Skocz do zawartości
Nerwica.com

Chęć powrotu do społeczeństwa


kejtzor

Rekomendowane odpowiedzi

Mam 22 lata i półtora roku spędziłam w totalnej izolacji od społeczeństwa. Zaczęło się w listopadzie 2010, trwało z przerwami do maja tego roku. Na początku myślałam, że jestem odosobnionym przypadkiem, ale ponieważ teraz nic się nie układa, ogarnęłam internet i okazało się, że takich ludzi jest więcej. Tylko że w większości przypadków to była wręcz wieloletnia izolacja z powodu tego, że te osoby były z reguły nieśmiałe, zakompleksione i nigdy nie czerpały specjalnej z satysfakcji ze stosunków międzyludzkich. U mnie było wręcz na odwrót, byłam bardzo towarzyską osobą, większość czasu spędzałam z ludźmi, a od kiedy poszłam do liceum znalazłam osoby, z którymi chciałam przebywać i w towarzystwie których czułam się bardzo dobrze. Miałam bardzo dobrą przyjaciółkę, która była dla mnie jak siostra, zerwała ze mną kontakt w listopadzie w zeszłym roku, dopiero na początku lipca się spotkałyśmy. Z jej strony spotkał mnie ogromny zawód, ale musiałby powstać elaborat, żeby to opisać. Byłam zakochana w moim przyjacielu (co było jedną z przyczyn izolacji), który dzisiaj nie chce mnie znać, potraktował mnie teraz w sposób, który sprawił, że pękła bańka jakiejś iluzorycznej wytrzymałości. Zarzuca mi pewne rzeczy, które ranią strasznie, bo część z nich jest bzdurą, a są to dość poważne oskarżenia, ale jestem w stanie w jakimś stopniu go zrozumieć, chociaż nie usprawiedliwia to sposobu, w jaki mnie potraktował. Tj. nie potrafię sobie wybaczyć, że doprowadziłam do tego, że on tak o mnie myśli, bo był bardzo dużą częścią mojego życia i łączyło nas bardzo wiele. Jest jeszcze inna dziewczyna, która znaczyła dla mnie bardzo wiele, którą zraniłam, a była ostatnią osobą, której chciałabym sprawić ból. Zresztą opisanie tego wszystkiego to naprawdę zbyt rozwlekły temat, wystarczy powiedzieć, że moje życie było bardzo szczęśliwe, ceniłam je, jak i ludzi, których na swojej drodze spotkałam, dla których byłam ważna i vice versa. To było wiele do stracenia i nie wiem, jak mogłam dopuścić do tego, żeby to wszystko wymknęło mi się z rąk.

 

Na początku moja izolacja miała trwać miesiąc. Postanowiłam, że potrzebuję na chwilę się ogarnąć, a życie towarzyskie jakie prowadzę mnie rozleniwia i z reguły nie realizowałam swoich celów, nie doprowadzałam do końca planów, bo kończyło się na tym, że jarałam trawę, tak w uproszczeniu. Miało to też związek z moimi uczuciami do, nazwijmy go M., które trwały od dawna i po powrocie miałam wreszcie zamiar coś ruszyć w tym kierunku. Tak naprawdę powody mojej izolacji były błahe i głupie i nie miały nawet w związku z tym, że chciałam być sama, po prostu stwierdziłam, że ten miesiąc da mi czas na ogarnięcie siebie. Dodam, że w gimnazjum chorowałam na zaawansowaną anoreksję i depresję, co wróciło przybierając raczej postać bulimii. Dość szybko popadłam w paranoję, utrzymywałam ze światem kontakt telefoniczny, oni chcieli, żebym wróciła, ja miałam problemy ze zdrowiem i myśli samobójcze, byłam przerażona. Jakieś 3 miesiące od rozpoczęcia izolacji M. z innym kolegą, który też był mi wtedy bardzo bliski, przyjechali pod mój dom i zadzwonili, żebym chociaż do nich wyszła i z nimi porozmawiała. Nie byłam w stanie tego zrobić, to była totalna abstrakcja, z jednej strony strasznie chciałam porozmawiać z kimś o tym co się dzieje, a z drugiej potrafiłam tylko z przerażeniem patrzeć przez okno, kiedy odjadą. Dzisiaj sobie pluję w brodę, kiedy pomyślę, ile było możliwości, żeby to przerwać. W tym okresie jeszcze kilkakrotnie spotkałam się z kimś, następnym razem dopiero w sierpniu, był to, że tak powiem, oficjalny powrót. Przynajmniej tak myślałam, ale od razu zamknęłam się w sobie z powodu sesji (na studiach się utrzymałam, bo nie mamy obowiązkowych ćwiczeń ani wykładów, więc w teorii wystarcza zdanie egzaminów), tego co się stało z M., potem J. (przyjaciółka), z którą miałam przez cały ten okres najintensywniejszy kontakt, zerwała go i to był już mój gwóźdź do trumny. Na kilka miesięcy straciłam kontakt kompletnie ze wszystkimi. Robiłam jakieś rzeczy, potrafiłam spędzić cały, dosłownie CAŁY, dzień na siłowni i fitnessie (7 dni w tygodniu), zabijając smutki. Podjęłam się jakiejś pracy, ale to olałam. Przyzwyczaiłam się do tego, że moje życie tak wygląda. Sama, na własne życzenie, właściwie bez powodu się na to skazałam i zapomniałam co to znaczy żyć w społeczeństwie.

