Skocz do zawartości
Nerwica.com

Depresja

  1. Dzień dobry, Nazywam się Anna Przysada i jestem studentką 4 roku psychologii na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. Poszukuję osób chętnych do uczestniczenia w badaniu, które realizuję w ramach pracy magisterskiej. Poszukuję osób (między 18 a 25 r.ż), które dorastały w towarzystwie starszego rodzeństwa, któremu postawiono diagnozę zaburzeń afektywnych i byłyby chętne podzielić się ze mną swoją historią. Chciałabym zaprosić Państwa do opowiedzenia o swoich doświadczeniach w formule nagrywanego wywiadu. Osoby zainteresowane uczestnictwem uprzejmie proszę o przeczytanie załączonych poniżej informacji dotyczących projektu oraz kontakt za pośrednictwem e-maila (aprzysada@st.swps.edu.pl). Z góry dziękuję za poświęcony czas. https://docs.google.com/document/d/1_wzQrB2WjJE9B1w75butCUszBH5OtHqf/edit?usp=sharing&ouid=106313516562235505461&rtpof=true&sd=true
  2. Sławek

    Terapia esketaminą

    Witam, jestem po terapii lekiem Spravato w warunkach szpitalnych,przyjałem donosowo 8 razy podwójną dawkę w fazie indukcji ( po 2 w tygodniu ) i 1x w fazie podtrzymującej i niestety oczekiwanego przeze mnie efektu nie osiągnąłem,dlatego też po konsultacji z panem prof. zdecydowaliśmy się na zakończenie tej terapii i rozpoczęcie terapii elektrowstrząsami.Jako,że nie byłem przygotowany na pobyt w szpitalu tak"z biegu",a w dodatku miałem już zaplanowany rodzinny wyjazd na słońce za zgodą i radą mojej prowadzącej pani doktor, a termin elektrowstrząsów ustalimy po pańskim przyjeździe...I wyobraźcie sobie co usłyszałem od pana profesora dzisiaj przez telefon,że na dzień dzisiejszy nie kwalifikuję się na elektrowstrząsy z powodu tego,że jak dałem radę wyjechsć na urlop za granicę to moja forma jest na tyle dobra,że nie zakwalifikuję pana na elektrowstrząsy....A przecież ogólnie wiadomo,że w tym okresie jesienno-zimowym każdy z psychiatrów jeśli jest tylko taka mozliwość namawia na wyjazd na słońce chociażby na kilka dni...Najciekawsze jest to ,że jeszcze 3 tygodnie temu byłem zakwalifikowany do elektrowstrząsów,a już po 3 tygodniach nie bo byłem i wróciłem ze"słońca" to już powinienem być zdrowszy,a pan profesor nawet nie zapytał sie jak na dzień dzisiejszy się czuję? Powiem tak , mam teraz 58 lat z depresją zmagam się od 20 roku życia,gdzie w takim Szczecinie wówczas trafiłem nie do lekarza psychiatrii,a do felczera psychiatrii i przez te prawie 40 lat studiując ,a później prowadząc rodzinny biznes oczywiście z przerwami na moje epizody depresyjne,które ttrwały raz dłużej raz krócej,raz były silniejsze jnnym razem trochę słabsze,jak byłem młodszy to miewałem okresy kilkuletniej remisji,aż doszedłem do momentu ,że leki ,które przyjmuję sam już nie wiem przez ile lat przestają odpowiednio działać postanowiłem szukać innych rozwiązań m.in.akupunktury,przezczaszkowej stymulacj magnetycznej,psychoterapii,medytacji,ćwiczeń oddechowych wg.metody Wima Hofa łącznie z zimnymi prysznicami oraz morsowaniem. Tak więc nie mam już dużego wyboru dlatego tak mi zależało na tym leku Spravato oraz na elektrowstrząsach,a nie na kolejnej zmianie leków i co "najśmieszniejsze" "dzięki" covidovi to już nawet w psychiatrii można postawić diagnozę i wypisać leki przez telefon człowiekowi,którego nigdy się na oczy nie widziało i który zadzwonił tylko po to aby umówić się po raz pierwszy na konsultację w prywatnym gabinecie,najważniejsze żeby przelew dotarł na konto lekarza. Reasumując patrząc na to wszystko co się dzieje w polskiej psychiatrii publicznej czy w gabinetach prywatnych muszę z przykrością stwierdzić,że lekarzy z powołaniem do tego trudnego zawodu psychiatrii, z dużą dozą empatii i którzy chća człowiekowi naprawdę pomóc ,a nie tylko wypisać receptę i co najważniejsze odpowiednio "skasować"(niedługo to już będzie 250-300zł za 15-20 minut wizyty albo 10-15 minut rozmowy telefonicznej) są już w skali naszego kraju jednostki....niestety... Pozdrawiam Sławek
  3. Dzień dobry, Nazywam się Anna Przysada i jestem studentką 4 roku psychologii na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. Poszukuję osób chętnych do uczestniczenia w badaniu, które realizuję w ramach pracy magisterskiej. Poszukuję osób (między 18 a 25 r.ż), które dorastały w towarzystwie starszego rodzeństwa, któremu postawiono diagnozę zaburzeń afektywnych i byłyby chętne podzielić się ze mną swoją historią. Chciałabym zaprosić Państwa do opowiedzenia o swoich doświadczeniach w formule nagrywanego wywiadu. Osoby zainteresowane uczestnictwem uprzejmie proszę o przeczytanie załączonych poniżej informacji dotyczących projektu oraz kontakt za pośrednictwem e-maila (aprzysada@st.swps.edu.pl). Z góry dziękuję za poświęcony czas. https://docs.google.com/document/d/1_wzQrB2WjJE9B1w75butCUszBH5OtHqf/edit?usp=sharing&ouid=106313516562235505461&rtpof=true&sd=true
  4. Witam. Chciałbym aby pod tym postem szeroko poruszyć temat pracy zawodowej wśród osób z różnymi zaburzeniami natury psychicznej i nie tylko, jakie to forum obejmuje. Myślę, że najlepszym sposobem będzie jeśli napisali byście jakie macie problemy ze zdrowiem oraz jak to się ma do waszej pracy. Czy ją w ogóle macie, czy też nie? Czy potraficie ją utrzymać, czy ciągle zmieniacie na inną? Jak się w niej czujecie i jak z nią radzicie? Czy jest to wasza wymarzona praca czy wręcz przeciwnie? Czy problem sprawia wam szukanie pracy jeśli jej nie macie? Z czym w pracy najbardziej się mierzycie a co przynosi wam pozytywne odczucia? Jak jesteście odbierani przez innych ludzi w pracy? Ogólnie chciałbym abyście napisali jak wygląda wasze życie zawodowe, nie koniecznie sztywno odpowiadając na powyższe pytania. Istotne (przynajmniej dla mnie) jest to aby zestawione to było z rodzajem zaburzeń jakie posiadacie. Może temat ten będzie małą podpowiedzią dla innych, jaką pracą przy danym zaburzeniu/chorobie się zainteresować a jakiej lepiej unikać, aby nie pogorszyć swojego stanu. Zakładam ten temat gdyż sam mam ogromny problem z podjęciem jakiejkolwiek pracy, głównie z powodu wielu niezrozumianych do końca obaw. Jeśli chodzi o mój przykład to edukację skończyłem na szkole średniej. Zdałem maturę i tak się skończyło. Niepełnej, prostej rodziny nie było stać ani finansowo ani mentalnie na moje dalsze nauczanie. Sam bałem się świata i ludzi więc było mi to niejako na rękę. Pochodzę ze wsi więc może być to w jakiś sposób zrozumiałe. Dokładając fakt, że małe nieprognozujace gospodarstwo potrzebowało gospodarza a dom głowy rodziny ( 3 osoby z 1 grupą plus ojciec alkoholik ) dalsza historia napisała się sama. Mam 32 lata i tylko 3 miesiące innej niż rolnictwo pracy zawodowej na produkcji. Teraz sytuację odmieniła mi dziewczyna, która zabrała mnie do miasta. Z wielkim trudem udało mi się sprzedać wbrew woli matki większość zwierząt i zostawić ją niezaradną na gospodarstwie gdzie jeszcze do listopada wykonywałem tam różne prace polowe. Mam teraz kilka miesięcy wytchnienia choć matka zaburza mi spokój na odległość. Jak nie ciągłą ciszą to płaczem i lamentem jak tylko uda mi się z nią skontaktować lub przyjechać w odwiedziny. Za moją pracę przez 14 lat nie mam prawie nic. Gospodarstwo nie prosperowało zbyt dobrze a było raczej matki "widzi mi się" i kultywowaniem tradycji rodzinnych. W tą nieciekawą historię nie wchodziłem ani zdrowy ani zdiagnozowany. Po wielu latach gehenny jaką odczuwałem w swojej nie do końca opisanej tu sytuacji, wychodzę z niej powoli, za to dużo starszy, z większą depresją, paradoksalnie mniejszą chęcią do walki o zmianę, jakąś tam diagnozą sprzed kilku lat i wieloma innymi rzeczami. Na pewno mam coś nie tak z nerwami, na pewno z myśleniem bardzo krytycznym wobec siebie, na pewno z lękiem bo boje się wielu rzeczy, do tego cała masa złych nawyków. Jestem dorosłym dzieckiem alkoholika, mam niedojrzałą osobowość i zacząłem podejrzewać też u siebie jakiś rodzaj ADHD. Co tylko przeczytam na temat zaburzeń, to myślę że dotyczy to też mnie. Kończąc mój chaotyczny, jak myślę wpis, z małym opisem mojej historii (może nie potrzebnym) dodam tylko, że jedyne kwalifikacje jakie mam to prawo jazdy C+E którego niegdy nie wykorzystałem z różnych powodów. Obecnie jestem na utrzymaniu mojej wspaniałej dziewczyny, która jakimś cudem znosi związek ze mną i moimi problemami zadziwiająco dobrze. Jestem jej za to mega wdzięczny. Czuję ogromną presję i chęć aby pomóc i odwdzięczyć się tym samym nie tylko jej, ale w końcu też sobie, choć na razie czarno to widzę. Liczę, że znajdę tutaj jakąś część odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, może rozwieje pewne swoje obawy, może skorzysta z tego wpisu i postów pod nim ktoś inny. Każda korzyść będzie dobra. Kończę lać wodę, liczę na zainteresowanie tematem, liczne posty ale także zrozumienie mojego problemu. Nie ukrywam, że boje się trochę konstruktywnej bądź nie, krytyki za pewien rodzaj strefy komfortu, którą można znaleźć w mojej historii. Przynajmniej ja taką znajduje.
