Skocz do zawartości
Nerwica.com

moja historia, dla szukających ukojenia w śmierci.


Łazarz

Rekomendowane odpowiedzi

,,neuroleptyki mają gorsze skutki uboczne od antydepresantów''

 

Czy ja wiem...

Brałem/ biorę te i te i właściwie przyznam rację, że antydepresanty są nieco lżejszego kalibru, ale teraźniejsze neuroleptyki są bezpieczne.

Weź pod uwagę jak wiele ma do zrobienia ten lek, wyciszyć głosy, stabilizować nastrój, niektóre stosuje się nawet w leczeniu depresji, np. niskie dawki sulpirydu czy solianu(amisulpirydu), również ketrel(kwetiapina), którą biorę, przyjmuję w celu antydepresyjnym i stabilizującym. Co prawda jest to głównie lek przeciwpsychotyczny, ale co tam.

Jeśli chodzi o nazwy to są całkiem fajne.

Są jednak leki takie jak haloperidol co naprawdę klepią banie jak mało co.

Jest też król wszystkich psychotropów, a w szczególności neuroleptyków, KLOZAPINA dla tych, którzy nie wiedzą jest to lek ostatniego rzutu i szansy, stosuje się go w lekoopornych, przewlekłych schizofreniach.

Jest to jednocześnie najskuteczniejszy lek w swojej klasie, jest tylko małe ale...

1% osób zażywających go umiera. Jest ryzyko agranulocytozy czyli spadku liczby czerwonych krwinek co grozi śmiercią.

Grozi też zapaleniem mięśnia sercowego, jest to najbardziej toksyczny lek jaki stworzono- ale skuteczny.

Znałem osoby co go biorą, jakoś żyją i mogą tylko dzięki niemu żyć. Lekarze bardzo, ale to bardzo niechętnie go przepisują bo boją się katastrofalnych komplikacji, bo jest ich cała masa.

Gdy myślałem, że mam schizofrenię prostą to wręcz błagałem o ten lek, i miałem zupełnie wy.jebane na to, że mogę się po nim przekręcić. Gdy go się przyjmuje to 2 razy w tygodniu robią Ci badanie krwi i można go przyjmować tylko w warunkach szpitalnych.

 

Fajnie, że się odezwałaś Lukrecjo, fajny avatar, solian to dobry lek(brałem), w niskich dawkach działa aktywizująco, ogólnie wiele osób go sobie bardzo chwali.

 

Jack, też brałem venlafaxynę, brałem najpierw 75mg, a potem 150, bardzo bezpieczny lek.

Najbardziej jednak sobie chwalę bioxetin(prozac) i anafranil (najsilniejszy antydepr. ever )

No cóż, nie Ty jeden będziesz się dożywotnio szprycował, witaj w klubie, ale kto wie, może wymyślą na to lekarstwo w przyszłości...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Biorę Velafax 37,5 mg i wczoraj po pierwszym dniu już zadziałał.Poprawił się trochę nastrój, zniwelowało się to okropne zmęczenie i miałem lekki przypływ energii. Jednak dzisiaj rano przed przyjęciem leku miałem zejście i myśli samobójcze oczywiście potem się to unormowało. Lekarz mówi ,że i tak muszę czekać do 6 tygodnia. Nie czuje otępienia od leku. Lek mnie w ogóle nie odurza co jest sporym szokiem dla mnie, bo przed wakacjami lekowymi zdychałem od skutków ubocznych na najniższych dawkach antydepresantów, ale czuje zamułke od depresji. Słaby refleks pamięć i koncentracja. Wiąże z tym lekiem ogromne nadzieje. Co do anafranilu to stare psychotropisko i ma masę skutków ubocznych. Wiem brałem go ,ale w szpitalu mi go przedawkowywali i pewnie dlatego nie zadziałał. Fajnie ,że jedziemy na tym samym wózku. Razem zawsze raźniej jak to mówią:).A jak z twoimi studiami? Planujesz powrót na uczelnie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bardzo bym chciał, ale wiem jedno, pewnym mogę być tylko śmierci i podatków, reszta to niewiadoma.

Pamiętam lato, czerwiec , koniec sesji, II rok zaliczony na studiach, jakież to ja miałem plany, gdzie to ja nie miałem być w ciągu następnego roku.

Miało być tak pięknie i kolorowa, i za chu.ja bym się nie spodziewał, że za 3 miesiące zwariuję i następny rok będę gnił w swoim pokoju myśląc tylko o tym jak by się zniknąć.

Chyba już do końca życia nie napiszę zdania dotyczącego przyszłości w trybie innym niż przypuszczającym.

 

A ten anafranil to super był :P jaką delirkę po nim miałem, że hej ! :D

 

-- 02 cze 2012, 22:49 --

 

i zdechł temat, i tak długo żył, bo dożył aż okrągłej 10tki tysięcy, a potem spełniony- zdechł .

Przeżyłeś już swoje drogi temacie.

Dożyłeś sędziwego wieku.

Wychowałem Cię.

Co jakiś czas będę Cię odwiedzał na mogile nieużywanych tematów.

Zapaliłbym znicz gdybym był wierzący.

Pozwoliłem Ci odejść, i tak od pewnego czasu na siłę trzymałem Cię przy życiu.

Ale Ty chciałeś już odejść, swoje najlepsze miesiące miałeś już za sobą, potem stopniowo się starzałeś.

Kilka razy Cię reanimowałem, wskrzeszałem.

Ale wciąż nie odpinam od aparatury...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

12 dzień na Velafaxie 37,5 mg i czuje od dwóch dni poprawę. Styki się powoli odblokowują.Poprawił się refleks,nastrój oraz zniwelowało się to okropne zamulenie. Objawy depresji jeszcze oczywiście odczuwam, ale w troszkę mniejszym stopniu. Mam nadzieje ,że już po Euro mój koszmar się skończy i będę mógł wrócić do upragnionego życia zawodowego i wspomóc Stowarzyszenie:). Po roku totalnej maligny poczuć się troszkę lepiej to fajne uczucie:).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak spotkam kiedyś Boga to mu oficjalnie zajebie z liścia, po pierwsze za to, że zesłał mnie nie pytając mnie o zdanie, czy chcę uczestniczyć w jego pojebanej szopce. Po drugie za to, że ma wyjebane na wszystko i ma wszystkich w dupie. Po trzecie za to, że się nie ujawnia i nie mówi o co mu k..wa chodzi. Jeżeli człowiek jest podobieństwem Boga to ten Bóg musi mieć konkretnie nasrane pod kopułą, ten świat jest chyba odzwierciedleniem jego skrzywionej psychiki.

było by tak gdyby ten "bóg"rzeczywiście tworzył ludzi i po śmierci można było by mu nawrzucać aż by mu buty spadły i wyjebać mu z liścia przy wszystkich.jednak sądzisz że stworzył cię "pan bóg"?nikt nie prosił się na ten wstrętny świat a los nie rozdaje po równo(jeden sie rodzi brzydki drugi ładny jeden się rodzi w wysoko postawionej rodzinie inny sierotą).po drugie wiele "matek" się tłumaczy swoim dzieciom na ich pytanie jak przyszły na świat:a bo kondon pękł,a bo tabletka nie działa,a bo byłam pijana i nie wiedziałam co robie...dzieci takie zwykle mają wieczny żal do swoich rodziców o ich nieodpowiedzialność a takie matki powinny czuć się winne do końca życia.jeśli chodzi o przyjemności życiowe...można cieszyc się z wakacji zagranicznych,lotem samolote,zbieraniem pamiątek...jednak większości zamulonym hormonami nastolatkom wystarczy sobie zatkać dupę pindolem i są szczęśliwe bez końca.no tak...korek w dupie lekarstwem na wszystkie problemy...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

 

nie pisałem od ponad 2 lat. Od tamtego momentu sporo się wydarzyło.

