Skocz do zawartości
Nerwica.com

Stres

Znaleziono 21 wyników

  1. Rozpisałam się, ale mam nadzieję, że ktoś dotrwa do końca :) Od zawsze miałam tendencję do wymyślania w głowie różnych historii. Zwykle były to jednak takie opowieści, które wymyśla też wiele moich rówieśników, to znaczy marzenie o sytuacjach, które nie mają szans przydarzyć się w rzeczywistości, a w których ja brałabym udział, najczęściej miało to związek z tymi, w których byłam wtedy zakochana. Odkąd jednak pojechałam na studia i z powodu nieznalezienia zbyt wielu znajomych stałam się bardziej samotna, bo z przyjaciółkami miałam kontakt głównie przez telefon, w mojej głowie pojawiły się historie, w których mnie w ogóle nie było, główną bohaterką była osoba całkowicie zmyślona, większość bohaterów również, niektóre były osobami znanymi publicznie, którym wymyślałam różnego rodzaju koleje życia, trochę opierając się na tym, co jest o nich naprawdę wiadome, a czasem nie. Dodajmy, że od liceum pojawiło się we mnie dziwne zafascynowanie dojrzałymi kobietami, które w szkole objawiało się zakochaniem w nauczycielce, na studiach stało się zakochaniem w pewnej osobie publicznej, po kilku miesiącach ta osoba zmieniła się, ale nadal jest to dojrzała kobieta. Podejrzewam, że ma to związek z moją toksyczną matką, w której nie widzę wzoru, której to ja musiałam zawsze matkować, mediować w jej kłótniach z rodziną, wysłuchiwać, a kiedy dorosłam dawać jej rady, mówić co robi źle, tłumaczyć ją przed rodziną, a w podzięce jedyne co otrzymuję to naprzemienne obelgi, wyrzuty, z rzadka komplementy, kiedy ma wyrzuty sumienia, ale ja nie potrafię w nie wtedy uwierzyć, bo wiem, że za chwilę znowu może spowodować awanturę. Po pół roku studiów nastała pandemia, wróciłam do rodzinnego domu i tam spędziłam ponad rok. Wtedy tworzenie historii nasiliło się i to mocno, najbardziej w okresie zimowym i trwa aż do teraz. Potrafiłam spędzać czas bardzo długo chodząc po piętrze tam i z powrotem w głowie przeżywając historię obcych mi osób niczym serial. Chciałam odciąć się od nerwowej atmosfery panującej w domu, epidemii, mojego brania odpowiedzialności za matkę. Doszłam do takiego punktu, że gdy nie jestem skupiona na jakiejś czynności lub rozmowie z kimś włącza mi się od razu automatycznie tryb tego alternatywnego świata, tej alternatywnej historii. W pewnym momencie zaczęłam dostrzegać w tym pewien problem i zaczęłam tę historię spisywać, aby pozbyć jej się z mojej głowy. Tak powstała prawie trzystustronicowa książka, a po niej jeszcze jej przerobiona wersja, a na koniec kolejna, bo ta historia cały czas ewoluuje, nie zmienia się tylko główna bohaterka, która na początku wydawała mi się całkowicie obca - jest kobietą po czterdziestce, posiadającą rodzinę, wnuki, wygadaną, pewną siebie i niesamowicie piękną; ale teraz widzę, że tak naprawdę są w niej pewne cechy, które mam i ja tj. kompleks matki, wrażliwość, strach przed samotnością a jednocześnie te cechy, które ja chciałabym mieć. W dwóch pierwszych wersjach historia doszła do końca, a więc bohaterka zestarzała się i zmarła, ale nie zakończyło to epopei w mojej głowie. Cały czas rozbudowuję środek tej historii, a więc jej wiek średni i robię to nieświadomie. Ostatnią wersję historii spisałam w czerwcu, a już mogłaby być ona zaktualizowana. Kolejnym niepokojącym objawem jest moje zafascynowanie dojrzałymi kobietami. Obecnie bardzo podoba mi się pewna kobieta ze świata publicznego. I to nie, że po prostu z wyglądu, ale wyczytałam chyba wszystko co da się na temat jej życia i wplotłam ją jako bohaterkę do mojej historyjki wyobrażając sobie różne wydarzenia z jej życia na podstawie tego, czego się o niej dowiedziałam. Do tego za każdym razem, kiedy jest mi smutno, źle i samotnie, włączam sobie filmiki z nią w internecie i słuchając jej głosu, widząc jej uśmiech, czuję takie dziwne ciepło, które mnie ogarnia. Jest to jakaś bańka, jak to nazwałam - kiedy inne rzeczy w świecie są takie paskudne i szare, to ona zawsze będzie tak samo piękna, tak samo elegancka, tak samo urocza. To chore, wiem. Od jakiegoś czasu podejrzewam u siebie właśnie nerwicę lękową. Od czasu jesiennej fali pandemii narastają we mnie lęki różnej maści. Dochodziło już do tego, że stresowałam się nie tylko jakąś sytuacją, ale też samym faktem, że mam w sobie lęki i to tak się zapętlało. Wielokrotnie miałam objawy somatyczne takie jak bóle mięśni, kończyn, uczucie słabości czy zawroty głowy. I właśnie zawsze uciekałam do tego w ten wymyślony alternatywny świat. Przedwczoraj doznałam dziwnego epizodu odrealnienia, co jak dzisiaj wyczytałam jest właśnie objawem nerwicy. Stałam na przejściu dla pieszych, a wszystko co działo się wokół mnie wydawało się być poza mną. Ludzie, auta, budynki wydały mi się obce niczym w jakimś śnie i to, co ja robiłam też było jakby nie moje. Dokładnie tak, jak czułam się kiedy robiłam coś w prawdziwym śnie. Wczoraj to uczucie pojawiło się znowu, kiedy wracałam wieczorem do domu. Niby wiedziałam, że to poczucie odrealnienia jest fałszywe i ten świat jest prawdziwy, ale jednocześnie było to bardzo dziwne. Boję się, że niedługo odkleję się za bardzo. Chciałabym znaleźć inny sposób na odreagowanie, a nie taki wydający mi się psychiczny i po prostu chory. Mam wyrzuty sumienia, że taka jestem. Chciałabym naprawdę przeżywać coś pięknego w życiu, a nie tylko wyobrażać sobie jakieś okropne historie o kobietach. Nie jestem lesbijką, wiem o tym, bo bardzo pragnę założyć rodzinę, mieć dzieci, a do tego pocałunki czy przytulenia (bo do niczego więcej nigdy nie doszło) ze strony mężczyzn sprawiały mi przyjemność (okay, raz durzyłam się w jednej koleżance i nawet kilka razy po alkoholu miałam wielką ochotę ją pocałować kiedy się przytulałyśmy albo tańczyłyśmy ale to wszystko) więc nie wiem skąd u mnie ta narastająca fascynacja kobietami i tworzenie o nich historii - bo w tych moich alternatywnych światach relacje heteroseksualne są bardzo marginalne, głównymi wątkami są właśnie relacje safickie. Nie wiem, czy to wynika z moich problemów z matką i niedoświadczenia od niej wystarczającej bliskości a wręcz nerwów, wyzwisk i stresu? Martwię się o siebie i swoją psychikę (też o matkę za którą czuję się wiecznie odpowiedzialna), a także jako że jestem osobą wierzącą mam co jakiś czas wyrzuty sumienia też z tego powodu, że takimi myślami grzeszę. Od jakiegoś czasu matka wypomina mi, że nie nie przyjmuję Eucharystii, ale nie czuję się gotowa pójść do spowiedzi i wyznać przed księdzem, że mam takie myśli o kobietach, a jeśli w pełni nie wyznam swoich grzechów to to przecież nie ma sensu. Dodatkowo cały czas boję się jak będzie wyglądał świat, że znowu zamkną nas w domach i będę jeszcze bardziej samotna niż teraz. Boję się też zostawać w domu, ale równocześnie obawiam się wyprowadzać, bo boję się zostawiać matki samej
  2. Olliwiaa