  5. Czy ktoś z was wyszedł z depresji i/lub zaburzeń lękowych dzięki terapii psychodynamicznej? Pytam, bo dziś trafiłam na stwierdzenie pewnego superwizora w internecie że terapia psychodynamiczna nie jest od leczenia depresji i zaburzeń lękowych, tylko zaburzeń osobowości, a depresję oraz zaburzenia lękowe powinno się leczyć terapią poznawczo-behawioralną
  6. Witajcie, postanowiłem założyć konto i napisać posta powitalnego bo mam potrzebę wyrzucenia z siebie paru rzeczy zwłaszcza że mam znowu "trudne momenty" i chce sobie ulżyć (pisanie zawsze sprawiało mi przyjemność). Tak jak napisałem w tytule od ośmiu lat jestem uzależniony od heroiny i benzodiazepin (klonazepam, alprazolam). Moja matka stosowała wobec mnie przemoc psychiczną a ojciec się nie interesował mną i bratem. Byłem bardzo wrażliwym, empatycznym i wesołym dzieckiem ale przez introwertyzm (prześladowanie w szkole) i to że rodzice nie okazywali mi miłości wpieprzyłem się w wieku 14 lat w opio (kodeina, tramal na początku, potem morfina, heroina, fentanyl, buprenorfina), potem doszły do tego benzo. Oczywiście eksperymentowałem z innymi narkotykami. Od 8 miesięcy jestem czysty całkowicie, przeszedłem terapię w ośrodku stacjonarnym. Ciągle zmagam się z długofalowymi objawami odstawiennymi, nerwicą i lękami. Dochodzi do tego jeszcze niedoczynność tarczycy która przeistoczyła się w Hashimoto. Przerabiałem już każdą grupę leków antydepresyjnych, ale przez moje uzależnienie i to że cudem uniknąłem śmierci i wyszedłem z tego wolę nie wchodzić w prochy. Chodzę na terapię indywidualną i spotkania NA (Anonimowi Narkomani) ale dalej mam problem z powrotem do "normalnego" życia bo jednak to że zacząłem w takim wieku i jak długo i intensywnie to trwało - jest dużym utrudnieniem. Wycofanie społeczne i lęk przed odrzuceniem, niechęć do wszystkiego - Jakoś staram sobie z tym radzić ale ostatni miesiąc to po prostu równia pochyła w dół. Siedzę w domu i doświadczam 20 razy dziennie zmieniającego się nastroju - od niezdrowej ekscytacji do lęku i płaczu. Jestem po dwóch próbach samobójczych ale wydarzyły się one gdy jeszcze brałem. No to chyba tyle, tak mi się wydaje.
  7. Lion1991

    Hej wszystkim

    Hej wszystkim. To mój pierwszy post, więc postanowiłem, że napiszę go tutaj. Mam na imię Rafał i mam 32lata. Z zawodu jestem nikim i niestety nie jest to użalanie nad sobą (choć potrafię robić to doskonałe), jest to po prostu prawda. Nie będę jednak tego tutaj rozwijał, może kiedyś w innym poście. Na co dzień zajmuje się zamartwianiem i szeroko rozumianą stagnacją pomieszaną z resztkami naiwnej nadziej, że kiedyś będzie lepiej. Nie wiem co mi jest i nie wiem gdzie szukać pomocy. Czuję się samotny na tym świecie nie tylko między ludźmi, których wokół siebie mam tyle co kot napłakał, ale także z powodu braku pomysłu na własne życie, braku wiary w jakiegokolwiek Boga, braku filozofii dającej poczucie sensu w życiu i tym podobnym. Im dłużej żyje tym mniej wiem i mam coraz większy mętlik w głowie, o sklerozie nie wspominając. Diagnozuje u siebie wszystko jak leci, i sam nie wierzę, że można żyć z takim "kombosem". Postanowiłem, że spróbuję poszukać pomocy tutaj gdyż w realnym świecie u psychiatry czy psychologa, robiłem sobie tylko "dwójkę" w papiery. Nie chcę tego powtarzać. Wybaczcie tą smętną narrację w swoją stronę, ale tak właśnie myślę na co dzień, i mimo poczucia, że tym postem zdradzam dużo o sobie, to myślę że na tym forum zostanie to zrozumiane. Mam nadzieję, że znajdę tu coś dobrego dla siebie, a może i mnie uda się komuś pomóc. Kto wie? Witam jeszcze raz i pozdrawiam.
  8. Mam zamiar zmienić psychiatrkę, bo obecna nie chce zmienić mi leków mimo że nie do końca na mnie działają. Przyjmuję Prefaxine (150 mg rano) oraz Ranofren (5 mg wieczorem) od prawie 2 lat i od kiedy je biorę nie mam już zawrotów głowy, świądu, bezsenności, napięciowego bólu głowy czy suchości w ustach, problemy z oddychaniem, dyskomfort na skórze i lęk straciły na sile, ale nadal mam refluks, zamartwianie się, depresję i fobię społeczną. Moja obecna psychiatrka mówi że leki nie pomogą mi we wszystkim i to psychoterapia ma mi pomóc w tym w czym leki mi nie pomagają, ale czy nie mogę liczyć na to że leki zlikwidują spłycenie emocjonalne, gonitwę myśli, brak apetytu, brak energii, brak chęci do działania, brak sił fizycznych, zły nastrój, zaburzenia funkcji poznawczych czy pewne objawy fobii społecznej? Bo obecne leki mi tego nie niwelują, a myślę że jest to do osiągnięcia lekami, tylko gdyby tylko moja psychiatrka chciałaby mi je zmienić... Obecnie chodzę do psycholożki, za ok. rok dostanę się do psychoterapeutki, bo zdaję sobie sprawę że leki nie zlikwidują wszystkich moich objawów, ale sądzę że część zlikwidują, tylko nie te pierwsze leki dobrane przez psychiatrkę, czasem przecież trzeba zmieniać leki z 2 czy 3 razy aż się trafi na te odpowiednie... A moja psychiatrka pozostała przy tych pierwszych które tylko trochę mi pomagają, nie całościowo. Tak więc czy zmiana psychiatrki to dobry ruch? Czy może moja obecna psychiatrka dobrze robi?
  9. proszę o radę; ciężkie dzieciństwo (przemoc fizyczna i psychiczna) traumatyczne przeżycia próba samobójcza mojej mamy (byłam świadkiem) problemy ze sobą, własną tożsamością, w kontaktach z ludźmi, rozwojem osobistym (nauka, praca) przeszłam terapie, niestety nic nie przynosi skutku przełomowym momentem było uzależnienie od marihuany i kilkukrotne zażycie narkotyków, palenie było non stop codziennie przez ok. 6 miesięcy nigdy nie było ze mną dobrze, całe życie miałam ciężkie depresje z przerwami na lepsze kilka tygodni jednak od tamtego momentu jest tragicznie trafiłam do IPINU w Warszawie, zdiagnozowano u mnie PTSD, zaburzenia osobowości i rodzaj choroby dwubiegunowej, poczułam się względnie i zostałam wypuszczona, zaczęłam kolejną terapię, mija 3 miesiąc od kiedy jestem na wolności wszystko wróciło, jestem cały czas w domu, nie nawiązuję z nikim kontaktu, bardzo dużo śpię, mam odrealnienie, poczucie obcości, braku tożsamości totalną pustkę w głowie, nie jestem w stanie zrobić nic, mój dzień wygląda tak, że zjem coś, posprzątam i już nie mam sił ani głowy żeby zrobić cokolwiek innego, bardzo cierpię, mam myśli samobójcze non stop, płaczę, czuję się jak w jakimś obłędzie, bliscy twierdzą, że jestem podejrzliwa, przekręcam ich wypowiedzi, itp. w IPINIe bardzo ciężko mi było wytłumaczyć moje dolegliwości, mówiono mi, że to depresja i anhedonia i wypuszczono na lekach, z których część już kiedyś brałam i nie było rezultatu, dodatkowo na licie, na którym czuję się fatalnie. Dowiedziałam się, że po marihuanie przeżyłam psychozę, jednak nie chciałam wtedy przyjmować neuroleptyków, bo się ich bałam. I tym sposobem tkwię w tym stanie od 3 lat, 3 lata siedzenia w domu i cierpienia i chodzenia po lekarzach, z których każdy stwierdza depresję/ chad, leki nie działają. W ipinie wspomniano o elektrowstrząsach finalnie nie doszły do skutku. mam nowego lekarza przed którym się otwieram trochę bardziej jednak nie jestem w stanie wytrzymywać do kolejnych wizyt bez ochoty zrobienia sobie krzywdy. Jako pierwszy zaproponował, że wprowadzi mi lek przeciwpsychotyczny latudę. Pytanie do Was: czy aż tak może objawiać się chad? Że nie funkcjonujesz w ogóle, wegetujesz dosłownie. czy to może być jakiś rodzaj psychozy lub schizofrenii bez objawów wytwórczych, schizofrenia prosta? może ilość stresu i problemów spowodowała zablokowanie się organizmu? Nie mogę normalnie funkcjonować, myśleć, rozmawiać, prowadzić samochodu, gubię się w przestrzeni, nie ogarniam swojego otoczenia, wiecznie jest bałagan. Proszę o jakieś odpowiedzi, może ktoś przeżył coś podobnego?
