Skocz do zawartości
Nerwica.com

Ktoś mnie kocha, szanuje, a ja...


Rekomendowane odpowiedzi

....

Kiedy powiedziałam, że nie lubię się całować (bo nie lubię i na pewno nie jestem w tej kwestii wyjątkiem) - zwyczajnie się rozpłakał. Poczułam się okropnie, bo go tak mocno uraziłam. I teraz pytanie - mówić, że czego czegoś nie chcę, skoro moja odmowa wywołuje reakcje skutkujące wyrzutami sumienia i poczuciem winy?

Oczywiście, że mówić. Jego urażenie jest jego chorym problemem, nie Twoim. Myślący koleś zastanowiłby się:

1. Czy możesz to zmienić i chciałabyś spróbować. Jeśli tak, jak to zrobić.

2. Czy stan ten jest dla niego akceptowalny jesli próby się nie powiodą.

 

Na tej podstawie podjąć decyzję co do trwania związku.

On natomiast pokrętnie wzbudza w Tobie poczucie winy za coś, na co być może nie masz wpływu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jest też pytanie retoryczne, bądź za sto punktów: czy heiloskopia powiedziała nieszczęsnemu M., że tęskni za byłym czy było tak, że wieść ta spadła na M. niczym grom z jasnego nieba, gdy sam (pewnie na wpół nieświadomie) zajrzał na jej forum..

 

Owszem, miał świadomość, że nie poradziłam sobie ze wspomnieniami dotyczącymi K. Prawdopodobnie wysunął wniosek, że dręczą mnie tylko te negatywne, dot. przemocy psychicznej, natomiast wieść o tęsknocie na pewno spadła na niego jak "grom z jasnego nieba".

Gdy zaczynaliśmy się spotykać, nie szukałam pocieszenia w ramionach innego - w ogóle nawet przez myśl mi to nie przeszło. Problem zrodził się dopiero później (gdybym cały czas była w takiej emocjonalnej rozsypce - nie zawracałabym sobą nikomu głowy).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście, że mówić. Jego urażenie jest jego chorym problemem, nie Twoim. Myślący koleś zastanowiłby się:

1. Czy możesz to zmienić i chciałabyś spróbować. Jeśli tak, jak to zrobić.

2. Czy stan ten jest dla niego akceptowalny jesli próby się nie powiodą.

 

Na tej podstawie podjąć decyzję co do trwania związku.

On natomiast pokrętnie wzbudza w Tobie poczucie winy za coś, na co być może nie masz wpływu.

 

No, właśnie - a ja popełniłam kolejny karygodny błąd, bo zaczęłam wszystko dusić w sobie. Po prostu nie miałam sumienia po raz kolejny wywołać w nim smutku, żalu i poczucia odtrącenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

....Owszem, miał świadomość, że nie poradziłam sobie ze wspomnieniami dotyczącymi K. Prawdopodobnie wysunął wniosek, że dręczą mnie tylko te negatywne, dot. przemocy psychicznej, natomiast wieść o tęsknocie na pewno spadła na niego jak "grom z jasnego nieba". ...

Nie wiem w czym on ma problem. Moja przyszła-niedoszła również doświadcza tęsknoty za byłym - mimo, że ją skrzywdził. Normalnie rozmawiamy o tym. Dla mnie nie ma w tym nic niezwykłego (bo sam podobnych uczuć doświadczałem) i nijak mnie to emocjonalnie nie rusza. Dopiero ruszają mnie rzeczywiste zagrożenia, np. kiedy były budzi się ze snu niedźwiedziego po kilku miesiącach i wyskakuje z propozycją powrotu. W połączeniu z jej tęsknotą niebywale trudną była dla niej decyzja, by jednak do niego nie wracać. A jednak się udało. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, przepraszam, nie przebrnąłem przez osiem stron tej rozprawki związkowej, ale dlaczego Wy w ogóle jesteście razem (czy już nie jesteście)? Nie chcę wchodzić w buty M., ale, gdybym widział jak bardzo kobieta się ze mną męczy, to przecież sam skończyłbym ten związek, żeby również i sobie dać wolność oraz szansę na szczęście (z kimś innym).

 

Czy może w bohaterach tej opowieści drzemią po prostu pokłady masochizmu?

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Owszem, miał świadomość, że nie poradziłam sobie ze wspomnieniami dotyczącymi K. Prawdopodobnie wysunął wniosek, że dręczą mnie tylko te negatywne, dot. przemocy psychicznej, natomiast wieść o tęsknocie na pewno spadła na niego jak "grom z jasnego nieba".