    Witajcie

    Cześć wszystkim, na wstępnie zaznaczę, ze nie mam jeszcze postawionej diagnozy, natomiast czekam na wizytę u psychiatry. Odważyłam się w końcu to zrobić, bo czuje, ze nie poradzę sobie sama z tym, co mi dolega. Podejrzewam u siebie nerwice lekowa. Nie do końca wiem jak nazwać to, czego doświadczam. Ostatnio jest gorzej. Miewam ataki paniki, najczęściej czuje się wtedy jakbym za chwile miała zwyczajnie oszaleć. Potrafią pojawić się z nikad. Bardzo się wtedy boje, dostaje drgawek, ciezko Mi się uspokoić, nie mogę usiedzieć w miejscu, czuje przymus zrobienia czegokolwiek żeby tylko nie oszaleć. Zawsze po takich atakach jestem rozbita na kilka kolejnych dni. Ciagle o tym myśle, stresuje się, nakręcam. Nie spie wtedy w nocy, cała się się trzęsę ze strachu i stresu zupełnie bez powodu. Kiedy myśle o tym ze dziś nie zasnę to oczywiście tak się dzieje. Potem martwię się tym ze nie spie. Bardzo dużo się zamartwiam. Praktycznie cały czas towarzyszy mi lek w rożnym natężeniu. Do tej pory radziłam sobie sAma, kiedy miałam dużo zajęć nie miałam czasu rozmyślać. Ale od jakiegoś czasu czuje ze sama już nie dam rady dlatego zapisałam się do psychiatry. Ostatnie dwa dni czuje się tragicznie, Czuje jakby ro wszystko nie działo się naprawdę a samo myślenie o tym mnie stresuje! Boje się nawet myśleć o tym ze coś jest nie tak. Najbardziej boje się szaleństwa, ze zostanę potraktowana jak wariatka, ze może jednak wcale nic mi nie jest tylko coś sobie ubzdurałam, ze wymyślam, jak można się bać powodu, ale tak się dzieje. Mój ostatni taki napad pojawił się nagle bez przyczyny, nagle zaczęłam mieć poczucie nadchodzącej katastrofy, szaleństwa, nie wiem wtedy co ze sobą zrobić, nie umiem tego nawet nazwać. Nie umiem jeść od dwóch dni, jedzenie staje mi w gardle. Biorę leki ziołowe i po nich jest odrobine lepiej Zauważyłam ze takie stany potęguje Np nieregularny tryb życia. Kiedy trzymam się planu tj wstanę rano idę do pracy, zajmuje się czymś, wtedy jest lepiej. Gorzej gdy plan dni zostanie zaburzony, wtedy zaczynaja mnie łapać te myśli. Stresuje sie tez przez wyjazdami, zmiana pracy, różnymi decyzjami. Boje sie tez ciasnych pomieszczeń, długich wąskich korytarzy, dużej liczby schodów. Myśle wtedy o tym, ze nje mam możliwości szybkiej ucieczki z takiego miejsca. Post dość chaotycznie napisany, ale mam wiele myśli w głowie. Mam nadzieje ze poradzę sobie z pomocą psychiatry.
  3. xkalax

    Czy ja wariuje?

    Postaram się opowiedzieć wszystko w skrócie. Otóż zdiagnozowali u mnie w szpitalu zaparcia. Męcze sie z tym już ponad miesiąc, żadne proszki zmiękczające do picia nie pomagają, tak samo jak mini lewatywy z apteki, przez co zaczęłam sobie wkręcać że mam może raka jelita? Utwierdził mnie w tym fakt że w badaniu krwi u rodzinnego wykryto niedobór żelaza, badania stolca w normie, za to tego samego dnia jak poszłam na SOR to w badaniu krwi wykryło podwyższenie bilirubiny na co machnęli ręką. Na SORze badania krwi jak wspomniałam, badania moczu, USG brzucha chyba z 4 razy, konsultacja z chirurgiem a potem z urologiem (z powodu mojego kamyczka w nerce) i do tego rentgen jamy brzusznej i kręgosłupa. Wszystko cały czas wskazuje na te cholerne zaparcia. Nie wiem już co sama mam robić, dostałam termin u proktologa na 31.05, za to u gastroenterologa dopiero na 30.06 i to chyba niebezpieczne żeby tak długo czekać z tymi zaparciami? Do tego zauważyłam że spadłam na wadze, na początku roku wazyłam 61 kg, jak ważyłam sie w czwartek to było to już 58 kg. Kolejny powód żebym podejrzewała raka jelita. Do tego jeszcze dochodzi bezsenność od czwartku, żadne pigułki nasenne nie pomagają, przez cały dzień utrzymuje mi sie temperatura ciała 37 która spada max do 36,8 i to tylko na chwile, na co rodzinny też macha ręką bo mówi że to nie jest przecież stan podgorączkowy, ale mi jednak ta temperatura przeszkadza bo jest mi zwyczajnie za gorąco, moja normalna temperatura to 36,5. Nie wiem czy to wszystko od stresu czy jak? Nie mam już pojęcia czy ja wariuje i nie wiem gdzie udać sie z tym dalej skoro rodzinny ignoruje ciągle (badania krwi i stolca też zrobił z wielkim wysiłkiem), a do gastroenterologa taki długi czas oczekiwania. Cały czas sie boje że przez te zaparcia wkońcu mi siądą jelita i będzie potrzebna operacja w trybie pilnym a jednak z moją nerwicą nawet jeżeli byłaby ta operacja potrzebna to wole żeby była zaplanowana.
  4. Witajcie :) Piszę do Was z prośbą o pomoc w dość poważnym problemie, z którym pomimo terapii (parę razy przerywanej nie potrafię sobie poradzić). Mianowicie pracuję już 11 lat, zaczęłam od pracy w administracji (przepracowałam tam 8,5 roku), potem poszłam do firmy prywatnej zajmującej się zupełnie czym innym (pracowałam tam prawie 3 lata). W międzyczasie rozpoczęłam studia doktoranckie, które nadal nie są ukończone. I tu pojawia się problem, ponieważ w każdej z firm, a także w relacjach z moim promotorem miałam do czynienia z mobbingiem. Dobrze było do czas, a potem zaczynało się docinanie, podnoszenie głosu, upokarzanie, umniejszanie moich umiejętności, aż w końcu doprowadzona do skraju wytrzymałości musiałam odejść lub zmienić pracę na inną. Oczywiście potem zawsze długo to odchorowywałam, między innymi nerwicą lękową, stanami depresyjnymi, brakiem wiary w siebie i swoje umiejętności...Często w pracy chciało mi się płakać i miałam ochotę ucieć, a w domu odreagowywałam się na najbliższych. Zniszczyłam przez swoje zachowanie związek z mężczyzną, którego bardzo kochałam. Od poniedziałku idę do nowej pracy i niestety przez niezrozumienie się w trakcie rozmowy telefonicznej z moją przyszłą szefową, ta wypomniała mi, że moja reakcja na informację o pracy była dla niej szokiem. Przyznam szczerze, że wyczuwam że już jest do mnie uprzedzona, a ja jestem przerażona. Zależy mi na tej pracy, zawsze byłam obowiązkowa i sumienna, ale strach przed powtórką z rozrywki mnie paraliżuje. Proszę doradźcie coś, jak pokonać tą złą passę czy wyjść z roli ofiary w którą ciągle się pakuje.
  5. Dzień dobry. Jestem osobą która nie mówi o swoich problemach, chyba to przez to że jakbym zaczęła to bym tylko płakała, a tak to popłacze sobie w samotności a po jakimś roku gdy już nie będę tak ich przeżywać mówię co się zdarzyło. Dwa lata temu miałam stłuczkę z mojej winy, dość długo sobie z nią nie mogłam poradzić, co odbiło mi się na zdrowiu. Bliscy wiedzieli ( bo to nie mój samochód) i już po etapie złości, jak już mówili że się zdarza to nadal nie mogłam sobie z tym poradzić. Teraz znów mam podobną sytuację, z tym że to była kolizja i za mało pieniędzy zarządałam a samochód już nie będzie chodził tak samo, no więc są wściekli. Czy bede to tak samo przeżywać jak poprzednie? Proboje o tym nie myśleć, ale to działa tylko na chwilę, samoistnie do tego wracam. Ogólnie jestem spokojna osoba, nie lubię nawiązywać nowych znajomości, więc jak kogoś poznaje to się w ogóle nie odzywam. Czy to jest normalne że tacy ludzie jak ja tak mają?
  6. Oliwia.

    Czy to nerwica?