Z nerwicą jest jak z bumerangiem- zawsze do niej wracasz.

Nie odwiedzałem tego forum bo miałem dosyć już pisania o chorobach psychicznych i czytania o ludzkich problemach, uznałem, że wystarczy mi już przykrych doświadczeń i należy zapomnieć o złym i skoncentrować się na świecie zdrowych.

I tak rzeczywiście było.

Niestety do czasu. Zrobiłem najgłupszą rzecz jaką mogłem popełnić- odstawiłem leki.

Nie będę zagłębiał się w szczegóły dlaczego. Miałem prawie półtoraroczny okres remisji, uznałem, że jak będzie działo się coś złego to uda mi się zareagować na czas i wrócić do terapii.

Ketrel wywoływał u mnie amnezję, po powrocie na studia miałem problemy z nauką. Jakoś sobie jednak radziłem jednakże brak wspomnień był bardzo dokuczliwy zważywszy na dodatek fakt iż poznałem tam wspaniałą dziewczynę i tym bardziej zależało mi na tym by pamiętać nasze rozmowy.

Dopóki byłem na lekach nie byłem w stanie się w niej zakochać.

Myślałem, że to takie romantyczne, że dla niej odstawię leki i zaznam miłości choć na krótki czas.

Było tak ze 3 miesiące do chwili gdy zaczynałem wpadać w manię.

Po około 6 miesiącach od odstawienia prochów byłem już w psychiatryku.

Wtedy zaczęła się czarna seria.

Po około 2 tygodniach pobytu udało im się wyciszyć moją manię końskimi dawkami neuroleptyków (20 mg olanzapiny, 800 mg solian).

Z manii przebiegunowało mnie w b. ciężką depresję, coś co już kiedyś doświadczyłem. Nie byłem w stanie sklecić zdania, nie miałem emocji, mimiki, kompletna anhedonia, autyzm. Każda sekunda była nieznośna bo nie mogłem się na niczym skupić bo nic do mnie nie docierało. Ani rozmowa, ani telewizja, ani książka nie były w stanie mnie w ogóle zaabsorbować.

Wtedy zadzwoniła do mnie dziewczyna, którą mimo choroby kochałem nad życie i powiedziała mi, że z nami koniec. Z dnia na dzień skreśliła mnie ze swojego życia na zawsze, nie chciała się ze mną nawet przyjaźnić ani widywać, zupełny bojkot.

Jakby tego było mało wiedziałem, że nie mam szans by ukończyć licencjat i że to koniec moich marzeń o Warszawie, wyższym wykształceniu, dobrej pracy, kontaktach z przyjaciółmi których tam miałem.

Moje życie legło w gruzach, a jedną jedyną przyczyną tej katastrofy była głupia, lekkomyślna decyzja o zaprzestaniu leczenia.

Nienawidzę siebie za to do dziś. Jak nad tym myślę to zastanawiam się czy aby bycie pod wpływem ketrela, które zmieniło moją osobowość na zimnego, pewnego siebie drania lecz nieco stępiałego nie wpłynęła na moją głupotę.

Obwiniałem się strasznie, nie mogłem się z tym pogodzić.

Jeszcze kilka miesięcy przed tym, po udanej sesji zimowej byłem jednym z najszczęśliwszych ludzi na ziemi.

Po horrorze który przeżyłem między 2010, a 2012 w końcu zacząłem wierzyć, że los się do mnie uśmiechnął.

Powrót do nauki, odzyskanie zdrowia, perspektywy, kobieta- wszystko to przekonywało mnie, że teraz będzie już dobrze i raz na zawsze mogę zapomnieć o przeszłości.

Od grudnia 2011 do marca 2013 miałem pełną remisję.

Pisałem wówczas właśnie na nerwicy co jest we wcześniejszych postach, opisałem wtedy ze szczegółami moje doświadczenia z chorobą.

Taka krótka dygresja to była.

Wracając do głównego wątku jak już wcześniej wspomniałem zawaliło mi się całe życie.

Depresja ustąpiła dopiero w lipcu tego roku czyli po 13 miesiącach.

Przez ten czas każdy dzień wyglądał tak samo.

Leżałem w łóżku, jadłem, spałem, chodziłem od okna do okna, unikałem dalszej rodziny jak ognia by nie zdradzić się z chorobą. Jak ktoś przychodził to zamykałem się w pokoju i nawet nie mówiłem cześć.

Nie odbierałem telefonów.

Usunąłem facebooka.

Gdy byłem w manii wyczyściłem wszystkie zdjęcia z aparatu.

To samo zrobiłem z telefonem.

W psychiatryku ukradli mi komórkę tak więc straciłem wszystkie kontakty jakie miałem tam zapisane.

Jakoś udało mi się odzyskać potem numer.

Oczywiście nie pamiętałem nawet co jadłem wczoraj na śniadanie. Każda sekunda mojej wegetacji była torturą,

złamane serce, gorycz, pustka, beznadzieja, pustka, pustka, wstyd, upokorzenie, hańba.

Przez ten okres przytyłem z 75 kg do 90 kg. Oczywiście gdy wylądowałem w szpitalu byłem wychudzony bo mało co jadłem i ważyłem wtedy 68 kg przy 184 cm czyli w sumie przybrałem 22 kg.

Byłem w stanie podciągnąć się na drążku nachwytem 20 razy teraz 4.

Trafiałem jeszcze do szpitala z własnej inicjatywy do psychiatryka wierząc, że tam mi pomogą (ambulatoryjne leczenie nie pomagało) jeszcze we wrześniu 2013 i grudniu 2013 roku. Trochę tam posiedziałem za każdym razem, niestety tam mi też nie pomogli.

Diagnoza była następująca- depresja poschizofreniczna.

Obchody były codziennie, zapytałem zastępce ordynatora, który je prowadził, że nie jestem sobą, jestem otępiały, mam bardzo obniżony intelekt i czy to wróci kiedyś do normy.

Odpowiedział, że za wiele oczekuję.

Kolejny lekarz powiedział mojej siostrze, że nie mogą mi pomóc i zostanie mi tak do końca życia.

Mówię to na poważnie.