 

Więc może zasługuje na szansę, jeśli go jeszcze nie znienawidziłaś, bo są okoliczności, które go trochę usprawiedliwiają. Tylko trochę, ale jednak zdejmują z niego część winy za tę, nazwijmy to: chwilę słabości. Tracił grunt pod nogami, to męskie, że chciał dojść dlaczego?

 

Masz do niego pretensje za nadmiar czułości. A może po prostu wiedząc o Twoich perypetiach zwyczajnie dawał Ci jej więcej byś poczuła się bezpieczniej, i bardziej doceniona? Może to i niezbyt wyrafinowane: chcieć okazać poczucie bezpieczeństwa przytulaniem i głaskaniem. Ale nawet ja sam uznałbym, że delikatność jest pewnego rodzaju lekiem na pomiatanie - jeśli o tym wiedział.

 

A co jeśli on Cię naprawdę kocha i się zmieni?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...No, właśnie - a ja popełniłam kolejny karygodny błąd, bo zaczęłam wszystko dusić w sobie. Po prostu nie miałam sumienia po raz kolejny wywołać w nim smutku, żalu i poczucia odtrącenia.

Błąd nie tyle karygodny, co powrzechny. Moim dziewczynom wciąż powtarzam, że mają mi mówić, co im się nie podoba w moim zachowaniu. Maja mówić, jeśli coś we mnie wywołuje w nich negatywne emocje. Dzięki temu czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Każde spotkanie gromadzi pulę dobrych wspomnień. Te wspomnienia wygenerują przywiązanie (przez niechęć do utraty miłych chwil w przyszłości). Taką więź możemy już przekuć w związek - kiedy oboje tego zechcemy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, przepraszam, nie przebrnąłem przez osiem stron tej rozprawki związkowej, ale dlaczego Wy w ogóle jesteście razem (czy już nie jesteście)? Nie chcę wchodzić w buty M., ale, gdybym widział jak bardzo kobieta się ze mną męczy, to przecież sam skończyłbym ten związek, żeby również i sobie dać wolność oraz szansę na szczęście (z kimś innym).

 

Czy może w bohaterach tej opowieści drzemią po prostu pokładu masochizmu?

 

Dobre pytanie - jesteśmy razem czy tez nie jesteśmy... Szkoda, że nie potrafię na nie odpowiedzieć.

Myślę, że ja w takiej sytuacji zrobiłabym to, co powiedział Zobojetniały - odeszła bez słowa. On jednak uparcie twierdzi, że chce być ze mną. Poprosiłam go o czas do pozbierania myśli, do złapania oddechu, równowagi (a emocjonalnie byłam zupełnym wrakiem; otarłam się zamknięty oddział psychiatryczny - znowu - z powodu obsesyjnych myśli samobójczych, nasilonych stanów lękowych i ataków paniki). Zamiast pozwolić mi dojść do siebie, zasypywał mnie tekstami jak widać powyżej, napisał list do mojego 12 letniego brata i w ogóle dostarczał mi trochę niepotrzebnej adrenaliny. Za każdym razem prosiłam o czas - trochę cholernego czasu, bo tylko to mi było potrzebne. Ale jak grochem o ścianę...

Prosiłam, żeby nie zadawał mi pytań typu "chcesz być ze mną?", bo póki co jestem na etapie walki z samą sobą - żyć czy nie żyć, oto jest pytanie. Cóż, i w tym wypadku nieco się rozminęliśmy, bo pytania tego typu do wczoraj wieczorem regularnie się pojawiały.

 

Poniekąd go rozumiem - powoduje nim strach przed utratą. Jestem jego pierwszą dziewczyną, co tez chyba nieco inne światło na całą sprawę rzuca. Momentami miałam nawet wrażenie, że akurat się trafiłam i jestem - bardzo odbiegam od nakreślonego przezeń ideału kobiety, a mimo wszystko M. nie widzi we mnie żadnych wad (bo spytałam wprost, dlaczego mówi o mnie "idealna" - odpowiedź: bo nie mam wad, co wydaje mi się nienormalne, by u kogoś żadnych niedociągnięć nie widzieć).

Chwilami myślę, że pod płaszczykiem miłości w jego przypadku kryje się strach przed samotnością (zresztą często w naszych ostatnich rozmowach, dla mnie niesamowicie męczących, podkreślał, iż całe życie był sam).

