Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja

  1. Gość

    BREKSPIPRAZOL (rexulti)

    Lek "tworzony" w porozumieniu firm Lundbeck i Otsuka. Ma być następcą arypiprazolu który przyniósł bardzo duży zysk firmie Otsuka i Bristol Meyers ale jego patent kończy się w 2015 roku. By nie przerwać strumyczka zysku firma stworzyła brexpiprazol, który jest chyba strukturalnie bardzo podobny do arypiprazolu. Na korzyść leku przemawia jeszcze większa siła na 5-HT1a co może przynieść jeszcze lepszy efekt augmentujący działanie przeciwdepresyjne. Firmy właśnie dziś złożyły wniosek do FDA o rejestrację brexpiprazolu jako lek na schizofrenię i lek augmentujący antydepresanty. Jako, że firma Lundbeck jest firmą Europejską powinniśmy dość szybko doczekać się rejestracji tego leku w Europie. http://www.businesswire.com/news/home/20140713005044/en/Otsuka-Lundbeck-Submit-Drug-Application-Brexpiprazole-Treatment#.U8ON8Pl_vrE Żeby nie było różowo - abilify był i chyba jest jednym z najdroższych leków psychiatrycznych na świecie, a więc pewnie podobnie będzie z jego następcą.
  2. Witam, Jestem 31 letnim mężczyzną, który ma dość nieźle poukładane życie. Nie mogę narzekać na brak ciepłej rodziny, brak pieniędzy czy ogólnie brak bliskich znajomych/kolegów. Ale od zawsze odkąd pamiętam miewałem dziwne objawy. Zdarzyło mi się mieć zaburzenia lękowe mając ok 6-10 lat - związane z lękiem, że moi rodzice kiedyś umrą. Do tego pojawiły się zaburzenia natrętne tymczasowo w wieku ok. 13-16 lat związane z obrażaniem Boga w myślach (bałem się, że to się wydarzy więc to się działo). Na szczęście to minęło samo. Później miewałem różne problemy przy podjęciu ważnych decyzji - gdzie iść do szkoły, czy gdzie iść na studia (te zresztą mam do dziś, nawet kupno ciuchów sprawia mi problemy i analizuje czasem mega długo każdy zakup). Pojawiło się pierwsze niesamowite zakochanie w wieku 15 lat zakończone bardzo szybko złamanym sercem po 2 tygodniach. Nie mogłem się z tego otrząsnąć jakieś 2-3 lata. Dziś to już na szczęście za mną. Idąc dalej - na studiach czułem się wyobcowany w nowym mieście, nie znałem nikogo. Miałem tylko znajomych i ciągle czułem tęsknotę za domem i lęk ogólny. Nie czułem się bezpiecznie. Nie spałem zbytnio dobrze, wysyłałem się w weekendy w domu rodzinnym. Skończyło się po 1.5 roku mega napadem nerwicy natręctw i lęków co mnie wpędziło na 3-4 lata w SSRI - sertralina. Po tym czasie odstawiłem ją i suplementowalem dziurawiec bo mi wyraźnie pomagał, niemal tak dobrze jak sertralina. A teraz do sedna - zawsze byłem nieśmiały, zwłaszcza w stosunku do kobiet, toteż pierwszy poważny i długi związek zacząłem w wieku 27 lat. Wcześniej były różne kobiety (seks układ, romans w pracy, a także złamane serce, które mi znowu zabrało 2lata z życia), czy kolejna kobieta, z którą miałem romans i podobało mi się dopóki nie zaczęliśmy być razem. Nagle obróciło mi się o 180 stopni, zacząłem się obawiać, że to nie ta osoba, przestała mi się podobać, zaczęła irytować. Podświadomość jakby zadziałała. Albo to po prostu moje zaburzenia. Później, gdy rozstaliśmy się po miesiącu to najpierw poczułem "ulgę", natomiast później płakałem mocno przez 3 miesiące. Ale ilekroć się do niej zbliżałem i czułem, że mógłbym jeszcze do niej wrócić to wtedy pojawiał się znowu jakiś lęk. Nie wiem czy to przed tym, że to może być nie ta kobieta czy co. Kolejny związek (pierwszy długi) zaczął się bez uczucia motyli w brzuchu. Czułem też, że nie pasujemy do siebie z początku, bo ciągle przyrownywalem partnerkę do poprzednich kobiet, z jakimi się spotykałem. Myślałem tylko o sobie, byłem jak pępek świata. Po czasie "dotarliśmy się" lepiej choć nadal wybuchałem średnio raz na miesiąc krzycząc na nią często z błachych powodów (za co mi dziś niesamowicie wstyd, bo byłem jak niedojrzały dzieciak). Do tego ciągle w głowie łudziłem się, że pojawią się motyle w brzuchu. Tak jakbym uzależniał związek z kimś od tego czy one się pojawią. Niby wiem, że masa ludzi ich nie ma, albo że one przemijają szybko. A jednak nie umiałem odciąć się od myśli, że "to nie to" skoro nie było motyli. No i po roku zacząłem odczuwać jakby coraz bardziej depresję. Dziurawiec jakby utracił swoją moc całkowicie, dla mnie coraz mniej rzeczy na codzień zaczęło mi sprawiać radość. Zauważyłem, że nie umiem nawet rozmawiać ze znajomymi bo nudzę się nawet rozmową z drugą osobą. Coraz ciężej mi było znaleźć ciekawe zajęcie. Aż po 2 latach podjąłem decyzję, że chyba trzeba ten związek zakończyć i poszukać kogoś z kim będę szczęśliwy (jakbym liczył, że mi nowa partnerka da motyle w brzuchu i jednocześnie dzięki temu zniknie moja depresja, która była już wtedy wyraźna). Miałem nawet myśl, że jak nikogo nie znajdę to może wrócę do swojej byłej, bo wszak nie było mi z nią źle. W zasadzie patrząc tak z boku - była to wspaniała kobieta, a ja nie potrafiłem tego w ogóle docenić. Niestety, od rozstania mijają dwa lata, i my choć do niedawna mieliśmy fajny kontakt to ja nie potrafię się zdecydować. Nie mam zbyt wielu szans na poznawanie nowych ludzi (nieśmiałość, dość hermetyczne życie, zwykle większość aktywności poza domem z tymi samymi ludźmi), a na portalach randkowych skończyło się tym, że większość kobiet "olewałem" jakby uznając, że skoro nie wydają się dużo lepsze od mojej byłej (z którą mam kontakt dobry i czuję, że mógłbym wrócić) to nie warto zawracać sobie głowy. W zasadzie to widzę pewną analogię między pierwszy rozstaniem (po miesiącu związku z dziewczyną wcześniej), a tym rozstaniem sprzed 2 lat. W obu wypadkach poczułem ulgę najpierw, a potem tęsknotę pomieszana z lekami. Jak tak to sobie wszystko analizuje to mam wrażenie, że ja za każdym razem gdy mam podjąć jakąś decyzję to mam w głowie lęki, że to zła decyzja. A im większa waga tej decyzji tym większe i bardziej paraliżujące są te lęki. Aktualnie mam momenty, że bardzo boję się samotności lub tego, że moja ostatnia dziewczyna w końcu sobie kogoś znajdzie. Ale nie potrafię jakoś zaryzykować ponownie żeby spróbować związek z nią od nowa - tym razem już bardziej dojrzałe. Boję się, że to wynika tylko z mojego lęku przed samotnością oraz tego, że skoro nie poradziłem sobie z moimi problemami to w związku z nią znowu będę się czuł jak wtedy, niezaspokojony przez brak motyli, które gdy kiedyś odczuwałem to moja depresja chwilowo znikała. Aktualnie zacząłem terapię poznawczo behawioralną, mam nadzieję, że ona mi choć nieco pomoże w ogarnięciu swoich lęków i uczuć. Do tego rozważam powrót do SSRI żeby odciąć się od lęków. Mam nadzieję, że nauczę się jakoś radzić sobie z trudnymi decyzjami. Będę wdzięczny za wszelkie odpowiedzi, które mogą cokolwiek wnieść do moich problemów. Być może powinienem wybrać inny rodzaj terapii? Będę wdzięczny za podpowiedzi. Pozdrawiam, Marek
  3. Betixa

