Skocz do zawartości
Nerwica.com

depresja a wiara


listonosz

1 trzy wierzysz ze BOG POMAGA  

13 użytkowników zagłosowało

  1. 1. 1 trzy wierzysz ze BOG POMAGA

    • tak
      9
    • nie
      4


Rekomendowane odpowiedzi

A ja się zastanawiam: "Czy to już nie jest fanatyzm?". Ale, co tam - niech każdy sam sobie rozstrzyga.

 

W każdym razie widzę to inaczej. Moim zdaniem piekło depresji to nie jest miejsce potępienia z Biblii. To jest tragedia, której pierwszym reżyserem jest sam chory.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Doświadczenia Boże w duszy umiłowanej szczególnie przez Boga.

Pokusy i ciemności, szatan.

 

 

Miłość duszy nie jest jeszcze taka, jak Bóg tego żąda. Dusza nagle traci obecność Bożą. Powstają w niej różne błędy i wady, z którymi musi toczyć zaciekły bój. Wszystkie błędy podnoszą głowę, jednak czujność jej jest wielka. Na miejsce dawnej obecności Bożej wstąpiła oschłość i posucha duchowa, nie czuje smaku w ćwiczeniach duchownych, nie może się modlić, ani tak jak dawniej, ani jak teraz się modliła. Rzuca się we wszystkie strony i nie znajduje zadowolenia. Bóg się przed nią ukrył, a ona w stworzeniu pociechy nie znajduje i żadne stworzenie nie umie jej pocieszyć. Dusza pragnie namiętnie Boga, ale widzi swą nędzę, zaczyna odczuwać sprawiedliwość Bożą. Widzi jakoby utraciła wszystkie dary Boże, umysł jej jest jakby przyćmiony, ciemność zapada w całej jej duszy, zaczyna się udręka, co do nie pojęcia. Dusza starała się przedstawić stan swej duszy spowiednikowi, lecz nie została zrozumiana. Zapada jeszcze w większe niepokoje. Szatan zaczyna swe dzieło.

 

Wiara zostaje w ogniu, walka tu jest wielka, dusza robi wysiłki, trwa aktem woli przy Bogu. Szatan posuwa [się] z dopuszczenia Bożego jeszcze dalej, nadzieja i miłość jest w doświadczeniu. Straszne są te pokusy. Bóg duszę wspiera niejako potajemnie. Ona o tym nie wie, bo inaczej niepodobna jest ostać się. I wie Bóg, co może dopuścić na duszę. Dusza kuszona [jest] niewiarą, co do prawd objawionych, do nieszczerości wobec spowiednika. Szatan jej mówi — patrz, nikt cię nie zrozumie, po co mówić o tym wszystkim? Brzmią w jej uszach słowa, których ona się przeraża i zdaje się jej. że je wymawia przeciw Bogu. Widzi to, czego by widzieć nie chciała. Słyszy to, czego słyszeć nie chce, a jest to straszne w takich chwilach nie mieć doświadczonego spowiednika. Sama dźwiga całe brzemię; jednak, o ile jest to w jej mocy, powinna się starać o światłego spowiednika, bo może złamać się pod tym ciężarem, i to często jest nad przepaścią. (46) Te wszystkie doświadczenia są ciężkie i trudne. Bóg nie dopuszcza ich na duszę, która by wpierw nie była dopuszczona do głębszego z Bogiem obcowania i nie skosztowawszy słodyczy Bożych, a także Bóg ma w tym swoje zamiary dla nas niezbadane. Często Bóg w podobny sposób przygotowuje duszę do przyszłych zamiarów i dzieł wielkich. I chce ją doświadczyć, jako czyste złoto, ale to jeszcze nie koniec próby. Jest jeszcze próba nad próbami — to jest zupełne odrzucenie od Boga.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O Jezu, daj nam kapłanów doświadczonych.

dobry tekst. Teraz rozumiem dlaczego kult związany ze św. Faustyną napotykał duże opory kleru.

