Skocz do zawartości
Nerwica.com

Choroba nie dająca się sklasyfikować


Dżim

Rekomendowane odpowiedzi

Długo się zastanawiałem, gdzie najlepiej pasowałby ten temat. Ku mojemu rozczarowaniu nie znalazłem odpowiedniego dlań działu. Spowodowane jest to problemem z konkretnym określeniem moich zaburzeń. Moja choroba to taki kolaż pomniejszych zaburzeń.

 

Ażeby temat trzymał się kupy, postaram się o w miarę sensowny wstęp. Sądzę bowiem, że warto dodać, iż pierwotnie choroba ograniczała się do jednego tylko zaburzenia, który niestety z przebiegiem czasu pomnożył się o jeszcze kilka . Już na początku miałem zaczerpnąć pomocy w formie wizyty u lekarza, ale tak się na moje nieszczęście złożyło, że ostatecznie decyzji tej zaniechałem. Pomyślałem, że lepiej poradzić sobie w pojedynkę; zresztą rozwiązanie mojego problemu wymagałoby kompletnego obnażenia się przed całkowicie obcą mi osobą, na co wtedy (jak i dzisiaj, wszak zaciągam pomocy w Internecie) nie byłbym w stanie się odważyć.

Rzecz jasna, nie udało się. Było coraz gorzej i gorzej.

Ale do rzeczy. Zaczęło się, gdy miałem szesnaście lat , równy rok temu. Mocno zafascynowany myślami takich osobistości jak Timothy Leary, Terence Mckenna czy Adolf Huxley powziąłem, z perspektywy czasu stwierdzam że do bólu głupią – decyzję, która zasponsorowała mi rok pełen mentalnych męczarni i nieopisanych cierpień: zdecydowałem mianowicie, że „zarzucę draga”. Jak mniemałem, była to doskonała okazja, żeby wreszcie pozbyć się tej monotonii, swoją egzystencją uważałem za zbyt jednostajną – nudziła mnie, pragnąłem czegoś nowego. Naturalnie nie jestem pierwszym, który zaczynał swoją przygodą z tego typu substancjami w ten właśnie sposób. Przez ciekawość.

To, jakiego rodzaju był to narkotyk i w jakich ilościach go wówczas zaaplikowałem, jest w mojej opinii nieistotne. Liczy się sam fakt, że przyczyniło się on do powstania ciężkich zaburzeń natury psychicznej.

 

Zaczęło się niewinnie. Zapragnąłem być wyjątkowy (nawet tu, w sieci, tego rodzaju słowa wywołują odruchy wymiotne). Tak też sobie powiedziałem: że jestem niezwykły. Można powiedzieć, że z czasem otaczająca mnie rzeczywistość doskonale przystosowała się do afirmacji mojej domniemanej niezwykłości. Każdy element mojego świata stapiał się w całość, zdając się utwierdzać mnie w tym, śmiesznym przecież, przekonaniu. W szkole zacząłem uchodzić za osobę, za którą chciałem uchodzić. I mimo wszystko było w porządku. Problem zaczął się, gdy opuściłem tę szkołę.

Zrazu nie mogłem dostatecznie się przystosować do nowego środowiska, którym była moja nowa klasa w mojej nowej szkole. Tutaj poszczególne wyobrażenia odnośnie mojej osoby każdego członka klasy były krańcowo różne od tych, którymi kierowali się moi dawni klasowicze. Naturalnie nie mogłem tego zaakceptować. Wskutek tego postanowiłem zrealizować się gdzie indziej. W Internecie. Przesiadywałem na stronach, kreując swój wirtualny wizerunek – wizerunek osoby, którą zapragnąłem być.