    Leki od internisty

    Poszłam do internisty z następującymi objawami: •trudności z oddychaniem •osłabienie •dyskomfort w okolicach m.in. klatki piersiowej, szyi, brody •flegma •kaszel, kichanie •kłucie w ramieniu lewej ręki •zaparcia, czasem biegunki •problemy ze snem •zgaga, czasem czkawka, odbijanie, rzadko cofanie się •brak energii •lęk, niepokój, czasem panika •rozdrażnienie •trudności z koncentracją •pogorszona pamięć •trudności w myśleniu •niskie poczucie własnej wartości •zmniejszony apetyt •częsty smutek •pesymizm •drżenie, kołatanie serca w stresie •brak przyjemności z tego co kiedyś sprawiało radość •trudność w wykonywaniu zadań •czasami lekkie uczucie jakbym nie była w swoim ciele, gdy wtedy dotykam np. swojej ręki to trochę mam wrażenie jakbym nie dotykała siebie •rzadko trudności z przełykaniem śliny •uczucie pustki w głowie, niemożność ubrania w słowa tego co chcę wyrazić, trudność w adekwatnym nazywaniu tego co czuję, wątpienie w siebie •lęk i wstyd w sytuacjach społecznych •unikanie sytuacji społecznych •zamartwianie się sytuacjami społecznymi Bardzo możliwe, że któryś z tych objawów źle nazwałam albo że któreś dolegliwości pominęłam. Wręczyłam pani doktor kartkę z wypisanymi tymi objawami, ale chyba nie przeczytała wszystkiego, no i pokazałam niektóre dotychczasowe wyniki badań, wspomniałam też że lekarze u których jak dotąd byłam nic nie stwierdzili (laryngolog, pulmonolog, alergolog) i że w lutym będę miała pierwszą wizytę u psychiatry na NFZ (na to stwierdziła, że powinnam iść prywatnie, tylko że mnie stać minimum na jedną, pisałam o tym w innym wątku). Stwierdziła że nie jestem chora i że dolegliwości mam od psychiki. Przepisała mi Texibax (1 raz dziennie rano), Validol (brać tylko w momencie ataku duszności, ale ja mam często takie momenty że nie mogę wziąć oddechu, więc pewnie będę przyjmować ten lek przynajmniej raz dziennie) i Hydroxyzinum Adamed (1 raz rano i 2 tabletki na noc). Jednak przeczytałam w internecie że nie można stosować Validolu gdy ma się zgagę/refluks oraz z innymi lekami uspokajającymi, czyli wygląda na to, że ja go nie mogę brać, skoro miewam dość często zgagę oraz został mi też zapisany Hydroxyzinum? Dlaczego taka kombinacja leków została mi więc przepisana i czy powinnam i czy powinnam z któregoś leku zrezygnować?
  4. petysana

    Pomoc psychologa

    Czy psycholog byłaby w stanie jakoś wpłynąć na czas oczekiwania wizyty u psychiatry? Byłam rok temu u psychologa raz i poleciła mi iść do psychiatry, bo stwierdziła że potrzebne mi są leki bym mogła korzystać z terapii u niej (to prawda, nie potrafiłabym mówić jej o trudnych rzeczach w obecnym stanie i sama jej to wtedy oznajmiłam). Ale wizyta u psychiatry czeka mnie dopiero w lutym 2022, a nerwica, fobia społeczna i depresja sprawiają, że cierpię i dobija mnie to strasznie. Nie stać mnie na wizyty prywatne ani na wizyty w innym mieście. Ostatnio zastanawiałam się, czy ta psycholog nie miałaby możliwości czegoś zrobić, by termin wizyty stał się mniej odległy, ale nie mam pojęcia, czy dobrze myślę. Skierowania nie wypisze, bo do psychiatry go nie trzeba, więc tak właściwie nie wiem, bo by miała zrobić, ale na nic innego nie wpadłam. Co pan/pani o tym sądzi? Psycholog mi pomoże? Czy może jest jakieś inne wyjście?
  5. Betixa

    Brak ruchu

    Mam objawy depresji (mam też sporo innych dolegliwości, psychicznych i somatycznych, np. duszności, lęki, osłabienie) i od ok. 2 lat całe dnie praktycznie spędzam w łóżku, wychodzę z pokoju tylko do łazienki i czasem zrobić sobie herbatę. Nie potrafię tego zmienić, bo nawet jak postanowię wychodzić na spacery, to maksymalnie na dwóch się kończy, ponieważ nie umiem być regularna. A obecnie dodatkowo demotywuje mnie mocniejsze osłabienie niż zazwyczaj - gdy chodzę albo stoję bardzo szybko się męczę, czuję się mocno ociężała i boli mnie dolna część pleców. Dlatego teraz już w ogóle nie wychodzę z domu, bo boję się co się może stać i jak się mogę czuć. Jakie są konsekwencje braku ruchu? Może gdy je poznam, to mnie to zmotywuje do rozpoczęcia regularnych spacerów. I czy w moim stanie to bezpieczne po prostu zacząć chodzić? Jak powinnam się do tego zabrać, by jak najmniej ucierpieć?
  6. Witam postaram się opisać moje pierwsze objawy i to co jest teraz. Zaczęło się w kwietniu 2020 dużo stresów i nerwów tak że już wtedy były bóle w klatce, szybsze bicie serca i drzenie rąk lecz to nie wywoływało u mnie lęku. Zaczęło się od czasu kiedy pewnego dnia za namową kolegów wziąłem niezbyt duża dawke amfetaminy. Wszystko było dobrze nawet nie poczułem bo było tego niewiele. Nazajutrz od samego rana zaczęły się dziwne zawroty i problemy z równowagą oraz coś jakbym automatycznie co chwila robił "zeza" tak dziwnie obraz mi się rozmywał oraz uczucie podobne do uczucia spadania w przepaść taka pustka w klatce co kilka sekund z czasem to minęło ale między czasie atak paniki i szpital. Wyniki krwi dobre. Potem zaczęły się dretwienia kończyn bóle w różnych częściach ciała i non stop dziwne problemy z równowagą niezbyt mocne niemal nieprzeszkadzajace ale było to uciążliwe. Oczywiście pierwszy prawie rok panika jak wychodziłem do sklepu czy gdziekolwiek momentalnie slabo i nogi jak z waty szybsze bicie serca. Miałem wizyty u neurologa, laryngologa, kardiologa badania EKG, EEG, ECHO serca, badania audio u laryngologa, 2 razy rezonans glowy, rezonans całego kręgosłupa jakieś pół roku temu. Między czasie podczas podróży znów silny atak paniki, wezwana karetka i jak tylko powiedzieli ze wszystko dobrze przeszło jak ręką odjął.Dostałem również lek escitalopram i nie wiem czy to również zasługa leku i tego że akurat zaczynała się pora cieplejsza jakoś od kwietnia tego roku objawy minęły, wychodziłem już wszędzie nawet sam oczywiście mając tam jakieś stresy ale nie bałem się nie miałem lęku. Ok. 1.5 miesiąca temu podczas jazdy samochodem dostałem silnego ataku paniki, poty, bicie serca, szybki oddech, drzenie ciała i tak przez pół godziny potem przeszło i przez kilka dni się tym stresowałem i obawy minęły. Nadużywałem też miedzy czasie alkohol i Ok 3 tygodnie temu była lekka przesada w weekend praktycznie piątek sobota niedziela przepite z kolegami. Od tamtego czasu przez kolejne 3 dni czułem się osłabiony I znów zacząłem się zastanawiać nad zdrowiem a od 3 tygodni leżę ciągle w łóżku bo jestem znaczy czuje takie osłabienie że wychodzę tylko do toalety i d kuchni mam brak apetytu problem znów z równowagą jakbym był oszołomiony cały czas, drzenia lub drętwienie mieśni i lekko często podwyższone ciśnienie, nie mam ataków paniki ani żadnych kołatan serca czy bólów w klatce jak było to kiedyś natomiast mam bol glowy z tyłu lub skroni nie zawsze i nie zawsze silny i czasem bol oczu i ciągle szumy w uszach jak leżę czasem jak siedzę. Dodatkowo ciągle się zamartwiam co mi dolega co również wykańcza. Zacząłem znów od 3 tygodni brać escitalopram 15mg i betaserc na zawroty równowagi . Czy to nawrot nerwicy i czy możliwe jest żeby od 3 tygodni było mi tak słabo że ledwo się ruszam?
  7. Betixa

