Skocz do zawartości
Nerwica.com

CHAD- Choroba Afektywna Dwubiegunowa cz.III


Amon_Rah

Rekomendowane odpowiedzi

Ja powiedziałem hipomani, a nie manii, tak się składa że wiem na czym polega chipomania, uczestniczyłem w psychoedukacji podczas ostatniego pobytu w szpitalu, a jeśli chodzi o 100% manię, to raczej jej nie miałem jak już to polekową i to na krótko. Ja mam ChAD typu ll, a więc depresyjny i poruszam się między kilkumiesięczną depresją a krótką hipomanią, ale w większości depresją. Teraz muszę ostrożnie z lekami żeby nie przecholować, bo mogą pojawiać się początki hipomanii, a ja wolałbym wejść w remisję choroby, ostatnio dwa sezony miałem spokój, liczę że teraz też się uda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Więc i ja się dołączę, jako, że chyba to chad jest moją ułomnością życiową, a nie zdiagnozowane do tej pory zaburzenia osobowości. Myślę, że miałem przynajmniej 3 stany hipomanii od ostatnich sześciu miesięcy, a i aktualnie trwający stan już szósty dzień przekonuje mnie w stronę tejże choroby. Mimo wszystko, tylko stany depresyjne przez ostatnie lata były widoczne, a poprzednie stany podwyższonego nastroju nie traktowałem bardziej aniżeli jako stany lekko podwyższonego nastroju :P Moja lekooporność także dokłada parę groszy w stronę chad, gdyż to stabilizatorów jeszcze nie brałem, więc pora na nie. Poza tym czekam na wyniki eeg, a i rezonans sobie zrobię w przyszłym roku, to może przywitam jeszcze jakieś inne zaburzenie.

Lit czy lamo?

Odświeżam swój post sprzed blisko roku. Okresów hipomanii od tamtego czasu było więcej. Tych zauważonych przeze mnie przez ponad rok: 4-7 krótkich, do 5 dni; trzy dłuższe, 7-14 dni. Oczywiście wahania nastroju występują. Czy to ciągle niewystarczające objawy, by mi zdiagnozowano chad? Na ostatniej wizycie u psychiatry gadałem chyba do ściany, bo skoro dwa lata temu zostały mi zdiagnozowane zaburzenia osobowości, to przecież nic innego nie może mi dolegać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cóż... Mam falowanie, tzn. okresy depresjopodobne - przerąbanego samopoczucia (nie depresji - bo depresja to wiadomo czym smierdzi), do względnie akceptowalnego.

Alkohol jednak nie jest przyczyną wahań. Zdarza mi się palnąć więcej i następnego dnia jest dobrze. Nie ma reguły, czy się wyśpię, czy nie. Parę dni tak, parę siak.

W naszej chorobie, to doszukiwanie się czynników, czy psychologicznych, czy chemicznych na nastrój mija się z celem.

Zdychałem w depresji pijąc czy nie pijąc. Dobrze się czuję także pijąc, czy nie pijąc.

Więc piję i pił będę z dochowaniem corocznym Wielkiego Postu, Popielca, Wielkiego Piątku. Jeśli oczywiście piciem można nazwać 4 browary.....

Paliłbym jeszcze do tego trawsko na potęgę, co bardzo dobrze mi robiło i potrafiło dać ukojenie, niestety z tym już koniec.

Połowa życia dawno za mną. Chyba z 30 jego procent ciężko przechorowałem.

Jeszcze te kilka - kilkanascie lepszych lat, porozrywanych epizodami chorobowymi muszę przetrwać.