  10. Pisałam w innym wątku, że mam ciężką depresję, jestem po elektrowstrząsach i od 5 lat leże w łóżku. Od roku chodzę na terapię cbt. Za zgodą terapeuty każda sesja odbywa się na Lorafenie, bo inaczej z lęku i deprechy nie wyszłabym z domu. Czy to jest to ok?
  11. cześć historia jest dosyć długa wiec w skrócie objawy i leki jakie biorę. Mężczyzna lat 21 Objawy jakie mam obecnie: Czuje się strasznie. Ciagle mam odczucie odrealnienia, spowolnienia, problemów z koncentracja. Ciagle mam dziwne myśli dotyczące sensu życia, jakichś sytuacji czy wartości. Mam problemy z podejmowaniem nawet najmniejszych decyzji. Czuje się ciagle winny ze moje życie wyglada tak a nie inaczej. Ciagle czuje się niezdecydowany co chce robić w życiu oraz co jest moim celem życiowym. Mam problem z motywacja aby zacząć robić rzeczy nieprzyjemne które zbliża mnie do postawionych celów. Ciagle czuje ścisk w klatce piersiowej. Czuje się mało wartościowy i gorszy od innych. Jest we mnie dużo zazdrości i budzi to poczucie gorszości ze nie jestem taki jak osoby które podziwiam. Mam wrażenie ze wszystko co mnie otacza jest mi obce. Mam wrażenie czasem ze totalnie nie dociera do mnie świat zewnętrzny. Widzę to co się dzieje ale to do mnie nie dociera. Jestem wiecznie zmęczony i niewyspany. Praktycznie mało co mnie cieszy i sprawia mi dłuższa radość. Boje się wszystkiego. Boje się przyszłości i przeszłości a nie umiem żyć tu i teraz. Ciagle nachodzą mnie egzystencjonalne pytania. Nie potrafię się cieszyć tym co mam bo od razu pojawia się smutek ze to i tak minie. Strasznie mam schematyczne i zaszufladkowane myślenie. Boje się wychodzić do ludzi mimo ze to sprawia ze czuje się lepiej. Co mi jest ? Nerwica , dystymia, depresja, borderline, apatia, anhedonia ? Sam nie wiem. Wiem ze nie mam powodów aby się martwić. Zarabiam dużo robiąc to co kocham we własnym biznesie, mam kochających rodziców którzy nigdy mi nic nie zrobili abym miał traumy, mam przyjaciół, partnera, własne mieszkanie, drogie ubrania, sprzet najnowszy, rozwijam pasje chodzę na studia które mnie jaraja i mimo to jestem strasznie nieszczęśliwy. Co jeszcze mam zrobić aby się wyleczyć ? Stosowane leki: miravil, dutilox, wellbox, escitalopram, anafranil, sulpiryd, prefaxine, apiriox, esketamina, pregabalina, hydroksyzyna doraźnie Pełna historia: Witam. Mam 21 lat i nie wiem co dokładnie mi dolega ale już nie mogę tak dłużej funkcjonować. Od kilku lat leczę się psychiatrycznie z mniejszymi bądź większymi rezultatami. Wszystko zaczęło się od problemów żołądkowych w 2016 po operacji wyrostka robaczkowego. Przez długi czas miałem problemy z żołądkiem i jelitami. To był okropny czas dla mnie. Ciagle mnie coś bolało i bałem wychodzić się z domu gdyż mogł mnie dopaść mocny ból lub biegunka na mieście. Pamietam ze w tamtym okresie nie widziałem w sobie nadzieji. Dużo płakałem i chodziłem przybity. Wtedy tez zdiagnozowano u mnie depresje. Zacząłem brac miravil bo byłem niepełnoletni i grupa leków jest zdecydowanie bardziej ograniczona. Przez około 2 lata brałem ten lek i raz było lepiej raz gorzej ale generalnie ciagle zwiększyłem dawkę aż do maksymalnej. W międzyczasie rozpoznano u mnie zapalenie żółciowe żołądka, IBS, Sibo, nietolerancję pokarmowe na fruktozę i laktozę. Zaczęło się żmudne leczenie i dieta. Pamiętam wtedy ze często miałem nieobecności w szkole z tego powodu. Strasznie się nakręciłem każdym kłuciem które odczuwałem. Po zjedzeniu tylko myślałem czy będzie mnie bolec brzuch czy nie. Wtedy lekarka zmieniła mi miravil na dutilox. Tak jak w poprzednim leku szału nie było. Tez dawka z czasem została zwiekszona do maksymalnej. Mój stan psychiczny się nie poprawiał ponieważ ciagle stresowałem się choroba i bólami. Gastroenterolog przepisał mi lek o nazwie Sulpiryd który jest dosyć starym lekiem i rzadko stosowanym w psychiatrii obecnie. Nastąpił wtedy mocny przełom w leczeniu żołądka i jelit. IBS zniknął oraz znaczna cześć boli ustala i jakoś nie miałem już takich nerwowych boli ani takiego przewrażliwienia na każdy bodziec związany z żołądkiem. Z rok czy półtora leczyłem żołądek aż do całkowitej remisji objawów. Można powiedzieć ze gdy skończyły mi się problemy żołądkowe głowa się mocno uspokoiła. W 2020 roku można powiedzieć ze wszystko było całkiem okej. Mailem jakieś problemy z relacjami i nieśmiałością oraz nastrojem ale ogólnie czułem się ciagle jakoś 7/10. Dodam ze w międzyczasie próbowałem 3-4 terapii ale żadna z nich nie została ukończona oraz nie trwała dłużej niż kilka miesięcy. Ale wracając to wszystko się układało aż do stycznia 2021 gdzie na imprezie na studiach wypiłem dużo alkoholu i wziąłem leki ( jak zwykle dawkę codzienna, to nie była próba samobójcza bo wziąłem normalna zalecana dawkę ) Po imprezie wszystko było git aż obudziłem się następnego dnia. Poczułem się totalnie innym człowiekiem. Totalnie sparaliżowany przez strach i lek. Czułem się strasznie odrealniony i spowolniony. Po prostu czułem się fatalnie. Byłem w bardzo dużym dołku psychicznym. Myślałem ze to kac ale trwało to dobę jedna druga trzecia i nie chciało minąć. Udałem się do psychiatry. Psychiatra twierdził ze to normalne po alkoholu i lekach ale przepisał mi pregabaline przeciw lekowo i odstawił sulpiryd. Kazał udać się na oddział wrazie nagłego wypadku. Kilka dni później znowu wylądowałem u psychiatry. Praktycznie nic nowego nie usłyszałem. Ten stan trwał miesiącami i czułem się ciagle smutny i zestresowany. Dostałem totalnej anhedonii i nic mnie nie cieszyło. Po prostu każda myśl wywoływała u mnie stres. Jedynie w szkole na studiach wśród ludzi czułem się dobrze. Weekendy w samotności mijały mi okropnie. Dużo płakałem i czułem się nikim. Miałem bardzo duże wsparcie wśród rodziny i najbliższych i im mogłem się wygadać. Psychiatra prowadzący zdecydował ze odstawi mi dutilox i wprowadzi wellbox. Odstawianie duloksetyny to był koszmar. Mimo ze schodziłem stopniowo to czułem takie zagrożenie życia i uczucie ze wariuje. Coś czego nie da się opisać. Lek taki ze nie szło nic robić. Myślałem wtedy ze popełnię samobójstwo jeśli mi to nie ustąpi. Udało mi się załatwić wizytę u psychiatry prowadzącego jak najszybciej. Mimo ze czekałem krótko to każda świadoma minuta była cierpieniem którego nic nie mogło ugasić. Psychiatra przepisał mi welbox i zdecydował ze nie musimy schodzić z jednej kapsułki dutiloxu dopóki nie będę gotowy. Ciagle czułem się zmęczony, bez energii, bez chęci do życia. Wellbox oczywiście nie zadziałał i nie czułem się na nim za dobrze. Brałem potem maksymalna dawkę wellbox + jakiś potencjalizator nie pamietam jaki. Później było przejście na escitalopram i pregabalina 300mg. Wreszcie udało mi się zejść z duloksetyny rozdzielając kapsułki i dzieląc kuleczki na coraz mniejsze porcje. Taki setup leków przygotował mnie na leczenie esketaminą. Miałem olbrzymie nadzieje na poprawę po tej terapii. Kosztowała ona moich rodziców 30.000 zł. Na esketamine zareagowałem okropnie bo dostałem drgawek potów i leków oraz nudności ale tylko za pierwszym razem. Potem była mega faza i uczucie kilkuminutowej euforii i odklejki oraz kilku godzinny zjazd. Wszystko było prowadzone w klininice. Objawy zmalały maksymalnie o 20%. Psychiatra zdecydował się dodać jeszcze sulpiryd jako potencjalizator. Niestety i ten sposób nie pomógł. Zdecydowałem się pójść do jednego z lepszych profesorów psychiatrii na dolnym Śląsku. Profesor zwiększył mi dawkę pregabaliny do 450 i przepisał anafranil. Zalecił również wizytę w szpitalu psychiatrycznym dla lepszej diagnostyki. Odmówiłem jednak ze strachu. Po anafranilu czułem się bardzo źle i miałem potworne leki i uczucie strachu. Nie dało się tego wytrzymać. Dawka pregabaliny która stosowałem również nie pozwalała mi na skuteczna koncentracje. Ciagle czułem się odrealniony i spowolniony. Wróciłem do profesora po miesiącu i stwierdziłem ze trudno godzę się na szpital psychiatryczny i wracam do escitalopramu. Pobyt w szpitalu minął bardzo dobrze. Byłem w klinice psychiatrii we Wrocławiu. Przez 4 tygodnie byłem hospitalizowany. Bardzo dobrze się czułem w szpitalu o dziwo wśród pacjentów. W szpitalu zrobiono mi test scid który wykazał u mnie cechy osobowości borderline. Dziwi mnie ta diagnoza bo nie jestem wybuchowy ani nie mam mani na przemian z depresja a także nie miałem żadnych prób samobójczych. Po wyjściu odstawiono mi sulpiryd. Później byłem znów u profesora to dostałem wenlafleksyne która później została mi zwiekszona do 225 mg. Obecnie jestem w trakcie terapii grupowej na odziale leczenia nerwic. Wcześniej tez pol roku chodziłem i nie widziałem postępów. Miałem badanie QEEG które wykazało jakieś problemy z przepływami. Szczerze powiedziawszy nie wiem co robić. Terapia nie działa sprawia ze tylko czuje się gorzej. Żaden lek nie chce pomoc. Nie wiem co mi zostało. Próbuje medytacji i innych sposobów na minę fulness ale każdego dnia jest to samo. Dosłownie wszędzie piszą ze depresji czy inne zaburzenia można leczyć ale jak. Lekami już próbowałem a terapia tez u mnie nie jest za skuteczna bo znam wszystkie mechanizmy ale nie umiem ich zastosować.
