Skocz do zawartości
Nerwica.com

Mania na temat Boga


nerwosol24

Rekomendowane odpowiedzi

Witam ponownie. Pisałem tu już pare razy, ale postanowiłem napisać po raz kolejny. Jest tragicznie, nie jestem tym samym człowiekiem co kiedyś. Chodzę po tym świecie i nie wiem co się ze mną dzieje. Nie potrafię się skupić na niczym. Dzisiaj byłem w Krakowie na rynku (nieważne), patrzę się po tych wszystkich ludziach, a w głowie tylko jedno:Bóg i szatan. Już zaczynam wariować. Nie potrafię się skupić na otaczającej mnie rzeczywistości. Takiej depresji to ja jeszcze nie miałem. A wszystko zaczęło się (ponownie) kiedy rzuciła mnie dziewczyna. Nie jestem w stanie zrozumieć siebie, kim jestem i po co tu jestem. Mam chore myśli, nie wiem czy jestem synem szatana czy zwykłym człowiekiem (Bożym stworzeniem). Nikomu nigdy nie zrobiłem nic złego i nie mam takiego zamiaru a jednak uważam się za zło tego świata. Poza tym jakieś nerwice, jak zwykle na tle religijnym. Palę papierosa, wydmuchuję dym i oczywiście podświadomie mówię "Panie jezu", przełykam ślinę - to samo, jestem tak zeschizowany że zaciskam wargi i zęby, nie potrafię myśleć o niczym innym. To samo z rodziną, jakieś chore myśli, chociaż bardzo ich kocham i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Jest to moja życiowa tragedia. Nie byłem takim człowiekiem, przez parę lat, jakieś 5 czy 6. A wszystko zaczęło się w dzieciństwie kiedy to słuchałem muzyki satanistycznej, nie mogłem ogarnąć swoich myśli, to było straszne, trauma. Panicznie bałem się grzechu przeciw duchowi świętemu chociaż nie wiedziałem co to tak na prawdę jest, klnąłem na Boga jak jakiś opętany (może jestem??), pamiętam to jak dziś. Przed snem chore myśli, że moje życie nie ma sensu, skoro i tak nie ma miejsca dla mnie w niebie. To jakaś trauma była chyba. Przyklejałem sobie żółte kartki z różnymi napisami, że jednak "Bóg mnie kocha", że "Mam po co żyć" itd, modliłem się po kątach, wszędzie i zawsze gdzie tylko się dało. Pamiętam myśli tego typu że "Wolałbym być kaleką, wolałbym być paskudny z wyglądu, być chory, ślepy niż być tym kim jestem". Sam nie wiem jak udało mi się z tego wyjść? W wieku 13-16 lat. Pamiętam też jak pojechałem na kolonie, płakałem pod kołdrą, czułem się inny, gorszy, błagałem Boga żeby mi wybaczył bo przecież nic złego nie robię, chcę być dobrym człowiekiem, to wszystko. No ale nic, jakoś z tego wyszedłem. Parę lat spokoju, jakoś chyba 7 lat. I znowu to samo, znowu się zaczęło. Byłem z dziewczyną, którą bardzo kochałem, strasznie, można powiedzieć że najbardziej na świecie, byłem wesoły, radosny, szczęśliwy, roześmiany, byłem taki jaki zawsze chciałem być (zajebistym człowiekiem :)) i nagle się załamałem, płakałem, bo znów czułem się gorszy, pisałem jej że "może powinnaś znaleźć sobie kogoś innego" itd...chociaż tego nie chciałem. To mnie najbardziej boli, bo jeśli jeszcze raz tak zrobię prawdopodobnie już mnie nie będzie. Mniej boli mnie ten fakt bo okazało się że dziewczyna z którą byłem i tak mnie nie kochała, też mi życia trochę zmarnowała. Nie rozumiem siebie. Jestem zajebistym człowiekiem, każdy mi to mówi, a widzę siebie po raz kolejny jako zło tego świata. Kur... o co w tym wszystkim chodzi. Ostatnio jest tragicznie, potrafię tylko spać, nie mam siły na nic, kompletnie na nic. Rzeczy które do tej pory mnie interesowały jakoś powoli tracą swoje znaczenie skoro przecież i tak moje życie jest bez sensu :( Znowu potrafię klnąć na Boga, sam nie wiem kim jestem, pogubiłem się znowu w tym wszystkim. Ludzie, ja nie mogę umrzeć. Jestem za mądry, za dobry. Boże tyle zainteresowań: perkusja, książki, film, gry karciane i masa innych a nie widzę sensu życia, to straszne....:( ma ktoś tak???pomóżcie!!!Wmawiam sobie schizofrenię a tak na prawdę sam nie wiem czy ją mam. Niektóre moje myśli są tak wyraźne że masakra, nie potrafię usnąć, bo oczywiście myślę, cały czas kur...myślę. Doprowadza mnie to do szału. Pamiętam też w liceum kiedy nie mogłem zapanować nad swoimi myślami, to było np coś w stylu: Jak napiszę tą literę to moja matka umrze..więc pisałem z przerwami, aż babka raz mi się zapytała czy ja jestem nienormalny. Ciężko mi było się otrząsnąć z tego wszystkiego. Długo bym tu jeszcze pisał ale tak ogólnie to jak na razie wszystko co chciałem napisać. Pozdrawiam wszystkich zeschizowanych tak jak ja, choć nie wiem czy tacy istnieją :( ja chcę żeby moje życie wreszcie nabrało jakiegokolwiek sensu, cieszyć się życiem jak dawniej, mam nadzieję że kiedyś tak będzie, "twardym trzeba być a nie miętkim" :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ufff... myślałem że tylko ja jestem neurotykiem który się bębnami interesuje! Pokrzepiłeś mnie stary :) A tak poważnie to myślę że dobrze by było wybrać się do lekarza i porozmawiać, dostać też odpowiednie leki na początek - aby znaleźć siłę by się z tego wydźwignąć... Nadmierne poczucie odpowiedzialności to typowa bolączka każdego szanującęgo się neurotyka (moja również, niestety), także nie bój się nic że to schizofrenia czy początki psychozy... Trzeba trochę zmienić podejście, popracować nad osobowością, nad daniem samemu sobie więcej swobody, więcej wyrozumiałości. Polecam psychiatrę, naprawdę - mi bardzo pomógł za pierwszym razem (a że od kilku miesięcy brakuje mi sił aby dalej wypierać nerwicę więc w przyszłym tygodniu wybieram się ponownie). Trzymam za Ciebie i pozdrawiam serdecznie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja myslę, że najpierw musisz udać się do księdza i opowiedzieć mu swoją historię. Okaże się, że wcale nie jesteś aż tak grzesznym człowiekiem za jakiego się uważasz.