Doszła mnie myśl, jak bardzo bezsensowne jest traktowanie rzeczy z należytą powagą. Przejmowanie się czymkolwiek. Zapragnąłem wcielić ten wniosek w życie. Oczywiście skapitulowałem; w sieci udało mi się ową porażkę całkowicie zrekompensować – ci, z którymi miałem do czynienia w sieci uważali mnie za osobę, za którą chciałem, żeby mnie uważano w świecie pozawirtualnym. Ta chęć bycia kimś innym była katalizatorem mojego uzależnienia od sieci.

Stworzyłem nowy kształt, nową formę, w która postanowiłem się ubrać w świecie zewnętrznym. Bo o ile przez jakiś czas udawało mi się utrzymywać abstynencję, o tyle na skutek tego postanowienia z powrotem wturlałem się w bagno.

I wreszcie stało się. Nie potrafię być naturalny. Na wszystko reaguje inaczej – w taki sposób, aby wzmóc jak największy efekt na osobie drugiej. Niby to postanawiam sobie, że od jutra będzie inaczej, że trzepie mnie, co sobie ta reszta pomyśli, jednakże gdy nastaje nowy dzień a mi przychodzi spotkać się z kimś znajomym, wciąż nie potrafię być autentyczny.

 

To jednak nie wszystko. Jest jeszcze coś. Otóż dręczy mnie obawa przed przeciętnością i nadmierny samokrytycyzm. Pewnego dnia zapragnąłem być, powiedzmy ogólnie, artystą, i chociaż wiem że, wedle powiedzenia, nie dla psa kiełbasa, to mimo to brnę w to dalej – co się ostatecznie kończy tym, że dla samego siebie staje się przedmiotem najostrzejszej krytyki. Nie potrafię w pełni się zaangażować; wiem, że gdzieś w innych rejonach tego świata są osoby po stokroć niż ja zdolniejsze, którym sukces jest najzwyczajniej w świecie pisany, i moje wysiłki są po prostu bezowocne, bo było nie było i tak, obojętnie jakbym się nie wysilił, pozostanę w ich cieniu.

Jednak nawet, gdy na jakiś czas zaprzestaje na tworzeniu, to myśli zmieniają swój tor i zaczynam krytykować się za to, że jestem bezproduktywny i że bez wysiłku sukcesu nie będzie na pewno. Zmieszany powracam więc do tworzenia, by za jakiś czas znowu dać temu spokój. Słowem, po prostu impas.

 

#Przeczytałem swój post i wychodzę z założenia, że po trosze minąłem się z prawdą. Nie oddałem całości mojej choroby. Opisane jest to tak, że bynajmniej na chorobę to nie wygląda, wygląda to natomiast na obnażonego mentalnie zdrowego nastolata, jakich na świecie pełno. Nie, oczywiście nie zamierzam przez to powiedzieć, że chcę uchodzić za wyjątkowego. Chcę powiedzieć to jedynie, że mój problem wygląda o wiele gorzej, wpływa na mnie mocno destruktywnie.

To coś jakby depresja, ale nie do końca. To co opisałem wyżej oczywiście wchodzi w skład tej choroby - są te natręctwa jej elementami, lecz nie są jej całością. Czuję, że wiaruję i nie potrafię tego opisać. Werbalizacja moich procesów myślowych przychodzi mi z nieopisaną trudnością - jest to tym spowodowane, że ciężko je uchwycić ze względu na szybkość, z jaką się pojawiają i znikają. Jedne wydają się prawdziwe - podczas gdy takie nie są, drugie zaś- zupełnie na odwrót. Chcę zapisać każdą myśl, ale nigdy mi się nie udaje, co w rezultacie doprowadza do spieprzonego samopoczucia. Czuję się, jakbym miał zaraz oszaleć. Mam tak przez jeden dzień. Na drugi dzień wstaje i jakby nigdy nic. A potem szał wraca znowu. I ta nieodłączna krytyka - wszystko, co robię, czego się podejmuję: moje zachowanie, moje poszczególne reakcje - mimowolnie poddaje własnej, ostrej zresztą jak cholera krytyce.