Matka powtarzała mi, że muszę się z tym pogodzić, znaleźć jakąś łatwą pracę i żebym zapomniał o studiach.

Chodziłem wówczas prywatnie do ordynatorki przez rok , nic mi nie pomogła.

Byłem u innego lekarza to przepisywał mi te same leki tylko w innych kombinacjach.

Będąc zdesperowany za moją namową przepisał mi klozapol.

Wziąłem ze 2 razy, spękałem jednak bo wiecie co to za specyfik.

Zacząłem poważnie zastanawiać się nad elektrowstrząsami, ten sam lekarz jakoś specjalnie nie oponował nad tą sugestią. Na szczęście postanowiłem się na to jeszcze nie decydować.

Przerobiłem prawie wszystkie neuroleptyki nowej generacji przez ten czas.

W końcu w czerwcu wróciłem do swojej doktorki u której leczyłem się ambulatoryjnie od stycznia 2012 do września 2012. Byłem wtedy w remisji po pierwszym rzucie choroby.

Oczywiście słyszeliście pewnie, że drugie rzuty są zdecydowanie bardziej poważne od pierwszych bo choroba niszczy jeszcze więcej i jeszcze trudniej ją wyleczyć.

Dodatkowo ma zwyczaj rozwijać się w coś innego np. z chadu w schizę.

Czytałem w karcie, że jestem autystyczny i mam silne objawy negatywne czyli tzw. no hope.

Moja lekarka przepisała mi lamitrin, wenlafaksynę i abilify.

Mówiła, że był ze mnie słupek.

Po miesiącu przyszedł pewien dzień.

W ciągu jednej godziny gdy leżałem jak to zwykle na łóżku i bezmyślnie gapiłem się w sufit jakby za dotknięciem zaczarowanej różdżki wszystkie objawy choroby ustąpiły.

Tak, w ciągu jednej godziny.

Wróciły myśli, mogłem mówić, czuć, cieszyć się, czytać- wszystko wróciło do normy tak jakbym w ogóle nigdy nie zachorował.

Wracam do lekarki, a ona takie oczy robi, ,,jak to w ciągu jednej godziny'' - pyta.

Mnie też to dziwi- odpowiedziałem.

Czyli znów błędna diagnoza była, chad, chad, jeszcze raz chad.

Nie wiem kurde kto tym konowałom ze szpitala i w ogóle większości lekarzy w moim mieście dał prawo do wykonywania zawodu. Mieszkałem wtedy w mieście wojewódzkim.

Kto wie i tego doświadczył domyśla się, że znów mnie przebiegunowało.

Tyle, że akurat wypośrodkowało.

Nie wiem czemu gdy trafiłem do szpitala odstawili mi stabilizator lamitrin, który brałem prawie przez 2 lata.

Dziwne, że po miesiącu od jego przyjmowania z wenlą znów mogłem cieszyć się zdrowiem.

A powiem wam, że brałem wcześniej inne antydepresanty np. anafranil, który jest znacznie mocniejszy od wenlafaksyny.

Hmm, wtf?

Abilify w innym combo też brałem i wtedy też nie pomogło.

Dlaczego i co pomogło tym razem- nie wiem, może to była złota kombinacja (wenla, lamitrin, abilify) mega antydepresyjny wykurwiac.z w górę.

Jednak jestem stabilny bo lamitrin przyjmuję.

I tak to znów od października jestem znów na III roku europeistyki na UW. A mam 26 lat. Mam współlokatora w wieku 19 lat, drugi ma 20.

Fejsa założyłem, kontakty w większości odzyskałem, życie towarzyskie się układa.

Nawet mi 600 zł renty przyznali :)

Ten świat jest po.jebany. Poważnie, on na prawdę ma coś z głową.

Mój pierwszy post w tym wątku także był długi, też kończył się optymistycznie, pisałem wtedy by brać leki i nie poddawać się.

Co bym teraz powiedział?

No już nie byłbym takim optymistą, przez ten czas byłem świadkiem koszmarów innych ludzi, który trwa i będzie trwał prawdopodobnie do końca ich życia.

Oni nie mają konta na nerwicy i nie żalą się.

Są na to zbyt chorzy.

Ja wtedy też nie pisałem, może jeden, dwa posty lakoniczne skrybnąłem w dziale schizofrenii.

Czy się cieszę, że wróciłem do zdrowia (czy mówiąc poprawnie do remisji)?

Tak, cieszę się, a raczej odczuwam ulgę.

Tyle, że jak za pierwszym razem po ciężkiej chorobie wróciłem do zdrowia miałem zdecydowanie większy optymizm i przepełniała mnie radość, że udało mi się z tego wyjść to teraz już specjalnie dupy mi to nie urywa.

Bardziej wdzięczny jestem losowi za tą ulgę, że już tak nie cierpię.

Wtedy byłem młodszy, teraz jestem już starszy i sporo jestem w tyle za rówieśnikami.

Za 4 lata stuknie mi magiczna 30stka.

Mała dygresję tylko wtrącę.

Ciągle palę papierosy, była to moja jedyna uciecha w trakcie choroby.

Od nowego roku zamierzam rzucić, poproszę psychiatrę by mi przepisał jakiś dobry lek na to bym nie odczuwał głodu nikotynowego.

Bo wcześniej nawet nie chciałem rzucać i nie mogłem. Teraz chcę, a nie mogę.

Palić oczywiście zacząłem w trakcie mojego pierwszego pobytu w psychiatryku.

Kto był ten wie dlaczego.

Wracając do tematu szczerze mówiąc i wiem jak to zabrzmi to jestem i mówię to z ręką na sercu- jestem zmęczony życiem.

Oczywiście nie ma mowy o jakimś samobójstwie. Nie mam jaj na to i jestem zbyt uparty by zrezygnować z marzeń.

Tyle, że wizja nawet ich spełnienia już tak nie zachwyca jak kiedyś.

Ktoś inny powie- ciesz się chłopie z czego masz, inni mają gorzej.

Tak, zgadzam się. Nie mam zamiaru użalać się nad sobą ani nikogo zatruwać moimi humorami.

Jestem po prostu zmęczony życiem (nie nie chcę pocieszenia ani współczucia czy dobrych rad).

Czuję się wypalony. Obojętny.

Nie nie mam anhedonii.

To coś głębszego.

Chyba jakiś syndrom pourazowy. Albo się starzeję.

Odliczam po prostu czas do końca mojego życia. Chciałbym aby było ono zdrowe i długie ale po to bym już więcej nie cierpiał i nie było mi źle.

W zasadzie to na niczym już specjalnie mi nie zależy, byle miał co jeść, gdzie spać, dach nad głową i internet.

Oczywiście mam pragnienie samorealizacji, ale to wynika z mojego zaparcia, chęci uniknięcia wstydu w razie porażki życiowej w oczach społeczeństwa.

Nie nie jestem hedonistą choć kiedyś próbowałem.

Byłem ateistą i antyklerykałem, teraz modlę się codziennie do mojego anioła stróża.