 

Kiedyś cierpiałem na podobne dylematy religijne i moralne. Zaczęło to się po Pierwszej Komunii. Otóż zacząłem analizować swoje wszystkie czyny pod kątem popełnianych grzechów. Cały czas miałem dylematy czy to co robiłem, bylo sprzeczne z wiarą czy można było to zignorować jako grzech. W końcu doszedłem to takiego stanu, że czułem się jak największy grzesznik świata, miałem wprost giogantyczne poczucie winy, czułem się brudny na duszy, żadna spowiedź nie dawała mi ulgi.

 

Chodziłem do kościoła bardzo często (przez pewien okres codziennie), modliłem się dużo i cały czas miałem przekonanie, że napewno nie trafię do Nieba, bo przecież jestem grzeszny. Rozważałem wstąpienie do zakonu, bo przecież tylko tak zasłużę sobie na Niebo.

 

Miałem wtedy nie wiecej niż 11 lat.

 

Później uznałem, że jestem tak zmęczony tym wszystkim, że w końcu zacząłem się stopniowo odcinać od tego. Przetłumaczyłęm sobie, że przecież nic złego nie robię, nikogo nie krzywdzę. Wierzę w istnienie Boga, zatem nie mogę być potępiony, a tak żyć dalej nie można z gigantycznym poczuciem winy. W końcu zniknęła ta obsesja z grzeszeniem, bo uznałem, ze w końcu człowiek jest stworzony na Boże podobieństwo, więc to co robię nie może być aż tak złe, tak godne potępienia.

 

Chodziłem do spowiedzi, ale przeżywałem ją tak samo jak wielu innych standardowych i powszechnych "wierzących", bez głębokich analiz, bez lęku przed utratą szans na Życie Wieczne, bo być może coś zataiłem.

