Skocz do zawartości
Nerwica.com

Brak miłości w dzieciństwie emocjonalnym bagażem na całeŻyci


Rekomendowane odpowiedzi

W sumie nie wiem, czy ogólnie w większym stopniu wpłynęło na mnie picie ojca, czy nadopiekuńczość matki.

I jedno i drugie ale teraz to już nie ważne co , bo czasu nie wrócisz , najwazniejsze byś zaczął robic coś w kierunku by to zmienic , jak to się mówi przerwać pepowine

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mark123, wiekszosc z nas jest tutaj przez ojca alkoholika i trudne dziecinstwo ktore przyczynilo sie do tego ze potrzebujemy pomocy... tylko ze obecnie najwieksza krzywde SAM sobie wyrzadzasz. ja tez dlugo sie zaslanialam rodzicami i to byl najwiekszy blad

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponieważ znowu jadę na prochach i jestem trochę spokojniejsza ostatnio odbyłam z matką jako taką rozmowę. Jakieś tam wspomnienia, zaczęła krytykować jedną z moich sióstr (znowu, to oprócz mnie to ta druga zła), że nie poświęca żadnej uwagi swojej córce. Odpowiedziałam jej, że ona mnie też nie poświęcała i jakoś żyję, tyle że mam porąbane w głowie. Zapytała czy faktycznie dawali mi za mało miłości? Odpowiedziałam, ze tak. To był pierwszy raz kiedy w ogóle ją to zainteresowało. Ona cały czas myślała, że burdel jaki mam w głowie sama sobie zrobiłam. Tak, sama z siebie rozpaczliwie szukam miłości i akceptacji i dostaje za to z dnia na dzień po głowie jeszcze bardziej. Ale wcale nie zrobiło mi się lżej po tej rozmowie. Tego jaka jestem nic już nie zmieni. Nic nie cofnie czasu i to ja będę się z tym wszystkim męczyć do końca moich dni. Ale czy ona tak naprawdę rozumie to co mi zrobiła? Nie sądzę. Ostatnio oglądałam swoje zdjęcia z dzieciństwa. Kurczę, na każdym zdjęciu szczerze uśmiechnięta buzia, bijąca pewność siebie, życie pełną gębą. I z każdym kolejnym rokiem na zdjęciach coraz bardziej pusty wzrok, kompleksy, wymuszony uśmiech. Gdzie się podziała ta dziewczynka? Radosna, zadowolona z życia, PEWNA SIEBIE, okropnie ogląda się takie zdjęcia. Nawet nie potrafię sobie przypomnieć tego uczucia jakie miałam w sobie szczerząc mleczne zęby do aparatu. I choć to wszystko minęło bezpowrotnie tylko jedno mnie jeszcze trzyma przy życiu. Pozbyłam się złudzeń. Nie mam już w sobie nadziei, która bolała mnie przez te wszystkie lata. Nie ma złudzeń, nie ma nadziei, nikt mnie już nie skrzywdzi. Chłodna ocena sytuacji, brak zaangażowania, zimna analiza. Nie wiem czy to flouksetyna czy wydarzenia z ostatniego czasu, ale czuję się emocjonalnie wolna. Bez złudzeń, bez planów, ale i bez radości i szczęścia. Czy czyni mnie to szczęśliwą? W pewnym sensie tak, bo wiem, ze już nigdy nie będę tak cierpieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no tak racja. na poprzedniej stronie wspominales cos jeszcze o "glupim charakterze" (cokolwiek by to nie znaczylo). to tez godna podziwu wymowka

No bo mam głupi charakter. Ale też nie twierdzę, że wszystko przez rodziców i charakter. Część moich problemów może być wrodzona np. moje cechy aspergerowe. Czyli częściowo przyczyną mojego stanu mogą być rodzice, częściowo ja, a częściowo wrodzone nieprawidłowości w mózgu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, dopiero od niedawna zdaję sobie tak naprawdę sprawę z konsekwencji tego, w jaki sposób rodzice traktowali mnie przez całe moje życie. Mam 34 lata i 4 letnią córkę, którą wychowuję sama.

Mój ojciec nigdy, ale to przenigdy nie wykonał ani jednego gestu z rodzaju przytulenia, pogłaskania po głowie. On ze mną nawet nie rozmawia. Kiedy mijaliśmy się w kuchni, to najczęściej bez jednego słowa, w grobowym milczeniu.