W sumie nie wiem po co ale sprawia mi to małą ulgę i uspokaja.

Przestałem pisać wiersze, brak mi weny.

Już nie jestem tak rozmowny jak kiedyś.

Nie to, że niby bym nie mógł. Po prostu nie przychodzą mi już nowe pomysły do głowy.

Już nie mam takiego poczucia humoru jak kiedyś. A może byłem najzwyczajniej dziecinny?

Rzadko kiedy szczerze się śmieję. Raczej z tego co wspominam i doświadczyłem.

Z nowych zabawnych rzeczy można usłyszeć ode mnie tylko cichy rechot.

Mam nieco opadnięte dolne kąciki ust, przez co wyglądam czasem na ponuraka.

Jest tak od czasu mojej pierwszej remisji i zostało mi do dziś.

Mimika też już nie ta sama, kiedyś występowałem na apelach w szkole i zawsze zbierałem oklaski czy salwy śmiechu, teraz raczej by mnie wygwizdano.

Gdy spojrzysz komuś w oczy przez dłuższy czas i wasz wzrok się połączy to ujrzysz, że tęczówki tej drugiej osoby lekko poruszają się co chwila to w lewo to w prawo, nie patrzą ciągle w to samo miejsce.

Ja niestety patrzę prosto. Nic się nie rusza, brak tego odruchu bezwarunkowego, też tak jest od czasu pierwszej remisji.

Oczywiście gdy z kimś rozmawiam, zastanawiam się nad czymś to patrzę spontanicznie w różne strony, ale nie wtedy gdy zaglądam w oczy nawet dziewczyny, która mi się podoba.

Najzwyczajniej się beznamiętnie gapię.

Nie nie chcę przyjmować pozy zblazowanego, doświadczonego życiem samotnego wilka.

Nie chcę być jak Poniedzielski choć bardzo go lubię i cenię.

Ucieszyłbym się tylko jakby ktoś docenił moją chęć walki, to, że wbrew wszystkiemu nie pogodziłem się z losem, że mimo braku jakichkolwiek nadziei trwałem przy swoim. Że nie odpuściłem.

Każdy jest odrobinę próżny i lubi uznanie w oczach innych, a ja specjalnie nie mam innych atrybutów godnych zachwytu.

 

Brakuje mi energii. Może te nowe leki mnie tak osłabiają.

Chciałbym się znowu zakochać, tak do końca życia.

 

Pozdrawiam

Tomek

Już nie Łazarz raczej ofiara jakiegoś nekromanty z kiepskim poczuciem humoru

 

P.S. Chciałbym podziękować wszystkim tym, którym udało się wytrwać do tego momentu, mam nadzieję, że może komuś ten tekst odsunie myśli by odstawić leki albo wywołał cokolwiek innego. Jak nie to trudno, przynajmniej jakoś podsumowałem okres w karcie historii mojego życia.

A w internecie nic nie ginie. Coś po mnie zostanie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

 

nie pisałem od ponad 2 lat. Od tamtego momentu sporo się wydarzyło.

Z nerwicą jest jak z bumerangiem- zawsze do niej wracasz.

Nie odwiedzałem tego forum bo miałem dosyć już pisania o chorobach psychicznych i czytania o ludzkich problemach, uznałem, że wystarczy mi już przykrych doświadczeń i należy zapomnieć o złym i skoncentrować się na świecie zdrowych.

I tak rzeczywiście było.

Niestety do czasu. Zrobiłem najgłupszą rzecz jaką mogłem popełnić- odstawiłem leki.

Nie będę zagłębiał się w szczegóły dlaczego. Miałem prawie półtoraroczny okres remisji, uznałem, że jak będzie działo się coś złego to uda mi się zareagować na czas i wrócić do terapii.

Ketrel wywoływał u mnie amnezję, po powrocie na studia miałem problemy z nauką. Jakoś sobie jednak radziłem jednakże brak wspomnień był bardzo dokuczliwy zważywszy na dodatek fakt iż poznałem tam wspaniałą dziewczynę i tym bardziej zależało mi na tym by pamiętać nasze rozmowy.

Dopóki byłem na lekach nie byłem w stanie się w niej zakochać.

Myślałem, że to takie romantyczne, że dla niej odstawię leki i zaznam miłości choć na krótki czas.

Było tak ze 3 miesiące do chwili gdy zaczynałem wpadać w manię.

Po około 6 miesiącach od odstawienia prochów byłem już w psychiatryku.

Wtedy zaczęła się czarna seria.

Po około 2 tygodniach pobytu udało im się wyciszyć moją manię końskimi dawkami neuroleptyków (20 mg olanzapiny, 800 mg solian).

Z manii przebiegunowało mnie w b. ciężką depresję, coś co już kiedyś doświadczyłem. Nie byłem w stanie sklecić zdania, nie miałem emocji, mimiki, kompletna anhedonia, autyzm. Każda sekunda była nieznośna bo nie mogłem się na niczym skupić bo nic do mnie nie docierało. Ani rozmowa, ani telewizja, ani książka nie były w stanie mnie w ogóle zaabsorbować.

Wtedy zadzwoniła do mnie dziewczyna, którą mimo choroby kochałem nad życie i powiedziała mi, że z nami koniec. Z dnia na dzień skreśliła mnie ze swojego życia na zawsze, nie chciała się ze mną nawet przyjaźnić ani widywać, zupełny bojkot.

Jakby tego było mało wiedziałem, że nie mam szans by ukończyć licencjat i że to koniec moich marzeń o Warszawie, wyższym wykształceniu, dobrej pracy, kontaktach z przyjaciółmi których tam miałem.

Moje życie legło w gruzach, a jedną jedyną przyczyną tej katastrofy była głupia, lekkomyślna decyzja o zaprzestaniu leczenia.

Nienawidzę siebie za to do dziś. Jak nad tym myślę to zastanawiam się czy aby bycie pod wpływem ketrela, które zmieniło moją osobowość na zimnego, pewnego siebie drania lecz nieco stępiałego nie wpłynęła na moją głupotę.

Obwiniałem się strasznie, nie mogłem się z tym pogodzić.

Jeszcze kilka miesięcy przed tym, po udanej sesji zimowej byłem jednym z najszczęśliwszych ludzi na ziemi.

Po horrorze który przeżyłem między 2010, a 2012 w końcu zacząłem wierzyć, że los się do mnie uśmiechnął.

Powrót do nauki, odzyskanie zdrowia, perspektywy, kobieta- wszystko to przekonywało mnie, że teraz będzie już dobrze i raz na zawsze mogę zapomnieć o przeszłości.

Od grudnia 2011 do marca 2013 miałem pełną remisję.

Pisałem wówczas właśnie na nerwicy co jest we wcześniejszych postach, opisałem wtedy ze szczegółami moje doświadczenia z chorobą.

Taka krótka dygresja to była.

Wracając do głównego wątku jak już wcześniej wspomniałem zawaliło mi się całe życie.