  12. Rozpisałam się, ale mam nadzieję, że ktoś dotrwa do końca :) Od zawsze miałam tendencję do wymyślania w głowie różnych historii. Zwykle były to jednak takie opowieści, które wymyśla też wiele moich rówieśników, to znaczy marzenie o sytuacjach, które nie mają szans przydarzyć się w rzeczywistości, a w których ja brałabym udział, najczęściej miało to związek z tymi, w których byłam wtedy zakochana. Odkąd jednak pojechałam na studia i z powodu nieznalezienia zbyt wielu znajomych stałam się bardziej samotna, bo z przyjaciółkami miałam kontakt głównie przez telefon, w mojej głowie pojawiły się historie, w których mnie w ogóle nie było, główną bohaterką była osoba całkowicie zmyślona, większość bohaterów również, niektóre były osobami znanymi publicznie, którym wymyślałam różnego rodzaju koleje życia, trochę opierając się na tym, co jest o nich naprawdę wiadome, a czasem nie. Dodajmy, że od liceum pojawiło się we mnie dziwne zafascynowanie dojrzałymi kobietami, które w szkole objawiało się zakochaniem w nauczycielce, na studiach stało się zakochaniem w pewnej osobie publicznej, po kilku miesiącach ta osoba zmieniła się, ale nadal jest to dojrzała kobieta. Podejrzewam, że ma to związek z moją toksyczną matką, w której nie widzę wzoru, której to ja musiałam zawsze matkować, mediować w jej kłótniach z rodziną, wysłuchiwać, a kiedy dorosłam dawać jej rady, mówić co robi źle, tłumaczyć ją przed rodziną, a w podzięce jedyne co otrzymuję to naprzemienne obelgi, wyrzuty, z rzadka komplementy, kiedy ma wyrzuty sumienia, ale ja nie potrafię w nie wtedy uwierzyć, bo wiem, że za chwilę znowu może spowodować awanturę. Po pół roku studiów nastała pandemia, wróciłam do rodzinnego domu i tam spędziłam ponad rok. Wtedy tworzenie historii nasiliło się i to mocno, najbardziej w okresie zimowym i trwa aż do teraz. Potrafiłam spędzać czas bardzo długo chodząc po piętrze tam i z powrotem w głowie przeżywając historię obcych mi osób niczym serial. Chciałam odciąć się od nerwowej atmosfery panującej w domu, epidemii, mojego brania odpowiedzialności za matkę. Doszłam do takiego punktu, że gdy nie jestem skupiona na jakiejś czynności lub rozmowie z kimś włącza mi się od razu automatycznie tryb tego alternatywnego świata, tej alternatywnej historii. W pewnym momencie zaczęłam dostrzegać w tym pewien problem i zaczęłam tę historię spisywać, aby pozbyć jej się z mojej głowy. Tak powstała prawie trzystustronicowa książka, a po niej jeszcze jej przerobiona wersja, a na koniec kolejna, bo ta historia cały czas ewoluuje, nie zmienia się tylko główna bohaterka, która na początku wydawała mi się całkowicie obca - jest kobietą po czterdziestce, posiadającą rodzinę, wnuki, wygadaną, pewną siebie i niesamowicie piękną; ale teraz widzę, że tak naprawdę są w niej pewne cechy, które mam i ja tj. kompleks matki, wrażliwość, strach przed samotnością a jednocześnie te cechy, które ja chciałabym mieć. W dwóch pierwszych wersjach historia doszła do końca, a więc bohaterka zestarzała się i zmarła, ale nie zakończyło to epopei w mojej głowie. Cały czas rozbudowuję środek tej historii, a więc jej wiek średni i robię to nieświadomie. Ostatnią wersję historii spisałam w czerwcu, a już mogłaby być ona zaktualizowana. Kolejnym niepokojącym objawem jest moje zafascynowanie dojrzałymi kobietami. Obecnie bardzo podoba mi się pewna kobieta ze świata publicznego. I to nie, że po prostu z wyglądu, ale wyczytałam chyba wszystko co da się na temat jej życia i wplotłam ją jako bohaterkę do mojej historyjki wyobrażając sobie różne wydarzenia z jej życia na podstawie tego, czego się o niej dowiedziałam. Do tego za każdym razem, kiedy jest mi smutno, źle i samotnie, włączam sobie filmiki z nią w internecie i słuchając jej głosu, widząc jej uśmiech, czuję takie dziwne ciepło, które mnie ogarnia. Jest to jakaś bańka, jak to nazwałam - kiedy inne rzeczy w świecie są takie paskudne i szare, to ona zawsze będzie tak samo piękna, tak samo elegancka, tak samo urocza. To chore, wiem. Od jakiegoś czasu podejrzewam u siebie właśnie nerwicę lękową. Od czasu jesiennej fali pandemii narastają we mnie lęki różnej maści. Dochodziło już do tego, że stresowałam się nie tylko jakąś sytuacją, ale też samym faktem, że mam w sobie lęki i to tak się zapętlało. Wielokrotnie miałam objawy somatyczne takie jak bóle mięśni, kończyn, uczucie słabości czy zawroty głowy. I właśnie zawsze uciekałam do tego w ten wymyślony alternatywny świat. Przedwczoraj doznałam dziwnego epizodu odrealnienia, co jak dzisiaj wyczytałam jest właśnie objawem nerwicy. Stałam na przejściu dla pieszych, a wszystko co działo się wokół mnie wydawało się być poza mną. Ludzie, auta, budynki wydały mi się obce niczym w jakimś śnie i to, co ja robiłam też było jakby nie moje. Dokładnie tak, jak czułam się kiedy robiłam coś w prawdziwym śnie. Wczoraj to uczucie pojawiło się znowu, kiedy wracałam wieczorem do domu. Niby wiedziałam, że to poczucie odrealnienia jest fałszywe i ten świat jest prawdziwy, ale jednocześnie było to bardzo dziwne. Boję się, że niedługo odkleję się za bardzo. Chciałabym znaleźć inny sposób na odreagowanie, a nie taki wydający mi się psychiczny i po prostu chory. Mam wyrzuty sumienia, że taka jestem. Chciałabym naprawdę przeżywać coś pięknego w życiu, a nie tylko wyobrażać sobie jakieś okropne historie o kobietach. Nie jestem lesbijką, wiem o tym, bo bardzo pragnę założyć rodzinę, mieć dzieci, a do tego pocałunki czy przytulenia (bo do niczego więcej nigdy nie doszło) ze strony mężczyzn sprawiały mi przyjemność (okay, raz durzyłam się w jednej koleżance i nawet kilka razy po alkoholu miałam wielką ochotę ją pocałować kiedy się przytulałyśmy albo tańczyłyśmy ale to wszystko) więc nie wiem skąd u mnie ta narastająca fascynacja kobietami i tworzenie o nich historii - bo w tych moich alternatywnych światach relacje heteroseksualne są bardzo marginalne, głównymi wątkami są właśnie relacje safickie. Nie wiem, czy to wynika z moich problemów z matką i niedoświadczenia od niej wystarczającej bliskości a wręcz nerwów, wyzwisk i stresu? Martwię się o siebie i swoją psychikę (też o matkę za którą czuję się wiecznie odpowiedzialna), a także jako że jestem osobą wierzącą mam co jakiś czas wyrzuty sumienia też z tego powodu, że takimi myślami grzeszę. Od jakiegoś czasu matka wypomina mi, że nie nie przyjmuję Eucharystii, ale nie czuję się gotowa pójść do spowiedzi i wyznać przed księdzem, że mam takie myśli o kobietach, a jeśli w pełni nie wyznam swoich grzechów to to przecież nie ma sensu. Dodatkowo cały czas boję się jak będzie wyglądał świat, że znowu zamkną nas w domach i będę jeszcze bardziej samotna niż teraz. Boję się też zostawać w domu, ale równocześnie obawiam się wyprowadzać, bo boję się zostawiać matki samej
  13. Od 2019 roku leczyłam się lekiem przeciwdepresyjnym rexetin na nerwicę lękową i depresje, odstawiłam miesiąc temu bo czułam się już rewelacyjnie, niestety... Objawy wróciły, a razem z nimi wkręcam sobie że moge mieć depresje lekooporną i ogarnia mnie straszny lęk, nie wiem jak sobie z tym poradzić, proszę o jakieś rady, z góry dziękuję
  14. Karlotta34

    Lepsze dni?