Ale myślę, że to niezupełnie jest dobre miejsce na takie rozważania. Jednak "rozpacz" mistyka, który myśli że Bóg go opuścił i już do niego nie przychodzi, to chyba trochę inne doświadczenie, niż klasyczna depresja, choć pewnie może też do niej prowadzić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bardzo podoba mi sie to co napisalesanioł światłości,to moze jest smieszne ale tez tak sie czuje,mam dziwne sny z tym zwiazane i za kazdym razem jak stawiam tarota wychodzi mi,ze musze przezwyciezyc ciemne strony udac sie do osoby duchownej albo psychiatry!taki szatan nie ma tyle sily by porwac mnie ze soba , jestem za dobrym czlowiekiem- nieda rady sorry lucy! ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy powiedziałam, że przeżywam męki piekielne w duszy, odpowiedział mi, że jest o moją duszę spokojny, bo widzi w duszy mojej wielką łaskę Bożą. Jednak ja nic z tego nie rozumiałam i ani jeden promyczek światła nie przedarł się do duszy.

 

Teraz już zaczynam odczuwać brak sił fizycznych i już nie mogę podołać obowiązkowi. Cierpień już nie mogę ukryć; chociaż nie mówię ani słowa o tym, co cierpię, to jednak ból, jaki się odbija na mej twarzy, zdradza mnie, i przełożona powiedziała, że siostry przychodzą do niej i mówią, że jak się spojrzą w kaplicy na siostrę, to litość ich bierze dla mnie, tak straszny mam wygląd. Jednak pomimo wysiłku nie jest dusza w stanie ukryć tego cierpienia.

 

Jezu, Ty jeden wiesz, jak dusza jęczy w tych mękach, spowita ciemnością, a jednak pragnie i łaknie Boga, jak spalone usta wody. Umiera i usycha, umiera śmiercią bez śmierci, to jest, że umrzeć nie może. Wysiłki jej są niczym, ona jest pod ręką mocarną. Teraz jej dusza wchodzi w moc Sprawiedliwego. Ustają wszelkie pokusy zewnętrzne, milknie wszystko, co ją otacza, tak jak konający traci wszystko, co jest zewnętrzne — cała jej dusza jest skupiona pod mocą sprawiedliwego i trzykroć świętego Boga. — Na wieki odrzucona. — To największy moment i tylko Bóg może duszę w ten sposób doświadczyć, bo On jeden wie, że dusza może to wytrzymać.

 

Kiedy dusza została przesiąknięta na wskroś tym ogniem piekielnym, wpada jakoby w rozpacz. Dusza moja doświadczyła tego momentu, kiedy byłam w celi sama jedna. Kiedy dusza zaczęła się pogrążać w rozpaczy, czułam, że zaczynam konać, jednak chwyciłam krzyżyk i zacisnęłam kurczowo w ręku; teraz czuję, że się odłączy ciało moje od duszy, i chociaż pragnęłam pójść do przełożonych, już sił fizycznych nie było, wyrzekłam ostatnie słowa — ufam miłosierdziu Twemu, i zdawało mi się, jakobym pobudziła Boga do większego gniewu i zapadłam sama w rozpacz, i już tylko od czasu do czasu wyrywa się z duszy jęk bolesny, jęk nieutulony. Dusza w agonii. I zdawało mi się, że już pozostanę w tym stanie, bo o własnej mocy nie wyszłabym z niego. Każde wspomnienie Boga jest morzem nieopisanym cierpień, a jednak jest coś w duszy, co się rwie do Boga, lecz jej się zdaje, że na to tylko, aby więcej cierpiała. Wspomnienie dawnej miłości, jaką ją Bóg otaczał, jest dla niej nowym rodzajem męki. Jego wzrok przenika ją na wskroś i wszystko zostało spalone w duszy od spojrzenia Jego.

 

Była to dłuższa chwila, kiedy weszła jedna z sióstr do celi i zastała mnie prawie umarłą. Zlękła się i poszła do mistrzyni, która mocą świętego posłuszeństwa rozkazała mi podnieść się z ziemi, i natychmiast odczułam siły fizyczne, i podniosłam się z ziemi, drżąca cała. Mistrzyni poznała zaraz mój cały stan duszy, mówiła mi o niepojętym miłosierdziu Bożym i powiedziała: Niech się siostra nie martwi niczym, nakazuję siostrze mocą posłuszeństwa — i mówiła mi: Teraz widzę, że Bóg powołuje siostrę do wysokiej świętości, blisko chce Pan mieć siostrę przy sobie, kiedy takie rzeczy dopuszcza, i to tak wcześnie. Niech siostra będzie wierna Bogu, bo to jest znak, że wysoko chce mieć siostrę w niebie. —Jednak nie rozumiałam nic ze słów tych.