Leków od depresji jeść nie zamierzam już nigdy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SrebrnaSowa, nawzajem. Ja się uśmiecham. Miałem wczoraj miły wieczór. Na razie daję radę i gdyby nie nerwówa przed operacją, byłoby do przyjęcia. Huśtawki się zdarzają, ale sinusoida znacznie mniejsza niż rok temu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wczorajszy dzień był jednym z lepszych dni, z kolei dzisiaj już czuję że nie będzie tak dobrze, chyba że się coś zmieni. Takie zmiany nastroju napawają mnie llękiem, bo nie wiem co mnie czeka jutro albo za pół dnia, jest to dla mnie zawsze zagadka. Nadal nie potrafię się zająć czymkolwiek nawet moim hobby, i z tego powodu również odczuwam lęk jak to w końcu będzie. Byle mnie z pracy nie wywalili po tym chorobowym, bo to już by była klapa na całego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziś mija dokładnie 25 lat jak mój ojciec poszedł na strych i się powiesił...

Miał wtedy 40 lat. Tak więc przeżyłem go juz o 3 lata. Nie spodziewałem się tego że tak długo uda mi się trzymać życia w tej chorobie.

Nie żebym jakoś specjalnie liczył ten czas. Przypadkowo dziś się zorientowałem że jest 21 maj i z ciekawości policzyłem ileż to już lat minęło.

Ćwierć wieku. Nie wiem kiedy ten czas przeleciał, ale mogę orzec, że życie przeciekło mi przez palce...Zwłaszcza ostatnie już chyba 8 lat odkąd mnie rozpierdolilo... Przegrałem. Przegrywam. Będę przegrywał.

 

"Gdy miałem osiemnaście lat ojciec niespodziewanie popełnił samobójstwo. Zostawił list pożegnalny, w którym przepraszał za wszystko, a jako że stałem się najstarszym mężczyzną obarczył mnie odpowiedzialnością za dalsze losy rodziny. Następnie poszedł na strych i się powiesił. Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że był chory na cyklofrenię. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Choroba jednak nie jest dla niego żadnym wytłumaczeniem. Jestem przekonany, że gdyby jeszcze żył zrobiłbym z niego kalekę lub nawet zabił. Z pewnością skopane dzieciństwo przyczyniło się do mojego obecnego upadku. Znalazłem najpierw list pożegnalny, a potem jego samego na strychu. Nie jestem w stanie opisać co wtedy czułem. Na pewno poczułem bardzo silne odrealnienie, poczucie snu na jawie. Chyba to uczucie „zawiesiło” mi się na resztę życia. Wtedy chyba zwariowałem. Pamiętam, że starałem się być „twardy”, nie pozwalałem sobie na okazanie uczuć, starałem się w jakiś sposób pomóc pomimo wszystko zrozpaczonej mamie i bratu. Oczywiście trochę rozpaczałem, ale poczułem też jakąś lodowatą pustkę w sobie. Ta pustka trwa do dziś. Stałem się psychopatą. Nie odzyskałem już nigdy większości uczuć wyższych. Mam poczucie, że na dobre zagnieździł się we mnie robak szaleństwa, który tylko czeka na okazję aby wyrwać się ze swojej klatki i zawładnąć mną całkowicie.

Od tamtego momentu nic już nie było takie jak przedtem."

 

Próbowałem dziś w sobie odnaleźć jakieś ludzkie uczucia związane z tamtym wydarzeniem. Jakiś żal, współczucie, potrzebę, czy nawet celowość wybaczenia ( " i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom")

Być może, jeżeli istnieje jakieś życie pozagrobowe, ponadczasowy byt to mój ojciec na takowe wybaczenie czeka, może otworzyłoby to mu drogę do jakiegoś mitycznego raju... Może rozumie już teraz to co mnie ( nam) uczynił i żałuje...

Nie potrafię zapomnieć, wybaczyć. Nie potrafię i nie chcę. I cieszę się z tego. Wybaczanie jest dobre dla frajerów. Wybaczanie usprawiedliwia wyrządzone krzywdy. Wybaczanie daje mandat skurwysynoom do dokonywania kolejnych skurwysyństw.

Jestem przekonany że gdyby nie jakieś 10 lat alkoholickiej gehenny byłbym być może mniej zaburzonym i lepiej radzącym sobie w życiu człowiekiem. Być może te przeklęte geny CHAD nie rozkwitły by bez sprzyjających im warunków. Być może nie był bym od wielu lat cierpiącym wariatem w przerażającym napięciu czekającym na wyrok, który będzie dla mnie wyrokiem śmierci.