    Dziś nadszedł dzien kiedy nie mogę sobie ju, poradzić z życiem, zapentliłam sie w problemach tak bardzo ze nie wiem jak mam z tego wyjść.... nie widzę juz kompletnie drogi.... Jestem samotna matka 11latka i to trzyma mnie jeszcze jakoś przy tym nędznym życiu. Nie układa mi sie kompletnie w żadnej sferze.... nie akceptuje siebie pod względem wyglądu, nie akceptuje siebie pod względem osobowości, nie akceptuje siebie pod względem nie razdzenia sobie.... nie wiem jak mogłam dopuścić do sytulacji w której jestem teraz.... 13 lat temu związałam się z nieodpowiednim człowiekiem ( ojcem mojego syna) było to życie na rolerkosterze.... znęcanie psychiczne na porządku dziennym.... 5 lat temu odszedł do innej kobiety, zalozyl z nia rodzine mają 2 dzieci.... najgorsze jest to że jedyne co mnie zabolało to nawet nie to ze mnie zdradzał pomimo tego że wiele mu w życiu pomogłam, najgorsze było to że mój syn traci ojca, traci stabilizację, pełna ( choć bardzo nieszczęśliwą rodzine), ze mieszkamy w małej miejscowość gdzie do dzisiaj panna z dzieckiem jest postrzegana gorzej niż morderca..... rzuciłam się w wir pracy, chcialam zapewnić synowi wszystko.... nawet się to udawało... do czasu..... dorastające dziecko ma coraz więcej potrzeb, ja też chcialam żyć jak inni, ponad stan.... I zaczęło się.... pożyczka za pożyczka.... między czasie walki w sadzie o wszystko z byłym partnerem.... na adwokatów, sprawy w sadzie, opinie w poradniach wydałam majątek, nie chcialam się przyznać przed kims że mam problemy wiec brałam te cholerne pożyczki.... a dziś? Dziś odwiozlam syna na obóz, żeby go na niego wysłać znow sie musialam zaporzyczyc.... wsiadając do autobusu byl taki szczęśliwy.... szkoda ze ja wsiadając do auta nie myslalam o niczym innym jak o tym że mam dosyc, dosyc tego życia.... ze co by było gdyby.... a teraz od 3.godzin siedzę w aucie zaparkowanym w środku lasu i szlocham,płacze, wyje.... nie ma już dla mnie wyjścia.... nie mam do kogo zwrócić się o pomoc..... jestem tak strasznie rozczarowana życiem a przede wszystkim sobą.... jak mam wyjść z tej spirali długów, nieszczęść....
  15. Hej, już jest podobny temat o strachu przed lekami. Ale chciałabym założyć osobny wątek bo jestem ciekawa, czy ktoś ma tak samo jak ja. Biorę od 15 dni zoloft 50 mg, wydaje mi się albo sobie wkręcam, że dostanę od niego alergii ( piecze mnie język, mam dużą łuszczycę i boje się, że nie zauważa alergii) i tak jest w kółko. Codziennie wstaje z lękiem, że muszę brać lek, biorę go tyle i nie widzę efektów, a mam wrażenie, że lęk się zaostrza. Czy ktoś miał podobnie ? Na dwa dni odstawiłam lek ale wróciłam bo jednak mimo strachu bardzo chce się już wyleczyć i poczuć minimalnie lepiej.
  16. Afektywna Dwubiegunowa

    Powitanie

    Hej nazywam się Klaudia i choruję na ChAD od 3 lat. Prowadzę także stronę internetową poświęconą chorobie afektywnej dwubiegunowej (https://afektywnadwubiegunowa.pl/) Na forum jestem pierwszy raz tak więc witam was tu wszystkich zgromadzonych
  17. Z powodu depresji straciłam ochotę i siłę na robienie tego, co kiedyś uwielbiałam robić. Teraz wiele razy się nudzę, ale też nie jestem w stanie się za nic zabrać, bo wszystko mnie męczy, nawet granie w ulubioną grę czy obejrzenie serialu na Netfliksie... Czy ktoś z was też tak ma/miał i jak sobie z tym radzicie/poradziliście?
  18. Witajcie. Pewnie mój problem wyda Wam się błahy, ale czuję potrzebę "wygadania się". Mam 23 lata, studiuję medycynę, mam zainteresowania, generalnie niczego mi nie brakuje, ale nie jestem szczęśliwa. Nie mam absolutnie żadnych znajomych, poza osobami z grupy, ale i z nimi nie utrzymuję żadnego kontaktu poza zajęciami na uczelni. Nie wiem czemu tak odpycham od siebie ludzi. Mimo że zawsze każdemu chętnie pomagam, uśmiecham się, to nikt nie chce nawiązać ze mną jakiejś relacji. Nie mam też chłopaka. Byłam 2 lata w związku, i po tych 2 latach dowiedziałam się, że mój facet ma drugą dziewczynę. Moje poczucie własnej wartości jest strasznie niskie, czuję się jak najgorsze zero. 2 lata temu zdiagnozowano u mnie depresję, leczyłam się ponad rok i faktycznie z efektem, bo myśli samobójcze mi minęły, emocje się wyciszyły i przestałam się przejmować problemami. Ale szczęśliwa dalej niestety nie jestem. Gdy przychodzą wakacje, nie mam się do kogo odezwać, poza mamą. Moi rodzice się rozwiedli, gdy miałam 11 lat, a od 13 roku życia mój ojciec zerwał ze mną kontakt. Próbował ponownie nawiązać relację, gdy skończyłam 18 lat, ale ja nie potrafiłam udawać, że wszystko jest okej, nie miałam ochoty na spotkania, a rozmowy z nim mnie męczyły. Jakieś 1,5 roku temu znów przestał utrzymywać ze mną kontakt. Około 6 lat mieszałam razem z mamą, dziadkami i ojcem w jednym domu, tyle że my na górze, a on z nową żoną i jej dzieckiem na dole. Mijał mnie jak powietrze. Strasznie się tego wstydziłam. Przestałam zapraszać moją jedyną przyjaciółkę, którą znałam od urodzenia do domu, bo było mi cholernie wstyd. I nasze relacje stopniowo się pogarszały i od 5 lat nie mam z nią żadnego kontaktu. Od 18 roku życia mieszkam już tylko z mamą i z jej mężem, z którym się nie dogaduję. Denerwuje mnie to, że traktuje dom jak hotel, nic nie robi, nawet nie potrafi umyć po sobie kubka. Gdy byłam gimnazjum większość czasu spędzałam z babcią, bo mamy ciągle nie było w domu. Wiem, że jestem dla mamy ciężarem, chciałaby mieć inną córkę, cieszącą się życiem i to też mnie dodatkowo dobija. Gdy mam taki zły humor jak dziś, pyta mnie co mi jest, próbuje ze mną rozmawiać, ale ja nie potrafię. Nie umiem rozmawiać o moich emocjach i o tym, co mi leży na sercu. Zawsze wtedy wprowadzam ją z równowagi,kończy się na krzyku i płaczu, a moje wyrzuty sumienia tylko się powiększają. Najgorsze są dla mnie właśnie te wakacje. Czuję wtedy taki kompletny bezsens mojej egzystencji. Poza miesiącem, w którym mam praktyki w szpitalu i jest naprawdę super, to potem jest porażka. Z utęsknieniem czekam na to, aby skończyć studia i zacząć już pracę i wyprowadzić się z domu. Czuję się nikomu nie potrzebna. Mam wrażenie, że gdybym teraz umarła, to na moim pogrzebie pojawiłaby się tylko moja mama. Czuję się niekochana, zbędna, mam wrażenie, że tylko przeszkadzam. Strasznie jest mi z tym źle. Próbuję sobie tłumaczyć, że naprawdę powinnam się cieszyć, z tego, co mam, bo mam 2 ręce, 2 nogi, jestem zdrowa, ale to wszystko nie działa. Na co dzień staram się o tym nie myśleć, wpadam w wir nauki i wyłączam emocje, ale przychodzi dzień, że coś we mnie pęka, jak dziś, i jest mi strasznie źle. Macie jakieś recepty na bycie szczęśliwym?