    Dzień dobry. Nazywam się Oliwia. Mam 16 lat. Od początku tego roku uczęszczam do liceum. Co się z tym wiąże - nerwy z powodu zmiany szkoły, nowi ludzie, nauczyciele. Nigdy nie miałam takich problemów jakie mam teraz. Bardzo boli mnie głowa, czuje się przygnębiona. Jak mam cokolwiek powiedzieć na lekcji, chociażby przeczytać coś z podrecznika na głos, mój głos w tym momencie się strasznie zarywa + z nerwów połykam ślinę 100 razy na minutę. Robi mi się w tym momencie bardzo zimno i słabo, mój brzuch zaczyna bardzo boleć, czuję że zwymiotuję. Moje plecy tak zaczynają boleć, że ledwo co się ruszam. Melisa nie pomaga, nawet bym powiedziała że pogarsza sytuację, bo zaczyna mnie po niej bardzo mdlić a brzuch zaczyna bardziej bolec. Wszyscy ciągle mi powtarzają: „Nie denerwuj się!”, „Nie masz czym się przejmować”, „Jak się ciagle tak będziesz denerwować to wpadniesz w nerwicę” ale nic kompletnie nie pomaga, tym bardziej te słowa pogarszają to wszystko.. Po szkole płaczę bardzo często, czuję że nie mam siły.. moja mama bardzo mnie wspiera ale niestety w szkole to wszystko inaczej wyglada niż bym chciała. Bardzo proszę o pomoc:(
  7. Cześć, mam 33 lata. Od kilku lat, właściwie od 17 roku życia, mam swego rodzaju fobię społeczną. Zaczęło się podczas pobytu w technikum, kiedy to musiałem publicznie występować przed całą szkołą i do dziś pamiętam, jak waliło mi serce i cały się trzęsłem. Od tamtego czasu, w mniejszym bądź większym stopniu ta fobia się uwidaczniała. Przez studia przebrnąłem ledwo, każde wystąpienie przed grupą, to był stres. Imprezy na trzeźwo? Zapomnij. Trzęsły mi się ręce, głos, pociłem się. Nerwy powodowały, że często nie wiedziałem, co mówię. Oczywiście, wszystko znikało pod wpływem alkoholu. Problemu z kobietami nie miałem, aczkolwiek pierwszy randki były z reguły stresujące. Żadnych kawiarni, ni miejsc, gdzie będzie widać moje trzęsące się łapska. Później jakoś szło, chociaż każde wyjście do rodziców (partnerki), znajomych, obcych miejsc, na trzeźwo, powodowały dyskomfort, stres i lęki. Dochodziło do sytuacji, nawet niedawno, że zacząłem się stresować nawet siedząc z partnerką w kinie! Są przypadki, gdzie nie mogę nawet zjeść w restauracji, czy napić się kawy, bo stres mi nie pozwala. Wyjście do pubu, dyskoteki, na mecz, na domówki - gdzie będzie spożywany alkohol - tylko, kiedy wcześniej łyknę "na odwagę". Umożliwia mi to spędzenie czasu swobodnie, moje nerwy i stres są uspokajane dawką zmrożonej substancji. W pewnym stopniu przyczyniło się to też do mojego częstego sięgania po alkohol. Lecz proszę, nie o tym w tym wątku. Póki byłem młodszy, jakoś sobie z tym żyłem. Pogodziłem się, że nigdy nie wystąpię w telewizji, nie pójdę do pracy jako kelner/sprzedawca czy wszędzie, gdzie jest kontakt z ludźmi w większym gronie. Pogodziłem się, że nie dożyję 40-ki, że w końcu dojdzie do zawału czy wylewu jak będzie trzeba załatwić coś na mieście. Wszystko się jednak zmieniło, gdy urodził się mój syn. Dla niego chcę i muszę żyć! Jednak ostatnio, sytuacja ma się gorzej. Odczuwam zawroty głowy w miejscach publicznych, bądź przy większej grupie osób. W zależności od mojego stanu psychicznego, nawet jak jestem w gronie najbliższych. Miałem parę sytuacji, gdzie musiałem nawet zakupy w koszyku zostawić na środku sklepu i szybko z niego wyjść, bo pojawiły się: zawroty głowy, zaburzenia percepcji, suchość w ustach, pot i serce, łomoczące jak stukot wierzchowca. Nawet na spacer z dzieckiem nie wychodzę, bo się boję, że się przewrócę. Idąc do Kościoła, zastanawiam się, czy dam radę wrócić do domu. Ciągle mam wrażenie, że się przewrócę, że osunę się na ziemię. Są dni, kiedy jest lepiej, ale są dni, kiedy boję się wyjść z domu. Są sytuacje, kiedy czuję, jakby mi miała głowa wybuchnąć, twarz spłonąć. Ciśnienie miewam czasami pod 200/120. Boję się iść na badania, bo raz jak miałem pobieraną krew mało nie zemdlałem. Boję się mierzyć w domu ciśnienie, bo jak tylko zakładam kołnierz, czuję jak mi skacze do maksymalnych granic. Z cudem czasami sobie cukier z palca strzelę, bo nawet już cukrzycę sobie wmawiałem. Proszę o pomoc, może ktoś miał kiedyś podobne sytuacje. Co robić, jak z tym żyć, gdzie się udać po pomoc? Psycholog, psychiatra?
  8. Cześć. To mój pierwszy wpis tutaj. Proszę o wyrozumiałość, jeśli czytacie coś podobnego po raz setny, ale chciałam opisać dokładnie swój przypadek. Mam 25 lat, a ataki nerwicy zaczęły się u mnie jakoś ok 18stki. Były częste, prawie co noc. Nasilaly się w sytuacjach stresowych czy po alkoholu. W wielu 20 lat zamieszkałam u swojego chłopaka i na początku ataki były takie jak zawsze, ale chyba ze względu na jego obecność stopniowo ich ilość oraz intensywność zmniejszyły się. Na około półtora roku w ogóle zapomniałam co to atak nerwicy. Zasypialam jak dziecko, spałam do rana, no po prostu zwykły człowiek bez swoich urojen. Niestety miesiąc temu sytuacja życiowa zmusiła mnie do wyprowadzki z jego domu i wprowadzenia się z powrotem do swojego rodzinnego. No i się zaczęło... pierwszy tydzień był ok. Spałam normalnie ale już z tyłu głowy moje nerwicowe lęki się uaktywnialy. Teraz nie śpię już druga noc z rzędu przytłoczona swoimi lękami, bólem i ciężkością w klatce piersiowej, dretwieniem lewej ręki i oczywiście ogromnym strachem przed śmiercią. Jestem bardzo zmęczona marzę o śnie ale jak tylko Oko się przymknie to zaraz wybudza mnie nagły skurcz serca A za chwilę jego kołatanie i strach że to na pewno już tym razem zawał... czy uważacie że moja nerwica wróciła przez to że znowu mieszkam w swoim domu i podświadomie przypomina mi się że to tutaj miały miejsce wszystkie moje najgorsze ataki? Czy może dlatego że śpię znowu sama po tylu latach spania obok kogoś kto sama obecnością hamowal moje ataki, a gdy przyszły pomagał się z nimi uporać? Jestem prawie pewna że gdyby był obok mnie spalabym teraz normalnie... Nie wiem co będzie dalej. Jak mam zasnąć wiedząc że za chwilę obudzi mnie strach i ból... boję się że tak będzie już co noc i w końcu padne z wycieńczenia. Wstydzę się dzwonić do chłopaka i zameczać go przez telefon swoimi nerwicowymi problemami. Pozdrawiam wszystkich nerwicowcow którzy nie mogą spać i myśleć o niczym innym niż ten irracjonalny strach...
  9. Witam. Moja bezsenność rozpoczęła się prawie dwa lata temu z dnie na dzień. Tak poprostu bez żadnego powodu. Zawsze byłam nerwuskuem ale nigdy nie wpływało to na mój sen. Po dwóch tygodniach prawie bez snu trafiłam do lekarza, który przepisal mi Zolpidem. To było jak wybawienie. Wkoncu spałam jak dawniej. I tak raczył mnie tym specyfiki em pani doktor przez 11 miesięcy. Po tym czasie doszło do mnie, że jestem już nieźle uzalezniona. Powrót do lekarza. Tym razem wybrałam się do specjalisty. Psychiatra do którego trafiłam zalecił odstawienie Zolpidemu z dnia na dzień tzw cold turkey. Uznał bowiem, że nie była to duża dawka i wcale nie tak długo (10mg ). Tak też zrobiłam. W zamian pan doktor zapisał Trazadon. Ja bałam się kolejnego uzależnienia wiec leków nie brałam. To co przez te dwa tygodnie od odstawienia przezylam to był koszmar albo początek mojego dalszego koszmaru. Po dwóch miesiącach jednak przekonałam się do Trazadonu. Oczywiście nie spalam nadal. Przy dobrych wiatrach spałam co drugi dzień. Koszmar!!!!! Trazadon próbowałam przez dwa miesiące (w dawce150mg). Oczywiście nie pomógł. Znowu odstawilam. Kolejnym lekiem cudem miał sieć okazać Mirtrazapine. Jestem na nim już dwa miesiące i oczywiście. ....nie śpię. Jestem juz tym wykończona. Moje życie straciło sens. Juz niewiem co mam robić. Proszę poradźcie coś. Tylko proszę nie piszcie żeby się zmęczyć bo to naprawdę nie działa. Oczywiście psycholog terapia juz chodzę na drugą i kolejny raz przerabia higienę snu. Oprócz tego miałam wszystkie badania łącznie z rezonans em głowy, badania tarczycy itp. Próbowałam juz akupunktury, komora normobaryczna, joga, relaksacja itp.
  10. Witam. Od dłuższego czasu zmagam się z pewnym problemem. Mianowicie odczuwam ogromny lęk przed chorobami fizycznymi, szpitalem, osobami chorymi (fizycznie). Jest to bardzo duży lęk. Miewam ataki paniki, uczucie niepewności strachu i jak już wcześniej powiedziałam owego leku. Od niedawna jest gorzej czasem nie mogę spać po nocach bo rozmyslam o chorobach i że je mam. Wmawiam sobie różne choroby regularnie sprawdzam swoje ciało z obawą że dopadła mnie jakaś choroba. Pytam bliskie mnie osoby czy z moim zdrowiem jest na pewno wszystko dobrze. Oni zawsze odpowiadają że wszystko jest bardzo dobrze. Czasem mam tak że chodzę do lekarza żeby zbadał moje ciało np brzuch . Zawsze każda wizyta kończy się pozytywnie. Jednak to mnie nie uspokaja. Proszę o pomoc.
  11. melon432