 

Kiedy weszłam do kaplicy, czuję, jakoby wszystko odpadło od duszy mojej, jakobym dopiero wyszła z ręki Bożej, czuję nietykalność swojej duszy, czuję, że jestem dziecię maleńkie. Wtem ujrzałam wewnętrznie Pana, który mi rzekł: Nie lękaj się, córko moja, ja jestem z tobą. W tym jednym momencie pierzchły wszystkie ciemności i udręczenia, zmysły zalane radością niepojętą, władze duszy napełnione światłem.

 

Jeszcze chcę wspomnieć, że choć dusza moja już była pod promieniami Jego miłości, to jednak na ciele moim jeszcze przez dwa dni pozostały ślady przeszłej męki. Twarz śmiertelnie blada i oczy zaszłe krwią. Jezus tylko wie, com cierpiała. Wobec rzeczywistości bladym to jest, com napisała. Nie umiem tego wypowiedzieć, zdaje mi się. że wróciłam z zaświatów. Czuję niechęć do wszystkiego, co jest stworzone. Tulę się do Serca Boga, jak niemowlę do piersi matki. Patrzę na wszystko innym wzrokiem. Świadoma jestem tego, co Pan dokonał jednym słowem w mej duszy, tym żyję. Na wspomnienie przeszłej męki dreszcz mnie przenika. Nie wierzyłabym, że można tak cierpieć, gdybym sama nie przeszła tego. — Jest cierpienie na wskroś duchowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W moim przypadku okreslenie pomaga jest niezbyt wlasciwe. Bog wyciagnal mnie z glebokiej depresji doslownie w jednej chwili,jednoczesnie dokonal sie moj powrot do Jezusa, do kosciola po wieloletnim zaniedbaniu relacji czy wrecz zapomnieniu o Bogu.Lektura Pisma Sw{Nowy Testament w szczegolnosci},modlitwa,czesta spowiedz i Eucharystia staly sie nieodzownym elementem mojego zycia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiara jest tym, co mnie podtrzymuje. Dodaje sił. Rozbudza nadzieję.

Bóg jest, pomaga... Przez wydarzenia, pośredników. Działa.

 

Rok temu po prostu chodziłam do kościoła. Nie na mszę, tylko do pustego kościoła. By się pomodlić, pomyśleć. To dodało mi naprawdę dużo sił...

 

Skoro tak wierzycie w Boga to powiedzcie mi dlaczego mamy nerwicę?Bo przecież gdyby Bóg był to by nam pomógł wyjść z tego wszystkiego,słuchał by naszych próśb,modlitw skierowanych do Niego...

 

Bóg ma plan, który nie zawsze jest dla nas zrozumiały... Ale właśnie przez to czyni nas silniejszymi. Wrażliwszymi. Przez doświadczenia mozemy lepiej zrozumieć drugiego człowieka i samego siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja uważam, że wiara bardzo pomaga, to ona trzyma nas przy życiu i dzięki niej wierzymy, że życie tu na ziemi jest tylko przejściem do lepszego świata. To tu przez pomoc innym swoją dobroć zasługujemy na życie wieczne. Poza tym, kto naprawdę wierzy w Boga i go się boji nie popełni samobójstwa, tylko będzie walczył z przeciwnościami losu.

 

 

A co do wypowiedzi samtosa to czegoś tu nie rozumiem?! Jak można być ateistą z wyboru i zazdrościć wierzącym- to trochę sprzeczne? I nie ma czegoś takiego, że jeden umie wierzyć, a drugi nie-po prostu albo się chce albo nie. Każdy ma prawo wierzyć w Boga. Więc nie ma, co zazdrościć tylko zacząć wierzyć, dzielić się swoimi problemami z Bogiem i dziękować za to co się ma, bo przecież nigdy nie jest tak żeby nie mogło być gorzej!!! Wystarczy spojrzeć na swoje życie tak jakby nic nie działo się bez przyczyny. Bo przecież może to Bóg wystawia nas na próbę?? Może nasza choroba ma coś zmienić?? Komuś pomóc??? A wtedy to wszystko nabiera sensu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja na nowo odkryłam wiarę. Między innymi, i chyba głownie dzięki swojej nerwicy. Mam wrażenie że przed tym wszystkim jakoś oddaliłam się, zagubiłam, teraz staram się pamiętać żę Bóg istniej i że warto się modlić. W moim przypadku jest to modlitwa o to przekonanie że On zawsze jest i o to żeby kierował moimi myślami i moim działaniem. Chcę Mu na nowo zaufać i prosić o odzyskanie dawnej równowagi. I o pozbycie się pesymistycznych myśli:).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Natura acedii

 

Ewagriusz z Pontu, który usystematyzował doświadczenie duchowe Ojców pustyni, tak definiuje acedię: „Acedia jest umiłowaniem sposobu życia demonów". Definicja ta jest tyleż prosta i szokująca, co niejasna, ujmuje jednak niezwykle trafnie sedno sprawy. Spróbujmy się więc jej przyjrzeć i ją rozjaśnić.