  19. Smutny20

    Przegryw

    Witam jestem tu nowy i szukam pomocy. Mam 16 lat, od podstawówki byłem tym najgorszym tzw. Kozłem ofiarnym, przez 6 lat byłem monotonnie popychany, wyśmiewany i bez przyjaciół. Prawie codzienne szantaże, przymusy, obrażania i komemtarze w stylu zniszczmy mu dzieciństwo. Stawiłem się dopiero w połowie 6 klasy i tego dnia byłem na skraju wyczerpania nerwowego, wracając do domu zapytałem się rodziców czy mogę zmienić szkołę po czym się rozpłakałem i powiedziałem o wszystkim co się działo przez ostatnie lata, przez następny tydzień nie chodziłem do szkoły, a w międzyczasie moi rodzice porozmawiali z moją wychowawczynią która (nawet nie wiem co zrobiła) ale główni gnębiciele odczepili się ode mnie do końca roku szkolnego nawet czasami byli mili, nadeszło gimnazjum gdzie środowisko było całkiem inne, była to najbardziej zgrana klasa w szkole. Niestety przez wydarzenia z przeszłości nie potrafiłem normalnie rozmawiać i ciężko mi było się zaadaptować jednak po jakimś czasie przyzwyczaiłem się, a całą klasę nawet polubiłem tak samo oni mnie. Wszystko dobrze się układało ale oceny... były tragiczne ledwo przechodziłem z klasy do klasy, i gdy to zauważyłem, że idzie mi tak źle zaczęło się obniżanie samooceny, do tego uroda, język, jąkanie się i brak przyjaciół to zaostrzyły. Teraz gdy chodzę do technikum sam nie wiem czy dam radę, klasa wydaje się być w porządku. Ale jak napisałem w tagach i temacie mam problem z ciągłą depresją jak i dystymią(przewlekła depresja z lękiem). Co wieczór mam myśli samobójcze, a w zwalczaniu tego pomaga mi youtube od którego jestem chyba uzależniony bo spędzam przy nim 12+ godzin na dobę i to dlatego, że pozwala zapomnieć o moich problemach. Ogólnie nie mam dziewczyny ale w jednej się zakochałem, dziewczyna z gry overwatch przy której zawsze się czułem doceniany, dziewczyna wręcz idealna z charakteru który miała bardzo podobny do mojego tylko miała znacznie lepsze oceny, wymowę i lepiej nawiązywała kontakty ale to chyba dlatego, że jest dziewczyną. Była bardzo inteligentna. Przez pół wakacji rozmawialiśmy ze sobą, nawet zapraszała mnie do gry. Niestety od jakiegoś czasu nie odzywa się i to nie przez szkołę bo czasami jest dostępna, coś czuję, że to wina mojej wymowy bo nie zawsze składam zdania idealnie(btw.czytam książki nie rzadziej niż większość) i się jąkam, a wiem, że to uciążliwe w słuchaniu aczkolwiek doceniała mój głęboki cichy głos. Jest też druga kwestia dot. Mojej inteligencji, robiąc płatne testy iq na internecie wychodziło mi znacznie ponad przeciętnie 130-140iq do tego moja wysoka kreatywność, szybkie obliczanie i wiedza na temat uczuć innych tzn. Wiem jakie ktoś ukrywa emocje, o czym myśli i czy ma problemy z depresją, samooceną czy coś w tym stylu, myślę też bardzo racjonalnie, ogólnie nie mam tak, że kogoś z góry skreślam bo jakoś dziwnie wygląda, zazwyczaj mam zamiar poznać jak najbardziej daną osobę, a potem oceniać jednak wszystko skreśla to brak chęci do nauki, słabe relacje z ludźmi i słabe oceny. Sam nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.... Streszczając, co wieczór ma myśi samobójcze, bardzo niską samoocenę, ciągłe zmęczenie, dwie lewe ręce, wady wypowiadania się czyli chyba przegryw życiowy i moje pytanie brzmi jak to zwalczyć? Dlaczego nie mogę nawiązać relacji, a wszystkie które mam powoli uciekają, nic mi się nie chcę, a jutro znowu wstawanie o 5 rano. Czy ktoś też miał takie problemy? I przepraszam jeżeli źle się to czyta z powodu składania zdań.
  20. Witam wszystkich użytkowników! Czytałam kilka wątków na tej stronie na temat nerwicy pęcherza moczowego oraz ciągłego uczucia parcia na pęcherz. Sama cierpię przez tą dolegliwość już jakieś 3 lata. Zawsze byłam osobą lubiącą wychodzić na spacery, na imprezy, na spotkania, zakupy...Teraz? cieszę się jak wariatka, kiedy nie muszę nigdzie wyjść z domu. Już nawet nie liczę ile nabiegałam się przez to do lekarzy... Wyniki badań krwi, moczu, pęcherza - wszystko w normie. Wizyty u psychologa? Są. Wizyty u psychiatry? Też. Tabletki? owszem... a problem nie znika. Aktualnie biorę lek Pramolan, dzięki któremu czasem jest lepiej czasem gorzej... Lepiej kiedy wezmę większą dawkę, co z kolei powoduje ociężałość, senność i problemy z układem pokarmowym (zaparcia, niedrożność jelit, okropne wzdęcia, przybieranie masy ciała). Wszyscy z Was, którzy również borykają się z tym problemem wiedzą jakie to uciążliwe, więc nie będę rozpisywać się na temat tego jak bardzo mój pęcherz rujnuje mi życie. Chciałabym tylko zapytać Was czy coś finalnie komuś pomogło? Jakiś konkretny lek? Jakaś konkretna terapia? Czy ktoś w końcu całkiem pozbył się tego problemu? Chwilami tak bardzo mam tego dość, że odechciewa mi się żyć, dlatego tak bardzo chciałabym wiedzieć, czy jest chociaż cień szansy na to, żeby się z tego jakoś całkiem wyleczyć?
  21. Długo myślałam nad tym co napisałam poniżej. Może ktoś miał podobnie. Wybieram się do psychiatry, ale zastanawiam się czy dobrze zrobiłam. Wahania nastroju w ciągu dnia Problemy z zaśnięciem, przebudzanie w nocy Zmienność emocji w ciągu dnia Zwiększona płaczliwość, potrafię codziennie znaleźć do tego jakiś powód, który z perspektywy czasu okazuję się głupotą Dni bądź godziny gdy mam doła, nie widzę sensu życia, nie mam na nic ochoty ani siły nic zrobić Zdarza się że coś mnie ucieszy, trwa to coraz krócej ale zdarza się Popadanie w taką jakby histerię gdzie płaczę , chcę krzyczeć, wyobrażam sobie śmierć i chcę umrzeć, tnę się , gryzę się po rękach Poczucie bezsilności, smutku, pustki, niechęć do życia Ciągłe zamartwianie się rzeczami które kiedyś nie powodowały u mnie takiego uczucia Zamykanie się w swoich myślach, w swoim świecie Problemy z zapamiętywaniem i skupieniem co według mnie jest następstwem tego że w mojej głowie jest masa myśli, rozmów co trochę burzy rzeczywistość wokół Strach przed interakcją z obcymi ludźmi jak witanie się, nawiązywanie kontaktów, problem z rozmową, patrzeniem w oczy i udzielaniem się. Na ogół w takich sytuacjach radzę sobie najlepiej po alkoholu Przez większość czasu poczucie zmęczenia braku energii żeby coś zrobić Słabe kontakty z rodzicami, rodziną Oprócz smutku, jest też dużo tego uczucia zobojętnienia, gdzie nie czuję kompletnie nic, nic mnie nie zaskoczy, nie ucieszy, nie rozzłości. Przebywanie w licznym gronie np. rodzinie, klasie pełnej ludzi wywołuje we mnie spięcie, nerwowość, zdenerwowanie, lęk, pocenie Wyraźcie proszę swoje opinie, może ktoś miał podobnie. Czy słusznie postąpiłam umawiając się do lekarza czy może wyolbrzymiam ?
  22. Witam, jestem nowy na forum... Zaczne moze od przedstawienia sie: Jestem młodym chłopakiem lat 24, pracuje, i... Potrzebuje pomocy... Prosze o przeczytanie wszystkiego mimo ze wiem ze to bedzie pewnie trudne dla wiekszosci. Zacznę od tego ze wychowywałem się w domu z rodzicami przy których brakowalo mi zauwazenia, chcialem zeby mnie zauwazyli, docenili, którzy ciagle mowili zebym spowaznial ze jestem dzieciak itd... oraz dziadkiem alkoholikiem. W podstawowce tylko tata pracował, więc bylem biedny. Trafilem do snobistycznej klasy i bylem wysmiewany i dreczony. Dzis nie boje sie o tym mowic, tak po prostu bylo. Plakalem, bylem sam, nie mialem zadnych przyjaciół. Wszyscy byli przeciwko mnie i nigdzie nie mogłem znaleźć pomocy. W domu wracałem to były afery z dziadkiem, nigdzie nie było spokoju. Mama w tym wszystkim była prawie niezauważalna, mówiła tylko ze bardzo mi współczuje. Pierwsze znajomości zaczalem zawierać w technikum, miałem czesc klasy w porządku i część ktora tez próbowała sie z czegos nasmiewac, ale nauczony bledami przeszlosci bylem wyczulony i reagowalem agresywnie i nie dalem sobie wejsc na glowe. Jednak odreagowywalem nieprzespanymi nocami, myslac o zagrozeniu ze powtorzy sie szkola podstawowa, uciekaniem z lekcji do domu, pod pretekstem bycia szkolnym cwaniakiem, łobuzem. A prawda byla taka ze czulem sie zle i wialem do domu... Obecnie pracuje, mam dziewczynę, która jest kochająca, wierna, troskliwa, mądra i bardzo ładna. Jedynymi jej minusami sa kontrola i zazdrosc. (Jednakze na poczatku znajomosci zrobila mi krzywde mowiac ze ma inny typ faceta, że nie ukrywa ze nie jestem taki... bylismy juz razem, i widzialem w jej oczach jakis zawod... Stalo sie to jak kiedys bylismy w sklepie i cos przymierzalem, potraktowala mnie zle przy swoich przyjaciolach, ktorych zupelnie nie znalem, nie zwracala na mnie uwagi, slowem sie nie odzywala. Chcialem sie z nia wtedy rozstac, przepraszala