    Jaki lek na uspokojenie?

    Co polecacie na stres, uspokojenie, wyluzowanie się po stresującym dniu w pracy?
  12. Witam, mam 23 lata i od 3-3,5 miesiąc borykam się z następującymi objawami. -Drżenia ciała -Drgawki -Nieustające mroczki przed oczami -Skurcze łydek i ud -Mrowienia w całym ciele -Pieczenia twarzy, nóg i pleców -Biegunka na zmianę z prawidłowym stolcem -Napięcia twarzy -Bóle żuchwy -Uwidocznienie żył na ciele -Pulsowanie żył -Przyśpieszone akcje bicia serca -Bóle wszystkich mięśni -Sztywności kręgosłupa -Ból miednicy -Uciski w głowie (głównie z prawej strony za okiem) -Chwilowe zaburzenia czucia kończyn -Silny lęk przed SM lub inna choroba -Bezsenność Morfologia OK, Badanie elektrolitów OK, Witamina D trochę niska, USG żył kończyn dolnych OK. Neurolog przeprowadził test młoteczka. itp i nic nie znalazł. Badanie dna oka wykazało tylko nadciśnienie tętnicze i delikatną wadę. Nie robiłem Rezonansu głowy, ponieważ neurolog nie widział podstaw. Proszę o opinie
  13. Witam, mam 22 lata i od momentu rozpoczęcia pandemii Covid-19 (nie jestem zarażony) dopadają mnie następujące objawy. -Bóle mięśni -Napięcia mięśni -Mroczki -Biegunka -Ataki paniki -Odczuwalne bicie serca -Napływy gorąca do głowy -Gorące ucho -Mrowienia -Pieczenia -Drętwienia -Drżenia ciała -Ciężkie nogi -Uczucie pulsujących żył -Bóle brzucha, pleców i stóp -Paraliże Wszystkie objawy zaczęły się nasilać stopniowo. Mam manie sprawdzania wszystkich objawów w internecie i nakręcania się na wybraną chorobę Np.Stwardnienie Rozsiane czy zakrzepica. 3 miesiace temu odstawiłem po kilku latach energetyki i papierosy. Badanie przeprowadzone przez neurologa nie wykazało żadnych odchyleń (skierował na badanie dna oka). Morfologia jak elektrolity wyszły super. Witamina D delikatnie niska. Badanie IgG i IgM przeciw Boreliozie negatywnie. Mam normalny apetyt, a nawet przytyłem 2kg. Czy dopadła mnie Nerwica? Nie miałem spokojnego/szczęśliwego dnia od 2 miesięcy. Pozdrawiam
  14. Cześć wszystkim. Od dłuższego czasu (w sumie to od gimnazjum, a mam 23 lata) zmagam się z brakiem pewności siebie. W czasie okresu szkolnego (koniec gimnazjum i początkiem klasy średniej) opuszczałem zajęcia, zostawałem w domu ponieważ czułem lęk idąc tam. Byłem także pod koniec gimnazjum u psychologa, niestety źle to wspominam. Z czasem było trochę lepiej ale po ukończeniu szkoły zacząłem się przejmować ludźmi kto coś o mnie myśli czy mówi. Tak jak teraz mam lęki idąc np. do kościoła (przy większym gronie ludzi) lub myśląc o czymś do przodu bojąc się że dostanę np. mandat za przekroczenie prędkości lub za cokolwiek.. Z nerwów potrafię "przewracać" oczami w stresujących momentach. Myślałem, że z wiekiem to minie ale niestety jest coraz gorzej. Mam kompleksy, ponieważ jestem chudy i ciężko przez stres przybrać mi na masie. Szybko się poddaje np. podczas ćwiczeń mam zapał parę dni później odpuszczam lub chcąc rzucić palenie przestaje na ok. 1 miesiąc potem znów do tego wracam (palę e-papierosy, a w 3 klasie technikum rzuciłem tradycyjne). Często także rozmyślam o przeszłości, ponieważ miałem taki okres w życiu że źle traktowałem swoich bliskich oraz dużo piłem alkoholu (w sumie teraz w cięższych chwilach też sięgam po alkohol myśląc, że to może pomoże :)). Po ukończeniu szkoły ciężko było mi utrzymać się w jakiejkolwiek pracy (zwolniłem się sam z własnej woli pod wpływem emocji), obecnie od paru miesięcy pracuje ale jest to praca na magazynie z małą ilością osób (więc stres nie jest tak duży), a chciałbym się rozwijać niestety boję się, że znów ktoś "krzywo" na mnie popatrzy itp. Czasem gdy mam "doła" mam myśli samobójcze (chociaż wiem że i tak do tego nie dojdzie). Co do mojego stosunku do ludzi stałem się strasznie nerwowy, łatwo potrafię na kogoś popatrzeć z pogardą czy powiedzieć coś obraźliwego. Próbowałem namówić samego siebie na wizytę u psychologa czy psychiatry ale później rozmyślam czy to na pewno coś da.. Próbowałem także zażywać leki uspokajające, ashawgande niestety nic nie pomagało. Wiem, że moja przypadłość jest duża oraz że wyżalam się z czym nie czuję się dobrze i oddałbym wszystko aby być lepszym co siebie i innych ludzi. Chciałbym normalnie zacząć żyć i cieszyć się życiem. Z góry przepraszam jeżeli źle przybrałem w zdania, starałem się opisać jak najdokładniej swoją przypadłość. Pozdrawiam i życzę miłego dnia .
  15. Nie jestem pewna czy wybrałam odpowiedni wątek aby opisać swój problem. Podejrzewam się o fibromialgię ze wszystkimi objawami. W dużym stresie żyję blisko 20 lat, jak nie ciężka choroba w bliskiej rodzinie z niemożliwością opuszczania domu- opieka 24h nad chorym, to zajazd w pracy fizyczny, praca pod presją czasu połączona z mobingiem, często praca 7 dni w tygodniu … Kiedyś pomagała mi siłownia, ale w czasie systematycznego ćwiczenia (do upadku) doprowadziłam się do utraty czucia mięśniowego, co z kolei przyczyniło się do wyjęcia kości z panewki stawowej- blisko 2 lata lekarze nie wiedzieli skąd mam niedowład ręki, bo w badaniach wszystko było ok (usg bez uszkodzenia rotatorów, rtg akurat wyszło ok. bo tak rękę ułożyłam do zdjęcia i nie było widać), osoba która wpadła na pomysł co mi jest za głowę się złapała jak sprawdzała napięcie moich przedramion, wszystkich mięśni ramienia mimo że 2 lata nic nie ćwiczyłam, takiego stanu mięśni nie widział mimo że pracuje na co dzień z trójboistami i crossfajterami. W miedzy czasie z powodu nadpotliwości i wiecznego uczucia gorąca oraz kołatania serca endokrynolog wysłała mnie do immunologa, ci z kolei do psychiatry aby sprawdzić nerwicę oraz kardiologa w celu sprawdzenia tachykardii. Trafiłam do psychiatry wg poleceń z netu że super kontakt z pacjentem- u mnie ani czasu nie miała ani nie podnosiła głowy z nad notesu- zero szans na jakąś rozmowę i rozwianie wątpliwości, zapisała mi jakiś inhibitor wychwytu serotoniny na s (nie pamiętam nazwy ale wydaje mi się że to była sertralina, na pewno lek na s- jedynie co po nim miałam to ból żołądka), wysłała mnie też do psycholog, która stwierdziła że to problem stresu i nie potrzebuję pracy z psychologiem, druga wizyta wyglądała identycznie jak pierwsza tyle że była przepychanka słowna – dostałam na poprawę jakości snu trittico – które na nic nie pomogło, tak więc porzuciłam próby z leczeniem nerwicy. W zeszłym roku trafiłam do masażystki która mi przywrócila czucie mięśniowe- ale to co wymasowała – 2 dni później było twarde jak kamień – a moja aktywność to było pisanie na komputerze Wszystko mnie boli (zgrubienia w punktach spustowych całego ciała), poce się do tego stopnia że mam wysuszone śluzówki, mam problemy z oddychaniem, (przeponowym oraz duszności od odwodnienia), w tym roku zaliczyłam neurologa, kardiologa, pulmonologa, alergologa (testy na alergeny wziewne oraz astme powysiłkową), genetyka (badania w kierunku dystrofi miastenicznej typu II), wszystko negatywne, Dlatego mam słomiany zapał i huśtawkę nastroju w kierunku rezygnacji. W domu mam osobę z Alzhaimerem która jest agresywna słownie, a ja już nie mam siły i bywa że bronie się odpowiadając również agresywnie. To wszystko mi podpowiada że to może być fibromialgia. Myślę udać się do mojego lekarza POZ bo to człowiek myślący i otwarty na dyskusję – chciałabym pójść do niego z propozycją leków jakie w tym problemie mogły by mi pomóc na te mięśnie oraz dać energię do pracy .
  16. Jeśli ktoś z was stosował trening autogenny Shultza, to czy przynosił efekty? Jak się czuliście przed przystąpieniem do niego, w trakcie i po? I jak zaczynaliście? Bo na stronie Medonet jest napisane, że przez pierwsze 2 tygodnie należy ćwiczyć jedynie uczucie ciężaru, tak więc ile wtedy powinien trwać cały trening? Na innych stronach czytałam, że minimum 15 minut dziennie jest potrzebne, żeby były efekty, a na Medonet jest napisane, że 5 minut należy poświęcić na dane ćwiczenie (czyli przez pierwsze 2 tygodnie będzie to tylko uczucie ciężaru). Chciałabym się do tego zabrać, ale nie chcę czegoś zrobić nie tak jak trzeba
  17. Cześć od tygodnia najpierw zaczęła boleć mnie ręką prawdopodobnie od przewiania potem do tego doszedl ciezki tydzien w pracy(pracuje fizycznie) i zaczal sie ból w klatce ale zacząłem martwić sie ze ból ręki w połączeniu z bolem klatki moze swiadczyc o problemach z sercem. W sobote mialem kupic samochód i przez ekscytacje i strach przed tym ze bede musial wracac sam doprowadziły do tego ze przeszła mnie fala gorąca a potem kłucie w klatce piersiowej ograniczajace ruchy i drętwienie kończyn oczywiście najpierw lewa reka pojechałem do szpitala gdyz myslalem ze to zawał zrobili mi ekg rtg klatki i badania krwi wszystko wyszło super ale dalej odczuwam ból w klatce piersiowej i pod lewa pacha ktory nasila sie gdy sie denerwuje. Czy to na pewno nie żaden problem z sercem i czy nerwica serca może doprowadzić do takiego ataku i bolu. Pozdrawiam
  18. Xanncig