    Strach przed lekami

    Czy ktoś z was też boi się brać leki? Do tego stopnia, że ich nie bierzecie w końcu, nawet jak są wam przepisane i nawet gdy już macie je kupione? Ja tak mam, prawdopodobnie od nerwicy lękowej. Ale najbardziej boję się psychotropów, które dzisiaj już będę miała kupione... Choć boję się to eufemizm przy tym co w związku z tym czuję, no jestem przerażona po prostu Boję się że ich nie wezmę gdy mnie ogarnie paraliżujący lęk przed skutkami ubocznymi (nie umiem znosić wszelkich niedogodności, więc nawet zwykła senność mnie zdołuje), a tak bardzo ich potrzebuję, bo moje choroby psychiczne robią się coraz bardziej zaawansowane Ktoś z was też tak miał z lekami na zaburzenia psychiczne (ja mam przepisaną wenlafaksynę i olanzapinę)? Jak sobie z tym poradziliście? Jak się zmusić?
  8. ProGamerYarkiy

    spam

    Witam, jestem nowy na forum, brałem amfetamina, dopalacze w terminie dwa lata. Jestem na czysto już miesiąc, ale siedzę w domu i nie chce nic, pszez dwa lata straciłem firmę, koleg i pieniądze. Może ktoś zna jakieś lęk dlia motywacia po narkotykach??? Dzięki
  9. Abby99

    Problem ze studiami

    Witam wszystkich. Postanowiłam wyżalić się w końcu na jakimś forum i poprosić o radę bo nie wiem już komu się wyżalić. Rok temu cierpiałam na depresję z powodu matury. Ciągłe uwagi nauczycieli i wmawianie mi, że nie zdam doprowadzały mnie do szału. A do tego presja od rodziców. Po czasie zaczęłam chodzić do psychiatry i przyjmować leki (które nic nie dawały). Napisałam maturę, zdałam wysoko i byłam z siebie dumna. Złożyłam papiery na uczelnie prywatną. Moi rodzice postanowili, że jest blisko, będę mieszkać w domu, nie muszę pracować i oczywiście będą mi płacić za szkołę. Życie jak z bajki? Nie do końca. Cały czas nie jest mi na rękę to bo czuję nad sobą ich presję typu ''my płacimy, a ty się masz uczyć i nie odzywać.'' Wybrałam się na filologię angielską. Zawsze interesowałam się angielskim, siostra też prawie ukończyła ten kierunek i bardzo polecała szkołę. Że fajni ludzie, fajni wykładowcy, jest lajtowo. Sama pamiętałam zawsze, że moja siostra mega chwaliła uczelnię i od gimnazjum marzyłam aby iść w ślady mojej siostry. I tutaj zaczyna się problem. Moje oczekiwania minęły się z rzeczywistością. Ja w ogóle nie rozumiem co się dzieje za zajęciach. Jestem już na drugim semestrze i w ogóle nie potrafię zrozumieć chociażby gramatyki opisowej. Nie rozumiem jej a moja siostra jak ją proszę o pomoc to zawsze jest ''ja też tego nie rozumiałam, nie wytłumaczę Ci, ja jak tam chodziłam to było inaczej''. Nie wiem w co ręce włożyć i jak się tego uczyć. Do tego tyle przedmiotów historycznych. Wszystko po angielsku, takie nowe i inne. Nie umiem się odnaleźć. Ciągle chce mieć wszystko pod kontrolą i wszystko zaliczać ale jak nawet mi się noga potknie to popadam w histerię, mam depresję, że na pewno już po mnie. Jestem też osobą cichą. Mam kilka znajomych na uczelni ale nie umiem się od tak do ludzi odzywać. To jest ciężkie. Próbowałam nawet dzisiaj też poćwiczyć tę gramatykę opisową i nawet wpisywałam w internecie frazy żeby lepiej zrozumieć ale nic nawet nie ma na ten temat w internecie...Nie sypiam po nocach bo cały czas myślę tylko o tym jak mi źle idzie, że nie mam nawet pomysłu na siebie. Czuję czasami, że te studia nie są dla mnie. Co to za studiowanie kiedy nie śpisz po nocach i się ciągle stresujesz. Nie tak sobie to wyobrażałam. A kiedy próbuje o tym porozmawiać z moją matką to słyszę tylko, że ''twoja siostra jakoś dała radę, dasz radę, a co jak nie te studia? Nic innego się nie liczy, tylko studia i tylko magister bo inaczej skończysz pod mostem. W pracy to dopiero jest do d**py a nie jakaś uczelnia. A jak nie to proszę bardzo rzuć studia i idź do pracy''. Ona nie rozumie, że ja chce od niej trochę zrozumienia. Że mam problem i chcę wsparcia. Że jestem zagubiona i po prostu nie wiem co mam robić. Najgorsze jest to, że cały czas nastawiałam się na ten angielski, maturę rozszerzoną mam tylko z tego i za bardzo teraz nie wiem co mogę oprócz tego robić. Interesuje się makijażem i całkiem mi wychodzi, fotografią czy prowadzeniem blogów. Lubię dzielić się z innymi moimi poglądami i dyskutować. Ale teraz się zgubiłam i nie wiem jak wrócić i znowu być szczęśliwa. Czy ktoś z was miał może podobną sytuację i mógłby mi coś doradzić? Wybaczcie jeżeli moja wypowiedź jest zbyt chaotyczna.
  10. Witam. Moja bezsenność rozpoczęła się prawie dwa lata temu z dnie na dzień. Tak poprostu bez żadnego powodu. Zawsze byłam nerwuskuem ale nigdy nie wpływało to na mój sen. Po dwóch tygodniach prawie bez snu trafiłam do lekarza, który przepisal mi Zolpidem. To było jak wybawienie. Wkoncu spałam jak dawniej. I tak raczył mnie tym specyfiki em pani doktor przez 11 miesięcy. Po tym czasie doszło do mnie, że jestem już nieźle uzalezniona. Powrót do lekarza. Tym razem wybrałam się do specjalisty. Psychiatra do którego trafiłam zalecił odstawienie Zolpidemu z dnia na dzień tzw cold turkey. Uznał bowiem, że nie była to duża dawka i wcale nie tak długo (10mg ). Tak też zrobiłam. W zamian pan doktor zapisał Trazadon. Ja bałam się kolejnego uzależnienia wiec leków nie brałam. To co przez te dwa tygodnie od odstawienia przezylam to był koszmar albo początek mojego dalszego koszmaru. Po dwóch miesiącach jednak przekonałam się do Trazadonu. Oczywiście nie spalam nadal. Przy dobrych wiatrach spałam co drugi dzień. Koszmar!!!!! Trazadon próbowałam przez dwa miesiące (w dawce150mg). Oczywiście nie pomógł. Znowu odstawilam. Kolejnym lekiem cudem miał sieć okazać Mirtrazapine. Jestem na nim już dwa miesiące i oczywiście. ....nie śpię. Jestem juz tym wykończona. Moje życie straciło sens. Juz niewiem co mam robić. Proszę poradźcie coś. Tylko proszę nie piszcie żeby się zmęczyć bo to naprawdę nie działa. Oczywiście psycholog terapia juz chodzę na drugą i kolejny raz przerabia higienę snu. Oprócz tego miałam wszystkie badania łącznie z rezonans em głowy, badania tarczycy itp. Próbowałam juz akupunktury, komora normobaryczna, joga, relaksacja itp.
  11. Jestem osobą, która chce by depresja nie zniszczyła pozytywnych aspektów jej życia. Czy są Państwo w stanie mi pomóc? Razem z przyjaciółmi chcemy nakręcić film. Jesteśmy uczniami profilu dziennikarsko-filmowego i chcemy zostawić po sobie coś wspaniałego. Bardzo marzę o tym, by zrealizować ten plan, ponieważ jest przyjemną odskocznią. Poniżej zrzutka. Każdy grosz, każda złotówka się liczy! https://zrzutka.pl/tt5ya4
  12. cześć wszystkim, jestem tu nową osobą. potrzebuję "wyżalenia się" i porad, co mam zrobić w danej sytuacji. mam problem z moją mamą. trzy miesiące temu skończyłam 18 lat, myslalam że ciągłe awantury się skończą, jednak myliłam się. prawdę mówiąc jest jeszcze gorzej. nie nazwałabym jej alkoholiczką, choć zdarza się, że codziennie wypija po czteropaku piwa. robi problemy nawet o małe rzeczy, ciągle wyzywa oraz bije. staram się robić w domu wszystko, opiekuje się moim małym rodzeństwem, sprzątam, robie pranie, gotuje, jednak ona na to nie zwraca uwagi. ciągle mi grozi, że mnie wyrzuci z domu i jej zdanie zmienia się ciągle. ja sama mam tą sytuację od kilku lat, przez co z każdym dniem czuje się coraz gorzej, nie mogę się skupić na nauce, co mnie jeszcze bardziej dołuje, ponieważ w nadchodzącym roku szkolnym pisze matury i chcę się dostać na dobre studia i w końcu się stąd wydostać. próbowałam o tym rozmawiać z ciocią, siostrą mojej mamy, jednak ona mi powiedziała, że miała tą samą sytuację ze swoimi rodzicami i muszę wytrzymać. proponowała rozmowę z mamą, jednak rozmowa nie pomaga, tak samo jak wszystko inne. kończy się tylko wyzwiskami. kilka lat temu zostałam zgwałcona przez mojego byłego ojczyma i wniosłam oskarżenia na policję, jednak moja matka, wiedząc o tym, ponieważ on jej się przyznał, kazała mi mówić na przesłuchaniu że klamalam, zagroziła wyrzuceniem z domu. chodziło o pieniądze, jednak przykro mi, że kara go nie spotkała. przez tą sytuacje i próbę samobójczą w szkole byłam skierowana do psychiatry, do ktorego zresztą chodzilam przez dłuzszy czas i brałam leki (anafranil i chlorprothixen zentiva), jednak mama przerwała moje leczenie, zakazala mi tam chodzić. na dodatek uczesczalam na terapię uzależnieniową od internetu, poniewaz przekrztałciła wszystko to w historyjkę o uzależnieniu. próbuje ciągle szukać pracy, by jak najszybciej się wyprowadzić, jednak mi się nie udaje, mieszkam niestety w małym mieście.
  13. Nie musisz byc zmotywowany zeby cos zrobic, just do it.
  14. Maria23