Bóg stworzył człowieka na swój obraz i prowadzi go przez historię zbawienia, aby się stał na podobieństwo Jego Syna. Prowadzi go do przebóstwienia poprzez umiłowanie sposobu życia Boga, który jest Miłością. Człowiek realizuje swoje człowieczeństwo przez miłość i w miłości. Drogi Boga zawsze są drogami miłości. Demon przeciwnie-jest źródłem nienawiści i zawiści. Nie może jednak pozyskać człowieka na tych drogach, gdyż człowieka nienawiść i zawiść nie pociągają. Dlatego będąc kłamcą i ojcem kłamstwa, symuluje miłość i troskę o człowieka, i tak prowadzi go do „umiłowania" swego sposobu życia. Stopniami na tej drodze są kolejne grzechy główne od pychy począwszy. Każdy z nich jest kłamliwą obietnicą szczęścia. Człowiek jednak nie widzi ani tych grzechów, ani tym bardziej samej acedii, w której na koniec się znajduje. Co więcej, może ten stan uważać za swoistą cnotę, rodzaj krzyża, który przyszło mu nieść. To prawdziwy majstersztyk złego ducha, iż można przez długie lata iść jego drogami, usprawiedliwiając siebie na różne sposoby i nie widząc potrzeby głębokiego nawrócenia serca. Acedia jest swoistą perwersją duchową, w której „kocha się", a raczej traktuje jako zwyczajne i normalne to, do czego powinno się czuć wstręt, nie uświadamiając sobie demoniczności tego stanu.

Życie demonów to esencja sprzeczności i wewnętrznego rozdarcia. Jak wszystkie byty rozumne stworzone przez Boga do miłości, żyją one w jej zaprzeczeniu. Tak też jest z acedią. Również ten stan jest pełen sprzeczności i rozdarcia. Stąd też tak trudno go opisać z precyzją, jakiej oczekuje człowiek Zachodu.

Oprócz niewiary w miłość Boga stan ten cechuje utrata nadziei chrześcijańskiej. Człowiek taki nie liczy na wielkie obietnice Boga, a jego horyzont myślowy ograniczony jest do szarej codzienności, z której, owszem, jest niezadowolony, ale z której jedynie wyssać można jakieś resztki życia. Poddaje się więc rozlicznym impulsom swej zmysłowości, szukając drobnych pocieszeń, gdzie się da. Ewagriusz, opisując stan mnicha w acedii, przedstawia go jako siedzącego w oknie i wypatrującego nowości, niepotrafiącego się skupić na niczym, gadatliwego, nienawidzącego pracowitości, dogadzającego sobie w czym tylko się da. Oczywiście takie zachowanie nie dotyczy tylko mnicha. Dzieje się tak z każdym, kogo opanowała acedia. To człowiek uciekający od jakiejkolwiek ofiary dla innych, dbający tylko o siebie i swoje bezpieczeństwo. Po co ma rezygnować z siebie? Co będzie z tego miał? Takie postawy znamy także z naszych rodzin i miejsca pracy.

Inną bardzo ważną cechą człowieka w stanie acedii jest wstręt do posłuszeństwa. Podobnie jak brak nadziei, tak i nieposłuszeństwo stanowi istotę sposobu życia demonów. Pogrążony w acedii nie cierpi posłuszeństwa. Już sam widok osób, którym winien jest posłuszeństwo, jest dla niego przykry. Nie musi to oznaczać, że taki człowiek jest otwarcie nieposłuszny, bo mogłoby go to zbyt wiele kosztować, a przecież zależy mu na ludzkich względach także swoich przełożonych. Więc zagłębia się w sieć kombinacji, manipulacji i samowoli. Przy zewnętrznym posłuszeństwie i lojalności tkwi w krętactwach i mniejszych czy większych kłamstwach. Dlatego ludzi, którzy mogą to odkryć, odbiera jako zagrożenie. Żyje więc w zalęknieniu i rozdrażnieniu, w wielu dostrzega swoich wrogów i próbuje na różne sposoby się przed nimi zabezpieczyć, nierzadko stosując intrygę. I te postawy znamy bardzo dobrze. Do pewnego stopnia nawet może wydają się nam normą.