    Moje lęki

    Moje lęki Każdy z nas w życiu doświadcza lęków, niepokoju. Niektórzy radzą sobie z tym lepiej, niektórzy gorzej. Ja jestem z tych, których lęk dobija całkowicie lub w ogóle. Tekst będzie opierał się na moich przeżyciach z tym okropnym uczuciem, które towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Zacznę od tego, ze byłem wychowywany przez matkę, która starała się robić wszystko aby w życiu było mi dobrze. Mimo tego, że rzeczywiście robiła wszystko i nadal robi, towarzyszy jej myśl że nie jest wystarczająco dobra. Drugą najbliższą mi osobą jest babcia, która zastępowała mi ojca, który nas opuścił. Mam także siostrę, która nie ingeruje zbytnio w sprawy związane z domem, ale i tak jest kochana (czasami). Gdy miałem 3 latka, poszedłem do przedszkola, juz wtedy czulem ogromny niepokój oderwania sie od domowego zacisza. Byłem na tyle przywiązany do matczynego spokoju i domowej swobody, ze wyczyniałem cuda gdy mama zostawiała mnie na te kilka godzin w przedszkolu. Z ciężkim sercem wracała do auta, gdy słyszała mnie, wołającego do niej: „Nie zostawiaj mnie, nigdy Cię nie zapomnę. Będę tu czekał". Było tak za każdym razem. Przesiadywałem sam na ławce pod oknem i wypatrywałem ukochanej mamy. W wieku 6 lat poszedłem do klasy zerowej podstawówki, w której chyba czułem sie najlepiej. Miałem swoją przyjaciółkę Natasze, z którą nie mogłem przestać sie bawić. W tamtym czasie także odczuwałem lęk, ale nie był on na tyle silny aby przeszkadzał mi w normalnym funkcjonowaniu. Na klasie zerowej zakończył sie mój pozornie wewnętrzny spokój. Każdy kolejny rok spędzałem pod ścianą, nerwowo gryząc moje długie, czarne włosy. Po szóstej klasie, rozwiązały sie wszystkie moje kontakty z kolegami, było ich nie wielu. To wszystko spotęgowało mój lęk przed nową szkołą i trudnościami w nawiązywaniu kontaktów z grupą. Jednym słowem, czułem sie jak niewlasciwy odłamek puzzelka, w każdej możliwej sytuacji. Przed rozpoczęciem nauki w gimnazjum, wyprowadziliśmy się na wieś. Pierwszy rok minął dosyć ciężko, lecz większość mnie zaakceptowała i nie czułem się taki samotny. Nauczyciele nie byli niestety zbyt wyrozumiali, lecz nie mogę tego powiedzieć o wszystkich. Szkolny pedagog wraz z dyrektorką, zadufaną w sobie i swojej świetności oraz władzy, czepiali sie wszystkiego. Sam nie byłem święty. Wiele razy prowokowalem sytuacje po to, aby podyskutować i marnie udowodnić im moją racje. Byłem w tym wszystkim jednak szczery. Nikomu nie robiłem dobrze po to aby mi samemu było lepiej. Wszystko co mi się nie podobało wyrażałem słowami lub czynem. Ludzie tego nie tolerują. Trzeba być jednolitym ze stadem. Nie można odłączać się od reszty i dokonywać zmian. Podważanie czegoś jest niewłaściwe. Po co to robić, przecież jesteś, żyjesz, to ci wystarczy, tak myśli większość. Wszystkie te rzeczy podbudowywały mnie i w dziwny sposób zabijały lęk, tak naprawde przed niczym. Wiedziałem wtedy ze funkcjonuje, że coś robię, dokądś dąże. Przed rozpoczęciem drugiej klasy gimnazjum znalazłem przyjaciela. Kamil był w wielu rzeczach podobny do mnie. Był introwertykiem, który czasami jednak ulegał grupowej presji, lecz nie tak jak wszyscy. Był jedyną osobą dla mnie. Z całej szkoły tylko on mi odpowiadał. Zaczęliśmy się kumplować. W wieku 13/14 lat wypiliśmy razem nasze pierwsze piwo „Baca". Było cudownie i prześmiesznie. Wakacje mijały na ogół spokojnie, nie byłem zdenerwowany całym systemem i stadem glupich ludzi, ktorzy mnie otaczali. Mogłem na chwilę odetchnąć. W wakacje przed rozpoczeciem kolejnego roku szkolnego, znalazłem dziewczynę. Nie byłem jak wszyscy. Traktowałem to wszystko na poważnie, liczyłem na prawdziwy, młodzieńczy związek (nie przeliczyłem sie). W drugiej klasie gimnazjum zaczalem często pić z Kamilem. Po pewnym czasie stało sie to po prostu nudne i monotonne, nie dawalo nam nic poza bólem brzucha. Zacząłem palić marihuanę, której zwolennikiem byłem od zawsze. W przeciwieństwie do alkoholu dawała mi ona spokój i opanowanie, mogłem na wszystko spojrzeć z innej strony. Zrezygnowałem totalnie z alkoholu. Paliłem dość rzadko. Razem z moim przyjacielem, zastąpiliśmy alkohol marihuaną. Nie robiliśmy tego tak często jak z butelką. Nie ciągnęło nas. Mój lęk do całego swiata odwrócił się, zacząłem żyć i funkcjonować jak każdy inny człowiek. Czułem się świetnie. Na kolejnych wakacjach spotkała mnie przykra sprawa z moją dziewczyną, która zaindukowała u mnie lekką depresję i wyciągnęła lęki na wierzch. Przestałem sobie radzić ze światem. Udałem sie wtedy pierwszy raz do psychiatry, który rzeczywiście mi pomógł, dostałem leki. Po 2 miesiącach stanąłem na nogi. Raczej zadziałała tu autosugestia, ponieważ leki po mniej wiecej tym czasie stają się „aktywne". Przez kolejne kilka miesięcy bylo przeciętnie, popałałem marihuanę i piłem okazjonalnie piwo. Moje lęki nie były bardzo mocne, miałem czasami trudności, ale każdy z nas je ma. W domu niestety bylo gorzej. Mama nie dogadywała się ze swoim narzeczonym, który nie traktował jej dobrze. Przez to wszystko zacząłem sie izolować, zamykałem sie w pokoju, byłem drażliwy. Podświadomie moje lęki i złość na mamy wybrańca rosły. Przechodziłem trzecią klasę gimnazjum. Pod koniec zacząłem więcej palić, alkohol wtedy odstawiłem całkowicie. Eksperymentowałem wtedy także z różnymi psychodelikami. Było to raczej z mojej wrodzonej ciekawości poznawczej. Byłem ciekawy wszystkiego. Mama się dowiedziała i zaczęła sie afera. Pozostałem tylko przy marihuanie i niczego więcej poza okazjonalną kodeiną nie używałem. W domu nie było dobrze. W tej chwili już mąż mojej matki zaczął byc agresywny i ciągle sfrustrowany. Zamykałem się juz coraz częściej w pokoju. Zostałem sam z lękiem i obawami o mame. Pewnego razu, nie mogąc patrzec jak ją traktował, postawiłem mu się i wyciągnąłem wszystko na wierzch. Wyprowadził się. Zaczęły się groźby w moja stronę. Po pewnym czasie sytuacja zamilkła i wszystko złagodniało. Dom stał sie na nowo oazą spokoju. Do czasu. Nie paliłem juz w tamtym okresie marihuany. Bałem sie, ze nasili moje lęki i pogłębi sytuację, w której wszyscy sie znajdowaliśmy. Wszystko na pozór było dobrze. Niewiele czasu po całej sytuacji dostałem bardzo silnych lęków z atakami paniki i depresją. Myślałem, ze przejdzie. Wytrzymałem kilka dni w tym stanie, po czym doszła tak silna derealizacja że nie odróżniałem czasami co jest prawdą a co fikcją. Mama próbowała zarejestrować mnie do psychiatry, niestety nieskutecznie. Kolejki były strasznie długie, a ja potrzebowałem pomocy na już. Udałem się do rodzinnego, od którego dostalem xanax i ssri, które przytłumiły moje emocje, niestety bardzo lekko. W tej chwili raz jest lepiej, a raz gorzej. Za dwa dni mam wizyte u psychiatry i decyduję się na psychoterapie. Niektóre dni to naprawdę męka. Nie życzę tego żadnemu wrogowi. Zwracajcie uwagę na to w jakim srodowisku sie obracacie i co jest dla was dobre. Niektóre rzeczy podświadomie wpływają na naszą psychikę i problemy wychodzą dopiero z czasem. Dlatego powinniśmy szanować swoje poczucie spokoju jak i innych, aby nie byc w sytuacji w której w tej chwili znajduję się ja.