Jeśli rozmawiał na mój temat z matką, to wyłącznie po to, żeby mnie skrytykować, nazwać debilem, skończonym parchem, ścierwem.

Z matką łączyły mnie nieco dziwne relacje, bo odkąd pamiętam, kiedy tylko uzyskałam taką możliwość, starałam się "kupić" sobie jej uznanie i miłość. Sprawdzały się wyłącznie drogie prezenty i pieniądze. Działały zawsze, chociaż niestety zawsze na krótko. Naiwnie przez całe moje dotychczasowe dorosłe życie próbowałam iść tą drogą, co doprowadziło mnie do zadłużenia na kartach kredytowych bo tak bardzo mi na tym zależało.

Według ich opinii byłam zawsze złą córką, tak było zanim przyszła na świat moja córka i jest do tej pory.

Kiedy miałam 16 lat w naszym otoczeniu pojawił się znajomy Niemiec, o wiele starszy, bo miał wtedy około 55 lat. Rodzice z radością przyjęli jego wolę opieki nade mną, szczególnie że wiązało się to z drogimi prezentami dla nich oraz uwolnieniem z konieczności jakiegokolwiek finansowania mnie, bo ta osoba nie tylko załatwiała mi pracę na wakacje w Niemczech to przyjeżdżał kilka razy w roku dając zastrzyk finansowy, co pozwalało mi na pokrycie kosztów zakupu książek do szkoły, ubrań, innych potrzeb, prawa jazdy, kompletnie wszystkiego czego potrzebowałam. Rodzice nie interesowali się tym na ile godzin byłam zabierana z domu i dokąd. A ja bałam się powiedzieć o dotyku, którego nie chciałam, o aluzjach, ocieraniu się o mnie, pocałunkach, przytulaniu, bo "mama kazała być miłą", bo mama była zadowolona z prezentów, bo mama rzadko się uśmiechała, a była szczęśliwa kiedy mówiłam że nie musi mi dawać pieniędzy bo tą czy inną potrzebę zapłaciłam ze swoich pieniędzy.

Zaraz po liceum podjęłam pracę i zaczęłam studiować zaocznie. Po to, żeby rodzice nie musieli wydawać na mnie złotówki. Fakt, że zaczęłam zarabiać wiązał się z koniecznością wspomagania budżetu domowego, który teraz kiedy o tym myślę wiem, że nigdy tego nie wymagał. Mama od zawsze ubierała się w Deni Cler, Trussardim, Escadzie, mimo że zarabiał tylko mój tato. Ja zawsze słyszałam, że "nie ma pieniędzy". Pensja mojego taty pozwalała im na dość swobodne życie, co tygodniowe wypady na zakupy. Nie rozumiem... nie wiem dlaczego wtedy wierzyłam, że rodzicom muszę pomagać. To był taki mój sposób na pozyskanie ich łaski. Bo wtedy mama i tato wykazywali śladowe zainteresowanie moim jestestem.

Moja mama zawsze oczekiwała bezwzględnego posłuszeństwa. We wszystkim. Począwszy od metody umycia podłogi, a na doborze chłopaka dla mnie skończywszy. Każdy, najmniejszy sprzeciw to awantury, straszne wyzwiska, potworne piętnowanie na forum całej rodziny, krzyki. Jestem samodzielna finansowo, skończyłam studia prawnicze. Nigdy nie musieli mnie w żaden sposób finansować. Nigdy też niczego od nich nie dostałam. Kiedy mamie znudziła się kurtka ze skóry, musiałam jej za nią płacić - cenę dokładnie taką, jaką mama zapłaciła w sklepie, dopiero wtedy mama mi ją dawała. A ja byłam szczęśliwa, bo pomagałam mamie pozbyć się niechcianej rzeczy. Kiedy mamie spodobało się coś z moich rzeczy - dawałam jej, prawie zawsze za darmo.

Moi rodzice mnie chyba nienawidzą. Takie jest moje odczucie. Nie rozumiem za co i z jakiego powodu. Zawsze słyszałam, że jestem przyczyną wszystkiego co złe w ich życiu, każdego niepowodzenia, jak potworny wstyd przyniosłam im, kiedy chłopak z którym byłam 8 lat zostawił mnie kilka dni po urodzeniu dziecka. Byłam wstydem, plamą na ich życiorysie. Przestałam wychodzić do miasta ze wstydu przed ludźmi.... bo mam wpojone we własną świadomość, że wszyscy ze mnie drwią.