 

"Niepostrzeżenie gdzieś w połowie szkoły podstawowej zaczęło się piekło. Ojciec zaczął pić i dostawał niekontrolowanych ataków złości. Mój spokojny świat runął w gruzach. Nastały powtarzające się każdego dnia i kończące nad ranem pijackie awantury, libacje, niszczenie wyposażenia mieszkania, wykopywanie drzwi wejściowych, bicie mojej mamy, nocne ucieczki po pomoc do sąsiadów, wzywanie Milicji. Pamiętam wyraźnie słowa sąsiadki po jednej z kolejnych pijackich burd, kiedy ojciec bił mamę, a ja rozhisteryzowany, na krawędzi obłędu biegałem po klatce schodowej i wzywałem pomocy. Powiedziała potem do mojej mamy – „musisz coś z tym zrobić, bo twoje dzieci dostaną ciężkiej nerwicy”. Wtedy te słowa nic jeszcze dla mnie nie znaczyły. Nieustanne groźby wobec mojej mamy pozbawienia życia, duszenia i pobicia. W moje życie, życie małego, wrażliwego i dobrze nastawionego do świata chłopca wkradł się lęk i strach. Starałem się jakoś pijanego ojca uspokoić, załagodzić, ale moje starania były na nic – awantura trwała dalej. Pamiętam, że gdy ojciec nie wracał z pracy o określonej godzinie to zaczynałem się bać – pojawiał się strach, który nie pozwalał mi już wtedy nad niczym się skupić, czy czymkolwiek się zająć. Z każdą mijającą godziną było coraz gorzej. Pamiętam wściekły huk drzwi wejściowych do klatki schodowej. Wpadałem w tym momencie w panikę, bo tylko sekundy dzieliły nas od awantury i strach, że być może to tym razem dojdzie do tragedii. Do dziś huk mocno zamykanych drzwi napawa mnie lękiem. Pamiętam przerażony wyraz twarzy mojej mamy i brata. I bezsilność – chyba do dzisiaj najgorsze dla mnie uczucie. Pamiętam wieczorne ucieczki do sąsiadów, czy też do babci mieszkającej w innej dzielnicy miasta. Czasami, gdy było szczególnie źle mieszkaliśmy po kilka dni u babci. Panicznie bałem się latem wyjeżdżać na kolonie z rówieśnikami – bałem się, że pod moją i brata nieobecność ojcu puszczą wszelkie hamulce i po prostu zabije naszą mamę, a my z bratem znajdziemy się w domu dziecka. Okresy picia ojca przeplatały się z okresami całkowitej abstynencji co skutkowało powrotem do normalności w naszym domu. Miałem wówczas nadzieję, że to koniec gehenny, modliłem się o to do Boga, zostałem nawet ministrantem. Okresy spokoju kończyły się jednak tak szybko, jak się zaczynały i znów było piekło.

Z perspektywy czasu odkryłem, że zaczęły się pojawiać u mnie pierwsze derealizacje. Najczęściej wieczorem, w łóżku przed zaśnięciem. Miałem wrażenie, że opuszczam swoje ciało, oddalam się od pokoju. Strasznie się tego stanu bałem. "

 

Dlaczego moja żona i syn nie muszą po nocach spierdalaać z domu? Dlaczego mój synek nie umiera ze strachu slysząc mnie spóźnionego na klatce schodowej? Dlaczego ja, pomimo tego że jestem bardziej rozjebaany od ojca , potrafię stworzyć chociaż iluzję normalności w domu?

Ktoś powie- mój ojciec nie leczył się, nie było wtedy leków takich jak dzisiaj, nie było takiej świadomości chorób psychicznych. Leczył się tylko wódką.

I dlatego być może mnie jest łatwiej.

I dziś tocząc sam ze sobą jak zwykle jeden ze sporów w swojej glowie prawie tej demagogii uległem. Prawie.