  19. Witam serdecznie wszystkich, Mam 23 lata, niedługo (o ile depresja oraz dobra wola promotora) mi na to pozwolą, obronię się na uczelni z pracą inżynierską. Niepewność co do dobrej woli promotora jest bezpośrednio związana z moim obecnym stanem psychicznym oraz poprzednimi stanami oraz błędnymi wyborami życiowymi (o których myślę że się dowiedział/domyślał). Od początku - pochodzę z rozbitej rodziny, od urodzenia z ojcem miałem bardzo mało kontaktu (dopiero niedawno mam tego kontaktu więcej, lecz mój ojciec jest mną generalnie zawiedziony). Moja matka dawała mi wszystko, za co jestem jej dzisiaj wdzięczny (kiedyś było inaczej). W liceum uczyłem się bardzo dobrze (w klasie mat-fiz), dostałem się na dobry kierunek na dobrej uczelni. Rok później znalazłem dziewczynę, którą bardzo kochałem (niestety ze względu na to że studiowała za granicą mieliśmy kontakt jedynie raz na miesiąc, raz ona przyjeżdżała do mnie raz ja do niej). Moje życie pomimo ciężkich studiów oraz związku na odległość oraz sporadycznych ciągów alkoholowych mojego ojca szło dosyć dobrze, można powiedzieć że naprawdę byłem zadowolony. Na 3 roku zacząłem czasami odczuwać stany derealizacji, jakby "życia we mgle". Zacząłem też drugi kierunek który po pół roku przerwałem (wziąłem na siebie za dużo). Równocześnie poprzez jednego kolegę poznałem też innych, bardziej "imprezowych" znajomych. No i zaczęło się - dużo alkoholu, 3 razy po alkoholu przekonałem się do pigułek ecstacy - mam wrażenie że zrobiłem sobie nimi nieodwracalną szkodę, o której za moment opowiem. Po jakimś czasie (około pół roku) spotykania się z tymi ludźmi zacząłem zauważać że sporo z nich zaczyna coraz bardziej wyniszczać się poprzez narkotyki, przez co zerwałem z nimi kontakt. Zerwałem wtedy też z moją dziewczyną (która zresztą już mocno podejrzewała, że jest coś ze mną nie tak). Po tym czasie wróciłem na studia aby dokończyć ostatni rok, ostatni semestr poszedł mi dobrze (zdałem wszystkie przedmioty), a została mi do zrobienia wyłącznie praca inżynierska. Aby mieć co robić, znalazłem pracę jako programista, gdzie pracowałem przez pół roku, lecz zrezygnowałem aby tą pracę dokończyć (depresja zaczynała dawać się we znaki, pracowałem często po 50-60h tygodniowo). I tutaj zaczynają się schody - kiedy przestałem pracować i zostałem na garnuszku rodziców, dostałem bardzo dużego doła, którego nigdy wcześniej nie miałem. Całe dnie nie mogłem wstać z łóżka, mimo że 2-3 miesiące wcześniej mogłem pracować jak mrówka. Czuję ogromny wstyd za swoje błędy - można powiedzieć że zaniedbując obowiązki poprzez alkohol i narkotyki znalazłem się teraz pod ścianą (mój promotor domyślił się, że ćpam). Wysyłam mu cały czas poprawki do pracy lecz mnie ignoruje. Znajduję się w depresji od grudnia, w lutym zacząłem się leczyć (przez 2 tygodnie ledwo wychodziłem do sklepu po zakupy, przestałem interesować się znajomymi, światem zewnętrznym, towarzyszyło mi non stop poczucie "odcięcia od świata" i wszechogarniający lęk) lekiem Asertin 50, przepisanym mi przez psychiatrę. Po ok. miesiącu zdołałem uzyskać poprawę na tyle, że byłem w stanie solidnie poprawić pracę i odesłać ją do promotora. Problem w tym że chyba uznał że go olałem, bo nie odzywałem się przez ~1,5 miesiąca - pewnie myśli że ćpam. Ćpaniem i depresją (też zadawaniem się z nieodpowiednimi ludźmi) zniszczyłem też sobie mnóstwo znajomości i mnóstwo osób się ode mnie odwróciło. Nie wiem co ze sobą zrobię, jeśli promotor mnie nie przepuści - co prawda mam pół roku doświadczenia jako programista, lecz to wciąż tyle co nic w wieku 23 lat. Miałem trochę traumatycznych przeżyć z dzieciństwa, ale nie na tyle żeby nie móc funkcjonować - właściwie swoją lekkomyślnością rozwaliłem sobie życie - próbuję naprawić co się da, ale jestem ze swojej winy w sytuacji podbramkowej. Odrzuciłem towarzystwo klubowych narkomanów i chcę naprawić swoje życie, czuję że wszystkich zawiodłem, a dla swoich rodziców jestem ciężarem, czuję ogromny wstyd. Chciałbym jak najszybciej zejść z leków, usamodzielnić się i zacząć normalne życie - czuję się jak śmieć, codziennie mam myśli samobójcze. Rozumiem też że mnóstwo osób na Forum ma również gorsze problemy, chciałbym tylko dowiedzieć się czy w wieku 23 lat z możliwie uwalonym dyplomem oraz nikłą historią zatrudnienia mam w ogóle szansę na normalne życie, czy będę płacić za swój idiotyzm już do końca życia. Pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedzi.
  20. Moja historia:Generalnie uprawiam sport regularnie od 10 lat, obecnie mam 21 lat więc w sumie zacząłem jakoś od podstawówki. Na początku ćwiczyłem po prostu z masą własnego ciała, zacząłem interesować sie coraz bardziej tematem i ogólnie grałem w piłkę nożną, trenowałem kickboxing do tego doszła jeszcze siłownia, na co dzień jeździłem rowerem i robiłem całkiem niezłe dystanse. W porównaniu do moich rówieśników byłem bardzo aktywny fizycznie i znacząco wyróżniałem się swoją sylwetką i kondycją. Byłem po prostu zdrowy, silny, pełen wigoru i chętny życia. Jednak w pewnym momencie wszystko przestało być takie kolorowe. W czasie gimnazjum te wszystkie aktywności o których napisałem uprawiałem właściwie wszystkie haha, mój dzień wyglądał tak, że robiłem rowerem 6km w tą i z powrotem do szkoły, miałem 2 godziny wf codziennie, po szkole wracałem na chatę właśnie i z powrotem jechałem na trening w piłkę, a jeśli nie w piłkę to kickboxing, a czasami robiłem po prostu trening obwodowy w domu. Ten czas był również dosyć stresowy bo w szkole o ile dobrze się uczyłem to chodziłem do klasy z totalnymi idiotami i nie raz byłem prowokowany, jednak nie dawałem sobie wejść na głowę więc przeważnie takie akcje kończyły się bójką i tym że nastukałem w sumie połowę typów z mojej klasy ,przy czym dodam że w klasie miałem samych mężczyzn. Dodam że mimo wszystko nie przejmowałem się tym jakoś specjalnie bo udawało mi się wychodzić z tego zwycięsko więc miałem pewność siebie i szacunek.Pierwsze objawy kołatania sercaJednak pewnego dnia mój organizm powiedział dość. Poszedłem biegać, wszystko spoko wracam na chatę, biorę prysznic, kładę się spać i pierwszy raz doświadczyłem kołatania serca. Spanikowałem i wyszedłem o 3 w nocy z tatą na spacer. On wytłumaczył mi co to i że zaraz przejdzie, no ale wiecie jak jest zdrowy chłopak 15 lat i pikawa robi takie coś. Mimo wszystko zlałem te objawy i przez kolejne lata było git, trenowałem regularnie jednak rozważniej. Sytuacja kilka razy się powtarzała, ale byłem wyrozumiały wobec swojego organizmu.Pierwszy atak częstoskurczu i arytmiaPóźniej w liceum miała miejsce gorsza sytuacja bo graliśmy z ziomalami turniej w piłkę nożną i podczas tego turnieju dostałem ataku częstoskurczu oraz arytmii i tu nie będę oszukiwał byłem posrany co mi jest. Wtedy nikogo nie było w domu więc wróciłem w takim stanie na nogach do swojego mieszkania i myślałem że to przejdzie. Nie wiedziałem co robić więc zadzwoniłem do dziadka, który zawiózł mnie do szpitala. Obudziłem się następnego dnia i było git, jednak stres o własne zdrowie rósł no bo co to ma być, ja dbałem zawsze o swoje zdrowie, nigdy żadnych dragów nie dotykałem, w tym alkoholu. Wróciłem ze szpitala i chodziłem normalnie do szkoły wszystko spoko, jakiś czas później poznałem swoją dziewczynę z którą jestem do dzisiaj i to był najlepszy okres w moim życiu tak naprawdę. Długi okres czasu było git, zdałem bardzo dobrze maturę, praktycznie wszystko 90+, więc poziom testosteronu był prawdopodobnie w swoim apogeum od tych sukcesów. Na siłce też miałem wtedy fajny progres co mnie bardzo motywowało.Nerwica lękowaNo i dalej poszedłem na studia, w międzyczasie nas wszystkich zamknięto w domach, nauczanie było zdalne i wziąłem się tak poważnie za trening na siłowni. Chciałem zrobić życiówkę, chciałem coś osiągnąć w tym sporcie który mi od dawna towarzyszył i ostro katowałem, oj ostro. Każdy trening wyglądał tak że po każdej serii robiło