 

Bardzo się boję, że wyszedłszy z roli ofiary - wchodzę w rolę oprawcy; teraz to M. jest w stanie znieść wszystko i zrobić wszystko, byle tylko mieć mnie obok siebie; tak jak ja kiedyś.... Tym razem to ja mogę skrzywdzić. Nie chcę tego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wciąż powtarzam, że mają mi mówić, co im się nie podoba w moim zachowaniu. Maja mówić, jeśli coś we mnie wywołuje w nich negatywne emocje. Dzięki temu czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Każde spotkanie gromadzi pulę dobrych wspomnień. Te wspomnienia wygenerują przywiązanie (przez niechęć do utraty miłych chwil w przyszłości). Taką więź możemy już przekuć w związek - kiedy oboje tego zechcemy.

 

Bardzo spodobało mi się to, co napisałeś, wiesz? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...Bardzo się boję, że wyszedłszy z roli ofiary - wchodzę w rolę oprawcy; teraz to M. jest w stanie znieść wszystko i zrobić wszystko, byle tylko mieć mnie obok siebie; tak jak ja kiedyś.... Tym razem to ja mogę skrzywdzić. Nie chcę tego.

Raczej zostajesz wmanipulowana w rolę przez jego niedojrzałość połączoną z własnym brakiem asertywności.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wciąż powtarzam, że mają mi mówić, co im się nie podoba w moim zachowaniu. Maja mówić, jeśli coś we mnie wywołuje w nich negatywne emocje. Dzięki temu czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Każde spotkanie gromadzi pulę dobrych wspomnień. Te wspomnienia wygenerują przywiązanie (przez niechęć do utraty miłych chwil w przyszłości). Taką więź możemy już przekuć w związek - kiedy oboje tego zechcemy.

 

Bardzo spodobało mi się to, co napisałeś, wiesz? :)

Napisałem prawdę. Nie mogę inaczej, przecież Mae najprawdopodobniej to przeczyta i, na ile ją znam, natychmiast sprostuje niezgodności. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że ja w takiej sytuacji zrobiłabym to, co powiedział Zobojetniały - odeszła bez słowa

 

Nie, cheiloskopia, ja jestem chyba jedynym bohaterem tego wątku, który "radzi" Ci by nie przekreślać M.

 

A co jeśli ten jego strach, który tak Cię rozstroił, jest powodowany obawą, że bez niego rozpadniesz się jeszcze bardziej czego on może np. nie chcieć?

Czy dla Ciebie to nie jest "objaw" prawdziwej miłości a nie jego strachu przed samotnością?

Bardzo go dewaluujesz. Naprawdę masz go za kogoś, kto wybrał Cię jako zapychacz życia?

 

Może nie zapominaj o nim przez ten czas, gdy go nie będzie.

Jeśli wróci do Ciebie, nie będzie to o nim świadczyło źle.

Może ten wyjazd to właśnie czas, którego tak pragniesz?

Czy naprawdę nie uszanował Cię ani razu?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...Bardzo się boję, że wyszedłszy z roli ofiary - wchodzę w rolę oprawcy; teraz to M. jest w stanie znieść wszystko i zrobić wszystko, byle tylko mieć mnie obok siebie; tak jak ja kiedyś.... Tym razem to ja mogę skrzywdzić. Nie chcę tego.

Raczej zostajesz wmanipulowana w rolę przez jego niedojrzałość połączoną z własnym brakiem asertywności.

 

Jakkolwiek by tego nie interpretować - po prostu nie chcę, pod żadnym pozorem nie chcę wchodzić w żadną z powyższych ról; chciałabym normalnej relacji, w której czułabym się sobą. Nie chcę borykać się ciągle z problemem poczucia winy, a takowe doskwiera mi ciągle - przez wzgląd na M., przez wzgląd na K. ...

I wracamy do punktu wyjścia - może terapia nieco wyprostuje tę kwestię.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cheiloskopia, cóż, choć bardzo bym sobie tego życzył, to trudno mi jakoś doszukać się miłości w tym Twoim opisie. A uczucie to jest jedną z najbardziej pożądanych cech związku, prawda? Na strachu przed samotnością (z jego strony) lub obawą przed zranieniem drugiej osoby (z Twojej strony) nie zbuduje się niczego wartościowego. On walczy jak szczur zapędzony w kąt, a Ty odbierasz to jako ogromną presję, co zapewne odbije się na Twoim zdrowiu. Lęki i ataki paniki to często efekt nie tylko braku umiejętności radzenia sobie z własnymi emocjami, ale i postępowania wbrew sobie.