Zaznajomiłem się z istotą poszczególnych zaburzeń, ale żadne z tych oficjalnych w pełni nie pasują do moich. Obawiam się też, że sam nie wiem, na czym to zaburzenie polega.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dżim, nie wiesz na czym polega Twoje zaburzenie, ponieważ jesteś nieświadomy swoich mechanizmów, nie jesteś obiektywny w stosunku do siebie.

Po pierwsze: perfekcjnizm, to moje spostrzeżenie, może wynikać z wymagań , jakie mięli i mają w stosunku do Ciebie rodzice.

Po drugie: brak akceptacji siebie, które może być powiązane z pierwszym moim domniemaniem.

Z uwagi na fakt,że są to tylko moje przypuszczenia, może warto byłoby przyjrzeć się, czy rzeczywiście tak może być.

Jako, że nasze mechanizmy i wzorce są jak już wspomniałam nieświadome, a przyczyną ich mogą być nieprawidłowe relacje z rodzicami (w większości przypadków), proponowałabym zwrócić się z pomocą do specjalisty/terapeuty. Twoje trudności mogą mieć różne przyczyny-od dowartościowywania się poprzez zachowania o których opowiadasz, po kreowanie się na kogoś, kim nie jesteś.

Może też być tak, że nie masz jeszcze "wyrobionego" stusunku do wielu spraw, ale to, o czym napisałeś wydaje się być jak dla mnie niepokojące.

Jak wyglądają Twoje stosunki z matką i ojcem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje stosunki z rodzicami są zwyczajne. Z ojcem nie ma kłótni w ogóle, z matką od czasu do czasu się pokłócimy (wówczas mi wypomina mój problem z narkotykami). Tak jak w większości "srednich" rodzinach - nie ma ani przesadnego zaangażowania, ani większego zaniedbania.

A może cały ten problem wynika z wymagań, jakie przed sobą wyznaczyłem z myślą o tym, żeby mnie podziwiano? To znaczy wraz z postanowieniem wykreowania sobie nowego wizerunku w sieci.

Dodam, że czasem wydaje mi się, iż jestem obserwowany i jednocześnie poddawany ocenie. Nie przez osoby z którymi przebywam, ale przez osoby przed którymi tworzyłem nowego siebie - osoby z sieci. Takie wyimaginowane audytorium. Czasem też tymi osobami są ludzie, którzy znani mi się z świata pozawirutalnego i na których aprobacie bardzo mi zależy.

 

p.s. Chciałbym przeprosić za mój chaotyczny post nieco wyżej. Nie wiedziałem, jak zabrać się za opisanie czegoś, czego do końca nie jestem świadomy. Można zwariować, naprawdę

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moje stosunki z rodzicami są zwyczajne. Z ojcem nie ma kłótni w ogóle, z matką od czasu do czasu się pokłócimy (wówczas mi wypomina mój problem z narkotykami). Tak jak w większości "srednich" rodzinach - nie ma ani przesadnego zaangażowania, ani większego zaniedbania.

To jest Twoja nieobiektywna ocena, wybacz ;)

A może cały ten problem wynika z wymagań, jakie przed sobą wyznaczyłem z myślą o tym, żeby mnie podziwiano? To znaczy wraz z postanowieniem wykreowania sobie nowego wizerunku w sieci.

Pytanie brzmi: dlaczego chcesz,żeby Cię podziwiano? dlaczego wyznaczyłeś sobie takie priotytety?

Nadal uważam,że to wina rodziców ;)

Dodam, że czasem wydaje mi się, iż jestem obserwowany i jednocześnie poddawany ocenie. Nie przez osoby z którymi przebywam, ale przez osoby przed którymi tworzyłem nowego siebie - osoby z sieci. Takie wyimaginowane audytorium. Czasem też tymi osobami są ludzie, którzy znani mi się z świata pozawirutalnego i na których aprobacie bardzo mi zależy.

czy Twoi rodzice Cię oceniali? Z jakim skutkiem i w jaki sposób?

p.s. Chciałbym przeprosić za mój chaotyczny post nieco wyżej. Nie wiedziałem, jak zabrać się za opisanie czegoś, czego do końca nie jestem świadomy. Można zwariować, naprawdę

Napisałeś dosć klarownie, kierując się swoim wyobrazeniem o sytuacji, ... bez obaw ;)

Nie chciałam urazić, sorry za prześwietlenie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dlaczego chcesz,żeby Cię podziwiano? dlaczego wyznaczyłeś sobie takie priotytety?