mi się ciemno, moje serce chciało wylecieć z klatki piersiowej, ale mówiłem do siebie to jest stres i to że źle oddycham więc c*** jadę dalej. I tak pół roku leciałem, na pewno byłem przetrenowany, miałem duże problemy ze snem, ciągle chciało mi się pić mimo picia 4-5l wody dziennie, byłem ciągle zmęczony i zachorowałem na covid-19. Oczywiście bezpośrednio po ozdrowieniu co zrobiłem ? Od razu poszedłem na siłę i zauważyłem, że szybciej się męczę ale nie mogłem zaliczyć regresu i machałem tym samym ciężarem a objawy tylko narastały. Ja od razu zaznaczę że jestem perfekcjonistą i to jest ten problem. Dodatkowo umarł mój pies, którego kocham, był moim najbliższym przyjacielem jak miałem te wszystkie gorsze momenty i osobiście pochowałem go co wywołało u mnie, nie wiem nawet jak to nazwać. PTSD raczej nie bo nie wywoływało to stresu, ale kompletną melancholie, byłem w żałobie więc psycha dostała grubo. Pewnego dnia ( był jakoś maj tego roku) jadę do Wrocka na uczelnie pociągiem i tam przysięgam, myślałem że znalazłem się na drugim świecie. Dostałem zupełnie nagle ataku częstoskurczu, ale ten atak był kilkukrotnie razy mocniejszy niż w liceum, pół godziny tak walczyłem aż zawołałem gościa z przedziału o pomoc, straciłem przytomność, ogarnąłem się dopiero w karetce i jechałem w takim stanie godzine do Oleśnicy xdd. Dali mi zastrzyk w dupala i przepisali propanolol ale do teraz tylko raz go użyłem tak w sumie. Od tamtego momentu moje życie było inne. Byłem kompletnie przerażony i pierwsze dni nie wychodziłem z domu, ale ja właśnie zawsze byłem taki że nie pi****** się ze sobą więc tłumaczyłem że to tylko psycha i wychodziłem z chaty jak najwięcej.I ja muszę to napisać, kocham ćwiczyć więc co by się nie działo ruszałem się na wszelki sposób, jak tylko mogłem, stwierdziłem że siłka może zbyt obciążyła układ krwionośny więc chodziłem na streeta, którego mam dosłownie pod swoim domem. Uwielbiam to miejsce to było moje główne źródło relaksu, nawet jeśli nie robiłem treningu to chodziłem tam sobie posiedzieć. Każdy ma chyba takie swoje miejsce, wiecie o co chodzi. A sama niemożność trenowania to dla mnie tak jakby ktoś zabrał ci dosłownie własne dziecko, bez kitu.Jednak proste czynności jak pójście do sklepu, na uczelnie było pieprzonym piekłem, serce zaczynało bić podobnie jak wtedy w pociągu, miałem z 3 ataki paniki na tamten moment ale ogarnąłem się z tego szybko dzięki psychoterapii i metodzie Jacobsona. Ogólnie jak mam was pocieszyć jeśli ktoś ma podobny problem i to czyta na nerwicę serca to jest najlepsza technika z wszystkich, dzięki regularnemu stosowaniu tej techniki moje problemy z sercem które miałem od 6 lat kompletnie zniknęły czaicie to?Zdałem egzaminy na studiach, wszystko spoko git, ale bałem się że ten syf wróci do mnie, czułem to. Przyszły wakacje i niby git, ale nie do końca, cały czas towarzyszyło mi to pieprzone pragnienie, piłem 5 litrów nałęczowianki, ale sikałem na biało, ogólnie czytałem już wtedy o różnych chorobach popadłem w hipochondrię, przejmowałem się tym całymi dniami i czułem coraz większy stres, napięcie w moich mięśniach, rozedrganie, bezradność. Odkładałem już od jakiegoś czasu aktywność fizyczną prawie do zera bo treningi zamiast sprawiać mi przyjemność to przyprawiały mnie o mdłości, strach i rozczarowanie. Wyszliśmy ze znajomymi i dostałem ataku paniki, ale był on inny. Tym razem czułem że się duszę, nie mam powietrza, wszystko robiło się ciemne, pojechałem z moją dziewczyną do jej domu i przeszło. Na następny dzień pojechaliśmy nad morze na wakacje na dwa tygodnie, napisze o tym tylko po krótce. Codziennie miałem wtedy ataki paniki i jak wróciłem miałem problem zostać samemu w domu. I głównie najgorsze ataki paniki miałem po treningach co ciekawe. I tak codziennie miałem ataki paniki aż pewnego dnia dostałem u dziewczyny nagle takiego ataku że zasnąłem pod wpływem tego i na drugi dzień jak wstałem wszystko było inne. Nie czułem wtedy takiego lęku, ale coś było nie tak. Nie nazwałbym tego derealizacją czy też depersonalizacją bo wiedziałem że to wszystko jest naprawdę, całe to otoczenie oraz ja sam. Jednak czułem się jakby ktoś cię znokautował, wstałeś i masz problem z równowagą, taka dezorientacja po prostu albo uczucie bycia pijanym. Walczyłem tak sam z sobą jakiś czas do tego moja koleżanka z dzieciństwa popełniła samobójstwo co dolało oliwy do ognia, ale wybrnąłem z tego syfu, do takiego stopnia że mogę siedzieć sam w domu, mogę iść na siłownię, mogę wyjść na miasto, mogę jeździć autobusem i w ogóle po dużym mieście się poruszać. Więc spoko, o ile ataki paniki i takie czarnowidztwo mi minęło to nadal mam to uczucie, nazwałbym to brain fogiem bo czuje problemy z koncentracją, bardzo źle mi się czegoś uczy więc przestałem chodzić na zajęcia bo nie ma szans wysiedzieć w tym stanie, czuje się wtedy jak warzywo i mam problemy z mówieniem przy takich poważniejszych rozmowach. Moje pytanie brzmiCzy do tego wszystkiego mógł przyczynić się zły trening ? Czy ktoś miał może podobną historię (niech się wypowie) ? Z czego u mnie może wynikać ta nerwica bo jak dłużej się zastanawiam to nie miałem nigdy jakiś problemów ze stresem, nawet gdy wcześniej pojawiały się te epizody o których wspominałem, wychodziłem z tego na luzie ? Co powinienem zrobić z tym stanem dezorientacji, bo nieważne czego bym nie robił (np zanim zaczął się semestr miałem taki fajny okres, że robiłem muzykę, bity dla jednego ziomala, wychodziłem ze znajomymi i zapominałem po prostu o problemie, jednak gdy tylko wychodziłem na dwór to czułem ten syf) to nie przechodzi ? I w sumie może ktoś wie jak to nazwać bo ja mówię, że to brain fog ale może źle to nazywam ? Czy ssri pomagają przy takich problemach (chociaż ja to zawsze zostawiałem na ostateczność) ? Gdyby nie ten brain fog to wiem, że żyłbym pełnią życia i samorealizował się w każdej z moich pasji. Ale najważniejsze jak wybrnąć z tego syfu ?! help asap!!Dodam, żeChodzę regularnie do psychologa.Cały ten czas nie leczyłem się żadnymi lekami psychotropowymi, ani benzo, ani ssri, ani nic z tym podobnych. Jedyne co brałem: Ashwagandha (standaryzacja 9%), nalewka z dziurawca ( zaj**iście wyciągneło to mnie z ataków paniki ), D3 6000 jednostek dziennie, cytrynian magnezu z potasem i B6, B12 (ale to kompletnie jakby nie miało wpływu więc przestałem), Witamina C 2000mg dziennie, piłem meliskę wiadomo, kozłek lekarski, na serce to jeszcze głóg z imbirem.Jeśli chodzi o badania, jedyne co mi wyszło to za wysoki kortyzol i prolaktyna, a tak wszystkie inne zawsze wychodziły git, jednak 2 tygodnie temu dowiedziałem się że mam hipoglikemie reaktywną, obstawiam że to przez ten kortyzol chociaż ja zawsze chciałem przytyć i jadłem przez okresy masowe, które trwały po pół roku z przerwami 3500+ kcal, pół kilo węgli dziennie przy czym te posiłki miały wysoki IG i przez ten cały czas jak trenuje nie przykładałem do tego większej uwagi jak duże ma to znaczenie. No, ale kto wie może to również miało jakieś powiązanie z tym wszystkim (mam tu na myśli dietę). !!!!!!!!!I warto zwrócić uwagę na to, że z sercem kompletnie nie miałem objawów od momentu jak wyżej napisałem!!!!! Mimo wszystko ja jestem takim typem osoby, że po prostu nie mógłbym mieć depresji bo kocham życie, kocham bliskich, mam wiele pasji jak np robienie muzyki, gotowanie, gra na gitarze, klawiszach, uwielbiam grać na kompie, no po prostu jest tyle fajnych rzeczy, że to mi daje bardzo dużo motywacji do tego wszystkiego, jednak jest jak jest.
  21. Heavenly