 

Jakiś czas temu uznałem, że trzeba się wybrać do prawdziwej spowiedzi. Zastanawiałem się czy pewna sfera mojego życia nie obraża Boga. Byłem pewien, ze żadnego rozgrzeszenia nie dostanę. Rozmowa z księdzem bardzo wiele mi dała, a jak się okazało, wcale nie byłem takim złym człowiekiem jak mi sie zdawało. Poczułem się naprawdę dobrze.

 

Nie chodzę do kościoła, nie odmawiam modlitw mamrocząc utarte regułki bez zastanowienia. Wierzę w Boga, ale żyję po swojemu i nie potrzebuję się Go bać, poprostu myślę o Nim.

 

Ta odpowiedź nie jest w pełni tym o co pytasz w poście, ale opowiadaniem jak ja sobie poradziłem ze swoim życiem w sferze wiary.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurcze no dzieki wam serdeczne, powaga. Byłem już jakiś czas temu u psychiatry, powiedział mi że mam osobowość schizoidalną, i tak po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku że w sumie tak jest, odnajduję siebie krok po kroku, tylko najbardziej boli to że ja taki nie byłem przez ponad 5 lat, aż tu nagle znowu stałem się kimś kim nie chcę być. Internet to dobra sprawa, można się dużo dowiedzieć o sobie :) szkoda tylko że pochodzę z małej miejscowości, gdzie wszyscy wszystkich znają a o poziomie psychiatrów nie mogę się wypowiadać bo nie wiem jacy są. U psychiatry byłem w Krakowie, na całe szczęście. Kobieta powiedziała mi że musimy się częściej spotykać, nie wiem czy mam rozumieć to przez jakąś psychoterapię czy coś innego, no ale nic, muszę mieć siły, jestem za fajny by umierać :) pozdrawiam wszystkich "UP THE IRONS" :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem powininneś po pierwsze wrocic do psychiatry po farmakologiczne srodki, jak to przy natrectwach. Nastepnie sam siebie zdiagnozowac czemu akurat padlo na religie - wiadomo natrectwa uderzaja w naslabsze ogniwo. Czego najbardziej boisz sie w zwiazku ze swoimi myslami?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam . Ja też mam podobny problem. To zaczeło sie gdzies rok temu, zacząłem wszystko analizowac pod kątem grzechu. Zacząłem się uważac za złego człowieka, który na nic nie zasługuje. Chociaż nie robiłem nic czego bym nie robił poprzednio.I codziennie te obsesyjnne mysli... Zaczeło mi się wydawać, że jak np wsiadam do samochodu i bede jechal 55 km/h a nie 50 to zaraz kogos zabije, albo jak nie skasuje biletu w autobusie to pójdę do piekła. I przestało mnie cieszyc to co dotychczas lubilem, bo po co jak i tak wszystko jest złe...

Ale kulminacyjnym punktem bylo zrozumienie, że te chore mysli to choroba i nie mają one żadnych podstaw. Do czasu kiedy tego nie rozumialem pogrążałem sie coraz bardziej i wymyślałem nowe obsesje

Jak mam gorsze chwile staram mysleć sobie , że Bóg przecież weznie moje dobre i złe uczynki i porówna, a przecież tych dobrych jest o wiele więcej :D Chociaż czasami przychodzą gorsze dni...

Życze Wam znalezienia sensu i czerpania radości z życia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam!

 

Miałam podobne obsesje kiedy skonczylam 14 czy 15 lat... wszystko! wokoło było grzechem a myśl o tym napawała mnie okropnym lękiem... nawet źle ułożona szmatka była grzechem i musiałam ją składać jeszcze raz... a jakie jazdy przezywałam przed Mszą Św.!! zawsze to samo: "czy moge czy nie moge isc do komunii"... nie radziłam sobie z tym, wczesniej jeszcz emiałam okropne problemy z modlitwą, bluźniercze, niechciane myśli itd dużo mozna wymieniac... to mi przeszło wszystko aczkolwiek pozostały mi granice (bardzo wąskie) postępowania, które jako dziecko sobie przez natręctwa ustawiłam... przez kilka lat miałam spokoj... ale teraz mi ostatnio dopieprzyło jeszcze gorzej, (aczkolwiek na inny temat, choc i mojej wiary sie czepiło) tak ze trafiłam na psychoterapie... tak więc mój światopogląd musi runąć i odbudować się na nowo:) i te "dziecięce" granice muszą przestać istnieć, bo tak sie nie da żyć. Szkoda ze wtedy nie wiedziałam że to choroba... moze uniknełabym wiele bólu i błędnego unieszczęśliwiania oraz obsesyjnego ograniczania samej siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

przez kilka lat miałam spokoj... ale teraz mi ostatnio dopieprzyło jeszcze gorzej

