.

Wydaje mi się, że potrzebujesz kogoś bliskiego

Ktoś bliski? Bez obrazy ale po jaką cholerę mi ktoś bliski? Po co mam zamęczać moimi problemami kogoś na kim mi zależy?

Nigdy nie miałem nikogo bliskiego na tyle żeby chociaż powiedzieć mu o tej chorobie a co dopiero o moich problemach psychicznych. Moi rodzice mimo wielu zalet co do psychiki są trochę do tyłu. Matka zawsze mówiła że mam sobie sam z problemami dać radę a gdy tylko rozmawiałem z ojcem o problemach tego typu zawsze widziałem w jego oczach lekkie "ty mówić do pawian??". Brat zawsze szyderzył z jakiegokolwiek tematu więc on też odpada. Jest jeszcze siostra ale ona ma własnych problemów i jakoś nie mam ochoty zawalać ją moimi.

Wiem że to jest błędne koło i że wydaje się że nie chcę tak naprawdę sobie pomóc (albo bardziej wygląda jakbym chciał sobie pomóc nie poświęcając niczego)ale nie mam się już dokąd zwrócić. Nikt mi już nie został oprócz internetu (ale to zabrzmiało patetycznie...)a wiem ze zdany sam na siebie kiedyś się poddam...

 

hej, Rudy.

 

Studiujesz?

Nie. Nie stać mnie a poza tym nawet nie wiem co bym chciał studiować a do tego nie mam ochoty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A skąd jesteś? zawsze możemy razem się napić, bo na trzeźwo mi kiepsko wychodzi zwierzanie.

 

A jak nie- mi się zdarzało wiele razy, że gadałam z przypadkowymi ludźmi o swoich problemach. owszem, po alko, bo wtedy już nie była to dla mnie tak drażliwa kwestia.

 

I słuchaj- potrzebni ci ludzie. Na każdym etapie dochodzenia do siebie. A z tymi myślami zawsze jest problem, bo nam się wydaje, że są czymś najważniejszym na świecie, dochodzeniem do prawdy, stuprocentową pewnością, że taki jest świat, że ktoś tak myśli, że jestem taki a sraki... tak na serio to są zbędnym balastem co sobie rzucamy pod nogi, dlatego radzę jak najszybciej znaleść psychologa, który z tobą te myśli utylizuje, kawałek po kawałeczku. pozdrawiam i ruszaj.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Rudy87, ja nie doradzam , ja stwierdzam co i jak u mnie . jakie wnioski z tego wyciągniesz dla siebie ...? nie wiem. Doradzałam tylko zmienić toksyczne towarzystwo,reszta w Twoich rękach

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już powoli zacząłem przyzwyczajać się do tego problemu.

Jest mi już coraz lepiej z samym sobą i powoli zaczynam sobie uświadamiać że tak czy tak będzie du*a.

Powiem wam że gdy już sobie uświadomiłem że jestem w czarnej du**e i że lepiej i tak już nie będzie jakoś mi tak lżej na duszy się zrobiło.

Może naprawdę nie ma sensu nic robić bo przecież i tak skończysz w pierdzielonym pudle drewnianym.

Może po prostu tak ma być i ch*j, i już nic tego nie zmieni.

Wqr*ia mnie to, bo nawet nie mam się gdzie wyżalić.

Wq*wia mnie to że wszystko w co wierzyłem obróciło się przeciwko mnie i albo okazało się czymś zupełnie innym albo po prostu mnie odrzuciło.

W*rwia mnie to że nigdzie nie ma dla mnie miejsca i że zawsze jestem tym 5 kołem u wozu.

Mam już dosyć próbowania czegokolwiek bo i tak kończy się tak samo.

Radość innych budzi we mnie żal dla samego siebie a uświadamiając to sobie budzi to we mnie myśli że jestem "tylko ja i moje dno" i bać się sukcesów innych (chodzi mi o radość, miłość i inne pozytywne bodźce) bo wiem że gdy stanę się częścią nich to pozbawię ich innych ludzi.

Świadomość że jestem skazany na samotność budzi we mnie lęk że przez resztę mojego życia pozostanie mi ten sam plan dnia:

Pobudka-wmawianie sobie że muszę trzymać ten sztuczny uśmiech bo gdy ktoś spróbuje mi pomóc to pogrąży się razem ze mną-praca-powrót do domu jak najszybciej bo ludzie z pociągu patrzą na mnie z pogardą-zamknięcie się w mojej twierdzy-płacz w nocy bo tylko wtedy nikt go nie słyszy-sen

Boje się tej jedynej myśli która wydaje się być ostatnią logiczną w mojej głowie: "SKOŃCZ TO" ale strach przed skrzywdzeniem tej garstki ludzi która mi została każe mi zagłuszyć ten głos.

Przepraszam ale musiałem to z siebie wyrzucić.

Ale jak na wstępie napisałem, z każdym dniem coraz bardziej się do tego przyzwyczajam i coraz mniej to boli. Wiem że czas nie goi ran a jedynie złagadza ból ale może już tylko to zostało?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×