    Bez nadziei na lepsze...

    Cześć, Szczerze mówiąc to nie wiem czy dobrze trafiłam. Mam 35 lat i zdiagnozowanej nerwicy czy depresji nie mam... chociaż sama ją u siebie podejrzewam. Być może jestem po prostu hipochondryczką. Pierwszego ataku paniki dostałam 2 lata temu. Powtarzały się średnio raz w tygodniu, głównie w nocy. Przez pracę żyłam w ciągłym stresie, potem doszedł do tego jeszcze niestety mobbing. Pracę w końcu zmieniłam, trafiłam dobrze. Fajni ludzie itd. Ataki paniki stopniowo ustępowały. Niestety coś znowu chyba zaczyna się dziać. Od kilku miesięcy czuje jakby moje serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Oczywiście wizyta u lekarza rodzinnego, kardiologia, neurologa. I nic. Badania krwi ok, serce zdrowe jak u nastolatka (EKG i echo serca nie wykazały nic), neurolog po skierowaniu na RTG stwierdził lekkie zwyrodnienie kręgosłupa piersiowego. Objawy nie ustępują chociaż zauważam je w konkretnych sytuacjach np. wieczorem w niedzielę przed poniedziałkiem. W piątki popołudniu i soboty nic mi się nie dzieje. Tak samo po powrocie do domu z pracy objawy jakby ustępują. Niestety ta sytuacja spowodowała, że nie chcę, wręcz się boję wychodzić z domu bo panikuje że zasłabnę na ulicy czy tramwaju. Praktycznie przestałam jeździć samochodem bo się boję,ze coś mi się stanie. W zasadzie przestałam widywać się ze znajomymi. Widujemy się coraz rzadziej i tylko u mnie w domu. Zaproszenia na imprezy dostaję ale zawsze znajduje wymówkę i odmawiam.Mieszkam sama, zakupy w weekend robię jak najwcześniej (specjalnie wstaje o 6.00 żeby w sklepie być przed 7.00) bo tłum ludzi w sklepach działa na mnie przytłaczająco. Ja już nie wiem co mam robić. Czy to czas żeby zgłosić się do specjalisty?
×