Kolejną cechą człowieka w acedii jest rozdarcie. By znów użyć tu słów samego Ewagriusza: „Kto ulega acedii, nienawidzi tego, co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma". Jest pełen buntu wobec rzeczywistości, która go otacza, z sobą samym włącznie, i tęskni za rzeczami nieosiągalnymi. Nienawidzi tego, co Bóg mu dał i daje, ma zamknięte oczy na dary Boga, a zapatrzony jest w to, co jego zdaniem przyniosłoby mu szczęście, lecz tego nie ma, „kocha" więc pustkę, zwykle przybraną w piękne ramy marzycielstwa. Ewagriusz powie, że acedia jest snem obracającym się wokół siebie. To marzycielstwo jednak miast człowieka uszczęśliwiać, jeszcze bardziej oddala go od rzeczywistości i rodzi w nim nieustanne pretensje.

Oczywiście taki stan powoduje w człowieku ogarniętym acedią smutek. To kolejna cecha acedii. Według Ewagriusza acedia jest wspólniczką smutku i smutek jest jej nieodłącznym towarzyszem. Z czasem pogłębia się, niszcząc osobowość człowieka i prowadząc do różnorakich jej zaburzeń: od różnych form depresji do schorzeń jeszcze poważniejszych. Ewagriusz nazywa też acedię brzemieniem szaleństwa, zapewne to mając właśnie na myśli. To już ewidentnie najbardziej gorzkie owoce acedii. W takich stanach nieobce stają się myśli samobójcze ujawniające w sposób jasny działanie złego ducha, który ostatecznie jest zabójcą. Krótko mówiąc, w miarę postępu acedii życie człowieka zamienia się stopniowo w rodzaj piekła na ziemi aż po ostateczne tego konsekwencje.

 

Spojrzenie na świat

 

Zdechrystianizowany świat dzisiejszy czy zeświecczone szerokie kręgi chrześcijan nie zdają sobie sprawy, jak niezwykłą mądrością i przenikliwością dysponowali Ojcowie pustyni. Nie znali oni wprawdzie metod dzisiejszych nauk szczegółowych, ale posiadali niezwykle bogate doświadczenie w sprawach duchowych i, co najważniejsze, patrzyli na człowieka w sposób całościowy w świetle Objawienia Bożego. To światło objawienia, czyli Duch Jezusa Chrystusa, było im słońcem, dodać trzeba, słońcem miłości. Patrzyli więc na człowieka jako pragnącego i potrzebującego zbawienia we wszystkich wymiarach swej egzystencji. My patrzymy dziś na człowieka fragmentarycznie. Każda nauka widzi i analizuje tylko jakiś wybrany i to wąski jego aspekt. Całość ginie z pola widzenia. W medycynie specjalizacja posunęła się tak daleko, iż niewiele brakuje, że z każdą chorobą trzeba będzie chodzić do innego lekarza specjalisty. Niezwykle szczegółowa wiedza, jaką dysponuje człowiek dzisiejszy sam o sobie, wprost uniemożliwia całościowe spojrzenie. W pewnym sensie sprawdza się tu stwierdzenie biblijnego Koheleta: „Kto przysparza wiedzy - przysparza i cierpień" (por. Koh 1, 17), gdyż ten rodzaj wiedzy rzeczywiście je powoduje. Dziś żadna dziedzina ludzkiej wiedzy szczegółowej nie jest w stanie zmierzyć się z fenomenem acedii, który, jak widzieliśmy, nie tylko obejmuje człowieka jako całość w sensie jego ciała, duszy i ducha, ale też ogarnia całe etapy jego rozwoju psychicznego i duchowego. Są podstawy, by sądzić, że acedia dotyka nie tylko poszczególne osoby, ale i całe społeczeństwa. Depresja, jeden z ostatnich gorzkich owoców acedii, stała się już chorobą społeczną cywilizacji zachodniej. Problem ten jest tak poważny, że w wielkich metropoliach Europy w wodach ściekowych i rzecznych natrafia się na coraz większe ilości prozacu, podstawowego leku używanego w leczeniu depresji. Oczywiście nie można przyczyn depresji sprowadzić wyłącznie do acedii, ale też postrzeganie jej wyłącznie przez pryzmat medyczny i nieuwzględnianie jej korzeni duchowych jest dużym błędem. Kilka lat temu wielką furorę zrobiła na Zachodzie książka francuskiego socjologa Alaina Ehrenberga pod wiele mówiącym tytułem: Wyczerpanie byciem sobą. Depresja i społeczeństwo". Widać więc, że i naukowcy zaczynają dostrzegać szersze niż tylko medyczne aspekty tego problemu.