Właśnie najgorsze w tym jest to, że już sobie wszystko poukładasz w głowie i jest dobrze a tu nagle bach i znowu to samo :( Ja do 20 lat mialem wszystko poukladane, niczego sie nie balem, ogolnie bylem szczęsliwy i nie bylo problemów co jest a co nie jest grzechem. I teraz staram się pukładać to sobie tak jak było poprzednio gdy bylem zdrowy i wypieprzyć z głowy te głupie mysli. I z jednej strony mi sie to udaje ale za jakiś czas ogarnia mnie lęk i poczucie winy czy robie dobrze. Wiem jednak że nie moge zgodzić się na żadne ustępstwa bo za nimi przyjdą nastepne... i zeświruje już zupełnie :D

I przez te schizy nie moge się nad niczym skupić bo cały czas myśle.

Najchetniej chciałbym wrócic do swojego dawnego życia, i zastanawiam sie dlaczego to k**wa mnie spotkało

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

masz racje nie wolno przechodzić na ustępstwa... ale z tym wszystkim wiąże mi się jeszcze jeden problem: gdzie jest granica między natręctwami a prawdziwym sumieniem? ja chyba nigdy do tego nie doszłam... gdzie kończy się wmawianie sobie czegoś a gdzie zaczyna się... rzeczywistość?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja właśnie mam coś takiego. Jak siedzę sam w pokoju, jest po prostu masakra. Nie można nic zrobić i same bluźnierstwa przychodzą do głowy. Bardzo trudno jest mi się modlić. Wybierając się do Kościoła szykuję się już godzinę przed, mimo, że normalnie kiedyś zajmowało mi to 10 min. Jest tragicznie i brak mi siły by z tym walczyć:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Samotność tutaj działa na naszą niekorzyść. Bo np ja w tygodniu jak chodzę na uczelnie, gadam z ludzmi i jestem zabiegany to zapominam i czuje się w miare normalnie.

A gdy coś głupiego przychodzi mi do głowy staram się "włączać" coś w rodzaju ZAKAZ WJAZDU.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja już nie daję rady, codziennie mam myśli samobójcze, coraz bardziej trace sens życia, nie wiem po co tu jestem, skoro bóg mnie i tak nie kocha, nie wiem po co ktoś taki jak ja na tym świecie, a najgorsze w tym wszystkim jest to że wmawiam sobie jakieś pierdoły i nie mam siły się przed nimi bronić. Wmawiam sobie że jestem synem szatana i że nie mogę kochać i z dnia na dzień coraz bardziej usycham, do tego takie niesamowicie dołujące uczucie, że jestem samotny i że już nigdy nikogo nie będę miał, ludzie co ja mam robić???już nie daję rady, na litość boską. cały czas jakieś bluźnierstwa w mojej głowie przed którymi nie mam już siły uciekać :( totalna masakra. rój bzdur w głowie, że moje dziecko będzie jakieś złe, że nie mam już w sobie miłości. nie wiem czy wolałbym umrzeć czy żyć bo po co tu żyć skoro życie (moje) nie ma sensu żadnego. a i jeszcze jedno. najgorsze są te reakcje ciała na mój stan psychiczny. mianowicie: jakieś nerwowe tiki, skórcze twarzy, chodzą mi jakieś "mrówki" po głowie, jestem spięty, znerwicowany, dostaję migreny, głowa mnie boli masakrycznie, piję coraz więcej, nie wiem jak to się skończy???nie chce mi sie żyć!!!pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nervosolu,

 

powinieneś rozpocząć od rozmowy z księdzem. Kiedy ja miałem podobne stany, poprostu lub aż przestałem o tym wszystkim mysleć tzn. odsunąłem sprawy religii, wiary na drugi plan. Inaczej bym zwariował i wiedziałem, że w tej sytuacji Bóg mi wybaczy. Po latach szedłem na operację, miałem zle przeczucia, strasznie się bałem - poszedłem do spowiedzi.