    Chęć wygadania sie

    Cześć, jest tu ktoś kto moze teraz ze mną pogadać ? Ostatnio dzieje sie ze mną cos niedobrego. Jestem zestresowana, często boli mnie brzuch. Osłabiła mi sie tez bardzo odporność i ciagle choruje. Tak naprawdę od zawsze byłam osoba wrażliwa i łatwo mnie było zranić. Ale teraz przechodzę sama siebie. Zaczne moze od tego, ze jestem w związku na odległość i nie potrafię zaufać swojemu chłopakowi, jestem o wszystko zazdrosna. Nawet o kobiety w teledyskach lub filmach. Czuje sie od nich gorsza, brzydsza. Wiem ze nikt nie jest idealny, ale mi cieżko jest przyjąć krytykę . Pomimo mojego niskiego poczucia wartości, mężczyźni zwracają na mnie uwagę, w pracy zawsze dostaje dużo komplementów, na temat mojej urody. Nieznajomi zaczepiają mnie tez na ulicy, zeby zagadać. Ale ja wciąż czuje sie beznadziejna, bo chciałabym zeby to mój facet mówił mi więcej komplementów. Pisze tak chaotycznie, ale mam tyle myśli w głowie ze nie wiem od czego zacząć. Czasami juz nie wiem czy dam radę wstać z lozka, pomocy ! Jak nie być taka zazdrosna i zacząć kocha. Siebie oraz życie ?
  15. Witam, obecnie jestem na setralinie 50 od długiego już czasu każdy poranek to mdlosci, ból brzucha. Ustępuje koło poludnia,dodam że miałem to samo przed setralinom,po rozpoczęciu kuracji lekko się poprawiło. Nie mogę grać w piłkę co zawsze kochałem bo jak tylko się zmęczę, upadnie (bo jestem bramkarzem) odrazu robi mi się niedobrze.... Jem migdały,jadłem leki na wrzody,zrobiłem badania na bakterie pyroli i nadal jest ten dyskomfort. Czy to wina nerwicy? Czy ktoś ma podobnie ? ... Pozdrawiam
  16. Kochani, Dołączyłam tutaj, bo mam za sobą ciężką walkę, którą wygrałam. Wygrałam, bo wierzyłam we własne siły i się nie poddałam. Każdy z nas może z tego wyjść, ale trzeba zmienić styl życia i myślenia, nie stanie się to w ciągu jednego dnia czy tygodnia, ale po kilku tygodniach, a na pewno miesącach będziecie wolni. To nie jest puste gadanie, ważyłam 31 kilogramów, bałam się wszystkiego... Oto moja historia: xxxxx Nieładnie tak reklamować swój kanał...
  17. pestkaw

    Moja historia.