Depresja ustąpiła dopiero w lipcu tego roku czyli po 13 miesiącach.

Przez ten czas każdy dzień wyglądał tak samo.

Leżałem w łóżku, jadłem, spałem, chodziłem od okna do okna, unikałem dalszej rodziny jak ognia by nie zdradzić się z chorobą. Jak ktoś przychodził to zamykałem się w pokoju i nawet nie mówiłem cześć.

Nie odbierałem telefonów.

Usunąłem facebooka.

Gdy byłem w manii wyczyściłem wszystkie zdjęcia z aparatu.

To samo zrobiłem z telefonem.

W psychiatryku ukradli mi komórkę tak więc straciłem wszystkie kontakty jakie miałem tam zapisane.

Jakoś udało mi się odzyskać potem numer.

Oczywiście nie pamiętałem nawet co jadłem wczoraj na śniadanie. Każda sekunda mojej wegetacji była torturą,

złamane serce, gorycz, pustka, beznadzieja, pustka, pustka, wstyd, upokorzenie, hańba.

Przez ten okres przytyłem z 75 kg do 90 kg. Oczywiście gdy wylądowałem w szpitalu byłem wychudzony bo mało co jadłem i ważyłem wtedy 68 kg przy 184 cm czyli w sumie przybrałem 22 kg.

Byłem w stanie podciągnąć się na drążku nachwytem 20 razy teraz 4.

Trafiałem jeszcze do szpitala z własnej inicjatywy do psychiatryka wierząc, że tam mi pomogą (ambulatoryjne leczenie nie pomagało) jeszcze we wrześniu 2013 i grudniu 2013 roku. Trochę tam posiedziałem za każdym razem, niestety tam mi też nie pomogli.

Diagnoza była następująca- depresja poschizofreniczna.

Obchody były codziennie, zapytałem zastępce ordynatora, który je prowadził, że nie jestem sobą, jestem otępiały, mam bardzo obniżony intelekt i czy to wróci kiedyś do normy.

Odpowiedział, że za wiele oczekuję.

Kolejny lekarz powiedział mojej siostrze, że nie mogą mi pomóc i zostanie mi tak do końca życia.

Mówię to na poważnie.

Matka powtarzała mi, że muszę się z tym pogodzić, znaleźć jakąś łatwą pracę i żebym zapomniał o studiach.

Chodziłem wówczas prywatnie do ordynatorki przez rok , nic mi nie pomogła.

Byłem u innego lekarza to przepisywał mi te same leki tylko w innych kombinacjach.

Będąc zdesperowany za moją namową przepisał mi klozapol.

Wziąłem ze 2 razy, spękałem jednak bo wiecie co to za specyfik.

Zacząłem poważnie zastanawiać się nad elektrowstrząsami, ten sam lekarz jakoś specjalnie nie oponował nad tą sugestią. Na szczęście postanowiłem się na to jeszcze nie decydować.

Przerobiłem prawie wszystkie neuroleptyki nowej generacji przez ten czas.

W końcu w czerwcu wróciłem do swojej doktorki u której leczyłem się ambulatoryjnie od stycznia 2012 do września 2012. Byłem wtedy w remisji po pierwszym rzucie choroby.

Oczywiście słyszeliście pewnie, że drugie rzuty są zdecydowanie bardziej poważne od pierwszych bo choroba niszczy jeszcze więcej i jeszcze trudniej ją wyleczyć.

Dodatkowo ma zwyczaj rozwijać się w coś innego np. z chadu w schizę.

Czytałem w karcie, że jestem autystyczny i mam silne objawy negatywne czyli tzw. no hope.

Moja lekarka przepisała mi lamitrin, wenlafaksynę i abilify.

Mówiła, że był ze mnie słupek.

Po miesiącu przyszedł pewien dzień.

W ciągu jednej godziny gdy leżałem jak to zwykle na łóżku i bezmyślnie gapiłem się w sufit jakby za dotknięciem zaczarowanej różdżki wszystkie objawy choroby ustąpiły.

Tak, w ciągu jednej godziny.

Wróciły myśli, mogłem mówić, czuć, cieszyć się, czytać- wszystko wróciło do normy tak jakbym w ogóle nigdy nie zachorował.

Wracam do lekarki, a ona takie oczy robi, ,,jak to w ciągu jednej godziny'' - pyta.

Mnie też to dziwi- odpowiedziałem.

Czyli znów błędna diagnoza była, chad, chad, jeszcze raz chad.

Nie wiem kurde kto tym konowałom ze szpitala i w ogóle większości lekarzy w moim mieście dał prawo do wykonywania zawodu. Mieszkałem wtedy w mieście wojewódzkim.

Kto wie i tego doświadczył domyśla się, że znów mnie przebiegunowało.

Tyle, że akurat wypośrodkowało.

Nie wiem czemu gdy trafiłem do szpitala odstawili mi stabilizator lamitrin, który brałem prawie przez 2 lata.

Dziwne, że po miesiącu od jego przyjmowania z wenlą znów mogłem cieszyć się zdrowiem.

A powiem wam, że brałem wcześniej inne antydepresanty np. anafranil, który jest znacznie mocniejszy od wenlafaksyny.

Hmm, wtf?

Abilify w innym combo też brałem i wtedy też nie pomogło.

Dlaczego i co pomogło tym razem- nie wiem, może to była złota kombinacja (wenla, lamitrin, abilify) mega antydepresyjny wykurwiac.z w górę.

Jednak jestem stabilny bo lamitrin przyjmuję.

I tak to znów od października jestem znów na III roku europeistyki na UW. A mam 26 lat. Mam współlokatora w wieku 19 lat, drugi ma 20.

Fejsa założyłem, kontakty w większości odzyskałem, życie towarzyskie się układa.

Nawet mi 600 zł renty przyznali :)

Ten świat jest po.jebany. Poważnie, on na prawdę ma coś z głową.

Mój pierwszy post w tym wątku także był długi, też kończył się optymistycznie, pisałem wtedy by brać leki i nie poddawać się.

Co bym teraz powiedział?

No już nie byłbym takim optymistą, przez ten czas byłem świadkiem koszmarów innych ludzi, który trwa i będzie trwał prawdopodobnie do końca ich życia.

Oni nie mają konta na nerwicy i nie żalą się.

Są na to zbyt chorzy.

Ja wtedy też nie pisałem, może jeden, dwa posty lakoniczne skrybnąłem w dziale schizofrenii.

Czy się cieszę, że wróciłem do zdrowia (czy mówiąc poprawnie do remisji)?

Tak, cieszę się, a raczej odczuwam ulgę.

Tyle, że jak za pierwszym razem po ciężkiej chorobie wróciłem do zdrowia miałem zdecydowanie większy optymizm i przepełniała mnie radość, że udało mi się z tego wyjść to teraz już specjalnie dupy mi to nie urywa.

Bardziej wdzięczny jestem losowi za tą ulgę, że już tak nie cierpię.

Wtedy byłem młodszy, teraz jestem już starszy i sporo jestem w tyle za rówieśnikami.