Mam totalnie skopaną psychikę. Nienawidzę siebie, patrzę na siebie ich oczami, widzę każdą swoją niedoskonałość, niecierpię tego jaka jestem, jak wyglądam. Ciągle i wciąż porównuję się do innych i zawsze, za każdym razem stawiam siebie poniżej innych. Jestem płaczliwa, rozchwiana emocjonalnie, coraz częściej zdarza mi się myśleć że moje życie jest kompletnie bez wartości. Łapię się na tym, że żałuję, że urodziłam dziecko, bo mam wpojone, że dziecko to tylko kłopoty, ciężar, udręka. Podczas ostatniej awantury z matką przyłożyłam nóż do nadgarstka bo nie mogłam już znieść obelg rzucanych na mnie w obecności dziecka. Od tamtej pory matka ze mną w ogóle nie rozmawia, bo jak twierdzi, nie chce mieć nic wspólnego z wariatem. Jak uwolnić się od tego bagażu?? Jak dać sobie radę, mimo tego "zaprogramowania" przez rodziców, że jestem życiową niedojdą i z niczym nigdy nie dam sobie rady. Jestem złą matką, złą kobietą, najgorszą córką. Mam 174 cm wzrostu, ważę 61 kg a moja mama wykrzykiwała że jestem obleśnie gruba. To zostaje. Patrzę na siebie i nienawidzę każdej fałdy tłuszczu. Jak stanąć na nogi, jak nie skopać relacji cudownego mężczyzny, z którym od pół roku jestem, żeby nie widział jakie bagno tkwi pod pokrywką uśmiechu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ewa0107, dziewczyno, masz wspaniałego faceta, cudowną córeczkę, zawalcz o to. zawalcz o to, źeby jutro było lepsze, dla Ciebie, dla Twoich najbliższych. słuchaj, szukaj pomocy jak najszybciej. zasięgnij języka o jakimś specjaliście w Twojej okolicy. Powie Ci co robić dalej, może skieruje na psychoterapię. w każdym bądź razie będziesz mogła powalczyć z przeszłością i z niszczącymi Cię kompleksami i schematami z dzieciństwa. Działaj szybko, jesteś wartościową kobietą, możesz zyskać bardzo dużo, więc do dzieła!

 

ściskam kciuki za Ciebie, trzymaj się. ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ewa0107, w Twojej historii uderza mnie jeden fakt - mianowicie Twoi rodzice traktuja Cie bardzo źle, poniżają, wykorzystują, a Ty cały czas starasz sie im przypodobać :shock: pytanie PO CO ? po co szukasz kontaktu z takimi ludźmi ? rozumiem, gdy robi to małe dziecko, które kocha swoich rodziców małpią, slepą miłością... ale nie rozumiem czemu robi tak dorosła kobieta, która ma juz własna rodzinę :bezradny:

Podczas ostatniej awantury z matką przyłożyłam nóż do nadgarstka bo nie mogłam już znieść obelg rzucanych na mnie w obecności dziecka.
dlaczego spotykasz się z osoba, która sie tak zachowuje wobec Ciebie? nie jestes od niej zalezna finansowo, ani tez ona Ci w żaden sposób nie pomaga :bezradny:
Od tamtej pory matka ze mną w ogóle nie rozmawia, bo jak twierdzi, nie chce mieć nic wspólnego z wariatem
I bardzo dobrze ! przeslij jej poczta kwiatową róze, za to że przestała z Toba rozmawiać, to najlepsze co mogła dla Ciebie zrobić :brawo: a teraz bez żartów, to co opisujesz, przypomina mi układ ofiara-dręczyciel, przy czym Ty jako ofiara zabiegasz jeszcze o uwage swojego oprawcy...:roll:
Jak uwolnić się od tego bagażu??
Terapia jak najszybciej i odcięcie się od koszmarnych rodziców. Powinnas szybko poczuc się lepiej, kiedy pozbędziesz się stresora w postaci kontaktu z nimi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ewa0107, bardzo podobnie czułam się w rodzinie jak Ty. Tylko ode mnie (mam dwoje rodzeństwa) wymagano, krytykowano, obrzucano "epitetami". Nie słyszałam od rodziców miłego słowa. Nigdy mnie nie przytulano (mama też), nie głaskano, nie chwalono.