 

Uważam, że każdy zasługuje na szczęście, ale po Twoich słowach widzę raczej, że jedyne co Was czeka to wzajemna udręka. Za dużo się już wydarzyło, tak myślę. On Ci nie ufa, Ty nie chcesz zbliżeń, więc on nie ufa Ci jeszcze bardziej. Jego samoocena niknie w oczach, więc kieruje swoją złość na Ciebie, Ty zaś jesteś zniechęcona, wycofana i najchętniej nie widziałabyś go koło siebie (a w dodatku zaczynasz myśleć o byłym, który Cię pobił - tu już kończy się moje rozumienie sytuacji). :bezradny:

 

Toksyczne relacje potrafią być bardzo trwałe, niestety, ale efekt jest zawsze taki sam. Ból, nienawiść, kozetka - w zależności od odporności psychicznej jednostki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie, cheiloskopia, ja jestem chyba jedynym bohaterem tego wątku, który "radzi" Ci by nie przekreślać M.

 

Sek w tym, że ja nie chciałam go przekreślać. Prosiłam tylko o czas.

 

A co jeśli ten jego strach, który tak Cię rozstroił, jest powodowany obawą, że bez niego rozpadniesz się jeszcze bardziej czego on może np. nie chcieć?

Czy dla Ciebie to nie jest "objaw" prawdziwej miłości a nie jego strachu przed samotnością?

Bardzo go dewaluujesz. Naprawdę masz go za kogoś, kto wybrał Cię jako zapychacz życia?

 

Ciężko mi się ustosunkować do powyższego, bo w natłoku myśli co chwila wygląda to inaczej.

 

 

Może nie zapominaj o nim przez ten czas, gdy go nie będzie.

Jeśli wróci do Ciebie, nie będzie to o nim świadczyło źle.

Może ten wyjazd to właśnie czas, którego tak pragniesz?

Czy naprawdę nie uszanował Cię ani razu?

 

Sęk w tym, że nie do końca wiem, co to jest szacunek - przez całe życie raczej niewiele go zaznałam. W moim mniemaniu M. był dla mnie bardzo dobry - aż zbyt dobry i jako kobietę na pewno mnie szanował.

Inna kwestia to to, że nigdy nie słuchał, co mówię - zawsze wiedział lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bonsai Mam wrażenie, że cokolwiek teraz nie zrobię - popełnię błąd. NN4Vzasugerował, że M. jest niedojrzały i niegotowy do życia we dwoje; poniekąd się z tym zgadzam, aczkolwiek ja tez jestem dość mocno zaburzona...

Na chwilę obecną chcę po prostu być sama. Dosłownie i w przenośni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...Czy dla Ciebie to nie jest "objaw" prawdziwej miłości a nie jego strachu przed samotnością?...

Zaczyna się bagienko uzywania w argumentacji bliżej nieokreślonych schematów.

Zdefiniuj "prawdziwą miłość". Czym różni sie od miłości nieprawdziwej.

Ciekawe też jakim cudem owa miłość ma się przyczyniać jakości i trwałości związku.

 

Nie obchodzi mnie jakie intencje kierują kolesiem imputującym kobiecie, co ona do niego czuje i dlaczego. Faktem jest, że takie zachowania niszczą związek. Jeśli to ma być miłośc, to w moich związkach jej nie chcę. Chcę by moje związki były szczęśliwe i dawały radość obu stronom - bez wymuszania na kimkolwiek jakichkolwiek zachowań. Dlatego słucham, co mówią mi dziewczyny i nie zakładam, że lepiej wiem, co one myślą. Nie wiem lepiej. Czasem nie rozumiem, co mówią. Kiedy nie rozumiem, proszę o wyjaśnienie. To działa.

 

Mimo, że obecnie z żadną nie jestem w związku, każda perspektywa spotkania mnie cieszy. Dziewczyny raczej też cieszy, bo nie spotykałyby się ze mną w przeciwnym wypadku. Nie ma między nami barier zakłamania. Możemy rozmawiać o wszystkim, również o sprawach trudnych. A miłość to chyba umiejętność przytemperowania własnych wobec (potencjalnej) partnerki rozbuchanych oczekiwań.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A miłość to chyba umiejętność przytemperowania własnych wobec (potencjalnej) partnerki rozbuchanych oczekiwań.

Może ja tez powinnam swoje oczekiwania przytemperować?

Oczekiwanie by zostać wysłuchanym i zrozumianym?

Nie sądzę.