 

Na wstępie zaznaczyłem, że bezwzględu na cokolwiek powiem, ksiądz niech da mi rozgrzeszenie. I tak się stało - jak się okazało, te wszystkie moje grzechy nie były aż tak godne potępienia, czułem się o wiele lepiej.

 

Pozwól aby ksiądz ocenił czy zasługujesz na potępienie. Choroba to choroba, nie robisz tego przecież swiadomie, specjalnie. To przecież nerwica natrętw, a nie przemyślany wybór. Nie możesz byc potępiony za coś, na co nie masz wpływu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Boże oszalałem, nie zazdroszczę nikomu takiego stanu!!!To jest udręka, mamy marzec.Sylwestra spędziłem w górach i na słowacji i ciągle to samo, ja już nie mogę tak dłużej wytrzymać. Nie potrafiłem się wyluzować, w ogóle. w głowie tylko jedno, bóg i szatan, można dostać pierdolca z tego wszystkiego. Umarłem psychicznie, nie czuję nie kocham, jestem pusty, czuję sie martwy, pozbawiony uczuć, jakbym był niepotrzebnym śmieciem pośród tych wszyskich ludzi.Czuję się zaszczuty, zniewolony, po raz drugi w życiu, po siedmiu latach wolności, to samo, ja już dłużej tego nie wytrzymam. Czuję się tak jakbym nie potrafił kochać, jakby moje życie nie zależało ode mnie, jakby to był jakiś film ze mną w roli głównej. Wierzycie w opętanie?Bo ja już nie wiem co mam ze sobą zrobić!Do egzorcysty czy jak? jestem wrak wewnętrzny, czuję się jakby mi dusza umarła. Fakt faktem, ponad rok temu czegoś się bałem w nocy, a stało się to po tym jak w pracy przeglądałem strony o opętaniu i grzechu przeciwko duchowi świętemu itd, dogłębnie analizując to co się działo ze mną w młodości, a dzieje się to ze mną po raz drugi. Tak się zastanawiam, jak to możliwe żeby człowiek po tylu latach świętego spokoju od tak sobie nagle się zmienił nie do poznania, czuję się tak jakby psychika obróciła mi się o 180 stopni, umarłem, nie wiem kim jestem...a najgorsze jest to że nie potrafię się podnieść, najchętniej spałbym całymi dniami bo moje życie nie ma najmniejszego sensu. POMOCY!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nervosolu,my to wszystko bardzo dobrze poznaliśmy na własnej skórze.Współczuję ci bardzo,bo ten stan jest naprawdę niefajny,ale jednego nie rozumiem:wołasz POMOCY,ale nie pozwalasz sobie pomóc.Wszyscy moi przedmówcy dobrze ci radzą,podają ci pomocną dłoń,którą ty jednak zwyczajnie ignorujesz.Posłuchaj i idź do specjalisty jak najprędzej.Poza tym przestań pić,bo to tylko potęguje twoje "paranoje".A jeśli czujesz taką potrzebę-zwróć się również do księdza.Nikt z nas nie jest w stanie ci pomóc inaczej,tylko dobrymi radami.Nie odrzucaj ich więc i zacznij realizować,a wrócisz do normy szybciej niż się spodziewasz.Pozdrowienia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tez miałem przez jakis okres ( pare dobrych lat temu ) natrętne mysli i wyobrazenia związane z Bogiem i Szatanem.Przez jakis czas chodziłem na psychoterapie ale okazała sie tak idiotycza że sam zrezygnowałem.Nasze problemy nie tkwią w żadnym dziecinstwie tylko w naszej ucieczce od odpowiedzialnosci.Sam doszedłem do tego czemu te natrectwa mnie atakują.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie podamy Ci prostego sposobu jak sie tego pozbyc, nie powiemy, abys skrzyzowal nogi, wystawil lewa reke, odwrocil sie o 45' od slonca w zenicie... i przejdzie.

 

Idz chociaz do lekarza rodzinnego, napewno przepisze jakis antydepresant i po dwoch miesiacach bedzie lepiej. Uspokoisz sie i swiadomie bedziesz mogl przemyslec sprawe.

