Skocz do zawartości
Nerwica.com

Walka bez leków - próbuję...


Nusia

Rekomendowane odpowiedzi

Witajcie,

 

Odwiedzam to forum od lat, ale dopiero teraz się zalogowałam i postanowiłam napisać kilka słów od siebie - z jednej strony jest to dla mnie forma terapii, z drugiej - mam nadzieję, że mogę pomóc, dzieląc się swoim doświadczeniem.

Z nerwicą zmagam się od 2006 roku. Traumatyczne zdarzenie, które najprawdopodobniej ją wywołało, miało miejsce w roku 2002, ale nerwica przez kilka lat pozostawała ukryta, nie dając o sobie znać, czekając na odpowiedni moment by uderzyć. Idealna sytuacja nadarzyła się,gdy weszłam w okres słabszy psychicznie, tak długoterminowo. Co ciekawe, nie jednorazowy szok i trauma z 2002 roku, a właśnie kilkumiesięczny "dół" cztery lata później wywołał lawinę objawów.

Jakich? Klasyka: hiperwentylacja, mroczki, kołatanie, bezsenność, problemy z oddychaniem, kula w gardle, drgawki, ból mięśni, nerwobóle, zawroty głowy, mdłości, ataki paniki... to, co dobrze znacie i z czym borykacie się na co dzień. Oczywiście pierwsze myśli dotyczyły możliwych chorób, które w moim mniemaniu mnie dopadły oraz rychłej śmierci - a więc lekarze, badania, wszystkie wyniki prawidłowe, więc powtarzanie badań po 3 miesiącach, bo a nuż ktoś się pomylił, etc. Ukrywałam to przed bliskimi, mimo mojej bardzo dobrej relacji z nimi - w mojej rodzinie zdarzył się przypadek hipochondryczki i straszliwie bałam się wyśmiania, porównań... chociaż pewnie by nie nastąpiły. W każdym razie życie w kłamstwie potęgowało objawy i coraz gorsze samopoczucie.

W końcu nie wytrzymałam - w trakcie kolejnej nocy, gdy zerwałam się z łóżka z panicznym lękiem, że serce przestało mi bić i właśnie umieram, zwróciłam się o pomoc do Mamy. Najpierw standard - usłyszałam: "Nie przesadzaj, nic Ci nie jest". Potem: "Czy robiłaś badania?". Gdy okazało się, że tak, że wszystko ok i jestem zdrowa (fizycznie...), zaczęła się praca nade mną. Byłam u psychologa - po 2 wizytach zrezygnowałam, świadomie, biorąc na siebie odpowiedzialność za ten czyn, czego nie żałuję, mimo ogromnego szacunku do Pani Psycholog, która ze mną rozmawiała. Byłam u psychiatry, dostałam Lexapro. Po dwóch tygodniach nasilonych objawów obudziłam się z poczuciem obojętności i pustki. Przestałam jeść, schudłam prawie 7 kg w miesiąc (przy wzroście 160 cm). Nic nie sprawiało mi radości - akurat były święta, mój ulubiony czas w roku, a nie byłam w stanie się uśmiechnąć. Inna sprawa - brak ataków, brak objawów, jak ręką odjął. Po dwóch miesiącach Rodzina uświadomiła mi,że z przerażeniem patrzą jak zmienia się moja osobowość - to nie byłam ja, to był ktoś zupełnie inny, obcy i nie za fajny... Odstawiłam lek - było trudno, ataki pojawiały się kilka razy dziennie. Byłam zrozpaczona: ziołowe tabletki nie pomagały, uzależniłam się od Melisany (bez nie j nie wsiadałam do autobusu, zdarzało mi się wracać 11km do domu piechotą, ze strachu), byłam na dobrej drodze do uzależnienia się od alkoholu (nie umiałam zostać sama w domu na noc bez "znieczulenia się" przed pójściem do łóżka). I tu znowu na pomoc przyszła mi Rodzina - dzisiaj nie biorę leków (oprócz Melisany doraźnie i Relamaxu przed snem gdy jestem rozdygotana po cięższym dniu), a ataki zdarzają się coraz rzadziej. Przykład: od stycznia do czerwca nie miałam ich wcale, w czerwcu i lipcu po kilka w miesiącu, w sierpniu wcale, od trzech dni mam codziennie. Co robię? Mam cały zestaw pomagających mi czynności i to one są powodem, dla którego to wszystko piszę: bo może ktoś ma podobną historię i skorzysta z moich doświadczeń?