    Witam. Moja historia jest bardzo długa i czuje potrzebe podzielenia się z nią tutaj, ponieważ chyba muszę już szukać pomocy na wszystkich frontach. Obecnie leczę się u psychiatry na depresję i efekty są narazie ciężkie do oceny. Dawno temu miałem kilka traumatycznych przeżyć które sprawiły, że miewałem lęki i ataki paniki(palenie trawki wzmocniło ich genezę). Piłem wtedy sporo alkoholu, co jeszcze bardziej zniszczyło mi zdrowie, relacje i system nerwowy. Dziś już nie miewam ataków paniki, aczkolwiek występuje ciągle lęk taki wolnopłynący. Sport pomaga, ciekawe zajęcia pomagają, aczkolwiek niestety nie mogę się ustabillizować i wpadam w okresy super aktywności i okresy gorszego samopoczucia. Borykam się od bardzo dawna z niską, praktycznie nieistniejąca samoooceną, która często przeobraża się w poczucie wyjątkowości i "mi się należy być mądrym i wyjątkowym". Zupełnie nie mogę sobie poradzić z tym uczuciem. Przeszkadza mi prowadzić stabilne życie i relacje międzyludzkie. Bardzo się denerwuje, kiedy mam do czynienia z osobami wyżej w hierarchii i które wiedzą więcej ode mnie w temacie od którego zależy moja samoocena(jak praca np). Czuje się ciągle głupi, przewrażliwiony, podatny na wywieranie wpływu przez osoby o silniejszej psychice. Nie wiem czego chce od życia, nie wiem co mam robić. Mam słomiany zapał praktycznie we wszystkim. Żongluje różnymi zainteresowaniami na przestrzeni lat, co chwile do nich wracając nigdy nie zagłębiajac sie w nic na dłuższy czas. Przez co zawsze jestem średni, mierny. Ciągle czuje się niekompletny i za głupi. Nie wiem co z tym zrobić. Medytuje, miewałem okresy nawet kilkumiesięcznej praktyki non stop, jednak zawsze wypadało coś co przerywało ten etap. Mam kobietę, aczkolwiek nie jestem w stanie czerpać z tego faktu jakichś wzniosłych uczuć i czerpać sensu życia. Brakuje mi celu, czegoś trwałego w tym zmiennym świecie. Mam niskie żelazo, kwas foliowy, ferrytyne, wit d. Z ostatniej pracy się zwolniłem, byłem wypalony, poirytowany. Poszedłem do nowej, jednak po kilku miesiącach w nowej pracy wyszło że mam ogromne problemy z pamiecia, koncentracja i motywacja. Parę dni temu oświadczyłem, że i z tej pracy się zwalniam. Mam spory kredyt do spłacenia, aczkolwiek nawet on nie spowodował paraliżu przed tą decyzją. Często zyje z dnia na dzien, nie planuje. Zyje tu i teraz, uciekajac w fantazje i rozmieniajac sie na drobne. Chciałbym z tym skończyć, tylko nie wiem jak.
  18. Cześć. Ostatnio bardzo u mnie źle. Dostałem od lekarza dodatkowy lek doraźny w postaci Aproxu(Alprazolamum). Biorę 2x dziennie Bibloc(betabloker). Czy mogę brać Alprox? Informowałem wcześniej przy doborze głównego leku(Mozarin), że biorę betabloker i psychiatra mi normalnie zapisał. Przy Alproxie nie wiem czy pamiętał i mi go zapisał czy nie pamiętał i wchodzi w interakcje z Betablokerem
  19. Witam, mam 25 lat i chciałbym opisać tu swoją historię, bo czuję że jestem w dość kiepskiej sytuacji i już nie wiem co dalej robić... Zacznijmy od tego, że mam depresję i syndrom DDD (co prawda nie zdiagnozowane, bo nigdy nie chodziłem na terapię, ale wiem co czuję). Miałem trudne dzieciństwo i okres dojrzewania, mówiąc w dużym skrócie, ojciec bił mnie, kiedy byłem dzieckiem, nad mamą znęcał się psychicznie, ale mama tak naprawdę nic z tym nie robiła, w nieskończoność wierzyła, że ojciec się zmieni i teraz jest jak jest... Kiedy miałem 13-14 lat, mama przechodziła takie jakby załamanie nerwowe, widać było że ma tego wszystkiego dość, niby była parę razy u psychologa i ja też, ale w sumie nie byłem wtedy szczery z panią psycholog, bo nie czułem wtedy potrzeby terapii. Jednak złe traktowanie przez ojca i załamanie nerwowe mamy bardzo źle na mnie wpłynęły i tak naprawdę skutki tego wszystkiego cały czas się za mną ciągną. Dodam, że jestem jedynakiem. Oczywiście na tym się nie skończyło, kiedy byłem jeszcze w gimnazjum, rodzice zaczęli wbijać mi do głowy, że po liceum mam iść na studia, bo będę miał dobrą pracę, dużo zarabiał itp. Oni sami nigdy nie studiowali, pomimo tego że chcieli. Babcia podobno nie pozwoliła na to mamie, bo była despotyczna, a ojciec się nie dostał na studia i teraz widzę i czuję, że to było przelanie na mnie ich niespełnionych ambicji. Na dodatek rodzice założyli mi wtedy konto w banku, na które ojciec miał mi przelewać co miesiąc pieniądze, żebym miał na studia, a miałem wtedy dopiero 14 lat i jeszcze w ogóle nie myślałem o czymś takim jak studia. I tak się stało, dostawałem od ojca co miesiąc pieniądze, i po liceum poszedłem na studia techniczne. Z perspektywy czasu czuję, że to nie była tak naprawdę moja decyzja, bo tak naprawdę miałem cały czas wbijane do głowy, że trzeba iść na studia i to nie na humanistyczne, bo takie są, cytuję „idealne do pracy w McDonaldzie albo na kasie w Biedronce”. Zaczynając studia miałem dość sporo pieniędzy na koncie, dostawałem na mieszkanie i na życie, tak żebym nie musiał pracować i mógł się tylko uczyć. I na początku było fajnie, zmiana otoczenia, mieszkanie z kumplami, coś nowego działo się w moim życiu. Poza tym cieszyłem się, że wyrwę się choć częściowo z tego toksycznego domu. Jednak pod koniec pierwszego roku studiów wiedziałem, że to nie jest to, to chcę w życiu robić. Z ledwością dostałem się na kolejny semestr i studiowałem jeszcze kolejny rok tylko dlatego że nie miałem lepszego pomysłu na siebie i z postanowieniem że to jestem ostatni rok na tych studiach. Po drugim roku zostałem skreślony z listy studentów, praktycznie prawie nic nie zdałem, nie miałem żadnej motywacji, żeby dalej studiować na tym kierunku. Jednak nie powiedziałem o tym rodzicom, bo obawiałem się ojciec będzie na mnie zły i że będzie próbował mi dalej ustawiać życie. I w sumie chciałem pójść do pracy, albo nawet na jakieś inne studia, ale wtedy poczułem taką niemoc i bezsilność, która niestety trwa do dziś i myślę że to jest dość ciężka depresja i takie jakby toksyczne uzależnienie od rodziców i ich oczekiwań. Po kolejnym roku rodzice dalej myśleli że studiuję, ojciec dalej przelewał mi pieniądze, ale ja zaczynałem się jakby „dusić” tymi pieniędzmi, więc powiedziałem że miałem praktyki w jednej firmie i że dostałem dłuższe zatrudnienie. Miałem wtedy naprawdę sporo kasy na koncie i nie chciałem już dostawać więcej pieniędzy od ojca, dlatego tak im powiedziałem. I tak mijał tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, ja ciągle odkładałem na później znalezienie pracy aż znalazłem się w beznadziejnej sytuacji, w której teraz jestem. Cały czas czuję jakiś lęk przed pójściem do pracy i przed tym co będzie jak rodzice się dowiedzą, że nie robię tego, czego ode mnie oczekiwali. Bo niestety rodzice dalej myślą, że studiuję i pracuję w tej firmie, w której nigdy nie pracowałem... Żyję w tym kłamstwie już ponad 3 lata. Moja sytuacja teraz wygląda tak, że jestem praktycznie bez pieniędzy, bo już wydałem praktycznie wszystko co dostałem od ojca, a w międzyczasie nigdzie nie pracowałem. Teraz nie wiem z czego zapłacę czynsz za mieszkanie i ogólnie za co będę żył. Mimo to dalej czuję taką bezsilność i lęk przed pójściem do jakiejkolwiek pracy, brak pieniędzy w ogóle nie daje mi kopa do tego żeby pójść gdziekolwiek. Szukam tylko czegoś co mógłbym robić zdalnie, ale ciężko znaleźć coś uczciwego i sensownego jako pracę zdalną i ogólnie jakąkolwiek pracę bez doświadczenia zawodowego i z moimi psychicznymi blokadami. Teraz większość czasu jestem u rodziców, mówię im, że teraz mam dłuższą przerwę w pracy, a tak naprawdę będąc w tamtym mieście czuję się bardzo samotny, dlatego już wolę mieszkać z rodzicami, którzy niestety od długiego czasu żyją w rozwodzie emocjonalnym i bardziej jak współlokatorzy niż małżeństwo. Czuję że potrzebuję pomocy finansowej i psychologicznej, ale nie wiem gdzie i jak ją znaleźć. Kiedyś nie miałem odwagi pójść na terapię, teraz już bym poszedł, bo widzę że depresja sama nie przejdzie, ale już nie mam na to pieniędzy. Czuję, że gdybym powiedział rodzicom prawdę, to ojciec byłby wściekły, że tak przetraciłem jego pieniądze, a mama to nawet mogłaby się załamać i ucierpieć na zdrowiu, bo ma chore serce. Nie wiem, czy ojciec zrozumiałby moje i swoje błędy