 

Rozpoznajesz problem (piszesz ze go masz, umieszczas temat w dobrym dziale, wiesz, ze to nerwica natrectw), zrob cos z tym!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam,

 

ja tez mam podobne problemy. w niedziele wielkanocna cos mnie natchnelo, zeby otworzyc encyklopedie zdrowia i zobaczyc na nerwice serca a potem na nerwice natrectw bo wczesniej o niej cos slyszlam. potem przegladalam internet i znalazlam o forum i bylam w szkou...okazalo sie, ze to co uwazalam za potworne kuszenia i w ogole to nerwica natrectw. mam mysli bluzniercze, teraz juz moze troche zelzaly alecaly czas wydaje mi sie, ze komus sie stanie krzywda albo, ze ja komus zle zycze do tego stopnia, ze jak np. zrobie krok prawa a nie lewa noga, albo powiem jakies slowo czy np. ubiore jakis ulubiony ciuch to ktos straci zyce albo pojde do piekla. juz nie mam sily....naprawde:(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

czesc maggie19!

jestes tu nowa wiec nalezy Ci sie wsparcie... ja do tej pory przegladalam to forum ale sie nie udzielalam, ale teraz chyba nadeszla pora...

 

A co do Twojego problemu, to nie rozumiem, dlaczego nie potrafisz sobie tego wszystkiego poukladac? Piszesz, ze ostatnio znalazlas, ze to co Ci sie wydawalo kuszeniem to po prostu nerwica, wiec juz masz odpowiedz na swoje watpliwosci. Te mysli bluzniercze, ktore pomalu Ci przechodza i to, ze WYDAJE Ci sie, ze komus zle zyczysz albo ze stanie sie cos zlego to przeciez sa objawy nerwicy natrectw. I wiara ma z tym niewiele wspolnego. Te wszystkie natrectwa dotycza po prostu spraw dla Ciebie najwazniejszych (wiary, osob Ci najblizszych) i mysle, ze tak naprawde problem tkwi gdzie indziej. Moze np. mialas ostatnio jakies problemy z rodzina, przyjaciolmi, chlopakiem? A moze jestes przed jakims waznym wydarzeniem (egzamin, wyjazd,...) i to jest taka reakcja obronna organizmu?

 

Ja nie jestem psychologiem, nie mam tez zadnego pokrewnego wyksztalcenia ale pisze z wlasnego doswiadczenia. Pare lat temu, przed matura mialam podobne przezycia. Wydawalo mi sie, ze za wszystko co robie "kare" poniesie moj chlopak (a wszystko co robilam wydawalo mi sie zle: sposob, w jaki ulozylam ksiazki na polce; pora, o ktorej podlalam kwiatki; weszlam lewa noga do pokoju itp.). Bylam pewna, ze jemu sie cos zlego przeze mnie stanie. Doprowadzalo mnie to do obledu:( Balam sie, ze nie zdam matury, ze zawale wszystko, ze jestem najgorsza...

 

Trwalo to do matury, jak wyszlam z ostatniego egzaminu to poczulam taka ogromna ulge. I wszystko zaczelo mijac... To bylo 6 lat temu i jak do tej pory nie wrocilo.

 

Zastanow sie, czy u Ciebie nie jest podobnie. Zycze powodzenia!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale z tym wszystkim wiąże mi się jeszcze jeden problem: gdzie jest granica między natręctwami a prawdziwym sumieniem? ja chyba nigdy do tego nie doszłam... gdzie kończy się wmawianie sobie czegoś a gdzie zaczyna się... rzeczywistość?

 

no wlasnie, ja tez sie nad tym zastanawiam:( czytam ten temat (przeszlam tu z linku z tematu "kiedy cos zrobie, czuje sie brudna i grzeszna", po wypowiedzi

I jeśli teraz wszyscy tutaj obecni dochodzimy wspólnie do wniosku, że nerwica niesłusznie wmawia nam te mysli to znaczy, że to my mamy rację a nie ta cholerna choroba!!!!

Czasem gdy myślę racjonalnie, mówie sobie: luz przecież nic się nie stało, ale gdy mnie znowu coś nachodzi pojawia się taka myśl: A MOŻE JEDNAK NIE.... A MOŻE TO MOJA WINA .... A MOŻE ZROBIŁEM COŚ ZŁEGO....