Otóż kiedy łapie mnie najgorszy atak i czuję, że zaraz zemdleję:

- śpiewam, głośno, oczywiście wtedy gdy warunki dookoła pozwalają czyli w domu lub na świeżym powietrzu z dala od ludzi

- wściekam się, tłukąc przygotowane zawczasu stare sprzęty, pomstując i klnąc (warunki jak wyżej)

- płaczę, to bardzo dobrze wyrównuje oddech

- w myślach "obrażam" nerwicę, jakby była stojącą obok osobą: "No i co mi zrobisz? Co - tylko dreszcze? Na tyle Cię stać?? Jesteś beznadziejna, nie boję się Ciebie"

- w pracy lub miejscu publicznym chodzę szybko lub biegam, np.: po schodach w galerii handlowej, po klatce w biurze

- w autobusie zamykam oczy i powoli wciągam powietrze nosem a następnie wydmuchuję ustami (działa tylko przy zamkniętych oczach!), w ostateczności wysiadam (ale to akurat żadna rada, wiem :))

- trochę destruktywnie, ale się szczypię w ramię, w granicach przyzwoitości ból odwraca myślenie od bezdechów

- zjadam jabłko lub piję colę

- jeśli lęk łapie mnie w nocy, biorę lusterko i bardzo intensywnie patrzę się sobie w oczy, nie wiem czemu to działa, ale od razu przechodzi mi chęć na mdlenie

Wiem, że część tych rad może wydawać się dziwna i wygląda głupio, ale przestałam się tym przejmować, jeśli to działa i nikt mnie nie widzi (nie robię z siebie przedstawienia publicznie, np.: krzycząc czy płacząc). Podkreślam: absolutnie nie neguję psychoterapii i leków, to moje osobiste rady i odczucia, na każdego działa coś innego i można mu pomóc inaczej. Czując się jednak bliska obłędu poszukiwałam w internecie nawet najdziwniejszych rad i wszystkie wcielałam w życie (stałam nawet raz na rękach :)), szukając złotego środka, może więc komuś pomogę?

Moja nerwica nie minęła, nadal się czai (jak wspominałam trzyma mnie ostatnio mocniej od 3 dni), ale ponieważ wiem, czego się spodziewać i mam kilka oręży do walki z nią, czuję się mocniejsza i wiem, że kiedyś przegonię ją bezpowrotnie!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja się boję leków jak cholera. Zawsze uważałem, że jak sam sobie nie poukładam wszystkiego to nikt i nic mi nie pomoże. Niestety lata lecą i coraz częściej zdaje sobie sprawę, że mimo tego, że próbuję to sobie kompletnie nie radzę z lękami. Przed lekami wstrzymuje mnie strach przed uzależnieniem się od nich i powiem szczerze to forum, tzn. jak tak sobie czytam poszczególne wątki to sporo osób korzysta z farmakologii, a i tak boryka się ze podobnymi, a nawet częściej gorszymi stanami niż ja.

 

Z Twoich sposobów mi rozładować napięcie pomaga jedynie chodzenie. Długie, szybkie aż do zmęczenia. Kiedyś po mieszkaniu potrafiłem godzinę chodzić tam i z powrotem byleby rozładować wszystkie lęki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

true: na ból głowy pomagają mi zapachy, a konkretnie lawenda. Noszę nawet ze sobą w torebce taki malutki woreczek (który normalnie trzyma się w szufladzie z bielizną) i wącham, gdy ból rzuca mi się na wzrok, co często się dzieje gdy się nie wyśpię (noszę soczewki, oczy łatwo mi się męczą).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×