Za 4 lata stuknie mi magiczna 30stka.

Mała dygresję tylko wtrącę.

Ciągle palę papierosy, była to moja jedyna uciecha w trakcie choroby.

Od nowego roku zamierzam rzucić, poproszę psychiatrę by mi przepisał jakiś dobry lek na to bym nie odczuwał głodu nikotynowego.

Bo wcześniej nawet nie chciałem rzucać i nie mogłem. Teraz chcę, a nie mogę.

Palić oczywiście zacząłem w trakcie mojego pierwszego pobytu w psychiatryku.

Kto był ten wie dlaczego.

Wracając do tematu szczerze mówiąc i wiem jak to zabrzmi to jestem i mówię to z ręką na sercu- jestem zmęczony życiem.

Oczywiście nie ma mowy o jakimś samobójstwie. Nie mam jaj na to i jestem zbyt uparty by zrezygnować z marzeń.

Tyle, że wizja nawet ich spełnienia już tak nie zachwyca jak kiedyś.

Ktoś inny powie- ciesz się chłopie z czego masz, inni mają gorzej.

Tak, zgadzam się. Nie mam zamiaru użalać się nad sobą ani nikogo zatruwać moimi humorami.

Jestem po prostu zmęczony życiem (nie nie chcę pocieszenia ani współczucia czy dobrych rad).

Czuję się wypalony. Obojętny.

Nie nie mam anhedonii.

To coś głębszego.

Chyba jakiś syndrom pourazowy. Albo się starzeję.

Odliczam po prostu czas do końca mojego życia. Chciałbym aby było ono zdrowe i długie ale po to bym już więcej nie cierpiał i nie było mi źle.

W zasadzie to na niczym już specjalnie mi nie zależy, byle miał co jeść, gdzie spać, dach nad głową i internet.

Oczywiście mam pragnienie samorealizacji, ale to wynika z mojego zaparcia, chęci uniknięcia wstydu w razie porażki życiowej w oczach społeczeństwa.

Nie nie jestem hedonistą choć kiedyś próbowałem.

Byłem ateistą i antyklerykałem, teraz modlę się codziennie do mojego anioła stróża.

W sumie nie wiem po co ale sprawia mi to małą ulgę i uspokaja.

Przestałem pisać wiersze, brak mi weny.

Już nie jestem tak rozmowny jak kiedyś.

Nie to, że niby bym nie mógł. Po prostu nie przychodzą mi już nowe pomysły do głowy.

Już nie mam takiego poczucia humoru jak kiedyś. A może byłem najzwyczajniej dziecinny?

Rzadko kiedy szczerze się śmieję. Raczej z tego co wspominam i doświadczyłem.

Z nowych zabawnych rzeczy można usłyszeć ode mnie tylko cichy rechot.

Mam nieco opadnięte dolne kąciki ust, przez co wyglądam czasem na ponuraka.

Jest tak od czasu mojej pierwszej remisji i zostało mi do dziś.

Mimika też już nie ta sama, kiedyś występowałem na apelach w szkole i zawsze zbierałem oklaski czy salwy śmiechu, teraz raczej by mnie wygwizdano.

Gdy spojrzysz komuś w oczy przez dłuższy czas i wasz wzrok się połączy to ujrzysz, że tęczówki tej drugiej osoby lekko poruszają się co chwila to w lewo to w prawo, nie patrzą ciągle w to samo miejsce.

Ja niestety patrzę prosto. Nic się nie rusza, brak tego odruchu bezwarunkowego, też tak jest od czasu pierwszej remisji.

Oczywiście gdy z kimś rozmawiam, zastanawiam się nad czymś to patrzę spontanicznie w różne strony, ale nie wtedy gdy zaglądam w oczy nawet dziewczyny, która mi się podoba.

Najzwyczajniej się beznamiętnie gapię.

Nie nie chcę przyjmować pozy zblazowanego, doświadczonego życiem samotnego wilka.

Nie chcę być jak Poniedzielski choć bardzo go lubię i cenię.

Ucieszyłbym się tylko jakby ktoś docenił moją chęć walki, to, że wbrew wszystkiemu nie pogodziłem się z losem, że mimo braku jakichkolwiek nadziei trwałem przy swoim. Że nie odpuściłem.

Każdy jest odrobinę próżny i lubi uznanie w oczach innych, a ja specjalnie nie mam innych atrybutów godnych zachwytu.

 

Brakuje mi energii. Może te nowe leki mnie tak osłabiają.

Chciałbym się znowu zakochać, tak do końca życia.

 

Pozdrawiam

Tomek

Już nie Łazarz raczej ofiara jakiegoś nekromanty z kiepskim poczuciem humoru

 

P.S. Chciałbym podziękować wszystkim tym, którym udało się wytrwać do tego momentu, mam nadzieję, że może komuś ten tekst odsunie myśli by odstawić leki albo wywołał cokolwiek innego. Jak nie to trudno, przynajmniej jakoś podsumowałem okres w karcie historii mojego życia.

A w internecie nic nie ginie. Coś po mnie zostanie :)

Daawno cię tu nie było,choć kojarzę z 2012.

Gratuluje upartości i woli życia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_Jack_,

Witaj!

Muszę Ci coś powiedzieć. Brałem ketrel od października 2011 do maja 2013r.

Powodował on we mnie permanentną amnezję, ledwo co pamiętałem co robiłem dzień wcześniej, a to co było tydzień wcześniej to w ogóle nie wiedziałem czego nie pamiętałem bo nie pamiętałem. I popadałem w pętlę zapomnienia.

Gdy 2 lata temu prowadziłem ten wątek to często musiałem czytać go wstecz by przypomnieć sobie co było wcześniej i móc sensownie kontynuować dyskusję.

Gdy pisałem z Tobą na gg czy z innymi z nerwicy (głównie o stowarzyszeniu) to musiałem czytać archiwum by wiedzieć o kogo chodzi i o czym rozmawialiśmy wcześniej by nie skompromitować się powtórzeniami czy pomyłkami bądź głupimi pytaniami.Za każdym razem by iść dalej musiałem tę czynność powtarzać, a trwała ona coraz dłużej im dłuższa konwersacja jbyła rozłożona w czasie. Mówiąc w skrócie- przerosło mnie to.

Nie zdawałem sobie sprawy, że tak to może wyglądać i nie wybierałbym się z motyką na słońce (stowarzyszenie).

Choć wtedy bardzo tego pragnąłem (miałem ochotę zbawiać świat przesłaniem farmakoterapii depresyjnych osób, bądź pomaganiu im w wyjściu z problemu w inne sposoby)to może to był mesjanizm, objaw hipomanii?

A może taki po prostu byłem i chciałem pomagać innym oraz znaleźć sobie zajęcie na przyszłość w którym bym się realizował.

Niezależnie od motywacji, które mną kierowały- nie udało mi się.

Zaniechałem mojego pomysłu gdy wróciłem na studia, potem miałem drugi rzut choroby. Tak czy owak nie ogarnąłbym zarejestrowania tego stowarzyszenia z pamięcią staruszka.