, która jest jakoby opisem tego, co przezywam) i tak sie waham... tzn nie wiem, czy dziala u mnie sumienie, czy tez nerwica (o ile to nerwica, wiele symptomow na to wskazuje, ale wciaz jeszcze nie poszlam do specjalisty, nie liczac 1 wizyty u psychologa pol roku temu, kiedy pani psych stwierdzila, ze objawy sa powazne i ze mam isc do psychiatry po diagnoze,; nie zrobilam tego); mam wrazenie, ze nerwica udaje, ze jest sumieniem...

 

Kiedys mialam problem z bluznierczymi myslami, na szczescie dowiedzialam sie, ze to NN i to ignoruje... ale chyba NN znalazlo sobie inna metode, zeby mnie gnebic:( Mianowicie: jako osoba wierzaca, postanowilam sobie, ze seks dopiero po slubie. Moj chlopak w pelni to akceptuje, sam z reszta nie chce sie spieszyc, podziela moje poglady itp.

 

Problem zaczal sie pojawiac w momencie, kiedy dosc obsesyjnie zaczelam sie zastanawiac, czy jest jakas wczesniejsza granica tego, co nam wolno, a czego nam jeszcze nie wolno i czulam sie z tym bardzo zle. Szukalam w roznych zrodlach, ale wszedzie nie bylo odpowiedzi: w katechnizmie jest po prostu, ze przed slubem nie mozna uprawiac seksu, na stronie opoka.org.pl w sumie tez + ze zlem jest przezywanie plciowosci poprzez przedmiotowe traktowanie drugiej osoby (czyli np. jesli np. nie szanuje woli drugiej osoby i zaspokajam tylko swoje potrzeby, o drugiej osobie nie myslac, a to nas nie dotyczy, dotyczylo mnie to kiedys, w moim pierwszym zwiazku, chlopak probowal mnie wykorzystywac i czulam sie brudna, a to co innego-to rzeczywiscie bylo zle z mojej strony, bo nie mialam do siebie szacunku, tak, jak i on do mnie), pytalam sie kolezanki teolozki, ktora juz jest zamezna i jej odpowiedz, chociaz dosc pomocna, takze nie dala mi pelnej satysfakcji....

 

Generalnie chodzi o to, ze w momencie, kiedy czuje, ze jest nam dobrze razem, np. kiedy sie przytulamy, calujemy, to pojawia sie jaki cien, jakby wyrzut sumienia, ktory mnie gani za to, ze jest mi przjemnie z kims, kogo kocham i z kim w przyszlosci wezme slub O_o' :roll::cry: . Co jest dziwne, bo przeciez ani nie krzywdzimy siebie nazwajem, ani nie przekraczamy granicy wzajemnie ustalonej..:( to glupie, zeby winic siebie za to, ze mi poziom hormonow skacze=/ i myslec, ze sie za to pojdzie do piekla:/ :cry: czuje sie przez to jak jakas rozpustna kobieta, ktora przeciez nie jestem:( :cry:

 

Probuje sobie to racjonalnie wytlumaczyc, ze przeciez czlowiek to nie robot z przyciskiem on/off i ze nie moze sie absolutnie wylaczyc ze swoimi reakcjami, odczuciami, a potem nagle sie wlaczyc i to na calego. Ze to nie na tym polega plciowosc przed slubem, a na tym, aby sie wzajemnie szanowac i aby wytrwac, ale ze jednoczesnie mozna ta bliskosc zawezac, niemniej nic na sile. Szczegolnie, jesli sie wie ze sie bedzie z ta osoba. Gdyby to byl zwiazek "na chwile", bez przyszlosci, to co innego, wtedy czulosci bylyby raczej instrumentalne, bylyby dzialaniem przedmiotowym. Wspomniana wyzej teolozka sie z tym zgadza. Mimo to wciz odczuwam ten cien:( obsesyjnie sie nad tym zastanawiam:( i jakoby obsesyjnie sie boje, ze bede potepiona:( nie potrafie przyjac tej logicznej argumentacji. Nie potrafie do konca przyjac argumentu, ze byc moze to kolejny z objawow nerwicowych, ktore mam, bo wtedy w glowie pojawia sie mysl, ze byc moze tylko sie usprawiedliwiam i ze to oszustwo, a wiec ze samo usparwiedliwianie sie tez jest grzechem i za to tez pojde do piekla... tworzy sie zatem bledne kolo i czuje sie przez to zgnebiona:(