i to, że ja po prostu mam problemy psychiczne, bo mama pewnie by zrozumiała po jakimś czasie, ale podejrzewam że obwiniałaby za wszystko ojca i atmosfera w domu mogłaby stać się bardzo ciężka. Moi bliscy koledzy częściowo znają moją sytuację, chociaż nigdy nie mówiłem nikomu, że mam tyle pieniędzy na koncie, więc dużo osób myśli, że cały czas biorę od ojca pieniądze i okłamuję rodziców po to, żeby dostawać pieniądze po to, żeby móc się obijać. Ale niestety prawda jest inna. Źle się czuję z tym, że okłamuję rodziców i z tym co niektórzy o mnie myślą. Zastanawiam się też, jak mogłem być taki głupi i bezmyślny żeby tak się wyzerować z kasą. Choć przez ten cały czas miałem poczucie, że to nie są do końca moje pieniądze i to może dlatego. Z perspektywy czasu myślę, że po liceum powinienem był oddać ojcu całą kasę, wyprowadzić się z domu, pójść do pracy i może na studia też, ale na takie na które rzeczywiście chciałbym pójść i na które sam bym sobie zarobił. Ale myślę też, że nie było to możliwe, bo byłem jakby omamiony przez ojca, który był despotyczny i myślę że cały czas gdzieś podświadomie się go bałem i nadal boję. Poza tym teraz wiem, że te pieniądze to była taka psychiczna „złota klatka”, w której nieświadomie dałem się zamknąć i w której jakby tkwię do dziś, tyle że ta klatka już nie jest złota. Podsumowując, nigdy nie prosiłem rodziców o żadne pieniądze na studia czy ogólnie na przyszłość. Pomysł z założeniem konta był mamy, a pieniądze dawał mi tylko ojciec, bo mama nie pracowała i nie pracuje. Teraz patrząc na to z perspektywy czasu widzę, że pójście na studia techniczne nie było moim pomysłem, a czymś w rodzaju planem rodziców na moje życie. Ja przez to wszystko tak naprawdę nie miałem możliwości zastanowienia się, co rzeczywiście chciałbym robić w życiu, poza tym czułem się też jakby uwiązany tymi pieniędzmi i zobowiązany do pójścia na takie, a nie inne studia. Choć myślę, że gdzieś podświadomie chciałem pójść na filologię angielską. Zawsze lubiłem języki obce i byłem z w nich dobry, a rozszerzoną maturę z angielskiego zdałem tylko dla własnej potrzeby i satysfakcji. Nie chcę źle oceniać rodziców, wiem że mama na pewno chciała mojego dobra, ale zadbała o to w nieodpowiedni sposób, a ojciec.. no cóż, już taki jest, że próbuje rządzić innymi i wydaje mu się, że może mi ustawiać życie. Oczywiście dużo osób mogłoby powiedzieć, że powinienem być wdzięczny rodzicom, że tak o mnie dbali i że jestem niedobry, że mówię to wszystko, poza tym ich okłamuję i zmarnowałem te pieniądze, ale myślę że zrozumieć mnie mogą tylko Ci, którzy też są DDD, mają lub mieli depresję, albo mieli podobne problemy z rodzicami. Mam nadzieję, że znajdą się tu takie osoby, które okażą mi zrozumienie, nie będą mnie źle oceniać i może podzielą się swoimi doświadczeniami i doradzą coś mądrego. Ja jestem naprawdę bardzo zagubionym człowiekiem z problemami psychicznymi. Będę wdzięczny za zrozumienie, wsparcie psychiczne i ewentualne porady co powinienem dalej robić, gdzie mogę szukać w takiej sytuacji pomocy finansowej i darmowej psychologicznej? Czuję, że nie poradzę sobie bez jednego i drugiego, a nie mam odwagi ani pójść do pracy, ani poprosić kogokolwiek o pożyczkę. I mimo wszystko naprawdę chciałbym wreszcie być normalnym człowiekiem, nie mieć w sobie tych wszystkich blokad i bardzo chciałbym żyć długo i szczęśliwie. Tylko czy na pewne rzeczy nie jest już za późno i czy mam jeszcze szansę na normalne i szczęśliwe życie? Dziękuję z góry każdemu, komu chciało się przeczytać to wszystko i kto doradzi mi coś mądrego albo po prostu zechce ze mną pogadać i mnie psychicznie wesprzeć.
  20. Trudno jest mi określić czy to zajadanie depresji czy może zaburzenia odżywiania. Trzy lata odwiedzin u różnych psychiatrów, ,, eksperymenty" z lekami oraz niezażywanie ich, wizyty u psychologa które nic nie powiedziały a tylko albo się pogrążam albo wypijam ,,naważone piwo". To się zaczęło w liceum. Doszło na obozie wakacyjnym do przykrej sytuacji z płaczem i koniecznością odebrania mnie przez rodzica. Kilka osób nieodpowiedzialnych zraziło mnie do innych. Z osoby oszczędnej i gospodarnej stałem się w ciągu miesiąca e marnotrawną. Wydawanie kasy na słodycze i przekąski, w końcu nakrycie przez rodziców i zamrożenie kieszonkowych. Po maturze automatycznie ,,wolny" od zajadania się. Aż do studiów. Gdy zacząłem mieć trudności z otoczeniem (konflikty z kolegami i koleżankami z ich inspiracji) oraz psychicznie byłem w stanie wegetatywnym to codziennie przekąski, pizze, chipsy, lody do oporu aż pieniądze mi się kończyły. Przytyłem sporo przez co rodzice zaczęli mnie wytykać palcami i wręcz bez zrozumienia ,, zachęcać" do odchudzania. Niby leczyłem się u psychiatrów ale to nic mi nie pomagało. W końcu zmieniłem uczelnię bo skutki tej sytuacji odbijały się na wynikach w nauce. Po powrocie do domu co prawda stan psychiczny się poprawił i odzyskałem utracone poczucie wartości. Na uczelni nowej zacząłem układać relacje przyjacielskie. Jednak obżarstwo zostało do tej pory. Znowu powtarzam schemat z liceum że ukrywam to że jem słodycze i słone przekąski a rodzice odkrywają to zawieszając mi kieszonkowe a w końcu po miesiącu przywracają bo wierzą że tego nie robię. Dla nich najważniejsza jest masa ciała i żebym schudł. Nawet uzależniali od tego środki na ważny dla mnie cel. Ja próbowałem to robić, ale bez skutku. Żaden sport czy powstrzymanie się od jedzenia nie wyszło. Teraz jak nie mogę wychodzić z domu do sklepu po ,, czekoladę lub słone paluszki" z powodu koronawirusa albo nie ma jak ukraść coś ze spiżarni bo jestem pilnowany by też nie jeść kolacji (jem oficjalnie tylko dwa razy dziennie lub trzy) po prostu się nudzę. Najgorzej że jestem praktycznie sam bo nie mam bliskich znajomych lub ci pracują i mają swoje życie i nie odpowiadają na mój kontakt. Z rodzicami już nie rozmawiam bo ten sam schemat: odebranie kieszonkowego, bulwersowanie się a nawet kary. A jeszcze jak pomyślę że ja nie mam jeszcze wyższego wykształcenia przez zmianę uczelni a dopiero zaś rok obrona pracy dyplomowej, nie udało mi się znaleźć pracy dorywczej przez okres od kiedy ,, wróciłem do domu" a przez to brakuje mi środków pieniężnych bo ,,przejadamy i tak koło...". Do tego czasami nie robię rzeczy które mnie interesują typu czytanie książek lub nauka języków obcych. Potrafię spać na łóżku bez celu w dzień. Ale nie odczuwam jednocześnie tego co wcześnie czyli takiej ,, autodestrukcji". Sorry że tak długo ale naprawdę już się boję że to jedzenie mnie niszczy albo coś innego. Również mam dość tego że ani psychiatrzy ani psycholog mi nie pomogli (ten z łaski jednego z członków rodziny był opłacany przez jakiś czas za plecami rodziców, ale chyba mnie porzucił niedawno bo nie mam kontaktu z nim od dwóch miesięcy z propozycją spotkania) a na rodziców liczyć nie mogę.
  21. Od dziecka byłam postrzegana przez rodzinę i otoczenie jako nieudacznik . Nie potrafiąca nic i nie mająca do niczego do zaoferowania . Żyłam w cieniu brata . Który za to miał umiał prawie ,że wszystko . Byłam przez matkę porównywana do ojca pijaka i brata co pił i ćpał . Bardzo mnie to bolało . I podcinało skrzydła. Mówienie ,że do niczego się nie nadaje i nic nie osiągnę . Sprawiło,że zaczęłam w to wierzyć . I zahamowało mój rozwój Jedyne co potrafiłam to grać w koszykówkę . Na boisku czułam się doceniania zwłaszcza przez trenera . Był dla mnie jak ojciec . Którego nigdy nie miałam . Potrafił mnie pochwalić i podnieść na duchu . Wierzył we mnie jak nikt z rodziny i z otaczających mnie ludzi . Pomimo gnębienia w szkole i drużynie . Koszykówka mnie cieszyła. To było jedyne prócz psa co naprawdę kochałam . Lecz lata mijały . a ja odchodziłam i wracałam . Lecz czara goryczy w końcu się przelała . I odeszłam na zawsze . Trener próbował mnie zatrzymać . Mówił ,że marnuje swój talent . Ale nie miałam już psychicznie już siły . Na znoszenie obelg nie dość ,że w domu,szkole i drużynie na dodatek . Trochę żałuję swojej decyzji . Bo wiem ,że straciłam coś bardzo cennego . Nigdy się z tym do końca nie pogodziłam .Ale czasu nie cofnę . Utraciłam jedyną rzecz , w której byłam dobra . Czas mijał , a ja nic nie