Jest też rzeczą bardzo ważną, aby zobaczyć, że acedia, podobnie jak i pozostałe grzechy główne, dosięga nas wszystkich: naszych społeczności, wspólnot zakonnych, naszych rodzin i nas samych. Jest ona fenomenem tym boleśniejszym, im dalej postąpiło się na drogach ducha. W świecie duchowym bowiem nie ma odwrotu. Im bardziej ktoś rozbudził swą wrażliwość duchową, im szersze pola ducha użyźnił, tym więcej będzie przynosił owoców: albo dobrych, gdy prowadzi go Duch Boży, albo złych, gdy - najczęściej nieświadomie - daje się prowadzić złemu duchowi ku „umiłowaniu sposobu życia demonów", czyli ku acedii, i trwa w niej.

 

Środki zaradcze

 

Jak i w przypadku pozostałych grzechów głównych, tak i w przypadku acedii odpowiedzią i lekarzem jest dla nas Jezus Chrystus. On swoim słowem, ale nade wszystko swoim życiem dostarcza nam oręża do walki z tą - wydawać by się mogło po ludzku - niemal doskonałą pułapką demona. Jezus sam był kuszony i, jak mówi List do Hebrajczyków, poddany próbie pod każdym względem podobnie [jak my] - z wyjątkiem grzechu (4, 15). Wszystko po to, abyśmy także w naszych najtrudniejszych, po ludzku wprost beznadziejnych doświadczeniach mogli być na Jego podobieństwo, czyli abyśmy tak jak On nie weszli w grzech i jego zgubną logikę.

Jezus sam był osaczany przez demona i wciągany w pułapki, które, gdyby się zatrzasnęły, stałaby się pułapkami acedii. Nigdy jednak nie przyjął argumentacji złego ducha, która zmierzała w trzech kierunkach: podważyć Jego relację z Ojcem, oderwać Go od posłuszeństwa Ojcu, a dalej do budowania wszystkiego na sobie i dla siebie, stawiając bałwochwalczo w centrum siebie, a nie Ojca. W sposób wyjątkowo jasny widać to w kuszeniu Jezusa na pustyni, o którym opowiadają nam Ewangeliści: św. Mateusz (por. 4,1-11) i św. Łukasz (por. 4, 1-13), a o którym wspomina ogólnie także św. Marek (por. 1,12-13).

Szatan, przystępując do kuszenia Jezusa, stara się najpierw wzbudzić wątpliwość odnośnie do Jego relacji z Ojcem. Nie mówi: „Jesteś Synem Bożym, więc...", ale mówi: „Jeśli jesteś Synem Bożym...", innymi słowy: Sprawdź, czy aby jesteś nim na pewno? Nie wierz na słowo, bo może się okazać, że nim nie jesteś... To jest zawsze pierwsza i podstawowa pokusa także dla nas: Czy Bóg rzeczywiście jest twoim Ojcem? A może cię nie kocha, skoro dopuszcza takie rzeczy? Może Go w ogóle nie ma. Rzecz w tym, by zasiać ziarno wątpliwości, by obudzić cały łańcuch dręczących myśli, zachwiać nadzieję w spełnienie się obietnic Bożych.