 

Czuję, że straciłam swoją tożsamość. To inni ludzie, zwłaszcza ci najbliżsi, cię tworzą i definiują, nadają twojemu życiu jakość. Od czasu sesji zimowej systematycznie zabijałam w sobie izolację (zaczęłam się sporadycznie widywać z ludźmi), żeby w końcu na początku maja, również dzięki pomocy narkotyków, zrozumieć, że nic nie ma już znaczenia, nic, poza tym, żeby wrócić. Że nie mogę spędzić tak jeszcze jednego dnia, jeszcze jednej godziny, której kiedyś nie będę mogła sobie wybaczyć. Więc spróbowałam wrócić, ale to już nie jest moja rzeczywistość. Desperacko potrzebowałam potwierdzenia, że moje życie nie było żartem, że kiedyś tutaj istniałam i to robiło różnicę. Moje zachowania pewnie były gwałtowne, ale wiem, że nikt, a zwłaszcza M., nie rozumie mojej sytuacji i mojego stanu psychicznego. Wiem, że mnie nie pamiętają, bo ja zapomniałam ich, chociaż każdego (!) dnia żyłam myślą o powrocie, to w końcu została mi tęsknota za cieniami ludzi, których znałam. Niedawno śniło mi się, że z obecnym stanem wiedzy wróciłam do czasu zanim poszłam do izolacji. To było najpiękniejsze uczucie szczęścia i wolności, jakich nie czułam od miesięcy, pewnie już lat. Wolności od tego, co wiem teraz, od furtek, które się otworzyły w mojej głowie. I o których uświadomiłam sobie, że mogą tam jeszcze być przez lata. Ja wiem, że nie mogę się teraz zamykać, wiedziałam, że będzie ciężko, ale jest o wiele, wiele gorzej, niż myślałam. Boję się, że być może już nic nigdy z tymi ludźmi nie będzie takie samo, a nie wyobrażam sobie np. wyjeżdżać do innego miasta i zaczynać od nowa. Bardzo potrzebowałam pomocy, wiele by dla mnie zmieniło, gdyby M. tutaj był dla mnie, ale między nami jest po prostu katastrofalnie. Ale ja już nawet przestałam tęsknić, dopiero niedawno przeczytałam różne wiadomości, między innymi własnie od M. i J. i dopiero to mi przypomniało, jak wiele to znaczyło, jak bardzo oni chcieli, żebym wróciła, jak wiele straciłam. Jednostka jest niczym i bez pomocy innych ludzi właściwie nie mogę się z tego wyrwać. Chociaż ta cała izolacja wydaje mi się złym snem, nie wierzę, że potrafiłam do tego doprowadzić.

 

Przepraszam za trochę chaotyczny i rozwlekły wywód, czuję, że i tak niewiele w nim zawarłam. Co jest kolejnym problemem - chciałabym im wytłumaczyć moją sytuację, ale to jest właściwie niemożliwe. Próbowałam, ale te słowa okazały się puste, zarówno dla mnie, jak i pewnie dla nich. Może ktoś był kiedyś w podobnej sytuacji i może mi powiedzieć, że kiedyś się ułoży, że ja sobie wybaczę, oni mnie. A może nie. Wiele bym oddała za to, żeby cofnąć czas.

 

Kasia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no jest to ciezka rzecz. Zbudować się od nowa, krok po kroku nie mając w około tego co było wazne...

 

Ja sie tak izoluję od paru lat w zasadzie... zmuszanie się do wychodzenia z domu skutkowało tylko zwiększeniem derealizacji.. ale mam nadzieje ze w koncu cos zbuduje i bede wstanie robic cos sensonego zawodowo... szkoda ze nie umiem juz chyba z ludxmi funkcjonowac... a chyba potrzebuję...