znalazłam w życiu co by mnie cieszyło . Znalazłam rower . Jeździłam godzinami .Odrywałam się od szarej rzeczywistości . Robiłam coś co kochałam . Nikt mi nie przeszkadzał . Byłam sama ze sobą . Lecz rower niestety uczucia nieudacznika nie wymazał . Jak wracałam były wyzwiska niszczenie poczucia wartości . Chcąc być zauważana i doceniana . Wpadłam w złe towarzystwo . Zaczęłam dużo pić,palić papierosy i robić głupie rzeczy . Byłam szczęśliwa sztucznie miałam to czego chciałam . Uwagę i akceptację . Której nigdy nie zaznałam . Działało 2 lata . Aż ta bańka prysła . Ludzie mnie otaczający zniknęli i zostałam sama . Nie do końca parę osób było w moim życiu zostało . Całe szczęście , na których mogłam liczyć . Przyszły też podnoszące na duchu znajomości internetowe .Coś we mnie pękło . Moja psychika miała dość .Zaczęłam dostawać ataki przypominające ataki padaczki . Trafiłam do szpitala . I miałam uwagę , której niby chciałam . Ale nie takiej byciem ofiarą ,bezsilną i nie mogącą zapanować na sobą .Na szczęście mój stan się ustabilizował . Pozostało odcięcie od siebie, lęki i brak wiary w siebie . Ale już nie chcę zadowalać ludzi dookoła . Imponować im czy zdobywać ich akceptację . Chcę uwierzyć w siebie w swoje możliwości . Może jakieś posiadam . Nauczyć się życia w społeczeństwie . I byciem dojrzałą i odpowiedzialną za siebie osobą . Zrozumiałam ,że mogę być indywidualnością .Nie pasować w wytyczone ramy narzucone przez społeczeństwo. Moje życie zależy wyłącznie od siebie nie od innych . Może trochę to bez ładu i składu ,ale miałam potrzebę czymś się podzielić
  22. Od dziecka mam nerwicę. To nic w porównaniu z tym, jak się czuje teraz przy rodzicach. Nie skończyłam jednych studiów z powodu depresji. Zerwalam ze studiami prawniczymi i postanowiłam, że pójdę na studia techniczne, które mnie interesują od jakiegoś czasu. Moi rodzice w bardzo niewielu przypadkach zwracali uwagę na moje potrzeby. Mówiłam mamie, ze mam depresje, ze czuje się źle ze sobą i ze mam myśli samobójcze. Co ona na to? Mówiła mi, ze jestem słaba i ze nie moge mieć takich myśli. Nic ponadto... Ona sama ma borderline oraz nerwice i nie chce się leczyć. Gdy byłam na studiach, to wszystkie swoje problemy przerzucala na mnie. Potrafiła ze mną rozmawiać przez 2 godziny dziennie przez telefon. Nie mialam zycia towarzyskiego z wyboru, bo potrafila wyssac moją energię zyciową do samego dna. Wszystko to brałam do siebie i popadlam w jakiś dziwny stan, który nazwałbym depresja. Znikad nie mialam pomocy, czy nawet zwyklej rozmowy, a na prywatnego psychoterapeute nie bylo mnie stac. W dodatku moja matka zrobiła sobie dziecko z facetem, który jest nie do życia i który mnie wyzywa. Nie sa razem, ale to i tak jest problemem. W tym roku, po przerwaniu studiów, to ja sie zajmuje jej dzieckiem, a ona pracuje. Chciałabym pójść na studia, bo mam różne zainteresowania i pasje. Nie dostałam się jednak na techniczne studia stacjonarne, a niestacjonarne techniczne stoją pod wielkim znakiem zapytania. A to wszystko przez maturę, którą pisałam dwa lata temu. Chciałabym napisać mature rozszerzoną z matematyki, ale będę to mogła zrobić dopiero za rok, a moja matka nalega, żebym już teraz poszła na studia. Zaś moje niestacjonarne studia po prostu wyśmiewa. Czuje się źle, do niczego nie mam chęci. Całymi dniami zajmuję się jej dzieckiem, mimo, ze mam ochotę wyjechać za granicę i zarobić na jakąś podróż przed studiami. Nie wiem tez tak naprawde jaka jest moja droga życiowa, a muszę pomagać dorosłym ludziom - czyli moim rodzicom. Dzisiaj mama powiedziała, ze jakas ciotka stwierdziła iż nic ze mnie nie będzie. I miałam już dosyć dyskutowania z nią. Wyplukalam szklankę, która stała na zlewie, nalałam do niej wody i wylałam całą jej zawartość na matkę. Mam wyrzuty sumienia, bo wiem, ze jest jej w życiu źle z powodu zaburzenia i z powodu tego, ze mój ojciec jest psychopatycznym sadystą, ale z drugiej strony ... traktuje mnie jak śmiecia, mimo, ze jej pomagam i mimo, ze sama mam depresję, której ona nie rozumie. Jestem młoda i zagubiona w życiu. Nie mam przyjaciół. Nie mam miłości. Nie mam zrozumienia. Proszę o pomoc. Próbowałam z nią rozmawiać o tym wiele razy. Zawsze zaczyna od tego, ze jestem słaba i ze nic nie znaczę.
  23. Witam Mam 17 lat i zmagam się z różnymi problemami.. czasami myśli doprowadzają mnie do płaczu chociaż to się zdarza rzadko. Byłem poniżany w szkole już od czwartej klasy podstawówki.. głupie żarty itd.. mimo to jednak miałem wtedy jeszcze predyspozycje do łatwego zawierania znajomości i kolegowania się. Co nowsza klasa to więcej głupich dowcipów i pomysłów na to jak tu tylko mieć jeszcze większą polewkę ze mnie. Moi rówieśnicy czepiali się o wszystko.. dosłownie. Nawet o to, że kiedy cała klasa się z czegoś śmiała, ja w ogóle się nie śmiałem. Dla mnie to były żałosne szczeniackie gadki. Zboczone żarty były dla mnie po prostu nie smaczne i nie rozumiałem jak można się z tego na głos w ogóle śmiać. Oni myśleli wtedy że jestem "zamulony". Kto wie.. może to to a może po prostu byłem bardziej dojrzały. To jednak nie były moje najgorsze dni. Prawdziwa masakra zaczęła się w 1 gimnazjum. Pamiętam raz taką scenę gdzie stałem sobie pod klasą i podchodzą do mnie pseudo koledzy z klasy niby zagadać ale z szyderczym tonem. W końcu mnie jakby otoczyli przy ścianie i specjalnie gapili mi się w twarz z każdej strony. Nie mogłem uciec od kontaktu wzrokowego. I wtedy tak jak ja naprawdę cholernie dobrze potrafię kontrolować swój płacz to tamto było dla mnie za wiele i czułem że łzy powoli pływają mi w oczach. Mimo tego wszystkiego, nie wagarowałem bo wtedy to jeszcze w ogóle dla mnie nie było opcją. W drugiej klasie była sytuacja której nie życzę żadnemu facetowi. Pewnego razu była u nas na lekcji z wizytą jakaś pani psycholog czy coś tam i przeprowadzała lekcję na temat właśnie takich problemów szkolnych i innych. Nienawidziłem takich lekcji bo wiedziałem że cała klasa wtedy myśli o mnie a w szczególności dziewczyny myślały sobie że ze mnie taka p*zda i czułem się jakby się na mnie patrzyli i zaraz ktoś by powiedział na głos, że w tej klasie jest taka osoba. Po tej lekcji właśnie stało się coś po czym trudno się pozbierać jako facet. Kilka dziewczyn z mojej klasy poszło do tej pani po lekcji i powiedziało że ja jestem właśnie taką "ofiarą" i że trzeba mi pomóc. Potem na jednej z lekcji była o tym rozmowa z zastępcą wychowawcy i dziewczyny gadały a ja siedziałem z tyłu klasy czując się jakbym miał się spalić ze wstydu albo eksplodować. Niby chciały pomóc ale ja wiem, że to wszystko było tylko po to żeby zrobić chłopakom na złość bo potem mieli przez to "problemy". Oczywiście ja nie jestem głupi i pamiętam że również te dziewczyny potrafiły ze mnie zażartować albo tylko się na mnie popatrzeć żebym się zrobił czerwony czy coś i wiem, że tak samo miały ze mnie polewkę jak wszyscy albo nawet większą. Oczywiście to nic nie dało i potem znowu wszystko wróciło do normy po jakimś tygodniu albo trochę więcej. Jestem wysoki ale oprócz tego, doskonale wiem, że mógłbym niektórych jednym strzałem na ziemię powalić, zwłaszcza tych takich cwaniaczków, kozaków. Jednak przez te intensywne gapienia się na mnie i czepianie się o każdy mój ruch (dosłownie) nawet jak stoję, albo chodzę, ruszam rękoma podczas chodu itd nie miałem odwagi im przyłożyć. Miałem zawsze takie uczucie że będę wyglądał jak idiota albo że źle uderzę czy coś, właśnie przez takie intensywne uwagi. Od 9 albo 10 roku się masturbuje i oglądam pornografię. Jestem świadom tego jak pornografia niszczy psychikę i wpływa na samopoczucie jeśli ogląda się ją zbyt często. Mam stulejkę, którą zmierzam wyleczyć operacyjnie więc nie jest to jakiś duży problem ale za to mam penisa, który w wzwodzie wynosi jakieś 10 cm chociaż nie jest to pełny wzwód i szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem pełny wzwód. Pewnie zniszczyłem go przez nadmierną masturbację. Przez te wszystkie lata tak się zmieniłem, że nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze wrócę do dawnej psychicznej formy. Pamiętam, że w 3 klasie podstawówki (to chyba ten okres kiedy zacząłem masturbacje przy oglądaniu modelek i