Cieszę się, że mnie kojarzysz. Zapamiętałem Twój nick i wiedziałem, że pisaliśmy wcześniej na nerwicy i przez gg- chociaż tyle, ale o czym to niestety nie wiem.

Dopiero teraz zacząłem czytać pierwsze posty z tego wątku i na nowo odkrywam o czym pisałem z ludźmi.

 

bittersweet,

 

Cudaczko!!!

 

Zmieniłaś nick! :) Dowiedziałem się przez przypadek z początku tego wątku gdy Cię tak nazwałem, a obok widniało bittersweet. Czemu mi się nie przypomniałaś starym nickiem?

Jak to fajnie, że Jesteś na forum, będzie z kim popisać jeśli chcesz oczywiście.

Pisaliśmy też ze sobą w wątku o twórczości gdzie zamieszczaliśmy nasze wypociny, pamiętasz? ;)

 

 

Co u Was słychać?

Wiecie może co u Intela? Jeśli nie kojarzycie to pisze on na pierwszych stronach tego tematu. Wiem, że chciał ze sobą skończyć i miał problemy z wymiarem sprawiedliwości i ciekaw jestem jak to się potoczyło.

A może sam mi odpiszesz Intelu?

 

Pozdrawiam

 

 

P.S. Dodam na koniec, że nie biorę ketrelu, a abilify i mam teraz bardzo dobrą pamięć, niestety posiadam tylko częściowe wspomnienia z okresu październik 2011- maj 2013. Ogólnie wiem co się działo ale pewnie o wielu sprawach nie zdaję sobie sprawy. Przeraża mnie to np. gdy oglądam zdjęcie na którym byłem,czytam swoje posty sprzed 2 lat bądź gdy ktoś mi opowiada co się działo w tym okresie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zmieniłaś nick! :) Dowiedziałem się przez przypadek z początku tego wątku gdy Cię tak nazwałem, a obok widniało bittersweet. Czemu mi się nie przypomniałaś starym nickiem?

Jak to fajnie, że Jesteś na forum, będzie z kim popisać jeśli chcesz oczywiście.

Pisaliśmy też ze sobą w wątku o twórczości gdzie zamieszczaliśmy nasze wypociny, pamiętasz? ;)

Zmieniłam nick bo i ja sie troche zmieniłam, wyszłam z tego paskudnego doła ktory mnie gnebił. Hah, razem z deprecha znikneła tez i wena twórcza, już nie tworze dalszych wypocin :mrgreen: zwarzywniałam troche, ale to i dobrze.
Powodował on we mnie permanentną amnezję, ledwo co pamiętałem co robiłem dzień wcześniej, a to co było tydzień wcześniej to w ogóle nie wiedziałem czego nie pamiętałem bo nie pamiętałem. I popadałem w pętlę zapomnienia.
ja tak mam i bez ketrela ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naprawdę nie wiesz jak wiele znaczy dla mnie twój post, mam wręcz takie same objawy jakie ty miałeś - w towarzystwie żarty mnie nie śmieszą itd. Jednak mysle ze szpital psychiatryczny to dal mnie obecnie zbyt duzo jak i sama porada psychiatry - sam strach ze wystawia mi bledna diagnoze i beda faszerwoac lekami

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie może co u Intela? Jeśli nie kojarzycie to pisze on na pierwszych stronach tego tematu. Wiem, że chciał ze sobą skończyć i miał problemy z wymiarem sprawiedliwości i ciekaw jestem jak to się potoczyło.

A może sam mi odpiszesz Intelu?

 

 

Siema Koleżko

Żyję, żyję, a właściwie ni to wegetuję ni to zdycham.

Takie w miarę spokojne oczekiwanie na naturalny lub bardziej prawdopodobny nienaturalny koniec.

I tyle.

Napisałem książkę. To jedna z tych rzeczy, które pomimo udręki udało mi się doprowadzić do końca, choć było cięzko, a czasami wydawało mi się to wręcz niemożliwe.

Stale udzielam się w temacie o CHAD. Praktycznie każdego dnia...

chad-choroba-afektywna-dwubiegunowa-cz-iii-t36459.html

 

Przegapiłem Twój grudniowy wpis....

Ciekawe czy jeszcze tu bywasz i rozpoczniemy jak onegdaj dynamiczną dysputę...

Z wielką ciekawością zacząłem czytać od początku ten wątek...

Jak na wariata przystało kompletnie nie pamiętałem zarówno Ciebie jak i dyskusji czy nawet własnych postów.

Muszę przyznać że intel niezły styl miał :D:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć Kasia

chad-choroba-afektywna-dwubiegunowa-cz-iii-t36459-9422.html

 

Sprawy w toku, życie do duupy.

 

Klimat ciężki.

 

Łazarz - zajrzę, ale obawiam się, że ja jestem absolutnie nie zdolny do pojmowania jakiejkolwiek poezji czy piosenkowych tekstów.

Kompletnie to do mnie nie trafia. Na szczęście pozostaje proza, którą to na forum czyniłeś zajeb..stą :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Intel

Kawał czasu się nie odzywałem, sorry.

Myślałem, że raz na zawsze pożegnałem to forum, ale wraca do mnie jak bumerang. Chętnie poprowadzę z Tobą stare dobre dysputy jakie niegdyś odwalaliśmy.

 

Muszę przyznać, że mój styl pisania uległ zmianie. Ketrel, który przyjmowałem( posty do czerwca 2012) powodował u mnie większą pewność siebie i większe zdolności interpersonalne. Z łatwością nawiązywałem kontakty i czułem się odporny i opanowany. Cena jednak była wysoka- zero wspomnień, uczucia terminatora. Ciężko było się uczyć nowych rzeczy, bo ciągle następnego dnia nie pamiętałem co robiłem poprzedniego.

Teraz biorę zaledwie 100 mg amisanu i 50 mg lamitrinu. Nie czuję żadnego wpływu na mą osobowość, mam dobrą pamięć. Stałem się bardziej wrażliwy jak kiedyś, przed chorobą.

 

Zacząłem poważniej myśleć o pisaniu, założyłem konto na wattpad(strona gdzie można publikować i czytać książki po rozdziale).

Zamieściłem tam trochę wierszy i 2 rozpocząłem 2 dłuższe projekty, jeden pisany prozą, drugi liryczny.

Dla zainteresowanych- wiadomość na priv to powiem jak mnie tam znaleźć.

Gdzieś na początku 2016 wydadzą mój tomik poezji, jak będzie coś więcej wiadomo to dam znać.

 

Stęskniłem się za czasami, kiedy to z niecierpliwością czekałem na kolejne odpowiedzi w wątku, lubiłem bardzo podtrzymywać temat.

Chciałbym po tej mej nieobecności do tego wrócić, dlatego zachęcam do udzielania się i pisania co wam leży na wątrobie.

Nerwico witaj ponownie! Już Cię więcej nie opuszczę!