 

Od dłuższego już czasu próbuję to sobie uświadomić. Z miernym skutkiem.

 

 

czy Twoi rodzice Cię oceniali? Z jakim skutkiem i w jaki sposób?

 

Paradoksalnie mama zawsze mówiła, że nigdy nie powinienem przejmować się tym, co sobie pomyślą inni. Usilnie mnie nalegała, bym się tym nie przejmował. Z miernym skutkiem. Nie przypominam sobie, żeby mnie oceniała.

 

A co do ojca: nasze stosunki od zawsze ograniczały się do błahych pogawędek czy jakichś wspólnych przejażdżek samochodem. Nigdy nie karał ani nie nawet nie próbował oceniać mojego postępowania.

 

#Byłbym zapomniał. Pisząc że mamie nigdy nie zdarzyło się poddawać mnie krytyce, miałem na myśli okres, zanim popadłem w nałóg.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, miałem jasno określone granice, których pod żadnym pozorem nie mogłem przekraczać. Ale zakazy, które mi wyznaczano, nie były zbyt trudne do zaakceptowania, były raczej zrozumiałe. Dodam też, że jako dzieciak byłem ostro rozpieszczany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że nie każdy problem ma źródło w relacji z rodzicami.

Dżim zagubił się w tym kim jest, w tym kim chciałby być, zatracił się w świecie wyobrażeń i wymagań wobec siebie, wreszcie zatracił granice między światem realny, wirtualnym i wyobrażonym jako idealny.

Wpływ na to mogły mieć zażywane substancje. Czy nadal je zażywasz?

To temat warty przedyskutowania z psychologiem, ewentualnie na detoks.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że nie każdy problem ma źródło w relacji z rodzicami.

 

Jestem tego samego zdania. Chociaż nigdy nic nie wiadomo.

 

Dżim zagubił się w tym kim jest, w tym kim chciałby być, zatracił się w świecie wyobrażeń i wymagań wobec siebie, wreszcie zatracił granice między światem realny, wirtualnym i wyobrażonym jako idealny.

 

Bingo. To miałem napisać w moim pierwszym poście, tyle że powodowany natrętnymi myślami wystukałem elaborat. Poszczególne natręctwa wzięły się właśnie z niemożności odnalezienia własnego "ja". To jądro mojego kłopotu.

 

Wpływ na to mogły mieć zażywane substancje. Czy nadal je zażywasz?

To temat warty przedyskutowania z psychologiem, ewentualnie na detoks.

 

Tak, sporadycznie. Rzecz w tym, że moja choroba jest implikacją zażywania substancji, którą już porzuciłem. Otóż nie biorę jej od miesiąca i kilku dni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale skąd pewność, że choroba ustąpi nawet w przypadku, gdy odpuszczę sobie zarzucanie? I nawet jeśli, to jak ja mam wytrzymać okres rekonwalescencji? Przecież choroba nie ulotni się ot tak sobie, wymagać to będzie cierpliwości. A z tym, co przechodzę obecnie, żyć się po prostu nie da.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja bym przede wszystkim nie nazywała tego chorobą, a zaburzeniem emocjonalnym.

Dłuższe zażywanie substancji może powodować nieodwracalne zmiany w mózgu, warto to porzucić albo chociaż bardzo ograniczyć.

I wspomagać się wtedy intensywną terapią. To da się przejść, tylko trzeba chcieć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×