Ale nie. Nie zapomnę i nie wybaczę. Ja odpowiednie leki tylko ŁAGODZĄCE mój stan biorę od 3 lat. Wcześniejsze 4 lata to kompletny obłęd, maligna i szaleństwo. I nawet wtedy nikt przede mną nie uciekał ( no może kilku frajerów na ulicy kiedy clonazepam zapijałem butelką wódki).

Czy ktoś myśli , że jestem normalny? Nie jestem. Są dni, a nawet tygodnie kiedy budzi się we mnie nienawiśc tak straszna że jestem na krawędzi płaczu. Nienawidzę żony, matki, brata. Nienawidzę wszystkich i wszystkiego. Nienawidzę pieszych, kierowców, dziur w drodze, ludzi na ulicy, zaparkowanych samochodów, zapachu z kebabowni, chmur na niebie, wiatru, słońca, deszczu i suszy. Koloru czerwonego zielonego i niebieskiego. Nienawidzę zupy i nienawidzę drugiego dania. Nienawidzę polityków, marketów, ludzi chudych i spasionych. Czy ktoś myśli, że nie mam nieprzepartej, atawistycznej ochoty zrobić karczemnej awantury w domu "bo zupa była za słona" ? Czy ktoś myśli, że podlany cowieczorną dawką browarów nie mam ochoty wkurwioony do białości wpaść do domu i w bezsilnym szale rozpierdolic wszystko i wszystkich? Mnie jest łatwiej? Mam pewność co do coraz bliższego końca. Ta świadomośc definiuje moje globalne myślenie. Nie ma chwili wolnej od bardziej lub mniej wyrazistej myśli że jest juz po mnie, a jakikolwiek wysiłek zmierzający do tak zwanego "poukładania sobie zycia" MUSI spalić na panewce. Nie mam przyszłości. NO FUTURE !!!

Mam ochotę wyć jak ranny drapieżnik. Mam ochotę gryźć , rozrywać, niszczyć, niweczyć, krzywdzić w bezlitosnym i bezsilnym szale.

Lecz potrafię. Potrafię się opanować. Potrafię rozpoznać nieomylnie nadchodzący cyklon i bez słowa wychodzę z domu do parku czy do biura które sprzątam i do ktorego mam klucze i tam w samotności pijąc i paląc utylizuję ten stan, doprowadzam wartości definiujące obłęd i furię do kontrolowalnych poziomów.. Czasami znikam na cały dzień, czasami na kilka dni ( przychodzę tylko do domu spac ) i próbuję kiełznać ten coraz większy korowód destrukcyjnych i autodestrukcyjnych myśli. Wszystko po to, aby bliscy nie musieli odczuwać czy też ponosić ekstremalnych konsekwencji mojego obłędu.

Gdzieś , w głębi duszy ta stłamszona resztka człowieczeństwa ( sumienie ?) próbuje toczyć walkę z ogromnym bezeceństwem jakie zagościło we mnie na dobre, a które stale świadomie podsycam mając świadomośc że jest ono jedyną tarczą chroniącą mnie przed światem.