To dziwne, bo mam pełną remisję, a tęsknię za społecznością czubków.

Może już nie pasuje do świata normalnych?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, nazywam się Tomek.

 

W listopadzie 2010 roku zniszczyła mnie choroba psychiczna; gdy sięgam pamięcią wstecz to wiem, że miałem ją już od ok.5 lat z tym, że jeszcze wtedy nie była na tyle rozwinięta by uniemożliwić normalne funkcjonowanie.

Musiałem przerwać studia na UW, byłem na III roku studiów dziennych, poświęciłem dużo by się tam dostać.

Wróciłem do domu, nie wiedziałem co się ze mną dzieje. W wyniku choroby z inteligentnego chłopaka zmieniłem się w osobę o bardzo małym IQ i pozbawionej emocji oraz maską na twarzy. Bylem w szoku, nie mogłem się z tym pogodzić, leżałem w łóżku leżąc 7 miesięcy, przez ten okres nie wychodziłem z domu, myślałem i planowałem samobójstwo, wchodziłem również na waszą stronę, oglądałem prawie wszystkie filmiki na których ludzie popełniali samobójstwo. Nie było godziny nie licząc snu żebym nie miał myśli s. W listopadzie 2010r. na początku mej wegetacji w raz z matką udałem się do psychiatry,nie potrafiłem się w sposób spójny i logiczny wypowiadać; lekarka stwierdziła, że pacjent(ja) w ich żragonie psychiatrycznym się sypie. Zdiagnozowała u mnie F20 czyli schizofrenie, przepisała mi pernazynę czyli neuroleptyki,(przeciwpsychotyczne) ja wtedy kierując się stereotypami śmiertelnie bałem się ich zażywać. Byłem w ogromnym szoku gdy to u mnie zdiagnozowano, czułem ogromny wstyd i napiętnowanie oraz pretensję do losu, dlaczego mnie to właśnie spotkało w momencie kiedy wreszcie zaczęło mi się układać w życiu i byłem na prawdę szczęśliwy. Z samej góry społecznej drabiny roztrzaskałem się na jej dole. Oczywiście nie przyjmowałem leków przez te 7 miesięcy, gniłem w łóżku wstając z niego do toalety, leżałem dzień i noc, tylko sen chwilowo przynosił mi ukojenie, tylko brak świadomości był stanem bez bólu psychicznego, dlatego też chciałem się wprowadzić w stan wiecznego niebytu czyli śmierci.

Pragnąłem śmierci jak niektórzy wygranej w totka, jednocześnie modliłem się do Boga o cud, oczywiście bez żadnych efektów, Bóg mnie zupełnie olał oraz oczywiście sam wprowadził mnie taki stan, miało to konsekwencje o których wspomnę później.

 

Druga sprawa, gdyby nie ultimatum mojej ukochanej lekarki, które także pojawiło się dosłownie w ostatniej chwili, byłbym teraz martwy.

Trzecia sprawa, gdyby nie ciąża i wesele mojej siostry nie poszedłbym na pewno do lekarki- byłbym teraz martwy.

Kończąc już wspominałem o moich relacjach z bogiem, nienawidzę go, uważam go za sadystę, który z lubością się nade mną znęcał, przeżyłem największe piekło mego życia, raz gdy wziąłem ibuprom i obwiązałem sznurkiem szyję po kilku minutach kiedy wstałem to nogi miałem jak z waty, omal nie zemdlałem, przejrzałem się w lustrze, moja twarz była cała ciemnogranatowa, zrejterowałem w ostatnim momencie, gdy poluzowałem węzeł usłyszałem ogromny szum odpływającej z mózgu krwi.

Będę nienawidził boga do końca życia, będę na niego bluźnił, śmiał się z niepokalanego poczęcia oraz wyszydzał kler oraz katolików i wszystkich jakichkolwiek wyznaniowców. Nie mam także najmniejszego zamiaru przestrzegać dekalogu itp. W poniedziałek wypisuję się ze wspólnoty katolickiej czyli dokonuję apostazji, nie wezmę ślubu kościelnego, a pogrzeb chcę mieć świecki.

Stałem się ateistą i antyklerykałem. Jeśli jednak zacznie mi się powodzić w życiu, jeśli spełnię moje marzenia to zastanowię się nad powrotem do kościoła.

 

 

 

 

Łazarz -

Ten Bóg którego tak obwiniasz postawił na Twej drodze lekarke która była tak stanowcza że postawiła Ci ultimatum z leczeniem, która później stała się "kochaną panią doktor", siostrę na której ślub nie chciałeś iść i wiele ludzi którzy Ci pomogli na Twej drodze do zdrowia. Bóg jest. W Kościele Trwa Rok Miłosierdzia. Obraz z napisem"Jezu Ufam Tobie" - Którego to namalowanie zlecił Pan Jezus św. Siostrze Faustynie Kowalskiej - jest to Obraz Łaskami Słynący

https://www.faustyna.pl/zmbm/laskami-slynacy-obraz-jezusa-milosiernego/ Jest On w Krakowie-Łagiewnikach

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was wszystkich.

Przeczytałem wczoraj cały wątek z Waszymi wypowiedziami, które pisaliście tutaj prze parę lat. Widziałem jak zmieniają/nie zmieniają się Wasze nastroje, samopoczucia, myśli. Lektura tych wypowiedzi była dla mnie pouczającym...szokiem. To jak zagłębienie się w inną rzeczywistość, podróż na inną planetę, skok w nieznane... Nigdy nie zrozumiem Waszych odczuć i myśli, wiem o tym. Dotychczas myślałem stereotypowo: osoba psychicznie chora-psychol!!! Albo, nie bierze się za siebie tylko jęczy. Lub, robi z igły widły. Byłoby tak pewnie dalej gdybym nie spotkał i nie zakochał się w "jednej z Was". Wszystko rozleciało się po ośmiu latach z wielkim hukiem, kiedy odkryłem, że nie byłem jedyny dla niej. O jej chorobie wiedziałem od siedmiu lat ale nie zagłębiałem się w temat. Powiedziała, że ma depresję. Przyjąłem to ze zdziwieniem ale tak jak się przyjmuje wiadomość o np zapaleniu płuc. "Pomogę ci, przecież to jest wyleczalne, razem damy z tym radę". Nie wnikałem w to wszystko, i tak naprawdę nie pomagałem a wręcz utrudniałem leczenie. Do tej pory nie wiem na jaki rodzaj depresji jest chora. Podejrzewam, że jest to CHAD, po uprzytomnieniu sobie wszystkich sytuacji z tych ośmiu lat. Bardzo mi z tym wszystkim bardzo źle. Mam wyrzuty sumienia, Targają mną sprzeczne uczucia. Od żalu, tęsknoty, zagubienia do nienawiści, przekleństw i wielkiej złości. Na nią, na jej rodzinę, na tego drugiego faceta i na siebie. Trochę mi uświadomiliście co ona czuje. I za to bardzo Wam wszystkim dziękuję bardzo.

Zbyszek

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×