 

trzymam kciuki w kazdym razie :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Współczuję i też trzymam kciuki ;) A co w Twoim przypadku było powodem tego, że zaczęłaś się odcinać, jeśli można spytać? Też mam wrażenie, że nie potrafię już funkcjonować z innymi, a to oczywiste, że potrzebuję, zwłaszcza teraz, każdy potrzebuje. Nie sądziłam, że można zapomnieć, jak to się robi. To smutne i straszne, ale teraz bardziej realna jest dla mnie moja izolacja i samotność, to alternatywne życie, które zaczęłam prowadzić, a zamieniło się w główne, jedyne życie. Przebywając między ludźmi, którzy byli moimi przyjaciółmi, i to chyba z prawdziwego zdarzenia, czuję, że to nie mój świat, i nie potrafię tego zmienić. A kilka lat jak w Twoim przypadku to już naprawdę ciężka sprawa. Chodziłaś może do terapeuty, to coś daje?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Początek myślę nie różni się bardzo od Twojego zaczyna się pod koniec gimnazjum... nie stroniłam od towarzystwa.... tyle tylko że chyba zbyt intensywnie byłam przywiązana do jednej osoby... obsesyjnie. w pewnym momencie chciałam się od tego uwolnić... I uwolniłam się od wszystkiego . Cóż, nieznośna lekkość bytu chciałoby się rzec. Wcześniej miałam lekki problem z nieśmiałością, ale udało mi się to w pewnym stopniu pokonać, i jednak nawiązywać fajne kontakty. Byłam aktywna, zdolna, osiągałam możliwe dla swego wieku sukcesy. Ale miałam też duże kompleksy, byłam szzcupłą chciałam byś szczuplejsza więc trochę się skrzywdziłam niedożywiając ( najpierw restrykcja potem sklonnosci bulimiczne)... w szkole nie mogłąm się skupić, nie umiałam sobie poradzić z tym ze stracilam koncentracje, zaczęłam powoli się łamać... nie wytrzymywalam emocji w stosunku do tej jednej osoby... Potem zmiana szkoły, z której chciałam uciekać. I potem już wszystko było uciekaniem. Sytuacja rodzinna tez była kiepska, ale do pewnego momentu sobie radziłąm... Poszlo parę kamyczków a potem lawina...

 

I rzeczywiście to jest tak że masz poczucie, że masz dwa życia. Ale zawsze masz jedno... Jesteś tam gdzie stoisz i tyle. Jak coś nie wychodzi nie da się pojsc na chwilę gdzie indziej, odpozcąć i wrócić żeby rozwiązać.

 

Co jakiś czas się nagle mobilizowałam i jakimś cudem podnosiłąm... Ale jednak za dużo we mnie lęku, wciąż czuje ze idę tym ,,alternatywnym biegiem", unikam kontaktow, w efekcie nawet jak mam lepszy dzien nie mam za bardzo z kims gdzies wyjsc... Osoba na ktorej wtedy mi tak zalezalo nawet co jakis czas sie odzywa... ( po 5 latach) ale ja juz nie wiem co miałąbym jej powiedziec... Ze mnie w zasadzie przy zyciu nie bylo...

 

Nie byłam na psychoterapii... Ale widywałam się co jakiś czas z Panią psycholog, której mogłąm się wygadać. niestety nie miala dla mnie wiele czasu ( pracowala w szkole mojej kolezanki , ktora zalatwila mi mozliwosc wizyty ) wiec czasem miedzy jedną a drugą wizytą byly 4 miesiące... Ale rozmowy zawsze generalnie bardzo pomagały. W końcu podczas tej izolacji zaczełam wpadać w głęboką depresję ale z niej wyszłam. Bez leków, ale jednak mając gdzieś tam w kontakcie życzliwą mi panią psycholog, która miałam poczucie że mnie zna jako osobę ( to jest coś co syntetyzuje twoj swiat w jedno )

Za to wczoraj byłam pierwszy raz na terapii. Nie wiem co dalej.

 

KAsiu, jeśli myślisz o psychoterapii to postaraj się o nią, nic nie stracisz, a może to pomóc, po tak długiej izolacji ważne jest żeby z kimś rozmawiać. Jeśli zdecydowanie chcesz wrócić do rzeczywistości i masz wysoką motywację, psychoterapia na pewno ma szanse pomóc. Dużo zależy od tego jak soę dobierze psychoterapeuta z pacjentem, ale to juz jest loteria.

 

Pozdrawiam!

Ola

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

marzenie ściętej głowy.z tym trzeba się poprostu urodzić żeby stanowić składnik społeczeństwa. to społeczeństwo musi wybrać właśnie ciebie a a społeczeństwo ma to do siebie iż jest egoistyczne i samolubne.a nikt nie jest zmiennokształtny(jak sie nie udało z ludzmi to może wkręce się do kotów/os)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×