Aby zaskarbić sobie miłość ze strony matki - robiłam wszystko, by przypodobać jej się, by czuła się zadowolona i szczęśliwa.

Nie ważna dla siebie byłam ja sama.

Byłam nienawidzona przez mojego ojca, a mama nie robiła nic, bym czuła się potrzebna i kochana.

Jedyną formą okazywania miłości dla mnie przez moją mamę były zakupy. Cieszyłam się z nich, ale nie trwało to długo.

Dla mnie większą wartość miały uczucia rodziców do mnie, niż drogi ciuch.

 

Dzisiaj mam 50 lat. Od 30 lat mam problemy z nerwicą lękową. Teraz zaczynam sobie z nią radzić.

W sercu wybaczyłam moim rodzicom. Wytłumaczyłam sobie, że może powodem takiego traktowania mnie przez nich był fakt, że sami nie zaznali.

Dzisiaj moi rodzice są w podeszłym wieku, często jeżdżę, by opiekować się nimi (jestem na rencie).

Ostatnio dowiedziałam się, że rodzice dali mojemu rodzeństwu czy mieszkanie po nich, czy działkę budowlaną. Ja nie dostałam NIC.

Nie mam śmiałości, by powiedzieć moim rodzicom, jak się czuję... Jest mi bardzo przykro.

 

Jestem bardzo wrażliwą osobą. Nie potrafię mówić o swoich uczuciach. Pozwalam rodzicom w dalszym ciągu mnie ranić.

Zaczęłam terapię psychodynamiczną. Mam nadzieję, że w niej wytrwam i zmienię swoje życie na lepsze i że potrafię mówić NIE.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja chyba też wybaczyłam rodzicom. Bo co może mi dać nienawiść? Nic. Ale żal mi, że to ja cierpię. A cierpię bardzo. Chociaż już zaczynam rozumieć, że jestem skazana na samotność. Zaczynam się z tym oswajać. Zaczynam rozumieć, że jestem porąbana i nigdy nie wyjdzie mi w miłości. Po dzisiejszym dniu zrozumiałam to doskonale. Jestem już tak tym zmęczona, że nie zamierzam próbować nigdy więcej. To była chyba ostatnia nauczka jaką odebrałam od życia, która dobitnie powiedziała: przestań, nie warto.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.

 

Wątek ten znalazłam poszukując informacji o tym, jak mogę pomóc swojemu mężowi, a w konsekwencji naszemu związkowi.

 

Czy ktoś orientuje się na temat literatury, internetowych grup wsparcia, a może z własnego doświadczenia jest w stanie powiedzieć, jakie zachowanie najbliższych przyniesie dobre rezultaty i pomoże wyjść z tego stanu emocjonalnego, pomoże dojrzeć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja tez to sobie wlasnie uswiadomilem ze urodzilem sie w rodzinie gdzie byl od zawsze alkochol ojciec ciagle pil chodzil tylko na piwo bujal sie z kolegami a przy mnie go nie bylo kiedy bylem maly bardzo mnie to teraz boli. Teraz chce poprostu mu wykrzyczec na zlosc za tamte lata w ktorych mnie zranil nienawidze go za to. Nigdy tez nie mnie nie przytulil nie dal poczucia bezpieczenstwa I ani mnie nie kochal tylko bil psem po du***pie co mnie teraz bardzo mocno boli. Jak kazde dziecko powinienem byc zaakceptowany przez ojca I kochany...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie nie było patologii w takim rozumieniu, jak ludzie zazwyczaj mają na myśli. Niby "miałam wszystko, czego mi było potrzeba". Ale rodzice byli oziębli i wobec mnie i wobec siebie. Nigdy nie przytulili, nie pochwalili, nie powiedzieli, że kochają. A ja teraz boją się takich przejawów "czułości" ze strony innych osób, nawet zwykłego podania ręki czy buźki na powitanie i sama staram się nie zbliżać do nikogo i nie pokazywać co czuję. Mam blokadę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie gadano miliony razy: zostaw, bo zepsujesz, nie umiesz. Teraz jak mi ktoś tak powie, to prawie się za to zabieram i czasami wyjdzie dobrze, wykonana praca :!::twisted: Jednak ktoś musi dodać, ze nie dam rady i tym samym mnie wkurzyć. Potem dopiero nie myślę, co mam zrobić. Na luzie wiele rzeczy wychodzi, ale ja i na luzie to jest święto :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×