Tak więc wybacz ojcze- nie pojawię się dziś na twoim grobie... I nie mogę się już doczekać północy, aby stało się już za późno na ewentualną uległośc i zmiane zasad...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzisiaj byłem u dentysty. Niebo a ziemia w porównaniu z wizytą u psychiatry. Pełen szacunek i zaangażowanie w obsługę pacjenta. Wizyta konkretna 30 minut i problem rozwiązany. Oczywiście mam jeszcze przyjść za 3 tygodnie na leczenie kanałowe, ale aż chcę się płacić takiemu gościowi za dobrze wykonaną robotę po tych wszystkich wizytach u tych debili. Czuje się ten profesjonalizm od prawdziwego fachowca. Daje pewność pacjentowi ,że jest pod dobrą opieką. Lecząc się u psychiatry jest się często pozostawionym samemu sobie. Lekarze traktują pacjentów z góry. Niektórym na prawdę brakuje podstawowej wiedzy na temat podejścia do pacjentów. Oczywiście kilkukrotnie spotkałem się z fajnym podejściem i życzliwością ,ale wiele razy zostałem obsłużony tak nieprofesjonalnie ,że aż ręce opadają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie ostatni czas to istne tornado,w pracy stresówka czy bedzie tyle dzieci by od wrzesnia miec pracę,potem stres zwiazany z znalezieniem nowej pracy-jedyna pociecha ze sie udalo i ja dostalam i ze od wrzesnia jednak jest praca.Malo braklo a bylabym z mezem kupila dom-dzieki Bogu resztki racjonalnego myslenia mi zostaly i go nie wzielismy.A teraz na zakonczenie tygodnia dowiaduje sie ze mąż ma narośl na strunach głosowych i skierowanie do szpitala.Dwa tygodnie walcze z cho...m bólem głowy.A te wszystkie wydarzenia jeszcze ten ból podkręciły.Mam dość wszystkiego i gdyby nie dzieci to doszłoby do realizacji ms które mnie ostatnio nękają.Psychiatra dorzuciła mi kolejny lek a ja najchętniej rzuciłabym to wszystko w cholere,niewiedziec czemu mam przekonanie ze mnie ograniczają że to przez nie czuję się jakby przywiązana by nie odlecieć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Od dłuższego czasu nie potrafię się odnaleźć w tej dwubiegunówce, ciągle czuję się samotny i nierozumiany, chyba już jestem skazany na takie traktowanie. Od wczoraj znowu nachodzą mnie myśli że to moje życie nie ma sensu i mam wątpliwości co do celowości mojego istnienia. Gdybym żył w państwie islamskim to napewno zaciągnąłbym się jako żywa bomba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wycofałem się do tego stopnia, że straciłem kontakt z otoczeniem w ogóle, zmagam się ze swoimi myślami i zastanawiam się nad sensem istnienia. Z jednej strony rozumiem, że życie jest tylko jedno i nie należy go sobie odbierać bo do tego tylko Bóg ma prawo, natomiast z drugiej strony właśnie nie potrafię znaleźć odpowiedzi o sens bycia na tej ziemi. Gdyby nie moja wiara z pewnością już dawno nie byłoby mnie na tym świecie, a więc najprawdopodobniej Bóg ma inne zamiary w stosunku do mnie. Trzy lata temu zmarł mój kuzyn w wieku 50 lat, był moim rówiesnikiem, do dziś zadaję sobie pytanie dlaczego, ani bardzo nie chorował, nie pił, nie palił, prowadził szczęśliwe życie z rodziną, a tu zawał i ciągle się pytam dlaczego mnie Bóg mnie zachował z tyloma próbami samobójczymi, a jemu życie odebrał.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Podejrzewam, że mój mąż choruje....

INTEL 1 dobra książka...

Dzięki

Siema Carica Milica oraz Iwona3

 

Sorry że dawno nie pisalem. lecz nie ma o czym. Nadeszło lato czego strasznie nienawidzę. Ostre słońce mnie derealizuje jak cholera. O nadchodzących upałach nie wspomnę. Oby doczekać do września w jednym kawałku. Potem już sześc ukochanych miesięcy jesieni zimy i wiosny, kiedy to codzienne zdychanie pozbawione jest dodatkowych letnich atrakcji...

Nadal żyję z dnia na dzień. Każdego wieczoru pacyfikuję się, znieczulam.

Sprawy sądowe odbywające się w codwutygodniowych cyklach nie dadzą nawet na chwilę zapomnieć o matni w jakiej się znajduję. Jak widać ruszyło to wszystko z kopyta co wydajnie zbliża mnie do końca.

Obłęd nie do zniesienia na trzeźwo. Co nie znaczy że mam fazę przez cały dzień. Nadal wierny jestem zasadzie że pierwszy browar przyjemnie zasyczy dopiero około godziny 20. A potem jest już namiastka, erzac normalnej egzystencji kiedy to matnia przepada w czeluści podświadomości, ktora skutecznie zagłuszona nie daje się tak bardzo we znaki...