pornoli) kolega powiedział mi że się jakby wypaliłem. Kiedyś zawsze pierwszy pomysł na zabawę i byłem radosny a wtedy po prostu zacząłem więcej rozmyślać, nagle miałem dosyć jakiejś zabawy itd. Dodam, że przed rozpoczęciem masturbacji miałem gromadę kolegów z którymi byłem od rana do wieczora poza domem. Niestety mój najlepszy kolega musiał zamieszkać za granicą w wyniku rozwodu jego rodziców. Po tym jednak szybko nastąpiła wymiana bloków i wszyscy koledzy których znałem na swojej ulicy przenieśli się dużo dalej więc nie miałem z nikim kontaktu. Zacząłem przebywać przed komputerem więcej czasu aż w końcu w ogóle przebywałem całe dnie w domu, myślę że to wszystko razem miało ogromny wpływ na moje późniejsze relacje w szkole. Komputery, gry itd mnie w ogóle nie interesują. Zmuszam się do tego dla zabicia czasu chociaż czuję, że kłóci się to z moją prawdziwą osobowością, która gdzieś tam jeszcze oddycha, ale krwawi.. Matka i siostra zawsze mi mówią, że jestem fajnym, dojrzałym (emocjonalnie) facetem, a na dodatek przystojnym ale z drugiej strony co miały by mi powiedzieć "ej weź zobacz na lustro, sznur od żelazka jest tam". Pamiętam kiedy dziewczyna z mojej klasy w 1 gimnazjum rozmawiała ze swoją koleżanką a ja akurat stałem plecami. Powiedziała do niej "a to najprzystojniejszy chłopak w naszej klasie" od razu się śmiejąc po tym, myślały że tego nie słychać ale to było dla mnie jak strzał w pysk. Nie wiem, czy był to śmiech szyderczy w sensie, ze jednak najbrzydszy chłopak w klasie czy przeciwnie. Ale raczej to pierwsze. Takie sytuacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie ma szans żeby kiedyś któraś zwróciła na mnie uwagę. Teraz nie zdałem dlatego, że opuszczałem dużo godzin pomimo, że klasa nie była wcale taka najgorsza i nikt mi nie dokuczał. Po prostu chyba bałem się chodzić żeby nie stwarzać stresowych dla mnie sytuacji bo nie potrafię zapomnieć o tym do czego niektórzy potrafią się posunąć. Boję się odezwać w gronie bo boje się oceny mojej wypowiedzi, boję się tego, ze nie będę potrafił zareagować na te opinie, że wyjdę na idiotę, na ciotę i nie wiem co jeszcze. Wracając do problemu ze znalezieniem drugiej połówki.. nigdy się nawet nie całowałem i bałbym się nawet dotknąć ciała dziewczyny bo bał bym się tego jak zareaguje. Nawet jeśli jakoś bym się przełamał i udało by mi się zagadać do jakiejś i udało by mi się nawet wejść w związek to z tym żenującym penisem pewnie bym ją stracił od razu. A na jakieś cudowne operacje powiększania penisa (jeśli takie są) nie było by mnie stać bo los nie dał mi bogactwa. A zarobić na nie też raczej nie mam perspektyw. Czuję się jakby moje narodziny były karą za matki grzechy. Ona tego nigdy nie powie ale wiadomo jak to jest, nigdy nie miała ze mną żadnej radości tylko problemu w nauce itd. Myślę, że psycholog czy psychiatra nie byłby wstanie nic tu zdziałać bo to coś więcej niż tylko depresja.. czuje się jakbym gdzieś głęboko w środku miał jakąś dysfunkcje która nie ma naukowej nazwy. Rozumiem co jest ze mną nie tak, rozumiem że to ja mam problem a nie inni i wiem też że powinienem się wziąć w garść.. jednak to nie jest takie łatwe a jeżeli ten kto to czyta uważa inaczej to po prostu nigdy nie miał do czynienia z tym co ja podczas swojego życia. Pewnie powiesz, że mam 17 lat i to za wcześnie żeby myśleć że nigdy nie będę miał dziewczyny, ze już na zawsze będę takim nolifem jakim się stałem przez te lata itd ale spójrzmy prawdzie w oczy.. to są jedyne lata (i to młode) w których jeszcze nie pracuje, nie muszę się martwić o opłaty no i przede wszystkim mam czas dla siebie. Jestem prawiczkiem a zaraz będę miał 18 lat i niby nie jest to żadna tragedia i jest dużo ludzi którzy są prawiczkami w moim czy nawet starszym wieku a jednak czuję się z tym jakoś beznadziejnie. Powinienem imprezować z kumplami i po prostu żyć jak normalny nastolatek a przede wszystkim facet. Życie jakie teraz mam to tak naprawdę w ogóle nie moja bajka, czuje to głęboko i wiem ze żaden ze mnie nerd czy aniołek. Nie będę opisywał już więcej rzeczy bo i tak już czuję że napisałem za dużo i przynudzam, no i jak to niektórzy ludzie mówią "użalam się nad sobą". Jeżeli to przeczytałeś do końca to dziękuję. Czułem że moja historia jest w pewnym sensie oryginalna i chciałem się podzielić kawałkiem mojego życia i obecnego stanu emocjonalnego.
  24. Witam, od ponad 3 miesięcy lecze sie na nerwice lękową z napadami paniki i epizodami depresyjnymi, przez te 3 miesiace brałem spamilan 1/2 tabletki rano i 1/2 tableki wieczorem i sulpiryd raz dziennie rano. Te 3 miesiace wygladaly mniej wiecej tak ze raz na tydzien lub dwa dopadał mnie silny lęk albo silny smutek,ostatni miesiąc głównie smutek (W przerwach między silym lękiem/smutkiem bywało różnie, czasem dobrze czasem gorzej ale do zniesienia). W środe (10.07.2018) poszedłem do psychiatry opowiedzieć co się dzieje, psychiatra przepisała mi lek Miravil 50 mg i zaleciła żeby brać po pół tabletki przez 4 dni a potem już calą, dodatkowo zaleciła brać nadal spamilan w dawce 1 tableta rano 1 tabletka wieczorem i sulpiryd brać tak jak wcześniej. Nastepnego dnia obudzilem sie o 5 rano przestraszony, wziąłem hydroxyzyne i jakoś zasnąłem ale przez cały dzień juz byłem pozbawiony radości i smutny Dzisiaj (12.07.2018) wielokrotnie budziłem się w nocy zlany potem, od 3 do 4 rano dostalem biegunki (prawdopodobnie z nerwów) w końcu wziąłem hydroxyzyne i zasnąłem, teraz gdy to pisze jestem po drugim napadzie płaczu, nie wiem już co ze mną bedzie. No i mam kilka pytań: Czy to możliwe ze przy tak małej dawce i tak krótkim czasie brania Miravilu wystąpiły już pierwsze skutki uboczne? Jeśli tak to jak długo mogą one trwać i jak przetrwać czas w którym będą? Czy jeśli po tych ponad 3 miesiącach (prawie 4!) lęk i smutek nawracają, czy nie oznacza to że sulpiryd i spamilan sie nie sprawdziły? Czy jeśli po tak długim czasie lęki i smutek nie ustępują to powinienem zmienić psychiatre? Prosze o pomoc, pozdrawiam
  25. Po pierwsze - śmieszy mnie to, że siedzę godzinami w łazience i nikt nie reaguje mimo, że moja współlokatorka deklarowała, że będzie mnie ratować, gdy zechcę popełnić samobójstwo ( mam dwie próby samobójcze za sobą, ale teraz już nie jestem na tyle odważna, bo te dwie mnie zmęczyły). Dwie godziny siedzenia w łazience i nic. Tak samo mam w domu u mamy. A kiedyś faktycznie mogę coś sobie postanowić i nikt mnie nie uratuje. Nie lubię siebie ani swojego życia. Zakopałam swoje talenty pisarskie, a jak je odkopuję, to ujawnia się depresja/ dwubiegunowa choroba/ schizofrenia - nie wiadomo co to jest. Przyjaciel, którego uważałam do tej pory za najważniejszego przyjaciela powiedział, że "nie porwałam go i że nie interesuje już go moja osoba". Reaguję źle na kłamstwa innych osób i robię okropne awantury im o to (dochodzi do 3 godzinnego monologu z mojej strony i nad którym nie do końca panuję) więc tym więcej osób odeszło. Mam duże ambicje i staram się, aby skończyć studia z dobrymi wynikami, ale to w sumie dla mnie trochę puste. Przeżywam każdą miłość. Po każdej nieudanej mam czarno przed oczyma i wpadam w depresję na co najmniej kilka miesięcy. Nie znajduję zrozumienia w innych ludziach Nawet już dobrze czuję się ze sobą i go nie szukam, ale mi przykro, więc mam ochotę skończyć ze sobą. Tym bardziej, że powoduje mną poczucie winy, bo moich byłych partnerów doprowadzałam do depresji swoim zachowaniem. Nie rozumieli mnie, a ja reagowałam bardzo emocjonalnie mimo, że tego nie chciałam. Nie ma najlepszych kontaktów z ojcem. W zasadzie to - całkiem je urwałam, bo jest psychopatą i go nie obchodzę tak naprawdę. Nie wiem co mam powiedzieć i z czym mi źle na ten moment. Powinnam być pod opieką psychoterapeuty dobrego, ale żaden mi do tej pory nie odpowiadał. Nie wiem co mam powiedzieć, ale cierpię. Bardzo. Już nie wiem nawet co powiedzieć. Wiele razy mówiłam ludziom o tym, co czuję, ale nikt mnie nie rozumiał. Nikt nie chciał zrozumieć - nawet psychoterapeuta. Nie wiem już co mam robić, ale jestem zagubiona. Nikt z najbliższego otoczenia o tym nie wie, bo staram się to ukrywać. Ale jest coraz gorzej. Psychoterapia nie pomaga. Ludzie mnie denerwują....
×