mnie 2 tygodnie i stwierdzilrm ze zobacze co bedzie dalej, no i faktycznie minelo kilka miesiecy i sie na prawde zakochala... Przeprasza mnie po dzis dzien za to co zrobila i mowi ze nigdy sobie nie wybaczy.) Do tej pory uwazalem ze ja kocham, i chyba nadal tak mysle. Mam z nia wspolne plany, konczy studia i mam zamiar wziac kredyt i kupic nam mieszkanie (jesli przez tego wirusa oczywiscie nie strace pracy) Celowo napisalem do tej pory gdyz chce zobrazowac swoj problem Wydawalo mi sie ze wszystko jest miedzy nami okej, jednakze przez tego wirusa widujemy sie teraz rzadko i jako ze dziewczyna bardzo mnie kontrolowala, to nie przeszkadzalo mki jakos bardzo to z jakis czas sie nie bedziemy widziec. Niby tesknilem, ale nie tak jak ona i w pewnym momencie stwierdzila ze mi to przychodzi jakos latwo, i ze nie tesknie za nia. Ze stalem sie malo wylewny a wczensiej bylem bardzo... No i sie zaczelo... Zaczalem myslec ze moze ja juz jej nie kocham? Zaczalem myslec ze gdzies ide i widze nieraz jakas atrakcyjna kobiete i sie spojrze na nia, ze mi sie spodoba, ze zauwazam po prostu inne i ze to znaczy ze jej nie kocham. Nagle zaczela mi sie przypominac kolezanka z ktora sie kiedys spotykalem przed nia i ktora byla atrakcyjna. Zaczelo sie poczucie winy, obawa ze ja skrzywdze, z drugiej strony ze sam sobie wszystko zniszcze bo chce z nia byc i zalozyc rodzine... No i ze nie powinienem miec nihdy watpliwosci jesli to prawdziwa milosc... No i spirala trwa od jakiegos czasu non stop. 500x dziennie sobie mowie ze jest madra, fajna, ladna, ze ja kocham... Jakbym chcial sie sam na sile przekonywac. I mowie sobie kurde, na sile tak nie mozna, ale przeciez jak jestesmy razem (spotykamy sie juz) to wszystko jest okej, caluje ja ciagle, przytulam, mowie jej o sobie wszystko, wie o moich problemach o wszystkim... No i wyczytalem ze jest cos takiego jak nerwica natrectw czy zaburzenia obsesyjno kompulsywne w zwiazku i poza nim. No i mam pytanie czy takie nakrecanie sie i myslenie jest wlasnie takim czyms? W domu tez np mowie przedmioty ktore sa w okolo mnie. Czasem lapie sie na tym ze np patrze sie na biurko i obok i mowie 6 kawalkow ciasta, woda... W ogole nie wiem po co. Jak byłem mały to mialem kiedys mysli samobójcze i wystraszyłem sie ich i mowilem w kolko ,,nie nie nie, nie poddam nigdy sie." W pewnym momencie musialem zaczac mowic to glosno i moj pijany dziadek powiedzial ze jestem pier... No dobra, to jest jedna kwestia, ale pisze w temacie depresja, wiec juz tlumacze dalej i łączę wątek z dziewczyną. Mam jakis stan apatii czy anhedonii (brak poczucia szczescia) jestem ciagle zmeczony obojetnie ile bym spal. Bola i pieką mnie miesnie i stawy. Mam slabe libido i problemy z erekcja. Trwa to już kilka lat... Zaczalem ostatnio nieco unikac kontaktu, nie ze zupelnie, ale po prostu z moja dziewczyna jest tak ze sie spotkamy a zaraz musze wisiec przy telefonie i pisac dalej caly dzien. Informowac o wszystkim. No i jak sobie to tlumacze, to ta chec jej kontroli i jej zlosc jak np wyjde porozmawiac z kolega (jak nie ma stanu epidemii, nie mowie ze teraz, bo teraz to sie siedzi w domu...) to po prostu przez to troche tez sie dystansuje, i przez to ze mam wlasnie taki nastroj i nie chce zeby mnie ciagle w takim widziała... smutek nagle bez powodu taki ze mysle sobie po co w ogole zyc, nie wiem skad sie on bierze... Łącząc wątki chodzi mi o sedno sprawy, ze jak czasem nie mam ochoty faktycznie ciagle z nia rozmawiac to mam znowu kolejny powod do myslenia ze moze juz jej nie kocham, moze jej robie krzywde, zebym jej kiedys nie zdradzil. Mimo ze wiem ze bym tego nie zrobil i ze zadnej innej nie chce... A wracajac do depresji, a moze nerwicy, cholera wie czym to cale gowno jest... Jak budze sie rano to ciezko jest mi wstac. Mam takie mysli znowu to gowno, kiedy to sie skonczy... I jakies poczucie lęku, trzese sie w srodku, serce wali... Mozna zwariowac. Zyje weekendami, w tygodniu ide do pracy (pomimo ze teoretycznie ja lubie) mysle tylko czy sobie poradzę, czy mnie nie zwolnia przez tego wirusa co panuje teraz, jak to bedzie dalej, czy bede mogl kupic mieszkanie, mecza mnie tez mysli zwiazane z dziewczyna, ze martwie sie tym co powiedziala mi na poczatku ze ma inny typ, boje sie ze kiedys sobie takiego znajdzie, tym bardziej ze mam problemy z erekcja, i tu kolejna cegielka do braku poczucia wlasnej wartosci, obaw... I tu tez jest przyklad natrectwa, jak mi nie wyszlo 1 raz z pierwsza dziewczyna (ta jest 2ga) to w mojej glowie powstala mysl, a moze jestem gejem... Mimo ze nigdy nie interesowal mnie zaden facet i mnie takie cos obrzydza wrecz, i nigdy w zyciu czegos takiego bym nie mogl robic... Problem taki ze ta mysl wraca do dzis za kazdym razem jak mi nie chce stanac penis... Tez chore natrectwo i nie wiem jak sobie poradzic z tym. Byl tez czas ze myslalem ze jestem aseksualny i zaczalem o tym czytać i tez wracaly te mysli non stop, ale no przetlumaczylem sobie ze przeciez mam jakies fantazje, ze chociaz splycone to czuje checi jakies tam, ze podobaja mi sie kobiety, ze zawsse swoja musze zlapac gdzies... I pytanie do was do kogo powinienem sie udac, czy mozecie nakreslic na podstawie tego co napisalem co mi moze byc, jak to zmienic... Czy da sie cos zrobic z tym czy już cale zycie taki bede... Chodze na terapie juz poltorej roku.. Z przerwą teraz bo przez tego koronawirusa moja terapeutka zawiesila dzialanosc na jakid czas... Bylem u psychiatry w technikum, bO mialem problemy z rozwolnieniem na tle nerwowym, a pozniej lek ze jak wyjde to mnie dopadnie rozwolnienie... No i tak bywalo... Bralem asertin przez pol roku... Swoja drogs mysle ze problemy z libido i erekcja moga byc teraz tego skutkiem... Bylem jeszcze kiedys u psychiatry i probowalem lekow na te bole miesni i problemy z libido, dal mi coaxil, a potem wellbutrin xr. Coaxil jest chyba delikatny, ale nie mialem jakichs efektow i go odstawilismy, potem bralem wellbutrin i troche mi libido ruszylo, niewiele, ale cos tam ruszylo, jednakze ogolnie wiekszych efektow nie bylo i mialem zmieniac leczenie na moklobemid, ale po wellbutrinie trzeba bylo odczekac jakis czas zeby przejsc na moklobemid i potem juz dalem sobie spokoj z lekami, stwierdzilem ze to tuszuje tylko wszystko... Nie wiem jak sobie pomoc, nie wiem co zrobic, nie mam pojecia, blagam o pomoc. Nie chce stracic dziewczyny, nie chce stracic calego swojego zycia... Chce w wieku 24 lat sie urodzic i byc szczesliwym, zyc normalnie a nie wegetowac... Dziekuje jesli ktos to csle przeczytal... Pozdrawiam... I przepraszam ze chaotycznie.
  23. Mam 20 lat i moja mata jest alkoholiczką od kilkunastu lat... Gdy byłam mała widywałam matkę ciągle pijaną, niezainteresowaną mną ani moim życiem. Opiekował się mną tata i starsza siostra., mama była w domu ciągle pijana... Czułam się i nadal czuje odpowiedzialna za dom, za wszystkie obowiązki. W domu jest to temat tabu, nikt o tym nie rozmawia. Mama leczyła się, był czas gdy nie piła. Relacje rodziny się poprawiły. Wróciła do pracy i coraz częściej znowu zaczyna pić... Siostra wyprowadziła się już z domu.. Czuję, że nie radzę sobie ze swoim życiem... Nie mam znajomych ani nikogo komu bym się mogła wyżalić. Przez obojętność matki na moją osobę, brak zainteresowania mną nawet, gdy jest trzeźwa, brak docenienia od najmłodszych lat nie miałam motywacji do nauki, żadnej pomocy, teraz nie zdałam matury... Nie mam żadnych zainteresowań, jestem przez tą sytuacje bardzo zamkniętą osobą, nie umiem z nikim rozmawiać nawet z rodziną.. Z matką prawie nie rozmawiam, nawet gdy jest trzeźwa czuję do niej żal, nienawiść i będąc z nią sam na sam nie rozmawiamy. Tata stara się podnieść, uratować naszą rodzinę, wiem że nie jest mu łatwo dlatego nie dokładam mu zmartwień, bo bardzo go kocham za to co robił i robi. Miałam plany wyprowadzenia się z domu, lecz nie zdałam matury i z jednej strony nie chcę się wyprowadzić i zostawić tatę z tym wszystkim. Spędzam ciągle czas w domu, nigdzie nie wychodzę. Spotykam się jedynie z chłopakiem, w którym się zakochałam, ale nie opowiadam mu o niczym, ponieważ się wstydzę.. On uznaje mnie za osobę cichą i skrytą, bardzo chciałabym się otworzyć chociaż przy nim znowu być szczęśliwa, być sobą.. taką jaką byłam przed tym jak matka zaczęła pić... odważną, wesołą, chętną kontaktu z innymi. Nie mam motywacji do niczego... Nie chce już takiego życia z dnia na dzień... chciałabym mieć plany, marzenia, jakieś zainteresowania, a przede wszystkim znajomych i normalną kochającą rodzinę...