Nadchodzą wakacje. Czyli okres kiedy będę musiał znów się sprężyć aby gdzieś wybyć z żoną i młodym ( z kością nadal wielka niewiadoma. Obrazowanie co 6 tygodni i czekanie na rozwój sytuacji. Klimat z tym związany to bonus do mojego obłędu)

Wakacje to straszny czas. Moje ułomności, niedomagania , zdychania są boleśnie konfrontowane z otaczającymi, uśmiechniętymi i wydaje się że pozbawionymi chociaż na chwilę trosk innymi letnikami. Wtedy dociera do mnie jak cierpię i jak życie mnie zgnoiło.

Nie potrafię nigdzie zadzwonić i załatwić noclegów. Może dlatego że znów mam straszny lęk przed wyjazdem z powyższych powodów i zwyczajnie nigdzie nie chcę jechać?

Wczoraj mój zdychający również Kolego powiedział

-a może życie faktycznie może być piękne?

Szkoda że nie było i nie będzie mi tego doświadczyć...

Trzymajcie się

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wycofałem się do tego stopnia, że straciłem kontakt z otoczeniem w ogóle, zmagam się ze swoimi myślami i zastanawiam się nad sensem istnienia. Z jednej strony rozumiem, że życie jest tylko jedno i nie należy go sobie odbierać bo do tego tylko Bóg ma prawo, natomiast z drugiej strony właśnie nie potrafię znaleźć odpowiedzi o sens bycia na tej ziemi. Gdyby nie moja wiara z pewnością już dawno nie byłoby mnie na tym świecie, a więc najprawdopodobniej Bóg ma inne zamiary w stosunku do mnie. Trzy lata temu zmarł mój kuzyn w wieku 50 lat, był moim rówiesnikiem, do dziś zadaję sobie pytanie dlaczego, ani bardzo nie chorował, nie pił, nie palił, prowadził szczęśliwe życie z rodziną, a tu zawał i ciągle się pytam dlaczego mnie Bóg mnie zachował z tyloma próbami samobójczymi, a jemu życie odebrał.

Doskonale Cie rozumiem. Boleję na faktem, że nie potrafię w żaden sposób Cię "pocieszyć" czy też uoptymistycznić.

Musiałbym być skończonym hipokrytą.

Jakże ja bym chciał zejśc gwałtownie na rozległy zawał czy tę potężny wylew.

Mam stałe wysokie nadciśnienie. Od kilku lat nie zeszło poniżej 150/100, a zdarzają się większe wartości.

Chyba rozmyślnie nic z tym nie robię. Mam cichą nadzieję że pęknie mi żyłka w mózgu i problemy znikną w cudowny i samoistny sposób.

Biegła sądowa , kora mnie badała w psychiatryku na to wpadła. Ona mnie uświadomiła, że podświadomie o tym marzę .

Coś w tym jest.

Ale znając moje przekleństwo po wylewie będę kompletnie sparaliżowany i jedynym ratunkiem będzie odgryzienie sobie języka w pozycji horyzontalnej mając nadzieję że uduszę się krwią...

Jack ( miller) co z Tobą?

Macieywa?

Depakiniarz chyba wystartowal pionowo jak rakieta. Trzymaj sie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jakoś żyje chociaż lekko nie jest :). Dzisiaj była praktycznie szósta nieprzespana noc z rzędu. Od środy jestem na 300 mg Wellbutrinu. Ni chu.ja nie idzie zasnąć ani na trochę. Spałem może w sumie ze 2 h przez ten tydzień i to w takim pół-śnie. Za radą Marwila wybiorę się w piątek do rodzinnego po jakieś tabletki na sen. Wczoraj i dzisiaj nie ma takiej tragedii jak wcześniej. Nie ma tego kurewskiego niepokoju i nastrój momentami się podnosi, ale na krótko. Zobaczymy co będzie dalej 19 czerwca mam kolejną wizytę.

P.S. Też nienawidzę lata :).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×