Wzbudzenie wątpliwości co do relacji z Ojcem, zachwianie nadziei, umożliwia pokusę nieposłuszeństwa. Nie można być bowiem posłusznym i przy tym zachować swą godność, jeśli nie jest się posłusznym z miłości. Inaczej człowiek staje się niewolnikiem, a niewola wcześniej czy później zrodzi frustrację i bunt. Szatan, kuszący do nieposłuszeństwa, mówi: Działaj na własną rękę, radź sobie sam, przecież masz swój rozum. Czyż ten rozum nie jest darem Boga? Co więcej, wykorzystuje nawet Pismo Święte, aby uwiarygodnić swą przewrotną taktykę. W jednej z pokus Jezusa, zachęcając Go do rzucenia się w dół z narożnika świątyni, mówi: Jest przecież napisane: Aniołom swoim da rozkaz co do ciebie, żeby cię strzegli, i na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień (Łk 4, 10). To bardzo pokrętna interpretacja tekstu z Psalmu 91, który jest wezwaniem do pełnej ufności Bogu, ile w ustach złego ducha staje się zachętą do nieposłuszeństwa i nieakceptacji działania Boga w swej historii. W pokusie tej bowiem chodzi o to, aby Jezus realizował ludzki, a nie Boży plan bycia Mesjaszem, i „zmuszał Ojca do pełnienia swej woli", zmuszał Go do tego, co Biblia nazywa „kuszeniem Boga". Ostatecznie taktyka ta zmierza ku temu, by Jezus został sam i walczył o swoje, wykorzystując wszystko, czym dysponuje, stając się z czasem coraz większym zakładnikiem demona. Jezus wszedł w tę sytuację kuszenia i osaczania przez szatana, aby pokazać nam drogi zwycięstwa.

Pierwszą z nich jest prosta wierność dziecka. Pan ani na chwilę nie daje się wciągnąć w machinacje szatana. W ogóle nie wchodzi z nim w dyskusję. Jako oręż służą mu słowa przymierza z góry Synaj. Nie jest to nawet żadna argumentacja biblijna, zakładająca już jakąś interpretację tekstu biblijnego. Są to słowa, które Bóg przez Mojżesza przekazał Izraelowi, czyniąc go swoim ludem i nawiązując w ten sposób fundamentalną relację Miłości. To proste i wierne trwanie w relacji z Ojcem wyraża się także w tym, że nie używa On własnych słów (poza jednym: Idź precz, szatanie, por. Mt 4,10) i nie przedstawia własnych argumentów, nie odwołuje się do własnej mocy czy inteligencji. W tej chwili próby całą, jedyną Jego mocą i inteligencją jest Ojciec.

Jezus jest kuszony trzykrotnie, a liczba „trzy" w Biblii to liczba symboliczna, oznaczająca, iż trzykrotnie powtarzająca się czynność czy wydarzenie osiągnęło maksimum swej intensywności. Jezus zatem był kuszony najintensywniej, jak to tylko możliwe. Mimo naporu pokus ze strony złego ducha Pan nie odstąpił od wierności i miłości Ojca. Autor Listu do Hebrajczyków mówi: Z głośnym wołaniem i płaczem za dni doczesnych zanosił On gorące prośby i błagania do Tego, który mógł Go wybawić od śmierci, i został wysłuchany dzięki swej uległości. I chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał. A gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich, którzy Go słuchają (5, 7-9). Tekst ten ukazuje nam niewyobrażalną skalę pokus, na które narażony był Jezus, ciężar zmagania, które toczył, aby pozostać wiernym i posłusznym Ojcu. Przez to stał się dla nas ekspertem od wytrwałości i posłuszeństwa.

Ojcowie mówią, że jedyną skuteczną bronią przeciwko acedii jest wytrwałość i miłość. Jezus jest tu pierwszym przewodnikiem. Za Nim idą Jego naśladowcy, nasi bracia i siostry, których Kościół wyniósł do chwały ołtarzy jako zwycięzców. Zwyciężyli dzięki krwi Baranka. Moglibyśmy tu bez końca wyliczać świętych Wschodu i Zachodu, bo każdy z nich przeszedł przez pokusy i pułapki zastawiane przez złego ducha. Wielu z nich też głęboko doświadczyło tego demonicznego osaczenia, jakim jest acedia. Pokonali ją ufną wiernością i wytrwałością w codziennych modlitwach i praktykach pokutnych oraz dziecięcym posłuszeństwem Panu w Kościele. W uświęceniu nas Panu Bogu bowiem nie przeszkadzają nasze słabości, co więcej, to one właśnie stają się miejscem Jego zwycięstwa w nas. To, co najbardziej Mu przeszkadza, to nasza niewiara, zwątpienie w Jego Miłość i wynikające z nich nieposłuszeństwo, gdyż to właśnie one prowadzą nas w objęcia acedii.