 

Widzisz, ja od swojego partnera oczekiwałabym raczej (oprócz zrozumienia i wysłuchania) dwóch podstawowych rzeczy: wierności i zaufania. Moim zdaniem bez powyższych nie da się zbudować trwałej relacji.

Poza tym jestem romantyczna jak betonowy słup; niekoniecznie rajcuje mnie sentymentalizm, prezenty bez okazji (nie powiem, że nie lubię dostać róży tak po prostu, ale co za dużo- to niezdrowo), nie lubię wyznań miłosnych powtarzanych sto razy dziennie (zresztą nie należę do osób szczególnie wylewnych), nie lubię przesadnych czułości... Reasumując - wolałabym mieć partnera realistę/optymistę, z którym można konie kraść niż romantyka zasypującego mnie kwiatami wieczorem i pocałunkami o poranku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...

Widzisz, ja od swojego partnera oczekiwałabym raczej (oprócz zrozumienia i wysłuchania) dwóch podstawowych rzeczy: wierności i zaufania. Moim zdaniem bez powyższych nie da się zbudować trwałej relacji.

Poza tym jestem romantyczna jak betonowy słup; niekoniecznie rajcuje mnie sentymentalizm, prezenty bez okazji (nie powiem, że nie lubię dostać róży tak po prostu, ale co za dużo- to niezdrowo), nie lubię wyznań miłosnych powtarzanych sto razy dziennie (zresztą nie należę do osób szczególnie wylewnych), nie lubię przesadnych czułości... Reasumując - wolałabym mieć partnera realistę/optymistę, z którym można konie kraść niż romantyka zasypującego mnie kwiatami wieczorem i pocałunkami o poranku.

To rozsądne i akceptowalne bez zbędnych negocjacji. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To rozsądne i akceptowalne bez zbędnych negocjacji. :smile:

 

Heh, podniosłeś mnie trochę na duchu - już myślałam, że coś ze mną w tej kwestii "nie halo" :D

 

M. jest właśnie taki romantyczny... i o ile z początku to było nawet miłe, po pewnym czasie zaczęło mnie wręcz przytłaczać, bo ja nie potrafiłam, tudzież nie chciałam, odwdzięczyć mu się tym samym.

Cóż ja poradzę, że wolę się zaśmiewać do rozpuku (a poczucie humoru mam nieco absurdalne) niż patrzeć sobie w oczy. Zresztą ja to w sobie nawet lubię...

Nawet w tym wątku gdzieś po drodze napisałam o niecodziennych raczej zainteresowaniach starymi cmentarzami, brudnymi i zaniedbanymi pustostanami, kościołami (tę właśnie pasję rozwijałam z K., a on kontynuuje ją ze swoja nową ukochaną, przynajmniej jeśli o kościoły chodzi). Z M. niekoniecznie się da - nie wejdzie tam, gdzie są pokrzywy, tam gdzie jest brudno od razu najlepiej umyć ręce... Zobojętniały zaraz stwierdzi, że doszukuje się na siłę wad, a mi po prostu brakuje spontaniczności, bo M. wyżej ceni sobie czas spędzony na trzymaniu się za ręce niż robieniu czegoś, co później można by wspominać.

Poza tym ja wiem, że dla niego oglądanie rozpadających się nagrobków to żadna frajda i, broń Boże, nie wymagam od niego włóczenia się po cmentarzach (ale nie ukrywam, że tego też mi brakuje).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hehe... wpadnij w sobotę do wrocka. Zjaramy blanta, weźmiemy kilka browarów i pokażę Ci cmentarz żydowski. Albo najdłuższy most w PL od podspodu. Mae pewnie też dołączy - jeśli zrzuci kajdany niewoli krzyżackiej. :lol:

 

Połączenie browara (o kilku to już nie wspomnę, bo ja "małolitrarzowa" jestem) i blanta ma u mnie fatalne skutki, a przez wzgląd na szczelną w tym temacie głowę - trzymające dwa dni ;) A duży we Wrocku ten cmentarz? ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ba, cheiloskopia, nie tylko sądzę, że doszukujesz się na siłę jego wad, lecz że po prostujuż go skreśliłaś, i przekreślasz bardziej, z każdym słowem.

 

Osobiście nie decydowałbym się na wyjazd gdybym narobił tyle bałaganu, a starał się go jakoś posprzątać. A M. ryzykuje tym, że nie będzie miał już do czego wracać, dając Ci czas, a jak mniemam jesteś dla niego ważna więc ryzykuje sporo. I słuchać może jednak potrafi.

 

A czy krytykował Twoją pasję, uważał za głupią?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×