 

wsyztsko dodatkowo nakreca sie w niedziele, z tego wzgledu, ze ide do kosciola... dzis sie zastanawialam, czy skoro mam takie "wyrzuty" to moge jeszcze isc do Komunii... przez cala msze myslalam, ze nie, ale jakos zaraz przed Komunia cos mnie tknelo, ze nie tyle co moge/nie moge, a tym bardziej powinnam pojsc (przez wzglad na to, ze mam cos, byc moze nerwice, z czym mi ciezko) i poszlam, a potem sie zastanawialam, czy to dobrze, czy nie i wciaz nie wiem:(

 

Moj chlopak mi powtarza, ze nikt tak na prawde nie wie, jak jest dobrze, a jak zle i ze to dopiero Bóg rozsadzi i wiem, ze ma racje, ale NIE POTRAFIE przelamac błędnego koła :( nie potrafie pozbyc sie obsesyjnego myslenia o tym:( i przez to nie moge byc do konca szczesliwa w (jakze cudownym!) zwiazku:( i czuje sie taka malutka, beznadziejna, nic nie warta, wbita w glebe, przytloczona tym wszytskim... zmeczona soba i swoimi problemami:( ogarnia mnie straszna apatia:( i czuje sie dodatkowo przygnebiona fakte, ze ciagle musze(w sensie odczuwam potrzebe) rozmawiac o tym z moim chlopakiem, ze go obarczam takimi trudnymi sprawami... on mowi, zebym sie nie przejmowala nim, ze niedlugo pojdziemy do psychiatry (w koncu sie zdecydowalam), ale ja i tak sie przejmuje:(

 

 

Mam wrazenie, ze ma to jakis zwiazek z tabu kulturowym (i koscielnym, to wchodzi w sklad kultury ogolnie) nalozonym na sfere seksualna (bo szczerze mowiac to uwazam, ze wyrzuty sumienia powinnam miec z innych powodow, jak np. stale klotnie z rodzina, ale to sa zachowania spolecznie przyjete za typowe w domach, wiec jakos tak to schodzi na dalszy plan)... i z tym, ze moj zwiazek jest dla mnie bardzo wazny, a objawy nerwicowe ogolnie dotycza rzeczy waznych dla danej osoby...

 

Czasem mysle, ze bylabym genialnym przykladem na sredniowiecznego pokutnika... milamabym 10000000 powodow, aby ubrac wlosienice, kleczec na grochu i chlostac sie po plecach... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie jest tak, że co jakiś czas pojawiają sie podobne lub te same natręctwa. Przypomina to takie koło, które sie obraca. Np załóżmu, że mam trzy natręctwa. Przez okres ok 20 dni męczy mnie nn nr 1, po 20 dniach włącza się nn nr 2 ( a nn nr 1 znika i się wogóle nie tym nie przejmuje ), następnie zaczyna działać nn nr 3 ( gdzie nn nr 1 i 2 też znikają ), póżniej przychodzi nn nr 1 ( gdzie nn nr 2 i 3 przestają mnie obchodzić ). Jest też kwestia jak długo trwają poszczególne fazy. Kiedyś przez 3 miesiące myślałem, że zrobiłem coś złego lub zrobię swojemu psu ( teraz się z tego śmieje i wydaje mi się to idiotyczne, bo to akurat udało mi się to wyeliminować ).

No i teraz jak doszedłem do tego, że mam nn. Jeżeli w danym momencie mam jakąs głupią myśl to uswiadamiam sobie , że wczesniej miałem inna głupią myśl, która teraz wogóle mnie nie obchodzi. I to samo stanie się z tą myslą, która teraz mnie męczy. Trzeba też pamiętać, że taka mysl potrafi czasami siedzieć w głowie nie dzień, nie dwa a dłużej i nie można się poddawać.

I często nn wkręca nam rzeczy, których nigdy bysmy nie zrobili i dlatego nas tak przeraza.

 

[ Dodano: Dzisiaj o godz. 7:00 pm ]

Nie macie wrażenia, że to przypomina trochę proces sądowy, w którym jesteśmy oskarżonymi. I tak raz stajemy się oskarżycielem a innym razem obrońcą.

hehe tak sobie siedziałem i wymysliłem :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×