Błogosławieństwem rzuconym jako wyzwanie acedii jest formuła kończąca Osiem Błogosławieństw i niejako podsumowująca je: Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe o was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie (Mt 5, 11-12). Pan chce nam powiedzieć: Nawet jeśli z powodu mego imienia sprzysięgnie się przeciw wam całe zło tego świata, nawet jeśli osaczą was wszyscy wrogowie: ci ziemscy i ci podziemni, nawet jeśli ze wszech stron spotka was kłamstwo, kiedy nie będziecie mieć żadnych innych argumentów, by się obronić, jak tylko mój krzyż i moje zmartwychwstanie, nie bójcie się, nie smućcie się, ale przeciwnie, cieszcie się, bo wielka jest wasza nagroda w niebie... Także w tych sytuacjach jesteście błogosławieni. Spójrzcie na całą historię zbawienia. Tak doświadczani byli prorocy Starego Testamentu, tak było z Janem Chrzcicielem, tak było ze Mną, z męczennikami pierwszych wieków i dalej aż po wiek XX, najkrwawszy ze wszystkich. Owszem, przychodzą godziny ciemności, sytuacje po ludzku bez wyjścia. Ojciec to dopuszcza, aby na tle ciemności tego świata jaśniej jeszcze rozbłysła moja światłość, aby w waszym słabym, śmiertelnym ciele objawiło się moje życie nieśmiertelne.

Jezus, jak zapowiadał prorok Izajasz, rzeczywiście w miejsce ducha acedii daje nam pieśń chwały, pieśń, która brzmi przez wieki, stając się zadatkiem wieczności i przebóstwienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadzam się z Hyte. Człowiek w depresji zwykle szybciej wychwyci obłudę, więc tym łatwiej odejść w tym stanie od każdego wyznania. Nie mamy zresztą obowiązku być religijni. To powinien być własny wybór każdego człowieka i nikomu nic do tego. Najbliższym również.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja na nowo odkryłam wiarę. Między innymi, i chyba głownie dzięki swojej nerwicy. Mam wrażenie że przed tym wszystkim jakoś oddaliłam się, zagubiłam, teraz staram się pamiętać żę Bóg istniej i że warto się modlić. W moim przypadku jest to modlitwa o to przekonanie że On zawsze jest i o to żeby kierował moimi myślami i moim działaniem. Chcę Mu na nowo zaufać i prosić o odzyskanie dawnej równowagi. I o pozbycie się pesymistycznych myśli:).

 

Też przechodzę w tej chwili taki proces. Z powodu nerwicy moja wiara właściwie zamarła, zakopałem ją gdzieś głęboko w sobie i dopiero niedawno zacząłem ją na nowo z siebie wydobywać. Akurat zbiegło to się w czasie ze znaczącą poprawą mojego samopoczucia. Od tego czasu jest mi łatwiej podnieść się na nogi po kolejnym upadku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wierzę w Boga. Ale nie dlatego, że ktoś mi to wdrukowal, czy po to żeby bylo mi latwiej. Ja wierzę w Boga bo On już dawno temu pokazal mi, że jest. Nie w kościele. Przy mnie, wtedy kiedy go potrzebuję. I wiem, że jest przy mnie nawet jak o tym nie myślę. Bóg jest wspanialy, pelen milości do ludzi. Czasem ludzie jak cierpią to obwiniają o to Boga, albo mówią, że jest nie fair. Pomyślcie wtedy, ile razy On Wam wybaczal. Ile razy dawal szansę. Ja wiem, że świat jest niesprawiedliwy, że jedni mają więcej szczęscia inni mniej. To nas przerasta. Ale Bóg jest mądrzejszy niż my. Może On widzi w tym jakis sens. Ja czasem jak widzę zlo nie tylko w miom życiu ale też na calym świecie, i nachodzi mnie myśl, dlaczego Bog tak robi, dlaczego na to pozwala to nie znam odpowiedzi i nigdy jej chyba nie poznam. Ale jak przypominam sobie Jego cieplo i milość jestem spokojna. Ufam Mu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja ma problem z mówieniem modlitwy, ze skupieniem się nad słowami do Boga. Często "dukam bezmyślnie" słowa modlitwy.

Rozmawiałam o tym z księdzem, stwierdził, ze to nie moja wina tylko choroby, nie mam się tym przejmować, Bóg to rozumie. Może.. ja jednak myślę, iż Bóg już o mnie zapomniał. Żartuję czasem, że zgubili moje papiery i moje powołanie gdzieś tym samym zniknęło. Żyję bez żadnego planu, z dnia na dzień, coraz bardziej pogrążam się, nadzieję już dawno straciłam...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×