  24. Nie wiem od czego zacząć ale postanowiłam założyć tutaj konto, bo już nie daje sobie rady. Przejrzałam forum i pocieszył mnie trochę fakt, że są jeszcze ludzie którzy rozumieją... Do sedna - czuje się po prostu gorzej niż gówno. Bezużyteczna, nieprzydatna do niczego, dla nikogo. Ktoś może pomyśleć no idiotka... kończy studia, ma męża, ma rodzine, jest zdrowa... Otóż nie do końca. Jestem kłębkiem nerwów, denerwuje się przy każdej okazji (tak samo jak mój ojciec alkoholik z zaburzeniami psychicznymi bliżej nie zidentyfikowanymi - bo sobie nie pozwolił). I to jest najgorsze - matka, która całe życie wmawia mi, że jestem jak ojciec - uparta, a dalej ją cytując "jebnięta, popierdolona, kretynka, nieudacznik", a poza tym jestem "od sprzątania, jak dupa od srania" jak to pięknie mi podziękowała podczas naszej kłótni, gdy kolejny dzień ja sprzątałam po wszystkich a ona siedziała w swoim pokoju i jedyne co robiła to obgadywala mnie do swoich koleżanek czy rodziny i jak zawsze użalała się nad sobą. Niestety muszę z nią mieszkać, bo nie mam gdzie - nie mam też pracy od marca tego roku, mąż zarabia także nie zbyt wiele. U teściów mieszkaliśmy krótko, gdy musieliśmy opuścić wynajmowane mieszkanie (właściciel chciał je wyremontować). Mąż raczej nie wytrzymałby długo z rodzicami, a poza tym niestety najlepiej mieszka się samemu. Kiedyś miałam dobre relacje z matką - dziś nie chce mi się nawet na nią patrzeć, a co dopiero gadać. Poczułam do niej obrzydzenie kiedy udawała bezradną. Kiedy nie miałam już siły (ona pewnie też) ale ja chcialam pozbyć się ojca z domu (i to dawno) lecz ona mnie nie słuchała, bała się go. Mój ojciec pije od ok 15 lat z przerwami i jest z nim coraz gorzej. Teraz siedzi w swojej oborze jak to mówię a tak na serio wybudował dom, którego za grosz nie szanuje...tyle lat pracy, wyjazdów za granicę a on wszystko przepił i przepija dalej. Jedynie co tam ma to meble kuchenne i kanapę - od pół roku nic nie kupił bo ma inne priorytety. W domu wszystko brudzi, nie sprząta, rozwala kabine prysznicowa gorzej nic dziecko. A co jest najlepsze to, że mówi że czuje się jak na wygnaniu, że każdy ma go gdzieś. Ale prawda jest taka że karma wraca... Probowalismy mu pomóc już chyba z tysięczny raz ale nic. Wysyłaliśmy go do lekarzy, chcielismy mu załatwić terapię zamknięta... To wszystko na nic. Nawet teściom obiecuje, że nie będzie pil że to i tamto byle by ktoś go odwiedził... I faktycznie jeździmy tam jak idioci, jeszcze ostatnio posprzątaliśmy i daliśmy mu obiad, to co później zrobił? Za tydzień mieliśmy przyjechać ale uprzedził nas, że coś jest nie tak z ogrzewaniem i że muszą mu naprawić. Po czym pierwsi przyjechali teściowie, a on w progu ich wywalił, bo że on się źle czuje dziś, że to bez sensu i że sorry ale jedzcie do domu z powrotem... Na nasz ślub też nie przyszedł, bo się " źle czuł ". A na drugi dzień nam wydzwaniał, że nie wie co się z nim dzieje i że on się powiesi, a jak chcemy ratować chociaż psa to mamy przyjechać i to już! Powiedzcie mi czy wy byście nie zwariowali? Ja już na prawdę nie mam siły. Żałuję, że po szkole nie wyjechaliśmy gdzieś za granicę na zawsze i się nie odcięliśmy... Rówieśnicy nasi mają teraz żony, mężów, dzieci, w miarę stabilne pracę, mieszkania, domy... A my? No cóż... Wracając do wczesniejszego wątku - ojciec przez te całe lata wyjeżdżał do pracy za granice i jak zjeżdżał to już był koniec naszej wolności. Ale matka chyba to lubiła - ja bym nazwała to syndromem sztokholmskim. Ja znowu nie cierpiałam tego, bo gdy przyjeżdżał przynosil słodycze, było fajne ze dwa dni a potem darcie się o wszystko, bo nic mu się nie podoba, bo nie chodzimy w zegarku tak jak on chce, bo się źle powiedziało coś, bo w ogóle on ma zły dzień. Później obraza na pół roku, było raz nawet na dwa lata... (Przeze mnie, jak to on twierdził ale to on sam przestał do mnie gadać i się interesować). No a w międzyczasie hulaj dusza piekla nie ma - tatuś setka za setką, na kolację tabletki nasenne czy inne apapy i schizy w nocy. Nie zawsze było tak grubo ale dosyć często. Przy czym ja chodziłam do technikum, dużo zakuwalam i spotykałam się z moim obecnym mężem. A matka psuła nerwy dalej na własne życzenie i miała w dupie jak ja sobie z tym radze. Pamiętam jak kiedyś miałam nawet atak paniki, to zapytała co mi jest po czym zadzwoniła do siostry żaląc się jak to ona nie ma źle. Później zamieszkaliśmy z chłopakiem że sobą i też się nic nie zmieniło, staremu coraz bardziej odwalalo, mimo że czesciej wyjeżdżał. Nic też nie dał pobyt w szpitalu, kiedy to mój mąż go uratował jak pijany połknął w cholerę tabletek. Jak nas przepraszał, że on nie chciał, że on głupi, a i tak dalej robi swoje. Mając wszywkę jeździł dalej za granice, nie leczyl się i udawał, że jej nie ma - bo jak mu kumple mówili przecież można pić, że nic mu nie będzie. Tak jemu nic nie było, tylko mi - ześwirowalam do reszty, nie mam ochoty przez nich żyć i nie potrafię się odciąć. Mam też problemy z samoakceptacją no ale też mnie to specjalnie nie dziwi, zawsze czułam się gorsza, w podstawówce na wfie ostatnia, w okularach, później ogłuchłam na jedno ucho (aparat nie pomaga). Rodzice mnie nigdy nie chwalili, interesowali się głównie tym żebym do szkoły chodziła (miałam tylko jedno koleżanke i pamiętam jak dziś jak ona się rozchorowała i się o tym dowiedziałam to nie chciałam chodzić do szkoły, bo tak się wszystkim stresowałam). I z tym stresowaniem mam tak do dziś, w gimnazjum i technikum było już lepiej bo wzięłam się w garść i próbowałam nawiązywać bardziej kontakty, miałam więcej dobrych koleżanek, starałam się uczyć - mimo że musiałam dłużej siedzieć niż inni (tak mi się zdaje) ale to dzięki temu czułam się lepsza. Ale z tyłu głowy zawsze coś zostaje, nie jestem dalej pewna siebie, łatwo się łamie przy błahostkach a co dopiero problemach. Nie chcę mi się wstać z łóżka, robię to co muszę - prysznic, śniadanie, kawa, studia, szybkie zakupy i znów do łóżka przed tv lub telefon/laptop. Raz na jakiś czas się spotykamy ze znajomymi itp. ale ja najchętniej bym przesiedziała cały dzień w domu. Nic mnie nie cieszy nawet lampka wina... Gdy teraz szukam pracy na cześć etatu, żeby połączyć to ze studiami to stresuje się jeszcze bardziej, czy dam radę. Bo widzę, że jest jeszcze gorzej ze mną. Pamiętam że jak chodziłam do pracy to tak nie myślałam o wszystkim i jako łatwiej wszystko szło ale z drugiej strony nie nadaje się do wielu prac, gdyż często mam tak że Boje się panicznie z kimś rozmawiać, że go nie zrozumiem, że nie będę wiedziała co zrobić, że ktoś mnie wyśmieje. Boje się czy dam sobie radę w jakiejkolwiek pracy, czytam opinie o pracodawcach gdzie łapie się za głowę co można z ludźmi robić i tak mi się jeszcze bardziej odechciewa. Życie jest bez sensu. Studia ledwo się zaczęły od nowa i już mam problem, nie idzie mi w ogóle praca mgr. Pisze kilka dziadowskich stron i nic z tego nie wynika. Boje się, że jeszcze to zawale i będę bez normalniej pracy, bez studiów, bez wlasmego bezpiecznego kąta przy boku walnietych ludzi. W końcu jeszcze mój mąż znajdzie sobie kogoś innego, bo po co mu taka żona. Jednak nie chce robić tego tez mężowi, żeby siedział ze mną... mam wsparcie od niego, bo mnie pociesza, nie ocenia, często wysłucha jeśli w ogóle się odważne przemówić (mam z tym po prostu trudności) ale nie potrafi mi bardziej pomóc. Nie jest specjalistą, chce mnie wziąć do lekarza ale ja się boje... że otworze się komuś, a ktoś nie bedzie mi w stanie pomóc. Ostatnie dwa lata w wakacje siedziałam cały czas w domu! Wychodziłam tylko do pracy w tamtym roku, w tym już jej nie miałam. Wiem to jest dziwne, żeby młodej kobiecie nic się nie chciało. Ja próbowałam, starałam się ale i tak zawsze się poddałam. Nie mam już siły, nie mam pomysłu. Nie chce mi się nic. Najchętniej bym umarla, to nie pierwsza moja mysl.
×